sobota, 7 lutego 2015

Rozdział osiemdziesiąty szósty - Florence.

Siedzę w kawiarni. Na początku nie wiem, co się dzieje. Po chwili dociera do mnie, że to sen. Spoglądam przez okno i widzę Katedre la Sagrada Familia. Wtedy wszystko zaczyna układać się w całość.
-Aaron. - mówię, spoglądając na osobę siedzącą na przeciwko.
-Witaj Florence. - odpowiedział Aaron. Przyglądam mu się dokładnie. Jego blond włosy są w nieładzie. Wygląda tak samo, gdy go ostatni raz widziałam, tylko coś w jego oczach się zmieniło.
-Barcelona?
-Hiszpania jest miejscem do którego chcesz pojechać. Sądziłem, że spodoba Ci się w Barcelonie. No chyba, że wolisz jednak Rosję?
-Przecież to tylko sen. - ucięłam. - Jest jakiś konkretny powód, że tu się zjawiasz?
-Niecierpliwa jak zwykle. - odpowiada Aaron wzdychając.
-Dlaczego nagle ty i twój braciszek który powinien być martwy, robicie sobie wspólne tournee po Europie?
-Wiesz, oboje zostaliśmy wykiwani. Któreś z nas miało objąć władzę, tym czasem oboje przegraliśmy. Czemu więc nie wykorzystać tego? - warknął. - A ty? Na pewno jesteś po stronie wygranych? Jakoś wszyscy słyszą tylko o Dekkerach i twojej bliźniaczce? Czy stawanie po stronie Louise dało Ci coś? Nie, nie dało.
-Próbujesz mnie nastawić przeciwko Louise?
-A może ja cię nie muszę nastawiać? W końcu tak chętnie dołączyłaś do mnie. - powiedział spokojnie Aaron.
-Nienawidziłeś swojego ojca, tak samo jak twojego brata. - odpowiedziałam. Aaron zerwał się i złapał za nadgarstek. Bransoletka od Evana, boleśnie wbiła mi się w skórę. Aarona opuścił cały gniew.
-Kontrola. - szępnął Aaron i sen się rozmył. Obudziłam się gwałtownie i  przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Zapaliłam lampkę i spojrzałam na rękę, gdzie widniał ślad po bransoletce. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer Louise.
-Halo? - odpowiedział zaspany Gabriel.
-Daj mi Louise. - powiedziałam szybko.
-Wcale nie budzisz nas w środku nocy, a tak po za tym, cześć Gabriel. Jak się bawicie? - mruknął.
-Louise. - powiedziałam wkurzona.
-Jestem. - po drugiej stronie usłyszałam głos mojej siostry i zamykane drzwi.-Coś się stało?
-Miałaś rację. Aaron mnie odwiedził w snach.
-Co mówił? - spytała ożywiona Louise.
-Wiesz, próbował nastawić mnie przeciwko tobie. Brzmiało jak przekonanie mnie do dołączenia do ich braterskiego tournee.
-Czyli jest po jego stronie!
-Właśnie to było dziwne. Bransoletka, którą dostałam od Evana na urodziny. Dotknął jej i wtedy stało się coś dziwnego.
-Zaraz? Bransoletka która miała cię chronić tak? -upewniła się Louise.
-Tak, ta. - odpowiedziałam. -Był wzburzony. Złapał mnie za nadgarstek i gdy jej dotknął cały gniew go opuścił. Powiedział tylko kontrola i sen się skończył.
-Czekaj. Myślisz, że Ced kontroluje Aarona? - zaczęła Louise.
-Nie wykluczone. Wiem, że nie jesteś fanem Aarona, ale on naprawdę Ceda i swojego ojca. Nie wierzę, że nagle postanowił opuścić Alex i nawiązywać braterskie więzi. Nie z własnej woli.
-Dobra, postaram się coś jeszcze dowiedzieć. Czy do tego czasu mogłabyś, nie szukać go na własną rękę albo dołączać do ich gromadki?
-Nie zrobię nic, bez konsultacji z Tobą. -zapewniłam Louise.
-Tak na marginesie, jesteś sama? Bez Evana?
-Ivy śpi w gościnnym. - mruknęłam.
-Dalej się nie pogodziliście? - spytała zaskoczona Lousie. - Myślałam, że chwile się obrażacie na siebie, potem wiesz, idziecie do sypialni, kochacie się i tak dalej, póki w waszej tęczowej krainie nie zapanuje pokój.
-Louise! Nie rozwiązujemy wszystkich swoich sporów przez łóżko! - oburzyłam się.
-I kogo ty próbujesz okłamać. - zaśmiała się Lousie. -Uważaj na siebie. I daj mi się wyspać.
-Ty też. - zaśmiałam się i rozłączyłam. Położyłam się na łóżku i próbowałam zasnąć. Po chwili ktoś wpadł na drzwi z mojego pokoju. Usłyszałam ciche przekleństwo i do pokoju wpadł Evan.
-Nie jestem pijany! Naprawdę. Ricky nie chciał mnie wpuścić. - powiedział zamykając drzwi za sobą.
-Dobry piesek. - mruknęłam cicho. Evan siadł obok mnie.
-Florence, jestem idiotą. Przecież wiesz, że cię popieram. Po prostu nie chcę, żebyś miała jakieś sekrety przede mną. Nie chcę cię stracić i nie chcę żebyśmy się od siebie oddalali. Dlatego tak się oburzyłem. To było bezpodstawne, wiem. Ale cię kocham. I będe cię wspierał. Bardzo cię kocham. - pocałował mnie lekko.
-Jesteś idiotą. - odpowiedziałam cicho i przytuliłam go. -Ale też cię kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział osiemdziesiąty piąty - Florence.

Następnego dnia obudziłam się dosyć późno. Evana obok mnie nie było, zamiast niego na poduszce znalazłam kartkę ze swoim imieniem. Evan informował, że on i Ivy są już w Instytucie. Ubrałam się więc szybko i pojechałam do Instytutu. Poszłam najpierw do Ivy, która właśnie jadła śniadanie. Siadłam obok niej i zaczęłam jeść bułkę, którą przygotowała mi jedna z opiekunek dzieci.
-Wiesz, że prawie wszystkie dzieci stąd, nie chodzą do szkoły? - powiedziała Ivy. - Jak ja. A niektóre są już starsze.
-Może to się wkrótce zmieni. - mruknęłam.
-Byłoby fajnie. - powiedziała Ivy. - Idę dziś z tatą do mamy. Evan ci wszystko powie.
-Dobrze. - uśmiechnęłam się. - Idę go poszukać.
Ruszyłam w stronę gabinetu Evana. Zatrzymałam się na chwilkę, wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Johna.
-Cześć wujku. Potrzebuję znaleźć nieruchomość.
-Jakąś konkretną? - spytał John. Za to go właśnie kochałam. Przechodził do szczegółów zamiast wypytywać od razu.
-Tak. Coś co można zaadoptować pod szkołę. Rozumiesz, dużo pomieszczeń na klasy, pokoje dla uczniów, salę gimnastyczną albo dwie, jakąś aulę, stołówkę, salę bankietową i tak dalej.
-Na ogół nie dziwią mnie twoje pomysły... ale co zamierzasz?  - spytał zaskoczony John.
-Zamierzam otworzyć szkołę dla małych czarownic, czarowników i łowców. - odpowiedziałam spokojnie. - Ale na razie nikt, po za tobą o tym nie wie.
-Okej. Już bierzemy się za szukanie odpowiedniego budynku. - powiedział John i rozłączył się. Z uśmiechem zaczęłam iść do Evana, przy drzwiach usłyszałam wzburzony głos swojego chłopaka.
-Planował zamach na Gabriela! To zdrada. Musimy pokazać, że nie tolerujemy takich ludzi. Wyrok ma być od razu! - Evan był wściekły. Z jego gabinetu wybiegł nowy asystent. Całe szczęście był facetem, a nie ładną blondynką.
-O co chodzi? - spytałam, wchodząc do gabinetu Evana.
-Jeden z pracowników, a raczej byłych próbował zbuntować łowców przeciwko Gabrielowi. Oczywiście nie udało mu się to, ale musimy sprawdzić czy nie współpracuje z Ced'em i Aaronem. Zaraz będziemy go przesłuchiwać.
-Mogę dołączyć? - uśmiechnęłam się lekko. Evan podszedł do mnie i wziął mnie za rękę.
-Oczywiście. -Evan złożył szybki pocałunek na moich ustach i zeszliśmy na dół. Sala przesłuchań w której sie znaleźliśmy nie napawała optymizmem. Jakby wyrok z góry był podpisany. Przykuty do krzesła więzień, spojrzał krzywo na Evana, gdy ten pojawił się w pomieszczeniu. Kojarzyłam go, Paterson, Peterson czy jakoś tak.
-Do rzeczy. - zaczął Evan. - Dlaczego podjudzałeś ludzi do buntowania się przeciwko Gabrielowi?
-Dekkerowie, niesłusznie obejmują władze! Od setek lat! Zawsze wydaje im się, że są ponad wszystko. - warknął oskarżony ktoś tam.
-Piterson. - Głos Evana stał się oziębły. - Uważaj o kim się wypowiadasz! Współpracujesz z kimś?
-Niczego się ode mnie nie dowiesz. - odrzekł Piterson. - Krążą opowieści, legendy i plotki, o tym jaka wasza czwórka jest wspaniała, wielka i stworzona do wielkich czynów. Potomkowie pierwszych, wojownicy od tysięcy lat i tak dalej. Ale jak na was patrzę, to jesteście czwórką gówniarzy, która nie umie posługiwać się swoją mocą i tak naprawdę, pozbycie się was jest pestką. Tylko zabierają się do tego sami idioci. Ale już nie długo. Macie za dużo wrogów, za mało sprzymierzeńców. A zamiast zajmowaniem się poważnymi sprawami, to bawicie się w jakieś trójkąty miłosne i nic nieznaczące rzeczy. Nie pamiętacie, jak wasza rodzina się podzieliła na dwie strony. Brat przeciwko bratu, siostra przeciwko siostrze?
-To pokazuje, jak mało o nas i naszych działaniach wiesz. - odpowiedziałam znudzona. - Nasza dwójka nie lubi rozlewu krwi. A wszyscy wiedzą jaki jest twój wyrok.
Piterson spojrzał na mnie zaskoczony.
-Powiedz więc, z kim współpracowałeś. - spojrzałam na niego.
-Otrzymywałem tylko rozkazy. - odpowiedział Piterson po chwili.
-Od kogo? - Evan zmrużył oczy.
-Podobno ten ktoś współpracuje z synem Carlise'a. Nie wiem. Nie wiem kto to był. Widziałem go dwa razy. Było ciemno.
-Cóż... - uśmiechnęłam się. - Wiemy coś więcej.
Piterson odetchnął z ulgą. Sądził, że uniknie wyroku. Spojrzałam na niego, gdy jego ciało przeszywał ból, na zmianę z paraliżem.
-Zgon za 3, 2, 1. - odpowiedziałam i spojrzałam jak upada na ziemię.
-O bogowie. - wyrwało się Evanowi. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-Za dużo czasu spędzasz z Louise. - zaśmiałam się. Evan spojrzał na mnie, w jego oczach nie kryło się już współczucie, żal za zmarłym kolegą z pracy, lecz zafascynowanie.
-Przecież ty się do tego nawet nie przykładałaś!
-Praktyka czyni mistrza. - odpowiedziałam i pocałowałam Evana, mój chłopak przedłużył pocałunek. W odpowiedniej chwili, do pomieszczenia weszli strażnicy i zabrali ciało Pitersona.
-Co z nim teraz będzie? - spytałam, wychodząc z Evanem.
-Porzucą go gdzieś i upozorują wypadek. Każdy nowy strażnik wie, co go może spotkać, ale rodzina nie może się dowiedzieć.
-W sumie logiczne. - odpowiedziałam spokojnie. -Szczególnie, że dopóki Carlise nie zaczął rekrutować armii, takie wypadki zdarzały się rzadko.
-No tak. Ale w sumie, takie przypadki tłumią wszelki bunt. Służba jak służba.
-Ważne, że ty jesteś bezpieczny. - odpowiedziałam i pocałowałam Evana. - Muszę lecieć. John ma do mnie sprawę.
Wyszłam z Instytutu i pojechałam pod wskazany adres. John bardzo szybko znalazł dwa budynki. Zatrzymałam się przed pierwszym. Była to okazała posiadłość na obrzeżach miasta. Duży budynek, sprzed kilkuset lat prezentował się cudownie. John i agent nieruchomości już czekali.
-Cześć. - uśmiechnęłam się do John'a po czym przywitałam się z agentem.
-Jak już mówiłem pani wujkowi, sam budynek ma czterdzieści pomieszczeń sypialnianych. Po dwadzieścia na piętrze trzecim i dwadzieścia na czwartym. Na pierwszym i drugim piętrze są pomieszczenia które można zaadoptować pod klasy. Na parterze jest jadalnia z kuchnią, biblioteka, mamy już zaplanowane miejsce na gabinet dyrektorki. Na dole jest piwnica, w której są różności pozostawione po dawnych właścicielach. Mamy tutaj dwie sale balowe. W jednej można zrobić salę gimnastyczną. No i oczywiście podwórze. Jest bardzo duże. Możemy zrobić boiska, park, bieżnie. No i zostanie wciąż las. Budynek należał do jakiegoś pradawnego rodu. Niestety wszelkie papiery dotyczące  budynku nie odnalazły się. Dopiero w tym miesiącu udało się uzyskać prawa do sprzedaży. Jesteście pierwszymi klientami, a kolejka jest okazała. -chłonęłam słowa agenta nieruchomości. Niestety wraz z rosnącą ekscytacją rosła obawa o cenę. Gdy zobaczyłam umowę, moje obawy się potwierdziły.
-Przepraszam. Możemy chwilę przedyskutować to na osobności? - spytał szybko John, zanim zdążyłam zrezygnować.
-O co chodzi? -spytałam, gdy zostaliśmy na osobności.
-Widziałem twoje wątpliwości. Coś nie tak? - spytałam.
-Nie stać mnie na ten budynek. Jest cudowny. Ale nie stać mnie.
-Och, Florence. Nie pracujesz ostatnio prawda? A twoje pieniądze mnożą się na koncie. I to nie w taki sposób jak ty i Evan. Zapomniałaś o swoim spadku po mnie?
-Słucham? - spytałam zdziwiona. - Myślałam, że to nie aktualne, gdy wróciłeś do świata żywych.
-Czyli rozumiem nie sprawdzałaś swojego drugiego konta? - John westchnął rozbawiony.
Pokręciłam przecząco głową. Wyciągnęłam telefon i wysłałam sms'a z zapytaniem o saldo.
-Naprawdę, Florence. Gdy trafiłaś pod moją opiekę obiecałem, że nigdy niczego Ci nie zabraknie. Zdobycie fortuny nie było takie trudne. Testament miał zapewnić Ci finanse do końca życia, tak abyś żyła tak jak Ci się podoba. Z resztą Elias i Eloise oraz Sara również dostali spadek.
-Ponieważ Elias i Eloise są twoimi prawdziwymi dziećmi. -dokończyłam.
-Tak, miałem o tym z tobą rozmawiać. Ale zostawimy to na później. Pieniądze które masz na koncie starczą na remont. Sprzedamy udziały z Indii i Azji to pokryje koszty zakupu. Jak na coś niestarczy to będziemy myśleć. Masz jeszcze udziały w trzech firmach w Europie i dwie w Ameryce. Stworzymy dobry plan, przekonasz Radę do twojego pomysłu, jak sie zgodzą to powinni pomóc ci z kadrą nauczycielską i opiekunami. Wiesz ile czarodziei z tego korzysta? To będzie jedyna porządna szkoła w Europie.
-Wujku, wszystko pięknie się maluje. Ale to trzeba kupić dzisiaj.
-Żaden problem. Zapłacę a to mi się zwróci. - uśmiechnął się John.
-Ile ty masz pieniędzy? - spytałam zaciekawiona.
-Flo. - zaśmiał się John. - Nie doliczysz do tylu. Po za tym, twój ojciec też do najbiedniejszych nie należy, już nie wspomnę o Dekkerach. Żyliśmy w takich czasach, że gromadzenie wszelkich bogactw było kluczem do przetrwania. Gdyby wojna zakończyła się wygraną Carlise'a, większość z nas, zapłaciłoby za swoje zniknięcie. Chodź, kupimy Ci szkołę.
Zaśmiałam się i przytuliłam wujka.
-Wiesz, zabrzmiało to dziwnie. - mruknęłam. Gdy złożyłam ostatni podpis byłam podekscytowana, jak dziecko czekające na prezenty w boże narodzenie.
-Jeszcze dziś zaczniemy prace remontowe. Proszę dać nam tydzień, dwa i może pani zaczynać kupować wyposażenie. No i musi pani też zdobyć wszystkie pozwolenia, ale w pani przypadku to chyba nie problem. - agent uśmiechnął się lekko.
-Coś pan sugeruje? - uniosłam brew.
-Nie nic. Tylko po prostu, pani rodzina zarządza tym wszystkim. - odpowiedział zawstydzony.
Skinęłam głową i dokończyłam formalności.

Gdy wróciłam do domu, wzburzony Evan chodził po salonie. Ivy nie było.
-Coś się stało? - spytałam, podchodząc do niego.
-Nie, skąd. -odpowiedział spoglądając na mnie. -Przecież tylko nie uprzedziłaś mnie, że zamierzasz kupić sobie drogi budynek i zamierzasz przerobić na szkołę. Przecież to nic! Jesteśmy parą, a ty masz tajemnice przede mną!
-Zamierzałam Ci powiedzieć! -obroniłam się. - Skąd wiedziałeś w ogóle o transakcji?
-Ten budynek był naszą zmorą! Więc każdy z naszego świata dowiedział się o tym. Jakoś nie zadbałaś o to, by utrzymać swój Hogwart w tajemnicy przed innymi! Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Jak już wszystko miałabyś zapięte na ostatni guzik? Przemyślałaś tą decyzję? Czy po prostu wyrzuciłaś w błoto pieniądze których nie masz?!
-Skąd wiesz, że ich nie mam? Sprawdzasz mi konta? - wykrzyczałam wściekła. - Może każesz mnie śledzić? Dla twojej wiadomości, nawet nie ruszyłam kasy ze swojego konta. John zostawił mi spore zabezpieczenie. A za nim zaczniesz kogoś oceniać, to spytaj tatusia jakimi sumami obraca. Ja po prostu chcę osiągnąć coś bez waszej cholernej pomocy. Nie chce być Florence Fitzgerlad przyjaciółka Głównego Łowcy - Gabriela Dekkera, narzeczona zastępcy łowcy Evana Dekkera, bądź siostra Louise Dekker, wybawczyni magicznego świata.
-Od kiedy Ci tak zależy na byciu kimś? - spytał spokojnie Evan.
-Od czasu gdy każde z was, zaczęło iść na przód. Ja zatrzymałam się na zaręczynach z tobą. Skończyła się wojna, skończyło się lato, potem urodziny, teraz zima nadchodzi a ja? Nic nie robię ze sobą.
-To nie powód by otwierać od razu szkołę, masz jakiś plan? Jesteś świadoma problemów jakie się z tym wiążą. Będziesz odpowiadała za cudze dzieci!
-Dzięki za wsparcie Evan! A teraz się wynoś!
Evan spojrzał na mnie i wyszedł bez słowa. Zamknęłam za nim drzwi i ruszyłam do kuchni. Zaparzyłam herbatę i spojrzałam przez okno. Pogoda była nijaka. Zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam na dworze zaczął padać śnieg. Przyglądałam się płatkom śniegu gdy zadzwonił telefon.
-Słyszałam, że dzisiaj miałaś owocne zakupy. - powiedziała Louise.
-Rozmawiałaś z Evanem? - spytałam cicho.
-Jeszcze nie. A coś się stało?
-Nie. - odpowiedziałam. - Po za tym, że pokłóciliśmy się. Był wściekły, że nic mu nie powiedziałam.
-Florence, też bym poczuła się urażona, ale rewolucje wśród łowców, wyjazd do Szkocji, podejrzewam, że póki nie zobaczyłaś budynku, taka myśl czasem się pojawiała a potem znikała. W sumie rozumiem Cię, że chcesz robić coś swojego. I popieram tą myśl. Małe czarownice i czarodzieje nie powinni chodzić do ludzkich szkół. Ciągle musimy naprawiać coś po nich. Też myślałam nad czymś, co pozwoliło by pozwolić uczyć się ''naszym'' dzieciom bez ukrywania swojego ja. I nagle pojawiasz się ty ze swoją szkołą. Przecież to genialne.
-No cóż. Evan tak nie uważa. -mruknęłam. -Ale cieszę się, że ty mnie popierasz.
-Gabriel też cię popiera. Można zrobić szkołę dla małych czarodziejów, łowców i tak dalej. Jak rozumiem pieniądze masz?
-Tak, mam. Przepuszczam spadek po Johnie.
-To ty jeszcze to masz? Myślałam, że to nieaktualne.
-Nie ty jedna, ale to czego się dowiedziałam o kwestiach finansowych moich i nie moich, to już temat na kiedy indziej.
-Dobra, a kadra pedagogiczna? I inni ludzie? - spytała Louise.
-No właśnie, tu pojawia się problem. Chcę żeby nauczyciele uczyli nie tylko wiedzy o naszym świecie, ale także normalnej historii, literatury i tak dalej.
-Po prostu chcesz połączyć szkołę magiczną i normalną. - podsumowała Louise. -Nie martw się tym, zaraz zadzwonię do Roberta i wspólnie coś wymyślimy. Wyślij mi swoje plany co do szkoły, chciałabym być poinformowana. - zaśmiała się Lousie.
-Nie ma problemu. - uśmiechnęłam się lekko. - Jak Szkocja?
-Jest cudownie! - powiedziała rozmarzona Louise.
-Bardzo się cieszę. - powiedziałam szczerze.
-Florence. Muszę cię o coś spytać. - ton Louise był już poważny. -Miałaś jakiś kontakt z Aaronem?
-Nie. Alex również. A coś sie stało?
-Ced ostatnio pojawił się w moim śnie. Mogą próbować nas znowu rozdzielić.
-Nie zrobią tego. Ale cieszę się, że mi powiedziałaś. Jakby się cokolwiek wydarzyło zaraz Cię poinformuje.
-Mam nadzieję. -powiedziała cicho Louise. - Muszę kończyć, idziemy szukać księgi.
-Bawcie się dobrze. - powiedziałam, po czym się rozłączyłam. Resztę dnia spędzałam studiując papiery dotyczące budynku. Potem Robert przywiózł Ivy, porozmawialiśmy chwilę o moich planach, po czym zaczęłam szykować Ivy do snu. Cały czas myślałam o Aaronie i słowach Louise. Na spotkanie z nim, nie musiałam czekać długo.

czwartek, 5 lutego 2015

Drodzy czytelnicy.

Czytelnicy! Mam nadzieje, że jacyś tu jeszcze są. Mogliby się np. w komentarzach ujawniać ;) Ostatnie rozdziały mogą mieć luki czasowe, musicie nam wybaczyć. Koniec semestru i tak dalej. Obiecujemy się poprawić. Naprawdę. Wiemy, że obiecaliśmy noworoczne i walentynkowe rozdziały. No cóż, nawaliliśmy. Ale poprawimy się. Kolejne rozdziały postaramy pisać systematyczniej. A czy w Clashu walentynki będą romantyczne? Tego nie możemy obiecać. Szykujemy masę zawirowań i niespodzianek. No cóż, nie będę spojlerować. Sami przeczytacie.
 Wasze Caroline & Barbs.

PS Evan się upiera, że Walentynki jego i Florence będą romantyczne.

PSS Louise upiera się, że premiera Pięćdziesięciu Twarzy Grey'a nie czyni walentynek romantycznymi.

Tak więc, do napisania :*

Rozdział osiemdziesiąty czwarty - Florence.

Evan postanowił spędzić resztę dnia z Ivy. Wróciłam więc do domu i zaczęłam przygotowywać pokój Ivy. Zwykłą pościel gościnną zamieniłam na pościel z księżniczkami, na łóżku siedziało parę misiów. Do tego była lampka nocna,  parę gier i puzzli, kolorowanek i książek. Gdy skończyłam było jeszcze wcześnie. Postanowiłam odwiedzić Christiana i chłopaków.  Jechałam dosyć szybko, starając się oczyścić mój umysł z myśli. Czasami chciałabym się po prostu teleportować jak Louise. W końcu dojeżdżam pod dom mojego ojca. Podchodzę do drzwi i pukam lekko. Christian otwiera po chwili, zaskoczony moim widokiem.
-Cześć. - uśmiechnęłam się.
-Hej Flo. - Christian przytulił mnie na powitanie. - Wszystko w porządku?
-Jasne! Wpadłam do was. Chłopcy w domu?
-Tak, są na górze. - uśmiechnął się. - Napijesz się kawy?
-Bardzo chętnie. Tylko chwile poplotkuję z braćmi. - uśmiecham się i idę do na piętro. Pukam lekko do pokoju Matt'a.
-Coo? - usłyszałam po chwili.
 -Mogę wejść? - powiedziałam lekko uchylając drzwi. Matt zastopował jakąś grę i wstał by się ze mną przywitać.
-Cześć Flo. - uśmiechnął się. - Wszystko w porządku?
-Czemu ty i twój ojciec mnie o to pytacie? Nie mogłam wpaść pogadać? - mruknęłam.
-Przeczuwając. Wpadłaś pogadać o wczorajszej imprezie.
-Też, ale przede wszystkim wpadłam z troską o moich małych braci! - obroniłam się lekko.
-Tym razem daruję Ci małych braci. Bo masz dobre intencje.
-Dzięki. - sarknęłam. - A więc? Czy między tobą a Eliasem coś jest?
-Liczyłem, że zapytasz co w szkole czy coś na sam początek. - zaśmiał się Matt, po czym spoważniał.-Pamiętam tylko tyle, ja, Elias, Lyn i Elo mocno się wstawiliśmy i faktycznie pocałowałem Matta.
-Oboje to wiemy, Matt. - wzdycham cicho. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-Bo wiem tyle samo co ty! Elias jest homoseksualny. Na imprezie całowaliśmy się. Niejednokrotnie. Ale zawsze pociągały mnie dziewczyny. I nagle pojawia się Elias. I nie potrafię zdefiniować tego co się dzieje.
-Chciałabym Ci pomóc, ale sam musisz do tego dojść. Chcę tylko żebyś wiedział, że na mnie też możesz liczyć. Nie jestem Louise, mam kompletnie inny punkt widzenia ale wiesz. - uśmiechnęłam sie.
-Jasne. - uśmiechnął się lekko. - Tylko niech nasze ckliwe rozmowy zostaną w tajemnicy. Nie chce zepsuć sobie reputacji.
Zaśmiałam się.
-Spoko, nikomu nic nie powiem. -uśmiechnęłam się. - Dobra idę teraz ponudzić Philowi i ojcu.
W odróżnieniu od mojego młodszego starszego brata, Phil miał uchylone drzwi i uczył się. Zapukałam lekko. Phil podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.
-Cześć. - uśmiechnęłam się. - Czego się uczysz?
-Odrabiam matmę. A raczej staram się. - mruknął.
-Chodź. Pomogę ci. - uśmiechnęłam się i siadłam obok brata i zaczęłam tłumaczyć wszystko. Piętnaście minut później, Phil zrobił zadanie i teraz ćwiczył na wymyślonych przykładach.
-Często masz problemy z matematyką?
-Na ogół tak. -Phil wzdycha cicho.
-Jak coś to dzwoń, pomogę ci. - uśmiechnęłam się. - A teraz poćwicz trochę a ja idę pogadać z tatą.
Zeszłam do kuchni, gdzie Christian siedział i popijał kawę.
-Pomagałam Philowi z matematyką. - odpowiedziałam siadając na przeciwko.
-Dziękuje. Nie umiem tłumaczyć, nie mam do tego cierpliwości.
-Żaden problem. - mruknęłam, upijając łyk kawy.
-Coś cię dręczy prawda? - spytał Christian, przyglądając mi się badawczo.
-Może trochę. - spojrzałam na Christiana. - Nie uważasz, że jestem tłem dla Louise i Dekkerów?
-To znaczy?
-To znaczy, jestem Florence, siostra Louise Tempest, dziewczyna Evana Dekkera, przyjaciółka Gabriela Dekkera. Jestem tłem. Nic nie osiągnęłam.
-Przemawia przez ciebie zazdrość.
-Nie, przemawia przeze mnie chęć bycia kimś. Jak oni! Nie słyszałeś? Z kim przystajesz taki się stajesz czy coś?
-Jesteś młoda i zagubiona po prostu. Ostatni rok dostarczył ci dużo wrażeń. Miałaś raczej spokojne życie, żyłaś za hajs John'a, uczyłaś się, piłaś z Dekkerami. Nagle spotykasz Louise, John umiera, dostajesz w spadku połowę jego firmy którą na marginesie się nie zajmujesz, okazuje się że Louise jest twoją siostrą, wiążesz się z Evanem, Louise umiera, pojawiają się wasi rodzice, twoja mama umiera, cała ta wojna. Nie potrafisz się odnaleźć i to zrozumiałe. Spróbuj najpierw powiedzieć, czego jesteś pewna.
-Że nie opuszczę Louise, już nigdy. - odpowiedziałam od razu. - Że chcę wyjść za Evana, zostać jego żoną. Chcę całkowicie poznać moją moc, wiedzieć do czego jestem zdolna. Chcę żeby moi bliscy byli szczęśliwi.
-Widzisz? To już coś. Nie zamartwiaj się tyle. Nikt nie każe Ci podejmować decyzji na całe życie już teraz. Z resztą nie ukrywajmy, właściwie nic nie robisz a jesteś milionerką?
-Nawet nie wiem, co moja część firmy Johna robi. -mruknęłam. Christian się zaśmiał.
-Doceniaj to co masz, z głodu nie umrzesz.
-Niby tak. - zaśmiałam się lekko. - Będę musiała wracać. Evan zaraz wróci z Ivy, zajmujemy się nią.
-Robert mówił. Więc poczuwasz się już do macierzyństwa?
-Weź! Ivy jest jak młodsza siostra. - mruknęłam odkładając kubek do zlewu.
-Zobaczymy. Może zostanę dziadkiem. - Christian się zaśmiał.
-Nie licz na to, przynajmniej z mojej strony. - zaśmiałam się i przytuliłam Christiana na pożegnanie. Kiedy wsiadłam do samochodu zadzwoniła Alex.
-Hej. - usłyszałam po drugiej stronie. - W przyszłym tygodniu powinnam przylecieć do was.
-To świetnie. - powiedziałam szczerze ucieszona.
-Dowiedziałaś się już czegoś?
-Jeszcze nie. - skłamałam. - Może nie ma powodu do zmartwień.
-Oby. - odpowiedziała cicho.
-Wiesz, właśnie wracam do domu. Nie mogę za bardzo rozmawiać. - ucięłam. - Oddzwonię później.
Kiedy otworzyłam drzwi, uderzył mnie zapach przypalonego ciasta. Od razu ruszyłam w stronę kuchni. Widok był dosyć komiczny. Po całej kuchni były porozrzucane sztuce, ozdoby do ciast i przepisy. W całym bałaganie stał talerz z paroma babeczkami. Sprawców bałaganu nie było widać. Ruszyłam więc do salonu, gdzie na kanapie spał Evan a Ivy właśnie kończyła malować jego twarz. Kiedy mnie dostrzegła schowała mazaki.
-Nic nie widziałaś. - powiedziała z uśmiechem. Twarz Evana zdobił piękny motylek. Zaczęłam się śmiać, na co mój narzeczony otworzył oczy.
-Co się dzieje? - mruknął zaspany.
-To ja się pytam. Kuchnia wygląda jakby tornado przeszło przez nią. I to dwa razy.
-Ivy chciała upiec ciasteczka. - powiedział Evan.
-Nie zwalaj na mnie! - oburzyła się dziewczynka. - To ty przypaliłeś babeczki dwa razy. I nie posprzątałeś po sobie. 
Wywróciłam oczami.
-Jak dzieci. - mruknęłam i poszłam do kuchni. Rzuciłam szybkie zaklęcie i od razu wszystko było posprzątane. Wróciłam do pokoju. - Posprzątane.
-Widzisz braciszku, jesteś lamusem. - mruknęła Ivy wprawiając Evana w osłupienie.
-Powinnaś spędzać mniej czasu z Tessą. - odpowiedział Evan.
-A kto powiedział, że ona mnie tego uczy. - zaśmiała się Ivy a jej włosy zmieniły kolor na czarny. Spojrzeliśmy zaskoczeni na dziewczynkę. - No co?
-Włosy zmieniły ci kolor. - odpowiedział Evan.
-O nie! Znowu. -Ivy posmutniała. - Podobał mi się ten kolor.
-Spokojnie. - odpowiedziałam. - Poćwiczymy jutro twoją moc. Dzisiaj kolacja, bajka na dobranoc i dobranoc.
-Proszę, zrób ty kolację. - Ivy spojrzała na mnie błagalnie. Zaśmiałam się i zabrałam się za przygotowanie posiłku. W tym czasie Evan i Ivy gonili się po jadalni. Przyglądałam im się z uśmiechem, gdy zadzwoniła Louise.
-Jesteśmy już u babci Lyn. - powiedziała na powitanie. - Nie pozabijaliśmy się.
-My też żyjemy. Robimy właśnie kolację. - zaśmiałam się. W tym momencie Ivy zapiszczała.
-Czy to był pisk dziecka? - spytała Louise. -Przecież mówiłam, żadnych dzieci. Nie ma nas zaledwie dzień a wy już dziecko macie!
Wywróciłam oczami rozbawiona.
-Tak, w dzień spłodziliśmy i urodziliśmy siedmiolatkę. To logiczne.
-Czepiasz się szczegółu, kto wie co w waszych głowach siedzi. - mruknęła Lou.
-Na pewno coś bezpieczniejszego, niż to co gnieździ się u was. To Ivy, mieszka u nas.
-A no tak, Robert wspominał, że się opiekujecie Ivy. Nie sądziłam że po prostu tak cały czas.
-Wiesz, Robert martwi się o Melissę, ma na głowie Instytut, jak również Ced'a i Aarona i ich nową, braterską więź. Więc tak będzie lepiej.
-No w sumie tak. W sumie mogliśmy przełożyć ten wyjazd.
-Daj spokój. Mel nic nie będzie, Ced i Aaron to idioci, już raz pokonałaś Ced'a, Aaron... cóż, nie wiem co w niego wstąpiło ale z nami się nie zadziera. Odpocznijcie, nacieszcie się Szkocją, znajdźcie księgę. Evan dba o wprowadzenie Dekkeriady w Instytucie, a ja jestem dobrą wróżką naszej rodziny i przyjaciół asymilując się z nimi.
-Ogranicz trochę te herbatki ziołowe, szkodzą Ci. - Louise zaśmiała się. - Dobra, lece coś zjeść. Kupię wam ładne kilty.
Odłożyłam telefon i dokończyłam robienie kolacji. Kolacja minęła przyjemnie, Ivy opowiadała o tym jak o wiele lepiej jej się żyje w rodzinie niż w szkole z internatem. W końcu Evan spojrzał na siostrę.
-Dobra, a teraz piżama, bajka i do spania. - wziął Ivy na ręce i zaczął ją łaskotać. Ivy roześmiała się. Pocałowała mnie w policzek i zniknęli za drzwiami. W momencie naczynia znalazły się w zlewie. Kiedy jednak spojrzałam na nie, po prostu użyłam mocy do umycia ich i schowania. Ja i Louise rzadko używałyśmy mocy do obowiązków domowych, ale w sumie czy praktyka nie czyni mistrza? Nie rozwinę całkowicie mocy bez praktyki. Wchodzę na piętro, a Evan właśnie zamyka drzwi do pokoju Ivy. Podchodzi do mnie i mnie całuje.
-Kiedy przygotowałaś Ivy pokój? - spytał z uśmiechem.
-Jak wróciłam z Instytutu. - uśmiechnęłam się lekko i objęłam go w pasie.
-Jesteś niesamowita. -powiedział Evan, nie przestając się uśmiechać.
-Tak, wiem. Jesteś strasznym szczęściarzem. - zaśmiałam się lekko.
-Jakaś ty skromna. - zaśmiał się Evan. -To co robimy?
-Myślę, że najpierw zaczniemy wywoływać twoją moc. - odpowiedziałam i pociągnęłam go w stronę sali treningowej. W sumie urządzenie jej po za pokoikiem z naszymi księgami było dobrym pomysłem. Podeszłam do stolika.
-Nie będziemy ćwiczyć jak Wren i Eloise? -spytał zaskoczony. Na stoliki stały już potrzebne do rytuału składniki.
-Nie, to pracochłonne i nie zawsze skuteczne. Po za tym nie będę objaśniała Ci teraz powiązań rodzinno-magicznych. - zaczęłam wrzucać poszczególne składniki to wywaru. Evan przygląda mi się zaciekawiony.
-Zaczęłaś częściej używać magii. - zauważył.
-Cii. - mruknęłam z lekkim uśmiechem. -Daj rękę.
Evan podał mi swoją dłoń, wzięłam nóż i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Patrząc mu w oczy, nacięłam delikatnie dłoń i upuściłam jego kroplę krwi do wywaru, oczy Evana pociemniały. Wiedziałam co czuje, bo odczuwałam to samo. Gdy krew połączyła się ze składnikami, dom zatrząsł się i nagle wszystko ustało.
-Już? - spytał cicho Evan.
-Sam zobacz. - podeszłam i ustawiłam jakiś stary wazon przed nim. Stanęłam obok Evana który spojrzał na mnie pytająco. -No zrób coś.
Evan skupił wzrok na wazonie który po chwili z niezwykłą szybkością uderzył w ścianę i rozbił się na drobne kawałeczki. Spojrzałam zaskoczona na Evana który sam był w szoku. Podszedł do mnie i zaczął mnie całować, ale to nie były czułe pocałunki, raczej pełne pożądania. Uniósł mnie i oparł o ścianę, oplotłam nogami jego biodra i oddałam mu się całkowicie...

środa, 4 lutego 2015

Rozdział osiemdziesiąty trzeci - Florence.

Wyszliśmy z imprezy od Eloise, dosyć wstawieni.
-Zamawiamy taksówkę czy idziemy piechotą? - spytała Louise, podając mi butelkę z winem, którą wzięła ze sobą.
-Idziemy piechotą. - odpowiedziałam. - Mamy Gabriela, zawsze to jego najpierw zaatakują.
-No hej. -mruknął Gabriel.- Miła jesteś.
-Jak zawsze. -zaśmiałam się. - Potrzebowaliśmy takiego wieczoru.
Napiłam się i podałam trunek Gabrielowi. Ten spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Jak za starych, ulepszonych czasów prawda?
-Tak. - uśmiechnęłam się. - Po prostu, cudowna chwila. Nagle nic się nie liczy.
-Florence. Ty już dzisiaj nie pijesz. - zaśmiała się Louise, zabierając butelkę z winem Gabrielowi.
-Nie zgadzam się. - zaśmiałam się. - Po prostu się cieszę.
-Dla osób trzecich wygląda to dosyć strasznie. - mruknął Gabriel.
-Tak, tak. Wielki Łowca boi się wstawionej Florence. Gabrielu, strasznie nisko upadłeś. -zaśmiałam się.
-Brakuje mi już argumentów. - powiedział Gabriel ze śmiechem.
-To nad nimi popracuj. - zaśmiałam się.
Reszta drogi minęła nam w przyjaznej atmosferze. Weszłam do swojej sypialni i zaczęłam się przebierać.  Położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam. Ze snu wyrwał mnie dźwięk przewracanego krzesła. Zerwałam się i zaatakowałam intruza, kiedy przygwoździłam go do ściany. Wtedy dotarło do mnie, że to Evan.
-Florence? Czy istnieje jakiś konkretny powód, że odcinasz mi dopływ powietrza? - spytał.
-Myślałam, że to włamywacz. - mruknęłam.
-Tak, ktoś włamał się do strzeżonego zaklęciami domu. Przeszedł obok labradorów, śpiącego na kanapie Gabriela a także obok sypialni Louise, aby cię zaatakować.  - zaśmiał się.
-Różne szumowiny kręcą się w okolicy. - mruknęłam i wróciłam do łóżka. Po chwili Evan dołączył do mnie.
-Dalej jesteś zła na mnie?
-Tak. -odparłam.
- A tak właściwie to o co? - spytał szeptem, muskając ustami moje ramie.
-A właściwe. - mruknęłam cicho. - To nawet nie wiem.
Ręka Evana wsunęła się pod moją górę z piżamy.
-Nawet o tym nie myśl. Zamierzam spać. Tylko spać. - powiedziałam ostrzegawczo.
-Przecież ja też. Po prostu cię przytulam. -zaśmiał się.
-Bo ci uwierzę. - mruknęłam i odwróciłam się, spoglądając w twarz mojego narzeczonego.
-Dużo wypiłaś? - spojrzał na mnie badawczo.
-Czemu pytasz? - skrzywiłam się. - Próbujesz sprawdzić moją odporność na twój urok osobisty?
-Nie. - zaśmiał się. - Zastanawiam się czemu mnie zaatakowałaś.
-Koszmary mi się śniły.
Evan pocałował mnie delikatnie.
-Nienawidzę się z tobą kłócić. Za każdym razem boje się, że cię stracę. Że to ta ostateczna kłótnia. - szepnął Evan.
-Głuptasie. -szepnęłam, wtulając się w niego. - Nie stracisz mnie. Jesteśmy zaręczeni, pewnego dnia weźmiemy ślub. Potem będziemy się starać, bardzo intensywnie o małe Evanki. A potem upozorujemy własną śmierć i wyjedziemy handlować ziołem w Vegas.
Evan zaśmiał się.
-Mi to odpowiada. Nawet bardzo.
-Więc przestań się obawiać. - mruknęłam i zasnęłam. Obudziło mnie mocne pukanie w drzwi.
-Przypominam wam, że dziś wyjeżdżam. Przez trzy tygodnie będziecie mili dom dla siebie, więc odklejcie się ode mnie, bo Evan ma mi zrobić swoje dobre śniadanie. - głos Louise był rozbawiony. - I nie każcie mi po was przychodzić, nie widzi mi się oglądanie was w negliżu.
Evan zaśmiał się cicho.
-Wstajemy? - spytał, całując mnie lekko.
-Nie mamy wyboru. Inaczej panna Tempest pozwie Cię o zaburzenie jej idealnej podróży do Szkocji. - zaśmiałam się i wstałam z łóżka. Zaczęłam się ubierać. Evan, natomiast pozostawał niewzruszony w pozycji leżącej. Rzuciłam w niego poduszką.
-Za co to? - oburzył się lekko zaskoczony.
-Ubieraj się. - zaśmiałam się.
-Ale ja podziwiam. - mruknął urażony.
-Będziesz podziwiał przez kolejne trzy dni. - odezwał się głos zza drzwi. - Głodna jestem.
-Już idę, idę. - mruknął. Wyszliśmy, a Louise wciąż stała pod drzwiami. -Od kiedy zostałem twoim prywatnym kucharzem?
-Od czasu kiedy zamieszkałeś w łóżku Florence i okazało się, że nie przypiekasz tostów. Więc do garów skarbie. - posłała mu całuska w powietrzu. - Bo ja potrzebuję poplotkować z Florence.
Poszłam za Louise do jej sypialni.
-Miałaś jakąś wizję w ciągu ostatniej doby? - spytała, dopakowując pojedyncze rzeczy?
-Nie, ale jak będzie cokolwiek, co dotyczy księgi to zaraz zadzwonię. - odpowiedziałam z uśmiechem. -Nie dajcie się zabić, okej? I żadnych kłopotów.
Moja siostra zaśmiała się szczerze.
-Ja, Gabriel i żadnych kłopotów? Znasz nas.
-Zawsze można mieć jakąś nadzieje. - mruknęłam z uśmiechem.
-No tak. Co tyczy się was moje gołąbki. Zachowujcie się przyzwoicie. Z daleka od mojej sypialni. Dom ma stać jak wrócę. Och i błagam, nie spędzajcie całych dni w łóżku. I żadnych niemowlaków.
-To tyle mamusiu? - zaśmiałam się.
-Och, dzwoń jak będziesz potrzebowała pomocy. - Louise uścisnęła mnie mocno.
Śniadanie minęło w normalnej atmosferze. W końcu Gabriel i Louise zaczęli się zbierać, gdy zamknęłam za nimi drzwi uśmiechnęłam się.
-Zostaliśmy sami. - mruknęłam uśmiechając się. - Wiesz co to oznacza?
-Że będziemy mogli grać na xboxie do późna?! - powiedział rozentuzjazmowany Evan.
-Raczej, że musisz się zbierać do pracy. -zaśmiałam się.
Evan spojrzał na zegarek.
-Myślę, że mogę jeszcze chwile zostać. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Oparł mnie o ścianę i zaczął pogłębiać pocałunek. Jego palce zwinnie zaczęły rozpinać moją koszulę. Wtedy przerwał nam dźwięk dzwonka do drzwi. Evan westchnął. Otworzyliśmy drzwi, a w nich stał Robert wraz z Ivy.
-Cześć. - powiedział Robert. Ivy wyrwała mu się i przytuliła się do mnie.
-Cześć ciociu Florence. - uśmiechnęła się do mnie gdy wzięłam ją na ręce.
-A brata to już nie zauważa. - mruknął Evan, zamykając drzwi za Robertem.
-Louise i Gabriel już wyjechali? - spytał Robert.
-No z jakieś dziesięć minut temu. - odpowiedział Evan.
-Chciałbym z wami porozmawiać. - powiedział cicho. -Mogłabyś puścić Ivy jakąś bajkę?
-Jasne. - zaprowadziłam najmłodszą Dekkerówne do pokoju, włączyłam jej bajkę i dołączyłam do Evana i Roberta.
-Dlaczego Ivy właściwie ma brązowe włosy? -spytał Evan.
-Jej moc zaczęła się objawiać. Siedziała w pokoju z mamą i w pewnym momencie po prostu zmieniły kolor. Nie chce wrócić do naturalnego. Muszę wam coś powiedzieć. - westchnął cicho.
-Coś się stało. - spojrzałam na Roberta.
-Melissa trafiła do szpitala. Jej stan jest stabilny ale ciąża jest zagrożona. Nie wiem co robić. Muszę pracować, Mellisa będzie w szpitalu co najmniej przez tydzień. Nauczycielka Ivy jest na urlopie, w dodatku jej moc się rozwija. Gabriel wyjechał, Evan musi przejąć jego obowiązki. Tessa i Lyn pojechały w odwiedziny do babci, wrócą dopiero za dwa tygodnie. - w oczach Roberta dostrzegłam rozpacz.
-Mogę się zająć Ivy. - odpowiedziałam. -Evan też przecież po pracy będzie tutaj, więc to żaden kłopot.
-Nie chcę sprawiać Ci problemów.
-Weź przestań. - odpowiedziałam z uśmiechem. -I tak całymi dniami nic nie robię, po za uwodzeniem twojego syna. Przywieź mi tylko trochę jej rzeczy. Ivy może zostać tak długo jak będzie to konieczne, zajmę się też jej mocą.
-Nie wiem jak Ci dziękować. - odpowiedział Robert.
-Jesteśmy rodziną. -uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Pójdę jej powiedzieć. -westchnął Robert i dołączył do córki.
-Florence. - Evan spojrzał na mnie. - Kocham cię. Nie masz pojęcia jak bardzo. Dziękuje.
Podeszłam do niego i przytuliłam go.
-Przecież kocham Ivy. Twój ojciec nie jest w stanie wszystkiego udźwignąć sam. Chodźmy do nich. - złapałam go za rękę i dołączyliśmy do reszty.
-Tatuś powiedział, że zamieszkam na trochę z wami. - powiedziała Ivy.
-To prawda. - uśmiechnęłam się.-Ale teraz twój tatuś i twój brat muszą iść do pracy.
-Fakt, późno się zrobiło. - odpowiedział Robert. - Podrzucę rzeczy Ivy wieczorem.
Robert pożegnał się z nami i wyszedł. Ivy zaczęła oglądać dalej bajkę. Evan i ja przyglądaliśmy się jej zamyśleni.
-Dasz sobie radę? Mogę wziąć wolne przecież.
-Daj spokój. Ty i Gabriel dopiero objęliście Instytut. Poradzimy sobie same. - spojrzałam na niego. - Jestem dorosła i odpowiedzialna przecież.
-Nie wątpię. - pocałował mnie. - To idę.
Zamknęłam za nim drzwi i dołączyłam do Ivy.
-To co chcesz dzisiaj robić? -uśmiechnęłam się.
-Może pójdziemy do muzeum? - spytała nieśmiało Ivy.
-Jasne. - uśmiechnęłam się. Ubrałyśmy się i wyszłyśmy z domu. W tym momencie zadzwonił telefon.
-Halo? - spytałam, biorąc Ivy za rękę i idąc powoli chodnikiem w stronę miasta.
-Hej. Tu Alex. - usłyszałam znajomy głos Alex. Nie widziałam jej od czasów Aarona.
-Hej. Co u Ciebie? - uśmiechnęłam się. - Zmieniłaś numer.
-Tak, przepraszam. Niektórzy pracownicy Aarona mnie męczyli. Przepraszam, że się nie odzywałam. Moja mama zachorowała i po prostu moja rzeczywistość się oderwała trochę.
-Nic się nie stało. Z mamą okej? - upewniłam się.
-Już tak. Posłuchaj, mam pytanie. Miałaś ostatnio jakiś kontakt z Aaronem? Chodzi o to, że wszystko dobrze się układało, pewnego wieczoru dzwonił do mnie, ale nie odebrałam akurat. Powiedział, że przez jakiś czas będzie niedyspozycyjny. No i nie mam z nim kontaktu już od trzech i pół tygodnia. Wolę się upewnić, że nic mu nie jest.
-Nie miałam z nim kontaktu od wyjazdu. Ale poszperam trochę i dam znać. Może mi się go uda jakoś namierzyć przez łowców. Szczególnie, że Gabriel objął władzę nad łowcami.
Usłyszałam cichy śmiech Alex.
-Widzę, że rodzinny kompleks władzy się rozwija. A jak z Evanem?
-Też objął władzę. - zaśmiałam się. - Właśnie jestem z jego najmłodszą siostrą na spacerze. Odezwę się później.
Schowałam telefon do torebki i spojrzałam na Ivy.
-Co powiesz najpierw na pyszne ciastko i czekoladę? - uśmiechnęłam się do niej.
-Taak! - dziewczynka zaklaskała w dłonie. Ruszyłyśmy do kawiarenki. Składając zamówienie dostrzegłam Eloise, siedzącą samotnie i czytającą jakiś magazyn. Podeszłyśmy z Ivy do niej.
-Możemy się dosiąść? - spytałam z uśmiechem.
-Jasne! - dziewczyna rozpromieniła się. -Cześć Ivy.
-Cześć Eloise. - powiedziała Ivy uśmiechając się nieśmiało.
-Wren pracuje? - spytałam Elo, w tym samym czasie kelnerka przyniosła zamówienie.
-Byłam z nim umówiona, ale w ostatniej chwili Instytut wysłał go gdzieś do Austrii w jakiejś mega ważnej sprawie, wróci za parę dni. Z tego co usłyszałam, to jakiś psychol związany z niedawno zakończoną wojną się tam ujawnił.
Zakrztusiłam się kawą, którą właśnie piłam.
-Wiesz o kim mówili? - wymamrotałam.
-Niestety nie. Nic więcej mi nie powiedział. Ogólnie, wyleczyłam kaca po ostatniej imprezie, mój chłopak przepadł, a mój brat unika mnie jak ognia odkąd okazało się, że byli blisko z Matt'em.
-Słucham? - spojrzałam zdziwiona.
-Matt i Elias na imprezie nie odrywali się od siebie. Biorąc pod uwagę orientację Eliasa to mnie nie dziwi. Ale Matt? Cóż, znamy się od nie dawna, ale nie przejawiał żadnych fascynacji facetami.
-Rozumiem. - mruknęłam i zamyśliłam się. Czyżbym była tak zajęta swoją osobą, że nie zauważyłam jak wiele się zmienia w mojej rodzinie? Zanotowałam w pamięci by odwiedzić Matt'a w najbliższym czasie.

Kiedy wyszłyśmy z kawiarni, wciąż zastanawiała mnie sprawa Wrena w Szkocji.
-Skarbie, a może pójdziemy do Instytutu? Pobawisz się z dziećmi w ich kąciku, a ja w tym czasie załatwię parę spraw.
-To chodźmy! - Ivy spodobał się pomysł zabawy z innymi dziećmi. Piętnaście minut później byłyśmy pod Instytutem. Ivy uraczyła mnie szybkim całusem w policzek i pobiegła do dzieci. Ja tym czasem ruszyłam w stronę biura mojego narzeczonego. Na całe szczęście był sam. Zamknęłam za sobą drzwi i użyłam zaklęcia by ludzie nie przeszkadzali na razie Evanowi.
-Cześć. - powiedział zdziwiony Evan, zamykając laptop. - Gdzie Ivy?
- Na dole, w kąciku dla dzieci. - uśmiechnęłam się słodko. -Robert nam przerwał i nie dokończyliśmy naszej... rozmowy.
Powiedziawszy to podeszłam do biurka i usadowiłam się na przeciwko Evana.
-Stęskniłam się. - szepnęłam cicho i pociągnęłam Evana za rękę by stanął przede mną.
-Florence. - mruknął, a jego oczy pociemniały przyglądając mi się. - Wszystko w porządku?
-Jak najlepszym. - odpowiedziałam, wplatając dłonie w jego włosy. - Jesteś moim narzeczonym, mam chyba prawo przyjść do Ciebie. Przecież nie jesteś zajęty.
Nie czekając na odpowiedź przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam całować. Evan przysunął mnie do siebie tak, że obejmowałam go nogami w pasie a jego dłonie błądziły pod moją koszulką. W końcu zaczął całować moją szyję. W tym momencie musiałam zacząć się kontrolować. Jęknęłam cicho.
-Evan. - zaczęłam cicho.
-Tak? - wydyszał spoglądając mi w oczy.
-Kogo widziano w Austrii i dlaczego Wren tam pojechał? - spojrzałam na niego. Opadł na krzesło.
-Cholera Flo! - mruknął.
-Posłuchaj mnie skarbie. Louise i Gabriel wiedzą. Ty wiesz. To że jako jedyna z was nie objęłam jakiegoś ważnego stanowiska, nie znaczy że w tym nie siedzę. Lou i Gabrielowi można powiedzmy wybaczyć, jak tylko wczoraj przyszli, poszliśmy do Elo, a dziś byli podekscytowani Szkocją. Ale ty? Po za tym nie ma kontaktu z Aaronem od kilku tygodni.
-Rozmawiasz z Aaronem?! - Evan poderwał się z krzesła wściekły. - Za moimi plecami?!
-Nie z Aaronem, lecz z Alex. Przypominam Ci, że oboje się kochają. - powiedziałam znudzona.
-Jakoś nie przeszkadzało mu to, w sypianiu z Tobą! - wykrzyknął.
-Znowu zaczynasz?! I wciąż unikasz odpowiedzi.
-Widziano Ced'a i Aarona. Razem. Wren bada sprawę. - odpowiedział Evan spoglądając mi w oczy. - Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z Aaronem?
-Zakończenie wojny. Chyba nie sądzisz, że ukrywam przed tobą jakieś istotne fakty w porównaniu do was. Jakbyś się poczuł, jakbym objęła jakieś ważne stanowisko i nagle zaczęła pomijać pewne istotne rzeczy.
-Po pierwsze. Otworzenie ekskluzywnego klubu nie wyrabia pozycji. Po drugie. Co miałem Ci powiedzieć? Może jeszcze wsiądziesz w auto i pojedziesz ich szukać. Chciałem cię chronić!
-Jesteś dupkiem. -powiedziałam zrezygnowana i ruszyłam ku wyjściu. Evan złapał mnie i pchnął delikatnie na ścianę.
-Jeśli za dupka uważasz faceta który jest chorobliwe zazdrosny o swoją narzeczoną, jednocześnie chce ją chronić, dbać o nią, wielbić i kochać do końca życia. To tak jestem strasznym dupkiem. Ale nie mogę pozwolić by moja ukochana dziewczyna była narażona na niebezpieczeństwo związane z synami Carlise'a. Nie zamierzam znowu przez to wszystko przechodzić. Nie potrafię wydobyć swojej mocy i kieruje się głównie uczuciami do Ciebie. A ty... jesteś straszliwie uparta.
-Bo cię kocham. - szepnęłam. - Ale wkurza mnie ciągłe odsuwanie mnie od ważnych informacji.
-Nie powinienem. To fakt. Ale wpadanie do mojego gabinetu i uwodzenie mnie nie było fair. - powiedział całując mnie lekko.
-Skuteczne mój zazdrośniku. - zaśmiałam się cicho. - Powinnam być na Ciebie wściekła, że mi nie ufasz.
-Ale? - spytał Evan uśmiechając się lekko.
-Ale to sprawia, że kocham cię jeszcze mocniej.
-Chodź, pójdę z Tobą do Ivy na chwilę.  - objął mnie i wyszliśmy z jego gabinetu. Zdjęłam wszystkie zaklęcia z jego gabinetu. Kiedy szliśmy objęci, zauważyłam że większość mijających nas pracowników spoglądała na Evana z szacunkiem. Tak samo musiało być z Gabrielem. Zastanawiam się czy wcześniej też tak było. W końcu to Dekkerowie. Ale z drugiej strony objęcie władzy nie było w pełni demokratyczne. Chociaż jak widać, większość nie miała z tym problemu. Ludzie chyba spodziewali się już tego po zwycięstwie Louise i Roberta.
-O czym myślisz? - spytał Evan, wyrywając mnie z zadumy. Staliśmy i przyglądaliśmy się jak Ivy kończy rysunek.
-Nic takiego. - skłamałam. - Musimy zrobić zakupy bo w lodówce już same pustki. Trzeba kupić jakieś zabawki Ivy, musimy mieć dwa foteliki, jeden do twojego auta i jeden do mojego. I przerobimy trochę pokój gościnny, tak żeby miała w nim przytulnie.
Evan uśmiechnął się znacząco.
-No co? - oburzyłam się lekko.
-Nic, tak sobie pomyślałem... że byłabyś dobrą matką. - uśmiechnął się lekko. - Takie małe Floresiątko Dekker.
-Evan! - zaśmiałam się cicho. - Nie sądzisz, że jesteśmy za młodzi?
-Marudzisz skarbie. - pocałował mnie lekko. W tym czasie Ivy przybiegła do nas. Spojrzałam na uśmiechającą się dziewczynę. Jestem dobrą opiekunką, ale nie matką. Nie wyobrażałam sobie siebie w ciąży dopóki Evan nie zaczął tego tematu.

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział osiemdziesiąty drugi - Louise.

Goethe powiedział, że miłość zaczyna się wtedy, kiedy szczęście drugiej osoby jest ważniejsze niż twoje.
Nie wiem czemu te słowa przyszły mi akurat do głowy, ale na podstawie tego jednego zdania mogłam stwierdzić, że uczucie, którym darzę Gabriela nie jest miłością. Nie wiem czym było. Pasją, pożądaniem, zauroczeniem? Mogłam się tylko domyślać, nie będąc w stanie tego sformułować. Ale z drugiej strony, znałam siebie na tyle, by wiedzieć, że nie będę się tym przejmować. Chociaż nie byłam pewna czy to właściwa życiowa postawa.
-Ziemia do Louise, jesteś tam?-Gabe pomachał mi ręką przed oczami, a ja się otrząsnęłam.
-Przepraszam.-zaśmiałam się.-Na chwilę odleciałam. Gdzie Flo? Nie miałeś się nią zajmować?
-Da sobie radę.-Gabe objął mnie w pasie i cofnęliśmy się kilka kroków, dopóki nie opierałam się o kuchenny kontuar.-Skoro nie pamiętasz co działo się przez ostatnie pięć minut, zapytam jeszcze raz. Co sądzisz o wspólnym wyjeździe do Szkocji?
-Myślałam ostatnio nad wybraniem się tam. Uważam, że księga może gdzieś tam być.-stwierdziłam z entuzjazmem, ale Gabrielowi chyba nie o to chodziło. Z czego doskonale zdawałam sobie sprawę.-Na ile chciałbyś tam pojechać?
-Myślałem o dwóch, trzech tygodniach?-mruknął, wtulając się w moją szyję. Zaśmiałam się cicho i złapałam go za podbródek, żeby przyciągnąć jego twarz bliżej mojej.
-Mnie to pasuje.-uśmiechnęłam się i pocałowałam go.
Układało się między nami dobrze, na tyle, na ile było to możliwe. Nie byliśmy parą, nie mieliśmy wobec siebie żadnych zobowiązań, ale jednocześnie czuliśmy się świetnie w swoim towarzystwie, mogliśmy rozmawiać godzinami. Czego mi jeszcze było trzeba do szczęścia?
-Przeszkadzam?-średniego wzrostu ciemnowłosa dziewczyna weszła do kuchni. Usiłowałam sobie przypomnieć skąd ją kojarzę i po chwili dotarło do mnie, że była to słynna przyjaciółka Tessy, Rowan, którą widziałam przed balem walentynkowym.
Gabriel się ode mnie odsunął, aby zmniejszyć niezręczność tego momentu.
-Powiedziałabym, że tak, ale byłoby to nieuprzejme.-stwierdziłam z uśmiechem.-Napijesz się czegoś?
-Wody, jeśli to nie problem.-odparła. Podałam jej szklankę wody, cały czas ją obserwując. Dziewczyna posłała mi jedynie grzeczny uśmiech i wyszła.
-Wszystko w porządku, Lou?-spojrzałam na zatroskanego Gabriela. Skinęłam.
-Tak. Mam po prostu złe przeczucia co do tej dziewczyny. Może twoja siostra nie powinna się z nią aż tyle widywać.
-Pogadam z Tessą, ale wątpię, aby to cokolwiek dało.-mruknął Gabe.
-Próbować zawsze można.-zauważyłam i uśmiechnęłam się delikatnie. Pochyliłam się, aby powrócić do pocałunku, ale nim nasze usta zdążyły się zetknąć, rozdzwonił się mój telefon.-Cholera.-mruknęłam.
-Nie musisz odbierać.-westchnął Gabe. Pokręciłam głową.
-To może być coś ważnego. Muszę odebrać.
Dziesięć minut później szłam korytarzem Instytutu. Wren czekał na mnie przed salą.
-Wiadomo coś więcej?-spytałam go, jak tylko się zbliżyłam. Pokręcił głową i weszliśmy do środka. Większość radnych siedziała już na swoich miejscach. Skinęłam do nich i usiadłam obok Roberta Dekkera. Zasłuchałam się w jego przemówienie, starając się jak najszybciej wymyślić jakieś rozwiązanie. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Dlatego poczułam niesamowitą ulgę, gdy nikt nie spytał mnie o nic, podczas tego posiedzenia Rady. Potrzebowałam czasu na dojście do czegoś. Sytuacja nie była tak kryzysowa, jak wszyscy na początku stwierdzili.
-Wysłaliśmy kilku łowców, żeby spróbowali ich odnaleźć. Wren, chciałbym prosić, abyś do nich dołączył i objął dowództwo.-Robert zwrócił się do mojego byłego opiekuna. Chłopak przez chwilę się wahał. Wiedziałam, że zastanawiał się pomiędzy poczuciem obowiązku, a Elo. Jednak to pierwsze, ściśle powiązane z honorem, zdecydowanie zwyciężyło.
-Kiedy mam wyruszać?
-Wolałbym jak najszybciej.-przyznał szczerze Robert. Wren skinął głową i wstał.
-Pójdę się przygotować. Będę tu jutro rano.
Kiedy Wren wyszedł, Robert oznajmił, że wszyscy też powinni się rozejść do domów.
-Louise, nie będę ukrywał. Wiem o wyjeździe do Szkocji. Mam nadzieję, że będziecie na siebie uważać, zwłaszcza w tych okolicznościach. I jeśli coś byłoby nie tak, to dzwońcie natychmiast.
-Robercie, Cedric i Aaron byli zauważeni w Austrii. Dlaczego mieliby nagle znaleźć się w Szkocji?-Nie mniej, będziemy uważać. Zawsze to robimy.-obiecałam.