Otwieram oczy. Nie wiedziałam kiedy zasnęłam. Była już dwudziesta pierwsza. Zeszłam na dół, ale nikogo nie zastałam. Wzięłam jabłko i wróciłam do swojego pokoju. Siedzę na łóżku i oglądam telewizję, kiedy do mojego pokoju wchodzi Wren. Gdyby nie jego spojrzenie, zaczęłabym oburzać się brakiem manier. Zrywam się z łóżka.
-Coś się stało? - pytam automatycznie.
-Uwolniliśmy Lyn.
-To świetnie. Mogę ją poznać? - kieruje się w stronę drzwi, z nadzieją, że poznam siostrę Wrena, lecz Wren łapie mnie za ręke i przyciąga do siebie. Robię krok do tyłu i opieram się o drzwi.
-Eloise Benett. Jesteś strasznie irytującą osobą. - mówi cicho, patrząc mi w oczy. -Pojawiasz się znikąd, siedzisz w pokoju Florence, w tych swoich pół różowych włosach i buntowniczym wyglądzie. Potem zaczynasz się zmieniać, wprowadzasz się tutaj i mimo zmian dalej mnie irytujesz, tym, że coś do Ciebie mnie ciągnie z niewyobrażalną siłą. I wiem, że masz tak samo. Tylko, że wtedy albo wspominasz o Tess albo uciekasz. Przez te ostatnie tygodnie, nie wiem co się dzieje po prostu. Zaburzyłaś mój spokojny świat. Tess jest dziewczyną mojej siostry, nie zranię Lyn. Z resztą odkąd się pojawiłaś, między mną a Tess nie jest tak samo. I w dodatku nie przestajesz mnie zadziwiać. Wywołujesz swoją moc, kontaktujesz się z Lyn, wciągasz mnie w to. Dzisiaj podczas ćwiczeń, to było wow. Nie mogę się już trzymać od Ciebie z daleka. Bo zwariuję.
I wtedy dzieje się najcudowniejsza rzecz na świecie. Wren całuje mnie. Jak nigdy dotąd. Najpierw delikatnie, jakby upewniał się, że to się dzieje na prawdę, a potem coraz namiętniej, jakby bał się, że zaraz się rozpadnę. Obejmuję go i przyciągam do siebie jeszcze bliżej. Z każdym jego pocałunkiem tracę zdolność logicznego myślenia. W końcu Wren, odrywa się ode mnie. Patrzę mu w oczy, nasze oddechy są nierówne.
-I to niby ty wariujesz przeze mnie? -mruknęłam. Wren się zaśmiał, a następnie usiadł na podłodze opierając się o drzwi, a ja położyłam się, opierając głowę na jego nogach. Uśmiechnęłam się do niego.
-Co? -spytał z uśmiechem.
-Nic, po prostu cieszę się. Opowiedz co mnie ominęło. -poprosiłam.
-Przyjechał Robert Dekker, powiedział, że wszystko jest gotowe. Chciałem cię obudzić, ale ustaliliśmy, że nie będziemy Cię narażać. Zjawiliśmy się w norze Kierana i Nate'a. tu potem opisze się walke XD . Odwiozłem Tess i Lyn do Dekkerów. I wtedy przyjechałem do Ciebie, nie byłem pewny co chcę powiedzieć, ale byłem pewny, że jak cię w końcu nie pocałuje, to popadnę w obłęd.
Zaśmiałam się cicho.
-Twoje emocje są skomplikowane.-zaśmiałam się. - A gdzie Florence, Louise i reszta?
-Obalają właśnie rządy Dan'a i Caspera. Gabriel i Evan zostaną ich zastępcami.
Śmieje się.
-Czy z całej tej czwórki, tylko Florence nie ma mani władzy?
-To aż dziwne. - zaśmiał się. - Jutro robi rodzinne śniadanie. Dla nas, Lou, Tess i Lyn, Matta i Eliasa, Gabe'a i Evana.
-Same pary. - zaśmiałam się, po czym doszło do mnie co właśnie powiedziałam. - W sumie to nie, Elias przecież nie ma chłopaka, Matt dziewczyny, nie wiem co z nami, i Gabriel nie jest z Louise.
-Chyba nie muszę Ci przypominać co jest między nami. -powiedział Wren, uśmiechając się.
-No nie wiem, chyba już zapomniałam. -Zaśmiałam się i wstałam żeby go pocałować.
-Powinienem już iść. - powiedział odrywając się ode mnie.
-Nie, Zostań ze mną. -uśmiechnęłam się.
-To nie jest najlepszy pomysł. - odpowiedział.
-Obiecuje, że będziemy tylko spać. Proszę. - uśmiechnęłam się.
-Dobrze. Idź się przebrać. - powiedział wstając i podając mi dłoń. Wzdycham cicho i idę się przebrać. Kiedy wracam Wren leży już na moim łóżku przebrany. Zapomniałam, że przez ostatnie dni, też tu sypiał.
-Nie ułatwiasz mi sprawy. - mruknął spoglądając na moje krótkie spodenki od piżamy. Zaśmiałam kładąc się obok niego.
-Nie marudź. - pocałowałam go delikatnie i zgasiłam światło po czym wtuliłam się we Wrena.
Obudziłam się wcześnie. Chociaż prawie całą noc rozmawiałam z Wrenem o wszystkim.
-Dzień dobry. -uśmiechnął się do mnie.
-Dzień dobry. - powiedziałam przeciągając się. -Czas na śniadanie.
Wstałam i zaczęliśmy się ubierać. Wren pocałował mnie na powitanie i zeszliśmy na dół. W kuchni Florence i Evan robili śniadanie. Albo sprawili takie wrażenie. Widok mnie i Wrena wprowadził ich w osłupienie.
-Jesteście ze sobą? - spytała Florence.
-Od wczoraj. - odpowiedziałam.
-Gratulacje! - powiedziała Flo przytulając mnie i Wrena. Czułam się jak najbardziej na miejscu.
wtorek, 14 października 2014
sobota, 11 października 2014
Rozdział siedemdziesiąty piąty - Louise.
Wylądowaliśmy w obskurnym budynku, który zdecydowanie swoje najlepsze czasy miał za sobą. Po układzie pomieszczeń domyśliłam się, że to był kiedyś blok mieszkalny, ewentualnie może jakiś tani motel.
Kiedy tylko się tam pojawiliśmy, jacyś pseudo strażnicy, który siedzieli pod ścianą i nic do tej pory nie robili, rzucili się na nas. Rzuciłam tylko do nich, żeby na siebie uważali i ruszyłam w stronę strażników i gdy byli już blisko, teleportowałam się za ich plecy.
Cała akcja, która miała na celu możliwość wpuszczenia kilku ludzi Roberta przeszła gładko. Dopiero potem zaczął się największy zamęt. Ludzie wokół mnie walczyli na wszystkie sposoby. Kilku moich znajomych poległo. A ja skupiłam się tylko na tym, by znaleźć Florence i Wrena.
Nie mogłam ich nigdzie dostrzec. W szale walki zabiłam jeszcze kilku ludzi Kierana i Nate'a, zastanawiając się, jak udało im się zwerbować taką liczbę strażników. A potem spojrzałam na krew na moich rękach, która zmieniła swój kolor na czarny. Cholera.
Nie mogłam się rozpraszać, musiałam znaleźć siostrę i Wrena. Teleportowałam się na piętro, ale tam też ich nie widziałam. Wpadłam jednak na kogoś innego. Po stronie wroga. Widziałam go jedynie przez ułamek sekundy, ale nie mogłam zapomnieć tej twarzy. Przełknęłam ślinę. Przywidziało mi się, na pewno.
Skupiłam swoje myśli na Florence i znalazłam się obok niej. Sporo ryzykowałam, ale chyba udało mi się obejść bez poważniejszych zranień. Nie można tego powiedzieć o strażniku, który nachodził moją siostrę.
-Gdzie Wren?-spytałam Florence, starając się odciągnąć ją od szału walki.
-Zgubiłam go, chyba poszedł na górę, szukać Lyn.-odparła. Złapałam ją za rękę i skupiłam się na przeniesieniu do Wrena. Wiedziałam, że ryzykuję, ponownie i to nie tylko swoje zdrowie, ale też Florence, ale musiałyśmy się pospieszyć.
Wylądowałyśmy w pustej sali. No, prawie pustej, nie licząc Lynette siedzącej w kącie i Wrena, który mówił do niej cicho i spokojnie.
-Lyn!-puściłam Florence i chciałam rzucić się w stronę przyjaciółki.
-Nie tak szybko.-ktoś złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Ktoś, kogo dobrze znałam.
-Kieran.-warknęłam i spróbowałam się wyrwać, ale mi się to nie udało.
-Patrz Nate, próbują pokazać pazurki.-zaśmiał się Kieran, ignorując i mnie i Florence, która szarpała się jak mogła, zamknięta w żelaznym uścisku Nate'a.
-Puść mnie do cholery, ty pieprzony draniu!-warknęła do Nate'a, ale ten tylko się zaśmiał.
-Troszeczkę. Ale zaraz to się zmieni, pra...?-w tym momencie całe jego ciało zadrgało i puścił on Flo. Prąd, na pewno. Moja siostra była bardzo z siebie zadowolona.
Chwyciłam rękojeść mosiężnego sztyletu i pociągając za sobą Kierana, teleportowałam się bliżej Nate'a i wbiłam nóż prosto w jego serce.
Nagle poczułam, jak coś wbija się w moje plecy i przechodzi przez brzuch.Odwróciłam się i spojrzałam na Kierana, zapewne pustym wzrokiem. On tylko się uśmiechnął.
-Wybacz. Najpierw miała być twoja siostra, ale mam większą wprawę w zabijaniu ciebie.
Puścił mój nadgarstek, a ja oparłam się o ścianę, po czym osunęłam się po niej, tracąc kontakt z rzeczywistością. Widziałam jeszcze, jak Wren uderzył Kierana i przytrzymał go, kiedy Florence wbijała mu sztylet w serce.
-Dobrze, że ja mam wprawę w zabijaniu ciebie.-syknęła, a ja osunęłam się w ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, była twarz Lynette i jej głos, wołający moje imię.
Nie chciałam znowu umierać.
Kiedy tylko się tam pojawiliśmy, jacyś pseudo strażnicy, który siedzieli pod ścianą i nic do tej pory nie robili, rzucili się na nas. Rzuciłam tylko do nich, żeby na siebie uważali i ruszyłam w stronę strażników i gdy byli już blisko, teleportowałam się za ich plecy.
Cała akcja, która miała na celu możliwość wpuszczenia kilku ludzi Roberta przeszła gładko. Dopiero potem zaczął się największy zamęt. Ludzie wokół mnie walczyli na wszystkie sposoby. Kilku moich znajomych poległo. A ja skupiłam się tylko na tym, by znaleźć Florence i Wrena.
Nie mogłam ich nigdzie dostrzec. W szale walki zabiłam jeszcze kilku ludzi Kierana i Nate'a, zastanawiając się, jak udało im się zwerbować taką liczbę strażników. A potem spojrzałam na krew na moich rękach, która zmieniła swój kolor na czarny. Cholera.
Nie mogłam się rozpraszać, musiałam znaleźć siostrę i Wrena. Teleportowałam się na piętro, ale tam też ich nie widziałam. Wpadłam jednak na kogoś innego. Po stronie wroga. Widziałam go jedynie przez ułamek sekundy, ale nie mogłam zapomnieć tej twarzy. Przełknęłam ślinę. Przywidziało mi się, na pewno.
Skupiłam swoje myśli na Florence i znalazłam się obok niej. Sporo ryzykowałam, ale chyba udało mi się obejść bez poważniejszych zranień. Nie można tego powiedzieć o strażniku, który nachodził moją siostrę.
-Gdzie Wren?-spytałam Florence, starając się odciągnąć ją od szału walki.
-Zgubiłam go, chyba poszedł na górę, szukać Lyn.-odparła. Złapałam ją za rękę i skupiłam się na przeniesieniu do Wrena. Wiedziałam, że ryzykuję, ponownie i to nie tylko swoje zdrowie, ale też Florence, ale musiałyśmy się pospieszyć.
Wylądowałyśmy w pustej sali. No, prawie pustej, nie licząc Lynette siedzącej w kącie i Wrena, który mówił do niej cicho i spokojnie.
-Lyn!-puściłam Florence i chciałam rzucić się w stronę przyjaciółki.
-Nie tak szybko.-ktoś złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Ktoś, kogo dobrze znałam.
-Kieran.-warknęłam i spróbowałam się wyrwać, ale mi się to nie udało.
-Patrz Nate, próbują pokazać pazurki.-zaśmiał się Kieran, ignorując i mnie i Florence, która szarpała się jak mogła, zamknięta w żelaznym uścisku Nate'a.
-Puść mnie do cholery, ty pieprzony draniu!-warknęła do Nate'a, ale ten tylko się zaśmiał.
-Troszeczkę. Ale zaraz to się zmieni, pra...?-w tym momencie całe jego ciało zadrgało i puścił on Flo. Prąd, na pewno. Moja siostra była bardzo z siebie zadowolona.
Chwyciłam rękojeść mosiężnego sztyletu i pociągając za sobą Kierana, teleportowałam się bliżej Nate'a i wbiłam nóż prosto w jego serce.
Nagle poczułam, jak coś wbija się w moje plecy i przechodzi przez brzuch.Odwróciłam się i spojrzałam na Kierana, zapewne pustym wzrokiem. On tylko się uśmiechnął.
-Wybacz. Najpierw miała być twoja siostra, ale mam większą wprawę w zabijaniu ciebie.
Puścił mój nadgarstek, a ja oparłam się o ścianę, po czym osunęłam się po niej, tracąc kontakt z rzeczywistością. Widziałam jeszcze, jak Wren uderzył Kierana i przytrzymał go, kiedy Florence wbijała mu sztylet w serce.
-Dobrze, że ja mam wprawę w zabijaniu ciebie.-syknęła, a ja osunęłam się w ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, była twarz Lynette i jej głos, wołający moje imię.
Nie chciałam znowu umierać.
wtorek, 7 października 2014
Rozdział siedemdziesiąty czwarty - Eloise
Następnego dnia, znowu spóźniam się na śniadanie, prawie całą noc nie spałam. Znowu zastaję samego Wren'a. Uśmiecham się. Nie potrafię już ignorować tych uczuć.
-Cześć! -uśmiecham się i biorę jedną z bułek które jeszcze zostały.
-Jesteś cała w skowronkach. - powiedział zdziwiony. - Myślałem, że wrócą mordercze spojrzenia.
Czuje się, że się rumienię. Nie sądziłam, że będzie to zauważać.
-A co stęskniłeś się za nimi? - zaśmiałam się.
-Nie pochlebiaj sobie. Za twoją żądzą mordu się coś kryje. - zaśmiał się.
-Jeszcze większa żądza mordu? -zaśmiałam się, starając się zmienić temat. - Louise i Florence już wiedzą coś więcej?
-Tak, odkryły gdzie trzymają Lynette i właśnie obmyślają plany.
-O to świetnie. - powiedziałam szczerze. - Jestem potrzebna do czegoś?
-Na razie nie, a co?
-Nic. - posmutniałam. -Po prostu jakoś fajnie być potrzebną. Ale może potrenuje moc czy coś. Albo samoobronę.
-Mogę Ci pomóc. -Wren się uśmiecha. -Szczególnie w samoobronie.
-To chodź. -uśmiecham się i idziemy na górę. Strych Lou i Flo staje się powoli naszym pokojem dziennym.
Wren otwiera szafę w której jest worek treningowy, manekin, trochę broni i mata. Spoglądam na niego pytająco.
-Trenowałem kiedyś Florence. -odpowiada, rozkładając mate. -Idź się przebierz, nie będziesz trenowała przecież w dżinsach. Kiwam głową i idę do swojego pokoju, przebieram spodnie na leginsy i ubieram do tego luźną koszulkę. Biorę telefon i odczytuje sms'a od Elias'a.
-Cześć! -uśmiecham się i biorę jedną z bułek które jeszcze zostały.
-Jesteś cała w skowronkach. - powiedział zdziwiony. - Myślałem, że wrócą mordercze spojrzenia.
Czuje się, że się rumienię. Nie sądziłam, że będzie to zauważać.
-A co stęskniłeś się za nimi? - zaśmiałam się.
-Nie pochlebiaj sobie. Za twoją żądzą mordu się coś kryje. - zaśmiał się.
-Jeszcze większa żądza mordu? -zaśmiałam się, starając się zmienić temat. - Louise i Florence już wiedzą coś więcej?
-Tak, odkryły gdzie trzymają Lynette i właśnie obmyślają plany.
-O to świetnie. - powiedziałam szczerze. - Jestem potrzebna do czegoś?
-Na razie nie, a co?
-Nic. - posmutniałam. -Po prostu jakoś fajnie być potrzebną. Ale może potrenuje moc czy coś. Albo samoobronę.
-Mogę Ci pomóc. -Wren się uśmiecha. -Szczególnie w samoobronie.
-To chodź. -uśmiecham się i idziemy na górę. Strych Lou i Flo staje się powoli naszym pokojem dziennym.
Wren otwiera szafę w której jest worek treningowy, manekin, trochę broni i mata. Spoglądam na niego pytająco.
-Trenowałem kiedyś Florence. -odpowiada, rozkładając mate. -Idź się przebierz, nie będziesz trenowała przecież w dżinsach. Kiwam głową i idę do swojego pokoju, przebieram spodnie na leginsy i ubieram do tego luźną koszulkę. Biorę telefon i odczytuje sms'a od Elias'a.
No to weź się za swojego łowcę. xo Elias.
Śmieje się z jego odpowiedzi, jednak odpisuje mu, że Wren woli Tess, po czym odkładam telefon i wracam do Wrena. Lecz nigdzie go nie ma. Spoglądam zdziwiona i wtedy on atakuje mnie od tyłu, łapiąc za ręce i blokując nogi.
-Pierwsza zasada: Nigdy nie trać koncentracji. - mówi cicho.
-Podszedłeś mnie. - mruknęłam kiedy mnie puścił.
-Dziewczyno, nie wiem czy wiesz, ale potencjalny napastnik nie zapyta cię o zgodę.
-Skąd wiesz? Może trafię na dobrze wychowanego.
Wren wybucha śmiechem. Wykorzystuję chwile i staram się go zaatakować. Niestety łapie mnie za obie ręce i obraca tak, że znów znalazłam się w jego uścisku.
-Zaczyna mi się ta zabawa podobać. - mruknął.
-Chyba dawno nikogo nie obejmowałeś.
-Skąd takie podejrzenia? W końcu to ty ciągle wpadasz w moje ramiona. -zaśmiał się.
-Wydaje ci się. -odpowiadam rozbawiona. Stajemy na macie i Wren pokazuje mi parę ruchów obronnych i ataków. Przez kolejną godzinę nie udaje mi się ani jeden atak, lecz już parę razy się obroniłam.
-No dalej Elo. - Wren zachęca mnie do ataku. Krzywię się.
-Nie chce mi się. - odpowiadam siadając na macie.
-Dwie minuty przerwy. - odpowiada Wren i idzie napić się wody. Kiedy wraca i staje na przeciwko mnie, mam już dość. I wtedy znów czuje napływ magi. Mam wrażenie, że Wren nie może się poruszyć i wtedy wykorzystuję okazji. Powalam go na ziemie i blokuje jego ręce. Posyłam mu zwycięski uśmiech. Niestety mój tryumf nie trwa długo, ponieważ Wren jednym zgrabnym ruchem jest nade mną.
-Nie zablokowałaś nogi. Mam wrażenie, że zrobiłaś to celowo. -spogląda na mnie z uśmiechem.
-O niczym innym nie marzyłam. - szepczę. Znów ta przyciągająca bliskość. Moje serce bije z niewyobrażalną szybkością. Mam wrażenie, że Wren też to czuje.
-Co wy robicie? - pyta nowy głos, należący do Tessy. Przeklinam cicho, gdy Wren wstaje i podaje mi dłoń.
-Ćwiczyliśmy. Elo chciała nauczyć się bronić. - odpowiada Wren.
-Coś słabo Ci idzie. - Tess zwraca się do mnie.
-Bywa i tak. - odpowiadam z uśmiechem. -Zostawię was samych.
Wymijam Tess i idę do swojego pokoju. Wchodzę pod prysznic. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że Wren czuje to samo co ja, albo chociaż częściowo, zjawia się Tess i bańka pryska. Kiedy wychodzę spod prysznica, wcale nie czuje się lepiej. Schodzę na dół i robię sobie herbaty. W salonie Wren i Tessa rozmawiają cicho. Staram się jak najszybciej, wyjść z kuchni. Biorę kanapkę i herbatę, po czym wracam do swojego pokoju. Ubieram słuchawki, puszczam ulubioną składankę i biorę jeden z podręczników. Nie umiem się jednak na tym skupić. Postanawiam skontaktować się z Lyn. Po paru próbach się udaje.
-Lynette?
-Eloise? - pyta zdziwiona.
-Tak to ja. Wszystko w porządku?
-Tak, po za tym, że jestem uwięziona. - wzdycha na głos. - Coś się stało?
-Nie. Sama postanowiłam spróbować. Nie chciałam, żebyś była sama. Mimo, że cię nie znam to też biorę udział w ratowaniu Ciebie.
-Dziękuje. - mam wrażenie, że się uśmiecha.
-Louise wspominała, że studiujesz architekturę. Ja też się wybieram.
-O to super. Wprowadzę cię na najlepsze imprezy.
-Już cię lubię. - zaśmiałam się. - Też jesteś łowcą?
-Nie, tylko Wren jest.
-Aa, rozumiem. -odpowiadam. -Dużo mi pomaga z moją mocą, wiesz w sumie za nim spotkałam Florence, to moja moc była tylko plotką.
-Spędzacie ze sobą dużo czasu? - pyta uśmiechając się.
-Zależy od okoliczności. - wzdycham. - Trenowałam dziś z nim samoobronę. Jest niesamowity w tym.
-Mam wrażenie, że On cały jest dla Ciebie niesamowity. - zaśmiała się.
-Może i masz rację. Ale to raczej jest jednostronne. Zachowaj to dla siebie. - poprosiłam.
-Nie ma problemu. -uśmiechnęła się. -Nie mogę się doczekać poznania Ciebie.
-To już nie długo. Flo i Louise mają już plan, teraz jeszcze coś ustalają, więc wkrótce się spotkamy.
-To już nie długo. Flo i Louise mają już plan, teraz jeszcze coś ustalają, więc wkrótce się spotkamy.
-Nie mogę się doczekać. - mówi Lyn. A wtedy wycofuje się z jej głowy. Biorę słuchawki i kładę się na łóżku. Rozważam powrót do domu. Spotykanie codziennie Wrena, staje się już problematyczne. Nie sądziłam, że mogę czuć takie przyciąganie do kogoś. Na ogół nic nie czułam.
niedziela, 5 października 2014
Rozdział siedemdziesiąty trzeci - Florence
Przeglądamy z Louise wszystkie możliwe miejsca, w których może być przetrzymywana Lynette. Wiem, jaka Lyn jest ważna dla mojej siostry. Z resztą sama uwielbiam jej towarzystwo, więc staram się jak najwięcej z siebie dawać. Rozmawialiśmy właśnie z Robertem, a raczej Louise rozmawiała, bo ja się wyłączyłam. Starałam się chociaż udawać, ale kiedy Robert tylko wyszedł, Louise spojrzała na mnie, lekko rozbawiona.
-Straciłaś wątek, prawda?-zaśmiała się. Nasze relacje były teraz coraz to lepsze i cieszyłam się z tego. Louise była dla mnie najważniejszą osobą na świecie i Evanowi trudno będzie się przebić.
-Trochę. Pójdę po kawę, okay? - uśmiechnęłam się.
-Jesteś aniołem. - odwzajemniła uśmiech i zaczęła czytać kolejne raporty. Wyszłam z naszego pokoju i ruszyłam na dół, gdzie były automaty. Znajdowaliśmy się w biurowcu Dekkerów, gdzie nikt z poza naszego ścisłego kręgu nie miał dostępu. W pewnym momencie ktoś złapał mnie za rękę i wciągnął do schowka na miotły. Zaczęłam się szarpać, póki nie poczułam znajomego zapachu i ust dotykających mojej ręki.
-Spokojnie, tygrysku. Jeszcze się zranisz. - szepnął Evan, gdzieś nad moim uchem. Za nim się obejrzał przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam namiętnie całować. Objął mnie w pasie przyciągając do siebie.
-Jak ja cię kocham. - jęknęłam cicho, głaszcząc go po policzku.
-Ja Ciebie też, Florence. - odpowiedział cicho. - Nawet nie wiesz jak bardzo. I mam ochotę rozerwać Nate'a i Kierana za to, że nie mamy dla siebie prawie czasu, że wariuję już bez twojej obecności. Jak uratujemy Lyn i pozbędziemy się Nate'a i Kierana i potem nie obchodzi mnie, czy będzie nadchodziła apokalipsa, czy będziesz chciała swatać Gabe i Lou, po prostu nie obchodzą mnie twoje plany, musimy spędzić trochę czasu bo zwariuję.
Zaśmiałam się cicho.
-Tak bardzo tęsknisz za swoją narzeczoną? - mówię zaczepnie.
-Nie prowokuj mnie, bo nie wyjdziesz stąd tak szybko. -zaśmiał się i pocałował mnie.
-Brzmi zachęcająco, Panie Dekker. -wybucham śmiechem.
-Czy teraz powinny świerzbieć mnie ręce?* -Evan śmieje się cicho, po czym całuje delikatnie. - Nie chce się z tobą rozstawać.
-Spotkamy się wieczorem. -pocałowałam go i wyszłam ze schowka. Poszłam szybko i wróciłam do Louise.
-Podejrzewam, że dopiero zbierałaś ziarna kawy. Z pola. - zaśmiała się.
-Automat się zaciął. - mruknęłam, podając jej kubek z kawą.
-Ten sam automat, który rozmazał ci błyszczyk? - Louise zaśmiała się na widok mojej miny. - Następnym razem, powiedz twojemu automatowi, żeby przywitał się też ze swoją przyszłą szwagierką.
-Nie śpiesz się z tym tytułem. - zaśmiałam się. - Nie bierzemy na razie ślubu.
-Ale zaręczyliście się. Po prostu myślałam, że macie jakieś plany już.
-Nie. Zaręczyliśmy się, bo bardzo się kochamy Louise. Ale w ciągu najbliższego roku raczej nie stanę na ślubnym kobiercu. Nie będziesz widywała codziennie Gabriela, ani musiała znosić płaczów małych FitzDekkerków z domu Jessel.
-Florence, kocham cię, ale nie wspominaj już o FitzDekkerkach. - zaśmiała się. -Dobra, bierzemy się do pracy.
Po długich godzinach odkryłyśmy, gdzie znajduje się Lyn i gdzie Dan spotyka się z Nate'm i Kieranem.
-Jak się czujesz z tym, że Gabriel chce zostać głównym Łowcą? - spytałam nagle.
-Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że On tak na serio. - odpowiedziała po chwili.
-Evan zostanie zastępcą. - mruknęłam. -Wiem, że kochasz Gabriela. Ale nie będę próbowała was jakoś zeswatać. Nie wyobrażam sobie waszej dwójki z nikim innym, ale akceptuję twój wybór.
-Florence... - zaczęła Louise, lecz wtedy wszedł Robert, Wren, Evan i Gabriel.
-Witajcie. Mamy już niezbędne informacje. Czas opracować plan. -mówi Robert. Siadam obok Evana i bierze mnie za rękę i całuje ją delikatnie. - A więc Wren, Louise i ty Florence przeniesiecie się do kryjówki Kierana i Nate'a. Oczyścicie drogę, wiecie porażajcie prądem, zabijajcie i te sprawy. Wtedy Wren pójdzie uwolnić Lyn, a Louise i Florence zajmą się pozbyciem się Kierana i Nate'a. W tym czasie Evan i Gabriel będziecie odwracali uwagę Dana i Caspera.
-Zaraz! Nie możemy puścić Louise i Florence samych na Kierana i Nate'a! Nie wiemy do czego są zdolni. -protestuje Gabriel.
-Po pierwsze! - przerywam Gabrielowi. - Nie będziemy tam same. Po drugie, może nie pamiętasz ale ja i Louise jesteśmy prawdopodobnie najpotężniejszymi istotami na ziemi. I w czasie kiedy będę porażała prądem przykładowo Kierana, to Louise może zjawić się za nim i wbić mu sztylet w serce. Więc uspokój się. Obiecuje, że Louise się nic nie stanie.
-Hej! -zaprotestowała Louise. -Jestem tu! I potrafię o siebie zadbać.
-Nie czas na wasze miłosne kłótnie. - przerwał nam Wren. -Musimy uwolnić Lynette.
-Wren ma rację. - powiedziałam. - Powinniśmy iść.
Wstaliśmy i zaczęliśmy się szykować. Gabriel podszedł do Louise i z typową dla siebie gracją pocałował ją w policzek, a następnie powiedział jej coś na ucho. Nie wiem co było dalej, bo Evan podszedł do mnie i pocałował mnie.
-Uważajcie na siebie. Proszę. - spojrzał mi czule w oczy.
-Obiecuję.
W końcu staję obok Louise i Wrena.
-Gotowi? -pyta Louise.
-Jeszcze pytasz? - uśmiecham się. - Chodźmy skopać parę tyłków.
Louise uśmiechnęła się i przenieśliśmy się do kryjówki Nate'a i Kierana.
-Straciłaś wątek, prawda?-zaśmiała się. Nasze relacje były teraz coraz to lepsze i cieszyłam się z tego. Louise była dla mnie najważniejszą osobą na świecie i Evanowi trudno będzie się przebić.
-Trochę. Pójdę po kawę, okay? - uśmiechnęłam się.
-Jesteś aniołem. - odwzajemniła uśmiech i zaczęła czytać kolejne raporty. Wyszłam z naszego pokoju i ruszyłam na dół, gdzie były automaty. Znajdowaliśmy się w biurowcu Dekkerów, gdzie nikt z poza naszego ścisłego kręgu nie miał dostępu. W pewnym momencie ktoś złapał mnie za rękę i wciągnął do schowka na miotły. Zaczęłam się szarpać, póki nie poczułam znajomego zapachu i ust dotykających mojej ręki.
-Spokojnie, tygrysku. Jeszcze się zranisz. - szepnął Evan, gdzieś nad moim uchem. Za nim się obejrzał przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam namiętnie całować. Objął mnie w pasie przyciągając do siebie.
-Jak ja cię kocham. - jęknęłam cicho, głaszcząc go po policzku.
-Ja Ciebie też, Florence. - odpowiedział cicho. - Nawet nie wiesz jak bardzo. I mam ochotę rozerwać Nate'a i Kierana za to, że nie mamy dla siebie prawie czasu, że wariuję już bez twojej obecności. Jak uratujemy Lyn i pozbędziemy się Nate'a i Kierana i potem nie obchodzi mnie, czy będzie nadchodziła apokalipsa, czy będziesz chciała swatać Gabe i Lou, po prostu nie obchodzą mnie twoje plany, musimy spędzić trochę czasu bo zwariuję.
Zaśmiałam się cicho.
-Tak bardzo tęsknisz za swoją narzeczoną? - mówię zaczepnie.
-Nie prowokuj mnie, bo nie wyjdziesz stąd tak szybko. -zaśmiał się i pocałował mnie.
-Brzmi zachęcająco, Panie Dekker. -wybucham śmiechem.
-Czy teraz powinny świerzbieć mnie ręce?* -Evan śmieje się cicho, po czym całuje delikatnie. - Nie chce się z tobą rozstawać.
-Spotkamy się wieczorem. -pocałowałam go i wyszłam ze schowka. Poszłam szybko i wróciłam do Louise.
-Podejrzewam, że dopiero zbierałaś ziarna kawy. Z pola. - zaśmiała się.
-Automat się zaciął. - mruknęłam, podając jej kubek z kawą.
-Ten sam automat, który rozmazał ci błyszczyk? - Louise zaśmiała się na widok mojej miny. - Następnym razem, powiedz twojemu automatowi, żeby przywitał się też ze swoją przyszłą szwagierką.
-Nie śpiesz się z tym tytułem. - zaśmiałam się. - Nie bierzemy na razie ślubu.
-Ale zaręczyliście się. Po prostu myślałam, że macie jakieś plany już.
-Nie. Zaręczyliśmy się, bo bardzo się kochamy Louise. Ale w ciągu najbliższego roku raczej nie stanę na ślubnym kobiercu. Nie będziesz widywała codziennie Gabriela, ani musiała znosić płaczów małych FitzDekkerków z domu Jessel.
-Florence, kocham cię, ale nie wspominaj już o FitzDekkerkach. - zaśmiała się. -Dobra, bierzemy się do pracy.
Po długich godzinach odkryłyśmy, gdzie znajduje się Lyn i gdzie Dan spotyka się z Nate'm i Kieranem.
-Jak się czujesz z tym, że Gabriel chce zostać głównym Łowcą? - spytałam nagle.
-Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że On tak na serio. - odpowiedziała po chwili.
-Evan zostanie zastępcą. - mruknęłam. -Wiem, że kochasz Gabriela. Ale nie będę próbowała was jakoś zeswatać. Nie wyobrażam sobie waszej dwójki z nikim innym, ale akceptuję twój wybór.
-Florence... - zaczęła Louise, lecz wtedy wszedł Robert, Wren, Evan i Gabriel.
-Witajcie. Mamy już niezbędne informacje. Czas opracować plan. -mówi Robert. Siadam obok Evana i bierze mnie za rękę i całuje ją delikatnie. - A więc Wren, Louise i ty Florence przeniesiecie się do kryjówki Kierana i Nate'a. Oczyścicie drogę, wiecie porażajcie prądem, zabijajcie i te sprawy. Wtedy Wren pójdzie uwolnić Lyn, a Louise i Florence zajmą się pozbyciem się Kierana i Nate'a. W tym czasie Evan i Gabriel będziecie odwracali uwagę Dana i Caspera.
-Zaraz! Nie możemy puścić Louise i Florence samych na Kierana i Nate'a! Nie wiemy do czego są zdolni. -protestuje Gabriel.
-Po pierwsze! - przerywam Gabrielowi. - Nie będziemy tam same. Po drugie, może nie pamiętasz ale ja i Louise jesteśmy prawdopodobnie najpotężniejszymi istotami na ziemi. I w czasie kiedy będę porażała prądem przykładowo Kierana, to Louise może zjawić się za nim i wbić mu sztylet w serce. Więc uspokój się. Obiecuje, że Louise się nic nie stanie.
-Hej! -zaprotestowała Louise. -Jestem tu! I potrafię o siebie zadbać.
-Nie czas na wasze miłosne kłótnie. - przerwał nam Wren. -Musimy uwolnić Lynette.
-Wren ma rację. - powiedziałam. - Powinniśmy iść.
Wstaliśmy i zaczęliśmy się szykować. Gabriel podszedł do Louise i z typową dla siebie gracją pocałował ją w policzek, a następnie powiedział jej coś na ucho. Nie wiem co było dalej, bo Evan podszedł do mnie i pocałował mnie.
-Uważajcie na siebie. Proszę. - spojrzał mi czule w oczy.
-Obiecuję.
W końcu staję obok Louise i Wrena.
-Gotowi? -pyta Louise.
-Jeszcze pytasz? - uśmiecham się. - Chodźmy skopać parę tyłków.
Louise uśmiechnęła się i przenieśliśmy się do kryjówki Nate'a i Kierana.
czwartek, 2 października 2014
Rozdział specjalny - Elias.
Siedzieliśmy z Mattem w jego aucie i obserwowaliśmy dom Dan'a i Caspera. Mieliśmy wyraźne wskazówki, których mieliśmy się trzymać. Minęła godzina w której wymieniliśmy z Mattem tylko kilka zdań.
-Właściwie skąd ty i Eloise jesteście? - spytał w końcu Matt.
-Urodziliśmy się w Londynie, ale mieszkaliśmy w wielu miejscach. - odpowiadam.
-Gdzie, na przykład? - spytał Matt, wyraźnie znudzony siedzeniem w samochodzie.
-Paryż, Budapeszt, Dubai, Szkocja i przez chwile w Rosji. Nasi rodzice często się przeprowadzali, jak się okazało to była wina kochanek ojca.
-Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zwiedziliście kawałek świata. A John?
-Nasz mama zna go całe życie, chyba dzięki odejściu ojca się zeszli. A twoi rodzice? To musiało być dla nich trudne, że musieli oddać swoje córki.
-Było parę zgrzytów z tego powodu, ale zawsze byli razem. Trochę nas to zaskoczyło, że nagle pojawiają się nasze starsze siostry i cała rodzina sielanka staje na głowie, a nasza matka oddaje życie za Louise. Ale Louise jest na prawdę świetną siostrą. Tak samo jak Flo. A ty i Eloise się dogadujecie?
-Raczej tak. - odpowiadam cicho. Nie chciałem drążyć tego tematu, aczkolwiek mój rozmówca wydawał się zaciekawiony tym. -
-Raczej?
-No wiesz, Eloise miała swój okres buntu, robiła masę głupstw, niejednokrotnie odcinała się ode mnie. A jakiś czas temu, ja się od niej odciąłem. Miałem swoje problemy. Co było to było. -wzruszyłem ramionami. Wtedy dzwoni telefon Matt'a. Odbiera i chwile prowadzi rozmowę.
-Louise dzwoniła, Casper i Dan siedzą w Instytucie więc mamy wolne na dziś.
-Świetnie. - uśmiecham się. - Zatrzymaj się w jakiejś kawiarni.
Drogę do kawiarni pokonujemy w milczeniu. W końcu podjeżdżamy pod kawiarnię i Matt wysiada ze mną. Zamawiamy kawę na wynos. Kiedy odwracamy się od sprzedawczyni, która uśmiechała się jakby reklamowała pastę do zębów, Matt mnie szturcha.
-Co z tobą, stary? Przecież ta panna na Ciebie leci. Masz dziewczynę czy jak?
-Nie, nie mam. I nie zauważyłem, że na mnie leci. Nie moja liga - uśmiecham się lekko.
-Jak to nie twoja liga, przecież dziewczyna prawie się rozpływała. - zamilkł na chwilę. - Och. Już rozumiem.
-No właśnie. -odbieramy swoją kawę i wychodzimy. Postanawiam wrócić do domu piechotą. -Jutro o tej samej porze?
-Tak. - wyrywam Matt'a z osłupienia.
-Okej, przejdę się. To niedaleko. Do jutra. - uśmiecham się do Matt'a i odchodzę. Jeden z głównych problemów homoseksualnych facetów jest taki, że fajni faceci wolą dziewczyny. Wzdycham cicho i wyciągam z kieszeni telefon. Odpisuje na wiadomości Eloise, po czym wchodzę do domu.
Następnego dnia, Matt już czeka na mnie z kubkiem kawy. Biorę go w milczeniu i wsiadamy do samochodu. Matt wygląda świetnie. Włosy miał w nieładzie, jakby dopiero je mył. No i ubiera się świetnie. W końcu przerywa moją analizę.
-Wiesz, wczoraj mnie po prostu zdziwiłeś,swoim wyznaniem. No bo, to była całkiem, całkiem dziewczyna. Ale mi nie przeszkadza, że jesteś gejem. W końcu jesteśmy tylko kumplami. Więc, to niczego nie zmienia. -mówi Matt odpalając auto.
-Dobrze wiedzieć. - zaśmiałem się cicho. - Długo pracowałeś nad tą przemową?
-No bo wczoraj poszedłeś i tak w sumie, głupio się poczułem. Wolałem to wyjaśnić. - odpowiada.
-Po prostu lubię spacery, wiesz, świeże powietrze, zdrowie i takie tam klimaty.
-Czaje. - zaśmiał się. -W moim wypadku to czyste lenistwo.
Tylko kumple. To będzie długa i ekscytująca współpraca.
-Właściwie skąd ty i Eloise jesteście? - spytał w końcu Matt.
-Urodziliśmy się w Londynie, ale mieszkaliśmy w wielu miejscach. - odpowiadam.
-Gdzie, na przykład? - spytał Matt, wyraźnie znudzony siedzeniem w samochodzie.
-Paryż, Budapeszt, Dubai, Szkocja i przez chwile w Rosji. Nasi rodzice często się przeprowadzali, jak się okazało to była wina kochanek ojca.
-Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zwiedziliście kawałek świata. A John?
-Nasz mama zna go całe życie, chyba dzięki odejściu ojca się zeszli. A twoi rodzice? To musiało być dla nich trudne, że musieli oddać swoje córki.
-Było parę zgrzytów z tego powodu, ale zawsze byli razem. Trochę nas to zaskoczyło, że nagle pojawiają się nasze starsze siostry i cała rodzina sielanka staje na głowie, a nasza matka oddaje życie za Louise. Ale Louise jest na prawdę świetną siostrą. Tak samo jak Flo. A ty i Eloise się dogadujecie?
-Raczej tak. - odpowiadam cicho. Nie chciałem drążyć tego tematu, aczkolwiek mój rozmówca wydawał się zaciekawiony tym. -
-Raczej?
-No wiesz, Eloise miała swój okres buntu, robiła masę głupstw, niejednokrotnie odcinała się ode mnie. A jakiś czas temu, ja się od niej odciąłem. Miałem swoje problemy. Co było to było. -wzruszyłem ramionami. Wtedy dzwoni telefon Matt'a. Odbiera i chwile prowadzi rozmowę.
-Louise dzwoniła, Casper i Dan siedzą w Instytucie więc mamy wolne na dziś.
-Świetnie. - uśmiecham się. - Zatrzymaj się w jakiejś kawiarni.
Drogę do kawiarni pokonujemy w milczeniu. W końcu podjeżdżamy pod kawiarnię i Matt wysiada ze mną. Zamawiamy kawę na wynos. Kiedy odwracamy się od sprzedawczyni, która uśmiechała się jakby reklamowała pastę do zębów, Matt mnie szturcha.
-Co z tobą, stary? Przecież ta panna na Ciebie leci. Masz dziewczynę czy jak?
-Nie, nie mam. I nie zauważyłem, że na mnie leci. Nie moja liga - uśmiecham się lekko.
-Jak to nie twoja liga, przecież dziewczyna prawie się rozpływała. - zamilkł na chwilę. - Och. Już rozumiem.
-No właśnie. -odbieramy swoją kawę i wychodzimy. Postanawiam wrócić do domu piechotą. -Jutro o tej samej porze?
-Tak. - wyrywam Matt'a z osłupienia.
-Okej, przejdę się. To niedaleko. Do jutra. - uśmiecham się do Matt'a i odchodzę. Jeden z głównych problemów homoseksualnych facetów jest taki, że fajni faceci wolą dziewczyny. Wzdycham cicho i wyciągam z kieszeni telefon. Odpisuje na wiadomości Eloise, po czym wchodzę do domu.
Następnego dnia, Matt już czeka na mnie z kubkiem kawy. Biorę go w milczeniu i wsiadamy do samochodu. Matt wygląda świetnie. Włosy miał w nieładzie, jakby dopiero je mył. No i ubiera się świetnie. W końcu przerywa moją analizę.
-Wiesz, wczoraj mnie po prostu zdziwiłeś,swoim wyznaniem. No bo, to była całkiem, całkiem dziewczyna. Ale mi nie przeszkadza, że jesteś gejem. W końcu jesteśmy tylko kumplami. Więc, to niczego nie zmienia. -mówi Matt odpalając auto.
-Dobrze wiedzieć. - zaśmiałem się cicho. - Długo pracowałeś nad tą przemową?
-No bo wczoraj poszedłeś i tak w sumie, głupio się poczułem. Wolałem to wyjaśnić. - odpowiada.
-Po prostu lubię spacery, wiesz, świeże powietrze, zdrowie i takie tam klimaty.
-Czaje. - zaśmiał się. -W moim wypadku to czyste lenistwo.
Tylko kumple. To będzie długa i ekscytująca współpraca.
Subskrybuj:
Posty (Atom)