poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział sto czterdziesty czwarty - Louise.

Obudziłam się i spojrzałam na Gabriela, śpiącego obok mnie. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Pocałowałam go delikatnie i wyślizgnęłam się z łóżka, żeby go nie obudzić. Ubrałam jego koszulę, która była na mnie oczywiście za duża i zeszłam na dół. Louis jeszcze spał, prawdopodobnie tak samo jak wszyscy. Nadal zajmował naszą kanapę i nic nie wskazywało na to, że prędko ją opuści. Znikał tylko gdy wychodził na spacer albo zakupy. Pokręciłam głową z dezaprobatą i poszłam do kuchni, żeby zacząć szykować śniadanie. Starałam się skupić na każdej czynności, aby nie czuć się kompletnie bezradna. Pustka i poczucie winy także nie zniknęły.
Po jakimś czasie do kuchni wszedł Gabe w samych spodniach i uśmiechnął się na mój widok. Przytulił mnie od tyłu i pocałował w szyję.
-Dzień dobry, kochanie.-mruknął. Odwróciłam się z uśmiechem.
-Dzień dobry.-objęłam go w pasie i przyciągnęłam jak najbliżej siebie.-Muszę przyznać, że zabranie ci koszuli było niesamowicie dobrym pomysłem.
-Nie mogę się z tobą nie zgodzić.-uśmiechnął się i pocałował mnie, wplatając mi jedną dłoń we włosy, a drugą zatrzymując na moim biodrze. Zaplotłam ręce na jego karku, czując blat za plecami.
-O bogowie.-usłyszeliśmy westchnięcie i oderwaliśmy się od siebie, aby spojrzeć na Louisa, który stał w drzwiach kuchni.-Jesteście moją największą motywacją do wyprowadzki.
-Możesz to zrobić nawet dzisiaj. Kanapa potrzebuje w końcu trochę swobody.-odparłam rozbawiona.
-Gdybym miał pieniądze na wynajęcie mieszkania, już by mnie tu nie było.-Louis wywrócił oczami.-Ale nie mam, więc będę potulnie siedział na waszej kanapie.
-Zrób chociaż kawę. Gabriel cię nauczy. Słyszałam, że się na tym zna.-pocałowałam Gabriela szybko i poszłam zanieść część rzeczy na stół. Gdy wróciłam, Louis robił kawę, a Gabe smażył jajecznicę. Oparłam się o framugę i popatrzyłam na nich. Z jednej strony byli bardzo podobni, z drugiej zupełnie różni. Uśmiechnęłam się i podeszłam do Gabriela i oparłam się o blat obok niego.
-To aż dziwne, że Florence i Evan jeszcze śpią.-zauważył.
-Nie. Najdziwniejsze jest, że mały kanibal jeszcze nie wstał.-zaprzeczył Louis.
-Mówisz o Loli?-upewnił się Gabe, a Louis o mało nie wypuścił kubka z ręki. Popatrzył na Gabriela ze złością, a potem rozejrzał się wokół przerażony.
-Nie wymawiaj jej imienia. Ona to wyczuwa!-pouczył go.
-On ma rację. W dodatku wyczuwa strach.-spojrzałam na Louisa rozbawiona.-Im bardziej się boisz, tym trudniejsze pytania zadaje.
-Lola jest kochana. Przesadzacie!-zaśmiał się Gabe.
-Miałeś nie wymawiać imienia!-przypomniał Louis.
-Nikt nie przeczy temu, że jest kochana.-zapewniłam Gabriela.-Ale...
Nie było mi dane dokończyć, gdyż usłyszeliśmy tupot drobnych stópek, zbiegających po schodach. Louis popatrzył na Gabriela z nienawiścią, Gabe był po prostu zaskoczony, a ja się zaśmiałam.
-Mówiłem.-westchnął Louis i wyszedł z kuchni.-Lola, niosę kawy, nie przytulaj... Cholera, się!-dało się słyszeć z salonu.
-Jest bardzo kochana.-zapewniłam Gabriela i pocałowałam go w policzek.-Ale jest Dekkerką.-uśmiechnęłam się i wyszłam do salonu na spotkanie z moją małą siostrzenicą.

-Nie rozumiem czemu chodzisz do pracy w niedzielę.-po raz siedemnasty stwierdził Louis. Wcześniej tyle samo razy usłyszałam to od Gabriela. On jednak nie mógł iść z nami przez swoją demoniczną cząstkę.
-Jesteśmy właściwie w Instytucie, więc to nie jest praca.-przypomniałam. Ponownie. Dotarliśmy do drzwi. Samo wejście przez bramę było dla Louisa czymś ważnym, ale wejście do samego budynku sprawiło, że zatrzymał się i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu.
-Nie byłem w Instytucie od... bardzo dawna.-powiedział spokojnie, patrząc na wejście.
-Wiem.-spojrzałam na niego łagodnym wzrokiem i uśmiechnęłam się delikatnie.-Kiedyś musi być ten kolejny pierwszy raz.
Louis uśmiechnął się z przekąsem. Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Louis rozglądał się po wnętrzu jak zakochany.
-Zmieniło się... trochę. Wejście tutaj ponownie to jedyny plus nie bycia demonem.-przyznał oczarowany. Zaśmiałam się.
-Chodź, księżniczko. Muszę znaleźć Rose.-ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na to, czy Louis idzie za mną.
-Po co miałem iść z tobą?
-Bo byłeś demonem. I wiesz trochę więcej niż my. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, przeżyłeś wojnę i zjednoczenie gatunków. Jesteś przydatny.
-Jak skończę być przydatny to mnie zastrzelisz?-Louis uniósł brew. Uśmiechnęłam się uroczo, stając przed drzwiami do pokoju Rose.
-Absolutnie nie. Poproszę Gabriela, żeby podciął ci gardło.-zażartowałam. Były demon wywrócił oczami, zakładając ręce na piersi.
-Nie powinno mnie dziwić, że poświęcisz twojego uroczego przyjaciela, żeby zaciągnąć Gabriela do łóżka.-pokręcił głową z dezaprobatą.
-Mhm. Nie jesteś moim uroczym przyjacielem. Jesteś pokręconym dupkiem, który sypia na mojej kanapie i przynosi złą sławę naszemu imieniu.
-Ale z jakiegoś powodu pozwalasz mi sypiać na kanapie.-przypomniał. Wywróciłam oczami.
-Chciałabym znać ten powód. Może dlatego, że jesteś przydatny.-odgryzłam się, a uroczy, fałszywy uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Louis również się uśmiechnął, mniej więcej w takim samym stylu. Nagle drzwi się otworzyły, a Rose popatrzyła na nas znudzona.
-Skończyliście?
-Tak. Przyszłam spytać jak sprawy w Norwegii i czy dowiedziałaś się czegoś o Francuzach.-przeszłam od razu do rzeczy. Rose westchnęła i gestem zaprosiła nas do pokoju. Pokręciłam głową.-Evan był tak miły, że pozwolił nam skorzystać z gabinetu.
Gdy usiedliśmy w gabinecie Evana, Rose zaczęła mówić.
-W Norwegii na razie spokojnie. Ale Tony nadal nie powiedział wszystkiego. Ledwo przyznał się do współpracy z Carlislem. A u Francuzów cisza. Żaden z moich ludzi nie przysyła przydatnych informacji.
-Nie wierzę, że są tak spokojni.-mruknęłam bardziej do siebie niż do nich.
-Są sprytni. Ile wiecie o Francuzach? Kogo obserwują twoi ludzie?-spojrzał na Rose, w końcu czymś zaciekawiony.
-Cała francuską Radę oraz Instytut w Lille.
-Ilu ludzi obserwuje Instytut? Weszli do środka? I co z rodzinami Radnych?
-Nie mam tylu ludzi. W Instytucie nie mam nikogo, mam mojego człowieka w siedzibie Rady. Wie o wszystkich ważnych decyzjach. Taki był priorytet.-Rose powoli zaczynała tracić cierpliwość.
-Trzeba wysłać tam kogoś, kto naprawdę zdobędzie ich zaufanie. Pozna rodziny Radnych i ludzi z Instytutu. Jeśli coś się tam dzieje, to na pewno nie otwarcie i oficjalnie.-zauważył Louis.-Co o tym myślisz, Louise?
W odpowiedzi pokręciłam tylko głową, czując, że zaraz pęknie mi głowa. Wiedziałam co zaraz nastąpi i nie potrafiłam z tym walczyć. Czułam się kompletnie bezradna i nienawidziłam tego uczucia.
-Louis, chodź tu.-wydusiłam z siebie szybko. Były demon popatrzył na mnie nieco zdziwiony, ale posłuchał bez pytania. Złapałam go za ramię i zacisnęłam zęby. Carlisle nie może mnie wezwać, jeśli będzie ktoś ze mną. Przynajmniej miałam taką nadzieję. A jeśli to nie wypali, to przynajmniej Louis będzie znał położenie jego kryjówki.
Nagle wszystko minęło. Ból głowy zniknął, a ja miałam kontakt z rzeczywistością. Odetchnęłam głęboko.
-Co to do cholery było?-spytał Louis, patrząc na mnie zaskoczony. Zdziwienia nie kryła również Rose.
-Czasem... mam takie ataki. To nic takiego.-skłamałam.-Florence musi mi w końcu zrobić jakiś eliksir na to.
-Okay... To co sądzisz o wysłaniu kogoś do Francji?-spytała Rose.
-Porozmawiam o tym z Evanem i Robertem. I Florence.-odparłam, myśląc cały czas o nieudanym wezwaniu do Carlisle'a.-Porozmawiamy później, przepraszam was.
-Okay, wiesz gdzie mnie znaleźć.-Rose puściła do mnie oczko i wyszła. Louis popatrzył na mnie wyczekująco.
-Idziemy? Czy musisz coś jeszcze załatwić?-spytał. Pokręciłam głową.
-Możemy wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz