czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział osiemdziesiąty czwarty - Florence.

Evan postanowił spędzić resztę dnia z Ivy. Wróciłam więc do domu i zaczęłam przygotowywać pokój Ivy. Zwykłą pościel gościnną zamieniłam na pościel z księżniczkami, na łóżku siedziało parę misiów. Do tego była lampka nocna,  parę gier i puzzli, kolorowanek i książek. Gdy skończyłam było jeszcze wcześnie. Postanowiłam odwiedzić Christiana i chłopaków.  Jechałam dosyć szybko, starając się oczyścić mój umysł z myśli. Czasami chciałabym się po prostu teleportować jak Louise. W końcu dojeżdżam pod dom mojego ojca. Podchodzę do drzwi i pukam lekko. Christian otwiera po chwili, zaskoczony moim widokiem.
-Cześć. - uśmiechnęłam się.
-Hej Flo. - Christian przytulił mnie na powitanie. - Wszystko w porządku?
-Jasne! Wpadłam do was. Chłopcy w domu?
-Tak, są na górze. - uśmiechnął się. - Napijesz się kawy?
-Bardzo chętnie. Tylko chwile poplotkuję z braćmi. - uśmiecham się i idę do na piętro. Pukam lekko do pokoju Matt'a.
-Coo? - usłyszałam po chwili.
 -Mogę wejść? - powiedziałam lekko uchylając drzwi. Matt zastopował jakąś grę i wstał by się ze mną przywitać.
-Cześć Flo. - uśmiechnął się. - Wszystko w porządku?
-Czemu ty i twój ojciec mnie o to pytacie? Nie mogłam wpaść pogadać? - mruknęłam.
-Przeczuwając. Wpadłaś pogadać o wczorajszej imprezie.
-Też, ale przede wszystkim wpadłam z troską o moich małych braci! - obroniłam się lekko.
-Tym razem daruję Ci małych braci. Bo masz dobre intencje.
-Dzięki. - sarknęłam. - A więc? Czy między tobą a Eliasem coś jest?
-Liczyłem, że zapytasz co w szkole czy coś na sam początek. - zaśmiał się Matt, po czym spoważniał.-Pamiętam tylko tyle, ja, Elias, Lyn i Elo mocno się wstawiliśmy i faktycznie pocałowałem Matta.
-Oboje to wiemy, Matt. - wzdycham cicho. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-Bo wiem tyle samo co ty! Elias jest homoseksualny. Na imprezie całowaliśmy się. Niejednokrotnie. Ale zawsze pociągały mnie dziewczyny. I nagle pojawia się Elias. I nie potrafię zdefiniować tego co się dzieje.
-Chciałabym Ci pomóc, ale sam musisz do tego dojść. Chcę tylko żebyś wiedział, że na mnie też możesz liczyć. Nie jestem Louise, mam kompletnie inny punkt widzenia ale wiesz. - uśmiechnęłam sie.
-Jasne. - uśmiechnął się lekko. - Tylko niech nasze ckliwe rozmowy zostaną w tajemnicy. Nie chce zepsuć sobie reputacji.
Zaśmiałam się.
-Spoko, nikomu nic nie powiem. -uśmiechnęłam się. - Dobra idę teraz ponudzić Philowi i ojcu.
W odróżnieniu od mojego młodszego starszego brata, Phil miał uchylone drzwi i uczył się. Zapukałam lekko. Phil podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.
-Cześć. - uśmiechnęłam się. - Czego się uczysz?
-Odrabiam matmę. A raczej staram się. - mruknął.
-Chodź. Pomogę ci. - uśmiechnęłam się i siadłam obok brata i zaczęłam tłumaczyć wszystko. Piętnaście minut później, Phil zrobił zadanie i teraz ćwiczył na wymyślonych przykładach.
-Często masz problemy z matematyką?
-Na ogół tak. -Phil wzdycha cicho.
-Jak coś to dzwoń, pomogę ci. - uśmiechnęłam się. - A teraz poćwicz trochę a ja idę pogadać z tatą.
Zeszłam do kuchni, gdzie Christian siedział i popijał kawę.
-Pomagałam Philowi z matematyką. - odpowiedziałam siadając na przeciwko.
-Dziękuje. Nie umiem tłumaczyć, nie mam do tego cierpliwości.
-Żaden problem. - mruknęłam, upijając łyk kawy.
-Coś cię dręczy prawda? - spytał Christian, przyglądając mi się badawczo.
-Może trochę. - spojrzałam na Christiana. - Nie uważasz, że jestem tłem dla Louise i Dekkerów?
-To znaczy?
-To znaczy, jestem Florence, siostra Louise Tempest, dziewczyna Evana Dekkera, przyjaciółka Gabriela Dekkera. Jestem tłem. Nic nie osiągnęłam.
-Przemawia przez ciebie zazdrość.
-Nie, przemawia przeze mnie chęć bycia kimś. Jak oni! Nie słyszałeś? Z kim przystajesz taki się stajesz czy coś?
