Zeszłam na dół. Wrena i Evana nie było. Rozejrzałam się.
-Chłopcy poszli porozmawiać. - Mellisa uśmiechnęła się do mnie.
Siadłam obok niej.
-W którym miesiącu ciąży jesteś? - pytam zaciekawiona.
-W trzecim. A jeśli chodzi o współpracę Louise i Roberta, nic nie wiedziałam. Sądziłam, że Rober ma romans. Dowiedziałam się w dniu Ceremonii i byłam wściekła, że zostawili ciebie i Gabriela na pastwę losu.
-Nic nam nie jest. Gabriel musi ochłonąć. Ale poradzi sobie z tym. Jest silny. - uśmiechnęłam się pocieszająco.
-Bardzo go kochasz, prawda? Jak przyjaciela oczywiście. Z tego co inni mi opowiadali, jesteście bardzo zżyci.
-Tak, on, Louise i Evan, są mi najbliżsi. Strasznie ich kocham. - odpowiedziałam.
-Wiem, to widać. - uśmiechnęła się.
Do pokoju wszedł Wren.
-Florence. Musisz iść ze mną. Melliso, Robert tu zaraz będzie. - powiedział spokojnie. Poszłam za nim.
-Wren. Co się dzieje? - spytałam, zamykając drzwi.
-Ktoś postrzelił Evana. Jest w drodze do szpitala. - powiedział cicho. Robi mi się słabo. Jeszcze chwilę temu mnie całował, a teraz walczy o życie. Wsiadamy do samochodu Wrena i ruszamy.
-Jak to się stało? - pytam zdenerwowana.
-Szliśmy ulicą i podjechał czarny van. I potem ktoś w niego wycelował i postrzelił. Za dużo ludzi to widziało, żeby od razu zwołać ciebie. Teraz walczy o życie.
Wyciągam telefon i wybieram numer Louise. Odbiera po dwóch sygnałach.
-Louise! Ktoś postrzelił Evana, walczy o życie. - powiedziałam szybko.
-Zaraz będę. - powiedziała po czym się rozłączyła. W tym czasie Wren, zdążył podjechać już pod szpital. Wbiegam do budynku i kieruje się intuicyjnie na czwarte pięto. Pytam w recepcji o lekarza prowadzącego. Każą mi usiąść i czekać. W miedzy czasie dołącza do mnie Wren. Po dziesięciu minutach wychodzi lekarz. Kojarzę go z Instytutu. Uśmiecha się lekko na mój widok.
-Muszę do niego pójść. - odpowiedziałam błagalnie.
-Plotki o twoim niezwykłym darze są prawdą? - zapytał.
-Tak. Przenieście go do jakieś sali i dopilnujcie żeby ludzie się nie zbliżali. - mówię nerwowo skubiąc bransoletkę.
-Daj nam pięć minut. - mówi i znika za jakimiś drzwiami. Kiedy wchodzę do sali, wszyscy wychodzą. Staram się pohamować napływające do oczu łzy i kładę rękę nad raną. Skupiam się i staram się postępować jak podczas treningów z Gabrielem. Jestem coraz bardziej zdenerwowana kiedy nie wychodzi. Skupiam się na pozytywnych uczuciach do Evana i na tym jak bardzo go kocham. W końcu czuję znajome ciepło a rana zaczyna znikać. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Łapię się barierki.
-Przez jakiś czas pozostanie w śpiączce. Zbyt gwałtownie wróciłby do siebie. - oznajmiam osobie stojącej przy drzwiach. Odwracam się, lecz zamiast ujrzeć lekarza widzę Louise.
-Co ty zrobiłaś? - pyta zaszokowana. Wywracam oczami. Zapominam, że Louise nie wie chyba o moich zdolnościach leczenia. Rozglądam się po sali i znajduję w apteczce mały nożyk.
-Daj rękę. - powiedziałam cicho.
-Co ty chcesz zrobić? - spogląda na mnie podejrzliwe. Wzdycham cicho i rozcinam sobie palec. Louise spogląda na mnie zaszokowana. Po chwili przykładam drugą dłoń do palca a rana znika. Spoglądam na nią i czekam aż się odezwie.
-Leczysz dotykiem? - pyta zdziwiona a ja kiwam głową. - Ale przecież zabijałaś dotykiem.
-Widać jedno i drugie jest w pakiecie. -odpowiadam. - Muszę zadzwonić po Gabriela.
-Już go informowałam. - odpowiedziała cicho. - Powinien już tu być.
Wybieram jego numer, lecz zgłasza się poczta głosowa.
-Coś się stało. Gabriel nigdy nie wyłącza telefonu. - odpowiadam. - Musimy go znaleźć. Jesteś w stanie nas obie teleportować?
-Nie wiem. Nigdy tego nie próbowałam.
-Spróbuj nas przenieść kawałek dalej. - podałam jej rękę. Zamykam oczy i po chwili czuję dziwne mrowienie. Otwieram oczy i stoimy na drugim końcu sali. - Udało ci się! Teraz musimy znaleźć Gabriela. Spróbuj przenieść nas tam, gdzie stoi znak ,,Witamy w Formby''. Mam co do tego miejsca przeczucie.
Louise kiwnęła głową. Zamknęłam oczy i znów poczułam mrowienie. Kiedy otworzyłam oczy, byłyśmy już na miejscu. Zaczęłyśmy się rozglądać, gdy nagle usłyszałam krzyk Louise. Podbiegłam do niej i zauważyłam auto Gabriela. Zaliczyło dachowanie. Dopiero później dostrzegłam przyjaciela który leżał obok auta. Louise zbiegła na dół i klęknęła przy Gabrielu.
-Gabe! Obudź się. Błagam.
Dołączyłam do niej i wtedy Gabriel otworzył oczy.
-Wyglądam tak żałośnie czy to po prostu okrzyk godowy Louise Tempest? - powiedział słabo.
Zaśmiałam się cicho.
-Jesteś w stanie określić co cię boli? Bo język masz zdrowy. - zapytałam Gabriela, uśmiechając się lekko.
-Prawa noga. - odpowiedział. -Co z Evanem?
-Żyje. Jest w śpiączce. Ale wkrótce się obudzi. - odpowiedziałam i starałam się go uleczyć. - Louise. Przeniesiesz naszą trójkę?
-Chyba tak. -uśmiecha się lekko. Po chwili Gabriel już wstał.
-Gabe? Będę winna ci auto. - powiedziałam i podpaliłam jego samochód. Złapałam Gabe'a za rękę i przenieśliśmy się do sali Evana. Podchodzę do swojego chłopaka, który nadal się nie obudził. Gabe staje po przeciwnej stronie.
-Podejrzewam, że mój wypadek i jego, nie były przypadkowe. - mówi po chwili.
-Tak, dlatego podpaliłam twoje auto. Żeby nikt z ludzi nie znalazł jakiś śladów. Bo zdaje się, że to są sprawy naszego świata. - odpowiedziałam. - Znajdę Louise i odwiozę was do domu.
Nim Gabriel zdąży coś powiedzieć, wychodzę z sali. Spoglądam na Louise która leży w dziwnej pozycji na krzesłach. Dociera do mnie, że zemdlała. Pobiegam do niej i staram się ją ocucić. Kiedy otwiera oczy, spoglądam na nią z ulgą.
-Zemdlałaś. - odpowiadam. -Musisz odpocząć. Za dużo wysiłku włożyłaś w dzisiejszą teleportacje.
-Wcale nie. To... coś innego.-broniła się. Cała Louise Tempest. Nigdy nie chciała okazywać słabości.
-Dobrze, dobrze. Obie wiemy swoje. Jeśli cię to pocieszy, to trzymam się tylko dla tego, że mój organizm odrzuca już sen. -uśmiechnęłam się. Usłyszałam jak mówi, że wcale jej to nie pociesza lecz zignorowałam to i siadłam obok nie. -Posłuchaj, ciężko mi będzie zapomnieć o ostatnich tygodniach. Ale cię kocham i nie pozwolę ci żebyś znów mnie odsuwała od jakiś wielkich planów czy miała przede mną jakieś tajemnice, tylko dlatego, że chciałaś mnie chronić. Nie pozwolę też, żeby coś ci się stało.
-Nie rozumiesz, Florence, że to nie jest takie proste?-spojrzała na mnie, zaciskając usta.-Wiesz, że cię kocham. Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Ale nie możesz mi zabronić knucia planów czy mania tajemnic. Nie jesteśmy identyczne. Ty działasz pod wpływem uczuć, często złości, a ja... ja zaczynam być na to obojętna. Nie ma szans, żebyśmy się zmieniły i dobrze o tym wiesz.
-Po prostu chcę ci pomóc, Louise. Chcę, żebyśmy stały po jednej stronie.- poczułam się zraniona. Odkąd dowiedziałam się, że Louise jest moją siostrą miałam wrażenie, że zbudowała między nami mur aby mnie izolować.
-Ty, żeby mnie chronić, zawsze mówiłabyś mi prawdę?-spytała, przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.
-Tak, wydaje mi się, że tak.-odparłam, a Lou spojrzałam na mnie sceptycznie.
-Niektóre sprawy chcemy po prostu załatwić sami, Flo. Ty też tak robisz. - już chciałam zapytać kiedy tak robiłam, lecz mnie uprzedziła. - Pojechałaś do Formby walczyć z Elen i resztą. Plan dotyczący Carlisle'a nie był wtedy dokończony i zakładał włączenie ciebie... A ty stanęłaś po stronie Aarona.
-Mogłaś mnie uprzedzić, kiedy zaczynałaś go układać.- odparowałam.
-Ta dyskusja jest bezcelowa.-westchnęła.-Nie wiedziałam, czy możliwa będzie realizacja tego planu. Nie chciałam dawać ci żadnej nadziei.
-Okej. Obiecaj mi po prostu, że od teraz będziemy zawsze stać po tej samej stronie.-poprosiłam z cichą nadzieją że się zgodzi. Skinęła głową.
-Póki będę zdrowa na umyśle, masz moje słowo.-odpowiedziała, w tej chwili dołączył do nas Gabriel. Wzięłam ich oboje pod ramię.
-Chodźcie, dzieci śmieci. Zabiorę was do domu, nakarmię i puszczę dobranockę. - mówię słodkim tonem.
-Ty to się musiałaś zdrowo walnąć przy porodzie. - powiedział Gabriel, szturchając mnie lekko. Przy wyjściu o dziwo wciąż czekał Wren.
Na widok Louise wyraźnie się spiął.
-Jak się czuje Evan? - pyta mnie.
-Jest w śpiączce ale przeżyje. Natomiast ktoś wjechał w samochód Gabriela. Pozbyłam się dowodów, ale sądzę, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane. I myślę, że to może mieć związek z Nate'm i jego znajomymi.
-Tym Nate'm? - wtrąca się Louise. -Przecież on nie żyje.
Przygryzam wargę.
-No właśnie żyje. Próbowałam przywołać jego ducha, żeby mi pomógł... ale obróciło to się przeciwko mnie.-streszczam cicho.
-Po za tym, że wskrzesiłaś byłego chłopaka który cię chciał zamordować i zaprzyjaźniłaś się z Wrenem, ominęło mnie coś?
-Zrobiłam sobie tatuaż. - uśmiechnęłam się wesoło, widząc zaskoczenie mojej siostry. -Porozmawiamy o tym później. Wren, podrzucisz nas do domu?
-Jasne, jeśli tylko będziesz siedziała z przodu. -rzucił cicho i ruszyliśmy do wyjścia. Atmosfera w aucie zrobiła się napięta. Ale nikt nic nie mówił. Pożegnałam się z Wrenem i weszliśmy do domu. Louise usiadła na kanapie, a Gabriel stał, opierając się o ścianę. Zaparzyłam herbatę.
-Czy jesteście w stanie się sobą zaopiekować, bez rzucania w siebie nożami albo zaklęciami? - spytałam podając im herbatę.
-Haha, bardzo śmieszne. - odpowiedziała Louise, wywracając oczami. - Zamierzasz iść do Evana?
-Tak, dlatego proszę, żebyście się sobą zajęli. Nie wyglądasz najlepiej. - siadam obok niej. - Nie każę wam przecież od razu podpisać cyrografu miłości. Spędzicie czas wzajemnie opiekując się sobą. Nie mogę być w dwóch miejscach na raz. Co nie zmienia faktu, że jak Evan wydobrzeje to nie odpędzisz się ode mnie siostrzyczko. Zrobimy sobie babski wieczór. Albo tydzień.
-Mogę się dołączyć? Brzmi kusząco. - wtrącił Gabriel.
-Oh, Dekker. Zawsze wiedziałam, że twoja kobieca strona w końcu się ujawni. - odparowała Louise.
Zaśmiałam się cicho i wstałam z kanapy.
-Bylebyście siebie nie pozabijali. I dom ma być w całości jak wrócę! - powiedziałam, udając surowy ton.
-To nie ja organizowałam tu dzikie imprezy. - rzuciła za mną Louise.
-I tak mnie kochasz. - zaśmiałam się i wyszłam. Wsiadłam do samochodu i pojechałam pod szpital. Wchodząc do sali natknęłam się na Mell i Roberta. Jego obecność sprawiła, że znów czułam się nie pewnie. Zanim cokolwiek powiedziałam Mellisa wstała i podeszła aby mnie uściskać.
-Słyszałam, że to ty go uratowałaś. - szepnęła. - Dziękuje.
-Kocham go. Nie pozwoliłabym mu umrzeć. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Florence? Czy możemy porozmawiać? - zapytał Robert.
-Przykro mi. Nie jestem na to gotowa. - odpowiedziałam spoglądając na Evana.
-Nalegam. Powinniśmy sobie wszystko wyjaśnić. - spojrzał na mnie błagalnie.
-Robert! Daj dziewczynie czas. - oburzyła się Mellisa. -Pójdziemy już, nie powinnam teraz się przemęczać. Przyjdę jutro.
Pocałowała mnie w policzek i wyszła ciągnąć za sobą swojego męża. Siadłam przy Evanie i wzięłam go za rękę.
-Będę tu jak się obudzisz. - powiedziałam cicho. Zawsze sądziłam, że ludzie w śpiące słyszą wszystko. -Bardzo cię kocham, wiesz? Nie pozwoliłabym ci umrzeć. Nie wiem co powiedzieć, jakieś wielkie wyznania to nie moja liga. To ty jesteś dobrym mówcą. Potrafisz poprawić mi humor w sekundę. Potrafisz poprawić moją samoocenę. A twoje wyznania miłosne sprawiają, że płaczę. Ze wzruszenia. I szczęścia. Mam cholerne szczęście, że cię mam. Mam nadzieje, że to słyszysz. I szybko się obudzisz. Chciałabym móc cię przytulić i poczuć się bezpieczna w twoich ramionach. Możemy teraz spędzać czas po za ukryciem. Chociaż to, co robiliśmy w ukryciu wcale mi nie przeszkadzało, ale teraz nikt nas za to nie zabije. No chyba, że obudzimy przy tym Louise. - zaśmiałam się cicho. - Strasznie cię kocham. Mam nadzieje, że ty mnie też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz