-Przepraszam. Nie wiem jak, po prostu wypadła mi w czasie walki i musiała upaść zbyt daleko.-wyjaśnił. Westchnęłam i podałam mu pistolet, uprzednio zapisując numer w systemie przy jego nazwisku.
-Nolan, lubię cię, ale jeśli jeszcze raz zgubisz broń, to cię zamorduję. I wrócisz na szkolenie.-zagroziłam. Nolan uśmiechnął się.
-Znowu ukończę je z wyróżnieniem. Za bardzo mnie lubisz, Ems.-zażartował, a ja się zaśmiałam.
-Jasne. To nie był żart, naprawdę to zrobię.
-Wiem.-Nolan cmoknął mnie w policzek i odbiegł w stronę głównej sali.
-Nie mogę się zdecydować czy jesteś dla nich za ostra, czy zbyt łagodna.-stwierdził Colin, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego z ironicznym uśmiechem.
-To chyba dobrze.-zauważyłam, przyglądając mu się. Colin uśmiechnął się lekko. Oboje ruszyliśmy korytarzem w stronę wyjść.
-Możliwe. Jak idą szkolenia?
-Myślę, że połowa mogłaby zdawać egzaminy w przyszłym miesiącu. Dzieje się coś, żebyśmy mogli ich wysłać?
-Coś dla nich wybiorę.-Colin objął mnie ramieniem.-Jakie plany na weekend?
Spojrzałam na niego kątem oka i zrzuciłam jego ramię.
-Może odwiedzę mamę i Virginie. Jeszcze nie zdecydowałam i na pewno nie będę uzasadniać tego tobie.-uśmiechnęłam się ironicznie. Colin się zaśmiał znał mnie, wiedział, że takimi odrzuceniami nie powinien się przejmować.
-Czyżby wrócił tajemniczy kochanek?-zaczął się ze mną droczyć.
-Może, może...-uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Będę musiał się nim zająć.-Colin stanął pod drzwiami swojego gabinetu.-W takim razie widzimy się w poniedziałek.-cmoknął mnie w usta na pożegnanie. Uśmiechnęłam się lekko, pomachałam mu i odeszłam.
Nie wiedziałam jak nazwać relację moją i Colina. Lubiłam go, był zabawny, miło się z nim rozmawiało. Sypialiśmy ze sobą, ale żadne z nas nie kochało drugiego. Nie zachowywaliśmy się jak typowa para i nie planowaliśmy tego. Poza tym pracowaliśmy razem. Był moim szefem, stał na czele Instytutu w Montrealu. I wiedział o moim "tajemniczym kochanku", który zresztą zniknął z mojego życia kilka lat temu.
Wsiadłam do samochodu i zadzwoniłam do Simone ruszając. We Francji była dopiero 9 wieczorem. Moja młodsza siostra odebrała po kilku sygnałach.
-Emmelinne! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię słyszę!-moja siostra była faktycznie rozradowana.-Jak tam w Kanadzie? Co u mamy, Georgie i Virginie?
-Na razie jest spokojnie.-zaśmiałam się, rozbawiona podekscytowaniem siostry.-Mama i Virginie mają się dobrze, chociaż nasza mała siostrzyczka nadal odmawia szkolenia. Mam ciche obawy, że będzie chciała wrócić do agencji.
-Wybijemy jej ten pomysł z głowy, zobaczysz. Poza tym, po skandalu, jaki wywołała nasza rodzina... Wątpię, by ją przyjęli z otwartymi ramionami.
Zacisnęłam usta. Skandal, jaki wywołała nasza rodzina. Nie, lepiej było teraz do tego nie wracać.
-Chyba odwiedzę je w ten weekend. Porozmawiam z nią.-obiecałam.-Właśnie, masz pozdrowienia od Georgie. Właśnie wracam do domu, żeby sprawdzić, czy on nadal stoi.-zaśmiałam się, a siostra mi zawtórowała.-Dobra, dosyć o Kanadzie. Lille jest zapewne bardziej fascynujące.
-Jesteśmy zbyt blisko Wielkiej Brytanii, żeby nie było fascynujące.-mruknęła Simone, wyraźnie niezadowolona.
-Znów problemy z Brytyjczykami?
-Powoli się rozwiązują. To znaczy... Z tego co wiem, w końcu zabili Hawthorne'a i nie rozpętali przy tym wojny. Ale mam wrażenie, że coś jest jeszcze nie tak u nas. Wysłali tutaj dwie dziewczyny, z czego jedna to Dekkerka.
-Wysłali do was Dekkerkę?-spytałam zszokowana. Dekkerowie byli znani chyba na całym świecie, a walki o władzę w Radzie europejskiej pilnie obserwowane.
-Ta. Blisko zaprzyjaźniła się z grupką Noemie.-westchnęła Simone.-Jakby mało było problemów na południu. Mniejsza. Faye i reszta przesyłają pozdrowienia.
-Czyli Faye przesyła pozdrowienia, a reszta nadal mnie nienawidzi.-dopowiedziałam sobie.-Wiadomo coś o Mimi?
-Na razie nic.-odparła Simone zatroskana. Wiedziałam, że Mimi była ważna dla mojej siostry. Jej ucieczka zszokowała wszystkich, ale miałam wrażenie, że Simone nadal to przeżywa.
-W końcu ją znajdą, Sim.-powtórzyłam jej po raz tysięczny. Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć. Zaparkowałam pod domem, czekając, aż siostra zacznie nowy temat.
-Tak. Pewnie tak.-mruknęła Simone.-Dobra, zadzwonię do ciebie jutro. Może uda mi się pogadać z mamą. Pa, siostrzyczko.
-Do jutra.-uśmiechnęłam się i rozłączyłam. Mimo tego, że miałam tutaj mamę i najmłodszą siostrę, czułam się samotna właśnie przez brak Simone. Ale ona chciała zostać we Francji po śmierci taty.
Z głębokim westchnieniem wysiadłam z samochodu i ruszyłam do mieszkania. W środku było pusto. Georgie skończyła pracę kilka godzin temu, więc zakładałam, że już zdążyła wyjść do klubu albo baru. W końcu był piątek. Dla niej to była impreza, a dla mnie jedzenie na wynos, herbata i film. Przynajmniej w tym tygodniu. Rezygnowałam nawet z wina.
A jednak coś musiało mi przerwać. Około jedenastej zadzwonił Colin. Uniosłam brew, zastanawiając się o co może chodzić.
-Colin, jeśli tylko chciałeś pogadać, to naprawdę nie mam nastroju...
-Ems, mamy problem. Ile ci zajmie dotarcie do Instytutu?-spytał mężczyzna, wyraźnie podenerwowany. Natychmiast się zerwałam i ruszyłam do sypialni.
-Jakieś piętnaście, dwadzieścia minut? Co się dzieje?-miałam tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
-Zobaczysz. Pospiesz się.-Colin się rozłączył.
Zebrałam się w kilka minut, wskoczyłam w samochód i po piętnastu minutach faktycznie byłam na miejscu.
Colin siedział w swoim gabinecie. Zerwał się, gdy tylko tam wpadłam.
-Co się dzieje?-spytałam, ale on tylko wskazał na swoją kanapę. Spojrzałam w tym kierunku. Siedziała tam dziewczyna, a właściwie kobieta. Wyglądała na około mój wiek. Była otulona kocem od stóp do głów. Ledwo było widać jej zmęczoną twarz i nieułożone, jasne włosy. Spojrzałam pytająco na Colina.-Kto to?
-Sloane.-odparł. Uniosłam brew. To imię nic mi nie mówiło. Colin wywrócił oczami.-Najwyraźniej jest ukochaną Lucyfera... I jest w ciąży.
Zamrugałam szybko kilka razy. Ukochana Lucyfera, przyszła matka piekielnego dziecka siedziała w Instytucie.
-Co... Co ona tu robi?
-Potrzebuje pomocy.-odparł Colin cicho, odwracając wzrok. Spojrzałam ponownie na Sloane. Twarz miała lekko zapadniętą, cienie pod oczami były ogromne. Otulała się kocem jakby próbowała się w nim ukryć i zapaść w kanapę jednocześnie. Zerknęłam na Colina.
-Jakiej pomocy?
-Nie sprecyzowała.-mruknął mężczyzna pod nosem.-Znalazłem ją pod drzwiami Instytutu ze słowem "Proszę" na ustach. Potem powiedziała tylko, że jest w ciąży, a ojcem jest Lucyfer. I od tej pory milczy.
-Jest wyczerpana.-dopowiedziałam.-Musi się wyspać. Zabierz ją do kwater gościnnych. Przyniosę jej coś do jedzenia i picia. Rano przyślę Georgie, żeby ją zbadała.
Nie zwróciłam uwagi na to, czy mnie posłuchał. Po prostu odwróciłam się i wyszłam. Jakbyśmy mieli teraz mało problemów.
Zabrałam jakieś kanapki i herbatę z kafeterii. Nic lepszego nie mieliśmy, nie o tej porze. Znalazłam pokój, w którym Colin położył Sloane. Położyłam wszystko na szafce nocnej obok butelki wody, którą musiał przynieść Colin.
-Dziękuję.-wypowiedziała cicho dziewczyna. Głos miała wyczerpany i lekko zachrypnięty. Podałam jej herbatę.
-Co ci się stało?-spytałam, siadając obok jej łóżka. Dziewczyna upiła łyk herbaty.
-Musiałam uciekać.-niemalże wyszeptała.
-Przed czym? Przed Lucyferem?-uniosłam brew, ale ona tylko pokręciła głową.
-On ma wrogów. Inne demony... One nie chcą dziedzica piekła.
Wymieniłam spojrzenia z Colinem i wskazałam głową na korytarz. Colin przeprosił dziewczynę i wyszedł za mną z pokoju.
-Musimy jej pomóc.-powiedział mężczyzna, gdy tylko drzwi się zamknęły.
-Wiem, Colin. Wiem. Ale nie mamy odpowiedniej ochrony przed demonami, wiesz o tym. Zastanawia mnie, czemu Lucyfer nie chroni jej sam. W swoim piekielnym pałacu, lofcie czy innym bajecznym miejscu.
-Nie może.-Colin pokręcił głową.-Tak samo jak nie może jej nigdzie sam przenieść. Gdy dzieci się rodzą, w każdej religii i kulturze staramy się je chronić. Nienarodzone dzieci nie mają tej ochrony. Kontakt z piekłem - nawet jeśli jedynie przez sekundę, w trakcie przenoszenia - może spowodować ich śmierć. Albo gorzej.
-Czyli musimy ją chronić tutaj. Ale...-pokręciłam głową z niepokojem.-Nadal, to może przewyższyć nasze możliwości. Nigdy nie mieliśmy kontaktu z demonami. A przynajmniej nie z demonami powyżej pierwszego stopnia. Instytut nie ma jak się obronić.
-Nasz nie ma. Ale jest Instytut, na który niedawno nałożono nowe zaklęcia ochronne. Podobno są bardzo efektywne. Powoli mają je wprowadzać wszędzie, ale to zajmuje trochę czasu.
-Liverpool?-spytałam, a Colin skinął głową.-Chcesz ją przenieść do Liverpoolu?
-Zadzwonię do nich. Poproszę, żeby kogoś przysłali. Potem chciałbym, żebyście ty i Georgie towarzyszyły im. I zostały tam przez jakiś czas.
-Czemu?-spojrzałam na niego zaskoczona. Colin nie był naiwny, ale z reguły ufał ludziom, szczególnie z innych Instytutów. Nie byłam pewna czemu chce odesłać akurat mnie i Georgie za ocean.
-Georgie wyraźnie potrzebuje jakiejś zmiany, a ty... Emmeline. Tobie ufam jak nikomu innemu na świecie. Chcemy zbudować przyjacielską relację z Instytutem w Liverpoolu, a ty nadajesz się do tego najlepiej.-Colin odwrócił wzrok. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Odsyłasz mnie.