-Jesteś młoda i zagubiona po prostu. Ostatni rok dostarczył ci dużo wrażeń. Miałaś raczej spokojne życie, żyłaś za hajs John'a, uczyłaś się, piłaś z Dekkerami. Nagle spotykasz Louise, John umiera, dostajesz w spadku połowę jego firmy którą na marginesie się nie zajmujesz, okazuje się że Louise jest twoją siostrą, wiążesz się z Evanem, Louise umiera, pojawiają się wasi rodzice, twoja mama umiera, cała ta wojna. Nie potrafisz się odnaleźć i to zrozumiałe. Spróbuj najpierw powiedzieć, czego jesteś pewna.
-Że nie opuszczę Louise, już nigdy. - odpowiedziałam od razu. - Że chcę wyjść za Evana, zostać jego żoną. Chcę całkowicie poznać moją moc, wiedzieć do czego jestem zdolna. Chcę żeby moi bliscy byli szczęśliwi.
-Widzisz? To już coś. Nie zamartwiaj się tyle. Nikt nie każe Ci podejmować decyzji na całe życie już teraz. Z resztą nie ukrywajmy, właściwie nic nie robisz a jesteś milionerką?
-Nawet nie wiem, co moja część firmy Johna robi. -mruknęłam. Christian się zaśmiał.
-Doceniaj to co masz, z głodu nie umrzesz.
-Niby tak. - zaśmiałam się lekko. - Będę musiała wracać. Evan zaraz wróci z Ivy, zajmujemy się nią.
-Robert mówił. Więc poczuwasz się już do macierzyństwa?
-Weź! Ivy jest jak młodsza siostra. - mruknęłam odkładając kubek do zlewu.
-Zobaczymy. Może zostanę dziadkiem. - Christian się zaśmiał.
-Nie licz na to, przynajmniej z mojej strony. - zaśmiałam się i przytuliłam Christiana na pożegnanie. Kiedy wsiadłam do samochodu zadzwoniła Alex.
-Hej. - usłyszałam po drugiej stronie. - W przyszłym tygodniu powinnam przylecieć do was.
-To świetnie. - powiedziałam szczerze ucieszona.
-Dowiedziałaś się już czegoś?
-Jeszcze nie. - skłamałam. - Może nie ma powodu do zmartwień.
-Oby. - odpowiedziała cicho.
-Wiesz, właśnie wracam do domu. Nie mogę za bardzo rozmawiać. - ucięłam. - Oddzwonię później.
Kiedy otworzyłam drzwi, uderzył mnie zapach przypalonego ciasta. Od razu ruszyłam w stronę kuchni. Widok był dosyć komiczny. Po całej kuchni były porozrzucane sztuce, ozdoby do ciast i przepisy. W całym bałaganie stał talerz z paroma babeczkami. Sprawców bałaganu nie było widać. Ruszyłam więc do salonu, gdzie na kanapie spał Evan a Ivy właśnie kończyła malować jego twarz. Kiedy mnie dostrzegła schowała mazaki.
-Nic nie widziałaś. - powiedziała z uśmiechem. Twarz Evana zdobił piękny motylek. Zaczęłam się śmiać, na co mój narzeczony otworzył oczy.
-Co się dzieje? - mruknął zaspany.
-To ja się pytam. Kuchnia wygląda jakby tornado przeszło przez nią. I to dwa razy.
-Ivy chciała upiec ciasteczka. - powiedział Evan.
-Nie zwalaj na mnie! - oburzyła się dziewczynka. - To ty przypaliłeś babeczki dwa razy. I nie posprzątałeś po sobie. 
Wywróciłam oczami.
-Jak dzieci. - mruknęłam i poszłam do kuchni. Rzuciłam szybkie zaklęcie i od razu wszystko było posprzątane. Wróciłam do pokoju. - Posprzątane.
-Widzisz braciszku, jesteś lamusem. - mruknęła Ivy wprawiając Evana w osłupienie.
-Powinnaś spędzać mniej czasu z Tessą. - odpowiedział Evan.
-A kto powiedział, że ona mnie tego uczy. - zaśmiała się Ivy a jej włosy zmieniły kolor na czarny. Spojrzeliśmy zaskoczeni na dziewczynkę. - No co?
-Włosy zmieniły ci kolor. - odpowiedział Evan.
-O nie! Znowu. -Ivy posmutniała. - Podobał mi się ten kolor.
-Spokojnie. - odpowiedziałam. - Poćwiczymy jutro twoją moc. Dzisiaj kolacja, bajka na dobranoc i dobranoc.
-Proszę, zrób ty kolację. - Ivy spojrzała na mnie błagalnie. Zaśmiałam się i zabrałam się za przygotowanie posiłku. W tym czasie Evan i Ivy gonili się po jadalni. Przyglądałam im się z uśmiechem, gdy zadzwoniła Louise.
-Jesteśmy już u babci Lyn. - powiedziała na powitanie. - Nie pozabijaliśmy się.
-My też żyjemy. Robimy właśnie kolację. - zaśmiałam się. W tym momencie Ivy zapiszczała.
-Czy to był pisk dziecka? - spytała Louise. -Przecież mówiłam, żadnych dzieci. Nie ma nas zaledwie dzień a wy już dziecko macie!
Wywróciłam oczami rozbawiona.
-Tak, w dzień spłodziliśmy i urodziliśmy siedmiolatkę. To logiczne.
-Czepiasz się szczegółu, kto wie co w waszych głowach siedzi. - mruknęła Lou.
-Na pewno coś bezpieczniejszego, niż to co gnieździ się u was. To Ivy, mieszka u nas.
-A no tak, Robert wspominał, że się opiekujecie Ivy. Nie sądziłam że po prostu tak cały czas.
-Wiesz, Robert martwi się o Melissę, ma na głowie Instytut, jak również Ced'a i Aarona i ich nową, braterską więź. Więc tak będzie lepiej.
-No w sumie tak. W sumie mogliśmy przełożyć ten wyjazd.
-Daj spokój. Mel nic nie będzie, Ced i Aaron to idioci, już raz pokonałaś Ced'a, Aaron... cóż, nie wiem co w niego wstąpiło ale z nami się nie zadziera. Odpocznijcie, nacieszcie się Szkocją, znajdźcie księgę. Evan dba o wprowadzenie Dekkeriady w Instytucie, a ja jestem dobrą wróżką naszej rodziny i przyjaciół asymilując się z nimi.
-Ogranicz trochę te herbatki ziołowe, szkodzą Ci. - Louise zaśmiała się. - Dobra, lece coś zjeść. Kupię wam ładne kilty.
Odłożyłam telefon i dokończyłam robienie kolacji. Kolacja minęła przyjemnie, Ivy opowiadała o tym jak o wiele lepiej jej się żyje w rodzinie niż w szkole z internatem. W końcu Evan spojrzał na siostrę.
-Dobra, a teraz piżama, bajka i do spania. - wziął Ivy na ręce i zaczął ją łaskotać. Ivy roześmiała się. Pocałowała mnie w policzek i zniknęli za drzwiami. W momencie naczynia znalazły się w zlewie. Kiedy jednak spojrzałam na nie, po prostu użyłam mocy do umycia ich i schowania. Ja i Louise rzadko używałyśmy mocy do obowiązków domowych, ale w sumie czy praktyka nie czyni mistrza? Nie rozwinę całkowicie mocy bez praktyki. Wchodzę na piętro, a Evan właśnie zamyka drzwi do pokoju Ivy. Podchodzi do mnie i mnie całuje.
-Kiedy przygotowałaś Ivy pokój? - spytał z uśmiechem.
-Jak wróciłam z Instytutu. - uśmiechnęłam się lekko i objęłam go w pasie.
-Jesteś niesamowita. -powiedział Evan, nie przestając się uśmiechać.
-Tak, wiem. Jesteś strasznym szczęściarzem. - zaśmiałam się lekko.
-Jakaś ty skromna. - zaśmiał się Evan. -To co robimy?
-Myślę, że najpierw zaczniemy wywoływać twoją moc. - odpowiedziałam i pociągnęłam go w stronę sali treningowej. W sumie urządzenie jej po za pokoikiem z naszymi księgami było dobrym pomysłem. Podeszłam do stolika.
-Nie będziemy ćwiczyć jak Wren i Eloise? -spytał zaskoczony. Na stoliki stały już potrzebne do rytuału składniki.
-Nie, to pracochłonne i nie zawsze skuteczne. Po za tym nie będę objaśniała Ci teraz powiązań rodzinno-magicznych. - zaczęłam wrzucać poszczególne składniki to wywaru. Evan przygląda mi się zaciekawiony.
-Zaczęłaś częściej używać magii. - zauważył.
-Cii. - mruknęłam z lekkim uśmiechem. -Daj rękę.
Evan podał mi swoją dłoń, wzięłam nóż i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Patrząc mu w oczy, nacięłam delikatnie dłoń i upuściłam jego kroplę krwi do wywaru, oczy Evana pociemniały. Wiedziałam co czuje, bo odczuwałam to samo. Gdy krew połączyła się ze składnikami, dom zatrząsł się i nagle wszystko ustało.
-Już? - spytał cicho Evan.
-Sam zobacz. - podeszłam i ustawiłam jakiś stary wazon przed nim. Stanęłam obok Evana który spojrzał na mnie pytająco. -No zrób coś.
Evan skupił wzrok na wazonie który po chwili z niezwykłą szybkością uderzył w ścianę i rozbił się na drobne kawałeczki. Spojrzałam zaskoczona na Evana który sam był w szoku. Podszedł do mnie i zaczął mnie całować, ale to nie były czułe pocałunki, raczej pełne pożądania. Uniósł mnie i oparł o ścianę, oplotłam nogami jego biodra i oddałam mu się całkowicie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz