Gdy wszedłem do domu, było już sporo po północy. Śmierć syna Tony'iego dużo zmieniła. Młody Jessel wykazał się dużą odwagą ratując Eloise Bennet. Wchodzę do kuchni i stawiam ekspres z kawą. Ruszam na piętro do sypialni, ale zastaje mnie puste łóżko. Uśmiecham się lekko. Mel musiała zasnąć u Lydii i Granta. Zaglądam do sypialni Ivy, która jest o dziwo pusta. Zaglądam do pokoju bliźniąt, ale zastaje mnie tylko paląca się lampka. Dostrzegam kartkę z pismem Mel. Siadam w fotelu i czytam.
Siedzałem w swoim biurze i wpatrywałem się w ekran telefonu. Od rana próbowałem dodzwonić się do Mel, Gabriela cze Evana, ale bez skutku. Nie potrafię się kupić na niczym innym po za Mel.
-Kasper. - warknąłem przywołując do swojego gabinetu asystenta. - Kazałem ci zadzwonić do Louise Tempest i poprosić ją o spotkanie. Zrobiłeś to?
-Tak, tak. - mruknął Kasper - Panna Tempest miała wizytę u lekarza. Przyjdzie po wizycie.
-Dobrze. Możesz iść. - Wstałem i ruszyłem do barku. Wyciągnąłem whisky i szklankę. Nie potrafiłem nic zrobić, nawet nie wiedziałem co. Usiadłem na krześle i napiłem się.
Gdy otwierałem już drugą butelkę, do mojego gabinetu weszła Louise.
-Wszystko w porządku? - spytała Louise. Przyjrzałem się jej. Miała lekko rozmazany makijaż.
-Płakałaś. - zauważyłem.
-Pijesz. - Louise wywróciła oczami. Wstałem i wyjąłem szklankę dla Louise.
-Mel mnie zostawiła. - spojrzałem na Louise. - Zdradziła mnie i zostawiła. Wnosi o rozwód. Powiedziała, że zabiera dzieci, bo nie wychowam ich sam.
-Nic nowego. - mruknęła Louise. -Ale zdradziła? Z kim?
-Nie wiem. - powiedziałem cicho. -Zdałem sobie sprawę jak bardzo musi mnie nienawidzić. Zniszczyłem wszystko. Dlaczego płakałaś?
-Nie byłeś mężem roku. Ojcem też nie. Ani dziadkiem. - mruknęła Louise. -Prawdopodobnie to jedyna okazja, w której mogłeś sprawdzić się jako dziadek. Chyba, że Flo i Evan zdecydują się na kolejne dziecko.
-A ty i Gabriel? - spojrzałem na nią. Louise zaśmiała się gorzko i szybko opróżniła zawartość swojej szklanki..
-Nie w tym życiu. - mruknęła Louise. - Jestem bezpłodna. Nie doczekasz się wnuka.
-Gabriel już wie? - spytałem zaskoczony.
-Co mam mu powiedzieć? Hej Gabriel. Nie urodzę Ci syna? Może w przyszłym życiu, jeśli się odnajdziemy? No chyba, że Ty zostaniesz dalej nieśmiertelny i poznasz kogoś innego nim mnie spotkasz? - mruknęła Louise. - Może i twój syn zachowuje się jak dziecko jeszcze, ale w którymś momencie wydorośleje. Będzie chciał założyć pełną rodzinę.
-Gabriel cię kocha. I nie sądzę, żeby miał problem z twoją bezpłodnością. - powiedziałem rozsiadając się na krześle. -Gabriel nie jest taki jak ja. Wystarczy popatrzeć na relacje jego i Evana, a mnie i mojego rodzeństwa.
-Twojego rodzeństwa? - Louise zmarszczyła brwi. Uświadomiłem sobie, że za dużo ujawniłem. Westchnąłem cicho, za późno by się wycofać.
-Każdy ma jakiegoś członka rodziny, którego nie chce znać. W moim przypadku jest nim mój brat. Uroczy człowiek. - mruknąłem. -W każdym bądź razie odkąd się urodziłem, mój starszy brat ciągle ze mną rywalizował. Ciągle się kłóciliśmy. Naszych rodziców wiecznie nie było w domu. Im byliśmy starsi, tym bardziej nasza rywalizacja rosła. W końcu zdarzył się pewien wypadek. Nieumyślnie naszymi kłótniami doprowadziliśmy do zagrożenia życia. Nasi rodzice byli wściekli. Odesłali nas do różnych internatów. Niby szkoły na poziomie, a oddaliły nas od siebie. Po studiach ja i mój brat wciąż rywalizowaliśmy. Nasi rodzice już się do nas nie odzywali. Kapitał początkowy się kończył. Wiadomo rodzice nie zostawili nas z niczym. Ale po studiach stwierdzili, że mamy swoje życie sami prowadzić. W ten sposób znalazłem się tutaj. Mojego brata widziałem ostatni raz krótko przed tym, jak Elen chciała się pozbyć Mirandy. Gabriel uwielbiał swojego wujka. Z resztą, ten socjopata pewnie byłby lepszym ojcem ode mnie.
-Kogo skrzywdziliście? - spytała Louise zaciekawiona.
-Myślę, że to nie twoja sprawa. - mruknąłem. Nim Louise zaczęła protestować, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Kira Bennet.
-Louise, dobrze Cię widzieć. - powiedziała i spojrzała wściekle na mnie. - Robert nas właśnie wystawił.
-To znaczy?
-Złożył rezygnację ze swojego stanowiska. - powiedziała Kira. Wywróciłem oczami i wstałem.
-Nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć, Bennet. - wzruszyłem ramionami. - A teraz panie wybaczą, pora na mnie. Rezygnacja została złożona. Louise, możesz przygotować się i zastąpić mnie.
Obszedłem swoje biurko i zatrzymałem się dopiero przy drzwiach.
-Zostałem postawiony przed wyborem. - mruknąłem. -Wybrałem miłość.
Wyszedłem zostawiając Louise razem z Kirą. Gdy wyszedłem z budynku, moja taksówka już czekała. Podałem jedyny adres który przyszedł mi do głowy. Dwadzieścia minut później stałem pod drzwiami, czekając czy ktoś mi otworzy. Nie myliłem się. Po chwili drzwi uchyliły się i zobaczłęm Mel.
-Nie zamykaj mi drzwi przed nosem. - powiedziałem słabo. -Nie możesz mnie zostawić. Błagam. Ja cię kocham.
-Musiałam złożyć pozew rozwodowy, żebyś sobie przypomniał? - mruknęła Mel -Mam dość. Wychowuję sama szóstkę dzieci, z czego jedno zostało demonem, zostawiając młodszemu bratu Instytut mimo, że ten miał małą córkę o której niedawno się dowiedział i teraz musi jej szukać bo ją porwano, nasza najstarsza córka miała problem by oznajmić nam, że ma dziewczynę, a teraz jej związek przeżywa kryzys. Nasza średnia córka nie potrafi się z nikim zaprzyjaźnić i płacze po kątach a ja muszę prawie ciągle zajmować się bliźniakami! Nie uważasz, że kobieta która nie może pracować, wychowuje dzieci, zajmuje się domem, może nie mieć ochoty na męża opętanego manią władzy, który ledwo ją zauważa, a co dopiero dba o nią? Pieniądze nie zastąpią mi czułości, Robercie. Mam dość czekania, czy łaskawie mnie zechcesz czy nie w danym momencie.
-Zmienię się. - powiedziałem słabo.
-Ile razy to słyszałam?
-Daj mi jedną jedyną szansę. Nie obiecuję, że będzie idealnie. Ale będę się starał. Proszę. Jeśli ją zmarnuję, a to odejdziesz. Ale daj mi szansę! Jedną. - spojrzałem na Mel błagalnie.
-Daj mi się zastanowić. - powiedziała, przymykając drzwi.
-Ile czasu potrzebujesz? - spojrzałem na nią. - Nim całkiem mnie znienawidzisz?
-Jesteś pijany. - westchnęła Mel i prowadząc mnie do kanapy. - Pokaż mi, że potrafisz być dobrym ojcem, dziadkiem i mężem. Tylko tak możesz to naprawić. Rezygnacja ze stanowiska, nie czyni cię od razu perfekcyjnym rodzicem i mężem.
-Wiesz już o tym? - mruknąłem, łapiąc ją za rękę.
-Wiem. I uważam, że było to strasznie nieodpowiedzialne, biorąc pod uwagę wiszącą nad nami wojnę. - Mel wyciągnęła koc i podała mi go.-Porozmawiamy o tym rano. Jak wytrzeźwiejesz.
Mel wyszła z pokoju. Byłem wściekły na siebie, za to wszystko. Ale musiałem to naprawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz