-Jego stan jest stabilny.-oznajmił mi lekarz beznamiętnym tonem.-Poleży tutaj trochę i zobaczymy kiedy się wybudzi. Nie ma żadnego powodu, dla którego mogłoby mu się coś stać.-zapewnił mnie.
Pokiwałam tylko głową i usiadłam na krześle obok łóżka Gabriela. Lekarz wyszedł, zostawiając mnie z nim samą.
Patrzyłam, jak chłopak spokojnie oddycha. Złapałam go za rękę. Nie wiem jak długo siedziałam jedynie go obserwując. Bałam się o niego. Nie wiedziałam czemu dzieje się tak, a nie inaczej. Dlaczego z Louisem było łagodniej?
O wilku mowa, były demon wszedł do sali i usiadł po drugiej stronie łóżka Gabriela.
-Wszystko będzie z nim dobrze.-powiedział cicho. Nie byłam pewna czy pyta, czy tylko stwierdza fakt.
-Musi być.-mruknęłam. Poczułam napływające poczucie winy. Jeśli Gabrielowi coś się stanie, to będzie moja wina.-Miał rację.-powiedziałam cicho.-Może byłoby nam lepiej, gdybyśmy się nie spotkali.
-Jasne.-Louis prychnął.-Masz zaburzony osąd, Louise. Ty i Gabe przeszliście dużo, ale wytrzymaliście to. Wytrzymaliście wszystkie swoje związki, śmierci, urazy, zabójstwa, chociaż to raczej was przyciąga do siebie... Jedyną przeszkodą dla waszego związku mogę być ja.-Louis uniósł kącik ust w rozbawieniu, a ja mimowolnie zrobiłam to samo.
-Będziesz mu wypominał ten pocałunek, prawda?
-Taki jest mój zamiar.-Louis uśmiechnął się szeroko, a ja się zaśmiałam. Oboje popatrzyliśmy na Gabriela. Ścisnęłam delikatnie jego rękę.
-Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby jemu się coś stało.-powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego twarzy.-Kocham go. I wiem, że on kocha mnie. I bałam się tego, bardziej niż czegokolwiek. Łatwiej jest mi prowadzić wojnę z psychopatycznym czarodziejem, który chce przejąć władzę nad światem, niż kochać kogoś, zaangażować się, troszczyć się o tę osobę, planować z nią przyszłość. Ale tym razem nie zamierzam się poddawać, uciekać, ani odpuszczać. Nie tak łatwo jak ostatnio.-wyznałam. Zerknęłam na Louisa, który się delikatnie uśmiechał.
-Dużo osób chciałoby mieć to co ty i Gabe.-westchnął, a ja w odpowiedzi zaśmiałam się cicho.
-Większość wolałaby wersję Evana i Florence. Nie mówię, że oni nie mają problemów, ale... zawsze zwalczają je razem. To jest coś, czego ja i Gabe nie będziemy w stanie osiągnąć.
-Louise Tempest, jesteś najgorszą pesymistką, jaką znam.-Louis wywrócił oczami.-Jasne, oboje jesteście nieco... egoistyczni, egocentryczni... czasem narcystyczni, ale zdarza wam się odłożyć to na bok dla siebie nawzajem. I czasem nawet dla innych ludzi. Motywujecie siebie nawzajem, żeby być lepszymi ludźmi. Co muszę przyznać, bywa okropnie irytujące.
-Gdybyśmy nie byli irytujący, to nie bylibyśmy sobą.-zauważyłam. Louis się zaśmiał.
-Tu muszę przyznać ci rację.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się z wdzięcznością do byłego demona.-Muszę przyznać, że zmieniłeś się od dnia, kiedy cię poznałam. Stałeś się znośny.
-Nawzajem, Tempest. Chociaż nadal zmuszasz mnie do robienia sobie własnej kawy.
Ty razem to ja się zaśmiałam. Chciałam mu odpowiedzieć, ale przerwał mi dzwonek telefonu.
-Przepraszam na chwilę.-mruknęłam i wyszłam z sali, aby odebrać.-Tak, słucham?
-Pani Tempest?-usłyszałam obcy głos w słuchawce, kiedy wpadłam w drodze do recepcji na jakiegoś mężczyznę. Kogoś mi przypominał, ale nie miałam teraz głowy zastanawiać się kogo.
-Tak, to ja.
-Dzwonię z Instytutu. Wiem, że nowa procedura nakazuje dzwonić do przedstawiciela Rady, gdy ktoś próbuje spotkać się z więźniami...
-Do rzeczy.-poprosiłam.
-Panna Margaux Delafosse przyszła spotkać się z Cedrickiem Hawthornem.
-Mógłbyś podać mi pannę Delafosse do telefonu?-poprosiłam, krzywiąc się. Nie miałam pewności co knują Francuzi, ale zapewne nic dobrego.
-Pani Tempest, czy naprawdę musimy przez to przechodzić? Rada francuska chciałaby ocenić, czy więzień nie spowoduje już zagrożenia.-zimny głos Margaux rozległ się w słuchawce.
-Hawthorne jest więźniem angielskiej Rady, a ja nie wydaję ci pozwolenia na spotkanie z nim.-odparłam stanowczo.-Zmieni się to, kiedy skończymy wstępne przesłuchania. Na razie nie chcę, abyście kontaktowali się z Hawthornem. Podaj mi strażnika.
Margaux oddała mu słuchawkę bez słowa protestu. Przekazałam strażnikowi wytyczne i rozłączyłam się. W tym momencie mój telefon rozdzwonił się po raz drugi. Christian. Odebrałam natychmiast.
-Tak?
-Louise, jak się ma Gabriel?-spytał Christian, a w jego głosie słychać było wyraźną troskę.-Obudził się?
-Jeszcze nie. Louis i ja przy nim siedzimy. Lekarz powiedział, że nic mu nie grozi.-streściłam szybko.
-To dobrze. Louise, kiedy Gabe się obudzi, mam nadzieję, że będziesz mogła go na chwilę zostawić. Chciałbym, żebyś przyjechała do mnie z Florence. Powinnyście poznać Haylee i Cindy.-Christian był łagodny, ale wiedziałam, że był stanowczy. Nie miałyśmy wyboru.
-Jasne. Jak tylko Gabriel się obudzi.-obiecałam i szybko się rozłączyłam. Nie byłam pewna, czemu Christianowi nagle tak zaczęło zależeć na rodzinnych spotkaniach. Może przemawiało przeze mnie rozgoryczenie, ale miałam wrażenie, że zależy mu na naszej kuzynce bardziej niż na własnych córkach. W każdym razie, zawracał nam tylko niepotrzebnie głowę problemami. Jakby Cedric, Carlisle i nieprzytomny Gabriel nie wystarczyły. Ah, no i przywrócony do życia Keegan. Jak mogłam zapomnieć.
Przetarłam twarz dłońmi, jakby to miało w czymś pomóc i wróciłam do sali.
-Coś nowego?-spytał Louis. Pokręciłam głową.
-Margaux sprawia tylko problemy. Jak zwykle. I Christian chce, żebyśmy poznały naszą kuzynkę ze Stanów, Haylee. Nie jestem pewna po co, ale mniejsza.-spojrzałam na niego.-Nie umówiłeś się dzisiaj z Grace, żeby świętować?
-Nie.-były demon mruknął pod nosem i zaczął bardzo uważnie przyglądać się maszynom przy łóżku Gabriela. Wywróciłam oczami, ale wiedziałam, że nie ma sensu dociekać. Jak będzie chciał, to sam mi powie. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
-Okay. W takim razie liczę na to, że posiedzisz jeszcze przy nim. Obawiam się, że zaraz zasnę.-westchnęłam z cichym poczuciem winy.
-Jasne. Wyśpij się, należy ci się.-Louis lekko się uśmiechnął. Pokiwałam głową i zwinęłam się pod kocem na kanapie. Nie minęło dużo czasu, a ja odpłynęłam.
Kiedy się obudziłam, Louis przysypiał na krześle, a Gabriel patrzył na naszą dwójkę z wyraźną dezaprobatą.
-Gabriel!-zerwałam się z kanapy, odrzucając koc i podbiegłam do niego. Złapałam go za rękę, zerkając na zegar. Cholera, długo spałam.
-Wasze czuwanie zasługuje na medal.-zażartował Gabe i ścisnął moją rękę.-Jak długo byłem nieprzytomny?
-Jakieś dwie doby. Nie możesz nas winić.-zaśmiałam się z ulgą i pocałowałam go szybko.-Louis!
Brunet drgnął na krześle i spojrzał na nas zaspany. Rozbudził się, gdy zobaczył, że Gabe już nie śpi.
-Jednak żyjesz. Już się bałem, że będę musiał wygłosić wzruszającą przemowę na twoim pogrzebie.-mruknął Louis. Wywróciłam oczami.
-Przegapiłeś okazję ostatnim razem.-odparłam.-Idź powiedzieć lekarzowi, że Gabe się obudził.-spojrzałam na mojego chłopaka.-Zabieram cię do domu.
-Bardzo się z tego powodu cieszę.-Gabe przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
-Hej, ja też zabieram cię do domu. Mnie się nie należy nagroda?-spytał zgryźliwie Louis, wychodząc. Tym razem to Gabriel wywrócił oczami.
A ja miałam poczucie, że wszystko jest w porządku, chociaż przez ułamek sekundy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz