piątek, 9 maja 2014

Rozdział XXLIX - Louise.

Podróż zaczęła się raczej w milczeniu. Nie chciałam zaczynać żadnego tematu, nie chciałam psuć tej niesamowitej atmosfery, jaka była teraz między mną a Gabrielem. Kiedy wyjechaliśmy z miasta, to on zaczął temat. Może nie zrobił tego wcześniej, bo musiał skupić się na wyjeździe z miasta.
-Jak to się właściwie stało, że nagle wylądowałaś w Londynie?-zerknął na mnie, ale jego oczy natychmiast wróciły znów na jezdnię.
-Dobre pytanie.-odparłam, patrząc przez boczne okno.-Nie pamiętam. Ja... powiedziałam ci coś, a potem zemdlałam. W mojej sypialni. I to jest ostatnie, co pamiętam.
-To dziwne. Ocknęłaś się już kilka sekund później.-Gabe był naprawdę zaskoczony.-Chwilę rozmawialiśmy, a potem powiedziałaś, że musisz iść, bo masz coś do zrobienia.
-I następny kontakt, jaki ze mną masz jest o drugiej w nocy?-upewniłam się, a Gabe kiwnął głową.
Wytężyłam umysł, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, co robiłam od omdlenia. Jakby to się nigdy nie zdarzyło. Najgorsze było to, że nie zemdlałam tak po prostu i miałam wizję. To było coś innego. W milczeniu wyciągnęłam telefon i zaczęłam sprawdzać ostatnie połączenia. Rozmawiałam z Lyn, uprzednio najwyraźniej ignorując jej telefony. Zerkam na godzinę. Lyn na pewno śpi. Obiecałam sobie, że zadzwonię do niej rano i dowiem się o czym ze mną rozmawiała. W historii miałam jeszcze parę nieodebranych połączeń od rodziców i Evana oraz jedno, które dość mnie zaskoczyło - od Christiana. Zanotowałam sobie w myślach, żeby do nich wszystkich oddzwonić. Przeglądałam dalej i zauważyłam, że rozmawiałam prawie pół godziny z niezapisanym numerem. Zdecydowałam, że zadzwonię na niego natychmiast i tak też zrobiłam. Gabriel nic nie mówił.
Odezwała się poczta głosowa. Rozłączyłam się. Jasny gwint. Kim była osoba, z którą rozmawiałam tyle czasu?
-Wszystko w porządku?-Gabe zauważył moje zdenerwowanie. Kiwnęłam głową.
-Jasne. Po prostu... brakuje mi ponad połowy doby, nie wiem co wtedy robiłam, ani z kim byłam. I to jest tak cholernie frustrujące!-wyznałam. To nie do końca było kłamstwo.
-Dowiemy się tego, spokojnie.-Gabe uśmiechnął się, ale chwilę później spoważniał, skupiając się znów na drodze. Nie odpowiedziałam. Opiarłam głowę na szybie i po kilku minutach zasnęłam.

Kiedy się obudziłam, byliśmy na stacji benzynowej. Podniosłam się i delikatnie przetarłam oczy.
-Gdzie jesteśmy?-spytałam, kiedy Gabe wsiadł do samochodu z jakąś reklamówką i dwoma kubkami kawy.
-Jakieś czterdzieści minut drogi od Liverpoolu. Przyniosłem ci kawę i śniadanie. Jak ci się spało?-Gabe odpalił samochód, ale zatrzymał się kawałek dalej, na parkingu, żebyśmy w spokoju mogli zjeść.
-Nie narzekam.-uśmiechnęłam się.-Przepraszam, że zasnęłam, powinnam cię zmienić za kierownicą.
-Nawet o tym nie myśl. To cudeńko prowadzić mogę tylko ja.-zaśmiał się. Ja też nie potrafiłam powstrzymać śmiechu.
-Dziękuję.-powiedziałam, a on posłał mi pytające spojrzenie.-Że po mnie przyjechałeś aż do Londynu.
-Dla ciebie wszystko, Lou. Chociaż to i tak nic nie zmieni.-chłopak wyciągnął z worka kanapkę i chwilowo ta czynność pochłaniała całą jego uwagę, jakby bał się na mnie spojrzeć.
-Gabe...-zaczęłam i wzięłam głęboki oddech.-To nie jest takie proste. Mówiłam ci już, kocham cię, ale nie potrafię żyć w stałym związku. Po prostu... traktuję życie jak przygodę. Nie potrafię tego zmienić.
-Lou, ja nie chcę być jedną z twoich przygód. Kocham cię i... cholera, zazdroszczę Florence i Evanowi, że są zaręczeni. Za parę miesięcy kończę studia i mam 26-e urodziny. Zaczynam myśleć o założeniu rodziny, Louise. Problem polega na tym, że nie potrafię sobie tego wyobrazić z kimś innym niż tobą.-spojrzał mi w oczy. Przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Chciałam być z Gabrielem. Ale nie potrafiłam, jeszcze nie.
-Okej.-powiedziałam po prostu, naśladując go.-Przeżyj ze mną przygody. Choćby w tej chwili przeżywasz jedną z nich. To nie ty masz nią być, Gabe. Masz w nich być. Ze mną. A potem za ciebie wyjdę. Jeszcze nie teraz. Ale kiedyś to zrobię, obiecuję.
Gabe popatrzył na mnie zaskoczony. Tym razem nie odwróciłam wzroku.
-To jest szantaż.
-To jest kompromis.-sprostowałam.-Układ, który będzie pasował nam obojgu.
-Bogowie, dopomóżcie, zakochałem się w polityku.-zaśmiał się Gabe, ale przyciągnął mnie do siebie, aby nasze wargi mogły się zetknąć.

-Hej, Lyn, mam do ciebie ważną prośbę, chodzi o naszą wczorajszą rozmowę. Zadzwoń, jak tylko to odsłuchasz.-powiedziałam i rozłączyłam się, wchodząc do domu. Flo jeszcze spała. Ruszyłam schodami na górę, cały czas mając obok siebie Medusę i wybrałam numer Christiana, ciekawa o co chodzi.
-Halo?-głos mojego ojca z pewnością nie był zaspany, więc nie miałam poczucia winy, że go obudziłam.
-Hej, tu Louise. Dzwoniłeś do mnie wczoraj i zastanawiałam się, o co chodziło.-wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.
-Oh. Zastanawiałem się po prostu, czy nie chciałabyś do nas przyjechać. Z Florence widujemy się cały czas, a ciebie spotkałem tylko w czasie świąt. Chłopcy nawet nie zamienili z tobą słowa.
Zamknęłam oczy, starając się odsunąć od siebie obraz dwóch chłopaków, którzy są moimi braćmi. A potem obraz mojego przyrodniego brata, który zginął kilka lat temu.
Umyślnie unikałam rozmów z Mattem i Philem. Nie potrafiłam. Nie tylko ze względu na to, że miałam młodszego brata i nie byłam pewna, czy chciałam obdarzyć podobnymi uczuciami synów Christiana, ale również ze względu na Isleen. W końcu to była moja wina, że nasza mama nie żyła. Poświęciła swoje życie dla dziewczyny, którą ledwo znała i którą ostatnio widziała ponad dwadzieścia lat temu. Jak mogłam oczekiwać, że ci chłopcy to zrozumieją i mi wybaczą?
-Mogę przyjechać za chwilę?-spytałam, nie panując nad tym. Christian też wydawał się zaskoczony, ale zachował zimną krew.
-Jasne. Czekamy.-odparł i rozłączył się.
Kiedy ostatnio stałam pod tym domem, Gabriel przyjechał tutaj za mną. Byłam wtedy z Kieranem, Isleen żyła, a Florence i Evan przeżywali swój burzliwy związek względnie szczęśliwi. A ja po prostu stałam tutaj i całowałam się z Gabrielem. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, że Flo jest moją siostrą. Pomyślałam o tym, ile się zmieniło przez te kilka miesięcy. Zdążyłam się zakochać, umrzeć, żyć jako obcy we własnym ciele, dowiedzieć się, że Flo to moja siostra, mieć złamane serce, kilkakrotnie zabić i wygrać wojnę. Odetchnęłam głęboko. Dużo się wydarzyło. Bardzo dużo.
Zawahałam się przed naciśnięciem dzwonka, ale w końcu to zrobiłam. Cały czas miałam ochotę uciec i nigdy nie wrócić. Co za ironia losu - nie zawahałam się, gdy musiałam wbić sztylet w najpotężniejszego czarownika na świecie, ale bałam się wejść do domu moich rodziców.
Drzwi się otworzyły, ale zamiast zobaczyć w nich mojego ojca, ujrzałam twarz Matta. Siedemnastolatka z ciemnymi włosami, opadającymi na czoło oraz zielononiebieskimi oczami. Widziałam go już wcześniej, to jasne. W czasie świąt. Ale nie zamieniłam z nim ani słowa.
-O, Louise! Wchodź, tata już czeka.-Matt uśmiechnął się szeroko i gestem zaprosił mnie do środka. Pokiwałam szybko głową i przestąpiłam próg. Nigdy tu nie byłam i nie byłam pewna, czy chciałam to zmieniać.
Matt poprowadził mnie wąskim korytarzem do kuchni, gdzie Christian smażył właśnie jajecznicę. Odwrócił się, kiedy weszliśmy.
-Louise!-uśmiechnął się i podszedł do mnie, żeby mnie uściskać. Moje usta wykrzywiły się w nerwowym uśmiechu.-Cieszę się, że przyjechałaś. Mam nadzieję, że zjesz z nami śniadanie.
-Właściwie to...-waham się przez chwilę.-Właściwie, to czemu nie.
-Świetnie! Matt, obudź Phila, bo nie zdąży do szkoły.-poprosił Christian, a kiedy Matt zniknął na schodach, zwrócił się do mnie.-Wybacz ten bałagan. Zaczyna mi brakować czasu, od kiedy Is... No wiesz.
-Rozumiem.-powiedziałam szybko, starając się unikać patrzenia na niego. Poczucie winy, które tak długo w sobie tłumiłam, teraz najwyraźniej postanowiło wyjść na zewnątrz. To był zły pomysł, żeby tu przychodzić, ale nie mogłam ich zostawić.
-Posłuchaj, Louise, domyślam się, czemu wcześniej nie chciałaś mieć z nami kontaktu. I to wcale nie wynika z faktu, że masz rodziców w Formby i nie chciałaś sobie za bardzo mieszać w głowie. Chodzi o Isleen i twoje poczucie winy, prawda?-podniosłam wzrok. Christian wpatrywał się we mnie z troską.
-Tak.-powiedziałam cicho.-Tak, o to chodzi. Odebrałam matkę Mattowi i Philowi. Odebrałam ci żonę. Nie próbuj mi teraz powiedzieć, że nic się nie stało, bo stało się. Jesteście dla mnie mili, ale dobrze wiem, że w głębi duszy mnie nienawidzicie. Odebrałam wam najważniejszą osobę. Nie wiem, jak to jest żyć bez matki, bo moja ma się dobrze i żyje w Formby. Więc nawet nie wiedziałabym jak ich pocieszyć, gdybym planowała to robić. Ale nie planuję, bo mordercy nie wypada pocieszać bliskich swojej ofiary!-wybuchłam.
-Mama nam powiedziała.-usłyszałam głos za sobą. Matt stał przy schodach, z rękami w kieszeniach. Posłałam mu zaskoczone spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami.-To nie było tak, że któregoś ranka wyszła z domu bez słowa i już nie wróciła. Rozmawiała z nami o tym i powiedziała, że jest to winna tobie i Florence, za opuszczenie was. Ona miała przywrócić cię do życia, a tata miał się wami zająć później.-Matt spojrzał na ojca.-Możemy już jeść? Umieram z głodu.

Musiałam to zaakceptować-spotkanie z rodziną nie wypadło tak źle. Odwiozłam chłopaków do szkoły, a potem spędziłam całe przedpołudnie opowiadając mu o sobie, nie zdradzając oczywiście za wiele. Nadal miałam jakiś dystans. Christian opowiedział mi o tym, jaki Carlisle był kiedyś, jak sprawił, że tyle rodzin zostało rozdzielonych. Słuchałam tego z zaciekawieniem. Potem pożegnałam się z nim i wróciłam do domu. Flo nie było.
Usiadłam na schodach i postanowiłam na nią poczekać. Zdecydowałam, że mogę jej powiedzieć chociaż o Londynie. Nie spodziewałam się tylko, że kilkadziesiąt minut później będę znów tam jechać, z nią jako kierowcą.

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział XXLVIII - Florence

Otwieram oczy i znajduje się w dziwnym pomieszczeniu. Ciężki i przydatny styl pomieszczenia przypomina II wojnę.  Przy kominku stoi mężczyzna i kobieta.
-Na waszym przyjęciu urodzinowym zamierzam oświadczyć się twojej siostrze. - powiedział mężczyzna.
-Adrianie, nie sądzisz, że to nie jest dobry czas. - mówi dziewczyna i odwraca się. Zamieram. Dziewczyna wygląda identycznie jak ja. Albo ja wyglądam jak ona.
-Chcę poślubić kobietę swojego życia. Dobrze wiesz, że wojna lada trochę się skończy. Już wasza w tym głowa.
-Wiesz, że jak czarownice zostaną złapane na wtrącaniu się, to mogą zostać skazane na śmierć. Ja, Dallas, moja matka i wiele innych znanych nam ludzi, może zostać spalone. Nasze działania muszą być przemyślane i skuteczne.
-Tak, tak, wiem. - mruknął.
-No cóż, liczę, że Dallas się zgodzi. - odpowiada moja kopia.
-Kath, na przyjęcie przybędzie również mój brat. - mruknął Adrian.
-Słynny Keith. W końcu poznam brata przyjaciela. - odpowiedziała Kath
-Widzimy się na przyjęciu. - odpowiada mężczyzna i wstaje. Wtedy dostrzegam jego twarz. Twarz Gabriela. Mężczyzna spogląda w miejsce w którym stoję. Czyżby mnie dostrzegł?
-Śliczny obraz. - powiedział i wyszedł. Odwróciłam się i dostrzegłam obraz, który już gdzieś widziałam. Kath chodzi niespokojnie po pomieszczeniu aż w końcu otwiera księgę i szuka w niej czegoś. Po godzinie się poddaje. Zaczyna szykować się na przyjęcie. I schodzi na dół. Idę za nią. Po chwili Kath dostrzega w tłumie siostrę i podbiega do niej.
-Dallas. - ściska ją mocno.
-Czym sobie zasłużyłam na tyle miłości? - Dallas się zaśmiała. Spoglądam w twarz Louise. Co tu się dzieje?
-Po dzisiejszym wieczorze, będę musiała zacząć się dzielić moją siostrą z kimś innym - odpowiada tajemniczo Kath.
-Czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? - zapytała z uśmiechem Louise. Zwana tutaj Dallas.
-Zawsze! A teraz wybacz siostrzyczko, słynny Keith ma się pojawić. W końcu poznam młodszą wersję twojego chłopca. -Kath wybucha śmiechem i znika w tłumie nim Dallas zdąży coś odpowiedzieć. Przez krótką chwilę Kath spaceruje wśród tłumu, lecz wtedy znów pojawia się Adrian.
-Musisz kogoś poznać! - oznajmia entuzjastycznie. Przy jego boku pojawia się Evan. -Poznaj Keith'a.
Spoglądam na Kath i jak reaguje na Evana/Keith'a. Czy ja też tak wyglądam?
-Jestem Katherina. - uśmiecha się delikatnie. Nie jest speszona, raczej dziewczęco wyniosła. Całkowite przeciwieństwo mnie.
-Zostawię was, muszę przygotować się do oświadczyn. - zaśmiał się Adrian.- Po za tym, jestem pewny, że Katherina poradzi sobie beze mnie.
Widzę jak przepycha się przez tłum, a potem spoglądam znów na Kath i Keith'a. Dochodzi do mnie jak ich imiona współgrają.
-Zatańczymy? - spytał Keith i przyciągnął do siebie Kath nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć. Nie rozmawiają między sobą, lecz między obojgiem widać silne przyciąganie. Po chwili Kath ciągnie Keith'a do jakiegoś pomieszczenia. Zamyka za nim drzwi a ten ją całuje. Przez chwilę Kath poddaje mu się lecz szybko odpycha go od siebie.
-Czym ty do cholery jesteś? - wyrzuciła z siebie. - I nie mów, że łowcą i czarownikiem bo to wiem. Zbyt silnie na mnie działasz.
Evan. Keith, opiera się o biurko z szelmowskim uśmiechem.
-Powiedz po prostu, że mnie pragniesz. Słynna Katherina Ferrais, miotana pożądaniem. - śmieje się cicho.
Kath podchodzi i spogląda wkurzona w twarz Keith'a.
-Chyba śnisz. - mruknęła po chwili. Keith złapał ją i zaczął całować. Tym razem Kath, zamiast go odepchnąć, rozbiera go.
Chciałabym już wrócić. Dziwnie jest być obserwatorem, siebie i Evana w intymnych sprawach. Lecz natura mi nie sprzyja. Po chwili lądują nadzy na kanapie.
Po wszystkim, Keith pomaga zapiąć suknię Katheriny i całuje ją delikatnie.
-Wierzysz w przeznaczenie? -pyta cicho.
-Może. - odpowiada tajemniczo. - A co? Chcesz powiedzieć, że to dla Ciebie coś znaczyło?
-Wiem, że jestem spowity złą sławą, lecz tym razem to nie był zwykły podbój. - odpowiedział, głaskając ją po policzku.
-To dobrze. Bo to samo mogę powiedzieć o tobie. - uśmiechnęła się. Parzę jak Kath i Keith wychodzą obejmując się. Wychodzę za nimi, akurat kiedy Adrian oświadcza się Dallas.
-Dallas Ferrais, wyjdziesz za mnie? - pyta, a ja czuję, że znów wszystko się rozmywa. Zamykam oczy, a kiedy je otwieram widzę Evana.
-Wszystko w porządku? - spogląda na mnie wystraszony. - Zemdlałaś!
Podnoszę się delikatnie.
-Nic mi nie jest. - odpowiedziałam siląc się na uśmiech.
-Na pewno?
-Tak, na pewno. Po prostu zakręciło mi się w głowie. Przez Ciebie zapominam o oddechu. - zaśmiałam się cicho.  Evan rozluźnił się trochę.
-Będę musiał pójść w końcu do domu - powiedział cicho.
-Odwiedzisz mnie później. - zaśmiałam się i wstałam. Ubraliśmy się niespiesznie. Odprowadziłam go do drzwi i pocałowałam na pożegnanie. Ani Louise, ani Gabriela nie było na dole, więc postanowiłam im nie przeszkadzać i poszłam pobiegać po parku. Minimum dziesięć kilometrów z słuchawkami na uszach i muzyką na full. Uwielbiałam biegać, bo wtedy nie myślałam. Gdy postanowiłam wrócić i truchtałam przez park, dostrzegłam Gabriela na jednej z ławek. Nie spodziewałam się go tutaj, sądziłam, że jest z Louise.  Podbiegłam do niego.
-Co tu robisz? Nie jesteś z Louise? - pytam zaskoczona, siadając obok niego.
-Musiała coś załatwić. A ja pomyśleć. - wzdycha cicho.
-Miłość twoja i Louise jest trudna.
-Wyczytałaś to z moich myśli?
-Nie musiałam. - odpowiadam cicho, kładąc mu rękę na jego.
-Wiem, że mnie kocha, powiedziała mi to. Ale jednocześnie nie chce żadnych związków ani nic. Mam być kochanym, przyjacielem z którym czasem pójdzie do łóżka czy coś. A potem pojawi się ktoś inny i Gabriel pójdzie w odstawkę. -mruknął posępnie.
-Louise jest ciężka w obyciu. W ciągu tych trzech lat które spędziłam z dala od niej, musiało coś się wydarzyć. I podejrzewam, że to nie tylko fakt, że nasza więź była nadszarpnięta. Powątpiewam, że Louise tak ciężko przeżywała utratę mnie, że teraz jest jaka jest. Ale fakt, że cię kocha to już coś. Nie znajdzie sobie teraz innego faceta tylko dla zabawy.
-Mądrości Florence Fitzgerald. -zaśmiał się cicho.Nie był to radosny śmiech.
-Kieruje się uczuciami. Taka jestem.
-Chrzanisz. Taka jesteś, odkąd Louise się pojawiła. To od niej się zaczęło. Dzięki niej, jesteś z Evanem. Tak to pewnie dalej byście się ślinili do siebie. Wcześniej byłaś spontaniczna, trzymałaś uczucia na wodzy. Teraz jest w tobie coś, innego. Zrobiłaś się taka, mamuśkowata. Nie to, że mi to przeszkadza. Ja wiem, że to tobie przeszkadza. Czuję to.
-Znasz mnie jak nikt inny. - powiedziałam cicho. -Jestem odwrotnością Louise.
-Z jednej strony, to dobrze. Bynajmniej dla Evana. - zaśmiał się. - Ale z drugiej strony, brakuje mi dawnej Flo.
-Pamiętasz, jak planowaliśmy zatrudnić się w szkole, po to żeby sypiać z uczniami? - wybuchnęłam śmiechem.
-Tak i to był twój pomysł. - zaśmiał się.
-Zwalaj winę na mnie. -udałam, obrażony ton. -Nie jesteśmy normalni.
-Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem. Mamy osobistą więź, wiemy co drugie potrzebuje i kochamy się czysto platoniczne jak przyjaciele i w ciągu trzech lat odwaliliśmy więcej durnych rzeczy niż połowa świata. - podsumował.
-Nie przejmuj się Louise. - odpowiadam wstając. - Kiedyś zrozumie, że miłość Gabriela Dekkera to czysty Dar.
- I także przekleństwo. - zaśmiał się i wstał. - Wracam do domu. Dzięki Flo. Zawsze, wiesz gdzie się pojawić i co powiedzieć.
Przytulił mnie mocno po czym się rozeszliśmy. Szłam zamyślona kiedy na kogoś wpadłam.
-Florence Fizgerald. Miło w końcu cię spotkać, muszę ci chyba podziękować, że zepsułaś swoją próbę zrobienia ze mnie twojego pieska a jednocześnie wskrzesiłaś mnie.
-Nate. - wyrzuciłam z siebie, zaskoczona lecz nie daje tego po sobie poznać. - Wybacz, głupi błąd.
-Każde twoje zachowanie jest głupim błędem. - zaśmiał sie cicho. - A może to fakt, że żyjesz w cieniu swojej siostry. Louise Tempest. Wzór kobiety która jest silna, nie potrzebuje nikogo i dąży po trupach do celu.
-Opisujesz siebie czy  moją siostrę? - pytam rozbawiona. - Bo opis raczej pasuje do Ciebie.
-Nie oszukuj Florence. Ale mam rozwiązanie twojego problemu. Pozbędę się twojej siostry. Wtedy już nigdy nie będziesz na drugim planie.
-Ani się waż. - warknęłam, lecz w tej samej chwili Nate zniknął. Zaczęłam sie rozglądać, lecz nie było żadnego śladu jego obecności. Ruszyłam w stronę Instytutu. Miejsca w którym mogłam to wszystko zakończyć. Wpadłam do gabinetu głównego władcy łowców. Dan Talerico był zdecydowanie, autorytetem wielu łowców. Kiedyś przyjaźnił się z moim wujkiem.
-Florence. Czym zawdzięczam tą miłą wizytę? - wstał z uśmiechem.
-Chce zacząć moje szkolenie, wraz ze szkoleniem na łowce. Od razu. - powiedziałam od razu, nie siląc się na uprzejmości.
-Skąd ta nagła zmiana? -zapytał zaskoczony.
-Powiedzmy, że zmieniłam profity. - mruknęłam. Zmiana profitów w kręgu czarownic oznaczała, że czarownica nie zamierzała mieć swoich łowców opiekunów. Gabriel i Evan nie byli do końca moimi opiekunami, Cameron i Jake pełnili taką funkcję. Oraz Wren i jego przyjaciel. A, że zostali tylko Wren i Cameron, podejrzewałam, że przydzielą kogoś nowego.
-Jasne, zaraz poproszę Wren'a żeby się tobą zajął. Cameron z wiadomych względów jest niedyspozycyjny.
-Nie. Nie chcę, nikogo z kręgów moich bliskich.
-Może mój syn? - podsunął.
-Doskonale. Kiedy mam przyjść? - zapytałam uradowana.
-Jutro o szóstej trzydzieści. - uśmiechnął się delikatnie.
-Będę. - odpowiedziałam i wyszłam z jego gabinetu. Wracając do domu, układałam w myślach listę postanowień. W całym tym zamieszaniu moja dziwna podróż w czasie wydawała się odległą błahostką.

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział XXLVII - Louise.

Przez chwilę nie wiem co powiedzieć. Jak zareagować? Uściskać ich, pogratulować? Jestem w szoku. Kocham Florence i kocham Evana. Kocham ich razem. Ale ślub? Ciężko mi w to uwierzyć. Przecież oboje są jeszcze tacy młodzi i... nie wyobrażam sobie zakładania rodziny teraz.
-Tak szybko?-słowa wypłynęły z moich ust zanim zdążyłam ugryźć się w język. Na szczęście zapał dwójki zakochanych nie opadł.
-Jeszcze nie bierzemy ślubu.-zaśmiał się Evan.-Ale zamierzamy. Wkrótce.
-Gratuluję wam.-powiedział Gabriel z uśmiechem.-Zasługujecie na szczęście. Przynajmniej Evan nie musiał cię porywać, żebyś go pokochała.
Gabriel i Flo zaśmiali się, a ja wymieniłam z Evanem zdziwione spojrzenia.
-Porywać?-zapytał zaskoczony Evan.
-Aaron porwał Florence.-odpowiedział Gabe marszcząc brwi.-Nie wiedzieliście?
-Nie.-odparłam zgodnie z prawdą.-Sądziliśmy, że sama się dołączyła do niego.
-Obudziłam się w jego domu. Zaczął opowiadać o wojnie i o tym, żebym do niego dołączyła. Coś na zasadzie, dołącz się albo zginiesz i nikt nie będzie wiedział kiedy i gdzie.-Florence mówiła tak cicho, że naprawdę musiałam się wysilić, żeby ją usłyszeć.-Potem się to zmieniło. Kiedy jego obsesja zamieniła się w uczucie i utknęłam w trójkącie miłosnym z nim i Alex. Ściągnęłam Gabriela bo się bałam. Przy okazji uratowałam go, przed próbą uratowania Louise z rąk Carlise'a. Bez urazy, zabili by cię zanim byś cokolwiek zrobił.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi we Włoszech? Albo Louise w Paryżu?-zapytał Evan.
-Hej. Wiem, że dołączyliście do Carlise'a, ale mi nie odpowiada bycie z Aaronem. A ponieważ porwał mnie wbrew mojej woli, nie mogę się uwolnić. Możecie mi pomóc przy okazji wywołując wojnę o wiele szybciej? Fakt, zadziałałoby.-moja siostra była wyraźnie poirytowana.-To już za nami.
-Florence ma racje.-wtrąciłam się szybko, sama się sobie dziwiąc. Zazwyczaj zostawiałam takie sprawy same sobie, ale w tej chwili poczułam impuls, żeby wesprzeć siostrę. Przynajmniej w pewnym sensie.-Wojna za nami. Przed nami wasz ślub. Nie wiem co gorsze, ale nie ma sensu roztrząsać stare sprawy.
-Aaron West już nam nie zagraża.-stwierdziła Florence.-ie, że jedynym mężczyzną z którym mogę być jest Evan. A po władze nawet nie ma sensu sięgać. Uciekł i nie wróci.
-Zobaczymy.-mruknęłam pod nosem, ale chyba nikt mnie nie usłyszał. Może to i lepiej. Resztę śniadania spędziłam wpatrując się w mój talerz, a moje myśli obsesyjnie krążyły wokół ślubu mojej siostry i Evana. Cieszyłam się z ich powodu, ale nadal uważałam, że byli trochę za młodzi. Nie mówiąc już o tym, jak nasza czwórka przyciągała kłopoty. Bałam się, że oboje zostaną zranieni.
-Pójdę się przebrać.-powiedziałam, wstając w końcu od stołu. Szybkim krokiem poszłam na górę, świadoma tego, że wszyscy odprowadzali mnie wzrokiem. Zamknęłam z cichym trzaskiem drzwi do mojej sypialni. Złapałam jakieś ubrania i weszłam do łazienki. Przed wejściem pod prysznic sprawdziłam znak na plecach. Znów był większy i zaczynał się wydłużać. Musiałam w końcu porozmawiać o nim z Vall.
Kiedy wyszłam z łazienki, Gabriel leżał na moim łóżku i bawił się moim ipodem. Jedyną jego reakcją na moje krzywe spojrzenie, był szeroki uśmiech.
-Tęskniłaś?-spytał. Wywróciłam oczami.
-Widzieliśmy się pół godziny temu.-zauważyłam. Gabe się zaśmiał i podszedł do mnie, aby objąć mnie w pasie.
-To było jak wieczność.-powiedział teatralnym szeptem. Zaśmiałam się, ale kiedy spojrzałam na jego minę, zamilkłam.
-Coś się stało?-zmarszczyłam brwi. Gabe pokręcił głową.
-Nie, tylko... Nie wyglądałaś na zachwyconą, kiedy wiadoma dwójka ogłosiła zaręczyny.-powiedział, a ja wyczułam smutek w jego głosie. Czyli zauważył.
-Po prostu uważam, że to za wcześnie. Mają dwadzieścia trzy lata, całe życie przed sobą. Po co marnować je na małżeństwo?
-Uważasz, że to marnotrawstwo, że chce się być z osobą, która jest twoją drugą połówką?-Gabriel uniósł brew. Uciekłam do patrzenia w jego oczy.
-Nie. Ale...
-Powiedziałabyś nie, gdybym ci się oświadczył?-tego pytania się nie spodziewałam. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Ja... nie wiem. Możliwe.-odpowiedziałam. Gabriel odsunął się ode mnie, biorąc głęboki oddech. Nie miałam najmniejszej ochoty się tłumaczyć. Wiedziałam, że odpowiedziałabym nie. Miałam niemalże stu procentową pewność. Ja i Gabe nawet nie byliśmy parą. To raz, a dwa... Nie chciałam nawet myśleć o małżeństwie. To oznaczało związanie się z kimś, a ja nie należałam do stałych osób. Wystarczyło spojrzeć na moją relację z Gabrielem Dekkerem.
-Okej.-tylko tyle. Żadnych długich monologów o miłości i przeznaczeniu. Po prostu "okej". Byłam aż zaskoczona. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Okej?
-Okej.-powtórzył.-Nie zapytam cię w najbliższym czasie o małżeństwo. Ale spodziewaj się tego pytania, Louise. Ono kiedyś padnie, a ty nie możesz go unikać w nieskończoność.
-Tyle mi wystarczy.-zapewniłam, uśmiechając się lekko. Gabe odpowiedział tym samym.
-Czyli przyjaźń?
Wzięłam głęboki oddech. Cholera. To było trudne pytanie. Chciałam przyjaźni z Gabrielem? Czy chciałam czegoś więcej? Rozważałam wszystkie możliwości. Przyjaźń wydawała się bezpieczna, swobodna. A gdybym zmieniła zdanie, wystarczyłoby, gdybym powiedziała o tym Gabe'owi. A jeśli nie, to pozostalibyśmy we względnie dobrych relacjach. A jednak, coś popychało mnie do powiedzenia mu, że chcę z nim być. Część mojego serca, która chciała po prostu być szczęśliwa, iść na całość. Przygryzłam wargę.
-Gabriel, nie zrozum mnie źle. Kocham cię, ale... po prostu nie potrafiłabym być z kimś w związku na dłuższą metę. Przyjaźń jest bezpieczna. Bogowie, jestem koszmarną egoistką, ale kiedy jesteśmy przyjaciółmi, to mam cię przy sobie. A gdybyśmy byli razem, to kto wie, jak długo by to potrwało.
-Ja też cię kocham.-odpowiedział. Tak po prostu. Z jednej strony nasza relacja była tak skomplikowana, a z drugiej tak prosta. Gabe przytulił mnie i przez chwilę staliśmy objęci, wsłuchując się w nasze oddechy i bicia naszych serc.
Nagle poczułam silny ból głowy, jakby ktoś wbijał mi czaszkę miliony igieł. Syknęłam, odsuwając się od Dekkera i chwytając się za głowę.
-Lou? Lou!-Gabe podtrzymał mnie, zanim upadłam, kiedy nogi zgięły mi się w kolanach. Nie miałam siły stać. Na szczęście chłopak posadził mnie na łóżku, a w tym momencie ja straciłam kontakt z rzeczywistością.

Muzyka była głośna, ludzie tańczyli, a zapach tytoniu i alkoholu był tak silnie odczuwalny, jakbym wylała na siebie wódkę i wypaliła paczkę papierosów. Stałam po środku tego całego zamieszania, a chłopak stojący przede mną, mówił coś do mnie. Zwróciłam na niego większą uwagę dopiero, gdy pomachał mi ręką tuż przed oczami.
-Przepraszam, co mówiłeś?-spytałam, zdezorientowana. Nie za bardzo wiedziałam gdzie byłam, co robiłam. Chłopak pokręcił głową, machnął ręką i zostawił mnie samą w tłumie. Rozejrzałam się. Nie, to nie była żadna retrospekcja, ani wspomnienie. To było prawdziwe życie, a ja naprawdę byłam w jakimś podmiejskim klubie. Zaczęłam przepychać się między ludźmi. Musiałam dowiedzieć się, która jest godzina i gdzie dokładnie jestem. Wyszłam w końcu na zewnątrz i dopiero wtedy, kiedy odetchnęłam stosunkowo świeżym powietrzem, zdałam sobie sprawę jak w środku było mi duszno.
Przed wejściem do klubu, którego nazwa naprawdę nie zachęcała do wejścia tam, siedziała dziewczyna. Ruszyłam w jej stronę, ale wtedy zobaczyłam jej zamglone spojrzenie. Z klubu wyszedł jakiś chłopak i podszedł do niej. Zaczęli cicho rozmawiać, oboje pod wpływem substancji odurzających.
Rozejrzałam się dookoła. Klub znajdował się w ciemnej uliczce, ale wnioskując z hałasu silników, znajdowałam się raczej niedaleko jakiejś większej ulicy. Miałam nadzieję, że znajdę tam kogoś, kogo będę mogła spytać o godzinę, a może nazwa ulicy powie mi, gdzie dokładnie jestem. Oczywiście, zawsze mogłam teleportować się do domu, ale... No właśnie, ale. Ciekawość zwyciężyła.
Na głównej ulicy podeszłam do pierwszego lepszego przechodnia i spytałam go o godzinę. Druga w nocy. Straciłam ponad połowę doby. Nie wiedziałam, gdzie w tym czasie byłam, ani co robiłam. Miałam tylko nadzieję, że nadal jestem w Liverpoolu, a nie wylądowałam na drugim końcu Anglii. Ulica ciągnęła się w nieskończoność, a ja musiałam jeszcze wrócić do klubu. Wychodząc widziałam szatnię, więc zgadywałam, że tam jest moja kurtka i torebka. Nie miałam więc przy sobie ani telefonu, ani pieniędzy.
Z ich odbiorem nie miałam na szczęście większego problemu. Włączyłam w telefonie wyszukiwanie lokalizacji i spojrzałam z niedowierzaniem na ekran. Wynikało z niego, że znalazłam się w Londynie. Usiadłam na murku, nie wierząc własnym oczom.
Jakim cholernym cudem znalazłam się w Londynie?
Nie chciałam zbyt długo nad tym rozmyślać. W tym momencie pragnęłam tylko znaleźć się w domu, w Liverpoolu. Zamknęłam oczy i skupiłam się na przeniesieniu się do swojej sypialni. Nic się nie wydarzyło. Spróbowałam jeszcze raz. Nic.
Drżącymi palcami wybrałam numer i przystawiłam telefon do ucha. Nie spodziewałam się, że odbierze. Była w końcu druga w nocy. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
-Louise?
Zamurowało mnie. Odebrał. Naprawdę. Miałam ochotę skakać z radości.
-Gabe!-powiedziałam z ogromną ulgą i szczęściem w głosie. Chciałam natychmiast się przy nim znaleźć, żeby go uściskać. Niestety, moja magia z niewyjaśnionych przyczyn nie działała i utknęłam tutaj.
-Lou? Coś się stało? Która jest godzina?-słyszałam, jaki jest zaspany i przez chwilę miałam ochotę powiedzieć, że nic i kazać mu dalej spać.
-Jest druga.-odparłam.-I tak, stało się coś. Ja... potrzebuję cię.-powiedziałam i przyszło mi to zaskakująco prosto.
-Zaraz będę w twoim domu.-Gabe był wyraźnie bardziej rozbudzony. Miałam ochotę się śmiać.
-Problem polega na tym, że nie jestem w domu.-zrobiłam pauzę.-Gabe, jakimś cudem znalazłam się w Londynie.
-W Lon...? Jak?-Gabe był naprawdę zaskoczony, a ja mu się nie dziwiłam.-Okej, to są jakieś dwie godziny drogi, czyli będę koło czwartej. Zadzwonię do ciebie jeszcze i umówimy się na jakieś konkretne miejsce. Znajdź jakąś knajpę otwartą do późna albo coś w tym stylu. Tylko uważaj na siebie i miej przy sobie telefon, bo będę dzwonił.-chłopak mówił i mówił, aż w końcu mu przerwałam.
-Gabe?
-Tak?-spytał zaskoczony.
-Kocham cię.-powiedziałam. Moje słowa spotkały się z milczeniem. A potem pustym sygnałem, oznaczającym zakończone połączenie.

King's Cross był o tej porze niemal pusty. Rozglądałam się dookoła, obserwując nieliczne osoby, które spieszyły się na pociąg. Było w pół do piątej, miasto zaraz miało zacząć się budzić. Ludzie zaczną spieszyć się do pracy, głównie w dzielnicy City. W pozostałych będzie trochę spokojniej, ale nadal będzie tłok. Stolica Wielkiej Brytanii tak bardzo różniła się od Liverpoolu, który wcale nie był aż tak zabiegany.
-Louise!-z samochodu, który przed chwilą zaparkował na parkingu, wyskoczył Gabriel. Poczułam niepokój w sercu. W końcu rozłączył się, jak tylko mu powiedziałam, że go kocham. Patrzyłam jak chłopak szybkim krokiem idzie w moją stronę. Liczyłam na to, że mnie przytuli, a potem pojedziemy do Liverpoolu i udamy, że nigdy nie wypowiedziałam tych słów. Zaczęłam się czuć, jakbym go wykorzystywała.
Gabe miał jednak inne plany. Wziął mnie w ramiona i pocałował tak namiętnie i jednocześnie czule, jak to było możliwe. Byłam zaskoczona, ale podobało mi się to. Czułam się kochana, piękna i uwielbiana. Moja kobieca próżność została zaspokojona tym jednym pocałunkiem.
-Jechałem tak szybko, jak mogłem.-powiedział, kiedy już oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy w stronę samochodu.-Tak bardzo chciałem to zrobić.-objął mnie ramieniem, przyciągając mnie do siebie, jakby musiał potwierdzić swoje słowa.-Też cię kocham, Louise.
Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam wydusić z siebie więcej ani słowa.