Pustka.
Rozpacz.
Bezradność.
Poczucie winy.
Strach.
Nie czułam absolutnie nic więcej. Kilka godzin wcześniej dowiedziałam się, że moi rodzice nie żyją. Jedyne co potrafiłam zrobić po tym, jak Florence przywiozła mnie do domu, było siedzenie na podłodze mojego pokoju i wpatrywanie się w przestrzeń. Siostra siedziała ze mną przez jakiś czas, ale kazałam jej iść do Loli, do Evana. Wyspać się. Ja i tak wpatrywałam się w ścianę, z policzkami pokrytymi łzami. Kilka godzin bezruchu.
Nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się. Ktoś wszedł. Ponieważ nie chciałam zapalać świateł, a okno było zasłonięte, w pokoju było kompletnie ciemno. Dlatego nie widziałam kto przyszedł dotrzymać mi towarzystwa. Nawet nie drgnęłam. Nie robiło mi różnicy kto to był.
-Lou.-usłyszałam głos Gabriela. Chłopak usiadł obok mnie - jako demon musiał mieć wyostrzone zmysły. Objął mnie ramieniem, a ja nawet nie próbowałam protestować.
-To moja wina.-powiedziałam cicho.-Przeze mnie nie żyją.
-Nieprawda.-zaprzeczył Gabe. Wiedziałam, że patrzy na mnie potępiająco. Prychnęłam.
-Akurat. Nie pokonałam Carlisle'a wtedy. Wrócił i zemścił się, zabijając moich rodziców. Zginęli, bo mi na nich zależało!-zerwałam się na równe nogi i wyszłam z pokoju. Wszystkie światła były już pogaszone. Zeszłam na dół i zabrałam z barku butelkę. Nawet nie spojrzałam czego. Usiadłam na schodkach prowadzących do ogrodu. Gabriel poszedł za mną. Spojrzał sceptycznie na butelkę, siadając obok mnie.
-Alkohol nie rozwiąże twoich problemów.-zauważył.
-Nic ich nie rozwiąże. Oprócz zabicia Carlisle'a. Raz na zawsze. Ale tym zajmę się jutro. Teraz chcę w spokoju opłakiwać rodziców.
-Okay.-Gabriel wstał i wyszedł. Popatrzyłam za nim, zaskoczona. Jednak po chwili chłopak wrócił z drugą butelką i korkociągiem. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, jaki napój ze sobą wzięłam. Wino. Zwykłe wino. To było wręcz smutne. Najwyżej potem pójdę po coś lepszego.-Daj to.
-Potrafię sama otworzyć wino.-zaprotestowałam. Wyciągnęłam rękę po korkociąg, czekając aż mi go poda. On trzymał wyciągniętą rękę po wino. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, gdy nagle Gabe złapał mój nadgarstek i pociągnął do góry. Wstałam i wpadłam na niego. Zaskoczona tym ruchem nie zauważyłam nawet, jak zabiera mi butelkę z ręki.
-Dziękuję.-uśmiechnął się do mnie zawadiacko.
-To było oszustwo.-prychnęłam. Chłopak tylko wywrócił oczami.
-Kochanie, pozwól mi czasem zachować się jak dżentelmen i otworzyć damie wino. Nawet jeśli dama ma zamiar wypić je z gwinta.
Tym razem to ja wywróciłam oczami i usiadłam znów na schodkach. Gabe podał mi butelkę i usiadł obok. Pociągnęłam długi łyk wina.
-Mama by mnie chyba zabiła, gdyby to zobaczyła.-powiedziałam cicho, opierając głowę na ramieniu Dekkera. Poczułam, jak łzy znów spływają mi po twarzy.-Bogowie, tak za nią tęsknię.
-Pewnie nie byłaby najdumniejszą matką, gdyby widziała, że pijesz wino z gwinta w towarzystwie demona, ale była z ciebie dumna z wszystkich innych powodów.-zapewnił.-Jestem tego pewien, Louise.
-Byłaby dumna, gdybym zabiła Carlisle'a. Byłaby żywa.-poczucie winy. Bezradność. Pociągnęłam kolejny łyk wina i podałam butelkę Gabrielowi. Szybko ją odzyskałam i znów się napiłam.-Lucas zginął, gdy miałam czternaście lat. Dziesięć lat później umierają moi rodzice. Nie potrafiłam uratować żadnego z nich.
-Nie miałaś na to wpływu. Nie mogłaś uratować Lucasa, a twoi rodzice zginęli, bo Carlisle ich zabił. To nie jest twoja wina, tylko jego. Louise, nie mogę patrzeć, jak siedzisz tu i rozpaczasz, jakbyś to ty wbiła w nich noże. Zabijemy Carlisle'a i Cedrica za to, co zrobili twoim rodzicom. Wyrwę im serca, jeśli będzie taka okazja, za to, co zrobili tobie.-powiedział tak agresywnie, że sadziłam, że zaraz wstanie i naprawdę coś zniszczy.A ja nie potrafiłam wydać z siebie nic więcej niż głupi szloch. Brawo, Louise. Gabriel natychmiast złagodniał.-Przepraszam. Dałem się ponieść emocjom.
-N...nic się nie stało.-powiedziałam cicho. Odwróciłam wzrok od niego i uniosłam butelkę do ust. Była pusta. Gabriel to zauważył i natychmiast otworzył następną. Piliśmy w milczeniu, dopóki ta butelka też nie została opróżniona.
-Pójdę po coś.-zaproponował Gabe. To była rozsądna decyzja, biorąc pod uwagę fakt, że wypił zdecydowanie mniej.
-Mhm. Okay.-mruknęłam, podciągając kolana do klatki piersiowej i opierając na nich głowę. Spojrzałam przed siebie, widząc jedynie zarys ogrodu. Moja mama miała piękny ogród. Uwielbiała go. Ojciec zawsze kosił trawę w momentach, gdy ona chciała spędzić z nim trochę czasu, ale raczej był to ich żart niż złośliwość. Zamknęłam oczy, przypominając sobie, jak się o to sprzeczali. Zawsze z uśmiechem na ustach.
Kiedy otworzyłam oczy, nie byłam w Liverpoolu, nie byłam w domu. Wylądowałam na pomoście w Formby, z którego ja i Flo odpłynęłyśmy pięć lat temu, aby wrzucić ciało do wody. Motorówka taty stała nadal przycumowana. Wskoczyłam do niej i wyciągnęłam rum z jednej z szafek pod pokładem. Nigdy nie dociekałam po co tata go tam trzymał, ale cieszyłam się teraz z tego. Napój może nie był najsmaczniejszy, ale z każdym łykiem mniej to odczuwałam.
Odstawiłam butelkę i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Ilość nieodebranych połączeń od Gabriela mnie rozbawiła.
Gabriel. Rodzice go polubili. Gdybym zaprosiła go na obiad, oficjalnie, pewnie przyniósłby mojej mamie kwiaty, a ojcu whisky. Zrobiłabym to, gdyby moi rodzice żyli.
Pustka.
Sięgnęłam po butelkę i zrobiłam jeszcze łyk. Potem wybrałam numer Gabriela, siadając skulona w kokpicie łódki. Kiwanie bynajmniej nie polepszało mojego stanu.
-Louise! Gdzie ty jesteś? Dzwoniłem chyba milion razy!-Gabe panikował. Martwił się o mnie. Zapunktowałby u mamy.
-Gabriel. Bogowie, moi rodzice by cię uwielbiali. Tata i tak cię lubił, mówił, że jesteś inteligentnym facetem.-powiedziałam, patrząc w niebo. Miałam nadzieję, że nie bełkoczę za bardzo.-Gabriel. Masz tak piękne imię, wiesz? Gabe, Gabriel. Jak anioł.
-Louise, gdzie jesteś? Teleportuj się do domu. Nie chcę, żeby coś ci się stało.-chłopak był naprawdę przejęty.
-Mój kochany Gabriel.-powiedziałam cicho.-Bogowie, myślałam, że cię straciłam. Myślałam, że umarłeś. Rozpaczałam za tobą, a teraz nie żyją moi rodzice i znowu rozpaczam. Musiałam być naprawdę okropna, skoro Karma mnie tak karze. Chociaż zwróciła ciebie. Wiesz, że cię kocham? Wiesz, że kiedy byłam w Norwegii, chciałam być z tobą? Wrócić, przeprosić, być z tobą. Wziąć ślub. W końcu ci to obiecałam. Ale ty umarłeś. O bogowie, teraz przeżywam coś podobnego. Chciałam, żeby rodzice byli dumni. Obiecałam mamie, że zabiję Carlisle'a. A zabiłam ją. Nie dosłownie, ale tak się czuję.
-Louise.
-Gabriel, przyjedziesz po mnie?-spytałam. Wtedy poczułam, że znowu płaczę.-Gabriel, potrzebuję cię. Nie powinno mi tak nigdy zależeć na nikim. Zwłaszcza na facecie. To nie w moim stylu. Ale potrzebuję cię.-sygnał przerwanego połączenia.
-Louise.-Gabriel pojawił się na pomoście i popatrzył na mnie, skuloną w kokpicie. Chłopak wszedł do łódki, pomógł mi stanąć na nogi i wyprowadził mnie na pomost.-Zabiorę cię do domu.
Objęłam go i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi. Gabriel przytulił mnie i zaczął gładzić mojego włosy.
-Jestem w domu.-odparłam, przylegając do niego jeszcze bardziej.
Gabriel teleportował nas do mojej sypialni, ale nie puścił mnie. Podniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Pocałowałam go. Mój kochany Gabriel. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli, ale chłopak złapał mnie za nadgarstki.
-Jesteś naprawdę pijana. I zrozpaczona. Nie wykorzystam tego, Louise.-popatrzył mi w oczy. Spuściłam wzrok.
-Chcę po prostu, żebyś został.-poprosiłam. Gabriel schylił się i pocałował mnie delikatnie.
-Zostanę tak długo, jak będziesz chciała.-obiecał. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził do łóżka. Położyliśmy się obok siebie. Skomplikowanie będzie jutro. Teraz liczył się Gabriel, który był przy mnie. Nie wypełniał pustki po rodzicach, ale sprawiał, że czułam się bardziej kompletna.
Kochałam go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz