poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział sto czterdziesty szósty - Gabriel.

Pojawiłem się w szkole, lecz na korytarzach było pusto. Ruszyłem do auli, skąd dobiegał głos Florence.
-Mam nadzieje, że nasza szkoła uczyni wasze życie normalnym. W naszej szkole, możecie zdobywać wykształcenie zarówno nadnaturalne, jak i potrzebne w świecie ludzi, nie musicie ukrywać mocy, a nasza placówka została stworzona tak, by każde z was czuło się tu bezpieczne i zrozumiane. - powiedziała Florence i została nagrodzona brawami. Spojrzała na mnie zaskoczona. -Przekazuję teraz głos wicedyrektorce naszej szkoły Sarze Fitzgerald-Benett, która wprowadzi was w szczegóły.
Zeszła z podium nagrodzona brawami i zaczęła iść w moją stronę. Po chwili dołączył do niej Louis.
-Coś się stało. - powiedziała Flo, wychodząc na korytarz.
-Flo. Lepiej usiądź. -powiedziałem i spojrzałem na Louisa, po czym spojrzałem na przyjaciółkę. Zaniepokojenie zastąpiło całkowicie ekscytację w jej oczach. Westchnąłem cicho. - Lola została porwana.
-Słucham? - spytała Flo i zaczęła drżeć. Louis siadł obok niej i objął ją lekko starając się uspokoić. Złapałem przyjaciółkę za ręce, starając się przejąć połowę jej emocji. Niestety były zbyt silne. Opowiedziałem jej wszystko co wiem, po czym przenieśliśmy się do salonu. Pierwsze co ujrzałem, to Grace lądującą na ścianie. I Javiera, który atakował Louise. Nie wiele myśląc, pojawiłem się przed Louise i odepchnąłem Javiera, Flo podbiegła do wilka i dotknęła go, powodując u niego paraliż. Javier i Grace od razu powrócili do normalności. Louis podbiegł do Grace, która krwawiła, a Flo uleczyła w tym czasie Javiera, nie w pełni świadoma tego co się dzieje.
-Jak śmiecie atakować mnie w moim własnym domu?! - warknęła Louise.
-Wyczułem na niech zapach Loli. - mruknął Javier.
-Jest moją siostrzenicą, mieszka ze mną i uwielbia się przytulać, ciekawe jak to możliwe. - sarknęła Louise i wtedy to zobaczyłem. Wniknąłem w jej umysł, gdzie były wszystkie odpowiedzi.
-Musimy porozmawiać, Louise. - powiedziałem nagle, spoglądając zaskoczony na Louise. - Eloise, idziesz z nami. Zaraz wrócimy.
-O co chodzi? - spytała Eloise, gdy weszliśmy do małego salonu.
-Louise, musisz coś zobaczyć. Coś co ja zobaczyłem. Eloise, czy możesz pokazać Louise, to co ja widzę w jej głowie, a czego nie pamięta? - spytałem.
-Gabriel, o co chodzi? - spytała zniecierpliwiona Louise.
-Zaraz się dowiesz. - powiedziała Eloise i złapała mnie i Lou za rękę. - Pokaż mi, to co Lou ma zobaczyć.
Wniknąłem znowu w umysł Louise i znów przejrzałem te wspomnienia, do których ona nie ma dostępu. Ostatnie z nich przedstawiało Lou, która pojawia się w pokoju Loli, chwilę po wyjściu Eliasa i zabiera ją wprost do Carlise'a i Aarona. Gdy Louise obejrzała już własne wspomnienia, usiadła i spojrzała na mnie załamana.
-Porwałam własną siostrzenicę. Florence nigdy mi tego nie wybaczy. - powiedziała cicho. Usiadłem obok niej i objąłem ją mocno.
-Florence, wybacza Ci wszystko, bo bardzo Cię kocha. A ty nie byłaś świadoma tego co robisz. - powiedziałem, spoglądając na nią. - Elo, pójdziesz po Flo i Evana?
-Jasne, już lecę. - powiedziała i wyszła.
-Musimy znaleźć Lolę. - powiedziała Louise.
-Musimy przede wszystkim zabezpieczyć cię przed kolejnymi wezwaniami Carlise'a. - westchnąłem, do salonu weszli Flo i Evan.
-Lou, co się dzieje? - Flo siadła od razu obok siostry.
-Odkryliśmy, że to Lou porwała Lolę. - powiedziałem spokojnie.
-Czy ty siebie słyszysz? - Flo zerwała się z kanapy i spojrzała na mnie wkurzona.
-Flo, on ma racje. -westchnęła Louise i zaczęła opowiadać wszystko co jej pokazałem. Gdy skończyła spojrzała niepewnie na Evana i Flo.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś o tym nieudanym wezwaniu? Gabriel kiedy się dowiedziałeś? Nie pozwolę, żeby jakiś psychopatyczny dupek porywał moją małą córeczkę i jeszcze robił marionetkę z mojej siostry! - powiedziała Flo i zaczęła chodzić po pokoju.
-Myślę, że powinniśmy zablokować moc Louise, żeby ją zabezpieczyć przed wezwaniami. - powiedziałem spokojnie. A Evan przytaknął. Mur wokół mojego brata opadł i teraz jasno przeczesywałem jego myśli. Dominował niepokój o córkę, jak również wspomnienie kłótni Evana z naszym ojcem.
-Niekoniecznie. - powiedziała powoli Flo, spoglądając na nas. -Mogę zablokować jej moc, ale będzie wiedziała kiedy Carlise ją wezwie, wtedy Lou wezwie Ciebie i  możecie przenieść się do jego kryjówki. Dzięki temu, że Gabriel jest niewidzialny, może sprawdzić gdzie się znajdują i gdzie jest Lola.
-To nie jest taki zły pomysł. - powiedziała Louise.
-Tak, to jest taki zły pomysł. - wtrącił Evan. - A jak zaatakują Louise?
-Evan, umiem się obronić! - zaprotestowała Louise.
-Bo masz moc. - powiedział Evan. - Nie obraź się, ale bez mocy będziesz całkowicie bezbronna.
-Bez mocy też się obronię! - Lou spojrzała na Evana z wyrzutem.
-Większość czasu Lou i tak spędza ze mną albo Louisem ostatnio. Mogę Lou teleportować pod Instytut, Radę i do szkoły. - wtrąciłem. - Może wziąć lekcje samoobrony u Eloise! To przecież nie zaszkodzi, a Lou będzie bezpieczna.
-Gabriel ma racje. - powiedziała cicho Florence.
-Nie mamy wyjścia. - powiedziała Louise wstając. - Musimy odzyskać Lolę, a nie mogę narażać, że kolejne z was trafi w niewolę. Flo, przygotuj rzeczy podobne do rytuału.
Flo skinęła głową i poszła po księgę, natomiast Evan wyszedł do łowców.
-Evanowi nie podoba się ten pomysł. - powiedziała Louise.
-Evan martwi się o Ciebie. Po za tym on i Robert się dziś pokłócili. Evan chciał wziąć łowców ze sobą, a on się nie zgodził. Wszyscy Ci ludzie przyszli za Evanem. - powiedziałem cicho i przytuliłem Louise. - Kocham Cię, wiesz?
-Wiem. - mruknęła wtulając się. - Bo ja Ciebie też.

piątek, 23 października 2015

Rozdział sto czterdziesty piąty - Evan

Obudziłem się i poczułem, że tylko Florence się we mnie wtula. Spojrzałem na moją narzeczoną pogrążoną w głębokim śnie i uśmiechnąłem się lekko. Wiedziałem, że denerwuje się otwarciem szkoły, a jednocześnie była podekscytowana. Zszedłem po cichu na dół, gdzie Lola jadła płatki, a Gabriel dyskutował o czymś z Louisem.
-Nakarmiliście moją córkę? - powiedziałem zaskoczony.
-To jedyna możliwość, żeby zamknąć jej na chwile usta. - powiedział zadowolony Louis.
-Louise jeszcze śpi? - spytałem zmieniając temat, Gabriel tylko przytaknął. - Zrobię śniadanie.
Ruszyłem do kuchni, nastawiając ekspres z świeżą kawą. Po chwili dołączyła do mnie Lola.
-Tato. Musimy pogadać. - powiedziała poważnym tonem.
-Co się dzieje? - spytałem, spoglądając na dziewczynkę i robiąc tosty.
-Chce uczyć się hiszpańskiego i francuskiego, chodzić na balet i kółko teatralne.
-To nie za dużo dla Ciebie? -spojrzałem zaskoczony na dziewczynkę. - Uczysz się grać na skrzypcach.
-Mam już cztery lata! Umiem już dzielić, mnożyć w zakresie stu. Znam podstawy chemii na molekularnej, biologi zaawansowanej. Muszę coś ze sobą zrobić, bo skończę jak wujek Louis. Na czyjejś kanapie, nic nie robiąc. Chcesz dla mnie tego? Chcesz?! - dziewczynka wyrzuciła dramatycznie rękoma.
-Dobrze, już dobrze. - poddałem się. -Porozmawiam z twoją mamą i pomyślimy. A od jutra idziesz do szkoły.
-Mi pasuje. - powiedziała wesoło Lola.
-Gabriel poszedł obudzić Louise. - powiedział Louis, wchodząc do kuchni i nalewając sobie kawy, a następnie zajął miejsce przy Loli. - Trochę to zajmie.
-Cześć! - usłyszeliśmy głos Matt'a, który wbiegał już na schody. - Wpadłem tylko się przebrać.
Po chwili do kuchni wpadła Eloise z jakąś dziewczyną.
-Hej Evan, Hej Lola. Przyniosłam parę rzeczy dla Florence, o które prosiła. - Eloise uśmiechnęła się promiennie, po czym spojrzała na Louisa. - Jestem Eloise. A to jest Grace.
-Znam już Grace. - uśmiechnąłem się lekko. - Widzę, że zaprzyjaźniłyście się już.
-Może przy heteroseksualnej przyjaciółce, Eloise w końcu przestanie być dziewicą. - mruknął Matt, wpadając do kuchni i chwytając jabłko. - Na niepokalane poczęcie, to się nie zapowiada. A tradycja Benettów wskazuje jasno.
-Tu jest dziecko! - powiedziała Eloise mocno zirytowana.
-Tak, tak. Ty się Lolą nie wykręcaj. - zaśmiał się Matt i wybiegł z domu.
-Czekaj, to on się spieszy do Instytutu, a ma przedstawicieli Instytutu w rodzinie? - zaśmiała się Grace.
-Ktoś musi zachować pozory bycia ułożonym. - powiedziała zaspana Flo, wchodząc do kuchni. -Dzień dobry wszystkim.
-Florence, za godzinę musimy być w szkole. Zrobię Ci kawy. - powiedział Louis z uśmiechem.
-Grace, Eloise... tutaj macie typowy przykład lizusa pospolitego. Jeszcze pracy nie zaczął a już się podlizuje. - mruknąłem rozbawiony, całując Flo na powitanie.
-Ja się nie podlizuje, pracuje rzetelnie na podwyżkę, by opuścić waszą kanapę! - obronił się Louis.
-Czy jak Ci oddam swoje kieszonkowe, przestaniesz mnie męczyć skrzypcami?! - oznajmiła radośnie Lola.
-O nie, młoda damo. Chciałaś grać na skrzypcach to teraz nie zrezygnujesz. - powiedziała Flo, stanowczym głosem. - Elo, Grace? Macie dziś casting, prawda?
-Tak. - powiedziała Elo, wywracając oczami. - Mogłabym zabić za to Eliasa.
-Mogę Ci pomóc ukryć ciało! - zgłosiła się Lola i uśmiechnęła słodko. Wszyscy spojrzeli rozbawieni na Grace, która spoglądała na Lolę zdziwiona.
-Grace, Grace. - powiedział Louis, stawiając kawę przed moja narzeczoną. - Nie patrz tak na tego słodkiego aniołka, teraz jest wyjątkowo grzeczna.
-Ja naprawdę nie wiem, co wy macie do mojej małej bratanicy. - powiedział Gabriel, pojawiając się z Louise. -To potwierdzenie, że jest rodowitym Dekkerem.
-Ale i tak obiecałeś mnie zabrać na zakupy. - powiedziała Lola poważnym tonem. - Nie myśl, że zapomniałam.
-Śniadanie gotowe. - mruknąłem rozbawiony całą sytuacją. Wszyscy zasiedli do stołu i zaczęli jeść, przysłuchując się potyczką słownym Loli i Louisa. Po śniadaniu przyszedł Elias, zająć się Lolą. Ja natomiast pojechałem do Instytutu.

Odpoczywałem w swoim gabinecie, po spotkaniu dotyczącym złych stosunków z Francuzami, gdy zadzwonił telefon.
-Elias, coś się stało? - spytałem zaskoczony.
-Lola została porwana. - powiedział spanikowany.
-Zaraz będę. - powiedziałem zrywając się z krzesła. -Co się stało?
-Bawiliśmy się w jej pokoju, kiedy zachciało jej się pić. Zszedłem po sok do kuchni, gdy wróciłem już jej nie było. Przeszukałem dom i zadzwoniłem od razu do Ciebie, Matta i Gabriela. Gabriel szuka gdzieś w pobliżu jakiś śladów - powiedział Elias. - Przepraszam, ja nie wiem, jak to się stało! Florence i Louis nie odbierają.
-Przestań, ktoś przełamał nasze zabezpieczenia! - powiedział gdzieś w tle Matt. - Musiałbyś usłyszeć, że schodzi po schodach.
-Zaraz będę. - powiedziałem i wybiegając z gabinetu, wpadłem na swojego ojca.
-Evan, co się stało? - powiedział zaskoczony.
-Lola została porwana! Potrzebuje łowców z grupy pierwszej, drugiej i ostatecznej.
-Nie ma mowy. Potrzebuje ich, namierzyliśmy prawdopodobnie siedzibę Carlise;a. A po za tym, skąd wiesz, że została porwana. Może jest z Florence? Albo moc się jej ujawnia?
-Człowieku, czy ty siebie słyszysz? Gdyby chodziło o Tess, Ivy albo bliźniaków też tak byś powiedział?! - warknąłem. - To ja zarządzam Instytutem. Idą w teren ze mną.
-Wiesz jak szybko możesz przestać nim zarządzać? - powiedział mój ojciec równie wzburzony. Na korytarzu zebrał się już tłum gapiów.
-Gabriel miał rację, jesteś w stanie poświęcić najbliższą rodzinę dla władzy. Brata, syna pierworodnego. Nawet wnuczkę. - powiedziałem spoglądając na niego z pogardą. - Dla mnie już też nie istniejesz.
Nim zdążył odpowiedzieć, wyminąłem go i ruszyłem do domu. Gdy wszedłem, Matt rozmawiał przez telefon, a Elias chodził zdenerwowany po pokoju.
-Evan, ja naprawdę nie wiem jak to się stało! - powiedział, gdy mnie zauważył. - Gabriel jeszcze nie wrócił.
-Kira, Eloise, Grace i Javier szukają w pobliżu. John Fitzgerald już jedzie sprawdzić, kto mógł złamać zabezpieczenia mieszkania. Do Flo i Louisa nie da się dodzwonić. To samo z Louise. Gabriel też się do niej nie dodzwonił.
-W pobliżu domu nie ma żadnych jej śladów. Nie potrafię namierzyć jej aktywności. Ktoś musiał ją zamknąć gdzieś, gdzie są silne zabezpieczenia. - powiedział Gabriel pojawiając się w salonie. - Powiadomiłeś Instytut?
-Nasz ojciec nie wyraził zgody na zabranie jednostek w teren. Dał mi do zrozumienia, że przesadzam. - powiedziałem, siadając na kanapie i chowając twarz w dłoniach. - Gabriel, idź do szkoły. Powinno udać Ci się wejść, Flo zrobiła wyjątek dla Ciebie. Powiadom ją.
Gabriel tylko kiwnął głową i znikł. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Ruszyłem otworzyć, mając nadzieje, ze to Lola. Gdy otworzyłem ujrzałem Wrena i Eloise na czele grupy łowców.
-Przyszliśmy pomóc szukać Loli. - powiedział Wren. - Wszyscy przeciwstawili się twojemu ojcu. Dobrowolnie, poszli za Tobą.
Na potwierdzenie, każdy łowca kiwnął.
-Gdy wyszedłeś, Robert wyznaczył Wrena, by dowodził akcją. A Wren powiedział, że od wydawania mu rozkazów jesteś ty i że porwanie Loli jest ważniejsze. I wyszedł, a za nim połowa Instytutu.
-Ja... Dziękuje. - powiedziałem zaskoczony. - Wejdźcie.
Na samym końcu stali Javier i Grace. Przystanęli przy mnie i poczekali aż reszta łowców wejdzie do salonu.
-Szukaliśmy wokół domu, w lesie ani śladu. - powiedziała Grace. Javier kiwnął głową na potwierdzenie.
-Chodźcie do reszty. - powiedziałem i wszedłem do salonu, gdzie większość łowców już rozłożyła mapy i zaczęła tworzyć plany. Chwile później pojawiła się Louise.
-Evan? Co się dzieje? - powiedziała zaniepokojona.
-Lola zaginęła. - powiedziałem, nie zostało mi dokończone, gdyż usłyszeliśmy wycie Javiera. Nim zdążyłem zareagować, Javier i Grace zaatakowali Louise.

poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział sto czterdziesty czwarty - Louise.

Obudziłam się i spojrzałam na Gabriela, śpiącego obok mnie. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Pocałowałam go delikatnie i wyślizgnęłam się z łóżka, żeby go nie obudzić. Ubrałam jego koszulę, która była na mnie oczywiście za duża i zeszłam na dół. Louis jeszcze spał, prawdopodobnie tak samo jak wszyscy. Nadal zajmował naszą kanapę i nic nie wskazywało na to, że prędko ją opuści. Znikał tylko gdy wychodził na spacer albo zakupy. Pokręciłam głową z dezaprobatą i poszłam do kuchni, żeby zacząć szykować śniadanie. Starałam się skupić na każdej czynności, aby nie czuć się kompletnie bezradna. Pustka i poczucie winy także nie zniknęły.
Po jakimś czasie do kuchni wszedł Gabe w samych spodniach i uśmiechnął się na mój widok. Przytulił mnie od tyłu i pocałował w szyję.
-Dzień dobry, kochanie.-mruknął. Odwróciłam się z uśmiechem.
-Dzień dobry.-objęłam go w pasie i przyciągnęłam jak najbliżej siebie.-Muszę przyznać, że zabranie ci koszuli było niesamowicie dobrym pomysłem.
-Nie mogę się z tobą nie zgodzić.-uśmiechnął się i pocałował mnie, wplatając mi jedną dłoń we włosy, a drugą zatrzymując na moim biodrze. Zaplotłam ręce na jego karku, czując blat za plecami.
-O bogowie.-usłyszeliśmy westchnięcie i oderwaliśmy się od siebie, aby spojrzeć na Louisa, który stał w drzwiach kuchni.-Jesteście moją największą motywacją do wyprowadzki.
-Możesz to zrobić nawet dzisiaj. Kanapa potrzebuje w końcu trochę swobody.-odparłam rozbawiona.
-Gdybym miał pieniądze na wynajęcie mieszkania, już by mnie tu nie było.-Louis wywrócił oczami.-Ale nie mam, więc będę potulnie siedział na waszej kanapie.
-Zrób chociaż kawę. Gabriel cię nauczy. Słyszałam, że się na tym zna.-pocałowałam Gabriela szybko i poszłam zanieść część rzeczy na stół. Gdy wróciłam, Louis robił kawę, a Gabe smażył jajecznicę. Oparłam się o framugę i popatrzyłam na nich. Z jednej strony byli bardzo podobni, z drugiej zupełnie różni. Uśmiechnęłam się i podeszłam do Gabriela i oparłam się o blat obok niego.
-To aż dziwne, że Florence i Evan jeszcze śpią.-zauważył.
-Nie. Najdziwniejsze jest, że mały kanibal jeszcze nie wstał.-zaprzeczył Louis.
-Mówisz o Loli?-upewnił się Gabe, a Louis o mało nie wypuścił kubka z ręki. Popatrzył na Gabriela ze złością, a potem rozejrzał się wokół przerażony.
-Nie wymawiaj jej imienia. Ona to wyczuwa!-pouczył go.
-On ma rację. W dodatku wyczuwa strach.-spojrzałam na Louisa rozbawiona.-Im bardziej się boisz, tym trudniejsze pytania zadaje.
-Lola jest kochana. Przesadzacie!-zaśmiał się Gabe.
-Miałeś nie wymawiać imienia!-przypomniał Louis.
-Nikt nie przeczy temu, że jest kochana.-zapewniłam Gabriela.-Ale...
Nie było mi dane dokończyć, gdyż usłyszeliśmy tupot drobnych stópek, zbiegających po schodach. Louis popatrzył na Gabriela z nienawiścią, Gabe był po prostu zaskoczony, a ja się zaśmiałam.
-Mówiłem.-westchnął Louis i wyszedł z kuchni.-Lola, niosę kawy, nie przytulaj... Cholera, się!-dało się słyszeć z salonu.
-Jest bardzo kochana.-zapewniłam Gabriela i pocałowałam go w policzek.-Ale jest Dekkerką.-uśmiechnęłam się i wyszłam do salonu na spotkanie z moją małą siostrzenicą.

-Nie rozumiem czemu chodzisz do pracy w niedzielę.-po raz siedemnasty stwierdził Louis. Wcześniej tyle samo razy usłyszałam to od Gabriela. On jednak nie mógł iść z nami przez swoją demoniczną cząstkę.
-Jesteśmy właściwie w Instytucie, więc to nie jest praca.-przypomniałam. Ponownie. Dotarliśmy do drzwi. Samo wejście przez bramę było dla Louisa czymś ważnym, ale wejście do samego budynku sprawiło, że zatrzymał się i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu.
-Nie byłem w Instytucie od... bardzo dawna.-powiedział spokojnie, patrząc na wejście.
-Wiem.-spojrzałam na niego łagodnym wzrokiem i uśmiechnęłam się delikatnie.-Kiedyś musi być ten kolejny pierwszy raz.
Louis uśmiechnął się z przekąsem. Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Louis rozglądał się po wnętrzu jak zakochany.
-Zmieniło się... trochę. Wejście tutaj ponownie to jedyny plus nie bycia demonem.-przyznał oczarowany. Zaśmiałam się.
-Chodź, księżniczko. Muszę znaleźć Rose.-ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na to, czy Louis idzie za mną.
-Po co miałem iść z tobą?
-Bo byłeś demonem. I wiesz trochę więcej niż my. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, przeżyłeś wojnę i zjednoczenie gatunków. Jesteś przydatny.
-Jak skończę być przydatny to mnie zastrzelisz?-Louis uniósł brew. Uśmiechnęłam się uroczo, stając przed drzwiami do pokoju Rose.
-Absolutnie nie. Poproszę Gabriela, żeby podciął ci gardło.-zażartowałam. Były demon wywrócił oczami, zakładając ręce na piersi.
-Nie powinno mnie dziwić, że poświęcisz twojego uroczego przyjaciela, żeby zaciągnąć Gabriela do łóżka.-pokręcił głową z dezaprobatą.
-Mhm. Nie jesteś moim uroczym przyjacielem. Jesteś pokręconym dupkiem, który sypia na mojej kanapie i przynosi złą sławę naszemu imieniu.
-Ale z jakiegoś powodu pozwalasz mi sypiać na kanapie.-przypomniał. Wywróciłam oczami.
-Chciałabym znać ten powód. Może dlatego, że jesteś przydatny.-odgryzłam się, a uroczy, fałszywy uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Louis również się uśmiechnął, mniej więcej w takim samym stylu. Nagle drzwi się otworzyły, a Rose popatrzyła na nas znudzona.
-Skończyliście?
-Tak. Przyszłam spytać jak sprawy w Norwegii i czy dowiedziałaś się czegoś o Francuzach.-przeszłam od razu do rzeczy. Rose westchnęła i gestem zaprosiła nas do pokoju. Pokręciłam głową.-Evan był tak miły, że pozwolił nam skorzystać z gabinetu.
Gdy usiedliśmy w gabinecie Evana, Rose zaczęła mówić.
-W Norwegii na razie spokojnie. Ale Tony nadal nie powiedział wszystkiego. Ledwo przyznał się do współpracy z Carlislem. A u Francuzów cisza. Żaden z moich ludzi nie przysyła przydatnych informacji.
-Nie wierzę, że są tak spokojni.-mruknęłam bardziej do siebie niż do nich.
-Są sprytni. Ile wiecie o Francuzach? Kogo obserwują twoi ludzie?-spojrzał na Rose, w końcu czymś zaciekawiony.
-Cała francuską Radę oraz Instytut w Lille.
-Ilu ludzi obserwuje Instytut? Weszli do środka? I co z rodzinami Radnych?
-Nie mam tylu ludzi. W Instytucie nie mam nikogo, mam mojego człowieka w siedzibie Rady. Wie o wszystkich ważnych decyzjach. Taki był priorytet.-Rose powoli zaczynała tracić cierpliwość.
-Trzeba wysłać tam kogoś, kto naprawdę zdobędzie ich zaufanie. Pozna rodziny Radnych i ludzi z Instytutu. Jeśli coś się tam dzieje, to na pewno nie otwarcie i oficjalnie.-zauważył Louis.-Co o tym myślisz, Louise?
W odpowiedzi pokręciłam tylko głową, czując, że zaraz pęknie mi głowa. Wiedziałam co zaraz nastąpi i nie potrafiłam z tym walczyć. Czułam się kompletnie bezradna i nienawidziłam tego uczucia.
-Louis, chodź tu.-wydusiłam z siebie szybko. Były demon popatrzył na mnie nieco zdziwiony, ale posłuchał bez pytania. Złapałam go za ramię i zacisnęłam zęby. Carlisle nie może mnie wezwać, jeśli będzie ktoś ze mną. Przynajmniej miałam taką nadzieję. A jeśli to nie wypali, to przynajmniej Louis będzie znał położenie jego kryjówki.
Nagle wszystko minęło. Ból głowy zniknął, a ja miałam kontakt z rzeczywistością. Odetchnęłam głęboko.
-Co to do cholery było?-spytał Louis, patrząc na mnie zaskoczony. Zdziwienia nie kryła również Rose.
-Czasem... mam takie ataki. To nic takiego.-skłamałam.-Florence musi mi w końcu zrobić jakiś eliksir na to.
-Okay... To co sądzisz o wysłaniu kogoś do Francji?-spytała Rose.
-Porozmawiam o tym z Evanem i Robertem. I Florence.-odparłam, myśląc cały czas o nieudanym wezwaniu do Carlisle'a.-Porozmawiamy później, przepraszam was.
-Okay, wiesz gdzie mnie znaleźć.-Rose puściła do mnie oczko i wyszła. Louis popatrzył na mnie wyczekująco.
-Idziemy? Czy musisz coś jeszcze załatwić?-spytał. Pokręciłam głową.
-Możemy wracać.

niedziela, 18 października 2015

Rozdział sto czterdziesty trzeci - Tessa.

Głośne pukanie do drzwi wyrwało mnie z objęć Morfeusza. Przetarłam oczy, ziewając. Lyn podniosła się i sennym wzrokiem spojrzała na mnie.
-Jeśli to komornik, to ciało ukryjemy jutro.-mruknęła i padła znów na poduszkę. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam, nadal ledwo rejestrując co się dzieje. Owinęłam się szlafrokiem i poszłam otworzyć. Pukanie ponownie rozniosło się po całym mieszkaniu.
-Idę, idę.-mruknęłam do siebie. Miałam nadzieję, że to listonosz i zaraz będę mogła wrócić do łóżka. Jednak jedno spojrzenie na twarz osoby, która przyszła i już nie czułam się tak senna.-Gabriel. Jest sobota.
Musiało coś być nie tak z moimi procesami myślowymi, bo to była jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Nie widziałam mojego brata od bardzo dawna, nie mieliśmy kontaktu po jego 'cudownym' zmartwychwstaniu. I jedna rzecz, jaką mu powiedziałam to "Jest sobota". 
-Jest pierwsza popołudniu.-zauważył, unosząc brew. 
-Jest mi wszystko jedno.-odparłam i wycofałam się, żeby mógł swobodnie wejść. Zamknęłam za nim drzwi.-Co się stało, że przychodzisz do mnie o tak nieludzkiej porze?
-Chciałem po prostu spotkać się z moją małą siostrzyczką. Co robiłaś wczoraj w nocy, że jesteś dziś w takim stanie?-spytał, idąc za mną do kuchni. Gdy zobaczył moje roztargnienie, szybko sam nastawił ekspres na kawę i wskazał na krzesło, żebym usiadła. Nie protestowałam.
-Lyn pół nocy zamartwiała się o Louise. Zakładam, że jak już wstanie, to zaraz do niej pojedzie. Widziałeś się z nią?-spojrzałam na brata podejrzliwie. Nie byłam pewna jak wygląda teraz relacja jego i siostry Florence. 
-Tak. Nie była w najlepszym stanie. Ale myślę, że dzisiaj może być lepiej.-jego odpowiedź była wymijająca, więc nie mogłam nic z niej wywnioskować. 
-Mhm. To dobrze.-mruknęłam i wzięłam od niego kawę.-Dzięki. Ale nie wierzę, że przyszedłeś do mnie tylko po to, żeby zrobić mi coś do picia. 
-Czy nie mogę już odwiedzić swojej siostry bez żadnego konkretnego powodu?
-Nie. Jesteś demonem. Chcę usłyszeć powód, dla którego tu jesteś, bo inaczej założę, że zamierzasz wykupić moją duszę dla piekła. 
-To nie tak działa.-zapewnił Gabe rozbawiony.
-Aha. Na pewno.-posłałam mu mordercze spojrzenie, ale zaraz też się uśmiechnęłam. Gabriel chciał coś powiedzieć, ale Lynette w końcu postanowiła wstać i dołączyła do nas.
-Gabe.-spojrzała na niego zaskoczona. Mój brat uśmiechnął się i podszedł do niej, żeby ją uściskać. Lyn cofnęła się o krok.-Czekaj. Dalej jesteś dupkiem, czy się nawróciłeś?
Gabriel zaśmiał się i wywrócił oczami.
-Spokojnie, nawróciłem się. Chodź tu.-wyciągnął ręce, a Lynette przytuliła go mocno.
-W końcu. Już miałam dość wysłuchiwania jakim kretynem jesteś.-zaśmiała się i oderwała od niego.-Dobra, idę wziąć prysznic.
Lyn uśmiechnęła się do nas szeroko i poszła do łazienki. Spojrzałam na brata sceptycznie.
-To co tu robisz? Zdradzisz mi w końcu tę tajemnicę?
Gabriel westchnął i usiadł obok mnie. Wyglądał na przejętego.
-Tessy, wiem, że ostatnio zachowywałem się trochę... nie tak, jak ja. Było mi głupio, że kompletnie olałem moją małą siostrzyczkę. Nawet przed moją śmiercią i przemianą nasz kontakt nie był najlepszy, a to... no cóż, nie do końca mi odpowiada. Tęsknię za tobą i twoim wyzłośliwianiem się i twoim buntowniczym nastawieniem do świata.-Gabe posłał mi urocze spojrzenie. Robił zawsze takie wielkie oczy, gdy nie chciał, żebym powiedziała o czymś rodzicom. Przyzwyczaiłam się do takich min i już mnie aż tak nie ruszały. Ale jednak, też za nim tęskniłam.
-Dobra, wybaczam ci urwanie ze mną kontaktu.-mruknęłam i uśmiechnęłam się.-Ale musisz musisz mnie zabrać na wycieczkę jednym z twoich wypasionych samochodów.
Gabe się zaśmiał i mnie przytulił.
-Masz to jak w banku.
Przez chwilę rozmawialiśmy jeszcze o jakiś głupotach, dopóki Lyn nie wyszła z łazienki. Podeszła do kuchni po kawę, ale w końcu jej nie wzięła. Zdecydowała, że w kawiarni na rogu kupi swoją ulubioną, a to po drodze do domu Louise i Florence. Pocałowała mnie na pożegnanie, uściskała Gabriela i wyszła, zostawiając po sobie jeszcze mnóstwo pozytywnej energii. To było aż zaskakujące, biorąc pod uwagę jej nastrój z wczorajszej nocy.
-Zawsze ciągnęło cię do pozytywnych ludzi.-uśmiechnął się Gabe, widząc jak odprowadziłam Lyn wzrokiem. Kącik moich ust podjechał do góry.
-Dlatego lepiej dogadywałam się z tobą niż Evanem. On był emo chłopcem.-zaśmialiśmy się oboje. Popatrzyłam na brata.-Ciebie za to ciągnęło do adrenaliny.
-Ta.-mruknął, uśmiechając się lekko.-Wyścigi, byłe dziewczyny, które chyba do dzisiaj chcą mnie zamordować, przyjaźń z Florence. No i Louise.
-Jak jest teraz między wami?-spytałam niepewnie. Gabriel przez chwilę milczał, wahając się nad odpowiedzią.
-Kocham ją.-powiedział powoli i spokojnie, w pełni świadomy tego co mówi.-Czegokolwiek bym nie robił. Bez względu na wszystko ją kocham. I ona kocha mnie, tylko akurat wybraliśmy sobie nieodpowiedni moment na wyznawanie uczuć.-Gabe się skrzywił.
-Przez to, że zaraz może wybuchnąć wojna z Carlislem, czy przez to, że jesteś demonem?
-Oba po trochu. Z jednej strony nie chcę tego demona i nienawidzę go w sobie. Ale z drugiej, może być to pomocne przy zabiciu Hawthorne'ów.
-Skup się na razie na korzyściach.-zaproponowałam, odstawiając pusty kubek z kawy na stół.-Potem będziemy się martwić co z tym twoim demonem zrobić. A teraz muszę cię przeprosić, idę wziąć prysznic, a potem jestem umówiona.
-Z Rowan?-Gabe uniósł brew. Skinęłam głową.-Wiesz o niej i Louisie?
-Louisie? Tym twoim demonie-przewodniku?-spojrzałam na niego zdziwiona. Skąd Rowan znała tego człowieka?
-Byłym demonie. Został wywalony, bo chciał zmienić swoją ukochaną Rowan w  demona bez wiedzy Lucyfera.
-On był tajemniczym facetem Row? O cholera.-nie wiedziałam co zrobić.-Teraz tym bardziej muszę się z nią spotkać.
-Uważaj na siebie, Tessy. Jeśli o mnie chodzi, to nie powinnaś się z nią trzymać. Ale to moje zdanie.-Gabe wzruszył ramionami.-Zobaczymy się niedługo.
Przytuliłam brata, ciesząc się, że go odzyskałam. Przynajmniej trochę. Pożegnaliśmy się, a kiedy Gabe wyszedł, poszłam wziąć prysznic. Gorąca woda spływała po moim ciele, a ja zastanawiałam się co stało się z moją najlepszą przyjaciółką. Nie poznawałam jej. Może Gabe miał rację i powinnam skończyć tę znajomość.
Nie wiedziałam co robić. 

piątek, 2 października 2015

Rozdział sto czterdziesty drugi - Gabriel.

Louise mnie kochała, cały czas mnie kochała. Wiem, że powiedziała mi to będąc pijana, ale podobno pijani ludzie są szczerzy i mówią, to co czują. Wpatrywałem się jak śpi przy mnie. To była zdecydowanie jedna z najlepszych nocy z Louise. Wyznała mi swoje uczucia, a potem po prostu zasnęła w moich ramionach.
-Skończysz się na gapić i będziesz spał dalej? Jest noc.- mruknęła zaspana Louise, po czym skrzywiła się. Podałem jej wcześniej przygotowaną aspirynę i wodę. Dziewczyna wzięła tabletkę i popiła wodą spoglądając na mnie.
-Jest siódma rano, skarbie. - mruknąłem z uśmiechem.
-To jest środek nocy! - oburzyła się i położyła się do łóżka. - Przytul mnie. I śpij.
-Chciałbym spać. -powiedziałem, przyciągając ją do siebie. - Ale muszę coś załatwić, więc ja muszę już wstać.
-To, że cię kocham nie znaczy, że możesz być sobie rannym ptaszkiem. - mruknęła Louise sennym głosem. - Idź, ale masz mi to wynagrodzić.
-Obiecuje. - zaśmiałem się i pocałowałem Louise. Wyszedłem cicho z pokoju, gdzie Flo właśnie wychodziła z sypialni.
-Szczerzysz się jak głupi do sera, poderżnąłeś gardło Lou, że jesteś taki zadowolony? Spaliście ze sobą? Czy dostałeś większy demoniczny fundusz powierniczy? - spytała zaskoczona.
-Louise śpi, bezpieczna i w miarę zdrowa. Spaliśmy ze sobą, ale dosłownie. W ubraniach. Sen. Coś co tobie i mojemu bratu jest mało znane, kiedy jesteście obok siebie.
-Po pierwsze chory zboczeńcu, odkąd Lola zamieszkała w naszym łóżku to dużo śpimy, a po za tym  nasze życie łóżkowe to nie twój interes. A po drugie, co znaczy w miarę zdrowa?
-To znaczy, że będzie miała cholernego kaca i mdłości po mieszaniu wina z rumem. Ale wyznała mi, że mnie kocha! Rozumiesz? Kocha mnie. - uśmiechnąłem się szeroko.
-Ameryki to nie odkryłeś. - powiedziała schodząc na dół.  - To wiedzieli wszyscy.
-Oh, Flo twój najlepszy przyjaciel, kompan od kieliszka i wyścigów, przyszły szwagier jest taki szczęśliwy, ale opanuj emocje. - mruknąłem, wchodząc za nią do kuchni.
-Długo myślałeś nad tym określeniem? - roześmiała się. Z salonu dobiegał śmiech Loli. - Lola? Oglądasz Kucyki Pony?
-Oczywiście. - odkrzyknęła dziewczynka.
-Mam przyjść sprawdzić? - spytała Flo.
-Lepiej nie. - głos Loli zaczął się zbliżać. - Bo ja już przyszłam sprawdzić.
-Lola. Postawmy sprawę jasno. Oglądasz programy dostosowane dla siebie, a jeśli nie, to wtedy pozbywamy się każdego telewizora w tym domu.
-Dobrze! I tak już mi się znudziło! - mruknęła dziewczynka. - Czy mogę chociaż oglądać Discovery Science?
-Jak już musisz. - mruknęła Flo, a dziewczynka od razu pobiegła do salonu.
-Widzę bycie matką Ci służy. - uśmiechnąłem się lekko. - Wrócę później.
-Nie zabij nikogo. - powiedziała Flo na pożegnanie.
-To jednak nie wrócę. - mruknąłem wychodząc. Wybrałem numer telefonu do Franka.
-I co? Znalazłeś coś? - spytałem od razu.
-Młodzież i ten brak szacunku do starszych. - powiedział zirytowany Frank, mógłbym przysiąc, że wywrócił przy oczami. -Pamiętaj, że jesteś mi coś winien. W każdym bądź razie właśnie wysłałem Ci dokładną lokalizację Cedrica. Jest z nim dziesięć osób. Jest bez ojca i drugiego przygłupa.
-Świetnie. Dzięki. - Rozłączyłem się i przeniosłem się pod wskazany adres. Moc bycia niewidzialnym w tym przypadku to zbawienie. Ced omawiał coś ze swoimi podwładnymi. Akurat jeden z nich przeszedł obok mnie, była to dobra okazja by skręcić mu kark. Następnie pojawiłem się obok drugiego i również pozbawiłem go życia. Ced i reszta spojrzeli zaskoczeni.
-Witaj Cedric. - uśmiechnąłem się, ujawniając swoją obecność w pomieszczeniu.
-Przecież ty nie żyjesz. - powiedział zaskoczony Ced.
-Marnie knujecie przeciwko nam, skoro nie wiecie o moim '' cudownym zmartwychwstaniu ''. Od momentu odzyskania przytomności stałem się demonem. Demonem trzeciego stopnia, dokładniej. To się wiąże z dużym wachlarzem możliwości. Wiesz, nieśmiertelność, teleportacja, czytanie w myślach, nieograniczona moc innymi słowy. - zacząłem chodzić po pomieszczeniu. -Ale wciąż kocham Louise Tempest. To powinno odejść wraz z moim przebudzeniem. Ale nie odeszło, więc bardzo mi się nie podoba, że zabiliście jej rodziców. Sprawiedliwie by było, gdybym zabił twojego ojca, ale nie jeszcze nie namierzyłem go dokładnie. Na razie zabiję twoich współpracowników.
Pojawiłem się za jednym z nich i wyrwałem mu serce.
-Nie wygracie tej wojny! - warknął Cedric.
-Może nie, ale wy tym bardziej. Generalnie Florence pija herbatki z Lucyferem, a ja pijam z nim drinki, podziwiając jego demoniczne społeczeństwo. Pomyśl co wasza garstka czarnoksiężników, może zrobić gromadzie demonów? - mruknąłem, zabijając kolejnego jego współpracownika. - Cholera, w przy takim trybie pracy, będę musiał wymienić całą garderobę w tym tygodniu.
-Widzę, że jesteś jak zwykle zapatrzony w siebie Gabrielu. - powiedział Ced. - A po za tym, nie wszystko jest tak jak Ci się wydaje. Louise obiecała, że zostanie z Carlisem do końca.
-Z tego co pamiętam, nim nasza słodziutka Eloise została waszym pieskiem, Carlise był martwy. Jego koniec nastąpił. - mruknąłem znudzony konwersacją. Zabijanie kolejnych współpracowników było nudne. Dlaczego żaden z nich się nie bronił?
-Grzeszysz inteligencją, jak zawsze. - mruknął Ced. - Mnie też zamierzasz zabić?
-Nie. Pójdziesz poskarżyć się tatusiowi przecież! - powiedziałem, zabijając ostatniego sługusa Ced'a.-Pozdrów go ode mnie.
I jak gdyby nigdy nic pojawiłem się w kuchni Flo i Lou. Louise akurat piła kawę, a Flo czesząc Lolę, wywróciła oczami jak tylko mnie zobaczyła.
-Hej! Zabiłem naprawdę złych ludzi. Nie moja wina, że wpadli mi pod ręce. - westchnąłem teatralnie i usiadłem obok Louise.
-Przypomina mi się noc, przejęcia władzy w Instytucie. -szepnęła Lou z lekkim uśmiechem.
-Pamiętam każdy szczegół tej nocy. - Uśmiechnąłem się lekko. - Wezmę prysznic.
-Doskonały pomysł. Mam dość usuwania krwi za każdym razem. - powiedziała Flo.
-Przecież każesz robić to tacie! - zaprotestowała Lola. Roześmiałem się cicho, widząc minę Flo.
-Mały kabel, cholerne Dekkerowskie nasienie! Poważnie, Gabriel. Nie myśl o potomku, bo własnoręcznie Cię zabije.
-Dobrze. - mruknąłem rozbawiony. -Idę pod prysznic.
Nie wszedłem jeszcze dobrze na piętro, gdy dołączyła do mnie Louise i pociągnęła mnie do swojej sypialni, zaczęła rozpinać moją koszulę.
-Dziś jestem trzeźwa. - mruknęła rozbawiona. - A ty jesteś mi coś winny za ten poranek.
Pociągnęła mnie w stronę łóżka pozbywając się naszych ubrań


Po uroczym południu z Louise, postanowiłem odwiedzić Tess i pogodzić się w końcu. Gdy wyszedłem od Tess, wybrałem numer Flo.
-Flo, zrobisz coś dla mnie? - powiedziałem, w duchu licząc na pomoc przyjaciółki.
-Zrobię wszystko, jak wyjaśnisz Loli czym jest chemia nuklearna, molekularna i czym to się różni. - mruknęła.
-Okej, jutro rano jej poopowiadam o tym. Zatrzymaj Louise w domu, chce ją zabrać na randkę.
-Kim Ty jesteś człowieku? - mruknęła Flo. - Na randce nie byłeś od... szesnastego roku życia.
-Ludzie się zmieniają. - zaśmiałem się i zatrzymałem się przed kwiaciarnią. - Jak Ci się uda zatrzymać Louise, zajmę się jeden wieczór Lolą. Nie będe puszczał jej nieodpowiednich seriali, a ty i Evan spędzicie czas we dwoje.
-Okej, ma się jakoś specjalnie ubrać? - spytała Flo, zmieniając nastawienie.
-Nie, po prostu ją zagadaj czy coś. Muszę kończyć. - mruknąłem i schowałem telefon. Wszedłem do kwiaciarni, rozglądając się po pomieszczeniu za odpowiednim bukietem dla Lou. W końcu zdecydowałem się na czerwone róże i pojawiłem się przed domem Flo i Lou, pukając. W drzwiach pojawiła się Lou, spoglądając na mnie zaskoczona.
-Droga Louise, czy zechcesz pójść ze mną na randkę? - uśmiechnąłem się lekko, widząc reakcję Louise.
-Co mam ubrać? - spytała z uśmiechem.
-Coś wyjściowego. Tylko pospiesz się, bo mam niespodziankę. - Lou zniknęła za drzwiami, wywracając oczami. Znikłem i pojawiłem się w jednym z garniturów, sprawdzając czy mam bilety. Po chwili wyszła Lou, w czarnej sukience przed kolana.
-Pięknie wyglądasz. - powiedziałem, całując ją w policzek.
-Dziękuje. - uśmiechnęła się. - To gdzie idziemy?
-Do The Globe, następnie mamy rezerwację w restauracji a na koniec spacer. - złapałem Louise i przeniosłem się pod teatr. Przedstawienie było ciekawe, chociaż bardziej przypatrywałem się Lou. Na kolacji rozmawialiśmy głównie o wszystkim i o niczym, w końcu darowaliśmy sobie spacer i wróciliśmy do sypialni Louise.
-Napijesz się jeszcze wina? - spytałem, ściągając marynarkę.
-Możesz przynieść, jak jeszcze jest. - powiedziała Louise, ściągając obcasy.
-Louis kupił nowe. - uśmiechnąłem się. - Oglądamy Grę o Tron?
-Jasne, że tak. Głupie pytanie. - Lou spojrzała na mnie, jakbym spytał ją o najoczywistszą rzecz świata.
-Oglądacie Gre o Tron? - Lola weszła do pokoju. - Mogę z wami? Za nim zaczniecie mi wciskać kity, że to część randki, to wam nie uwierzę, bo to po prostu miły wieczór. Nie nadajecie się na randki, za to wasz miły wieczór może być milszy jeśli spędzicie go z waszą ukochaną Lolą!
Dziewczynka uśmiechała się jakby dokonała odkrycia stulecia. Po chwili do pokoju wpadł Louis.
-Lola, twoja matka mi płaci za uczenie Cię gry na skrzypcach a nie bieganie po domu.  - mruknął karcąco Louis.
-Moja matka przede wszystkim toleruje Cię na naszej kanapie. A ty jesteś nie miły. - powiedziała Lola i usiadła skrzywiona na łóżku. - Wujku Gabrielu! On po mnie krzyczy.
-No bo macha smyczkiem jak mieczem świetlnym i to nie po strunach! - obronił się Louis. - Ona krzywdzi ten instrument! Nie skupia się na grze!
-Lola. - przykucnąłem spoglądając na dziewczynkę. - Jeśli pójdziesz ładnie się uczyć z wujkiem Louisem, to jutro pójdziemy kupić tyle sukienek ile będziesz chciała.
-To biegnę! - dziewczyna zeskoczyła radośnie z łóżka Lou. - Interesy z wami to czysta przyjemność.
-Dla zrozumienia, jeśli urodzi wam się dziecko... to nigdy, przenigdy nie będe się nim opiekować. - powiedział Louis, wychodząc z sypialni.
-On chce Cię zabić za nazwanie go wujkiem Loli. - powiedziała rozbawiona Louise.
-Trudno. - zaśmiałem się i podszedłem do Louise. - Ale Lola ma racje, nie nadajemy się do randek. Kocham Cię, ale nie. Może kiedyś.
-Może. - zaśmiała się Lou i pocałowała mnie delikatnie.
Resztę wieczoru spędziliśmy spokojnie oglądając Grę o Tron i słuchając kłótni Louisa i Loli na temat gry na skrzypcach.