Wyszliśmy z imprezy od Eloise, dosyć wstawieni.
-Zamawiamy taksówkę czy idziemy piechotą? - spytała Louise, podając mi butelkę z winem, którą wzięła ze sobą.
-Idziemy piechotą. - odpowiedziałam. - Mamy Gabriela, zawsze to jego najpierw zaatakują.
-No hej. -mruknął Gabriel.- Miła jesteś.
-Jak zawsze. -zaśmiałam się. - Potrzebowaliśmy takiego wieczoru.
Napiłam się i podałam trunek Gabrielowi. Ten spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Jak za starych, ulepszonych czasów prawda?
-Tak. - uśmiechnęłam się. - Po prostu, cudowna chwila. Nagle nic się nie liczy.
-Florence. Ty już dzisiaj nie pijesz. - zaśmiała się Louise, zabierając butelkę z winem Gabrielowi.
-Nie zgadzam się. - zaśmiałam się. - Po prostu się cieszę.
-Dla osób trzecich wygląda to dosyć strasznie. - mruknął Gabriel.
-Tak, tak. Wielki Łowca boi się wstawionej Florence. Gabrielu, strasznie nisko upadłeś. -zaśmiałam się.
-Brakuje mi już argumentów. - powiedział Gabriel ze śmiechem.
-To nad nimi popracuj. - zaśmiałam się.
Reszta drogi minęła nam w przyjaznej atmosferze. Weszłam do swojej sypialni i zaczęłam się przebierać. Położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam. Ze snu wyrwał mnie dźwięk przewracanego krzesła. Zerwałam się i zaatakowałam intruza, kiedy przygwoździłam go do ściany. Wtedy dotarło do mnie, że to Evan.
-Florence? Czy istnieje jakiś konkretny powód, że odcinasz mi dopływ powietrza? - spytał.
-Myślałam, że to włamywacz. - mruknęłam.
-Tak, ktoś włamał się do strzeżonego zaklęciami domu. Przeszedł obok labradorów, śpiącego na kanapie Gabriela a także obok sypialni Louise, aby cię zaatakować. - zaśmiał się.
-Różne szumowiny kręcą się w okolicy. - mruknęłam i wróciłam do łóżka. Po chwili Evan dołączył do mnie.
-Dalej jesteś zła na mnie?
-Tak. -odparłam.
- A tak właściwie to o co? - spytał szeptem, muskając ustami moje ramie.
-A właściwe. - mruknęłam cicho. - To nawet nie wiem.
Ręka Evana wsunęła się pod moją górę z piżamy.
-Nawet o tym nie myśl. Zamierzam spać. Tylko spać. - powiedziałam ostrzegawczo.
-Przecież ja też. Po prostu cię przytulam. -zaśmiał się.
-Bo ci uwierzę. - mruknęłam i odwróciłam się, spoglądając w twarz mojego narzeczonego.
-Dużo wypiłaś? - spojrzał na mnie badawczo.
-Czemu pytasz? - skrzywiłam się. - Próbujesz sprawdzić moją odporność na twój urok osobisty?
-Nie. - zaśmiał się. - Zastanawiam się czemu mnie zaatakowałaś.
-Koszmary mi się śniły.
Evan pocałował mnie delikatnie.
-Nienawidzę się z tobą kłócić. Za każdym razem boje się, że cię stracę. Że to ta ostateczna kłótnia. - szepnął Evan.
-Głuptasie. -szepnęłam, wtulając się w niego. - Nie stracisz mnie. Jesteśmy zaręczeni, pewnego dnia weźmiemy ślub. Potem będziemy się starać, bardzo intensywnie o małe Evanki. A potem upozorujemy własną śmierć i wyjedziemy handlować ziołem w Vegas.
Evan zaśmiał się.
-Mi to odpowiada. Nawet bardzo.
-Więc przestań się obawiać. - mruknęłam i zasnęłam. Obudziło mnie mocne pukanie w drzwi.
-Przypominam wam, że dziś wyjeżdżam. Przez trzy tygodnie będziecie mili dom dla siebie, więc odklejcie się ode mnie, bo Evan ma mi zrobić swoje dobre śniadanie. - głos Louise był rozbawiony. - I nie każcie mi po was przychodzić, nie widzi mi się oglądanie was w negliżu.
Evan zaśmiał się cicho.
-Wstajemy? - spytał, całując mnie lekko.
-Nie mamy wyboru. Inaczej panna Tempest pozwie Cię o zaburzenie jej idealnej podróży do Szkocji. - zaśmiałam się i wstałam z łóżka. Zaczęłam się ubierać. Evan, natomiast pozostawał niewzruszony w pozycji leżącej. Rzuciłam w niego poduszką.
-Za co to? - oburzył się lekko zaskoczony.
-Ubieraj się. - zaśmiałam się.
-Ale ja podziwiam. - mruknął urażony.
-Będziesz podziwiał przez kolejne trzy dni. - odezwał się głos zza drzwi. - Głodna jestem.
-Już idę, idę. - mruknął. Wyszliśmy, a Louise wciąż stała pod drzwiami. -Od kiedy zostałem twoim prywatnym kucharzem?
-Od czasu kiedy zamieszkałeś w łóżku Florence i okazało się, że nie przypiekasz tostów. Więc do garów skarbie. - posłała mu całuska w powietrzu. - Bo ja potrzebuję poplotkować z Florence.
Poszłam za Louise do jej sypialni.
-Miałaś jakąś wizję w ciągu ostatniej doby? - spytała, dopakowując pojedyncze rzeczy?
-Nie, ale jak będzie cokolwiek, co dotyczy księgi to zaraz zadzwonię. - odpowiedziałam z uśmiechem. -Nie dajcie się zabić, okej? I żadnych kłopotów.
Moja siostra zaśmiała się szczerze.
-Ja, Gabriel i żadnych kłopotów? Znasz nas.
-Zawsze można mieć jakąś nadzieje. - mruknęłam z uśmiechem.
-No tak. Co tyczy się was moje gołąbki. Zachowujcie się przyzwoicie. Z daleka od mojej sypialni. Dom ma stać jak wrócę. Och i błagam, nie spędzajcie całych dni w łóżku. I żadnych niemowlaków.
-To tyle mamusiu? - zaśmiałam się.
-Och, dzwoń jak będziesz potrzebowała pomocy. - Louise uścisnęła mnie mocno.
Śniadanie minęło w normalnej atmosferze. W końcu Gabriel i Louise zaczęli się zbierać, gdy zamknęłam za nimi drzwi uśmiechnęłam się.
-Zostaliśmy sami. - mruknęłam uśmiechając się. - Wiesz co to oznacza?
-Że będziemy mogli grać na xboxie do późna?! - powiedział rozentuzjazmowany Evan.
-Raczej, że musisz się zbierać do pracy. -zaśmiałam się.
Evan spojrzał na zegarek.
-Myślę, że mogę jeszcze chwile zostać. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Oparł mnie o ścianę i zaczął pogłębiać pocałunek. Jego palce zwinnie zaczęły rozpinać moją koszulę. Wtedy przerwał nam dźwięk dzwonka do drzwi. Evan westchnął. Otworzyliśmy drzwi, a w nich stał Robert wraz z Ivy.
-Cześć. - powiedział Robert. Ivy wyrwała mu się i przytuliła się do mnie.
-Cześć ciociu Florence. - uśmiechnęła się do mnie gdy wzięłam ją na ręce.
-A brata to już nie zauważa. - mruknął Evan, zamykając drzwi za Robertem.
-Louise i Gabriel już wyjechali? - spytał Robert.
-No z jakieś dziesięć minut temu. - odpowiedział Evan.
-Chciałbym z wami porozmawiać. - powiedział cicho. -Mogłabyś puścić Ivy jakąś bajkę?
-Jasne. - zaprowadziłam najmłodszą Dekkerówne do pokoju, włączyłam jej bajkę i dołączyłam do Evana i Roberta.
-Dlaczego Ivy właściwie ma brązowe włosy? -spytał Evan.
-Jej moc zaczęła się objawiać. Siedziała w pokoju z mamą i w pewnym momencie po prostu zmieniły kolor. Nie chce wrócić do naturalnego. Muszę wam coś powiedzieć. - westchnął cicho.
-Coś się stało. - spojrzałam na Roberta.
-Melissa trafiła do szpitala. Jej stan jest stabilny ale ciąża jest zagrożona. Nie wiem co robić. Muszę pracować, Mellisa będzie w szpitalu co najmniej przez tydzień. Nauczycielka Ivy jest na urlopie, w dodatku jej moc się rozwija. Gabriel wyjechał, Evan musi przejąć jego obowiązki. Tessa i Lyn pojechały w odwiedziny do babci, wrócą dopiero za dwa tygodnie. - w oczach Roberta dostrzegłam rozpacz.
-Mogę się zająć Ivy. - odpowiedziałam. -Evan też przecież po pracy będzie tutaj, więc to żaden kłopot.
-Nie chcę sprawiać Ci problemów.
-Weź przestań. - odpowiedziałam z uśmiechem. -I tak całymi dniami nic nie robię, po za uwodzeniem twojego syna. Przywieź mi tylko trochę jej rzeczy. Ivy może zostać tak długo jak będzie to konieczne, zajmę się też jej mocą.
-Nie wiem jak Ci dziękować. - odpowiedział Robert.
-Jesteśmy rodziną. -uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Pójdę jej powiedzieć. -westchnął Robert i dołączył do córki.
-Florence. - Evan spojrzał na mnie. - Kocham cię. Nie masz pojęcia jak bardzo. Dziękuje.
Podeszłam do niego i przytuliłam go.
-Przecież kocham Ivy. Twój ojciec nie jest w stanie wszystkiego udźwignąć sam. Chodźmy do nich. - złapałam go za rękę i dołączyliśmy do reszty.
-Tatuś powiedział, że zamieszkam na trochę z wami. - powiedziała Ivy.
-To prawda. - uśmiechnęłam się.-Ale teraz twój tatuś i twój brat muszą iść do pracy.
-Fakt, późno się zrobiło. - odpowiedział Robert. - Podrzucę rzeczy Ivy wieczorem.
Robert pożegnał się z nami i wyszedł. Ivy zaczęła oglądać dalej bajkę. Evan i ja przyglądaliśmy się jej zamyśleni.
-Dasz sobie radę? Mogę wziąć wolne przecież.
-Daj spokój. Ty i Gabriel dopiero objęliście Instytut. Poradzimy sobie same. - spojrzałam na niego. - Jestem dorosła i odpowiedzialna przecież.
-Nie wątpię. - pocałował mnie. - To idę.
Zamknęłam za nim drzwi i dołączyłam do Ivy.
-To co chcesz dzisiaj robić? -uśmiechnęłam się.
-Może pójdziemy do muzeum? - spytała nieśmiało Ivy.
-Jasne. - uśmiechnęłam się. Ubrałyśmy się i wyszłyśmy z domu. W tym momencie zadzwonił telefon.
-Halo? - spytałam, biorąc Ivy za rękę i idąc powoli chodnikiem w stronę miasta.
-Hej. Tu Alex. - usłyszałam znajomy głos Alex. Nie widziałam jej od czasów Aarona.
-Hej. Co u Ciebie? - uśmiechnęłam się. - Zmieniłaś numer.
-Tak, przepraszam. Niektórzy pracownicy Aarona mnie męczyli. Przepraszam, że się nie odzywałam. Moja mama zachorowała i po prostu moja rzeczywistość się oderwała trochę.
-Nic się nie stało. Z mamą okej? - upewniłam się.
-Już tak. Posłuchaj, mam pytanie. Miałaś ostatnio jakiś kontakt z Aaronem? Chodzi o to, że wszystko dobrze się układało, pewnego wieczoru dzwonił do mnie, ale nie odebrałam akurat. Powiedział, że przez jakiś czas będzie niedyspozycyjny. No i nie mam z nim kontaktu już od trzech i pół tygodnia. Wolę się upewnić, że nic mu nie jest.
-Nie miałam z nim kontaktu od wyjazdu. Ale poszperam trochę i dam znać. Może mi się go uda jakoś namierzyć przez łowców. Szczególnie, że Gabriel objął władzę nad łowcami.
Usłyszałam cichy śmiech Alex.
-Widzę, że rodzinny kompleks władzy się rozwija. A jak z Evanem?
-Też objął władzę. - zaśmiałam się. - Właśnie jestem z jego najmłodszą siostrą na spacerze. Odezwę się później.
Schowałam telefon do torebki i spojrzałam na Ivy.
-Co powiesz najpierw na pyszne ciastko i czekoladę? - uśmiechnęłam się do niej.
-Taak! - dziewczynka zaklaskała w dłonie. Ruszyłyśmy do kawiarenki. Składając zamówienie dostrzegłam Eloise, siedzącą samotnie i czytającą jakiś magazyn. Podeszłyśmy z Ivy do niej.
-Możemy się dosiąść? - spytałam z uśmiechem.
-Jasne! - dziewczyna rozpromieniła się. -Cześć Ivy.
-Cześć Eloise. - powiedziała Ivy uśmiechając się nieśmiało.
-Wren pracuje? - spytałam Elo, w tym samym czasie kelnerka przyniosła zamówienie.
-Byłam z nim umówiona, ale w ostatniej chwili Instytut wysłał go gdzieś do Austrii w jakiejś mega ważnej sprawie, wróci za parę dni. Z tego co usłyszałam, to jakiś psychol związany z niedawno zakończoną wojną się tam ujawnił.
Zakrztusiłam się kawą, którą właśnie piłam.
-Wiesz o kim mówili? - wymamrotałam.
-Niestety nie. Nic więcej mi nie powiedział. Ogólnie, wyleczyłam kaca po ostatniej imprezie, mój chłopak przepadł, a mój brat unika mnie jak ognia odkąd okazało się, że byli blisko z Matt'em.
-Słucham? - spojrzałam zdziwiona.
-Matt i Elias na imprezie nie odrywali się od siebie. Biorąc pod uwagę orientację Eliasa to mnie nie dziwi. Ale Matt? Cóż, znamy się od nie dawna, ale nie przejawiał żadnych fascynacji facetami.
-Rozumiem. - mruknęłam i zamyśliłam się. Czyżbym była tak zajęta swoją osobą, że nie zauważyłam jak wiele się zmienia w mojej rodzinie? Zanotowałam w pamięci by odwiedzić Matt'a w najbliższym czasie.
Kiedy wyszłyśmy z kawiarni, wciąż zastanawiała mnie sprawa Wrena w Szkocji.
-Skarbie, a może pójdziemy do Instytutu? Pobawisz się z dziećmi w ich kąciku, a ja w tym czasie załatwię parę spraw.
-To chodźmy! - Ivy spodobał się pomysł zabawy z innymi dziećmi. Piętnaście minut później byłyśmy pod Instytutem. Ivy uraczyła mnie szybkim całusem w policzek i pobiegła do dzieci. Ja tym czasem ruszyłam w stronę biura mojego narzeczonego. Na całe szczęście był sam. Zamknęłam za sobą drzwi i użyłam zaklęcia by ludzie nie przeszkadzali na razie Evanowi.
-Cześć. - powiedział zdziwiony Evan, zamykając laptop. - Gdzie Ivy?
- Na dole, w kąciku dla dzieci. - uśmiechnęłam się słodko. -Robert nam przerwał i nie dokończyliśmy naszej... rozmowy.
Powiedziawszy to podeszłam do biurka i usadowiłam się na przeciwko Evana.
-Stęskniłam się. - szepnęłam cicho i pociągnęłam Evana za rękę by stanął przede mną.
-Florence. - mruknął, a jego oczy pociemniały przyglądając mi się. - Wszystko w porządku?
-Jak najlepszym. - odpowiedziałam, wplatając dłonie w jego włosy. - Jesteś moim narzeczonym, mam chyba prawo przyjść do Ciebie. Przecież nie jesteś zajęty.
Nie czekając na odpowiedź przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam całować. Evan przysunął mnie do siebie tak, że obejmowałam go nogami w pasie a jego dłonie błądziły pod moją koszulką. W końcu zaczął całować moją szyję. W tym momencie musiałam zacząć się kontrolować. Jęknęłam cicho.
-Evan. - zaczęłam cicho.
-Tak? - wydyszał spoglądając mi w oczy.
-Kogo widziano w Austrii i dlaczego Wren tam pojechał? - spojrzałam na niego. Opadł na krzesło.
-Cholera Flo! - mruknął.
-Posłuchaj mnie skarbie. Louise i Gabriel wiedzą. Ty wiesz. To że jako jedyna z was nie objęłam jakiegoś ważnego stanowiska, nie znaczy że w tym nie siedzę. Lou i Gabrielowi można powiedzmy wybaczyć, jak tylko wczoraj przyszli, poszliśmy do Elo, a dziś byli podekscytowani Szkocją. Ale ty? Po za tym nie ma kontaktu z Aaronem od kilku tygodni.
-Rozmawiasz z Aaronem?! - Evan poderwał się z krzesła wściekły. - Za moimi plecami?!
-Nie z Aaronem, lecz z Alex. Przypominam Ci, że oboje się kochają. - powiedziałam znudzona.
-Jakoś nie przeszkadzało mu to, w sypianiu z Tobą! - wykrzyknął.
-Znowu zaczynasz?! I wciąż unikasz odpowiedzi.
-Widziano Ced'a i Aarona. Razem. Wren bada sprawę. - odpowiedział Evan spoglądając mi w oczy. - Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z Aaronem?
-Zakończenie wojny. Chyba nie sądzisz, że ukrywam przed tobą jakieś istotne fakty w porównaniu do was. Jakbyś się poczuł, jakbym objęła jakieś ważne stanowisko i nagle zaczęła pomijać pewne istotne rzeczy.
-Po pierwsze. Otworzenie ekskluzywnego klubu nie wyrabia pozycji. Po drugie. Co miałem Ci powiedzieć? Może jeszcze wsiądziesz w auto i pojedziesz ich szukać. Chciałem cię chronić!
-Jesteś dupkiem. -powiedziałam zrezygnowana i ruszyłam ku wyjściu. Evan złapał mnie i pchnął delikatnie na ścianę.
-Jeśli za dupka uważasz faceta który jest chorobliwe zazdrosny o swoją narzeczoną, jednocześnie chce ją chronić, dbać o nią, wielbić i kochać do końca życia. To tak jestem strasznym dupkiem. Ale nie mogę pozwolić by moja ukochana dziewczyna była narażona na niebezpieczeństwo związane z synami Carlise'a. Nie zamierzam znowu przez to wszystko przechodzić. Nie potrafię wydobyć swojej mocy i kieruje się głównie uczuciami do Ciebie. A ty... jesteś straszliwie uparta.
-Bo cię kocham. - szepnęłam. - Ale wkurza mnie ciągłe odsuwanie mnie od ważnych informacji.
-Nie powinienem. To fakt. Ale wpadanie do mojego gabinetu i uwodzenie mnie nie było fair. - powiedział całując mnie lekko.
-Skuteczne mój zazdrośniku. - zaśmiałam się cicho. - Powinnam być na Ciebie wściekła, że mi nie ufasz.
-Ale? - spytał Evan uśmiechając się lekko.
-Ale to sprawia, że kocham cię jeszcze mocniej.
-Chodź, pójdę z Tobą do Ivy na chwilę. - objął mnie i wyszliśmy z jego gabinetu. Zdjęłam wszystkie zaklęcia z jego gabinetu. Kiedy szliśmy objęci, zauważyłam że większość mijających nas pracowników spoglądała na Evana z szacunkiem. Tak samo musiało być z Gabrielem. Zastanawiam się czy wcześniej też tak było. W końcu to Dekkerowie. Ale z drugiej strony objęcie władzy nie było w pełni demokratyczne. Chociaż jak widać, większość nie miała z tym problemu. Ludzie chyba spodziewali się już tego po zwycięstwie Louise i Roberta.
-O czym myślisz? - spytał Evan, wyrywając mnie z zadumy. Staliśmy i przyglądaliśmy się jak Ivy kończy rysunek.
-Nic takiego. - skłamałam. - Musimy zrobić zakupy bo w lodówce już same pustki. Trzeba kupić jakieś zabawki Ivy, musimy mieć dwa foteliki, jeden do twojego auta i jeden do mojego. I przerobimy trochę pokój gościnny, tak żeby miała w nim przytulnie.
Evan uśmiechnął się znacząco.
-No co? - oburzyłam się lekko.
-Nic, tak sobie pomyślałem... że byłabyś dobrą matką. - uśmiechnął się lekko. - Takie małe Floresiątko Dekker.
-Evan! - zaśmiałam się cicho. - Nie sądzisz, że jesteśmy za młodzi?
-Marudzisz skarbie. - pocałował mnie lekko. W tym czasie Ivy przybiegła do nas. Spojrzałam na uśmiechającą się dziewczynę. Jestem dobrą opiekunką, ale nie matką. Nie wyobrażałam sobie siebie w ciąży dopóki Evan nie zaczął tego tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz