Otwieram oczy i znajduje się w dziwnym pomieszczeniu. Ciężki i przydatny styl pomieszczenia przypomina II wojnę. Przy kominku stoi mężczyzna i kobieta.
-Na waszym przyjęciu urodzinowym zamierzam oświadczyć się twojej siostrze. - powiedział mężczyzna.
-Adrianie, nie sądzisz, że to nie jest dobry czas. - mówi dziewczyna i odwraca się. Zamieram. Dziewczyna wygląda identycznie jak ja. Albo ja wyglądam jak ona.
-Chcę poślubić kobietę swojego życia. Dobrze wiesz, że wojna lada trochę się skończy. Już wasza w tym głowa.
-Wiesz, że jak czarownice zostaną złapane na wtrącaniu się, to mogą zostać skazane na śmierć. Ja, Dallas, moja matka i wiele innych znanych nam ludzi, może zostać spalone. Nasze działania muszą być przemyślane i skuteczne.
-Tak, tak, wiem. - mruknął.
-No cóż, liczę, że Dallas się zgodzi. - odpowiada moja kopia.
-Kath, na przyjęcie przybędzie również mój brat. - mruknął Adrian.
-Słynny Keith. W końcu poznam brata przyjaciela. - odpowiedziała Kath
-Widzimy się na przyjęciu. - odpowiada mężczyzna i wstaje. Wtedy dostrzegam jego twarz. Twarz Gabriela. Mężczyzna spogląda w miejsce w którym stoję. Czyżby mnie dostrzegł?
-Śliczny obraz. - powiedział i wyszedł. Odwróciłam się i dostrzegłam obraz, który już gdzieś widziałam. Kath chodzi niespokojnie po pomieszczeniu aż w końcu otwiera księgę i szuka w niej czegoś. Po godzinie się poddaje. Zaczyna szykować się na przyjęcie. I schodzi na dół. Idę za nią. Po chwili Kath dostrzega w tłumie siostrę i podbiega do niej.
-Dallas. - ściska ją mocno.
-Czym sobie zasłużyłam na tyle miłości? - Dallas się zaśmiała. Spoglądam w twarz Louise. Co tu się dzieje?
-Po dzisiejszym wieczorze, będę musiała zacząć się dzielić moją siostrą z kimś innym - odpowiada tajemniczo Kath.
-Czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? - zapytała z uśmiechem Louise. Zwana tutaj Dallas.
-Zawsze! A teraz wybacz siostrzyczko, słynny Keith ma się pojawić. W końcu poznam młodszą wersję twojego chłopca. -Kath wybucha śmiechem i znika w tłumie nim Dallas zdąży coś odpowiedzieć. Przez krótką chwilę Kath spaceruje wśród tłumu, lecz wtedy znów pojawia się Adrian.
-Musisz kogoś poznać! - oznajmia entuzjastycznie. Przy jego boku pojawia się Evan. -Poznaj Keith'a.
Spoglądam na Kath i jak reaguje na Evana/Keith'a. Czy ja też tak wyglądam?
-Jestem Katherina. - uśmiecha się delikatnie. Nie jest speszona, raczej dziewczęco wyniosła. Całkowite przeciwieństwo mnie.
-Zostawię was, muszę przygotować się do oświadczyn. - zaśmiał się Adrian.- Po za tym, jestem pewny, że Katherina poradzi sobie beze mnie.
Widzę jak przepycha się przez tłum, a potem spoglądam znów na Kath i Keith'a. Dochodzi do mnie jak ich imiona współgrają.
-Zatańczymy? - spytał Keith i przyciągnął do siebie Kath nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć. Nie rozmawiają między sobą, lecz między obojgiem widać silne przyciąganie. Po chwili Kath ciągnie Keith'a do jakiegoś pomieszczenia. Zamyka za nim drzwi a ten ją całuje. Przez chwilę Kath poddaje mu się lecz szybko odpycha go od siebie.
-Czym ty do cholery jesteś? - wyrzuciła z siebie. - I nie mów, że łowcą i czarownikiem bo to wiem. Zbyt silnie na mnie działasz.
Evan. Keith, opiera się o biurko z szelmowskim uśmiechem.
-Powiedz po prostu, że mnie pragniesz. Słynna Katherina Ferrais, miotana pożądaniem. - śmieje się cicho.
Kath podchodzi i spogląda wkurzona w twarz Keith'a.
-Chyba śnisz. - mruknęła po chwili. Keith złapał ją i zaczął całować. Tym razem Kath, zamiast go odepchnąć, rozbiera go.
Chciałabym już wrócić. Dziwnie jest być obserwatorem, siebie i Evana w intymnych sprawach. Lecz natura mi nie sprzyja. Po chwili lądują nadzy na kanapie.
Po wszystkim, Keith pomaga zapiąć suknię Katheriny i całuje ją delikatnie.
-Wierzysz w przeznaczenie? -pyta cicho.
-Może. - odpowiada tajemniczo. - A co? Chcesz powiedzieć, że to dla Ciebie coś znaczyło?
-Wiem, że jestem spowity złą sławą, lecz tym razem to nie był zwykły podbój. - odpowiedział, głaskając ją po policzku.
-To dobrze. Bo to samo mogę powiedzieć o tobie. - uśmiechnęła się. Parzę jak Kath i Keith wychodzą obejmując się. Wychodzę za nimi, akurat kiedy Adrian oświadcza się Dallas.
-Dallas Ferrais, wyjdziesz za mnie? - pyta, a ja czuję, że znów wszystko się rozmywa. Zamykam oczy, a kiedy je otwieram widzę Evana.
-Wszystko w porządku? - spogląda na mnie wystraszony. - Zemdlałaś!
Podnoszę się delikatnie.
-Nic mi nie jest. - odpowiedziałam siląc się na uśmiech.
-Na pewno?
-Tak, na pewno. Po prostu zakręciło mi się w głowie. Przez Ciebie zapominam o oddechu. - zaśmiałam się cicho. Evan rozluźnił się trochę.
-Będę musiał pójść w końcu do domu - powiedział cicho.
-Odwiedzisz mnie później. - zaśmiałam się i wstałam. Ubraliśmy się niespiesznie. Odprowadziłam go do drzwi i pocałowałam na pożegnanie. Ani Louise, ani Gabriela nie było na dole, więc postanowiłam im nie przeszkadzać i poszłam pobiegać po parku. Minimum dziesięć kilometrów z słuchawkami na uszach i muzyką na full. Uwielbiałam biegać, bo wtedy nie myślałam. Gdy postanowiłam wrócić i truchtałam przez park, dostrzegłam Gabriela na jednej z ławek. Nie spodziewałam się go tutaj, sądziłam, że jest z Louise. Podbiegłam do niego.
-Co tu robisz? Nie jesteś z Louise? - pytam zaskoczona, siadając obok niego.
-Musiała coś załatwić. A ja pomyśleć. - wzdycha cicho.
-Miłość twoja i Louise jest trudna.
-Wyczytałaś to z moich myśli?
-Nie musiałam. - odpowiadam cicho, kładąc mu rękę na jego.
-Wiem, że mnie kocha, powiedziała mi to. Ale jednocześnie nie chce żadnych związków ani nic. Mam być kochanym, przyjacielem z którym czasem pójdzie do łóżka czy coś. A potem pojawi się ktoś inny i Gabriel pójdzie w odstawkę. -mruknął posępnie.
-Louise jest ciężka w obyciu. W ciągu tych trzech lat które spędziłam z dala od niej, musiało coś się wydarzyć. I podejrzewam, że to nie tylko fakt, że nasza więź była nadszarpnięta. Powątpiewam, że Louise tak ciężko przeżywała utratę mnie, że teraz jest jaka jest. Ale fakt, że cię kocha to już coś. Nie znajdzie sobie teraz innego faceta tylko dla zabawy.
-Mądrości Florence Fitzgerald. -zaśmiał się cicho.Nie był to radosny śmiech.
-Kieruje się uczuciami. Taka jestem.
-Chrzanisz. Taka jesteś, odkąd Louise się pojawiła. To od niej się zaczęło. Dzięki niej, jesteś z Evanem. Tak to pewnie dalej byście się ślinili do siebie. Wcześniej byłaś spontaniczna, trzymałaś uczucia na wodzy. Teraz jest w tobie coś, innego. Zrobiłaś się taka, mamuśkowata. Nie to, że mi to przeszkadza. Ja wiem, że to tobie przeszkadza. Czuję to.
-Znasz mnie jak nikt inny. - powiedziałam cicho. -Jestem odwrotnością Louise.
-Z jednej strony, to dobrze. Bynajmniej dla Evana. - zaśmiał się. - Ale z drugiej strony, brakuje mi dawnej Flo.
-Pamiętasz, jak planowaliśmy zatrudnić się w szkole, po to żeby sypiać z uczniami? - wybuchnęłam śmiechem.
-Tak i to był twój pomysł. - zaśmiał się.
-Zwalaj winę na mnie. -udałam, obrażony ton. -Nie jesteśmy normalni.
-Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem. Mamy osobistą więź, wiemy co drugie potrzebuje i kochamy się czysto platoniczne jak przyjaciele i w ciągu trzech lat odwaliliśmy więcej durnych rzeczy niż połowa świata. - podsumował.
-Nie przejmuj się Louise. - odpowiadam wstając. - Kiedyś zrozumie, że miłość Gabriela Dekkera to czysty Dar.
- I także przekleństwo. - zaśmiał się i wstał. - Wracam do domu. Dzięki Flo. Zawsze, wiesz gdzie się pojawić i co powiedzieć.
Przytulił mnie mocno po czym się rozeszliśmy. Szłam zamyślona kiedy na kogoś wpadłam.
-Florence Fizgerald. Miło w końcu cię spotkać, muszę ci chyba podziękować, że zepsułaś swoją próbę zrobienia ze mnie twojego pieska a jednocześnie wskrzesiłaś mnie.
-Nate. - wyrzuciłam z siebie, zaskoczona lecz nie daje tego po sobie poznać. - Wybacz, głupi błąd.
-Każde twoje zachowanie jest głupim błędem. - zaśmiał sie cicho. - A może to fakt, że żyjesz w cieniu swojej siostry. Louise Tempest. Wzór kobiety która jest silna, nie potrzebuje nikogo i dąży po trupach do celu.
-Opisujesz siebie czy moją siostrę? - pytam rozbawiona. - Bo opis raczej pasuje do Ciebie.
-Nie oszukuj Florence. Ale mam rozwiązanie twojego problemu. Pozbędę się twojej siostry. Wtedy już nigdy nie będziesz na drugim planie.
-Ani się waż. - warknęłam, lecz w tej samej chwili Nate zniknął. Zaczęłam sie rozglądać, lecz nie było żadnego śladu jego obecności. Ruszyłam w stronę Instytutu. Miejsca w którym mogłam to wszystko zakończyć. Wpadłam do gabinetu głównego władcy łowców. Dan Talerico był zdecydowanie, autorytetem wielu łowców. Kiedyś przyjaźnił się z moim wujkiem.
-Florence. Czym zawdzięczam tą miłą wizytę? - wstał z uśmiechem.
-Chce zacząć moje szkolenie, wraz ze szkoleniem na łowce. Od razu. - powiedziałam od razu, nie siląc się na uprzejmości.
-Skąd ta nagła zmiana? -zapytał zaskoczony.
-Powiedzmy, że zmieniłam profity. - mruknęłam. Zmiana profitów w kręgu czarownic oznaczała, że czarownica nie zamierzała mieć swoich łowców opiekunów. Gabriel i Evan nie byli do końca moimi opiekunami, Cameron i Jake pełnili taką funkcję. Oraz Wren i jego przyjaciel. A, że zostali tylko Wren i Cameron, podejrzewałam, że przydzielą kogoś nowego.
-Jasne, zaraz poproszę Wren'a żeby się tobą zajął. Cameron z wiadomych względów jest niedyspozycyjny.
-Nie. Nie chcę, nikogo z kręgów moich bliskich.
-Może mój syn? - podsunął.
-Doskonale. Kiedy mam przyjść? - zapytałam uradowana.
-Jutro o szóstej trzydzieści. - uśmiechnął się delikatnie.
-Będę. - odpowiedziałam i wyszłam z jego gabinetu. Wracając do domu, układałam w myślach listę postanowień. W całym tym zamieszaniu moja dziwna podróż w czasie wydawała się odległą błahostką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz