sobota, 25 lipca 2015

Rozdział sto dziewiętnaście - Florence.

Wypiłam kolejnego szota, podczas gdy do Gabriela startowała jakaś nastolatka. W pewnym momencie dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i odeszła.
-Co jej powiedziałeś? - zaśmiałam się.
-Że spałem z jej matką. - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Widzisz, dobrze się bawisz. W końcu!
-Ja się zawsze dobrze bawię. - mruknęłam.
-Tak. Bawisz się jak dobra czterdziestka, z czwórką dzieci. - zaśmiał się cicho i zlustrował wzrokiem kolejną dziewczynę. Wywróciłam oczami. Jego komentarz o dzieciach przykuł moją uwagę. W pewnym momencie przed nami pojawiła się blondynka z jego pracy.
-Florence to jest Margaret. - powiedział przyciągając ją do siebie.
-Miło mi Cię poznać Florence. - powiedziała z uśmiechem i pociągnęła Gabriela w stronę parkietu. Wypiłam jeszcze kilka szotów i zadzwoniłam po taksówkę. Wysłałam sms'a do Evana by mnie wpuścił. Gdy dotarłam pod drzwi Dekkerów, Evan czekał już zaniepokojony. Wysiadłam z taksówki i spojrzałam na swojego narzeczonego.
-Evan. - mruknęłam. - Jestem pijana.
Evan pokręcił głową rozbawiony i przytulił mnie do siebie.
-Evan? - spojrzałam na niego.
-Tak? - spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Tak bardzo Cię kocham. -szepnęłam.
-Też Cię kocham. - pocałował mnie lekko, po czym wziął na ręce. - Chodź, powinnaś się położyć.
Objęłam go za szyje z uśmiechem. Posadził mnie na łóżku i podszedł do swojej szafy. Podał mi swoją koszulkę. Przebrałam się szybko, podczas gdy Evan mnie obserwował.
-Przestań się gapić. - zaśmiałam się lekko. - Rozpraszasz mnie.
-Masz na sobie moją koszulkę. Tylko. To ty mnie rozpraszasz. - powiedział, przyglądając mi się.
-Masz niegrzeczne myśli. - zaśmiałam się i położyłam się na łóżku. Evan usadowił się obok mnie i przytulił mnie na łyżeczkę.
-Jak zawsze. - mruknął rozbawiony. -Piłaś z Gabrielem?
-Tak. Póki nie przyszła jego nowa dziewczyna. Nie, że mnie drażni, ale wygląda na idiotkę. A Gabriel powinien mieć mądrą i wartościową dziewczynę. Nie próżnię umysłową.
-Powinien być z Louise? - spytał cicho.
-Nie wiem. Ale przecież oni wyzwalają w sobie to co najlepsze, nie tracąc przy tym swoich charakterów.- odwróciłam się w jego stronę. - Ja jestem z tobą bardzo szczęśliwa.
-Ja z tobą też. - Evan uśmiechnął się szeroko. - Nie wyobrażam sobie nikogo innego w moich ramionach.
-A gdybyś tak mógł mieć normalną dziewczynę? - szepnęłam.
-Co masz na myśli? - Evan zmarszczył brwi.
-Normalną, bez przeszłości, nie wiem. Może nie czarownicy. Miałbyś normalne, spokojne życie.
-Moje życie bez Ciebie byłoby nijakie. Jesteś moją wspaniałą narzeczoną. Mam przyjaciół, na których mogę liczyć w każdej chwili. Zjednoczyłaś moją rodzinę. Kto wie, jakby to teraz było gdybyś się nie pojawiła. - pocałował mnie delikatnie. - Więc przestań się zamartwiać i gadać głupoty.
-Dobrze. - powiedziałam, wtulając się w Evana i zasypiając.

Obudziłam się wcześnie, ale Evana już nie było. Zostawił mi kartkę, że musiał jechać do Instytutu i nie chciał mnie budzić. Westchnęłam i ubrałam się szybko. Wyszłam po cichu z domu Dekkerów. Do domu postanowiłam wrócić piechotą, zahaczając o najbliższą kawiarnię. Gdy już kupiłam kawę, a okropny ból głowy odchodził w zapomnienie, zadzwonił mój telefon.
-Cześć, Florence. - powiedział jeden z bliższych współpracowników John'a. - Robert Dekker znów chciał odtajnić twoje akta.  Masz je bezpieczne?
-Tak. Wydaliście negatywną decyzję? - spytałam.
-Oczywiście. Będziemy informować na bieżąco. - powiedział i rozłączył się. Ruszyłam szybko w stronę domu, pisząc do Louise by wpadła jeśli może. Gdy wchodziłam do naszego domu, Lou siedziała już w salonie.
-Coś się stało? - spytała na powitanie.
-Robert Dekker. Już drugi raz próbuje wyciągnąć moją teczkę. A nikt po za mną i Johnem nie ma do niej dostępu. To podlega pod nękanie już. Po co mu ta cholerna teczka?
-Co w niej jest właściwie? - Louise spojrzała na mnie zaciekawiona. Westchnęłam, po czym teczka pojawiła się w moich dłoniach.
-Lepiej będzie jak sama przeczytasz. Nie miej mi za złe, tego czego się dowiesz. Starałam się wyprzeć te zdarzenie z mojego życia. - mruknęłam, podając jej teczkę. - Proszę, nie znienawidź mnie za to. Pamiętaj, że ja też nie wiem o każdym szczególne z tych trzech lat, które żyłyśmy osobno.
-Zaczynam się bać. - powiedziała Louise, zabierając mi teczkę. Poszłam do kuchni i zaparzyłam kawy, nerwowo stukając palcami o blat. Po chwili Louise weszła do kuchni i siadła na krześle. Milczała przez chwile.
-Więc dlatego nie chcesz by Robert zaglądał Ci do teczki? - spytała cicho.
-Tak. - kiwnęłam głową. - Wiem, że jestem tchórzem. Ale skąd miałam wiedzieć, że to się tak potoczy? Zapewniłam Loli najlepszą opiekę, jaką mogła mieć.
-Nie najlepszą. - mruknęła Louise. - Posłuchaj, rozumiem Cię. Naprawdę. W twojej sytuacji zrobiłabym to samo. Ale będziesz musiała powiedzieć prawdę.
-Nie jestem gotowa. - powiedziałam. W tym momencie usłyszeliśmy otwieranie drzwi.
-Flo? -zawołał Evan. Złapałam teczkę która natychmiast znikła.
-Jesteśmy w kuchni. - odkrzyknęła Louise.
-Lou! - powiedział Evan i przytulił mocno  moją siostrę. -  Cieszę się, że jesteś.
-Wpadłam na kawę. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Louise i Evan wdali się dyskusję o Radzie i Instytucie, tym czasem ja nalałam kawy do ich ulubionych kubków. Gdy już miałam siąść obok nich, zadzwonił telefon. Wyszłam na korytarz i odebrałam.
-Florence? - powiedział Gabriel oddychając ciężko. Usłyszałam jak biegnie.
-Gabriel?! Coś się stało? - spytałam zaniepokojona.
-Mam kłopoty. Mar i jakiś koleś próbują mnie zabić.
-Gdzie jesteś? - spytałam.
-W starej fabryce, tej obok... - usłyszałam sygnał przerywanego połączenia. Namierzyłam jego numer i wbiegłam do kuchni. - Gabriel ma kłopoty. Mar i ktoś jeszcze polują na niego. Louise musisz nas tam przenieść!
-Gdzie? - podałam jej telefon z adresem, Louise złapała nas za ręce i przeniosła pod wskazany adres. Margaret stała daleko i przyglądała się jak Gabriel otrzymuje kolejne ciosy. Gdzieś zamigotało ostrze noża. To co się działo później, było jak w zwolnionym tempie. Louise znalazła się za Margaret i skręciła jej kark. Ja znalazłam się przy jej towarzyszu powodując całkowite porażenie. Spojrzałam na wystający nóż z klatki Gabriela. Jego twarz zaczynała sinieć, był cały w krwi. Usunęłam szybko ostrze.
-Gabriel. - szepnęłam i zaczęłam go uleczać. W tym czasie podbiegli do nas Evan z Louise. Louise złapała Gabriela za rękę. Mówili coś do mnie, ale wciąż przyglądałam się ranie Gabriela, która nie znikała.
-Florence. - powiedział słabo. - Zaopiekuj się wszystkimi.
-Sam to zrobisz! - powiedziałam i przyłożyłam swoje dłonie do rany, starając się skupić całą swoją energię. - Pamiętasz co mi obiecałeś? Na starość mieliśmy olać wszystko i dołączyć do gangu motocyklowego. A ty dotrzymujesz obietnic.
-Przepraszam. - szepnął i zamknął oczy. Zaniosłam się płaczem. Poczułam jak Louise łapie mnie i wybucha płaczem. Evan obejmuje nas obie. Tkwimy tak, póki Evan nie odchodzi by wezwać Radę. Wpatruje się w ciało mojego najlepszego przyjaciela, z nadzieją, że się obudzi. Lecz nic takiego nie następuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz