czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział sto dwadzieścia jeden - Eloise.

Przyglądam się z lekkim uśmiechem jak Wren prowadzi samochód. W końcu Wren spogląda na mnie zaciekawiony.
-O co chodzi? - spytał z lekkim uśmiechem.
-Dziękuje za dzisiejszy dzień. - powiedziałam uśmiechnięta i pocałowałam go w policzek. -Jesteś cudowny.
-Cieszę się, że ci się podobało. - powiedział i splótł moje palce ze swoimi. - Jesteś głodna?
-Strasznie. - zaśmiałam się lekko. - Take me to KFC! I''ll worship like a dog at the shrine of your chicken!
Wren wybuchnął śmiechem, uwielbiałam jak był rozbawiony. Dojechaliśmy na parking w KFC.
-Idziesz ze mną czy zostajesz w aucie? - spytał z uśmiechem.
-Poczekam! Zadzwonię do Eliasa czy się nie pozabijali. - zaśmiałam się cicho. Wren ruszył w stronę fastfoodu a ja wybrałam numer mojego brata. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zaczęłam przeglądać płyty.
-Powinnaś odpocząć przed jutrzejszym dniem. - usłyszałam nagle. Odwróciłam głowę i spojrzałam na Carlise'a.
-Wren cię zobaczy. - wykrztusiłam.
-Zrozum, tylko ty mnie widzisz. - zaśmiał się lekko. - Do zobaczenia jutro.
W tym momencie do auta wsiadł Wren. Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha. - powiedział marszcząc brwi.
-Um, nie. Zamyśliłam się. -uśmiechnęłam się lekko i sięgnęłam po kubełek z kurczakiem. W końcu wróciliśmy do mieszkania Wrena. Odłożyłam swoje rzeczy i przyciągnęłam do siebie Wrena, łącząc nasze usta w pocałunku. Wren oparł mnie o ścianę. Zaplotłam swoje nogi na jego biodrach, zmniejszając dystans między nami. Wren zaczął całować mnie po szyi, ja tym czasem zaczęłam rozpinać mu koszulę. Wtedy Wren oderwał się ode mnie.
-Coś nie tak? - spytałam cicho.
-Jest za wcześnie. - powiedział odwracając się ode mnie. -Chcę tego. Naprawdę. Ale chce, żeby twój pierwszy raz był wyjątkowy. Żebyś była ze mną i żebyś była tego pewna.
-Rozumiem. -westchnęłam i ruszyłam do sypialni. Przebrałam się i położyłam się do łóżka. Po jakimś czasie do pokoju wszedł Wren.
-Elo śpisz? - spytał, a ja przymknęłam oczy milcząc. Usłyszałam ciche westchniecie, a następnie poczułam jak materac się ugina. Wren przyciągnął mnie do siebie. Po jakimś czasie zasnęłam. Gdy obudziłam się rano, znalazłam karteczkę od Wrena, że musiał iść do pracy i że zrobił mi śniadanie. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam w stronę kuchni. Wzięłam przygotowane naleśniki i usiadłam przed telewizorem oglądając kolejny odcinek Masterchefa. W końcu postanowiłam naszykować Wrenowi jakiś obiad. Uśmiechnęłam się lekko na myśl, że może być już tak zawsze. Niestety zostanie to zniszczone przez Carlise'a i jego synów. Gdy skończyłam przygotowywać obiad przebrałam się w strój do biegania i wyszłam z mieszkania. Biegałam po parku, gdy nagle ktoś mnie złapał za rękę.
-Jestem Cedric. Pójdziesz ze mną. - powiedział jak gdyby nigdy nic i pociągnął mnie w stronę swojego auta. W aucie siedział Aaron i robił coś na telefonie. Spojrzał na mnie po czym wrócił do grania w Candy Crush Sagę. Wywróciłam oczami.
-Gdzie jedziemy? - spytałam znudzona.
-Przecież dobrze wiesz. - wzruszył ramionami Ced. - Nasza stara posiadłość. Ciało mojego ojca? Odwalisz jakieś czary mary i możesz spadać.
-To mi ulżyło. - sarknęłam.
-Tobie jest chyba życie nie miłe. - powiedział Ced.
-Weź ją zostaw. - mruknął Aaron. - Mamy robić to co nam każe nasz ojciec.
-No tak, bo jego rady utrzymały go przy życiu. - mruknął.
-Jakieś małe nieodnalezione w świecie banshee ma zagrozić naszej trójce? - zaśmiał się Aaron. - To chyba w jakimś równoległym świecie, gdzie narodową walutą są skarpetki.
Przestałam słuchać ich idiotycznej wymiany zdań i przemyślałam wszystkie moje opcje. Każda kończyła się śmiercią kogoś bliskiego, nie miałam więc żadnego wyjścia. Dojechaliśmy do opuszczonej posiadłości. Szłam za Aaronem i Cedem. Prócz nich za mną szło dwóch ochroniarzy. Weszliśmy do małego pokoju, gdzie na samym środku leżało zniszczone ciało. Starałam się powstrzymać odruch wymiotny i zaczęłam rozpalać świece. Wzięłam jeden z kryształów przygotowanych specjalnie na tą okazję.
-Krew. - powiedziałam cicho.
-Co krew? - Ced wywrócił oczami.
-Potrzebuje krwi któregoś z was. Kogoś z rodziny w sensie. - wywróciłam oczami. Ced wyciągnął rękę a ja kryształem rozcięłam środek jego dłoni. Zaczęłam wypowiadać zaklęcie a cały pokój wypełnił się wiatrem i światłem. Usłyszałam swój własny krzyk gdy martwe zwłoki zaczęły się regenerować. W końcu postać leżąca na środku wstała jak gdyby nigdy nic. Kryształ znikł, a przede mną stał Carlise, w całej okazałości.
-Spisałaś się. - powiedział z uśmiechem. - Niech ktoś ją odwiezie. Nie będzie na razie potrzebna.
Poczułam jak czyjeś ręce podnoszą mnie i prowadzą do auta. Do ręki zostaje mi wciśnięta koperta z napisem Eloise. Całą drogę siedzę cicho. W końcu podjeżdżamy pod dom Wrena. Osoba która mnie wiozła wychodzi z auta i otwiera mi drzwi.
-Nie martw się. Ich rządy się skończą. Trzeba tylko porządnie ich wykończyć. - powiedział i wrócił do samochodu. Stanęłam przed drzwiami Wrena, nie wiedząc co mam mu powiedzieć. Chciałam się wycofać gdy drzwi otworzyły się.
-Eloise, właśnie miałem cię szuk... Co ci się stało? - Wren złapał mnie zmartwiony.
-Zrobiłam coś strasznego. - zaniosłam się płaczem. Wren pociągnął mnie do mieszkania i zamknął drzwi.
-Co się stało? - spytał zatroskany.
-Chyba.... chyba obudziłam Carlise'a. - powiedziałam, po czym straciłam przytomność.

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział sto dwadzieścia - Florence.

Minęło trzy dni od pogrzebu Gabriela.
Minęło sześć dni odkąd Louise przestała wychodzić z łóżka.
Minęło cztery dni odkąd Mel urodziła dwójkę przecudnych bliźniąt, które straciły brata. Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Wstałam dziesięć minut przed budzikiem. Wszystko się zmieniło. Miałam dziś odwiedzić Lolę. Od pogrzebu nie widziałam się z Evanem. Ruszyłam pod prysznic. Musiałam coś zrobić. Odświeżona i ubrana zeszłam na dół i zaparzyłam kawy. Wzięłam jeden kubek i poszłam do pokoju Louise. Moja siostra leżała skulona w kłębek.
-Chce być sama. - powiedziała, gdy tylko weszłam z pokoju.
-Mało mnie to obchodzi. - mruknęłam i siadłam obok niej. Położyłam kubek z kawą na nocnym stoliku. - Musimy porozmawiać.
-Nic nie musimy. - warknęła Louise. - Możesz mnie zostawić samą? Chce... nie wiem czego chcę. Gabriel zginął przeze mnie. Rozumiesz? Gdybym wtedy się pospieszyła!
Przyciągnęłam siostrę i przytuliłam ją mocno.
-Gabriel sam wpakował się w kłopoty. Działał pod wpływem emocji. W tej sprawie jesteście podobni. Tylko, że ty możesz zniknąć. On... on odszedł. Louise. To będzie bolało. Ale obie wiemy, że to twoja szansa żeby wrócić. Musisz teraz wrócić. Robert jest osłabiony. Jego żona urodziła a pierworodny nie żyje. Evan i Wren objęli nowe stanowiska w Instytucie. Ale Rada jest teraz słaba. Bez Ciebie, znowu mogą ją przejąć.
-Ty wiedziałaś! Wiedziałaś, że Gabriel zginie! - Louise spojrzała na mnie.
-Nie bądź niepoważna Louise. Sądziłam, że wpakuje się w jakieś bagno. Owszem. Ale po za więzieniem, morderstwem lub wypadkiem, nie sądziłam że może stać się coś takiego! Przecież bym go obroniła, Lou! Aaron i Ced tu wrócili. Coś się szykuje. Coś wielkiego. To da się zauważyć. Łowcy giną. Znów nie ma ani jednego osuszacza w pobliżu. Co Ci to przypomina? Bo mi czasy w których ty i Carlise zawiązaliście pakt. Musimy być przygotowani.  Jak myślisz? Co powiedział by teraz Gabriel? Nie sądzę, żeby chciał byśmy go opłakiwali, głodzili się i spali całymi dniami gdy reszta jego rodziny jest zagrożona. Bądź co bądź, Gabriel chciał wszystkich zawsze chronić. Zrób to dla niego i obroń jego rodzinę.
-Masz rację. - szepnęła Louise i wstała. Ruszyła w stronę łazienki. Usłyszałam szum odkręcanej wody. Uśmiechnęłam się lekko. Chyba po raz pierwszy w życiu, zmanipulowałam Louise Tempest. Oj pożałuję tego kiedyś. Wybrałam numer Mai. Odebrała po pierwszym sygnale.
-Hej Florence. - powiedziała radośnie. - Będziesz dzisiaj u Loli?
-Przeproś ją ode mnie. Nie będzie mnie. - westchnęłam.
-Pierwszy raz odwołujesz spotkanie. - powiedziała zaskoczona. - Coś sie stało?
-Gabriel nie żyje. Nie słyszałaś?
-Co? - usłyszałam jeszcze większe zdziwienie w jej głosie. - Wiesz dobrze, że trzymam się od tego świata z daleka. Co się stało? Jak się trzymacie?
-Mamy teraz sporo na głowie. - westchnęłam. - Przyjdę do Loli jak będę tylko mogła.
-Jasne. Rozumiem. Zaprowadzę ją do przedszkola w takim razie. Jak będziesz czegoś potrzebować to dzwoń.
-Ucałuj ją ode mnie. -  mruknęłam i rozłączyłam się.
-Z kim rozmawiałaś? - spytała Louise biorąc kubek z kawą.
-Z Maią. Musiałam odwołać spotkanie z Lolą. -zerwałam się nagle i wyjęłam z kieszeni spodni kartkę. - Przenieś nas dokładnie pod ten adres.
Louise nie pytając o nic, przeniosła nas pod wskazany adres.
-Gdzie jesteśmy? -spytała zaciekawiona.
-Spójrz tam. - pokazałam na czerwone drzwi, na drugiej stronie ulicy. Po chwili otworzyły się i wybiegła z nich mała dziewczyna, ubrana w czerwony płaszczyk przeciw deszczowy. Zaraz wyszła za nią mulatka. Dziewczynka zatrzymała się przy furtce starając się otworzyć furtkę. Maia uśmiechnęła się i otworzyła furtkę.
-To jest Lola? -Lou przyglądała się zaskoczona dziewczynce. -Już rozumiem dlaczego nie mogłaś znaleźć dla niej odpowiedniej rodziny. Jest strasznie podobna do was.
Przyjrzałam się dziewczynce. Miała jasną cerę i do tego czarne długie włosy. Jej brązowe oczka przykuwały uwagę a drobna budowa ciała podkreślała zalety dziewczynki. Uśmiechnęłam się lekko. Była idealnym odwzorowaniem mnie i Evana.
-Wracajmy. - westchnęłam cicho i już po chwili byłyśmy w naszym salonie.
-Czas do pracy. - powiedziała Louise. - Jedź sprawdzić jak sprawy w Instytucie. Ja jadę do siedziby Rady.
-Okej. - uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z mieszkania. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do Instytutu. W Instytucie było czuć, że odszedł ktoś ważny. Gwar, śmiechy i ciepła atmosfera którą było czuć wchodząc do budynku, zamieniła się w ciszę przerywaną pracami biurowymi czy wyjściem na akcje. Przywitałam się z recepcjonistką i udałam się w stronę gabinetu Evana, który był teraz gabinetem Wrena. Zapukałam, gdy usłyszałam ciche zaproszenie, weszłam do gabinetu przyjaciela.
-Hej Wren. - uśmiechnęłam się ciepło i podeszłam by się przytulić. - Jak Ci idzie?
-Opornie. -chłopak odwzajemnił uśmiech. - Nie potrafię się na niczym skupić, a jeszcze ta świadomość, że to stanowisko miało być tylko na czas kryzysu... Nie sądziłem, że nadejdzie on tak szybko. I nie sądziłem, że Gabriel... nie wróci.
-Nikt się tego nie spodziewał. - westchnęłam.
-A jak się trzyma Louise?
-Bardzo dobrze. Wstała z łóżka, wysłałam ją do pracy. Oderwie myśli. - wzruszyłam ramionami. - Lepiej mi powiedz, jak tam układa się z twoją nową lokatorką.
-Co? Skąd? Ty wiesz, że Eloise mieszka u  mnie? - Wren spojrzał na mnie zaskoczony.
-Już tak. - zaśmiałam się rozbawiona. - Od dwóch dni staram się do niej przyjść, w dzień czy wieczorem. Eliasa nie ma, a ty sam stwierdziłeś, że nie potrafisz się na niczym skupić.
-Sprytnie. - Wren uśmiechnął się lekko. -Jesteśmy przyjaciółmi, jak na razie jest jeszcze Fabian.
-Tak, tak. - zaśmiałam się. - Wmawiajcie to sobie.
Rozmowę przerwało nam pukanie. Do gabinetu wpadł Evan.
-Wren! Potrzebuje... Flo? - Mój narzeczony spojrzał na mnie zaskoczony. - Co tu robisz?
-Przyszłam pomóc. - odpowiedziałam spokojnie.
-Ah, no okej. - Wzruszył ramionami. Zabolało. - Wren, masz teczkę z ostatniej sprawy?
-Tak, tak. -Wren zaczął przekładać papiery aż znalazł teczkę. Podał ją Evanowi a ten znikł za drzwiami.
-Wszystko między wami okej? - spytał zdziwiony Wren.
-Właśnie nie wiem. -odpowiedziałam zaskoczona. -Zaraz wracam.
Weszłam do gabinetu swojego narzeczonego i spojrzałam jak przegląda papiery. Podeszłam do niego i oparłam się o biurko.
-Wszystko w porządku, kochanie? - spytałam cicho i pogładziłam jego policzek.
-Tak. Jestem zajęty. - Evan po raz kolejny wzruszył ramionami.
-Hej, widzę, że coś jest nie tak. Chcesz o tym pogadać? - spytałam, spoglądając mu w oczy.
-Nie, Flo nie chce o niczym z tobą rozmawiać. Jestem zajęty. Nie rozumiesz? Nie wszystko się kręci wokół Ciebie. W przeciwieństwie do Ciebie mam pracę i rodzinę na głowie więc wybacz, że nie poświęcam Ci wystarczającej ilości czasu. - warknął, spoglądając na mnie. - Przy okazji mam na głowie jeszcze wybryki Ceda i Aarona. Więc wybacz.
 Wybiegłam z gabinetu i nie żegnając się z Wrenem, pobiegłam do samochodu. Wybuchnęłam płaczem. Nie spodziewałam się takiego zachowania po Evanie. Nie wiedziałam co mam zrobić więc udałam się do domu Mai. Dziewczyny nie było jeszcze w mieszkaniu, więc usiadłam na schodach i czekałam. Tak jak się spodziewałam już po chwili zauważyłam biegnąca do furtki.
-Flo! - powiedziała radośnie i podbiegła by mnie przytulić. Przytuliłam mocno dziewczynę. W tym czasie dołączyła do nas Maia.
-Jednak przyszłaś! - uśmiechnęła się na powitanie.
-Nie mam zbyt wielu rzeczy do roboty. - uśmiechnęłam się lekko i weszłam do mieszkania Mai.
-Mam nowego misia! Przyniosę ci pokazać! - Lola pobiegła do swojego pokoju.
-A co ze szkołą? - spytała Maia prowadząc mnie do kuchni. Usiadłam na krześle podczas, gdy ona zaczęła robić kawę.
-Moja asystentka dopina ostatnie szczegóły. Kadra nauczycielska ustala program. Ja wszystko zatwierdzę. Za tydzień zaczną zjeżdżać się uczniowie i zaczynamy.
-To świetna wiadomość. Ludziom się takie coś przyda. Lola powinna pójść do tej szkoły. Jej moc zacznie się rozwijać lada trochę.
-Wiem. - westchnęłam. - Ja po prostu, ona ma już trzy lata. Nie mogę wciąż przychodzić matkować jej w wolnej chwili.
Gdy Maia chciała odpowiedzieć do kuchni wbiegła Lola. Zaczęła z przejęciem opowiadać o nowej maskotce.

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział sto dziewiętnaście - Florence.

Wypiłam kolejnego szota, podczas gdy do Gabriela startowała jakaś nastolatka. W pewnym momencie dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i odeszła.
-Co jej powiedziałeś? - zaśmiałam się.
-Że spałem z jej matką. - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Widzisz, dobrze się bawisz. W końcu!
-Ja się zawsze dobrze bawię. - mruknęłam.
-Tak. Bawisz się jak dobra czterdziestka, z czwórką dzieci. - zaśmiał się cicho i zlustrował wzrokiem kolejną dziewczynę. Wywróciłam oczami. Jego komentarz o dzieciach przykuł moją uwagę. W pewnym momencie przed nami pojawiła się blondynka z jego pracy.
-Florence to jest Margaret. - powiedział przyciągając ją do siebie.
-Miło mi Cię poznać Florence. - powiedziała z uśmiechem i pociągnęła Gabriela w stronę parkietu. Wypiłam jeszcze kilka szotów i zadzwoniłam po taksówkę. Wysłałam sms'a do Evana by mnie wpuścił. Gdy dotarłam pod drzwi Dekkerów, Evan czekał już zaniepokojony. Wysiadłam z taksówki i spojrzałam na swojego narzeczonego.
-Evan. - mruknęłam. - Jestem pijana.
Evan pokręcił głową rozbawiony i przytulił mnie do siebie.
-Evan? - spojrzałam na niego.
-Tak? - spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Tak bardzo Cię kocham. -szepnęłam.
-Też Cię kocham. - pocałował mnie lekko, po czym wziął na ręce. - Chodź, powinnaś się położyć.
Objęłam go za szyje z uśmiechem. Posadził mnie na łóżku i podszedł do swojej szafy. Podał mi swoją koszulkę. Przebrałam się szybko, podczas gdy Evan mnie obserwował.
-Przestań się gapić. - zaśmiałam się lekko. - Rozpraszasz mnie.
-Masz na sobie moją koszulkę. Tylko. To ty mnie rozpraszasz. - powiedział, przyglądając mi się.
-Masz niegrzeczne myśli. - zaśmiałam się i położyłam się na łóżku. Evan usadowił się obok mnie i przytulił mnie na łyżeczkę.
-Jak zawsze. - mruknął rozbawiony. -Piłaś z Gabrielem?
-Tak. Póki nie przyszła jego nowa dziewczyna. Nie, że mnie drażni, ale wygląda na idiotkę. A Gabriel powinien mieć mądrą i wartościową dziewczynę. Nie próżnię umysłową.
-Powinien być z Louise? - spytał cicho.
-Nie wiem. Ale przecież oni wyzwalają w sobie to co najlepsze, nie tracąc przy tym swoich charakterów.- odwróciłam się w jego stronę. - Ja jestem z tobą bardzo szczęśliwa.
-Ja z tobą też. - Evan uśmiechnął się szeroko. - Nie wyobrażam sobie nikogo innego w moich ramionach.
-A gdybyś tak mógł mieć normalną dziewczynę? - szepnęłam.
-Co masz na myśli? - Evan zmarszczył brwi.
-Normalną, bez przeszłości, nie wiem. Może nie czarownicy. Miałbyś normalne, spokojne życie.
-Moje życie bez Ciebie byłoby nijakie. Jesteś moją wspaniałą narzeczoną. Mam przyjaciół, na których mogę liczyć w każdej chwili. Zjednoczyłaś moją rodzinę. Kto wie, jakby to teraz było gdybyś się nie pojawiła. - pocałował mnie delikatnie. - Więc przestań się zamartwiać i gadać głupoty.
-Dobrze. - powiedziałam, wtulając się w Evana i zasypiając.

Obudziłam się wcześnie, ale Evana już nie było. Zostawił mi kartkę, że musiał jechać do Instytutu i nie chciał mnie budzić. Westchnęłam i ubrałam się szybko. Wyszłam po cichu z domu Dekkerów. Do domu postanowiłam wrócić piechotą, zahaczając o najbliższą kawiarnię. Gdy już kupiłam kawę, a okropny ból głowy odchodził w zapomnienie, zadzwonił mój telefon.
-Cześć, Florence. - powiedział jeden z bliższych współpracowników John'a. - Robert Dekker znów chciał odtajnić twoje akta.  Masz je bezpieczne?
-Tak. Wydaliście negatywną decyzję? - spytałam.
-Oczywiście. Będziemy informować na bieżąco. - powiedział i rozłączył się. Ruszyłam szybko w stronę domu, pisząc do Louise by wpadła jeśli może. Gdy wchodziłam do naszego domu, Lou siedziała już w salonie.
-Coś się stało? - spytała na powitanie.
-Robert Dekker. Już drugi raz próbuje wyciągnąć moją teczkę. A nikt po za mną i Johnem nie ma do niej dostępu. To podlega pod nękanie już. Po co mu ta cholerna teczka?
-Co w niej jest właściwie? - Louise spojrzała na mnie zaciekawiona. Westchnęłam, po czym teczka pojawiła się w moich dłoniach.
-Lepiej będzie jak sama przeczytasz. Nie miej mi za złe, tego czego się dowiesz. Starałam się wyprzeć te zdarzenie z mojego życia. - mruknęłam, podając jej teczkę. - Proszę, nie znienawidź mnie za to. Pamiętaj, że ja też nie wiem o każdym szczególne z tych trzech lat, które żyłyśmy osobno.
-Zaczynam się bać. - powiedziała Louise, zabierając mi teczkę. Poszłam do kuchni i zaparzyłam kawy, nerwowo stukając palcami o blat. Po chwili Louise weszła do kuchni i siadła na krześle. Milczała przez chwile.
-Więc dlatego nie chcesz by Robert zaglądał Ci do teczki? - spytała cicho.
-Tak. - kiwnęłam głową. - Wiem, że jestem tchórzem. Ale skąd miałam wiedzieć, że to się tak potoczy? Zapewniłam Loli najlepszą opiekę, jaką mogła mieć.
-Nie najlepszą. - mruknęła Louise. - Posłuchaj, rozumiem Cię. Naprawdę. W twojej sytuacji zrobiłabym to samo. Ale będziesz musiała powiedzieć prawdę.
-Nie jestem gotowa. - powiedziałam. W tym momencie usłyszeliśmy otwieranie drzwi.
-Flo? -zawołał Evan. Złapałam teczkę która natychmiast znikła.
-Jesteśmy w kuchni. - odkrzyknęła Louise.
-Lou! - powiedział Evan i przytulił mocno  moją siostrę. -  Cieszę się, że jesteś.
-Wpadłam na kawę. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Louise i Evan wdali się dyskusję o Radzie i Instytucie, tym czasem ja nalałam kawy do ich ulubionych kubków. Gdy już miałam siąść obok nich, zadzwonił telefon. Wyszłam na korytarz i odebrałam.
-Florence? - powiedział Gabriel oddychając ciężko. Usłyszałam jak biegnie.
-Gabriel?! Coś się stało? - spytałam zaniepokojona.
-Mam kłopoty. Mar i jakiś koleś próbują mnie zabić.
-Gdzie jesteś? - spytałam.
-W starej fabryce, tej obok... - usłyszałam sygnał przerywanego połączenia. Namierzyłam jego numer i wbiegłam do kuchni. - Gabriel ma kłopoty. Mar i ktoś jeszcze polują na niego. Louise musisz nas tam przenieść!
-Gdzie? - podałam jej telefon z adresem, Louise złapała nas za ręce i przeniosła pod wskazany adres. Margaret stała daleko i przyglądała się jak Gabriel otrzymuje kolejne ciosy. Gdzieś zamigotało ostrze noża. To co się działo później, było jak w zwolnionym tempie. Louise znalazła się za Margaret i skręciła jej kark. Ja znalazłam się przy jej towarzyszu powodując całkowite porażenie. Spojrzałam na wystający nóż z klatki Gabriela. Jego twarz zaczynała sinieć, był cały w krwi. Usunęłam szybko ostrze.
-Gabriel. - szepnęłam i zaczęłam go uleczać. W tym czasie podbiegli do nas Evan z Louise. Louise złapała Gabriela za rękę. Mówili coś do mnie, ale wciąż przyglądałam się ranie Gabriela, która nie znikała.
-Florence. - powiedział słabo. - Zaopiekuj się wszystkimi.
-Sam to zrobisz! - powiedziałam i przyłożyłam swoje dłonie do rany, starając się skupić całą swoją energię. - Pamiętasz co mi obiecałeś? Na starość mieliśmy olać wszystko i dołączyć do gangu motocyklowego. A ty dotrzymujesz obietnic.
-Przepraszam. - szepnął i zamknął oczy. Zaniosłam się płaczem. Poczułam jak Louise łapie mnie i wybucha płaczem. Evan obejmuje nas obie. Tkwimy tak, póki Evan nie odchodzi by wezwać Radę. Wpatruje się w ciało mojego najlepszego przyjaciela, z nadzieją, że się obudzi. Lecz nic takiego nie następuje.

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział sto osiemnaście - Gabriel.

Wracając do Instytutu moje myśli automatycznie powędrowały w stronę Louise. Chciałem jej nienawidzić za to, że wciąż była niezdecydowana, za wprowadzanie chaosu do mojego życia. Za to, że uwielbiałem przyglądać jej się, gdy zasypiała w moich ramionach. Za tęsknotą którą czułem nie przerwanie. Prawda była bolesna. Im bardziej chciałem jej nienawidzić, tym bardziej ją kochałem. Ale musiałem w końcu nauczyć się żyć bez niej. Cierpienie uszlachetnia, ktoś kiedyś tak powiedział. Wysiadłem z samochodu trzaskając drzwiami. Gdy wszedłem do budynku, recepcjonistka spojrzała na mnie.
-Pan Dekker kazał zorganizować jutro spotkanie na dziesiątą. Ma coś ważnego do oznajmienia. - powiedziała cicho.
-W sprawie? - warknąłem, zirytowany, że mój ojciec nie może nawet osobiście mi tego przekazać.
-U-udogodnień? - powiedziała cicho.
-Przełóż spotkanie na godzinę wcześniej. - zażądałem. - To JA tu rządzę, nie on. Od teraz każdy nie przestrzegający tego, zostanie wyrzucony. Robert Dekker ma obowiązek jako przewodniczący rady konsultować wszystko najpierw ze mną. Możesz to rozgłosić.
Nim zdążyła coś powiedzieć ruszyłem do biura. Margaret segregowała jakieś teczki. Nie wiele mnie obchodziło co się w nich znajduje. Louise i Robert powinni sami to naprawiać, a nie zrzucać to na moich ludzi.
-Wszystko w porządku? - spytała Margaret. - Źle wyglądasz.
-Mój ojciec się we wszystko wtrąca. - mruknąłem siadając na fotelu. Poczułem jak dłonie Margaret lądują na moim karku i zaczynają wędrować po moim ciele. Odwróciłem się i przyciągnęłam ją, tak by na mnie siedziała. Margaret uznała to za wystarczającą zachętę. Wpiła się zachłannie w moje usta, odciągając moje myśli od ojca i dziewczyny. Byłej dziewczyny.

Budzę się w mieszkaniu Margaret. Rozglądam się po łóżku, ale dziewczyny już w nim nie ma. Ubieram się szybko i wychodzę z sypialni. Margaret właśnie zalewała kawę.
-Wypijesz kawę nim wyjdziesz? - spojrzała na mnie.
-Raczej nie. - wzruszyłem ramionami. - Widzimy się w pracy.
Wyszedłem z jej mieszkania i pojechałem się szybko przebrać. Na szczęście Mel jeszcze spała. Przy kuchennym stole siedzieli Tess, Robert i Evan. Ivy siedziała na kanapie i czytała Zbrodnię i Karę. Spojrzałem na moje rodzeństwo jak na idiotów.
-Czy wiecie, że nasza mała siostra czyta Dostojewskiego? - mruknąłem siadając obok nich.
-Zamknij się i nie kwestionuj nic. Może czytać cokolwiek bylebyśmy nie słuchali kolejnych piosenek z soundtracku My little pony! - powiedziała Tessa.
-Jeszcze dwa, trzy tygodnie i będzie chodziła do szkoły Flo. - odpowiedziałem. -Mam nadzieje, że inne dzieci w jej wieku czytają takie książki.
-Czemu nie było Cię na noc? - spytał Robert.
-Byłem u dawnego znajomego. Zasiedziałem się trochę i nie chciałem już wracać tak późno. - skłamałem.
-Rozumiem. - odpowiedział Robert. - Jedziesz do Instytutu?
-Za niedługo. - odpowiedziałem, wstając. - W każdym bądź razie, ojcze proszę byś przestał zarządzać spotkania bez mojej zgody. To JA tam rządzę a nie ty. Nie możesz pomiatać moimi ludźmi, jak ci się podoba.
Evan i Tessa spojrzeli na mnie zaskoczeni. Gdy Robert chciał coś odpowiedzieć, do kuchni weszła Mel.
-Cześć wam. - powiedziała z lekkim uśmiechem. -O czym rozmawiacie?
-O tym jak pięknie dziś wyglądasz mamo. - uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w policzek. - Muszę lecieć do pracy. Evan, masz pół godziny!
Nim ktokolwiek zaprotestował wybiegłem z kuchni i wszedłem do swojego pokoju. Przebrałem się szybko, gdy zapukała Tess.
-Mogę? - powiedziała i nie czekając na odpowiedź weszła do mojej sypialni.
-Coś się stało? - spytałem poprawiając krawat.
-Wiesz, jakby Ci to delikatnie powiedzieć. - zaczęła. - Może tak byś się ogarnął trochę?
-Słucham? - spojrzałem na nią zaskoczony.
-Rozumiem, że rozstanie z Louise boli. Ale czy ty nie przesadzasz? Nie wracasz na noc, kłócisz się z ojcem, okłamujesz rodziców, a na kilometr pachnie od Ciebie damskimi perfumami, twój kumpel takich używa?  Dopiero zaczęło się układać, musisz wszystko psuć kłamstwami?
-Hm, ciekawe że lesbijki wiedzą o takich rzeczach. - warknąłem. - A propo bycia lesbijką? Jak rodzice zareagowali, że umawiasz się z dziewczynami?
-Dobrze wiesz, że nie będę tego mówiła póki Mel jest w ciąży. Są teraz ważniejsze rzeczy! - odpowiedziała.
-Potem będzie karmiła piersią, potem uczyła je chodzić, a potem ważniejsze będzie globalne ocieplenie! Nie bądź hipokrytką Tesso. Ja jestem już dorosły i mogę sypiać nawet z całym haremem i nic Ci do tego.
-No tak. Zapomniałam, że musiałeś pocieszyć się po Louise! Jakaś miła odmiana. Zazwyczaj towarzyszyła Ci tylko butelka alkoholu, bo twoi przyjaciele mieli dość twoich narzekań.
-Mam Ci przypomnieć twoje rozstanie z Lyn? I pocieszenie się w ramionach jej brata? - odpowiedziałem wymijając ją. -Więc spójrz najpierw na siebie, nim zaczniesz oceniać innych.
Wyszedłem zdenerwowany i wsiadłem do swojego samochodu. Gdy dojechałem do instytutu, wciąż byłem wkurzony na Tess. Wszedłem do swojego gabinetu, gdzie czekała już Margaret.
-Posłuchaj. To co się wydarzyło.. - zacząłem, ale dziewczyna przerwała mi.
-Spokojnie. Nie oczekuje serduszek czy kwiatów. Jesteśmy dwojgiem dorosłych ludzi, którzy po prostu lubią się zabawić. Ze sobą. - zaśmiała się lekko.
-Ciesze się, że to sobie wyjaśniliśmy. - odpowiedziałem, siadając na swoim fotelu. - Co dziś mamy do roboty?
-Kolejne wspaniałe informacje na temat synów Carlsie'a. Ale nie ma w nich nic szczególnie interesującego. Musisz też zatwierdzić szkołę Florence Fitzgerald. Wtedy łowcy będą również posyłać swoje dzieci do niej, zamiast zapełniać nasze małe przedszkole. I nasz odział szpitalny jest pełny.
Westchnąłem i zacząłem przeglądać papiery. Dzień mi szybko zleciał. Wziąłem telefon i zadzwoniłem do Florence.
-Hej Gabrielu. - usłyszałem, jej radosny głos.
-Idziemy się napić? - spytałem.
-Evan też idzie? - spytała zaskoczona.
-Nie, ma dyżur z Ivy. - wywróciłem oczami. - Jeden wieczór bez niego, nic się nie stanie. Nadrobimy stracony czas.
-Dobrze. Przyjedź po mnie. - zaśmiała się i rozłączyła. Pozbierałem swoje rzeczy i wyszedłem z biura. Dziesięć minut później byłem już pod jej domem. Flo zamknęła za sobą drzwi i wsiadła do samochodu.
-Powiedz mi tylko, gdybym nie zadzwonił co byś robiła? - spojrzałem na nią rozbawiony.
-Pewnie nic. - zaśmiała sie lekko.
Pokręciłem rozbawiony głową i ruszyłem w stronę naszego ulubionego baru.

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział sto siedemnaście - Aaron.

Aaron wrócił. Ktoś się cieszy?
xxx Caro.
________________________________________________ 


Usiadłem w biurze, czekając na mojego brata. Zastanawiałem się co tym razem wymyślił. Przejrzałem pocztę, gdzie znalazłem namiary na kobietę która mogła mi pomóc. Zapisałem adres i schowałem do kieszeni. Wtedy do pomieszczenia wszedł Ced wraz z dwoma mężczyznami.
-To jest Fabian i Kay. A to jest właśnie Aaron. - streścił, po czym spojrzał na mnie. - Fabian był chłopakiem naszej Eloise. A Kay był z jej bratem. Ma podstawy do zemsty.
-Jestem chłopakiem Eloise. - mruknął Fabian.
-Już niedługo. - zaśmiał się Cedric. - Opowiedzcie co zrobiło wam to szaleńcze rodzeństwo.
-Ced, po co mieszać do tego Bennetów? Przecież oni są tylko pionkami. - wywróciłem oczami.
-Nie Aaronie, mój ojciec nie zwracał uwagi na pionki i co? Każdy kto przystaje z Dekkerami i Jesselami zostanie pozbawiony życia. Rozumiesz? Zaczniemy od Louise, potem Florence. Chyba że chcesz zatrzymać Florence? Podobno tak dobrze się bawiliście, że była w ciąży z tobą.
-Nic mnie to nie obchodzi. - mruknąłem. Resztę spotkania słuchaliśmy co latorośle Bennetów wyczyniały. Po spotkaniu pojechałem do adres Kiry. Dojechałem pod starą fabrykę i wjechałem do środka. Wyszedłem z auta i oparłem się o swój samochód. Dziesięć minut później do fabryki wjechała osoba na ścigaczu. Przygotowałem się do możliwej walki. Postać ściągnęła kask i zaśmiała się.
-Spokojnie. Nie zabije cię. Jeszcze. - powiedziała z wyraźnym akcentem. Spojrzałem na nią zaskoczony. To nie mogła być babcia Eloise. Przecież ta kobieta miała może z trzydziestkę.
-Ty jesteś Kira? Babcia Eloise Bennet?
-Coś taki zaskoczony? - wywróciła oczami.
-Ile ty masz lat? - wypaliłem, powodując że się zaśmiała.
-Kobiety o wiek się nie pyta. Ale urodziłam Sarę, mając szesnaście lat. Sara rodząc Eloise i Eliasa miała osiemnaście. A Eloise i Elias mają teraz osiemnaście. Chyba umiesz liczyć. - wzruszyła ramionami.
-Proszę mi wybaczyć. Wyglądasz bardzo młodo. - odpowiedziałem, reflektując się.
-Potraktuję to jako komplement. - ucięła. - Wiem kim jesteś, znam twoje poczynania. Czego chcesz ode mnie? Nigdy więcej nie poprę zwolenników Carlise'a.
-Twoje wnuki są w niebezpieczeństwie. Chcę pomóc. Ale potrzebuję zwolenniczki.
-Dlaczego mam Ci wierzyć? - spojrzała na mnie.
-Eloise została Banshee. Wiem, że ty też nią byłaś. Jej matka nie ponieważ to idzie na co drugą kobietę w rodzie, gdyby Elias urodził się bliźniaczką Eloise również byłby Banshee. Twoja siostra bliźniaczka biega obłąkana po Rosji. To ona wyzwoliła w Eloise jej prawdziwą naturę. Niestety mój brat i nasz ojciec z zaświatów, odkryli że przy jej pomocy wróci do świata żywych. Co raczej nie będzie zbyt przyjemne. Twierdzisz, że mi nie ufasz. Nigdy nie przychodzisz na umówione spotkanie sama. Powinno być z tobą co najmniej pięciu ochroniarzy. Czterech w kącie, tak by mogli w porę mnie powstrzymać gdybym Cię zaatakował. - odpowiedziałem. - Przy okazji odpowiedz mi dlaczego Eloise i Elias nie noszą nazwiska prawdziwego ojca albo chociaż ojczyma.
-Fitzgerald wychowywał córkę Christiana, nie mógł być z moją córką. A ich ojczym, proszę Cię! - wywróciła oczami. - Jestem pod wrażeniem. Dużo wiesz. Jestem w stanie współpracować z tobą pod jednym warunkiem. Złożysz wieczystą przysięgę. Jeśli mnie zdradzisz... umrzesz.
-Dobrze. - zgodziłem się.
-Jestem w szoku, że się zgadzasz. - odpowiedziała.
-Chcę uratować twoje wnuki, moich przyjaciół, ich rodziny i w końcu dziewczynę którą kocham. To chyba jasne, że się zgodzę.
-Więc co robisz z Cedricem? - spytała.
-Na początku próbował mnie opętać. Ale szybko złamałem to. Sprawiam pozory. Nie muszę Ci się tłumaczyć. Złożę przysięgę. To powinno Ci wystarczyć. - odpowiedziałem.
-Dobrze. Spotkamy się jutro wieczorem. Tutaj. Tym razem nie będę sama, więc nie próbuj żadnych numerów. - odpowiedziała i wsiadła na motor. Gdy znalazłem się w swoim samochodzie pomyślałem o Alex, Florence i Gabrielu. Chciałem by po tym wszystkim mi zaufali. Marzyłem wręcz by wrócić do beztroskiego spędzania czasu z nimi. Odepchnąłem od siebie te myśli i ruszyłem w stronę domu Cedrica.

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział sto szesnaście - Matt.

-O nie. Zapomniałem ładowarki.-przerażenie pojawiło się na twarzy mojego chłopaka. Ponownie. Wywróciłem oczami rozbawiony.
-To czwarty raz, kiedy mówisz mi, że czegoś zapomniałeś. Pożyczę ci swoją albo zabierzemy Philowi. Jesteśmy w połowie drogi, nie zawrócę teraz po ładowarkę.
Wiedziałem, że te wszystkie rzeczy, o których Elias zapomniał były zapewne jedynie pretekstem, aby wszystko trochę opóźnić. Tak mi się przynajmniej wydawało. Ja sam stresowałem się cały czas. Jak na to nie patrzeć, to był nasz pierwszy wspólny wyjazd. No i dochodził do tego fakt, że ludzie mieszkający w okolicy znali mnie trochę innego. Zwłaszcza większość dziewczyn. Cholera, przez te rozmyślania sam miałem ochotę zawrócić.
-Jak myślisz, gdzie Wren zabrał Elo?-Elias zmienił temat i chociaż trochę się uspokoił.
-Znając Wrena i historie o nim - albo na księżyc, albo do najtańszego fast-fooda. Nie ma nic pomiędzy.-zaśmiałem się. Atmosfera chociaż trochę się rozluźniła i mogliśmy normalnie porozmawiać.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, przed domem zauważyłem Phila, próbującego nauczyć naszego owczarka niemieckiego, Cammy, jakiejś nowej sztuczki. Pies jednak patrzył na niego obojętnie, nie reagując. Zaparkowałem samochód i wysiadłem rozbawiony.
-Phil, ona ma dziesięć lat. Nie nauczysz jej więcej.-zaśmiałem się. Elias w tym czasie wysiadł z auta i rozejrzał się po okolicy zaciekawiony.
-Jak będę chciał, to ją nauczę.-powiedział mój młodszy brat, z zawziętością rzadko spotykaną u piętnastolatków.
-Okay, powodzenia.-uśmiechnąłem się i podszedłem, żeby potargać mu włosy.-Phil, to jest Elias Bennet. Elias, mój młodszy brat, Phil.
-Matt, Elias!-mój tata wyszedł z domu i od razu podszedł mnie uściskać. Dobrze było go znów zobaczyć. Biorąc pod uwagę wszystkie dziwne rzeczy, które się wydarzyły od naszego ostatniego spotkania, powrót do domu był czymś tak relaksującym dla umysłu, że aż mnie to zaskoczyło.
-Hej, tato.-powiedziałem tylko.
-Elias, w końcu się spotykamy.-Christian podszedł do niego, aby uścisnąć mu dłoń.
-Zabrzmiało to nieco złowrogo.-zaśmiał się mój chłopak, witając się.-Miło pana poznać, panie Jessel.
-Christian.-poprawił go mój tata.-Weźcie rzeczy i chodźcie do środka.

Christian zachowywał się aż nazbyt przyjaźnie w stosunku do mojego chłopaka, za to Phil cały czas patrzył na nas podejrzliwie, a spytany o co chodzi, po cichu odpowiedział mi:
-Nie umiem się przyzwyczaić.-wzruszył ramionami.
Dlatego atmosfera w domu naprawdę nie była aż tak przyjemna, jak się spodziewałem, więc popołudniu zdecydowałem się oprowadzić Eliasa po okolicy. Wszystko było naprawdę dobrze, dopóki nie wpadliśmy na moich dawnych znajomych z liceum.
-Matt? Co ty tu robisz?-jeden z moich najlepszych kumpli, Zac, podszedł do mnie, żeby uścisnąć mi dłoń.-Nie dajesz znaku życia od wyjazdu do Liverpoolu. Co to w ogóle był za pomysł, co?
-Mam załatwione mieszkanie i nie muszę znosić twojej twarzy na co dzień.-zażartowałem, wywołując u niego śmiech.
-Dobrze cię widzieć, stary.
-Nawzajem. Ah, Elias, to jest Zac.-przedstawiłem mojemu kumplowi chłopaka.-Zac, to jest Elias, mój...-zawahałem się, przypominając sobie z kim rozmawiam. Zac nigdy nie był liberałem.-kumpel ze studiów.-dokończyłem, odwracając głowę, żeby nie widzieć potępiającego spojrzenia Eliasa.
-Spoko.-mruknął Zac.-Summer organizuje dzisiaj imprezę, na pewno nie obrazi się, jeśli wpadniesz.-posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
Zaśmiałem się nerwowo. Cholera, czeka mnie trochę tłumaczenia się przed Eliasem.
-Postaramy się wpaść.-obiecałem. Szybko pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z Eliasem w stronę domu. Gdy już oddaliliśmy się na tyle daleko, żeby stracić ich z oczu, mój chłopak nie wytrzymał.
-Kumpel ze studiów? Serio tylko tym dla ciebie jestem?-spytał oburzony. Spojrzałem na niego przepraszająco.
-Spanikowałem. Przepraszam. Po prostu to są ludzie, którzy... lepiej, żeby się nie dowiedzieli, że mam chłopaka.
-Czemu? Bo miałeś kiedyś dziewczynę? I co to za Summer?-emocje nie opadły. Westchnąłem.
-Summer to moja była właśnie.-mruknąłem, odwracając wzrok.-Nie ułożyło nam się. A Zac może po prostu tego... nas nie zaakceptować.-wyjaśniłem.
-I co z tego? Matt, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Powinieneś przestać przejmować się tym, co myślą inni o tym co robisz. No chyba, że naprawdę nadal jest ci głupio przyznać do bycia sobą.
-To nie o to chodzi.-westchnąłem. Elias tylko wzruszył ramionami.-Powiem im, okay? Na imprezie u Summer, jeśli zgodzisz się ze mną pójść.
-No dobrze, dobrze.-mój chłopak wyrzucił ręce w powietrze, dramatycznie podkreślając swoje poddanie. Zaśmiałem się i przyciągnąłem go do siebie, żeby pocałować go w policzek. Po kilku sekundach uśmiech był widoczny również na jego twarzy.

Summer zawsze organizowała wielkie imprezy, o których wiedziała każda osoba w naszym wieku w naszym mieście. Jej rodzice albo nie wiedzieli, albo nie przeszkadzało im, że ich córka prawie zrównała kilka razy ich dom z ziemią. Obie te opcje wydawały się mało prawdopodobne.
Ludzie stali przed wejściem do jej domu, paląc papierosy, pijąc i rozmawiając. Na ławce siedziała para spleciona w takim uścisku, że ciężko było zauważyć gdzie jest dziewczyna, a gdzie chłopak. Odwróciłem wzrok i spojrzałem na Eliasa z uśmiechem.
-Jak będziesz chciał wyjść, to mi powiedz.-poprosiłem. Elias pokiwał głową.
-Matty!-usłyszałem, jak ktoś mnie woła i po chwili na szyi zawiesiła mi się Summer. Skrzywiłem się i poklepałem ją po plecach.
-Sum. Dobrze cię widzieć. Jak ci idą studia?-odsunąłem ją od siebie. Była już mocno wstawiona. Elias pomachał mi i ruszył w głąb domu, zostawiając mnie z byłą. Zacisnąłem zęby.
-Oh, Matty, nie rozmawiamy teraz o poważnych sprawach! Chodź, musimy się napić! Nie widziałam cię caaaałe wieki!-zachichotała i pociągnęła mnie do środka. Po chwili miałem w ręku drinka i siedziałem z nią w ogródku z tyłu domu.
-Emm... powinienem chyba znaleźć Eliasa.-powiedziałem, ale Summer chyba nie usłyszała i zaczęła mi coś opowiadać. O tym jak to się stęskniła. Cholera, nie mogłem olać Eliasa. Zwłaszcza po naszej wcześniejszej sprzeczce.
-Matt, tak sobie myślałam... Nie wiem jak to powiedzieć...-Summer odwróciła wzrok, ja wywróciłem oczami.
-Sum, mogłabyś mi powiedzieć później? Chciałbym znaleźć Eliasa.-powiedziałem, wstając. Summer zrobiła wielkie oczy.
-O mój Boże, jesteś gejem? Elias to twój chłopak, prawda?-spytała jednocześnie obrzydzona i podekscytowana. Zawahałem się. Obiecałem mu, że powiem prawdę.
-Matt? Gejem? Summer, skąd takie pomysły?-zaśmiał się Zac, podchodząc do nas z dwoma kolegami. Stałem jak sparaliżowany.-No chyba, że to prawda Matt?-chłopak zwrócił się do mnie.-Ten ulizany chłoptaś jest twoim chłopakiem?
Otworzyłem usta, nie wiedząc co powiedzieć, ale Zac tylko się zaśmiał.
-Tak myślałem.-powiedział. Usłyszałem chrząknięcie i spojrzałem w stronę wejścia. Elias patrzył na mnie zaciskając zęby.
-Chciałem ci tylko powiedzieć, że będę się już zbierał.-powiedział, wyraźnie zdenerwowany, odwrócił się i wyszedł. Szlag. Spojrzałem na towarzystwo siedzące wokół mnie. Miałem dość ukrywania tego kim jestem. Elias miał rację. Było mi głupio przyznać się do tego. Ale dłużej nie mogłem tego znieść.
-Elias jest moim chłopakiem. I jestem w nim cholernie zakochany! Zgaduję, że to czyni ze mnie osobę biseksualną, nauczcie się różnicy.-rzuciłem i wybiegłem za Eliasem. Złapałem go tuż przed domem Summer i zanim zdążył zaprotestować, przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem na oczach tych nielicznych ludzi siedzących przed domem, a także samej Summer, Zaca i jego kumpli, którzy poszli za mną.
Elias przez chwilę był zaskoczony, ale potem odwzajemnił pocałunek. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, spojrzał na mnie z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
-Co to było? Nie żebym narzekał, ale...-zerknął na naszą małą publiczność i uśmiechnął się do mnie.-Dobra, jestem z ciebie dumny.
-To dobrze.-zaśmiałem się.-Kocham cię.
-Oh, wiem.-zapewnił mnie Elias i ponownie pocałował.

czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział sto piętnaście - Louise.

-Tony!-zawołałam widząc na korytarzu znajomą postać. Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Louise Tempest! Jak miło znów cię widzieć!-Anthony Edvardson uściskał mnie, po czym odsunął na długość ramienia.-Nic się nie zmieniłaś.
-Tylko z pozoru.-zaśmiałam się i poprawiłam torebkę na ramieniu.-Tony, to mój znajomy, Glen. Glen, to jest Tony Edvardson, zastępca szefa instytutu norweskiego.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, uśmiechając się się do siebie.
-Louise, musisz mi opowiedzieć co się dzieje ciekawego w Liverpoolu. Mój syn zaczął tam właśnie szkolenie na łowcę.
-Tony, nie wiedziałam, że masz syna!-popatrzyłam na niego oburzona.-Opowiem ci wszystko jak znajdziesz nam pokoje, w których nie ma robaków, szczurów ani zdechłego kota. I gdzie mogę liczyć na gorący prysznic.
-U nas to ciężkie do spełnienia. Wojna dotknęła nawet nas. Mogę polecić wam hotel w centrum albo zaproponować moje mieszkanie, ale chwilowo jest tam większość dokumentów, więc będzie trochę niewygodnie.
-Powinnam zatrudnić sekretarkę, żeby rezerwowała mi hotele.-zaśmiałam się.-Damy sobie radę Tony, ale jeśli pozwolisz, to pomogę ci przeglądać dokumenty. Sama przyjechałam tu coś znaleźć.
-Nie ma problemu, moja droga.-Tony uśmiechnął się przyjaźnie, ale coś było nie tak.

Glen i ja zameldowaliśmy się w hotelu, więc kolejną godzinę spędziłam pod prysznicem, rozmyślając. Po pierwsze nad tym, gdzie mogła być księga. Nie miałam jednak żadnych pomysłów. Jedna z moich wizji byłaby przydatna, ale musiałam poczekać do wieczora. Nie mogłam być nawet pewna, że jest tutaj. A jeśli była tutaj, to gdzie i dlaczego? A po drugie, przejmowałam się Gabrielem. Nie chciałam go tracić. Ale nie byłam pewna co zrobić. Obiecałam mu, że kiedyś za niego wyjdę, ale jemu ta opcja chyba już nie pasowała. Sam ze mną zerwał. Chociaż oficjalnie nie byliśmy parą, ale jego zdanie było jasne - to oficjalnie koniec. Nie chciałam tego. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zwłaszcza po wizji.
Mimowolnie dotknęłam swojego brzucha. Ever i Gavril mieli dziecko. Wybaczyli sobie, byli zakochani mimo wszystko.
Wyszłam spod prysznica i ubrałam przygotowane wcześniej ubrania. Opuściłam łazienkę i spostrzegłam Glena siedzącego w moim pokoju.
-To jakie teraz mamy plany?-spytał. Zerknęłam na zegarek. Był już wieczór, dużo nie damy zrobić.
-Możemy mieć wolny wieczór i iść na piwo.-zaproponowałam.-Tony i tak nas już raczej nie wpuści.
Glen skinął głową i poszliśmy do baru. Co jakiś czas zerkałam za siebie, mając dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nie chciałam go zignorować, ale nie chciałam też, żeby przyćmiło mi cały wieczór. Usiedliśmy przy kontuarze i zamówiliśmy dwa piwa. Wymienialiśmy zdawkowe uwagi, dopóki do Glena nie zaczęła zagadywać drobna blondynka. Uśmiechnęłam się. Szkotowi wyraźnie się podobała. Odsunęłam się trochę od nich, aby dać im więcej prywatności, o ile to było możliwe w średnio zatłoczonym pubie.
-Hej, ślicznotko. Mogę postawić ci drinka?-usłyszałam znajomy głos i zamarłam. Spojrzałam na osobę, która do mnie podeszła. Nic się nie zmieniła. Krótkie, brązowe włosy, czarujący uśmiech, który jedynie sprawiał, że wydawała się niewinna. Wydawała to dobre słowo.
-Mamy oficjalny zakaz kontaktu, pamiętasz?-spytałam, unikając przenikliwego spojrzenia.
-Jedynie na terenie Wielkiej Brytanii. Dawno jej nie opuszczałaś. Próbowałam cię złapać we Francji, ale nie dałam rady.
-Dzięki bogom. Znów wplątałabyś mnie w kłopoty.-westchnęłam i uśmiechnęłam się przyjaźnie.-Prawdę mówiąc, dobrze cię widzieć, Rosie.
-Nawzajem, Lou.-dziewczyna również się uśmiechnęła i przytknęła usta do moje policzka, trochę za blisko moich warg. Zadrżałam. W Rose było coś, co sprawiało, że miałam przypływ adrenaliny.-Co tu robisz?
-Interesy.-wyjaśniłam krótko, przypatrując się uważnie dziewczynie. Znałam ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że prawdopodobnie wie dokładnie co tu robię i dlaczego.-A ty, poza szukaniem mnie?
-Możesz to nazwać wakacjami.-zaśmiała się.-Powiedz mi, jak to się stało, że kryminalistka objęła niemalże przywództwo w Radzie?
Uśmiechnęłam się kpiąco. Miałam rację.
-Robiłam tylko to, na czym znam się najlepiej.-puściłam do niej oczko.
-Mogę wymienić kilka rzeczy, na których całkiem... dobrze się znasz.-Rose przysunęła się do mnie, co spowodowało tylko, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Po co zadajesz mi pytania, na które znasz odpowiedzi?-spytałam, rozbawiona jej zabawą w kotka i myszkę.
-Lubię słuchać, jak tych odpowiedzi udzielasz.-uśmiechnęła się.
-Nie jestem kryminalistką. Ty zresztą już też nie.-dotknęłam obojczyka.-Przynajmniej oficjalnie.
-Z pewnością.-Rose przymknęła oczy, dając wyraz swojemu niedowierzaniu.-To co, ty i twój Szkot szukacie teraz księgi?
-Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać.-westchnęłam.-Wiesz coś o księdze, prawda?
-Oh, Tempest, co ty być zrobiła beze mnie?-Rose pokręciła głową, rozbawiona.-Kiedy ty i twoja siostra ruszyłyście do Londynu zaraz po tym, jak zrobili to Dan i Casper, stwierdziłam, że coś jest nie tak. Musiałam nieźle się natrudzić, żeby się czegoś dowiedzieć, ale dałam radę. Księga jest tutaj. Dan przywiózł ją z powrotem, gdy nie wiedział co z nią zrobić. Zresztą i tak by tu wróciła.
-Rose Morgan, jak ty to do cholery robisz?-spytałam z niedowierzaniem, lekko udawanym i zerknęłam na Glena. Nie chciałam, żeby nam przypadkiem przerwał. Na szczęście nadal był zagadany.
-Taką mam pracę.-przypomniała.-Nie każdy wspiął się na szczyt tak łatwo jak ty.
-Lubisz swoją pracę. Zawsze trzymałaś się raczej cienia.-zauważyłam. Rose wzruszyła ramionami.
-Ty kiedyś też to lubiłaś.-powiedziała, dotykając niby przypadkiem mojej dłoni.

Glen całą drogę do domu Tony'ego przesiedział w milczeniu. Nie odpowiadał na moje pytania, jakby ich nie słyszał. W końcu pod domem Edvardsona, gdy zaparkowałam, musiał coś powiedzieć. Głównie dlatego, że zamknęłam drzwi i zagroziłam, że nie wypuszczę, dopóki mi czegoś nie powie.
-Nie możesz się nie odzywać do mnie do końca życia!-wykrzyknęłam, nie zwracając uwagę na poprawność gramatyczną tego stwierdzenia.
-Nie wiem co mam ci powiedzieć. Czy ty zawsze musisz być taka dociekliwa?
-Owszem. Bogowie, co się takiego stało, że nie chcesz mi powiedzieć? Blondynka z baru powinna poprawić ci hum...-zamarłam, obserwując jego reakcję i zaśmiałam się.-Więc o to chodzi? Daj spokój, co jest złego w sypianiu z dziewczynami poznanymi w barze?
-Nie przeszkadza ci, że to zrobiłem?-Glen spojrzał na mnie sceptycznie. Pokręciłam głową.
-Bogowie, nie podoba mi się, że przeprowadzamy tę konwersację w takich okolicznościach, ale... Glen, musisz ruszyć do przodu. Nie możesz co jakiś czas zakochiwać się w dziewczynie, która cię zostawia. To nie ma sensu. Nie wiem od czego to się zaczęło generalnie, ale... odpuść sobie, Glen. Jesteś przyjacielem, przewodnikiem po świecie popieprzonych przeszłych wcieleń, ale chcę, żebyś kończył ze złamanym sercem przez następne setki lat.
-Na pewno jesteś sobą w tym wcieleniu?-Szkot uniósł brwi rozbawiony.
-Sama już nie wiem.-westchnęłam i wysiadłam z auta.
Mieszkanie Tony'ego faktycznie było zawalone papierami, jednak jego samego nie potrafiłam nigdzie znaleźć. Drzwi były otwarte, ale właściciel domu jakby zapadł się pod ziemię. Wyciągnęłam telefon, żeby do niego zadzwonić, ale nie odbierał.
-Co robimy?-spytałam Glena, ale on tylko wzruszył ramionami, przeglądając jakąś teczkę. Westchnęłam i rozejrzałam się. Kartony pełne teczek i segregatorów były opisane niezrozumianymi dla mnie nazwami i numerami. Weszłam do sypialni Tony'ego, w której również było pełno dokumentów. Wzięłam plik dokumentów i zaczęłam je przeglądać. Różniły się od pozostałych, ale nie byłam pewna czym. Nazwiska kojarzyłam, jednak nie miałam pojęcia dlaczego. Dopóki nie trafiłam na teczkę Conrada. A potem Roberta. I Florence. Dalej nie przeglądałam. Odłożyłam resztę na bok i otworzyłam teczkę mojej siostry. Nie było tam całego życiorysu. Tylko informacje, które mogły świadczyć o tym, że jest ona wrogiem. Jedna rzecz szczególnie przykuła moją uwagę. "Przywołanie." Potem data, nazwisko Nate'a i opis wydarzenia. A na końcu dopisek o użyciu księgi, które zostało wymazane z pamięci Florence. Zerknęłam na resztę teczek i szybko zaczęłam je przeglądać. Podobny dopisek znalazłam dopiero w teczce Eloise, jednak bez nazwiska przywoływanej osoby i z wczorajszą datą. Po co ktoś miałby to trzymać? Po co te teczki Tony'emu?
-Louise, ktoś przyjechał.-zawołał Glen z salonu. Ułożyłam szybko teczki tak jak leżały wcześniej i wyjrzałam przez okno. Tony wysiadał z samochodu.
-Zaraz wrócę.-rzuciłam do Szkota i wybrałam numer Rose. Odebrała natychmiast.-Gdzie jesteś?
-W pokoju hotelowym... Cholera!-powiedziała z nutką zafascynowania w głosie, gdy znalazłam się przy niej.-Podoba mi się to.
-Powiedz mi, że masz broń.-wypaliłam szybko. Dziewczyna tylko skinęła głową i sięgnęła do szuflady. Po kilku sekundach byłyśmy w mieszkaniu Tony'ego. On sam właśnie wchodził do środka. Skinęłam do Rose, wskazując głową na drzwi. Dziewczyna wycelowała w nie pistolet.
-Nie próbuj uciekać, Tony.-powiedziałam spokojnie, gdy Edvardson wszedł do mieszkania. Jego oczy się rozszerzyły w wyrazie zaskoczenia... i przerażenia.-Siadaj.-wskazałam głową na kanapę.-Od jak dawna współpracujesz z synami Carlisle'a?
-Nie wiem o czym ty...-szef Instytutu próbował się wypierać. Cholera, nie. Jeśli stanowił zagrożenie dla moich bliskich, nie miałam czasu na takie bzdury.
-Rose może przestrzelić ci kolana w każdej chwili. Na twoim miejscu zacząłbym mówić.-odezwał się Glen, podchodząc bliżej.
-Od jak dawna z nimi współpracujesz? Gdzie jest księga? Kogo wezwała Eloise Bennet?-spytałam, siadając na krześle. Tony się zaśmiał.
-Dowiesz się już niedługo. Przywróciła go wczoraj. A on będzie szukał każdej możliwości, żeby cię skrzywdzić. Carlisle nie wybaczy ci zdrady. Nic więcej ci nie powiem.-warknął.
Glen spojrzał na mnie, a potem skinął głową do Rose. Huk i wrzask Anthony'ego.
-Dlaczego przeszedłeś na ich stronę?-zadałam nowe pytanie. Resztę informacji wyciągnę z niego później.
-Chroniłem Instytut. Już raz został zniszczony. Nie dopuszczę do tego po raz kolejny.
-Cudownie. Zabierzcie go do Instytutu. Wyciągniemy z niego więcej. Nie wierzę, żeby Carlisle wrócił.-westchnęłam.
W tym momencie rozdzwonił się mój telefon. Zerknęłam na wyświetlacz. Florence.