niedziela, 4 maja 2014

Rozdział XXLVII - Louise.

Przez chwilę nie wiem co powiedzieć. Jak zareagować? Uściskać ich, pogratulować? Jestem w szoku. Kocham Florence i kocham Evana. Kocham ich razem. Ale ślub? Ciężko mi w to uwierzyć. Przecież oboje są jeszcze tacy młodzi i... nie wyobrażam sobie zakładania rodziny teraz.
-Tak szybko?-słowa wypłynęły z moich ust zanim zdążyłam ugryźć się w język. Na szczęście zapał dwójki zakochanych nie opadł.
-Jeszcze nie bierzemy ślubu.-zaśmiał się Evan.-Ale zamierzamy. Wkrótce.
-Gratuluję wam.-powiedział Gabriel z uśmiechem.-Zasługujecie na szczęście. Przynajmniej Evan nie musiał cię porywać, żebyś go pokochała.
Gabriel i Flo zaśmiali się, a ja wymieniłam z Evanem zdziwione spojrzenia.
-Porywać?-zapytał zaskoczony Evan.
-Aaron porwał Florence.-odpowiedział Gabe marszcząc brwi.-Nie wiedzieliście?
-Nie.-odparłam zgodnie z prawdą.-Sądziliśmy, że sama się dołączyła do niego.
-Obudziłam się w jego domu. Zaczął opowiadać o wojnie i o tym, żebym do niego dołączyła. Coś na zasadzie, dołącz się albo zginiesz i nikt nie będzie wiedział kiedy i gdzie.-Florence mówiła tak cicho, że naprawdę musiałam się wysilić, żeby ją usłyszeć.-Potem się to zmieniło. Kiedy jego obsesja zamieniła się w uczucie i utknęłam w trójkącie miłosnym z nim i Alex. Ściągnęłam Gabriela bo się bałam. Przy okazji uratowałam go, przed próbą uratowania Louise z rąk Carlise'a. Bez urazy, zabili by cię zanim byś cokolwiek zrobił.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi we Włoszech? Albo Louise w Paryżu?-zapytał Evan.
-Hej. Wiem, że dołączyliście do Carlise'a, ale mi nie odpowiada bycie z Aaronem. A ponieważ porwał mnie wbrew mojej woli, nie mogę się uwolnić. Możecie mi pomóc przy okazji wywołując wojnę o wiele szybciej? Fakt, zadziałałoby.-moja siostra była wyraźnie poirytowana.-To już za nami.
-Florence ma racje.-wtrąciłam się szybko, sama się sobie dziwiąc. Zazwyczaj zostawiałam takie sprawy same sobie, ale w tej chwili poczułam impuls, żeby wesprzeć siostrę. Przynajmniej w pewnym sensie.-Wojna za nami. Przed nami wasz ślub. Nie wiem co gorsze, ale nie ma sensu roztrząsać stare sprawy.
-Aaron West już nam nie zagraża.-stwierdziła Florence.-ie, że jedynym mężczyzną z którym mogę być jest Evan. A po władze nawet nie ma sensu sięgać. Uciekł i nie wróci.
-Zobaczymy.-mruknęłam pod nosem, ale chyba nikt mnie nie usłyszał. Może to i lepiej. Resztę śniadania spędziłam wpatrując się w mój talerz, a moje myśli obsesyjnie krążyły wokół ślubu mojej siostry i Evana. Cieszyłam się z ich powodu, ale nadal uważałam, że byli trochę za młodzi. Nie mówiąc już o tym, jak nasza czwórka przyciągała kłopoty. Bałam się, że oboje zostaną zranieni.
-Pójdę się przebrać.-powiedziałam, wstając w końcu od stołu. Szybkim krokiem poszłam na górę, świadoma tego, że wszyscy odprowadzali mnie wzrokiem. Zamknęłam z cichym trzaskiem drzwi do mojej sypialni. Złapałam jakieś ubrania i weszłam do łazienki. Przed wejściem pod prysznic sprawdziłam znak na plecach. Znów był większy i zaczynał się wydłużać. Musiałam w końcu porozmawiać o nim z Vall.
Kiedy wyszłam z łazienki, Gabriel leżał na moim łóżku i bawił się moim ipodem. Jedyną jego reakcją na moje krzywe spojrzenie, był szeroki uśmiech.
-Tęskniłaś?-spytał. Wywróciłam oczami.
-Widzieliśmy się pół godziny temu.-zauważyłam. Gabe się zaśmiał i podszedł do mnie, aby objąć mnie w pasie.
-To było jak wieczność.-powiedział teatralnym szeptem. Zaśmiałam się, ale kiedy spojrzałam na jego minę, zamilkłam.
-Coś się stało?-zmarszczyłam brwi. Gabe pokręcił głową.
-Nie, tylko... Nie wyglądałaś na zachwyconą, kiedy wiadoma dwójka ogłosiła zaręczyny.-powiedział, a ja wyczułam smutek w jego głosie. Czyli zauważył.
-Po prostu uważam, że to za wcześnie. Mają dwadzieścia trzy lata, całe życie przed sobą. Po co marnować je na małżeństwo?
-Uważasz, że to marnotrawstwo, że chce się być z osobą, która jest twoją drugą połówką?-Gabriel uniósł brew. Uciekłam do patrzenia w jego oczy.
-Nie. Ale...
-Powiedziałabyś nie, gdybym ci się oświadczył?-tego pytania się nie spodziewałam. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Ja... nie wiem. Możliwe.-odpowiedziałam. Gabriel odsunął się ode mnie, biorąc głęboki oddech. Nie miałam najmniejszej ochoty się tłumaczyć. Wiedziałam, że odpowiedziałabym nie. Miałam niemalże stu procentową pewność. Ja i Gabe nawet nie byliśmy parą. To raz, a dwa... Nie chciałam nawet myśleć o małżeństwie. To oznaczało związanie się z kimś, a ja nie należałam do stałych osób. Wystarczyło spojrzeć na moją relację z Gabrielem Dekkerem.
-Okej.-tylko tyle. Żadnych długich monologów o miłości i przeznaczeniu. Po prostu "okej". Byłam aż zaskoczona. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Okej?
-Okej.-powtórzył.-Nie zapytam cię w najbliższym czasie o małżeństwo. Ale spodziewaj się tego pytania, Louise. Ono kiedyś padnie, a ty nie możesz go unikać w nieskończoność.
-Tyle mi wystarczy.-zapewniłam, uśmiechając się lekko. Gabe odpowiedział tym samym.
-Czyli przyjaźń?
Wzięłam głęboki oddech. Cholera. To było trudne pytanie. Chciałam przyjaźni z Gabrielem? Czy chciałam czegoś więcej? Rozważałam wszystkie możliwości. Przyjaźń wydawała się bezpieczna, swobodna. A gdybym zmieniła zdanie, wystarczyłoby, gdybym powiedziała o tym Gabe'owi. A jeśli nie, to pozostalibyśmy we względnie dobrych relacjach. A jednak, coś popychało mnie do powiedzenia mu, że chcę z nim być. Część mojego serca, która chciała po prostu być szczęśliwa, iść na całość. Przygryzłam wargę.
-Gabriel, nie zrozum mnie źle. Kocham cię, ale... po prostu nie potrafiłabym być z kimś w związku na dłuższą metę. Przyjaźń jest bezpieczna. Bogowie, jestem koszmarną egoistką, ale kiedy jesteśmy przyjaciółmi, to mam cię przy sobie. A gdybyśmy byli razem, to kto wie, jak długo by to potrwało.
-Ja też cię kocham.-odpowiedział. Tak po prostu. Z jednej strony nasza relacja była tak skomplikowana, a z drugiej tak prosta. Gabe przytulił mnie i przez chwilę staliśmy objęci, wsłuchując się w nasze oddechy i bicia naszych serc.
Nagle poczułam silny ból głowy, jakby ktoś wbijał mi czaszkę miliony igieł. Syknęłam, odsuwając się od Dekkera i chwytając się za głowę.
-Lou? Lou!-Gabe podtrzymał mnie, zanim upadłam, kiedy nogi zgięły mi się w kolanach. Nie miałam siły stać. Na szczęście chłopak posadził mnie na łóżku, a w tym momencie ja straciłam kontakt z rzeczywistością.

Muzyka była głośna, ludzie tańczyli, a zapach tytoniu i alkoholu był tak silnie odczuwalny, jakbym wylała na siebie wódkę i wypaliła paczkę papierosów. Stałam po środku tego całego zamieszania, a chłopak stojący przede mną, mówił coś do mnie. Zwróciłam na niego większą uwagę dopiero, gdy pomachał mi ręką tuż przed oczami.
-Przepraszam, co mówiłeś?-spytałam, zdezorientowana. Nie za bardzo wiedziałam gdzie byłam, co robiłam. Chłopak pokręcił głową, machnął ręką i zostawił mnie samą w tłumie. Rozejrzałam się. Nie, to nie była żadna retrospekcja, ani wspomnienie. To było prawdziwe życie, a ja naprawdę byłam w jakimś podmiejskim klubie. Zaczęłam przepychać się między ludźmi. Musiałam dowiedzieć się, która jest godzina i gdzie dokładnie jestem. Wyszłam w końcu na zewnątrz i dopiero wtedy, kiedy odetchnęłam stosunkowo świeżym powietrzem, zdałam sobie sprawę jak w środku było mi duszno.
Przed wejściem do klubu, którego nazwa naprawdę nie zachęcała do wejścia tam, siedziała dziewczyna. Ruszyłam w jej stronę, ale wtedy zobaczyłam jej zamglone spojrzenie. Z klubu wyszedł jakiś chłopak i podszedł do niej. Zaczęli cicho rozmawiać, oboje pod wpływem substancji odurzających.
Rozejrzałam się dookoła. Klub znajdował się w ciemnej uliczce, ale wnioskując z hałasu silników, znajdowałam się raczej niedaleko jakiejś większej ulicy. Miałam nadzieję, że znajdę tam kogoś, kogo będę mogła spytać o godzinę, a może nazwa ulicy powie mi, gdzie dokładnie jestem. Oczywiście, zawsze mogłam teleportować się do domu, ale... No właśnie, ale. Ciekawość zwyciężyła.
Na głównej ulicy podeszłam do pierwszego lepszego przechodnia i spytałam go o godzinę. Druga w nocy. Straciłam ponad połowę doby. Nie wiedziałam, gdzie w tym czasie byłam, ani co robiłam. Miałam tylko nadzieję, że nadal jestem w Liverpoolu, a nie wylądowałam na drugim końcu Anglii. Ulica ciągnęła się w nieskończoność, a ja musiałam jeszcze wrócić do klubu. Wychodząc widziałam szatnię, więc zgadywałam, że tam jest moja kurtka i torebka. Nie miałam więc przy sobie ani telefonu, ani pieniędzy.
Z ich odbiorem nie miałam na szczęście większego problemu. Włączyłam w telefonie wyszukiwanie lokalizacji i spojrzałam z niedowierzaniem na ekran. Wynikało z niego, że znalazłam się w Londynie. Usiadłam na murku, nie wierząc własnym oczom.
Jakim cholernym cudem znalazłam się w Londynie?
Nie chciałam zbyt długo nad tym rozmyślać. W tym momencie pragnęłam tylko znaleźć się w domu, w Liverpoolu. Zamknęłam oczy i skupiłam się na przeniesieniu się do swojej sypialni. Nic się nie wydarzyło. Spróbowałam jeszcze raz. Nic.
Drżącymi palcami wybrałam numer i przystawiłam telefon do ucha. Nie spodziewałam się, że odbierze. Była w końcu druga w nocy. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
-Louise?
Zamurowało mnie. Odebrał. Naprawdę. Miałam ochotę skakać z radości.
-Gabe!-powiedziałam z ogromną ulgą i szczęściem w głosie. Chciałam natychmiast się przy nim znaleźć, żeby go uściskać. Niestety, moja magia z niewyjaśnionych przyczyn nie działała i utknęłam tutaj.
-Lou? Coś się stało? Która jest godzina?-słyszałam, jaki jest zaspany i przez chwilę miałam ochotę powiedzieć, że nic i kazać mu dalej spać.
-Jest druga.-odparłam.-I tak, stało się coś. Ja... potrzebuję cię.-powiedziałam i przyszło mi to zaskakująco prosto.
-Zaraz będę w twoim domu.-Gabe był wyraźnie bardziej rozbudzony. Miałam ochotę się śmiać.
-Problem polega na tym, że nie jestem w domu.-zrobiłam pauzę.-Gabe, jakimś cudem znalazłam się w Londynie.
-W Lon...? Jak?-Gabe był naprawdę zaskoczony, a ja mu się nie dziwiłam.-Okej, to są jakieś dwie godziny drogi, czyli będę koło czwartej. Zadzwonię do ciebie jeszcze i umówimy się na jakieś konkretne miejsce. Znajdź jakąś knajpę otwartą do późna albo coś w tym stylu. Tylko uważaj na siebie i miej przy sobie telefon, bo będę dzwonił.-chłopak mówił i mówił, aż w końcu mu przerwałam.
-Gabe?
-Tak?-spytał zaskoczony.
-Kocham cię.-powiedziałam. Moje słowa spotkały się z milczeniem. A potem pustym sygnałem, oznaczającym zakończone połączenie.

King's Cross był o tej porze niemal pusty. Rozglądałam się dookoła, obserwując nieliczne osoby, które spieszyły się na pociąg. Było w pół do piątej, miasto zaraz miało zacząć się budzić. Ludzie zaczną spieszyć się do pracy, głównie w dzielnicy City. W pozostałych będzie trochę spokojniej, ale nadal będzie tłok. Stolica Wielkiej Brytanii tak bardzo różniła się od Liverpoolu, który wcale nie był aż tak zabiegany.
-Louise!-z samochodu, który przed chwilą zaparkował na parkingu, wyskoczył Gabriel. Poczułam niepokój w sercu. W końcu rozłączył się, jak tylko mu powiedziałam, że go kocham. Patrzyłam jak chłopak szybkim krokiem idzie w moją stronę. Liczyłam na to, że mnie przytuli, a potem pojedziemy do Liverpoolu i udamy, że nigdy nie wypowiedziałam tych słów. Zaczęłam się czuć, jakbym go wykorzystywała.
Gabe miał jednak inne plany. Wziął mnie w ramiona i pocałował tak namiętnie i jednocześnie czule, jak to było możliwe. Byłam zaskoczona, ale podobało mi się to. Czułam się kochana, piękna i uwielbiana. Moja kobieca próżność została zaspokojona tym jednym pocałunkiem.
-Jechałem tak szybko, jak mogłem.-powiedział, kiedy już oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy w stronę samochodu.-Tak bardzo chciałem to zrobić.-objął mnie ramieniem, przyciągając mnie do siebie, jakby musiał potwierdzić swoje słowa.-Też cię kocham, Louise.
Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam wydusić z siebie więcej ani słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz