poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział sto czterdziesty pierwszy - Louise.

Pustka.
Rozpacz.
Bezradność.
Poczucie winy.
Strach.
Nie czułam absolutnie nic więcej. Kilka godzin wcześniej dowiedziałam się, że moi rodzice nie żyją. Jedyne co potrafiłam zrobić po tym, jak Florence przywiozła mnie do domu, było siedzenie na podłodze mojego pokoju i wpatrywanie się w przestrzeń. Siostra siedziała ze mną przez jakiś czas, ale kazałam jej iść do Loli, do Evana. Wyspać się. Ja i tak wpatrywałam się w ścianę, z policzkami pokrytymi łzami. Kilka godzin bezruchu.
Nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się. Ktoś wszedł. Ponieważ nie chciałam zapalać świateł, a okno było zasłonięte, w pokoju było kompletnie ciemno. Dlatego nie widziałam kto przyszedł dotrzymać mi towarzystwa. Nawet nie drgnęłam. Nie robiło mi różnicy kto to był.
-Lou.-usłyszałam głos Gabriela. Chłopak usiadł obok mnie - jako demon musiał mieć wyostrzone zmysły. Objął mnie ramieniem, a ja nawet nie próbowałam protestować.
-To moja wina.-powiedziałam cicho.-Przeze mnie nie żyją.
-Nieprawda.-zaprzeczył Gabe. Wiedziałam, że patrzy na mnie potępiająco. Prychnęłam.
-Akurat. Nie pokonałam Carlisle'a wtedy. Wrócił i zemścił się, zabijając moich rodziców. Zginęli, bo mi na nich zależało!-zerwałam się na równe nogi i wyszłam z pokoju. Wszystkie światła były już pogaszone. Zeszłam na dół i zabrałam z barku butelkę. Nawet nie spojrzałam czego. Usiadłam na schodkach prowadzących do ogrodu. Gabriel poszedł za mną. Spojrzał sceptycznie na butelkę, siadając obok mnie.
-Alkohol nie rozwiąże twoich problemów.-zauważył.
-Nic ich nie rozwiąże. Oprócz zabicia Carlisle'a. Raz na zawsze. Ale tym zajmę się jutro. Teraz chcę w spokoju opłakiwać rodziców.
-Okay.-Gabriel wstał i wyszedł. Popatrzyłam za nim, zaskoczona. Jednak po chwili chłopak wrócił z drugą butelką i korkociągiem. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, jaki napój ze sobą wzięłam. Wino. Zwykłe wino. To było wręcz smutne. Najwyżej potem pójdę po coś lepszego.-Daj to.
-Potrafię sama otworzyć wino.-zaprotestowałam. Wyciągnęłam rękę po korkociąg, czekając aż mi go poda. On trzymał wyciągniętą rękę po wino. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, gdy nagle Gabe złapał mój nadgarstek i pociągnął do góry. Wstałam i wpadłam na niego. Zaskoczona tym ruchem nie zauważyłam nawet, jak zabiera mi butelkę z ręki.
-Dziękuję.-uśmiechnął się do mnie zawadiacko.
-To było oszustwo.-prychnęłam. Chłopak tylko wywrócił oczami.
-Kochanie, pozwól mi czasem zachować się jak dżentelmen i otworzyć damie wino. Nawet jeśli dama ma zamiar wypić je z gwinta.
Tym razem to ja wywróciłam oczami i usiadłam znów na schodkach. Gabe podał mi butelkę i usiadł obok. Pociągnęłam długi łyk wina.
-Mama by mnie chyba zabiła, gdyby to zobaczyła.-powiedziałam cicho, opierając głowę na ramieniu Dekkera. Poczułam, jak łzy znów spływają mi po twarzy.-Bogowie, tak za nią tęsknię.
-Pewnie nie byłaby najdumniejszą matką, gdyby widziała, że pijesz wino z gwinta w towarzystwie demona, ale była z ciebie dumna z wszystkich innych powodów.-zapewnił.-Jestem tego pewien, Louise.
-Byłaby dumna, gdybym zabiła Carlisle'a. Byłaby żywa.-poczucie winy. Bezradność. Pociągnęłam kolejny łyk wina i podałam butelkę Gabrielowi. Szybko ją odzyskałam i znów się napiłam.-Lucas zginął, gdy miałam czternaście lat. Dziesięć lat później umierają moi rodzice. Nie potrafiłam uratować żadnego z nich.
-Nie miałaś na to wpływu. Nie mogłaś uratować Lucasa, a twoi rodzice zginęli, bo Carlisle ich zabił. To nie jest twoja wina, tylko jego. Louise, nie mogę patrzeć, jak siedzisz tu i rozpaczasz, jakbyś to ty wbiła w nich noże. Zabijemy Carlisle'a i Cedrica za to, co zrobili twoim rodzicom. Wyrwę im serca, jeśli będzie taka okazja, za to, co zrobili tobie.-powiedział tak agresywnie, że sadziłam, że zaraz wstanie i naprawdę coś zniszczy.A ja nie potrafiłam wydać z siebie nic więcej niż głupi szloch. Brawo, Louise. Gabriel natychmiast złagodniał.-Przepraszam. Dałem się ponieść emocjom.
-N...nic się nie stało.-powiedziałam cicho. Odwróciłam wzrok od niego i uniosłam butelkę do ust. Była pusta. Gabriel to zauważył i natychmiast otworzył następną. Piliśmy w milczeniu, dopóki ta butelka też nie została opróżniona.
-Pójdę po coś.-zaproponował Gabe. To była rozsądna decyzja, biorąc pod uwagę fakt, że wypił zdecydowanie mniej.
-Mhm. Okay.-mruknęłam, podciągając kolana do klatki piersiowej i opierając na nich głowę. Spojrzałam przed siebie, widząc jedynie zarys ogrodu. Moja mama miała piękny ogród. Uwielbiała go. Ojciec zawsze kosił trawę w momentach, gdy ona chciała spędzić z nim trochę czasu, ale raczej był to ich żart niż złośliwość. Zamknęłam oczy, przypominając sobie, jak się o to sprzeczali. Zawsze z uśmiechem na ustach.
Kiedy otworzyłam oczy, nie byłam w Liverpoolu, nie byłam w domu. Wylądowałam na pomoście w Formby, z którego ja i Flo odpłynęłyśmy pięć lat temu, aby wrzucić ciało do wody. Motorówka taty stała nadal przycumowana. Wskoczyłam do niej i wyciągnęłam rum z jednej z szafek pod pokładem. Nigdy nie dociekałam po co tata go tam trzymał, ale cieszyłam się teraz z tego. Napój może nie był najsmaczniejszy, ale z każdym łykiem mniej to odczuwałam.
Odstawiłam butelkę i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Ilość nieodebranych połączeń od Gabriela mnie rozbawiła.
Gabriel. Rodzice go polubili. Gdybym zaprosiła go na obiad, oficjalnie, pewnie przyniósłby mojej mamie kwiaty, a ojcu whisky. Zrobiłabym to, gdyby moi rodzice żyli.
Pustka.
Sięgnęłam po butelkę i zrobiłam jeszcze łyk. Potem wybrałam numer Gabriela, siadając skulona w kokpicie łódki. Kiwanie bynajmniej nie polepszało mojego stanu.
-Louise! Gdzie ty jesteś? Dzwoniłem chyba milion razy!-Gabe panikował. Martwił się o mnie. Zapunktowałby u mamy.
-Gabriel. Bogowie, moi rodzice by cię uwielbiali. Tata i tak cię lubił, mówił, że jesteś inteligentnym facetem.-powiedziałam, patrząc w niebo. Miałam nadzieję, że nie bełkoczę za bardzo.-Gabriel. Masz tak piękne imię, wiesz? Gabe, Gabriel. Jak anioł.
-Louise, gdzie jesteś? Teleportuj się do domu. Nie chcę, żeby coś ci się stało.-chłopak był naprawdę przejęty.
-Mój kochany Gabriel.-powiedziałam cicho.-Bogowie, myślałam, że cię straciłam. Myślałam, że umarłeś. Rozpaczałam za tobą, a teraz nie żyją moi rodzice i znowu rozpaczam. Musiałam być naprawdę okropna, skoro Karma mnie tak karze. Chociaż zwróciła ciebie. Wiesz, że cię kocham? Wiesz, że kiedy byłam w Norwegii, chciałam być z tobą? Wrócić, przeprosić, być z tobą. Wziąć ślub. W końcu ci to obiecałam. Ale ty umarłeś. O bogowie, teraz przeżywam coś podobnego. Chciałam, żeby rodzice byli dumni. Obiecałam mamie, że zabiję Carlisle'a. A zabiłam ją. Nie dosłownie, ale tak się czuję.
-Louise.
-Gabriel, przyjedziesz po mnie?-spytałam. Wtedy poczułam, że znowu płaczę.-Gabriel, potrzebuję cię. Nie powinno mi tak nigdy zależeć na nikim. Zwłaszcza na facecie. To nie w moim stylu. Ale potrzebuję cię.-sygnał przerwanego połączenia.
-Louise.-Gabriel pojawił się na pomoście i popatrzył na mnie, skuloną w kokpicie. Chłopak wszedł do łódki, pomógł mi stanąć na nogi i wyprowadził mnie na pomost.-Zabiorę cię do domu.
Objęłam go i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi. Gabriel przytulił mnie i zaczął gładzić mojego włosy.
-Jestem w domu.-odparłam, przylegając do niego jeszcze bardziej.
Gabriel teleportował nas do mojej sypialni, ale nie puścił mnie. Podniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Pocałowałam go. Mój kochany Gabriel. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli, ale chłopak złapał mnie za nadgarstki.
-Jesteś naprawdę pijana. I zrozpaczona. Nie wykorzystam tego, Louise.-popatrzył mi w oczy. Spuściłam wzrok.
-Chcę po prostu, żebyś został.-poprosiłam. Gabriel schylił się i pocałował mnie delikatnie.
-Zostanę tak długo, jak będziesz chciała.-obiecał. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził do łóżka. Położyliśmy się obok siebie. Skomplikowanie będzie jutro. Teraz liczył się Gabriel, który był przy mnie. Nie wypełniał pustki po rodzicach, ale sprawiał, że czułam się bardziej kompletna.
Kochałam go.

czwartek, 24 września 2015

Rozdział sto czterdziesty -Elias.

Irytacja Eloise, tylko mnie rozbawiła. Niedługo po tym jak wyszła, przyszedł Matt. Wpuściłem go do środka i od razu przyciągnąłem do siebie, złączając nasze usta w długim pocałunku.
-Witaj mnie częściej - zaśmiał się Matt, gdy oderwałem się od niego i ruszyłem do kuchni.-Mogę zostać na noc? Sytuacja od śmierci przybranych rodziców Lou w domu jest uciążliwa. Jeszcze Florence grozi wyrzuceniem telewizora, jeśli Lols będzie łamać jej blokady na Hannibala. A Louis nawiązał długi romans z konsolą.
-Oj biedactwo. - zaśmiałem się cicho. - Tutaj mamy tylko Eloise która nazywa Cię moim księciem.
-Jak mnie nazywa? Księciem?
-Tak. - zaśmiałem się, zalewając kawę.
-Pff. W tej bajce nie byłbym księciem. - mruknął Matt.
-To kim? - spytałem, podając mu kawę.
-Bo ja wiem? Smokiem?
-Nie, nie, nie. - mruknąłem sceptycznie. -Smokiem jest Wren. To on porwał dziewicę.
-Elias! Słyszałam to! - usłyszeliśmy krzyk Eloise, dobiegający z korytarza.
-Nie trzeba mnie było nazywać księciem, dziewico! - powiedział rozbawiony Matt, gdy Eloise weszła do salonu. Towarzyszyła jej młoda dziewczyna.
-Przyprowadziłam koleżankę. - mruknęła, piorunując mnie wzrokiem.
-Ooo! Kolejna lesbijka! - uśmiechnąłem się lekko.
-Właściwie to hetero. - powiedziała Grace z lekkim uśmiechem. - Jestem Grace.
-A ja Matt. - Mój chłopak uśmiechnął się do dziewczyny, a we mnie zaczęły kłębić się dziwne odczucia.
-Elias. - rzuciłem oschle i ruszyłem w stronę kanapy.
-Grace i ja idziemy na casting, więc powinieneś się cieszyć. - powiedziała rozpromieniona Elo.
-Jaki casting? - spytał Matt, siadając obok mnie.
-Elias zapisał mnie na casting dla modelek. Chciałam go za to zabić, ale już nie. - Moja siostra zaśmiała się i pociągnęła Grace w stronę drugiej kanapy. - Grace ze mną pójdzie.
-Może być ciekawie. - zaśmiała się dziewczyna.
-A skąd jesteś Grace? - spytał Matt, irytując mnie swoim zainteresowaniem.
-Z Hiszpanii. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
-To co tu robisz? - spytałem.
-Mój brat, Javier Martinez się tu szkolił i pracuje. Rodzice stwierdzili, że wyjazd dobrze mi zrobi.
-I wylądowałaś u nas. Marny twój los! - zaśmiała się Eloise.
-Pójdę po coś do jedzenia. - mruknąłem i ruszyłem ku wyjściu. Ruszyłem do mojej ulubionej knajpki chińskiej, z przeczuciem, że ktoś mnie obserwuje. Mój prześladowca szybko się ujawnił, wciągając mnie w boczną uliczkę.
-Czego chcesz Kay? - spojrzałem na chłopaka chłodno.
-Prawdziwej miłości, pokoju na świcie... - wyliczył. - Demona Gabriela.
-Nie jestem złotą rybką, twoje trzy życzenia nie spełnią się. - mruknąłem zirytowany i chciałem go wyminąć, niestety Kay nie zamierzał odpuścić. Złapał mnie za nadgarstek i pchnął na ścianę.
-Koniec żartów Elias! - warknął. - Czas spłacić dług jaki masz u mnie. Masz mi pomóc zdobyć jego moc. Jak nie, zginie wiele osób. Eloise, Matt. Wybieraj Bennet.
-Dobrze. Pomogę Ci. - mruknąłem cicho.
-Dobry chłopak. - Kay pogłaskał mnie po policzku, przez co się skrzywiłem. - Kiedyś Ci to nie przeszkadzało.
-Widać byłem ślepy. Masz jeszcze jakiś interes czy już mogę iść? - spytałem wkurzony.
-Możesz iść, jak będę Cię potrzebował to się zgłoszę. - powiedział rozbawiony Kay, wyminąłem go i ruszyłem w stronę domu Flo. Moja przyszywana siostra, była zaskoczona jak mnie zobaczyła.
-Matt powinien być u Ciebie. - powiedziała zaskoczona.
-I jest. - powiedziałem spokojnie. - Możemy pogadać? Sądzę, że Gabriel jest w niebezpieczeństwie.
-Wejdź. - powiedziała Flo i zaprowadziła mnie do małego salonu, gdzie usiedliśmy sami. Opowiedziałem jej całą historię od poznania Kay'a aż do dzisiejszych wydarzeń.
-Namówię Evana, żeby zlecił śledzenie Kay'a i zobaczymy. Jak na razie wszyscy jesteście bezpieczni, a no cóż, śmierć rodziców Louise strasznie na nią wpłynęła. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to dopiero początek rozgrywek Carlise'a. Jak Kay się do Ciebie odezwie, to masz mi dać od razu znać, nie ważne o o której porze dnia i nocy.
-Dobrze. - mruknąłem i porozmawiałem jeszcze chwilę z Flo. Gdy wracałem z jedzeniem, z mojej klatki wychodziła Grace.
-Oo, Elias! Elo i Matt się o Ciebie martwią. - powiedziała z uśmiechem.
-Jasne, kolejka była. - mruknąłem zirytowany. -Grace?
-Tak?
-Matt jest moim chłopakiem, zapamiętaj to sobie. Na ogół jestem pokojowym człowiekiem, ale pamiętaj, odbierzesz mi Matt'a a skończy się twoja brytyjska przygoda. Mam nadzieje, że się rozumiemy?
-Elias, przepraszam jeśli zrobiłam coś co mogłoby wprowadzić Cię w błąd. Nie interesuje mnie Matt i nie rozbijam związków. - Grace uśmiechnęła się lekko.
-Mam nadzieje. - mruknąłem cicho. - To do zobaczenia.
Wszedłem do mieszkania jak gdyby nigdy nic.
-Czemu Cię tak długo nie było? - zarzuciła mi od razu Eloise.
-Zamyśliłem się i poszedłem parę ulic za daleko. Potem była kolejka. - mruknąłem, kładąc jedzenie na stoliku.
-Elo już chciała zamawiać jedzenie na telefon. - powiedział Matt, biorąc swoją porcje.
-Jak będziesz tyle jadła, nie wezmą Cię na modelkę. - spojrzałem na siostrę karcącym wzrokiem.
-Ooo to świetnie! Zjem też twoją porcję. - powiedziała zabierając oba pudełka chińszczyzny. - Matt? Istnieje możliwość, że nie jesteś głodny?
-Nie sądzę. - powiedział rozbawiony. Kolacja minęła głównie na wesołym gadaniu Elo i Matta, niestety moje myśli zaprzątał Kay.
-Idę spać. - mruknąłem, wyrzucając puste pudełko do śmieci.
-Dobranoc marudo. - powiedziała Elo, szukając pilota.
-Zaraz przyjdę. - powiedział Matt, gdy wychodziłem. Wziąłem szybki prysznic, po czym przebrałem się w pidżamę.  Matt wszedł do pokoju i usiadł na łóżku, przyciągając mnie do siebie i sadzając na swoich kolanach.
-Co się dzieje? - spytał z wyraźną troską. - I nie mów, że nic bo widzę.
-Po prostu... - westchnąłem. - Martwię się o was. O Eloise, o Ciebie, przede wszystkim o Ciebie.
-Siostra nieważna? - zaśmiał się cicho Matt.
-Nie o to chodzi. Eloise wyczuwa zagrożenie, Kira mi o tym opowiadała. A po za tym, jako że jesteś bratem Flo i Lou, jesteś bardziej zagrożony. A nadchodzą teraz naprawdę niespokojne czasy.
-Nie cytuj mi tu Harrego Pottera. - powiedział Matt, spoglądając na mnie czule.
-Taka jest prawda. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś Ci się stało.
-Elias, nic nam nie będzie. - Matt pocałował mnie lekko. - Obiecuję.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział sto trzydziesty dziewiąty - Louise.

Florence i Louis omawiali szczegóły dotyczące jego nowej pracy, a Evan nie przestawał mnie pospieszać. Narzekał, że Kira czeka, że musimy się zebrać, etc. Pokiwałam mu kilka razy głową. Wiedziałam, że muszę się nad tym skupić, ale wyznanie Gabriela było niestety jedynym, co zaprzątało mi głowę. Kochał mnie. Nadal. Pomimo tych wszystkich okropnych rzeczy, kochał mnie. Żałowałam, że nie miałam możliwości mu odpowiedzieć. Przecież też go kochałam. Cholernie mocno, aż do bólu. Ale co do jednego, musiałam przyznać rację Rose. Gabriel stanowił większość moich myśli, zwłaszcza, gdy miałam się skupić na czymś innym.
-Prowadzę.-oznajmiłam schodząc na dół. Evan uniósł brew.
-Nie ma mowy.-zaprotestował.
-Evan, nie kłóć się ze mną.-powiedziałam, nalewając sobie soku pomarańczowego.-Jedziemy do siedziby Rady, dla odmiany razem. Prowadzę i koniec.
Evan chciał się wykłócić, ale tego nie zrobił. I byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Potrzebowałam czegoś, co mogłoby zająć mi myśli. Byle odciągnąć je od wyznania Gabriela.
-Wiem, że spotkanie jest wieczorem, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli będziemy się tam kręcić od rana. Jest sporo do zaplanowania.-mówił Evan w drodze.
-Problem polega na tym, że nawet nie znamy planów Carlisle'a.-zauważyłam.-On się nie wychyla. Nie wiemy, jaki będzie jego ruch, nie wiemy nawet gdzie on jest. Jesteśmy w kropce.
-Wiem, Lou. Ale co mamy z tym zrobić? Jego stara siedziba jest pusta od kiedy Eloise go przywołała. Obserwujemy to miejsce.
-Nie wiem co mamy zrobić. Jestem po prostu cholernie zirytowana. Stoimy w miejscu, a jeśli on pierwszy wykona ruch, to ktoś może ucierpieć. I nie mogę tego znieść.-westchnęłam. Do końca drogi próbowaliśmy wymyślić, gdzie może się ukrywać, ale żadne dobre miejsce nie przychodziło nam do głowy. Żaden pomysł nie miał w zasadzie sensu.
Robert czekał na nas w swoim gabinecie. Od kiedy dowiedział się, że Gabriel żyje, był w dużo lepszej formie, chociaż nadal nie wyjaśnił sobie wszystkiego z żoną i córkami. A Evan również nie pałał do niego sympatią. Właściwie to nikt tego nie robił. Ale Robert miał na tyle dumy i rozsądku, żeby się tym nie przejmować. Musiał wykonywać swoją pracę.
-W końcu jesteście.-westchnął z wyczuwalną dezaprobatą, kiedy weszliśmy do jego gabinetu.-Wren zaraz będzie.
-Dziwię się, że pozwalasz im się tak spóźniać.-westchnęła młoda kobieta o wschodnio-azjatyckich rysach, siedząca na fotelu przy stoliku. Dało się ją zauważyć dopiero, gdy weszło się głębiej do gabinetu Roberta.
-Nie zwolnię ich za kilka minut zwłoki, Kiro.-zauważył Robert, unosząc sceptycznie brew.
-Kilka minut może uratować życie.-zauważyła Kira i wstała, aby do nas podejść, uprzednio ostawiając filiżankę na stolik.-Jeśli macie w sobie choć krztynę inteligencji, to wiecie kim jestem.
-Kira Bennet. Wren nam o pani mówił.-odparł Evan i wyciągnął rękę w geście przywitania.-Evan Dekker.-przedstawił się. Kira uścisnęła dłoń chłopaka i popatrzyła na mnie. Szybko zmierzyła mnie wzrokiem, a ja poczułam ukłucie irytacji, nagle boleśnie świadoma wszystkich moich wad - zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Otrząsnęłam się jednak i również wyciągnęłam do niej dłoń.
-Louise Tempest.
-Następne dziecko Jesselów.-mruknęła, witając się ze mną.-Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do swojego brata nie będziesz stała przed kilka minut zszokowana ze względu na mój wiek. Moje wnuki mogłyby rozważniej wybierać swoich partnerów. Jednak inteligencja nie jest chyba w modzie.
-W ostatnim czasie przeżyłam tyle szoku, że starczy mi do końca życia. A teraz, pozwolisz, Kiro, że zignoruję twoją obraźliwą uwagę na temat mojego brata i brata mojej najlepszej przyjaciółki, który zaraz tu przyjdzie i przejdziemy do rzeczy?-wycedziłam przez zęby. Kira i ja przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem.
-Louise.-Evan położył rękę na moim ramieniu. Słyszałam naganę w jego głosie. Odwróciłam się od Kiry i usiadłam naprzeciw Roberta, który w milczeniu przyglądał się całej scenie. Evan usiadł obok mnie.-Przejdźmy do rzeczy.-poprosił.
-Przepraszam za spóźnienie.-Wren wpadł do gabinetu lekko zdyszany. Zauważyłam lekkie niedociągnięcia w jego stroju. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że ubierał się na szybko. Wiedziałam jednak, że to była po prostu kwestia nieprzyzwyczajenia do tego typu pracy. Mogłam się założyć, że marzy o powrocie w teren. Przynajmniej z jednej strony. Z drugiej, spędzał więcej czasu w mieście z Eloise.
-Nic się nie stało.-odpowiedziałam szybko i uśmiechnęłam się do niego.-Siadaj. Kira właśnie miała zacząć mówić.
-Nie ma aż tak wiele do powiedzenia. Po pierwsze, nawiązałam kontakt z Aaronem Westem...-delikatny, rozbawiony uśmiech wpłynął na twarz kobiety, gdy zobaczyła jak zaciskam zęby.-Jest po naszej stronie. Pomoże nam w pokonaniu Carlisle'a.
-Dlaczego go tu nie ma?-spytał Evan.-Aaron pomógłby nam zlokalizować Hawthorne'ów, opowiedzieć o ich planach.
-Aaron jest stale obserwowany przez brata. Nie mógłby od tak wpaść teraz do siedziby Rady, nie wzbudzając podejrzeń.-odparła Kira.-Mam z nim kontakt. Mogę wam przekazywać informacje.
Rozmowę z Kirą zakończyliśmy niedługo potem. Przed wieczornym zebraniem Rady musieliśmy jeszcze przedyskutować sprawę Francji i spotkać się z Adrienne Leclaire oraz resztą ichniejszej Rady. Po przedstawieniu im sytuacji w świetle rozmowy z Kirą, zgodzili się wstrzymać z odejściem. Miałam nadzieję, że faktycznie dotrzymają słowa. W oczach Theo Boudiera widziałam, że jest niezadowolony z takiego obrotu spraw.

Kiedy wieczorem weszłam do domu, poczułam tak ogromne zmęczenie, że miałam ochotę natychmiast paść na kanapę i zasnąć. Niestety siedział na niej Louis, nadal w ubraniach Gabriela, grając na Playstation. Spojrzałam na niego sceptycznie.
-Nie uwierzę, że cały dzień nie miałeś czasu na zakupy. Będziesz siedział w tych samych ciuchach przez kilka miesięcy, czy tylko tygodni?
-Poszedłbym na zakupy, gdybym miał za co je zrobić. Twoja siostra jeszcze nie może wypłacić mi zaliczki.-wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od telewizora. Wywróciłam oczami.
-Pożyczę ci pieniądze. Ale idź jutro do sklepu.-poprosiłam i otworzyłam torebkę w poszukiwaniu portfela z gotówką. Podałam mu banknoty.-Oddasz mi z pierwszej wypłaty.
-Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?-usłyszałam za sobą głos Matta. Odwróciłam się i uśmiechnęłam.
-Jestem już chyba naprawdę zmęczona.-przyznałam. Matt pokręcił głową z niedowierzaniem, odstawił talerz z jedzeniem na stół i spojrzał ponownie na mnie.
-Zaczynam się o ciebie martwić. Zjesz z nami kolacje? Elias robi świetny ryż z krewetkami.-zaproponował.-Ah! I tata dzwonił, powiedział, że Haylee i jej córka przyjadą w przyszłym miesiącu ze Stanów, żeby nas odwiedzić.
-Świetnie. Kim jest Hollie?-to imię nic mi nie mówiło, ale cieszyłam się, że przyjadą dopiero za miesiąc. Nie potrzebowałam niczego więcej niż odwiedzin jakiejś Haylee.
-Nasza kuzynka. Jest chyba w twoim wieku, może trochę starsza. Mieszka w Bostonie i samotnie wychowuje córkę. Nie pamiętam ile ta mała ma lat, z 6, może 7. W każdym razie przyjeżdża.
-Jeśli jest naszą kuzynką...
-Jest córką brata Is.
-Fascynujące.-jedyne kuzynostwo jakie do tej pory miałam, były teraz w wieku Phila lub Matta i były dziećmi kuzynów lub sióstr moich rodziców z Formby. Okropnie irytująca zgraja, którą widywałam na szczęście tylko raz do roku. Może nie licząc Calluma, który był raczej przyjacielski.-Chętnie z wami zjem, tylko pójdę się przebrać.-westchnęłam. Jednak w momencie, gdy ruszyłam w stronę schodów, drzwi gwałtownie się otworzyły i wpadła przez nie Eloise. Spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Musimy natychmiast jechać do Formby.-oznajmiła. Nie musiała mówić nic więcej. Podbiegłam do niej, złapałam ją za rękę i teleportowałyśmy się do małego lasku niedaleko mojego rodzinnego domu. Wyszłyśmy stamtąd w stronę zabudowań.-Coś wyczułam.-Elo sama nie do końca wiedziała co się dzieje, ale wiedziała, że coś jest nie tak.
Następne chwile pamiętałam jak przez mgłę. Wejście do domu. Ciała rodziców na podłodze i krew. Eloise stojąca za mną, nie potrafiąca ruszyć się z miejsca, krzyczącą. Moment, kiedy próbuję ich ratować. Sąsiedzi, którzy usłyszeli moje łkanie i krzyki. Policja. Florence, która zabiera mnie na bok, gdy zabierają ciała. Kilku łowców, którzy przemykają między ludźmi i załatwiają wszystko tak, żeby nikt się zbytnio nie zainteresował tą sprawą. Kartka przyczepiona na lodówkę, którą przyniósł Wren. "Partyjka szachów zaczyna się dzisiaj wieczorem. -Carlisle."
Wtuliłam się w siostrę, czując ogromną pustkę w środku. I zalewającą mnie rozpacz. Bezradność. Poczucie winy. I strach.

wtorek, 8 września 2015

Rozdział sto trzydziesty ósmy - Eloise

Razem z Eliasem, spędzaliśmy poranek na kanapie, w piżamach, oglądając Glee. Elias co chwile, wiercił się i wydawał sie zamyślony. Za którymś razem nie wytrzymałam i spojrzałam na niego.-Bliźniacze łącze kontaktuje. - mruknęłam. - Co się dzieje?
-Marnujemy nasze życie na Instytut. - westchnął -Mieliśmy być sławni i wspaniali.
-Jesteśmy wspaniali i nic nie marnujemy. Jesteśmy niezależni, żyjemy, pomagamy innym. - powiedziałam spokojnie. - Pokłóciłeś się z Mattem, że popadasz w depresję?
-Nie, Matt jest w pracy. Już nawet nie mamy wspólnych dyżurów. - westchnął Elias. - Tak po za tym dobrze nam się układa. A jak ty i Wren?
-Przecież nic się nie zmieniło.
-Czyli jesteście przyjaciółmi, zachowującymi się jak para,  na każdym kroku. Aż się wierzyć nie chce, że on jest starszy od Ciebie.
-Nie wszystko trzeba od razu nazywać po imieniu. - wywróciłam oczami.
-Dobra, dobra. - uciął Elias. - Ale i tak wciąż pozostaje nasz główny problem czyli nie jesteśmy sławni. Miałaś być światowej klasy modelką!
-A ty aktorem! I oboje wybraliśmy Instytut. Więc nie marudź.
Naszą wymianę zdań przerwał dzwonek do drzwi. Gdy otworzyłam, przede mną stał młody mężczyzna.
-Jesteś akwizytorem? Komornikiem? Zbierasz na skrzypce? - spytałam, gdy przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.
-Nowym sąsiadem. - uśmiechnął się lekko. -Nazywam się Damien. I przyniosłem powitalne ciasto.
-Elias! - krzyknęłam. -Mamy nowego sąsiada! Przyniósł ciasto.
-Mamy nowe ciasto! - odkrzyknął i zaraz pojawił się obok mnie. - Jestem Elias Bennet, miło poznać, może wejdziesz na kawę?
-Z chęcią. - powiedział i wszedł, gdy go przepuściliśmy. -Jesteście małżeństwem? Bo na waszej tabliczce pisze E.E. Bennet.
Elias spojrzał na mnie, po czym wybuchliśmy śmiechem. Damien spojrzał na nas lekko zdezorientowany.
-Jesteśmy bliźniakami! - powiedziałam, starając się uspokoić. - Przepraszam, po prostu to zabawne. Z resztą z naszej dwójki, to bardziej ty jesteś w typie Eliasa, ale on już ma swojego księcia.
-Sądzę, że Matt mordowałby cię za powiedzenie o nim książę. - zaśmiał się Elias, nastawiając kawę.- Damien, skąd jesteś?
-Urodziłem się we Włoszech, ale prawie całe życie spędziłem w Nowym Jorku.
-Nowy Jork! - krzyknęliśmy jednocześnie z Eliasem i spojrzeliśmy na naszego sąsiada. - Jak tam jest?
-Często mówicie na raz? - zaśmiał się lekko Damien.
-Zdarza nam się. - uśmiechnęłam się lekko. - Więc?
-Nowy Jork jest cudowny, naprawdę. Pod warunkiem, że nie przerażają was wysokie budynki i tabuny ludzi.
-Jesteśmy przyzwyczajeni. - uśmiechnął się Elias. - A jak się miewa tamtejsza Rada?
-Elias! - warknęłam ostrzegawczo. - Coś ci się chyba pokićkało.
-Tak myślałem, że jesteście nadnaturalni. - zaśmiał się Damien. - Spokojnie, ja też. Tamta Rada składa się głównie z przedstawicieli gatunków i nikt nie ma poniżej trzydziestu pięciu lat.Instytut szkoli natomiast z wiedzy o wszystkich gatunkach. Za to nie mamy szkoły, co u was jest na plus.
-Kolejny powód, by wyjechać do Nowego Jorku. - powiedział Elias.
-Przepraszam. Elias przechodzi ostatnio fazę buntu przeciwko Instytutowi, Radzie i tak dalej. - zaśmiałam się lekko.
-Po prostu uważam, że w Nowym Jorku mielibyśmy większe szanse być sławni i wspaniali. Byłbym aktorem, ty modelką, wystawne przyjęcia, sławni znajomi i tak dalej. - mruknął Elias. - I na pewno znalazłby się ktoś kto wydałby naszą biografię.
-Niech zgadnę, tytuł to ,,Sławni i Wspaniali''? - zaśmiał się Damien.
-Właśnie tak. - powiedziałam rozbawiona. - Właściwie, dlaczego Liverpool?
-Sprawy rodzinne. - uśmiechnął się lekko. Resztę rozmowy poświęciliśmy na rozmowę na temat luźnych tematów. Gdy Damien wyszedł, Elias wyszedł gdzieś zadzwonić. Gdy wrócił do pokoju był bardzo zadowolony.
-Załatwiłem Ci casting! Możesz spróbować. Bez stresu. - powiedział zadowolony.
-Załatwiłeś mi co?! - warknęłam. - Elias, przecież mówiłam.
-Ja też mówiłem! - obronił się. - Tylko spróbuj.
-Na razie staram się, nie spróbować cię zabić. - powiedziałam wstając. - Idę do Instytutu, nim poćwiartuję twoje małe, gejowskie ciałko.
-Nie zrobisz tego, bo mnie kochasz. - odkrzyknął, kiedy wychodziłam. Drogę do Instytutu przebiegłam, starając się uspokoić. Ruszyłam od razu do gabinetu Wrena.
-Hej. - uśmiechnęłam się lekko. - Masz chwilę?
-Dla Ciebie zawsze. - uśmiechnął się i wstał za biurka.
-Lubię twoje nowe stanowisko. - mruknęłam zamykając drzwi. -Szczególnie ten garnitur. Naprawdę go lubię.
-Ciesze się, że Ci się podoba. - Wren mnie objął i pocałował lekko. - Coś się stało, że tak gwałtownie wpadłaś? Czy to chęć rozpływania się nade mną?
-W sumie oba. - mruknęłam. -Elias zapisał mnie na jakiś durny casting na modelkę, bo stwierdził, że pora odpocząć od nadnaturalnego świata. To idiotyczne.
-Z tego co wiem, marzyłaś żeby zostać modelką. - powiedział zaskoczony Wren.
-Marzenia się zmieniają, po za tym, zrobił to za moimi plecami. Mam ochotę skopać ten jego gejowski tyłek w tym momencie. - mruknęłam.
-Wiesz, nie miałbym nic przeciwko, gdyby moja dziewczyna była sławną modelką. - zaśmiał się Wren przyciągając mnie do siebie i spoglądając w oczy.
-A więc szukasz dziewczyny modelki? - spytałam, drocząc się z nim.
-Już znalazłem. - mruknął z uśmiechem.
-Chętnie ją poznam. - powiedziałam radośnie.
-Eloise. - Wren wywrócił oczami i pocałował mnie delikatnie. - Kocham Cię.
-Ja Ciebie też. - uśmiechnęłam się lekko. Niestety do biura wpadł Evan.
-Przepraszam. - powiedział zmieszany. - Powinienem zapukać. Wren, mamy spotkanie.
-Już idę. - powiedział i poczekał aż Evan wyjdzie. -Tęsknie za moim spokojem.
-Pewnie, bo praca w terenie zawsze była taka spokojna. - zaśmiałam się. -Nie narzekaj. Masz więcej czasu, wyglądasz niezwykle seksownie w tym biurze, tak ubrany. Nie jedna modelka na Ciebie poleci.
-Mi wystarczy jedna. - mruknął Wren i pocałował mnie lekko. - Zobaczymy się później.
-Baw się dobrze. - uśmiechnęłam się i wyszłam. Ruszyłam do mojej ulubionej sali treningowej która na szczęście była pusta. Od razu ruszyłam do worka treningowego. Kolejne uderzenia, jednak nie
powodowały, że czułam się mniej wkurzona.
-Pierwszy raz w życiu zobaczę, jak dziewczyna rozwala worek treningowy. - Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i spojrzałam na dziewczynę, na oko w moim wieku.
-Albo worek, albo tyłek mojego brata. - mruknęłam wkurzona i usiadłam.
-Aż tak nabroił? Odstraszył Ci chłopaka? Jego dziewczyna Cię nienawidzi? - spytała siadając obok.
-Jego dziewczyna mnie uwielbia, ze wzajemnością. Właściwie jego dziewczyna, jest jego chłopakiem. - mruknęłam. - Mój chłopak jest ich przełożonym.
-Masz ciekawe życie, nieznajoma. -Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
-Jestem Eloise. W skrócie Elo. - Odwzajemniłam uśmiech.
-Jestem Grace. Jesteś Eloise Bennet? - spojrzała na mnie.
-Tak, a co? - spojrzałam na nią zaskoczona.
-Plotki mówią, że jesteś młodą wojowniczką, banshee i romansujesz z drugą najważniejszą osobą w Instytucie po Dekkerze. - zaśmiała się cicho. - Recepcjonistki dużo mówią.
-Właściwie to wszystko jest prawdą. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
-A powód dlaczego chcesz zabić biedny worek? - spytała rozbawiona.
-Mój brat stwierdził, że zapisze mnie na casting dla modelek. Bez mojej zgody, za moimi plecami załatwił mi sesję. A ja naprawdę nie chce iść.
-Daj spokój! To może być świetna zabawa! Pójdę z Tobą jak chcesz. I tak nie mam co robić. - zaśmiała się cicho.
-Czemu nie? - uśmiechnęłam się lekko. - A Ty kim właściwie jesteś? Nie słyszałam o Tobie.
-Grace Martinez. Znudzona życiem hiszpanka, wysłana przez rodziców pod opiekę brata, szkoląca się na łowcę chociaż w sumie mi się nie chce, studentka ekonomi. Jestem tu od trzech tygodni. I zostanę tutaj. Przynajmniej na jakiś czas.
-Może wpadniesz do nas? Przynajmniej nie zabije mojego gejowskiego brata, a jego chłopak nie zabije mnie za porównania go do księcia.
-Bardzo chętnie. - zaśmiała się lekko. Wyszłyśmy z Instytutu i ruszyłyśmy do mojego mieszkania.

sobota, 5 września 2015

Rozdział sto trzydziesty siódmy - Gabriel

Pojawiłem się w swoim apartamencie, gdzie zacząłem niszczyć wszystko co wpadło mi w ręce. Gdy mój apartament, przypominał już totalną ruinę, spojrzałem prawdzie w oczy. Kochałem Louise Tempest i ta miłość mnie zabijała. Właściwie, już zbiła ale co dwa razy, to nie raz. I wtedy wszystkie uczucia wróciły. Opierałem się o ścianę i starałem się pojąć jak to możliwe. Siedziałem tak dopóki słońce, nie wzeszło już na tyle wysoko by odwiedzić Florence. Pojawiłem się przed ich drzwiami i zapukałem. Otworzyła mi Flo, z Lolą na rękach.
-Od kiedy ty pukasz? - spytała zadziwiona.
-Od ukończenia kursu świadka jehowy. - mruknąłem i spojrzałem na Lolę. - Jak tam twoje kotopsy?
-Utknęły w japońskiej fabryce wędlin. - odpowiedziała uśmiechnięta i wyciągnęła do mnie ręce. Zaskoczył mnie ten gest, Flo spojrzała na mnie niepewnie. Wziąłem Lolę i wszedłem do mieszkania.
-Musisz wiedzieć, że Louis tu jest. Należą mu się chyba wyjaśnienia. - powiedziała Flo i ruszyła do salonu.
-Jak to jest mieć diabelski fundusz powierniczy? Ile sukienek można kupić za to? - spytała Lola.
-Mogłabyś nosić co godzinę inną sukienkę i tak do końca życia. - odpowiedziałem, powoli idąc do salonu.
-O ja cie, jak super. Chce być demonem. - powiedziała dziewczynka.
-Uwierz mi, nie chcesz. - powiedziałem cicho.
-Posłuchaj Louis. Teraz będziesz całe życie rozpaczał za jakąś dziwką? - powiedziała znudzona. Jestem w stanie sie założyć, że przypatruje się teraz wszystkiemu, tylko nie Louisowi.
-Kochałem ją. - zawył Louis.
-Okej, okej. Ale jak chcesz płakać, to uważaj na kanapę, to skóra.
-Patrz wujku. Lou siedzi na przeciwko Lou. - powiedziała zafascynowana. - Illuminati.
-Lols. - powiedziała Louise wywracając oczami. Louis zerwał się z kanapy i spojrzał gniewnie na mnie.
-Nim zaczniecie się bić, uwaga na małą, słodką i inteligentną dziewczynkę. - powiedziała Lola i zeskoczyła z moich ramion, siadając obok Louise. Dziwił mnie fakt, że nie odskoczyła przestraszona dziecięcych zarazek.
-Louis. - odsunąłem się delikatnie. - Wiesz, że bicie mnie nie ma sensu. I wiem, że tego chcesz. Wiem, człowieku! Doskonale wiem, jak to jest gdy masz złamane serce. Wiem, że to boli. Ale porozmawiaj ze mną w cztery oczy i wytrzymaj przez pięć minut, psucia dzieła wszechświata.
-Jeden zero dla wujka Gabriela za wysoki poziom egoizmu! - krzyknęła Lola, na co Flo zgromiła ją wzrokiem.
-Nie rozliczaj go z czegoś, czego nie może zmienić. To jakbym powiedziała jeden zero dla mnie za szare oczy. - powiedziała Louise. Tym razem Flo się roześmiała
-Ja też się samouwielbiam, ale nigdy w potyczkach słownych. - odpowiedziała Lola.-Dałabym mu chociaż jedną setną za to.
-Masz pięć minut. - powiedział Louis i ruszył na taras. Usiadłem na schodku i poczekałem, aż Louis dołączy do  mnie.
-Słuchaj, jak już przeszliśmy etap rozmów o uczuciach, to wiedz, że wszystko mówię szczerze. Nie wiedziałem, że cię wygnają. Sądziłem, że zabiją Rowan. Swoją drogą, od zawsze było z nią coś nie tak. Wiem, że ją kochasz. Kocham Louise. Jak odkryłem, ze mój brak uczuć to tylko iluzja chciałem zniszczyć wszystko i wszystkich. Dlatego cię wydałem. Niefortunnie, z nadzieją, że to tylko chwilowe, wylądowałem wczoraj u Louise i upewniłem się w tym uczuciu. Nie wiem co sie dzieje, fala uczuć zalewa mnie od nowa i od nowa. Czuje sie strasznie, że zostałeś wygnany. Gdybym mógł, bez wahania oddałbym ci swojego demona. Bycie człowiekiem, jest najlepszym co cię spotkało. Poznasz kogoś tysiąc razy lepszego od Rowan. Oczywiście, pomogę Ci z wszystkim jeśli będziesz chciał i mi wybaczysz. - powiedziałem, wstając. - Przemyśl to.
Wróciłem do salonu i spojrzałem na Florence.
-Możliwe, że przestanie się mazgaić. Może zajmie się planowaniem mojego morderstwa. - mruknąłem.
-Nie on pierwszy. - mruknęła Louise.
-Mamo, chodźmy na dwór. - powiedziała nagle Lola. -Weźmy psy. Prooooooooooooooooooszę.
-Dobrze, już dobrze. - powiedziała Flo i wzięła dziewczynkę na ręce. - Nie pozabijajcie się.
-To co się wydarzyło wczoraj... - zacząłem. - Nie powinno mieć miejsca.
-Czyżbyś miał wyrzuty sumienia? - Louise zaśmiała się, kręcąc niedowierzająco głową.
-Jeśli sądzisz, że mam wyrzuty sumienia, za to, że wciąż Cię kocham, mimo że powinienem mieć to gdzieś, że moja idealna egzystencja mnie gnębi to fakt. Mam wyrzuty sumienia. - zerwałem się i spojrzałem na nią. - Mam zajebiste wyrzuty sumienia, za to że Cię kocham Tempest.
Louise patrzyła na mnie zaskoczona, napięcie w pokoju było wyczuwalne. Niestety nim Louise zdążyła cokolwiek powiedzieć, do salonu wpadł Evan.
-Louise! Dobrze, że jesteś! - powiedział. - Oo. Cześć Gabriel.
-Cześć. - mruknąłem i opadłem na kanapę.
-Jestem flasheeem! - usłyszeliśmy krzyk i po chwili do pokoju wbiegła Lola. - Patrz, tato! Jestem Flash! Chcesz zobaczyć, jak szybko biegam?!
-Może później. - Evan uśmiechnął się lekko do dziewczynki.
-Nie to nie! - Lola tupnęła nogą i nim się obejrzałem, siedziała na moich kolanach.
-Cześć skarbie. - powiedziała Flo, wpadając do salonu. Podbiegła do mojego brata, by go pocałować. Zasłoniłem Loli oczy.
-Tutaj są nieletni. - mruknąłem.
-Jakbym w życiu nie widziała całujących się ludzi. - mruknęła Lola i starała się oderwać moją rękę z jej oczu.
-Evan, miałeś mi coś do powiedzenia. - Louise odezwała się pierwszy raz od mojego wyznania.
-Wren poznał Kirę, słynną babcię Bennetów. Ma wtyki w szeregach Carlise'a. Robert zwoła spotkanie, na którym mamy być. Swoją drogą ich babcia jest całkiem młoda i podobno jeździ kawasaki. - mój brat zaśmiał się cicho.
-Kawasaki! - pisnęła Lola, a jej oczy rozbłysły wesoło. - Też chce.
-Lols, jesteś za młoda. - mruknęła Flo.
-Nieprawda! Mam cztery lata, z hakiem? W sumie nie wiem ile mam lat. - Dziewczynka westchnęła teatralnie.
-A kiedy to spotkanie? - spytała Louise.
-Wieczorem. - powiedział Evan i spojrzał na Flo, która jak zwykle wzruszyła ramionami.
-Mam nadzieje, że w końcu uda się pokonać Carlise'a raz na zawsze. - powiedziała. -Musimy Ci coś powiedzieć z Louise.
-O, to ja się zbieram nim znowu ktoś będzie chciał mnie zabić. - mruknąłem, ściągając Lolę z kolan.
-Wujku, nie chce cię martwić ale wszyscy chcą cię zabić. No może po za mną, bo kupiłeś mi fajne sukienki. I po za ciocią Flo bo ona wierzy w dobro ludzi czy coś. Ale tak to wszyscy. - Lola spojrzała na mnie.
-Dobra, o co chodzi? - spytał zaskoczony Evan.
-Gabriel doprowadził do odebrania mocy i funduszu powierniczego Louisa. Więc Louis jest teraz zwykłym czarownikiem, ale bez mocy, kasy i bez niczego właściwie. I z nami zamieszkał. - wyrzuciła na jednym tchu Flo.
-Jak mnie nie dziwi, że to wina Gabriela. - mruknął Evan i ruszył do barku.
-Polemizowałbym czyja to wina. - mruknąłem.
-Doprawdy? Gabrielu? - spytał Louis wchodząc do salonu. - To ty nie chciałeś mnie wysłuchać.
-Miałem swoje powody. - warknąłem. - Może zakończymy ten temat, jest po fakcie. Zająłbyś się szukaniem pracy czy coś.
-A właśnie! - oznajmiła radośnie Flo. - Nie chciałbyś uczyć o demonach w mojej szkole? Dostaniesz gabinet, trochę kasy na urządzenie go, no i stała pensja.
-Uczyć? Dzieci? - spytał niedowierzająco Louis.
-Spoko. - odpowiedziała urażona Flo. - W Starbucksie możesz spróbować, może zarobisz na samo jedzenie. Bo na garderobę szytą na miarę i własne mieszkanie to nie zarobisz.
-To kiedy mam zacząć? - oznajmił Louis zmieniając nastawienie.
-Pójdę już. - powiedziałem i zniknąłem, wciąż czując na sobie spojrzenie Louise.

czwartek, 3 września 2015

Rozdział sto trzydziesty szósty - Louise

-Witaj, Tempest.-Gabriel uśmiechnął się szeroko, siedząc na moim łóżku. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale szybko się zreflektowałam i uśmiechnęłam się kpiąco.
-Dekker, jak zwykle świetne wyczucie czasu.-przytrzymałam ręcznik jedną ręką, a drugą przejechałam po mokrych włosach, poprawiając je.
-Prawda? Zawsze trafiam na najlepsze momenty.-Gabe podparł się na łokciach i nadal nie spuszczał ze mnie wzroku.
-Do rzeczy - co tu robisz?
-Przyszedłem poobserwować, czy coś ciekawego zaczyna się w końcu dziać w twoim małym, egocentrycznym świecie.-posłał mi słodki uśmiech, chociaż oczywiście wymuszony. Odwzajemniłam się tym samym. Zerknęłam szybko na szafkę nocną. Stało tam tylko jedno zdjęcie, które Gabe oglądał, gdy wyszłam z łazienki. Na szczęście schowałam zdjęcie moje i Gabriela ze Szkocji. Gdyby widział, że stoi nadal na moim stoliku... Wolałam nie myśleć, na jak bardzo przegranej pozycji bym była.
-Tylko poobserwować?-spytałam, przygryzając delikatnie dolną wargę.
-Cóż... nie mogę narzekać na widoki.-Gabe zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a ja poczułam, że serce zaczyna mi bić szybciej.
-Oh, skoro tylko podziwiasz, to nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli się przebiorę?-spytałam, posyłając mu niewinne spojrzenie.
-Co jeśli ci nie pozwolę?-spytał, a ja zamrugałam szybko. Niemożliwe. Nie mógł tego pamiętać.
-To wtedy uznam, że to trochę niesprawiedliwe.-zacytowałam go.-Ty masz na sobie ubranie, ja nie.-przełknęłam ślinę, podchodząc do niego. Byłam pewna, że zakończy się to, tak jak w Formby. Nijak. Co mi szkodziło chwilę się z nim podroczyć?-Któreś z nas musi coś z tym zrobić.
-Znakomita pamięć.-powiedział Gabe ochrypłym głosem, patrząc mi w oczy.-Aż dziw, że pamiętasz takie sytuacje. W końcu nie miałaś wtedy ostatniego słowa. Raczej byłaś tamtego dnia tchórzem.
-Ty chociaż byłeś miły.-przypomniałam.-Teraz jesteś skończonym dupkiem.
-Po prostu mówię, co myślę. Zapomniałem, że w twojej obecności to zbrodnia.-kącik ust Gabriela podjechał do góry, gdy krzywy uśmiech zawitał na jego twarzy.
-Kiedyś też to robiłeś. Nie próbuj zwalać winy na mnie. Po prostu jesteś teraz kretynem.-założyłam ręce na piersi. Przez cały czas nie zerwaliśmy kontaktu wzrokowego.
-Mam nie zwalać na ciebie winy? Przez ciebie prawie umarłem.-Gabe zerwał się na równe nogi.-Miałem szczęście, że obudziłem się jako demon.
-Tobie przynajmniej się poszczęściło. Przypominam, że ja też umarłam przez ciebie, ale moja matka musiała poświęcić swoje życie, żebym żyła.-odparłam, czując coraz większy gniew. Zrobiłam krok w jego stronę.
-Z tego wynika, że chyba lepiej by nam się żyło, gdybyśmy się nie spotkali.-Gabe też patrzył na mnie wkurzony. Skrzywiłam się. Chłopak zrobił krok w moją stronę. Dzieliły nas teraz ledwie centymetry.
-Najwyraźniej tak właśnie jest.-warknęłam.
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w oczy, oboje nabuzowani emocjami, gniewem. Oboje obwiniający siebie nawzajem, za wszytko co złego nas w życiu spotkało. Pełni nienawiści do siebie nawzajem... i do samych siebie. W końcu nie wytrzymałam. Gabriel też nie.
Przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam, wkładając w ten pocałunek wszystkie emocje, jakie we mnie obudził. Odwzajemnił go w ten sam sposób, zapierając mi dech w piersiach. Poczułam, jak mój ręcznik osuwa się na ziemię. Gabe przejechał dłońmi po moich włosach i plecach, a potem niżej. Podtrzymałam się jego ramion i po chwili oplatałam jego biodra nogami. Gabe położył mnie na łóżku, a ja złapałam brzeg jego koszulki i ściągnęłam ją. Chłopak pocałował mnie, a potem przejechał ustami po szyi. Bogowie, potrzebowałam Gabriela jak powietrza. Kiedy on pozbył się reszty swoich ubrań, wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam go do siebie.
-Gabe.-wyszeptałam, gdy chłopak znów zaczął znów całować mnie po szyi.-Nienawidzę cię.
-Ze szczerą wzajemnością.-odparł cicho.-Louise.
Jednak to, co się działo, absolutnie temu zaprzeczało.

