Louise mnie kochała, cały czas mnie kochała. Wiem, że powiedziała mi to będąc pijana, ale podobno pijani ludzie są szczerzy i mówią, to co czują. Wpatrywałem się jak śpi przy mnie. To była zdecydowanie jedna z najlepszych nocy z Louise. Wyznała mi swoje uczucia, a potem po prostu zasnęła w moich ramionach.
-Skończysz się na gapić i będziesz spał dalej? Jest noc.- mruknęła zaspana Louise, po czym skrzywiła się. Podałem jej wcześniej przygotowaną aspirynę i wodę. Dziewczyna wzięła tabletkę i popiła wodą spoglądając na mnie.
-Jest siódma rano, skarbie. - mruknąłem z uśmiechem.
-To jest środek nocy! - oburzyła się i położyła się do łóżka. - Przytul mnie. I śpij.
-Chciałbym spać. -powiedziałem, przyciągając ją do siebie. - Ale muszę coś załatwić, więc ja muszę już wstać.
-To, że cię kocham nie znaczy, że możesz być sobie rannym ptaszkiem. - mruknęła Louise sennym głosem. - Idź, ale masz mi to wynagrodzić.
-Obiecuje. - zaśmiałem się i pocałowałem Louise. Wyszedłem cicho z pokoju, gdzie Flo właśnie wychodziła z sypialni.
-Szczerzysz się jak głupi do sera, poderżnąłeś gardło Lou, że jesteś taki zadowolony? Spaliście ze sobą? Czy dostałeś większy demoniczny fundusz powierniczy? - spytała zaskoczona.
-Louise śpi, bezpieczna i w miarę zdrowa. Spaliśmy ze sobą, ale dosłownie. W ubraniach. Sen. Coś co tobie i mojemu bratu jest mało znane, kiedy jesteście obok siebie.
-Po pierwsze chory zboczeńcu, odkąd Lola zamieszkała w naszym łóżku to dużo śpimy, a po za tym nasze życie łóżkowe to nie twój interes. A po drugie, co znaczy w miarę zdrowa?
-To znaczy, że będzie miała cholernego kaca i mdłości po mieszaniu wina z rumem. Ale wyznała mi, że mnie kocha! Rozumiesz? Kocha mnie. - uśmiechnąłem się szeroko.
-Ameryki to nie odkryłeś. - powiedziała schodząc na dół. - To wiedzieli wszyscy.
-Oh, Flo twój najlepszy przyjaciel, kompan od kieliszka i wyścigów, przyszły szwagier jest taki szczęśliwy, ale opanuj emocje. - mruknąłem, wchodząc za nią do kuchni.
-Długo myślałeś nad tym określeniem? - roześmiała się. Z salonu dobiegał śmiech Loli. - Lola? Oglądasz Kucyki Pony?
-Oczywiście. - odkrzyknęła dziewczynka.
-Mam przyjść sprawdzić? - spytała Flo.
-Lepiej nie. - głos Loli zaczął się zbliżać. - Bo ja już przyszłam sprawdzić.
-Lola. Postawmy sprawę jasno. Oglądasz programy dostosowane dla siebie, a jeśli nie, to wtedy pozbywamy się każdego telewizora w tym domu.
-Dobrze! I tak już mi się znudziło! - mruknęła dziewczynka. - Czy mogę chociaż oglądać Discovery Science?
-Jak już musisz. - mruknęła Flo, a dziewczynka od razu pobiegła do salonu.
-Widzę bycie matką Ci służy. - uśmiechnąłem się lekko. - Wrócę później.
-Nie zabij nikogo. - powiedziała Flo na pożegnanie.
-To jednak nie wrócę. - mruknąłem wychodząc. Wybrałem numer telefonu do Franka.
-I co? Znalazłeś coś? - spytałem od razu.
-Młodzież i ten brak szacunku do starszych. - powiedział zirytowany Frank, mógłbym przysiąc, że wywrócił przy oczami. -Pamiętaj, że jesteś mi coś winien. W każdym bądź razie właśnie wysłałem Ci dokładną lokalizację Cedrica. Jest z nim dziesięć osób. Jest bez ojca i drugiego przygłupa.
-Świetnie. Dzięki. - Rozłączyłem się i przeniosłem się pod wskazany adres. Moc bycia niewidzialnym w tym przypadku to zbawienie. Ced omawiał coś ze swoimi podwładnymi. Akurat jeden z nich przeszedł obok mnie, była to dobra okazja by skręcić mu kark. Następnie pojawiłem się obok drugiego i również pozbawiłem go życia. Ced i reszta spojrzeli zaskoczeni.
-Witaj Cedric. - uśmiechnąłem się, ujawniając swoją obecność w pomieszczeniu.
-Przecież ty nie żyjesz. - powiedział zaskoczony Ced.
-Marnie knujecie przeciwko nam, skoro nie wiecie o moim '' cudownym zmartwychwstaniu ''. Od momentu odzyskania przytomności stałem się demonem. Demonem trzeciego stopnia, dokładniej. To się wiąże z dużym wachlarzem możliwości. Wiesz, nieśmiertelność, teleportacja, czytanie w myślach, nieograniczona moc innymi słowy. - zacząłem chodzić po pomieszczeniu. -Ale wciąż kocham Louise Tempest. To powinno odejść wraz z moim przebudzeniem. Ale nie odeszło, więc bardzo mi się nie podoba, że zabiliście jej rodziców. Sprawiedliwie by było, gdybym zabił twojego ojca, ale nie jeszcze nie namierzyłem go dokładnie. Na razie zabiję twoich współpracowników.
Pojawiłem się za jednym z nich i wyrwałem mu serce.
-Nie wygracie tej wojny! - warknął Cedric.
-Może nie, ale wy tym bardziej. Generalnie Florence pija herbatki z Lucyferem, a ja pijam z nim drinki, podziwiając jego demoniczne społeczeństwo. Pomyśl co wasza garstka czarnoksiężników, może zrobić gromadzie demonów? - mruknąłem, zabijając kolejnego jego współpracownika. - Cholera, w przy takim trybie pracy, będę musiał wymienić całą garderobę w tym tygodniu.
-Widzę, że jesteś jak zwykle zapatrzony w siebie Gabrielu. - powiedział Ced. - A po za tym, nie wszystko jest tak jak Ci się wydaje. Louise obiecała, że zostanie z Carlisem do końca.
-Z tego co pamiętam, nim nasza słodziutka Eloise została waszym pieskiem, Carlise był martwy. Jego koniec nastąpił. - mruknąłem znudzony konwersacją. Zabijanie kolejnych współpracowników było nudne. Dlaczego żaden z nich się nie bronił?
-Grzeszysz inteligencją, jak zawsze. - mruknął Ced. - Mnie też zamierzasz zabić?
-Nie. Pójdziesz poskarżyć się tatusiowi przecież! - powiedziałem, zabijając ostatniego sługusa Ced'a.-Pozdrów go ode mnie.
I jak gdyby nigdy nic pojawiłem się w kuchni Flo i Lou. Louise akurat piła kawę, a Flo czesząc Lolę, wywróciła oczami jak tylko mnie zobaczyła.
-Hej! Zabiłem naprawdę złych ludzi. Nie moja wina, że wpadli mi pod ręce. - westchnąłem teatralnie i usiadłem obok Louise.
-Przypomina mi się noc, przejęcia władzy w Instytucie. -szepnęła Lou z lekkim uśmiechem.
-Pamiętam każdy szczegół tej nocy. - Uśmiechnąłem się lekko. - Wezmę prysznic.
-Doskonały pomysł. Mam dość usuwania krwi za każdym razem. - powiedziała Flo.
-Przecież każesz robić to tacie! - zaprotestowała Lola. Roześmiałem się cicho, widząc minę Flo.
-Mały kabel, cholerne Dekkerowskie nasienie! Poważnie, Gabriel. Nie myśl o potomku, bo własnoręcznie Cię zabije.
-Dobrze. - mruknąłem rozbawiony. -Idę pod prysznic.
Nie wszedłem jeszcze dobrze na piętro, gdy dołączyła do mnie Louise i pociągnęła mnie do swojej sypialni, zaczęła rozpinać moją koszulę.
-Dziś jestem trzeźwa. - mruknęła rozbawiona. - A ty jesteś mi coś winny za ten poranek.
Pociągnęła mnie w stronę łóżka pozbywając się naszych ubrań
Po uroczym południu z Louise, postanowiłem odwiedzić Tess i pogodzić się w końcu. Gdy wyszedłem od Tess, wybrałem numer Flo.
-Flo, zrobisz coś dla mnie? - powiedziałem, w duchu licząc na pomoc przyjaciółki.
-Zrobię wszystko, jak wyjaśnisz Loli czym jest chemia nuklearna, molekularna i czym to się różni. - mruknęła.
-Okej, jutro rano jej poopowiadam o tym. Zatrzymaj Louise w domu, chce ją zabrać na randkę.
-Kim Ty jesteś człowieku? - mruknęła Flo. - Na randce nie byłeś od... szesnastego roku życia.
-Ludzie się zmieniają. - zaśmiałem się i zatrzymałem się przed kwiaciarnią. - Jak Ci się uda zatrzymać Louise, zajmę się jeden wieczór Lolą. Nie będe puszczał jej nieodpowiednich seriali, a ty i Evan spędzicie czas we dwoje.
-Okej, ma się jakoś specjalnie ubrać? - spytała Flo, zmieniając nastawienie.
-Nie, po prostu ją zagadaj czy coś. Muszę kończyć. - mruknąłem i schowałem telefon. Wszedłem do kwiaciarni, rozglądając się po pomieszczeniu za odpowiednim bukietem dla Lou. W końcu zdecydowałem się na czerwone róże i pojawiłem się przed domem Flo i Lou, pukając. W drzwiach pojawiła się Lou, spoglądając na mnie zaskoczona.
-Droga Louise, czy zechcesz pójść ze mną na randkę? - uśmiechnąłem się lekko, widząc reakcję Louise.
-Co mam ubrać? - spytała z uśmiechem.
-Coś wyjściowego. Tylko pospiesz się, bo mam niespodziankę. - Lou zniknęła za drzwiami, wywracając oczami. Znikłem i pojawiłem się w jednym z garniturów, sprawdzając czy mam bilety. Po chwili wyszła Lou, w czarnej sukience przed kolana.
-Pięknie wyglądasz. - powiedziałem, całując ją w policzek.
-Dziękuje. - uśmiechnęła się. - To gdzie idziemy?
-Do The Globe, następnie mamy rezerwację w restauracji a na koniec spacer. - złapałem Louise i przeniosłem się pod teatr. Przedstawienie było ciekawe, chociaż bardziej przypatrywałem się Lou. Na kolacji rozmawialiśmy głównie o wszystkim i o niczym, w końcu darowaliśmy sobie spacer i wróciliśmy do sypialni Louise.
-Napijesz się jeszcze wina? - spytałem, ściągając marynarkę.
-Możesz przynieść, jak jeszcze jest. - powiedziała Louise, ściągając obcasy.
-Louis kupił nowe. - uśmiechnąłem się. - Oglądamy Grę o Tron?
-Jasne, że tak. Głupie pytanie. - Lou spojrzała na mnie, jakbym spytał ją o najoczywistszą rzecz świata.
-Oglądacie Gre o Tron? - Lola weszła do pokoju. - Mogę z wami? Za nim zaczniecie mi wciskać kity, że to część randki, to wam nie uwierzę, bo to po prostu miły wieczór. Nie nadajecie się na randki, za to wasz miły wieczór może być milszy jeśli spędzicie go z waszą ukochaną Lolą!
Dziewczynka uśmiechała się jakby dokonała odkrycia stulecia. Po chwili do pokoju wpadł Louis.
-Lola, twoja matka mi płaci za uczenie Cię gry na skrzypcach a nie bieganie po domu. - mruknął karcąco Louis.
-Moja matka przede wszystkim toleruje Cię na naszej kanapie. A ty jesteś nie miły. - powiedziała Lola i usiadła skrzywiona na łóżku. - Wujku Gabrielu! On po mnie krzyczy.
-No bo macha smyczkiem jak mieczem świetlnym i to nie po strunach! - obronił się Louis. - Ona krzywdzi ten instrument! Nie skupia się na grze!
-Lola. - przykucnąłem spoglądając na dziewczynkę. - Jeśli pójdziesz ładnie się uczyć z wujkiem Louisem, to jutro pójdziemy kupić tyle sukienek ile będziesz chciała.
-To biegnę! - dziewczyna zeskoczyła radośnie z łóżka Lou. - Interesy z wami to czysta przyjemność.
-Dla zrozumienia, jeśli urodzi wam się dziecko... to nigdy, przenigdy nie będe się nim opiekować. - powiedział Louis, wychodząc z sypialni.
-On chce Cię zabić za nazwanie go wujkiem Loli. - powiedziała rozbawiona Louise.
-Trudno. - zaśmiałem się i podszedłem do Louise. - Ale Lola ma racje, nie nadajemy się do randek. Kocham Cię, ale nie. Może kiedyś.
-Może. - zaśmiała się Lou i pocałowała mnie delikatnie.
Resztę wieczoru spędziliśmy spokojnie oglądając Grę o Tron i słuchając kłótni Louisa i Loli na temat gry na skrzypcach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz