Następnego dnia obudziłam się dosyć późno. Evana obok mnie nie było, zamiast niego na poduszce znalazłam kartkę ze swoim imieniem. Evan informował, że on i Ivy są już w Instytucie. Ubrałam się więc szybko i pojechałam do Instytutu. Poszłam najpierw do Ivy, która właśnie jadła śniadanie. Siadłam obok niej i zaczęłam jeść bułkę, którą przygotowała mi jedna z opiekunek dzieci.
-Wiesz, że prawie wszystkie dzieci stąd, nie chodzą do szkoły? - powiedziała Ivy. - Jak ja. A niektóre są już starsze.
-Może to się wkrótce zmieni. - mruknęłam.
-Byłoby fajnie. - powiedziała Ivy. - Idę dziś z tatą do mamy. Evan ci wszystko powie.
-Dobrze. - uśmiechnęłam się. - Idę go poszukać.
Ruszyłam w stronę gabinetu Evana. Zatrzymałam się na chwilkę, wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Johna.
-Cześć wujku. Potrzebuję znaleźć nieruchomość.
-Jakąś konkretną? - spytał John. Za to go właśnie kochałam. Przechodził do szczegółów zamiast wypytywać od razu.
-Tak. Coś co można zaadoptować pod szkołę. Rozumiesz, dużo pomieszczeń na klasy, pokoje dla uczniów, salę gimnastyczną albo dwie, jakąś aulę, stołówkę, salę bankietową i tak dalej.
-Na ogół nie dziwią mnie twoje pomysły... ale co zamierzasz? - spytał zaskoczony John.
-Zamierzam otworzyć szkołę dla małych czarownic, czarowników i łowców. - odpowiedziałam spokojnie. - Ale na razie nikt, po za tobą o tym nie wie.
-Okej. Już bierzemy się za szukanie odpowiedniego budynku. - powiedział John i rozłączył się. Z uśmiechem zaczęłam iść do Evana, przy drzwiach usłyszałam wzburzony głos swojego chłopaka.
-Planował zamach na Gabriela! To zdrada. Musimy pokazać, że nie tolerujemy takich ludzi. Wyrok ma być od razu! - Evan był wściekły. Z jego gabinetu wybiegł nowy asystent. Całe szczęście był facetem, a nie ładną blondynką.
-O co chodzi? - spytałam, wchodząc do gabinetu Evana.
-Jeden z pracowników, a raczej byłych próbował zbuntować łowców przeciwko Gabrielowi. Oczywiście nie udało mu się to, ale musimy sprawdzić czy nie współpracuje z Ced'em i Aaronem. Zaraz będziemy go przesłuchiwać.
-Mogę dołączyć? - uśmiechnęłam się lekko. Evan podszedł do mnie i wziął mnie za rękę.
-Oczywiście. -Evan złożył szybki pocałunek na moich ustach i zeszliśmy na dół. Sala przesłuchań w której sie znaleźliśmy nie napawała optymizmem. Jakby wyrok z góry był podpisany. Przykuty do krzesła więzień, spojrzał krzywo na Evana, gdy ten pojawił się w pomieszczeniu. Kojarzyłam go, Paterson, Peterson czy jakoś tak.
-Do rzeczy. - zaczął Evan. - Dlaczego podjudzałeś ludzi do buntowania się przeciwko Gabrielowi?
-Dekkerowie, niesłusznie obejmują władze! Od setek lat! Zawsze wydaje im się, że są ponad wszystko. - warknął oskarżony ktoś tam.
-Piterson. - Głos Evana stał się oziębły. - Uważaj o kim się wypowiadasz! Współpracujesz z kimś?
-Niczego się ode mnie nie dowiesz. - odrzekł Piterson. - Krążą opowieści, legendy i plotki, o tym jaka wasza czwórka jest wspaniała, wielka i stworzona do wielkich czynów. Potomkowie pierwszych, wojownicy od tysięcy lat i tak dalej. Ale jak na was patrzę, to jesteście czwórką gówniarzy, która nie umie posługiwać się swoją mocą i tak naprawdę, pozbycie się was jest pestką. Tylko zabierają się do tego sami idioci. Ale już nie długo. Macie za dużo wrogów, za mało sprzymierzeńców. A zamiast zajmowaniem się poważnymi sprawami, to bawicie się w jakieś trójkąty miłosne i nic nieznaczące rzeczy. Nie pamiętacie, jak wasza rodzina się podzieliła na dwie strony. Brat przeciwko bratu, siostra przeciwko siostrze?
-To pokazuje, jak mało o nas i naszych działaniach wiesz. - odpowiedziałam znudzona. - Nasza dwójka nie lubi rozlewu krwi. A wszyscy wiedzą jaki jest twój wyrok.
Piterson spojrzał na mnie zaskoczony.
-Powiedz więc, z kim współpracowałeś. - spojrzałam na niego.
-Otrzymywałem tylko rozkazy. - odpowiedział Piterson po chwili.
-Od kogo? - Evan zmrużył oczy.
-Podobno ten ktoś współpracuje z synem Carlise'a. Nie wiem. Nie wiem kto to był. Widziałem go dwa razy. Było ciemno.
-Cóż... - uśmiechnęłam się. - Wiemy coś więcej.
Piterson odetchnął z ulgą. Sądził, że uniknie wyroku. Spojrzałam na niego, gdy jego ciało przeszywał ból, na zmianę z paraliżem.
-Zgon za 3, 2, 1. - odpowiedziałam i spojrzałam jak upada na ziemię.
-O bogowie. - wyrwało się Evanowi. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-Za dużo czasu spędzasz z Louise. - zaśmiałam się. Evan spojrzał na mnie, w jego oczach nie kryło się już współczucie, żal za zmarłym kolegą z pracy, lecz zafascynowanie.
-Przecież ty się do tego nawet nie przykładałaś!
-Praktyka czyni mistrza. - odpowiedziałam i pocałowałam Evana, mój chłopak przedłużył pocałunek. W odpowiedniej chwili, do pomieszczenia weszli strażnicy i zabrali ciało Pitersona.
-Co z nim teraz będzie? - spytałam, wychodząc z Evanem.
-Porzucą go gdzieś i upozorują wypadek. Każdy nowy strażnik wie, co go może spotkać, ale rodzina nie może się dowiedzieć.
-W sumie logiczne. - odpowiedziałam spokojnie. -Szczególnie, że dopóki Carlise nie zaczął rekrutować armii, takie wypadki zdarzały się rzadko.
-No tak. Ale w sumie, takie przypadki tłumią wszelki bunt. Służba jak służba.
-Ważne, że ty jesteś bezpieczny. - odpowiedziałam i pocałowałam Evana. - Muszę lecieć. John ma do mnie sprawę.
Wyszłam z Instytutu i pojechałam pod wskazany adres. John bardzo szybko znalazł dwa budynki. Zatrzymałam się przed pierwszym. Była to okazała posiadłość na obrzeżach miasta. Duży budynek, sprzed kilkuset lat prezentował się cudownie. John i agent nieruchomości już czekali.
-Cześć. - uśmiechnęłam się do John'a po czym przywitałam się z agentem.
-Jak już mówiłem pani wujkowi, sam budynek ma czterdzieści pomieszczeń sypialnianych. Po dwadzieścia na piętrze trzecim i dwadzieścia na czwartym. Na pierwszym i drugim piętrze są pomieszczenia które można zaadoptować pod klasy. Na parterze jest jadalnia z kuchnią, biblioteka, mamy już zaplanowane miejsce na gabinet dyrektorki. Na dole jest piwnica, w której są różności pozostawione po dawnych właścicielach. Mamy tutaj dwie sale balowe. W jednej można zrobić salę gimnastyczną. No i oczywiście podwórze. Jest bardzo duże. Możemy zrobić boiska, park, bieżnie. No i zostanie wciąż las. Budynek należał do jakiegoś pradawnego rodu. Niestety wszelkie papiery dotyczące budynku nie odnalazły się. Dopiero w tym miesiącu udało się uzyskać prawa do sprzedaży. Jesteście pierwszymi klientami, a kolejka jest okazała. -chłonęłam słowa agenta nieruchomości. Niestety wraz z rosnącą ekscytacją rosła obawa o cenę. Gdy zobaczyłam umowę, moje obawy się potwierdziły.
-Przepraszam. Możemy chwilę przedyskutować to na osobności? - spytał szybko John, zanim zdążyłam zrezygnować.
-O co chodzi? -spytałam, gdy zostaliśmy na osobności.
-Widziałem twoje wątpliwości. Coś nie tak? - spytałam.
-Nie stać mnie na ten budynek. Jest cudowny. Ale nie stać mnie.
-Och, Florence. Nie pracujesz ostatnio prawda? A twoje pieniądze mnożą się na koncie. I to nie w taki sposób jak ty i Evan. Zapomniałaś o swoim spadku po mnie?
-Słucham? - spytałam zdziwiona. - Myślałam, że to nie aktualne, gdy wróciłeś do świata żywych.
-Czyli rozumiem nie sprawdzałaś swojego drugiego konta? - John westchnął rozbawiony.
Pokręciłam przecząco głową. Wyciągnęłam telefon i wysłałam sms'a z zapytaniem o saldo.
-Naprawdę, Florence. Gdy trafiłaś pod moją opiekę obiecałem, że nigdy niczego Ci nie zabraknie. Zdobycie fortuny nie było takie trudne. Testament miał zapewnić Ci finanse do końca życia, tak abyś żyła tak jak Ci się podoba. Z resztą Elias i Eloise oraz Sara również dostali spadek.
-Ponieważ Elias i Eloise są twoimi prawdziwymi dziećmi. -dokończyłam.
-Tak, miałem o tym z tobą rozmawiać. Ale zostawimy to na później. Pieniądze które masz na koncie starczą na remont. Sprzedamy udziały z Indii i Azji to pokryje koszty zakupu. Jak na coś niestarczy to będziemy myśleć. Masz jeszcze udziały w trzech firmach w Europie i dwie w Ameryce. Stworzymy dobry plan, przekonasz Radę do twojego pomysłu, jak sie zgodzą to powinni pomóc ci z kadrą nauczycielską i opiekunami. Wiesz ile czarodziei z tego korzysta? To będzie jedyna porządna szkoła w Europie.
-Wujku, wszystko pięknie się maluje. Ale to trzeba kupić dzisiaj.
-Żaden problem. Zapłacę a to mi się zwróci. - uśmiechnął się John.
-Ile ty masz pieniędzy? - spytałam zaciekawiona.
-Flo. - zaśmiał się John. - Nie doliczysz do tylu. Po za tym, twój ojciec też do najbiedniejszych nie należy, już nie wspomnę o Dekkerach. Żyliśmy w takich czasach, że gromadzenie wszelkich bogactw było kluczem do przetrwania. Gdyby wojna zakończyła się wygraną Carlise'a, większość z nas, zapłaciłoby za swoje zniknięcie. Chodź, kupimy Ci szkołę.
Zaśmiałam się i przytuliłam wujka.
-Wiesz, zabrzmiało to dziwnie. - mruknęłam. Gdy złożyłam ostatni podpis byłam podekscytowana, jak dziecko czekające na prezenty w boże narodzenie.
-Jeszcze dziś zaczniemy prace remontowe. Proszę dać nam tydzień, dwa i może pani zaczynać kupować wyposażenie. No i musi pani też zdobyć wszystkie pozwolenia, ale w pani przypadku to chyba nie problem. - agent uśmiechnął się lekko.
-Coś pan sugeruje? - uniosłam brew.
-Nie nic. Tylko po prostu, pani rodzina zarządza tym wszystkim. - odpowiedział zawstydzony.
Skinęłam głową i dokończyłam formalności.
Gdy wróciłam do domu, wzburzony Evan chodził po salonie. Ivy nie było.
-Coś się stało? - spytałam, podchodząc do niego.
-Nie, skąd. -odpowiedział spoglądając na mnie. -Przecież tylko nie uprzedziłaś mnie, że zamierzasz kupić sobie drogi budynek i zamierzasz przerobić na szkołę. Przecież to nic! Jesteśmy parą, a ty masz tajemnice przede mną!
-Zamierzałam Ci powiedzieć! -obroniłam się. - Skąd wiedziałeś w ogóle o transakcji?
-Ten budynek był naszą zmorą! Więc każdy z naszego świata dowiedział się o tym. Jakoś nie zadbałaś o to, by utrzymać swój Hogwart w tajemnicy przed innymi! Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Jak już wszystko miałabyś zapięte na ostatni guzik? Przemyślałaś tą decyzję? Czy po prostu wyrzuciłaś w błoto pieniądze których nie masz?!
-Skąd wiesz, że ich nie mam? Sprawdzasz mi konta? - wykrzyczałam wściekła. - Może każesz mnie śledzić? Dla twojej wiadomości, nawet nie ruszyłam kasy ze swojego konta. John zostawił mi spore zabezpieczenie. A za nim zaczniesz kogoś oceniać, to spytaj tatusia jakimi sumami obraca. Ja po prostu chcę osiągnąć coś bez waszej cholernej pomocy. Nie chce być Florence Fitzgerlad przyjaciółka Głównego Łowcy - Gabriela Dekkera, narzeczona zastępcy łowcy Evana Dekkera, bądź siostra Louise Dekker, wybawczyni magicznego świata.
-Od kiedy Ci tak zależy na byciu kimś? - spytał spokojnie Evan.
-Od czasu gdy każde z was, zaczęło iść na przód. Ja zatrzymałam się na zaręczynach z tobą. Skończyła się wojna, skończyło się lato, potem urodziny, teraz zima nadchodzi a ja? Nic nie robię ze sobą.
-To nie powód by otwierać od razu szkołę, masz jakiś plan? Jesteś świadoma problemów jakie się z tym wiążą. Będziesz odpowiadała za cudze dzieci!
-Dzięki za wsparcie Evan! A teraz się wynoś!
Evan spojrzał na mnie i wyszedł bez słowa. Zamknęłam za nim drzwi i ruszyłam do kuchni. Zaparzyłam herbatę i spojrzałam przez okno. Pogoda była nijaka. Zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam na dworze zaczął padać śnieg. Przyglądałam się płatkom śniegu gdy zadzwonił telefon.
-Słyszałam, że dzisiaj miałaś owocne zakupy. - powiedziała Louise.
-Rozmawiałaś z Evanem? - spytałam cicho.
-Jeszcze nie. A coś się stało?
-Nie. - odpowiedziałam. - Po za tym, że pokłóciliśmy się. Był wściekły, że nic mu nie powiedziałam.
-Florence, też bym poczuła się urażona, ale rewolucje wśród łowców, wyjazd do Szkocji, podejrzewam, że póki nie zobaczyłaś budynku, taka myśl czasem się pojawiała a potem znikała. W sumie rozumiem Cię, że chcesz robić coś swojego. I popieram tą myśl. Małe czarownice i czarodzieje nie powinni chodzić do ludzkich szkół. Ciągle musimy naprawiać coś po nich. Też myślałam nad czymś, co pozwoliło by pozwolić uczyć się ''naszym'' dzieciom bez ukrywania swojego ja. I nagle pojawiasz się ty ze swoją szkołą. Przecież to genialne.
-No cóż. Evan tak nie uważa. -mruknęłam. -Ale cieszę się, że ty mnie popierasz.
-Gabriel też cię popiera. Można zrobić szkołę dla małych czarodziejów, łowców i tak dalej. Jak rozumiem pieniądze masz?
-Tak, mam. Przepuszczam spadek po Johnie.
-To ty jeszcze to masz? Myślałam, że to nieaktualne.
-Nie ty jedna, ale to czego się dowiedziałam o kwestiach finansowych moich i nie moich, to już temat na kiedy indziej.
-Dobra, a kadra pedagogiczna? I inni ludzie? - spytała Louise.
-No właśnie, tu pojawia się problem. Chcę żeby nauczyciele uczyli nie tylko wiedzy o naszym świecie, ale także normalnej historii, literatury i tak dalej.
-Po prostu chcesz połączyć szkołę magiczną i normalną. - podsumowała Louise. -Nie martw się tym, zaraz zadzwonię do Roberta i wspólnie coś wymyślimy. Wyślij mi swoje plany co do szkoły, chciałabym być poinformowana. - zaśmiała się Lousie.
-Nie ma problemu. - uśmiechnęłam się lekko. - Jak Szkocja?
-Jest cudownie! - powiedziała rozmarzona Louise.
-Bardzo się cieszę. - powiedziałam szczerze.
-Florence. Muszę cię o coś spytać. - ton Louise był już poważny. -Miałaś jakiś kontakt z Aaronem?
-Nie. Alex również. A coś sie stało?
-Ced ostatnio pojawił się w moim śnie. Mogą próbować nas znowu rozdzielić.
-Nie zrobią tego. Ale cieszę się, że mi powiedziałaś. Jakby się cokolwiek wydarzyło zaraz Cię poinformuje.
-Mam nadzieję. -powiedziała cicho Louise. - Muszę kończyć, idziemy szukać księgi.
-Bawcie się dobrze. - powiedziałam, po czym się rozłączyłam. Resztę dnia spędzałam studiując papiery dotyczące budynku. Potem Robert przywiózł Ivy, porozmawialiśmy chwilę o moich planach, po czym zaczęłam szykować Ivy do snu. Cały czas myślałam o Aaronie i słowach Louise. Na spotkanie z nim, nie musiałam czekać długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz