środa, 20 stycznia 2016

EPILOG

Gdy wstałam, łóżko było puste. Gabriel musiał już wstać i kręcić się po domu. Zerknęłam na telefon, ale nie miałam żadnych nowych wiadomości - co było dość niepokojące, skoro Wren miał dać nam znać, czy jego ludzie dogonili Cedrica. Wzięłam ze sobą księgę i telefon, i poszłam do kuchni. Gabe siedział przed telewizorem i oglądał poranne wiadomości. Na stoliku przed nim stały kawy, rogaliki i kilka rzeczy, które tworzyły idealne francuskie śniadanie.
-Wcześnie wstałeś.-zauważyłam, siadając koło niego. 
-Croissanty szybko się rozchodzą.-odparł i pocałował mnie szybko.-Byłem w Lille, pogadać z Tessą. Ona i Lyn przechodzą kryzys. I przy okazji kupiłem nam śniadanie we francuskiej boulangerie.  
-Gabe, nigdy chyba nie przestaniesz mnie zaskakiwać.-zaśmiałam się i pocałowałam go.-Mam nadzieję, że między Tessą i Lyn się ułoży. Tego zerwania nikt nie przeżyje.-westchnęłam i sięgnęłam po rogalika.-Wren dzwonił?
-Jeszcze nie. Zadzwonię do niego zanim pójdziemy do domu.-obiecał.-Znalazłaś coś ciekawego w księdze?
-Jeszcze nie. Dzisiaj do tego usiądę.-obiecałam i wypiłam trochę kawy, podwijając nogi pod siebie. Gabe spojrzał na mnie podejrzliwie, smarując bagietkę jakimś serem. Sięgnął po pilota i ściszył telewizję.
-Okay, co się dzieje-spytał, siadając tak, żeby móc spojrzeć prosto na mnie. Pokręciłam głową.
-Nic się nie dzieje, Gabe. Oprócz tego, że kiedyś będziesz chciał mieć rodzinę, a ze mną może ci się to nie udać. I że nie potrafię funkcjonować w związku, co zresztą już zauważyłeś.-odpowiedziałam, czując jakbym w końcu zdjęła z siebie ciężar. Oboje źle funkcjonowaliśmy, będąc oficjalnie razem. Nie wychodziły nam randki, chodzenie za ręce, nie byłam nawet pewna czy wspólne śniadania. I oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Jednak Gabriel tylko westchnął ciężko, złapał mnie za kostki i przyciągnął do siebie. Chwilę później górował nade mną, patrząc mi w oczy.
-Louise, nie martwimy się teraz dziećmi. Rozmawialiśmy już o tym.-powiedział i pocałował mnie, a potem przejechał ustami po mojej szyi.-To po pierwsze. A po drugie, nie musimy dobrze funkcjonować w schematycznym związku pełnym romantycznych momentów. Jesteśmy Louise i Gabrielem, parą, która była zaręczona, nie będąc razem; która ma lekko psychopatyczne skłonności i w której oboje umarliśmy i wróciliśmy do życia.
Zaśmiałam się i objęłam ramionami jego szyję. Przyciągnęłam jego usta do swoich.
-Dobrze, Gabrielu Dekkerze. Będę z tobą funkcjonować w tym niekonwencjonalnym związku.-zaśmiałam się znowu i pocałowałam go, chwytając za brzeg jego koszulki i ściągając ją.

Usiadłam w swoim gabinecie w siedzibie Rady, stawiając na swoim biurku kawę i kładąc księgę. Musiało tam być jakieś zaklęcie, czar, urok, rytuał, który pomógłby zniszczyć Carlisle'a. Jednak ilość opisanych w księdze zaklęć była ogromna, a ja nadal nie byłam w połowie.
Sprawdziłam telefon i maile. Lynette wysłała zdjęcia z Francji, dodając, że świetnie się bawi. Na żadnym zdjęciu nie było Tessy. Wren nie dzwonił od kiedy rozmawiał z Gabrielem rano - jego ludzie prawie dogonili Cedrica, ale wymknął im się w ostatniej chwili. Do tego, Christian przypomniał, że nasza kuzynka przyjeżdża i powinniśmy się z nią spotkać, jak będzie po wszystkim. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Niedziela. W pracy. Miałam trzy dni.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Podniosłam głowę, zaskoczona. Zawołałam "Proszę" i spoglądałam zaciekawiona na wejście. Pojawił się w nim Glen, zaglądając ostrożnie, jakby bał się, że napotka tu stado zombie.
-Przeszkadzam?-spytał niepewnie. Pokręciłam głową. Szkot wszedł i nerwowo potargał ręką włosy.
-Muszę na trochę wyjechać.-oznajmił. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Dlaczego?
-Mam coś ważnego do załatwienia w Szkocji. Przepraszam, wiem, że to nie najlepszy moment na takie wyjazdy, ale to naprawdę pilne.
-Glen, co się dzieje? Co jest takiego pilnego?
-Nic, czym powinnaś sobie zaprzątać teraz głowę.-zapewnił mnie Szkot z niespotykaną u niego stanowczością. Potem zerknął na księgę, wziął ją do ręki, odnalazł odpowiednią stronę, a potem odłożył ją znów na moje biurko.-Pomyśl o tym.
Następnie Glen wstał, obszedł moje biurko, żeby mnie uściskać i po chwili był już za drzwiami.
A ja zagłębiłam się w lekturze rytuału.

Florence patrzyła niepewnie to na mnie, to na Gabriela. Evan ze zmarszczonymi brwiami czytał po raz kolejny opis rytuału, a Robert siedział z założonymi rękami, patrząc na nas wyczekująco.
-To może się udać.-stwierdziła Kira, opierająca się o kanapę obok mnie.-Zależy, czy Gabriel się zgodzi.
Przedstawiłam im pomysł chwilę temu i wszyscy nadal próbowali go przetrawić.
-Nie będę wymyślał głupich, egoistycznych wymówek, dlaczego miałbym się nie zgodzić.-odparł Gabe, nie odrywając wzroku od księgi.-To dobry pomysł. To jedyna opcja.
-Nie musisz tego robić.-zaznaczyłam, podchodząc do niego i przytulając go od tyłu.-Nie musisz się poświęcać.
-Gdybym musiał, to nie byłoby poświęcenie.-zauważył chłopak.-Weźmy się do pracy. Mamy mało czasu.
Wszyscy pokiwali głowami.
-Gdzie chcesz to wykonać?-spytał Robert, przeglądając ponownie opis rytuału.
-Carlisle chciał, żebym przyniosła ją do niego, ale myślę, że może uda się go ściągnąć gdzieś indziej. W Formby jest pewne miejsce, o którym mało kto wie. Niedaleko plaży, w lesie, są reszty budowli przypominającej Stonehenge. Księga mówi, o miejscu naznaczonym magią, więc powinno się udać.
-Wiem gdzie to. Mogę jechać natychmiast i wszystko przygotować na miejscu.-zadeklarowała się Florence.-Wezmę ze sobą Gabriela.
-Świetnie.-uśmiechnęłam się.-Evan, potrzebujemy wsparcia łowców. Ale niewykrytego.
-Pójdę z nim i wszystko załatwimy.-zapewniła Kira. Pokiwałam głową. Zostałam ja i Robert.
-Muszę załatwić coś z Wrenem. Robert, porozmawiaj z Johnem o zapewnieniu ochrony wszystkim. Ah, Kira, mogłabyś skontaktować się z Aaronem? Mógłby zabrać Lolę.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Florence szybko podeszła do mnie.
-W kogo zamierzasz przelać energię?-spytała.-Chcesz przywrócić Is?
-Is poświęciła swoje życie. Nie możemy jej przywrócić. Na tym polega cały plan z Carlislem.-wyjaśniłam. Musiałam jej powiedzieć co chciałam zrobić.-Chcę przywrócić Keegana.
-Keegana? Ale... to było pięć lat temu. Myślisz, że to dobry pomysł?
Skinęłam głową. Florence przyglądała mi się podejrzliwie jeszcze przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
-Okay. To widzimy się na miejscu.
Popatrzyłam za nią, gdy odchodziła w stronę Gabriela. Westchnęłam i poszłam po samochód. Pod dom Wrena dojechałam kilka minut później. Chłopak otworzył mi zaspany.
-Louise, co tu robisz?
-Mamy plan jak pozbyć się Carlilse'a... Eloise jest u ciebie?
-Nie, jest z Eliasem i Mattem.-odparł.-Wejdź.
Przepuścił mnie w drzwiach, a ja weszłam i ruszyłam do salonu. Wren usiadł na przeciwko mnie. Zaczęłam opowiadać mu o planie i wyjaśniłam, że chcę przywrócić Keegana i potrzebuję do tego jakiś jego rzeczy. Wren pokiwał głową i obiecał, że przyniesie coś z archiwum. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak poszedł otworzyć, a ja ruszyłam za nim.
-Cass.-Wren wyglądał na zaskoczonego. Przyjrzałam się dziewczynie, która stała w drzwiach. Była wysoką, olśniewająco piękną blondynką o niesamowicie długich nogach i błyszczących, niebieskich oczach. Byłam bliska rozdziawienia ust z podziwu.-Co tu robisz?
-Nie nachodzę cię w środku nocy.-odparła zgryźliwie Cass.-Wpuścisz mnie do środka, czy mam tak stać?
Wren pokręcił głową i przepuścił ją w drzwiach. Dziewczyna zdjęła płaszcz. Ubrana była w zwykłe, ciemne dżinsy i niebieską koszulę, ale była jedną z tych osób, które zawsze wyglądają, jakby właśnie zeszły z wybiegu. Cass spojrzała na mnie i uniosła brew.
-Cassandra Kirkland.-przedstawiła się, wyciągając rękę w geście przywitania. Uścisnęłam jej dłoń.
-Louise Tempest. Przepraszam, jeśli zabrzmię nieuprzejmie, ale kim jesteś?
-Wren o mnie nie wspominał?-zerknęła na niego rozbawiona.-Nie dziwię się. Byłam jego dziewczyną, dopóki nie zaszalał za bardzo. Możemy usiąść?
-Możemy nie wspominać tego co było?-mruknął Wren, gestem zapraszając nas do salonu. Cass usiadła na kanapie, ja na fotelu. Wren postanowił zostać w pozycji stojącej.
-Jackie odwiedziła mnie dziś rano. Najwyraźniej Cedric wybiera się jutro do Rio, aby namówić jakąś ważną osobistość do współpracy. Jackie nie dosłyszała nazwiska, ale to ma coś wspólnego z firmą, która produkuje broń.
Wren i ja wymieniliśmy spojrzenia. Szybko wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Gabriela, a potem do Evana, żeby wszystko im powiedzieć. Mieliśmy mało czasu, jeśli nie chcieliśmy powtórki z dojścia Cedrica do władzy.

Łowcy byli ustawieni na odpowiednich pozycjach. Evan i Wren wszystko dokładnie zaplanowali. Flo i ja wymieniłyśmy spojrzenia. Wszystko było gotowe.
-Możemy jechać.-zapowiedział Gabriel. Uniosłam brew.
-Nigdzie nie jedziemy. Flo odblokowała mi moce. Teleportujemy się do Carlisle'a.-złapałam go za rękę.
-Kocham cię.-powiedział szybko, a ja się tylko uśmiechnęłam. Sekundę później byliśmy w gabinecie Carlisle'a. Był on jednak pusty. Gabe spojrzał na mnie zdziwiony, ale szybko rozpłynął się w powietrzu, stając się niewidzialnym. Chwilę potem drzwi się otworzyły i stanął w nich ojciec Cedrica we własnej osobie.
-Louise? Co ty tu robisz?-spytał zaskoczony.-Nie prosiłem, żebyś przyszła.
-Przyniosłam księgę.-odpowiedziałam i wyciągnęłam księgę w jego stronę. Carlisle zrobił kilka kroków w moją stronę. Jednak wtedy otworzyły się drzwi i stanęła w nich Maud.
-Louise? Dzisiaj?-zdziwiła się. Jednak szybko dostrzegła księgę i zamarła w podziwie. Podeszła, aby ją zobaczyć. Ona i Carlisle dotknęli jej w tym samym momencie. I tyle wystarczyło.
Gabe i ja przenieśliśmy ich natychmiast do Formby. Maud była wprawdzie niezaplanowanym elementem, ale Gabe szybko przekazał ją łowcom.
Nie było potrzeby wygłaszania wielkich monologów. Florence rzuciła, na zaskoczonego całą sytuacją Carlisle'a, zaklęcie snu i mężczyzna szybko padł na ziemię. Porozumiewałam się z siostrą jedynie za pomocą spojrzeń.
Rozpoczęłyśmy rytuał, korzystając z instrukcji znalezionych w księdze. Kiedy została ostatnia rzecz, spojrzałam na Gabriela. Widziałam, że się nie waha, ale nie było to coś, co miał ochotę zrobić. Złapałam go za rękę i wypowiedziałam zaklęcie, równocześnie z siostrą. Chwilę później Gabe również leżał na ziemi, nieprzytomny. Ale nie mogłam przerwać rytuału, żeby mu pomóc. jego demon został poświęcony. Wzięłam do ręki sztylet i poczekałam, aż Carlisle się rozbudzi.
-Naprawdę zostałam do końca.-powiedziałam cicho i wbiłam ostrze w jego serce.
Opadłam na kolana i odetchnęłam głęboko.
-To koniec.-powiedziała Flo, podchodząc do mnie i obejmując mnie.-Koniec.
Przytuliłam siostrę.
-Lola. Aaron już pewnie ją przyprowadził.-zauważyłam i odsunęłam się trochę, aby podejść do Gabriela. Jego stan był inny niż Louisa.-Cholera. Evan, zabieram Gabriela do szpitala!-krzyknęłam i złapałam blondyna mocno za rękę. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam przed teleportacją, był podnoszący się na nogi Keegan Lowe. 

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 158 ~Florence.

Odkąd Lola zaginęła, Evan coraz bardziej budował wokół siebie mur. Nie byłam lepsza. Spaliśmy niby razem, ale osobno. Udawałam, że śpię do momentu w którym Evan opuszczał sypialnie, by iść zaparzyć kawę. Ostatnio prawie w ogóle nie śpię, całą noc wpatruje się w sufit. Sięgnęłam do szafki nocnej i wyjęłam z niej flakonik z błękitnym płynem. Wypiłam zawartość buteleczki i sprawdziłam zapas. Zostało jeszcze na trzy noce. Spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam trochę lepiej wizualnie. Zniknęły worki pod oczami, cera nabrała żywszego koloru i nie wydawałam się tak przeraźliwie chuda. Ubrałam się i zeszłam na dół gdzie Gabriel i Evan dyskutowali o Cedricu.
-Louise jeszcze śpi? - spytałam Gabriela, nalewając sobie kawy.
-Ubiera się. - Gabriel uśmiechnął się lekko. Chwyciłam drugi kubek, napełniłam go kawą i ruszyłam do pokoju siostry. Louise kończyła akurat robić makijaż, gdy weszłam z kawą.
-Hej, jak badania? - spytałam, przyglądając się siostrze. Od kilku dni skarżyła się na złe samopoczucie.
-Właściwe... - zaczęła Lou, gdy podałam jej kubek z kawą. -Nie mogę mieć dzieci.
-Louise! - odłożyłam kubek i przytuliłam siostrę. -Tak bardzo mi przykro.
-Daj spokój. - Louise machnęła ręką. -Ja i Gabriel nie nadajemy się jeszcze na rodziców, teraz musimy odnaleźć Lolę i zabić Carlise'a. Będę się tym martwić kiedyś. Wszystko w porządku?
-Tak, tak. Słabo spałam. - mruknęłam cicho.
-Mam nadzieje, że przestałaś już pić ten eliksir. Długotrwałe nadużywanie go, może spowodować skutki uboczne. - powiedziała Louise.
-Wiem, wiem. - uśmiechnęłam się lekko. - Muszę lecieć. John na mnie czeka. Phil ma dziś swój pierwszy dzień w szkole. Tak samo jak Erin od Johna.
-Flo, zaczekaj. - Louise przyjrzała mi się uważnie. -Coś się dzieje między Tobą i Evanem?
-Evan... - zaczęłam i spojrzałam na siostrę. - Ma gorsze dni. Wszystko będzie dobrze.
-No ja mam nadzieje. Ktoś musi sprawiać pozory ułożonego małżeństwa w tej rodzinie. Jesteście wytypowani  na równi z Mattem i Eliasem.
-Matt i Elias przecież nie są zaręczeni. - mruknęłam zaskoczona.
- Mają najszybsze szanse zaraz po was w tej rodzinie. Wiesz, Elo nadal jest dziewicą, między Lyn i Tess coś się skomplikowało... jesteście naszą ostatnią nadzieją. Z resztą ile wy zamierzacie być zaręczeni?
-Nie wiem. Pewnie do momentu w którym będziemy tak starzy, że zapomnimy o tym. - mruknęłam.-Idę do pracy, jeszcze mnie wyrzucą za spóźnienie.
-Sama siebie zwolnisz? -zaśmiała się Louise.
-W życiu czasem trzeba zrobić coś szalonego. - uśmiechnęłam się i wyszłam.

Gdy przyjechałam, John siedział obok Erin, która robiła coś na telefonie. Phil chodził po korytarzu i przeglądał wiszące tablice informacyjne.
-Przepraszam za spóźnienie. - uśmiechnęłam się słabo. -Korki. Gdzie Christian?
-W drugim korytarzu, rozmawia z jakaś dziewczyną. - powiedział John i wskazał palcem korytarz. Ujrzałam swojego ojca w towarzystwie Grace. Zdziwiło mnie to trochę. Gdy mnie dostrzegli, zamilkli.
-Cześć Flo. - Christian uśmiechnął się na mój widok, po czym zwrócił się do Grace. - Porozmawiamy później.
Grace uśmiechnęła się i ruszyła w stronę wyjścia, żegnając się z nami. Spojrzałam na swojego ojca.
-O co chodzi?
-To znaczy? -Christian spojrzał na mnie zaskoczony.
-No ty i Grace, zaprzyjaźniliście się? - spytałam.
-Tak jakby. Pomagam jej ze studiami.
-Okay. - westchnęłam. - Chodź. Ty i John musicie wypełnić standardowe papiery, dotyczące Erin i Phila. Ja za ten czas ich oprowadzę.
-Flo, wszystko w porządku? -mój ojciec spojrzał na mnie z troską. - Marnie wyglądasz, wiadomo już co z Lolą?
-Jest bezpieczna. - mruknęłam. - Na tyle ile oczywiście może być bezpieczna w kryjówce cholernych socjopatów.
Wróciłam do Johna, unikając kolejnych pytań mojego ojca.
-Erin, Phil chodźcie. - uśmiechnęłam się do nastolatków. Wyjęłam Erin telefon z ręki, z lekkim uśmiechem. - To nie jest zakazane, ale skup się. Jesteśmy rodziną, ale nie ma taryfy ulgowej.
-Skupie się, ale oddaj mi telefon. - mruknęła oburzona Erin, wyciągając rękę w moją stronę. Wywróciłam oczami i oddałam jej telefon. Schowała go w torebce.
-Ponieważ macie drobne zaległości przez dwa tygodnie, po lekcjach macie najważniejsze lekcje dodatkowo. Godzina dłużej was nie zbawi. Możecie dowolnie modyfikować swój plan do miesiąca od dzisiaj. Oczywiście po za zajęciami obowiązkowymi. Macie to wytłumaczone na pierwszych stronach waszych teczek. Zajęcia obowiązkowe zmieniają się co roku. Regulamin też macie w teczkach, oczywiście myślę, że jako rodzina nie będziecie mi sprawiać kłopotów. - spojrzałam na Erin i Phila. - Każde szkody wyrządzone w szkole, odbijają się na waszych świątecznych prezentach.
-Nie możesz nas tak traktować, tylko dlatego, że jesteśmy rodzinną. Innych uczniów nie będziesz karać. - mruknął Phil.
-Bo nie będę im kupować prezentów? - zaśmiałam się cicho. -Idziemy dalej.
Po oprowadzeniu Phila i Erin po szkole, wróciłam do swojego biura gdzie siedział Evan. Siadłam na przeciwko niego i spojrzałam na niego.
-Nie radzę sobie, okay? - zaczął. - Moi rodzice się rozstają, nie umiemy złapać Cedrica i Lola. Czuje się bezsilny.
-Evan, znajdziemy ją. - powiedziałam spokojnie. Wpływ eliksiru cały czas działał. -A rodzicami nie powinieneś się przejmować, są dorośli. Muszą sami wyjaśnić swoje sprawy.
-Czy Ty siebie słyszysz? - Evan wstał i zaczął chodzić niespokojnie po gabinecie. - Co się z tobą stało? Zachowujesz się ostatnio jak królowa śniegu. Masz wszystko i wszystkich gdzieś! Czy ty jeszcze chociaż przejmujesz się naszą córką?
-Słucham? - wstałam i spojrzałam na niego zaskoczona. -Może po prostu trzymam się planu? Dla bezpieczeństwa Loli? Mam siedzieć w domu i popadać w depresje? Tego chcesz?
-Może chce chociaż normalnej rozmowy? A nie, udawania że śpisz czy mijania się bez słowa! - warknął Evan.-Zaczęłaś mnie ignorować. Moi rodzice rozstają się właśnie przez to, że ze sobą nie rozmawiali.
-A może rozstają się przez to, że Robert był dupkiem i nikim się nie interesował? Może dlatego twoja matka nie oparła się pokusie, gdy przystojny francuz docenił kim jest. nie wpadłeś na to? - powiedziałam wkurzona jego wybuchem.
-Ty patrz! Też wpakowałaś się do łóżka, pseudo francuzowi! - wypomniał mi Evan. -Przy okazji przez trzy lata zapomniałaś mi powiedzieć, że mam córkę i teraz zachowujesz się jakby nic się nie stało!
-Możesz się wynosić. - powiedziałam spokojnie i pokazałam mu drzwi. Naszą kłótnie przerwał telefon. Evan rozmawiał z Louise.
-Tak, jestem z Flo. Już jedziemy. - Evan zakończył rozmowę, po czym spojrzał na mnie. -Jest sposób na zabicie Carlise. Musimy jechać.
Skinęłam głową i zabrałam kurtkę. Jeśli w grę wchodziło uratowanie Loli, nie ważne są kłótnie i spory. Nasza córka jest dla nas najważniejsza.

środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 157 ~Grace.

Ostatnie tygodnie miały jeden i ten sam schemat. Praca, impreza z Louisem i lądowanie u Christiana. Mężczyzna widywał mnie w różnym stanie. Nasza relacja opierała się na byciu przyjaciółmi z korzyściami. Z punktu widzenia osób trzecich mogłoby się to wydawać chore, mężczyzna który sypia z dziewczyną w wieku swojego syna. No cóż, normalność jest nudna.
-Ziemia do Grace! - Louis machał mi ręką przed twarzą. - Od dziesięciu minut siedzisz w bezruchu.
Wróciłam do rzeczywistości w której do Louisa kleiła się jakaś brunetka. Niski wzrost, rozmazany makijaż, iloraz inteligencji poniżej przeciętny.
-Pójdę już. - mruknęłam cicho. -Z resztą widzę, że masz już towarzystwo na poziomie.
-Grace? Wszystko w porządku? -Louis zmarszczył brwi.
-Tak? - warknęłam oschle. -Może po prostu nie mam ochoty na imprezę dzisiaj?
-Dobra. To wracamy do domu. -powiedział Louis z uśmiechem.
-Idę do Christiana. -wzięłam torebkę i zostawiłam Louisa w towarzystwie tej idiotki. Czemu musiał wybierać dziewczyny które do niego nie pasują? I dlaczego tak mnie to obchodzi. Szłam szybko pokonując kolejne uliczki, gdy nagle się zatrzymałam.
-Cholera! - mruknęłam, gdy uświadomiłam sobie, że wszystkie wybranki Louisa irytowały mnie z jednego powodu - nie były mną. Czułam coś do cholernego Louisa Parka i zdecydowanie nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Miałam ochotę krzyczeć. Wykrzyczeć mu ze jest ślepym idiotą. Że żałuję, że go poznałam. I że najbardziej na świecie, żałuję że jestem w nim zakochana. Weszłam do najbliższego sklepu i zakupiłam kilka butelek wina. Nim doszłam do Christiana, wszystkie były puste. W windzie oparłam się o ścianę i wybrałam numer Louisa. Musiałam mu wszystko powiedzieć. Na szczęście włączyła się poczta głosowa z przepełnioną ilością wiadomości, które zapewne były ode mnie. Oparłam się o framugę i zapukałam do drzwi. Christian otworzył mi po chwili i spojrzał na mnie z lekką dezaprobatą.
-Wyglądasz lepiej niż zwykle. -powiedział prowadząc mnie do kanapy. - Co się stało?
-Louis Park się stał. - zaśmiałam się cicho. -Jak ja go nienawidzę!
-Przecież się przyjaźnicie? - Christian zmarszczył brwi. - Coś się stało?
-No przyjaźnimy się. - powiedziałam, ściągając buty. -Ale przypadkiem się w nim zakochałam. Jak mogłam się w nim zakochać? Przecież on jest wkurzający, przyzwyczajony, że wszystko przychodzi łatwo, jest płytki, wkurza mnie jego karcący wzrok, kiedy robię coś głupiego. Jego cholerna troska, nie przesadzajmy potrafię o siebie zadbać... No przynajmniej czasem.
-Dlaczego aż tak Cię przeraża fakt, że się zakochałaś? - spytał Christian siadając obok mnie. - To chyba jakiś postęp.
-Bo zakochanie niesie ze sobą ból i cierpienie. Ja już się nacierpiałam. - mruknęłam.
-I do końca życia chcesz miewać jednorazowe przygody?
-Z Tobą się jeszcze przyjaźnię. - mruknęłam, opadając na kanapę.
-Świetnie pomysł na życie Grace, sypianie z ojcami swoich znajomych. - Christian wywrócił oczami.-Powinnaś porozmawiać z Louisem.
-I co? Nawet jeśli w jego zobojętniałym sposobie życia, pojawiłaby się myśl, że mógłby ze mną być, to jakby to się skończyło? Spróbowalibyśmy, po miesiącu zaczęlibyśmy się kłócić, wzajemnie zdradzać, aż w końcu rozstalibyśmy się w nienawiści i już nigdy byśmy nie rozmawiali ze sobą.
-Widzę, optymistycznie do tego podchodzisz. - mruknął rozbawiony Christian, wstając i wyciągając z komody koc.
-Jestem realistką. - mruknęłam zmęczona. -Ja i Louis? To nie ma prawa się zdarzyć.
-Niezbadane są ścieżki losu, Grace. - powiedział Christian, podchodząc do mnie i okrywając mnie kocem. - Idź już spać. Dobrze Ci to zrobi. Dobranoc.
Odpowiedziałam cicho i po chwili już spałam.