poniedziałek, 31 października 2016

Rozdział 2x04 - Emily

-Trzeci raz w tym roku gubisz broń. Czy możesz mi wyjaśnić jak to się dzieje?-spytałam ciemnowłosego chłopaka stojącego przede mną.
-Przepraszam. Nie wiem jak, po prostu wypadła mi w czasie walki i musiała upaść zbyt daleko.-wyjaśnił. Westchnęłam i podałam mu pistolet, uprzednio zapisując numer w systemie przy jego nazwisku.
-Nolan, lubię cię, ale jeśli jeszcze raz zgubisz broń, to cię zamorduję. I wrócisz na szkolenie.-zagroziłam. Nolan uśmiechnął się.
-Znowu ukończę je z wyróżnieniem. Za bardzo mnie lubisz, Ems.-zażartował, a ja się zaśmiałam.
-Jasne. To nie był żart, naprawdę to zrobię.
-Wiem.-Nolan cmoknął mnie w policzek i odbiegł w stronę głównej sali.
-Nie mogę się zdecydować czy jesteś dla nich za ostra, czy zbyt łagodna.-stwierdził Colin, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego z ironicznym uśmiechem.
-To chyba dobrze.-zauważyłam, przyglądając mu się. Colin uśmiechnął się lekko. Oboje ruszyliśmy korytarzem w stronę wyjść.
-Możliwe. Jak idą szkolenia?
-Myślę, że połowa mogłaby zdawać egzaminy w przyszłym miesiącu. Dzieje się coś, żebyśmy mogli ich wysłać?
-Coś dla nich wybiorę.-Colin objął mnie ramieniem.-Jakie plany na weekend?
Spojrzałam na niego kątem oka i zrzuciłam jego ramię.
-Może odwiedzę mamę i Virginie. Jeszcze nie zdecydowałam i na pewno nie będę uzasadniać tego tobie.-uśmiechnęłam się ironicznie. Colin się zaśmiał znał mnie, wiedział, że takimi odrzuceniami nie powinien się przejmować.
-Czyżby wrócił tajemniczy kochanek?-zaczął się ze mną droczyć.
-Może, może...-uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Będę musiał się nim zająć.-Colin stanął pod drzwiami swojego gabinetu.-W takim razie widzimy się w poniedziałek.-cmoknął mnie w usta na pożegnanie. Uśmiechnęłam się lekko, pomachałam mu i odeszłam.
Nie wiedziałam jak nazwać relację moją i Colina. Lubiłam go, był zabawny, miło się z nim rozmawiało. Sypialiśmy ze sobą, ale żadne z nas nie kochało drugiego. Nie zachowywaliśmy się jak typowa para i nie planowaliśmy tego. Poza tym pracowaliśmy razem. Był moim szefem, stał na czele Instytutu w Montrealu. I wiedział o moim "tajemniczym kochanku", który zresztą zniknął z mojego życia kilka lat temu.
Wsiadłam do samochodu i zadzwoniłam do Simone ruszając. We Francji była dopiero 9 wieczorem. Moja młodsza siostra odebrała po kilku sygnałach.
-Emmelinne! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię słyszę!-moja siostra była faktycznie rozradowana.-Jak tam w Kanadzie? Co u mamy, Georgie i Virginie?
-Na razie jest spokojnie.-zaśmiałam się, rozbawiona podekscytowaniem siostry.-Mama i Virginie mają się dobrze, chociaż nasza mała siostrzyczka nadal odmawia szkolenia. Mam ciche obawy, że będzie chciała wrócić do agencji.
-Wybijemy jej ten pomysł z głowy, zobaczysz. Poza tym, po skandalu, jaki wywołała nasza rodzina... Wątpię, by ją przyjęli z otwartymi ramionami.
Zacisnęłam usta. Skandal, jaki wywołała nasza rodzina. Nie, lepiej było teraz do tego nie wracać.
-Chyba odwiedzę je w ten weekend. Porozmawiam z nią.-obiecałam.-Właśnie, masz pozdrowienia od Georgie. Właśnie wracam do domu, żeby sprawdzić, czy on nadal stoi.-zaśmiałam się, a siostra mi zawtórowała.-Dobra, dosyć o Kanadzie. Lille jest zapewne bardziej fascynujące.
-Jesteśmy zbyt blisko Wielkiej Brytanii, żeby nie było fascynujące.-mruknęła Simone, wyraźnie niezadowolona.
-Znów problemy z Brytyjczykami?
-Powoli się rozwiązują. To znaczy... Z tego co wiem, w końcu zabili Hawthorne'a i nie rozpętali przy tym wojny. Ale mam wrażenie, że coś jest jeszcze nie tak u nas. Wysłali tutaj dwie dziewczyny, z czego jedna to Dekkerka.
-Wysłali do was Dekkerkę?-spytałam zszokowana. Dekkerowie byli znani chyba na całym świecie, a walki o władzę w Radzie europejskiej pilnie obserwowane.
-Ta. Blisko zaprzyjaźniła się z grupką Noemie.-westchnęła Simone.-Jakby mało było problemów na południu. Mniejsza. Faye i reszta przesyłają pozdrowienia.
-Czyli Faye przesyła pozdrowienia, a reszta nadal mnie nienawidzi.-dopowiedziałam sobie.-Wiadomo coś o Mimi?
-Na razie nic.-odparła Simone zatroskana. Wiedziałam, że Mimi była ważna dla mojej siostry. Jej ucieczka zszokowała wszystkich, ale miałam wrażenie, że Simone nadal to przeżywa.
-W końcu ją znajdą, Sim.-powtórzyłam jej po raz tysięczny. Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć. Zaparkowałam pod domem, czekając, aż siostra zacznie nowy temat.
-Tak. Pewnie tak.-mruknęła Simone.-Dobra, zadzwonię do ciebie jutro. Może uda mi się pogadać z mamą. Pa, siostrzyczko.
-Do jutra.-uśmiechnęłam się i rozłączyłam. Mimo tego, że miałam tutaj mamę i najmłodszą siostrę, czułam się samotna właśnie przez brak Simone. Ale ona chciała zostać we Francji po śmierci taty.
Z głębokim westchnieniem wysiadłam z samochodu i ruszyłam do mieszkania. W środku było pusto. Georgie skończyła pracę kilka godzin temu, więc zakładałam, że już zdążyła wyjść do klubu albo baru. W końcu był piątek. Dla niej to była impreza, a dla mnie jedzenie na wynos, herbata i film. Przynajmniej w tym tygodniu. Rezygnowałam nawet z wina.
A jednak coś musiało mi przerwać. Około jedenastej zadzwonił Colin. Uniosłam brew, zastanawiając się o co może chodzić.
-Colin, jeśli tylko chciałeś pogadać, to naprawdę nie mam nastroju...
-Ems, mamy problem. Ile ci zajmie dotarcie do Instytutu?-spytał mężczyzna, wyraźnie podenerwowany. Natychmiast się zerwałam i ruszyłam do sypialni.
-Jakieś piętnaście, dwadzieścia minut? Co się dzieje?-miałam tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
-Zobaczysz. Pospiesz się.-Colin się rozłączył.
Zebrałam się w kilka minut, wskoczyłam w samochód i po piętnastu minutach faktycznie byłam na miejscu.
Colin siedział w swoim gabinecie. Zerwał się, gdy tylko tam wpadłam.
-Co się dzieje?-spytałam, ale on tylko wskazał na swoją kanapę. Spojrzałam w tym kierunku. Siedziała tam dziewczyna, a właściwie kobieta. Wyglądała na około mój wiek. Była otulona kocem od stóp do głów. Ledwo było widać jej zmęczoną twarz i nieułożone, jasne włosy. Spojrzałam pytająco na Colina.-Kto to?
-Sloane.-odparł. Uniosłam brew. To imię nic mi nie mówiło. Colin wywrócił oczami.-Najwyraźniej jest ukochaną Lucyfera... I jest w ciąży.
Zamrugałam szybko kilka razy. Ukochana Lucyfera, przyszła matka piekielnego dziecka siedziała w Instytucie.
-Co... Co ona tu robi?
-Potrzebuje pomocy.-odparł Colin cicho, odwracając wzrok. Spojrzałam ponownie na Sloane. Twarz miała lekko zapadniętą, cienie pod oczami były ogromne. Otulała się kocem jakby próbowała się w nim ukryć i zapaść w kanapę jednocześnie. Zerknęłam na Colina.
-Jakiej pomocy?
-Nie sprecyzowała.-mruknął mężczyzna pod nosem.-Znalazłem ją pod drzwiami Instytutu ze słowem "Proszę" na ustach. Potem powiedziała tylko, że jest w ciąży, a ojcem jest Lucyfer. I od tej pory milczy.
-Jest wyczerpana.-dopowiedziałam.-Musi się wyspać. Zabierz ją do kwater gościnnych. Przyniosę jej coś do jedzenia i picia. Rano przyślę Georgie, żeby ją zbadała.
Nie zwróciłam uwagi na to, czy mnie posłuchał. Po prostu odwróciłam się i wyszłam. Jakbyśmy mieli teraz mało problemów.
Zabrałam jakieś kanapki i herbatę z kafeterii. Nic lepszego nie mieliśmy, nie o tej porze. Znalazłam pokój, w którym Colin położył Sloane. Położyłam wszystko na szafce nocnej obok butelki wody, którą musiał przynieść Colin.
-Dziękuję.-wypowiedziała cicho dziewczyna. Głos miała wyczerpany i lekko zachrypnięty. Podałam jej herbatę.
-Co ci się stało?-spytałam, siadając obok jej łóżka. Dziewczyna upiła łyk herbaty.
-Musiałam uciekać.-niemalże wyszeptała.
-Przed czym? Przed Lucyferem?-uniosłam brew, ale ona tylko pokręciła głową.
-On ma wrogów. Inne demony... One nie chcą dziedzica piekła.
Wymieniłam spojrzenia z Colinem i wskazałam głową na korytarz. Colin przeprosił dziewczynę i wyszedł za mną z pokoju.
-Musimy jej pomóc.-powiedział mężczyzna, gdy tylko drzwi się zamknęły.
-Wiem, Colin. Wiem. Ale nie mamy odpowiedniej ochrony przed demonami, wiesz o tym. Zastanawia mnie, czemu Lucyfer nie chroni jej sam. W swoim piekielnym pałacu, lofcie czy innym bajecznym miejscu.
-Nie może.-Colin pokręcił głową.-Tak samo jak nie może jej nigdzie sam przenieść. Gdy dzieci się rodzą, w każdej religii i kulturze staramy się je chronić. Nienarodzone dzieci nie mają tej ochrony. Kontakt z piekłem - nawet jeśli jedynie przez sekundę, w trakcie przenoszenia - może spowodować ich śmierć. Albo gorzej.
-Czyli musimy ją chronić tutaj. Ale...-pokręciłam głową z niepokojem.-Nadal, to może przewyższyć nasze możliwości. Nigdy nie mieliśmy kontaktu z demonami. A przynajmniej nie z demonami powyżej pierwszego stopnia. Instytut nie ma jak się obronić.
-Nasz nie ma. Ale jest Instytut, na który niedawno nałożono nowe zaklęcia ochronne. Podobno są bardzo efektywne. Powoli mają je wprowadzać wszędzie, ale to zajmuje trochę czasu.
-Liverpool?-spytałam, a Colin skinął głową.-Chcesz ją przenieść do Liverpoolu?
-Zadzwonię do nich. Poproszę, żeby kogoś przysłali. Potem chciałbym, żebyście ty i Georgie towarzyszyły im. I zostały tam przez jakiś czas.
-Czemu?-spojrzałam na niego zaskoczona. Colin nie był naiwny, ale z reguły ufał ludziom, szczególnie z innych Instytutów. Nie byłam pewna czemu chce odesłać akurat mnie i Georgie za ocean.
-Georgie wyraźnie potrzebuje jakiejś zmiany, a ty... Emmeline. Tobie ufam jak nikomu innemu na świecie. Chcemy zbudować przyjacielską relację z Instytutem w Liverpoolu, a ty nadajesz się do tego najlepiej.-Colin odwrócił wzrok. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Odsyłasz mnie.
-Ems...
-Nie ukrywaj, Cole. Po prostu chcesz się mnie pozbyć.-pokręciłam głową.-Przyjdę rano z Georgie. Chociaż rano może oznaczać w jej przypadku popołudnie.-oznajmiłam, a potem odwróciłam się i odeszłam długim korytarzem w stronę wyjścia. 

piątek, 28 października 2016

Evan i Gabriel rozdział bardzo specjalny!

Witajcie. Jest to pierwsza na naszym blogu miniaturka. Nawet do końca nie wiem, czy kiedyś wrócę do kontynuacji tej retrospekcji. Aczkolwiek postaram się,
****
Kiedyś w liceum. 
E:Siedziałem po turecku, pod swoją szafką, kończąc wypracowanie i czekając aż Sally skończy lekcję. Przyjaźniłem się z Sally od małego i spędzaliśmy ze sobą prawie cały czas. Po chwili dołączył do mnie Gabriel, mój starszy o dwa lata brat.
-Masz teraz historię. - powiedziałem zaskoczony.
-Skoro siedzę przy Tobie, to raczej jej nie mam. - mruknął. - Znowu czekasz na Sally?
-Mhm. - mruknąłem, starając się uniknąć tego tematu.
-Wiesz, że nasza mama ostatnio rozmawiała z jej o tym, że pewnie po studiach pewnie się pobierzecie? - powiedział, spoglądając na mnie. -Czemu nie powiesz jej co czujesz?
-Ponieważ, nie jestem tego pewny. Może to chwilowe zauroczenie? Chce spróbować, ale boję się, że po tylu latach nasza przyjaźń się przez to rozpadnie. Nie chce jej stracić.
-Pomyśleć, że twoi rówieśnicy myślą o zaliczeniu panienki, kiedy ty myślisz o uczuciach Sally. Powiedz jej co czujesz, nawet jak wam się nie uda, to zostaniecie przyjaciółmi. -powiedział Gabriel i wyciągnął telefon. - O, mam literaturę. To nie idę.
-Dobrze Ci mówić, przyjaźnisz się tylko ze mną, a sam jesteś przedstawicielem byle zaliczyć.
-Ale ty jesteś inny, jesteś uczuciowy. - Gabe wywrócił oczami. - Wujek Frank przyjedzie zaraz po mnie, zrywasz się z nami?
-Nie, obiecałem Sally, że pójdę z nią na szczepienie. - mruknąłem cicho.
-Ah, fakt. - wywróciłem oczami. -Dobra, spadam nim się ktoś zorientuje. Jakby co, to jestem na badaniach.
-Jasne. - powiedziałem i spojrzałem na brata. - Nasz ojciec nic nie wie, że wujek Frank przyjechał, prawda?
-Pewnie, że wie. Rano malowali sobie paznokietki na zgodę. - Gabriel wywrócił oczami i wyjął kurtkę z szafki. -Rodzicom powiedz, że poszedłem na kółko teatralne. Jeśli oczywiście zobaczą, że mnie nie ma.
Wywróciłem oczami. Gabriel czuł się zaniedbany przez rodziców. Wprawdzie nasz ojciec poświęcał nam mało czasu, ale nasz matka starała się to nadrobić jak się da.

G: Wyszedłem przed szkołę i rozejrzałem się. Wujek Frank czekał już na mnie w swojej czarnej impali.
-Witaj Gabrielu. - powiedział gdy wsiadłem. - Jak minął Ci dzień w szkole?
-Nudziłem się, wszystko wiem. - wywróciłem oczami.
-Robert dalej nie zauważa, że powinien już dawno zrobić Ci przerwę przed studiami? - spytał Frank, odpalając silnik.
-Uważa, że potrzebuje rówieśników.
-Mój naiwny, naiwny brat. Jedyne co mu się udało, to jego żona. - westchnął Frank.
-Moja mama? - spytałem zdziwiony.
-Jest niesamowita. - mruknął Frank, wyjeżdżając z parkingu szkolnego.
-Przestań. - wywróciłem oczami. -Nie jesteś w jej typie.
-Po prostu poznała złego Dekkera. - powiedział Frank i spojrzał na mnie. - Chcesz poprowadzić?
-Dasz mi poprowadzić swoje ukochane auto? - spojrzałem na niego sceptycznie.
-Propozycja wygasa za 3...2...1.. - mruknął.
-Chce, chce! - powiedziałem zaskoczony. Frank zatrzymał samochód i wysiadł z niego. W tym czasie usiadłem na fotelu kierowcy. Kiedy Frank już wsiadł, odpaliłem silnik.
-Nie rozpędzaj się od razu, bo nie osiągniesz upragnionej prędkości. Powoli wrzucaj biegi. Nie szarp tak! Zepsujesz! - warknął wkurzony. - Nie chce żałować, że dałem Ci samochód. Przyspieszaj. Widziałeś jak inni ludzie jeżdżą, rób to co oni.
-Przecież się staram. - wywróciłem oczami.
-Dobra, to jedziemy na tor. Jak wygrasz pierwszy wyścig, oddaje Ci ten samochód. - zaśmiał się Frank.
-Jeśli wygram, oddasz mi impalę? - upewniłem się.
-Dokładnie. - skinął głową i zaczął mnie instruować jak dojechać na jeden z placów wyścigowych.
-Pożegnaj się, ze swoim kochanym autkiem. - -mruknąłem z uśmiechem.
* * *

Ciąg dalszy kiedyś nastąpi. Może.

poniedziałek, 24 października 2016

Pora na ogłoszenia parafialne.

Liczę, że ktoś czasem tu jeszcze zagląda. Ostatnia notka była w kwietniu, bo wiecie matury i tak dalej. Wakacje... no cóż... Nie rozpisuję się. Musicie jednak wiedzieć, że Barbara studiuje w Szkocji... A  na mnie spadła masa obowiązków. Nie zawieszamy, nie porzucamy pisania, postaramy się wrócić do pisania ( POD WARUNKIEM, ŻE BASIA ZACZNIE TROCHĘ WIĘCEJ PISAĆ!! ). Więc prosimy o cierpliwość... Wasze czarownice C&B.

2.03 ~ Louis.

W momencie, w którym Louise i Gabriel odwieźli Florence i Evana na lotnisko, wszyscy odczuli ulgę. Ich kłótnie były nie do zniesienia. Wczorajszego wieczoru, Flo wywołała trzęsienie ziemi. Przekonanie jej do wyjazdu, graniczyło z cudem. Leżałem i odpoczywałem od nic nie robienia, gdy poczułem, że coś mnie dźga w bok. Otworzyłem oczy i spojrzałem na Lolę.
-Pobaw się ze mną! - powiedziała, spoglądając na mnie.
-Paskudo, daj mi odpocząć. - mruknąłem wywracając oczami.
-Ale ja chce się bawić. - dziewczynka tupnęła nogami.
-Jesteś żywym przykładem, dlaczego w przyszłości nie będę ojcem.
-Jesteś oschły i wredny, to jest przykład. Ale i tak będziesz miał dziecko z Grace.  - powiedziała, a ja zerwałem się i spojrzałem na nią.
-Z Grace? - zmarszczyłem brwi.
-Co?! - Lola podskoczyła i spojrzała na mnie spłoszona.-Gdzie Grace? Jaka Grace? Muszę iść, mam ważny telefon.
Lola próbowała odbiec ode mnie, ale się przewróciła. Zerwałem się i podbiegłem do niej.
-Paskudo! Co się dzieje? - potrząsnąłem nią delikatnie. -Lola!
-W głowie mi się zakręciło. - powiedziała, siadając. -Myłeś kiedyś zęby? Albo użyłeś chociaż gumy do żucia?
-Całe szczęście, wszystko w porządku. - Usiadłem obok Loli.
-Martwisz się o mnie! - powiedziała dziewczynka. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, ktoś zadzwonił do drzwi. Wziąłem dziewczynkę na ręce i otworzyliśmy drzwi.
-Przyszłam Ci pomóc z Lolą. - powiedziała Grace, wchodząc do domu i ściągając płaszcz. W ostatnim czasie brakowało mi jej towarzystwa. Przepadała bez słowa, była drażliwa i nie odbierała moich telefonów. Westchnąłem, musiałem z nią porozmawiać. Ale nie miałam żadnego pomysłu. Grace bez słowa, wzięła Lolę i poszła z nią do kuchni. Ruszyłem za nią.
-Przecież poradziłbym sobie z Lolą. - powiedziałem, zaczynając jakikolwiek temat.
-Lola jest dzieckiem, nie możesz dać jej zupki z proszku i herbaty z rumem. - powiedziała Grace, spoglądając na mnie.
-Wcale nie zrobiłbym jej zupki z proszku. - zaprotestowałem. - Chciałem zamówić chińszczyznę...
-No dobra, lepsze to niż zupka z proszku. - Grace się uśmiechnęła. Była taka piękna. Zaraz, co? -Ale na kolację będą placuszki z dyni na słodko.
-Widzisz Louis? Grace umie gotować. - Lola poruszyła się na krześle.
-Mogę Ci jakoś pomóc? - spytałem.
-Pokrój truskawki. - powiedziała Grace, szukając potrzebnych składników. Próbowałem skupić się na swoim zadaniu, lecz obecność Grace ciągle mnie rozpraszała. Kiedy w końcu udało mi się pokroić truskawki, nie tracąc przy tym palców, wszystko było już prawie gotowe. Grace zabawiała Lolę dziwnymi minami czy łaskotaniem. W końcu do domu wróciła Louise wraz z Gabrielem i usiedliśmy do kolacji. Po kolacji Lola razem z Louise oglądała Grę o Tron, Gabriel robił coś na laptopie, a ja pomagałem sprzątać Grace. Kto by pomyślał, że zmywarki ułatwiają ludziom życie?
-Ja już będę się zbierać. - powiedziała Grace.
-Odprowadzę Cię. - mruknąłem. -Gabriel, idę odprowadzić Grace, kupić coś po drodze?
-Mieszkanie sobie kup. - odpowiedział Gabe, szczerząc się do mnie. Wywróciłem oczami i ruszyłem za Grace, która poszła pożegnać się jeszcze z Lolą i Louise. Gdy wyszliśmy, nie wiedziałem jak zacząć temat. Westchnąłem.
-Dlaczego się nie odzywasz do mnie? - spytałem, spoglądając na przyjaciółkę. Przyjrzałem się jej. Była szczupła, jasne jeansy podkreślały jej szczupłe ciało, natomiast włosy opadały delikatnie na ramiona. Miała śliczne oczy i usta. Szczególnie usta.
-Louis? Czy Ty mnie słuchasz? - Grace pomachała ręką przed moją twarzą. W środku coś aż mnie paliło. Nie wiele myśląc przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Grace po chwili oddała pocałunek. Jej usta  były miękkie i ciepłe, objąłem ją. Trwaliśmy tak, do momentu w którym poczułem łzy Grace na swojej twarzy.
-Grace, co się stało? - spojrzałem na nią zaskoczony.
-Nie mogę... - wyszeptała i uciekła. Próbowałem ją złapać, ale bieganie za zmiennokształtnym w  moim stanie było bezsensowne. Wróciłem do domu i od razu ruszyłem do barku. Nalałem sobie szkockiej i od razu wypiłem, czując na sobie zaskoczone spojrzenia Lou i Gabriela.
-Wszystko w porządku? - spytała Louise.
-Louis całował się z Grace, bo mu się podoba, ale ona zaczęła płakać i uciekła. No i Louis też przeklina siebie, za słabą kondycję. - powiedziała Lola. Odwróciłem się zaskoczony i spojrzałem na nią.
-Skąd wiesz? - spytałem.
-Więc to prawda?! - Lou i Gabriel spytali równocześnie.
-Duszno mi. - powiedziała cicho Lola. -Słabo. Dusze się.
Dziewczynka opadła na podłogę.
-Lola, kiepski żart. - powiedział Gabriel, a ja zerwałem się.
-To nie żart. To już drugi raz dzisiaj! - powiedziałem i potrząsnąłem lekko dziewczynką. -Lola? Paskudo? Jest nieprzytomna! Trzeba wezwać pogotowie!!
-Jestem lekarzem! - powiedział urażony Gabriel, pojawiając się obok mnie i badając puls Loli.
-Ja mówię o PRAWDZIWYM lekarzu. - powiedziałem, szukając telefonu.
-Jej puls jest bardzo szybki! To jest coś o NASZYM podłożu. Trzeba zadzwonić po uzdrowicieli.
Louise wyciągnęła telefon i wybrała numer, w tym samym czasie Gabriel ułożył Lolę na sofie. Uzdrowiciele przybyli po dziesięciu minutach i wyprosili nas z pokoju.
-Trzeba zadzwonić po Flo. - powiedziałem, spoglądając na Louise.
-Chyba zwariowałeś, nie wiemy co Loli jest, a Ty panikujesz. Może przejadła się cukrem czy coś. W końcu została z Tobą. Flo nas zabije. Loli nic nie będzie.
-Lola umiera. - powiedział jeden z uzdrowicieli, wchodząc do kuchni. - Została trafiona klątwą. Nie wiemy jaką, ani z czyjej księgi czy rąk. Lola się starzeje. Ma jakąś dobę nim... odejdzie.
-I nic się nie da z tym zrobić?! - ryknął Gabriel. - To za co do cholery wam płace?!
-Wzięliśmy próbkę krwi, do naszego laboratorium. Zrobimy co w naszej mocy. - powiedział drugi z uzdrowicieli. Mężczyźni pożegnali się i wyszli.
-Zrobimy co w naszej mocy! - sparodiował nowy głos. Wszyscy troje podskoczyliśmy i obróciliśmy się, by ujrzeć władcę piekieł we własnej osobie, w markowych okularach, z kawą ze Starbucks. Cały Lucyfer. Pan i władca. Posiadacz własnej sieci klubów o błyskotliwej nazwie '' Demons ''. -Powiem tak. Lola Fitzgerald-Dekker została trafiona klątwą z waszej rodzinnej księgi droga Louise. Przez niejaką Maud. W ciągu 24 godzin umrze, ale to wiecie. Jest na to sposób. Tu pojawiam się ja, niosę dwie propozycje. Pierwsza odzyskujecie swoje moce i niektóre wpływy, nie zostając przy tym demonem. Druga, ratuję życie Loli, aczkolwiek zostaje pół-demonem.
-Czego oczekujesz w zamian? - spytał Gabriel.
-Za Lolę, pomocy Florence Fitzgerald w utrzymaniu dobrego stanu zdrowia mojej żony i przyszłego następcy. Natomiast za wasze moce, Gabrielu i Louisie, potrzebuje pomocy w drobnej sprawie.
-A ja co mam robić? - spytała Louise.
Lucyfer spojrzał na nią zaskoczony. Po chwili jednak wróciła jego obojętna mina.
-Rób to co robisz. Robisz to najlepiej. - powiedział z drobnym uśmieszkiem. -Ktoś musi pilnować Loli. Jej przemiana będzie długa i bolesna. Niekoniecznie dla niej.
-Nie powinniśmy spytać o zgodę Florence? - spytałem.
-Za jakieś cztery godziny to dziecko będzie pełnoletnie. Nim Florence się tu pojawi, może być martwe. Myślę, że macie większą szansę zginąć z jej rąk, jeśli nie uratujecie Loli.
-Florence będzie wściekła. - powiedziała Louise, spoglądając na Lucyfera z wyższością.
-Lepsza wściekła z żywą córką, niż martwą. - powiedział Lucyfer, wywracając oczami. - Moje oferty wygasną za 3..2..
-Dobra, zgadzamy się. - powiedział Gabriel. Louise spojrzała na niego wkurzona.
-Jesteś świadomy tego co Ty robisz? - spytała.
-Louise. Znam Lucyfera, nie od wczoraj. - westchnąłem. - Jeśli coś obiecuje, to tak będzie.
-Och Louis, byłeś takim dobrym demonem... - mruknął Luc. - Dobrze, to gdzie Lola? Pora ją uratować, nim będzie starsza od własnej matki.