-Ems...
-Nie ukrywaj, Cole. Po prostu chcesz się mnie pozbyć.-pokręciłam głową.-Przyjdę rano z Georgie. Chociaż rano może oznaczać w jej przypadku popołudnie.-oznajmiłam, a potem odwróciłam się i odeszłam długim korytarzem w stronę wyjścia.
-Nie mogę się zdecydować czy jesteś dla nich za ostra, czy zbyt łagodna.-stwierdził Colin, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego z ironicznym uśmiechem.
-To chyba dobrze.-zauważyłam, przyglądając mu się. Colin uśmiechnął się lekko. Oboje ruszyliśmy korytarzem w stronę wyjść.
-Możliwe. Jak idą szkolenia?
-Myślę, że połowa mogłaby zdawać egzaminy w przyszłym miesiącu. Dzieje się coś, żebyśmy mogli ich wysłać?
-Coś dla nich wybiorę.-Colin objął mnie ramieniem.-Jakie plany na weekend?
Spojrzałam na niego kątem oka i zrzuciłam jego ramię.
-Może odwiedzę mamę i Virginie. Jeszcze nie zdecydowałam i na pewno nie będę uzasadniać tego tobie.-uśmiechnęłam się ironicznie. Colin się zaśmiał znał mnie, wiedział, że takimi odrzuceniami nie powinien się przejmować.
-Czyżby wrócił tajemniczy kochanek?-zaczął się ze mną droczyć.
-Może, może...-uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Będę musiał się nim zająć.-Colin stanął pod drzwiami swojego gabinetu.-W takim razie widzimy się w poniedziałek.-cmoknął mnie w usta na pożegnanie. Uśmiechnęłam się lekko, pomachałam mu i odeszłam.
Nie wiedziałam jak nazwać relację moją i Colina. Lubiłam go, był zabawny, miło się z nim rozmawiało. Sypialiśmy ze sobą, ale żadne z nas nie kochało drugiego. Nie zachowywaliśmy się jak typowa para i nie planowaliśmy tego. Poza tym pracowaliśmy razem. Był moim szefem, stał na czele Instytutu w Montrealu. I wiedział o moim "tajemniczym kochanku", który zresztą zniknął z mojego życia kilka lat temu.
Wsiadłam do samochodu i zadzwoniłam do Simone ruszając. We Francji była dopiero 9 wieczorem. Moja młodsza siostra odebrała po kilku sygnałach.
-Emmelinne! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię słyszę!-moja siostra była faktycznie rozradowana.-Jak tam w Kanadzie? Co u mamy, Georgie i Virginie?
-Na razie jest spokojnie.-zaśmiałam się, rozbawiona podekscytowaniem siostry.-Mama i Virginie mają się dobrze, chociaż nasza mała siostrzyczka nadal odmawia szkolenia. Mam ciche obawy, że będzie chciała wrócić do agencji.
-Wybijemy jej ten pomysł z głowy, zobaczysz. Poza tym, po skandalu, jaki wywołała nasza rodzina... Wątpię, by ją przyjęli z otwartymi ramionami.
Zacisnęłam usta. Skandal, jaki wywołała nasza rodzina. Nie, lepiej było teraz do tego nie wracać.
-Chyba odwiedzę je w ten weekend. Porozmawiam z nią.-obiecałam.-Właśnie, masz pozdrowienia od Georgie. Właśnie wracam do domu, żeby sprawdzić, czy on nadal stoi.-zaśmiałam się, a siostra mi zawtórowała.-Dobra, dosyć o Kanadzie. Lille jest zapewne bardziej fascynujące.
-Jesteśmy zbyt blisko Wielkiej Brytanii, żeby nie było fascynujące.-mruknęła Simone, wyraźnie niezadowolona.
-Znów problemy z Brytyjczykami?
-Powoli się rozwiązują. To znaczy... Z tego co wiem, w końcu zabili Hawthorne'a i nie rozpętali przy tym wojny. Ale mam wrażenie, że coś jest jeszcze nie tak u nas. Wysłali tutaj dwie dziewczyny, z czego jedna to Dekkerka.
-Wysłali do was Dekkerkę?-spytałam zszokowana. Dekkerowie byli znani chyba na całym świecie, a walki o władzę w Radzie europejskiej pilnie obserwowane.
-Ta. Blisko zaprzyjaźniła się z grupką Noemie.-westchnęła Simone.-Jakby mało było problemów na południu. Mniejsza. Faye i reszta przesyłają pozdrowienia.
-Czyli Faye przesyła pozdrowienia, a reszta nadal mnie nienawidzi.-dopowiedziałam sobie.-Wiadomo coś o Mimi?
-Na razie nic.-odparła Simone zatroskana. Wiedziałam, że Mimi była ważna dla mojej siostry. Jej ucieczka zszokowała wszystkich, ale miałam wrażenie, że Simone nadal to przeżywa.
-W końcu ją znajdą, Sim.-powtórzyłam jej po raz tysięczny. Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć. Zaparkowałam pod domem, czekając, aż siostra zacznie nowy temat.
-Tak. Pewnie tak.-mruknęła Simone.-Dobra, zadzwonię do ciebie jutro. Może uda mi się pogadać z mamą. Pa, siostrzyczko.
-Do jutra.-uśmiechnęłam się i rozłączyłam. Mimo tego, że miałam tutaj mamę i najmłodszą siostrę, czułam się samotna właśnie przez brak Simone. Ale ona chciała zostać we Francji po śmierci taty.
Z głębokim westchnieniem wysiadłam z samochodu i ruszyłam do mieszkania. W środku było pusto. Georgie skończyła pracę kilka godzin temu, więc zakładałam, że już zdążyła wyjść do klubu albo baru. W końcu był piątek. Dla niej to była impreza, a dla mnie jedzenie na wynos, herbata i film. Przynajmniej w tym tygodniu. Rezygnowałam nawet z wina.
A jednak coś musiało mi przerwać. Około jedenastej zadzwonił Colin. Uniosłam brew, zastanawiając się o co może chodzić.
-Colin, jeśli tylko chciałeś pogadać, to naprawdę nie mam nastroju...
-Ems, mamy problem. Ile ci zajmie dotarcie do Instytutu?-spytał mężczyzna, wyraźnie podenerwowany. Natychmiast się zerwałam i ruszyłam do sypialni.
-Jakieś piętnaście, dwadzieścia minut? Co się dzieje?-miałam tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
-Zobaczysz. Pospiesz się.-Colin się rozłączył.
Zebrałam się w kilka minut, wskoczyłam w samochód i po piętnastu minutach faktycznie byłam na miejscu.
Colin siedział w swoim gabinecie. Zerwał się, gdy tylko tam wpadłam.
-Co się dzieje?-spytałam, ale on tylko wskazał na swoją kanapę. Spojrzałam w tym kierunku. Siedziała tam dziewczyna, a właściwie kobieta. Wyglądała na około mój wiek. Była otulona kocem od stóp do głów. Ledwo było widać jej zmęczoną twarz i nieułożone, jasne włosy. Spojrzałam pytająco na Colina.-Kto to?
-Sloane.-odparł. Uniosłam brew. To imię nic mi nie mówiło. Colin wywrócił oczami.-Najwyraźniej jest ukochaną Lucyfera... I jest w ciąży.
Zamrugałam szybko kilka razy. Ukochana Lucyfera, przyszła matka piekielnego dziecka siedziała w Instytucie.
-Co... Co ona tu robi?
-Potrzebuje pomocy.-odparł Colin cicho, odwracając wzrok. Spojrzałam ponownie na Sloane. Twarz miała lekko zapadniętą, cienie pod oczami były ogromne. Otulała się kocem jakby próbowała się w nim ukryć i zapaść w kanapę jednocześnie. Zerknęłam na Colina.
-Jakiej pomocy?
-Nie sprecyzowała.-mruknął mężczyzna pod nosem.-Znalazłem ją pod drzwiami Instytutu ze słowem "Proszę" na ustach. Potem powiedziała tylko, że jest w ciąży, a ojcem jest Lucyfer. I od tej pory milczy.
-Jest wyczerpana.-dopowiedziałam.-Musi się wyspać. Zabierz ją do kwater gościnnych. Przyniosę jej coś do jedzenia i picia. Rano przyślę Georgie, żeby ją zbadała.
Nie zwróciłam uwagi na to, czy mnie posłuchał. Po prostu odwróciłam się i wyszłam. Jakbyśmy mieli teraz mało problemów.
Zabrałam jakieś kanapki i herbatę z kafeterii. Nic lepszego nie mieliśmy, nie o tej porze. Znalazłam pokój, w którym Colin położył Sloane. Położyłam wszystko na szafce nocnej obok butelki wody, którą musiał przynieść Colin.
-Dziękuję.-wypowiedziała cicho dziewczyna. Głos miała wyczerpany i lekko zachrypnięty. Podałam jej herbatę.
-Co ci się stało?-spytałam, siadając obok jej łóżka. Dziewczyna upiła łyk herbaty.
-Musiałam uciekać.-niemalże wyszeptała.
-Przed czym? Przed Lucyferem?-uniosłam brew, ale ona tylko pokręciła głową.
-On ma wrogów. Inne demony... One nie chcą dziedzica piekła.
Wymieniłam spojrzenia z Colinem i wskazałam głową na korytarz. Colin przeprosił dziewczynę i wyszedł za mną z pokoju.
-Musimy jej pomóc.-powiedział mężczyzna, gdy tylko drzwi się zamknęły.
-Wiem, Colin. Wiem. Ale nie mamy odpowiedniej ochrony przed demonami, wiesz o tym. Zastanawia mnie, czemu Lucyfer nie chroni jej sam. W swoim piekielnym pałacu, lofcie czy innym bajecznym miejscu.
-Nie może.-Colin pokręcił głową.-Tak samo jak nie może jej nigdzie sam przenieść. Gdy dzieci się rodzą, w każdej religii i kulturze staramy się je chronić. Nienarodzone dzieci nie mają tej ochrony. Kontakt z piekłem - nawet jeśli jedynie przez sekundę, w trakcie przenoszenia - może spowodować ich śmierć. Albo gorzej.
-Czyli musimy ją chronić tutaj. Ale...-pokręciłam głową z niepokojem.-Nadal, to może przewyższyć nasze możliwości. Nigdy nie mieliśmy kontaktu z demonami. A przynajmniej nie z demonami powyżej pierwszego stopnia. Instytut nie ma jak się obronić.
-Nasz nie ma. Ale jest Instytut, na który niedawno nałożono nowe zaklęcia ochronne. Podobno są bardzo efektywne. Powoli mają je wprowadzać wszędzie, ale to zajmuje trochę czasu.
-Liverpool?-spytałam, a Colin skinął głową.-Chcesz ją przenieść do Liverpoolu?
-Zadzwonię do nich. Poproszę, żeby kogoś przysłali. Potem chciałbym, żebyście ty i Georgie towarzyszyły im. I zostały tam przez jakiś czas.
-Czemu?-spojrzałam na niego zaskoczona. Colin nie był naiwny, ale z reguły ufał ludziom, szczególnie z innych Instytutów. Nie byłam pewna czemu chce odesłać akurat mnie i Georgie za ocean.
-Georgie wyraźnie potrzebuje jakiejś zmiany, a ty... Emmeline. Tobie ufam jak nikomu innemu na świecie. Chcemy zbudować przyjacielską relację z Instytutem w Liverpoolu, a ty nadajesz się do tego najlepiej.-Colin odwrócił wzrok. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Odsyłasz mnie.
-Ems...
-Nie ukrywaj, Cole. Po prostu chcesz się mnie pozbyć.-pokręciłam głową.-Przyjdę rano z Georgie. Chociaż rano może oznaczać w jej przypadku popołudnie.-oznajmiłam, a potem odwróciłam się i odeszłam długim korytarzem w stronę wyjścia.