To, co się wydarzyło nie mogło zmienić mojego postrzegania Gabriela. Nie mogłam liczyć na to, że nagle wszystko się ułoży. Opadłam na poduszki i zamknęłam oczy. Po kilku sekundach nie musiałam nawet udawać, że śpię. Byłam w stanie pomiędzy snem a jawą, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu. Odnotowałam tylko, że Gabriel wstaje, ubiera się i znika tak szybko, jak to możliwe. Zasnęłam, starając się nie myśleć o tym, co się stało.
Obudził mnie dźwięk dzwonka. Zerknęłam na zegarek. Kto chciałby przychodzić tutaj o czwartej nad ranem? Przetarłam rękami twarz, ubrałam jakąś piżamę i wyszłam z pokoju. Florence też akurat się wychyliła ze swojej sypialni.
-Pójdę zobaczyć kto to.-zapewniłam ją.-Idź spać.
Moja siostra pokiwała tylko głową, nie za bardzo zapewne rejestrując co się dzieje. Zeszłam na dół, a dźwięk dzwonka się powtórzył.
-Idę, idę.-mruknęłam, ziewając. Otworzyłam drzwi i natychmiast się rozbudziłam.-Co do cholery?
-Ja... wygnali mnie.-powiedział Louis, tracąc przytomność na mojej wycieraczce. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo tam nie było. Złapałam Louisa i przeniosłam go na kanapę. Poszłam szybko zamknąć drzwi i wróciłam, żeby spojrzeć na demona leżącego na mojej kanapie. Wyciągnęłam telefon, w pierwszym odruchu pragnąc zadzwonić do Gabriela i spytać go, czemu nie przypilnował swojego przyjaciela, ale doszłam do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Cholera jasna. Co miałam z nim zrobić? Pstryknęłam palcami i na fotelu pojawiły się dwa koce. Jednym przykryłam Louisa, drugi wzięłam dla siebie. Zwinęłam się w kłębek na fotelu, przeklinając demona za kolejną noc spędzoną w niewygodnym miejscu. Przykryłam się kocem i zasnęłam.
Obudziła mnie Florence, kiedy na dworze było już całkiem jasno. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na siostrę, która sceptycznie spoglądała na kanapę.
-Czy możesz mi wyjaśnić, co robi w naszym domu śpiący demon-przewodnik Gabriela?
-Chciałabym to wiedzieć.-westchnęłam i wstałam. Ruszyłam do kuchni, żeby nalać sobie kawy, która była już zaparzona w ekspresie.-Przyszedł w nocy i stracił przytomność na naszej wycieraczce? Miałam go tam zostawić?
-Myślałam, że nie chciałaś demonów w naszym domu, to raz. A dwa... musiałaś być naprawdę we śnie, skoro go tu przeniosłaś. Louise, po tobie raczej spodziewałabym się, że zostawisz go na dworze.
-Był środek nocy.-wzruszyłam ramionami, jakby to było wytłumaczenie. Zastanawiałam się, co wtedy robił Gabriel. Znalazł sobie następną dziewczynę? Przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć? Wpadł w objęcia Morfeusza, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki? Bogowie, był teraz tak nieprzewidywalny, jak to tylko możliwe.
-Okay, ale mam nadzieję, że nie będzie zajmował nam kanapy do końca życia.-westchnęła Flo.-To będzie bardzo długo.
-Pogadam z nim jak się obudzi. Będę miała z tego ogromną satysfakcję. W końcu zemdlał u moich stóp.-uśmiechnęłam się nadal sennie i zerknęłam na zegarek.-Czy Matt wrócił do domu?
-Tak, chwilę po tym, jak poszłaś spać. Miał dyżur, więc pewnie nadal odsypia.-mruknęła Florence.
-Nie wydaje ci się, że nagle zrobiło się tu ciasno?-zerknęłam na siostrę i wzięłam łyk kawy. Flo westchnęła.
-Może trochę. Ale jeśli znów myślisz o wyprowadzce, to zapomnij. Nie pozwolę ci.-niemalże pogroziła mi palcem, a ja się zaśmiałam.
-Za dużo czasu spędzasz z Lolą, siostrzyczko. I nie myślę o wyprowadzaniu się. Chodziło mi raczej o przerobienie poddasza na sypialnię. Salę do ćwiczeń można przenieść do piwnicy, jeśli ją posprzątamy, chociaż jakieś dobre zaklęcie powinno rozwiązać problem.-zaproponowałam. Flo odetchnęła z ulgą.
-Jestem za.-uśmiechnęła się i przytuliła mnie.-Idę obudzić Lolę.
Flo poszła na górę, a ja usiadłam znów w salonie. Nie musiałam długo czekać. Louis obudził się, łapczywie chwytając powietrze.
-Co jest? Za mało siarki w powietrzu?-mruknęłam, biorąc łyka kawy. Demon nie odpowiedział, nadal oddychając głęboko.-Halo, ziemia do Louisa. Wracamy z piekła. Umiesz jeszcze mówić?
-Twoje żarty są wyjątkowo nie na miejscu.-warknął Louis przez zaciśnięte zęby. Był okropnie blady. Uniosłam brew.
-Co się stało?
-Dzięki Gabrielowi Lucyfer wywalił mnie z piekła. Nie jestem już demonem. Jestem zwykłym, słabym śmiertelnikiem, bez grosza przy duszy.-Louis powiedział to z ogromnym jadem, a ja otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia.
-Co zrobiłeś?-spytałam, kiedy pierwsza fala szoku minęła.
-Nie twoja sprawa.
-Mhm, śpisz na mojej kanapie, zemdlałeś w progu mojego domu i jeśli nie zaczniesz gadać, teleportuję się z tobą na Hebrydy i zostawię na bezludnej wyspie. Na twoim miejscu zaczęłabym opowiadać.-uśmiechnęłam się do niego uroczo. Louis posłał mi mordercze spojrzenie.
-Gabriel odkrył, że jestem zakochany. I że chcę przemieć tę dziewczynę w demona za plecami Lucyfera. Stwierdził, że go oszukałem, mówiąc, że u demonów nie ma miejsca na miłość ani inne uczucia, a potem pochwalił się Lucyferowi odkryciem. A Władca Piekieł nie przepada za dowiadywaniem się, że ktoś chce zrobić coś bez jego wiedzy.-Louis usiadł i sięgnął po moją kawę. Zabrałam ją w momencie, gdy chciał ją chwycić.
-Po pierwsze - nigdy nie podkradaj mojej kawy. W ekspresie jest świeża. Po drugie... Gabriel obraził się o coś takiego? Nie próbowałeś mu wyjaśnić wszystkiego? I po co chciałeś zmienić dziewczynę w demona?
-Żeby spędzić z nią całą wieczność? Zresztą, chciała tego. Co do Gabriela, to zniknął zanim zdążyłem wyjaśnić.-mruknął Louis.-I wylądowałem w tym kruchym, śmiertelnym ciele, nie mając mieszkania, pieniędzy... W sumie niczego.
-Jako demon dostawałeś mieszkanie socjalne aka bardzo drogi apartament?-spytałam kpiąco, a Louis znów się skrzywił.
-Demonom przysługuje wiele rzeczy.-mruknął.-Powiedziałem wszystko. Mogę dostać jakieś ubranie i kawę? Obiecuję, że będę grzeczny.
-Znaj moją łaskę.-skrzywiłam się.-Właściwie czemu nie zadzwoniłeś do swojej dziewczyny?
-Była dzisiaj u rodziców. Byłem na tyle przytomny, żeby zorientować się, że to zły pomysł. Zaraz do niej zadzwonię.
-Mhm. Zrób to, a ja pójdę znaleźć ci coś do ubrania.-westchnęłam i poszłam na górę. Florence starała się akurat przekonać Lolę do ubrania jeansowej sukienki, ale dziewczynka protestowała, twierdząc, że zieleń lepiej podkreśla jej oczy. Urocze dziecko.-Flo, czy mamy jakieś stare ubrania Evana w twojej szafie?
-Wątpię. A już na pewno nie mamy takich, które może założyć demon.
-Były demon.-poprawiłam ją.-Idę sprawdzić moją szafę.-westchnęłam i wyszłam. Flo wybiegła za mną, zostawiając córkę sam na sam z sukienkami.
-Jak to były?-zdziwiła się moja siostra, wchodząc za mną do pokoju.
-Zakochał się i wyleciał przez naszego kochanego Gabriela.-moje spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w stronę łóżka, ale szybko wróciłam do przeglądania szafy. Znalazłam stare, sprane jeansy Gabriela i jakieś dwie koszulki. Chyba którąś dałam mu na urodziny. Nie ma mowy, Louis tego nie ubierze. Chociaż teoretycznie nie powinno mi już zależeć na Gabrielu...
-Mam nadzieję, że długo u nas nie zostanie.-Flo uniosła brew.
-Ja też, uwierz mi.-westchnęłam i zamknęłam szafę, trzymając w ręku ubrania Gabriela. Florence wiedziała, że lepiej nie pytać. Obie zeszłyśmy na dół, zabierając po drodze Lolę, ubraną oczywiście na zielono.
Louis siedział na kanapie i tępym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń.
-Chciała tylko demona.-powiedział krótko, gdy stanęłyśmy przed nim.-Nie mnie. Demona.

wtorek, 1 września 2015

Rozdział sto trzydziesty piąty - Gabriel

Louise się podparła i spojrzała na mnie z uśmiechem. Ale nie tym kpiącym, typowym dla niej. Tylko tym który tak bardzo kochałem. Wciąż kocham.
-W końcu się obudziłeś! -zachichotała.
-Oh, czyżbyś się nudziła? - spytałem z uśmiechem.
-Wcale. Opowiadasz ciekawe rzeczy przez sen. -zaśmiała się. 
-Jakie? - spytałem, spoglądając Lou w oczy.
-Myślisz, że ci powiem? - znowu się zaśmiała. 
-Lou, przecież dobrze wiemy, że to z Ciebie wyciągnę prędzej czy później. - zaśmiałem się i pocałowałem ją lekko.
-Przeceniasz swoje możliwości, Gabrielu. - powiedziała Lou.
-Może. - mruknąłem. - Ale i tak cię kocham.
Louise w odpowiedzi, przyciągnęła mnie do siebie i złączyła nasze usta w długim pocałunku.

Zerwałem się z łóżka i spojrzałem na zegarek. Była siódma rano. Nie wiedziałem co się dzieje. Wciąż kochałem Louise. Ale przecież demony nie kochają. Nienawidzę Louise. To przez nią prawie umarłem.
-Muszę znaleźć Louisa. - mruknąłem sam do siebie i ubrałem się szybko. Zjawiłem się w jego mieszkaniu i o dziwo, nie znalazłem śladów imprez które dzieją się tutaj co noc. Ruszyłem do części sypialnianej, by przekonać się czy Louis wrócił na noc.
-Przecież Lucyfer nie pozwoli Ci mnie przemienić! - usłyszałem nagle. Zaciekawiony, postanowiłem nie ujawniać się jeszcze.
-Lucyfer jest tak zajęty sobą, że nie zauważy. - powiedział Louis. - Chce spędzić z tobą życie, przemienię Cię.
-Kocham Cię. - powiedziała towarzyszka Louisa. - Chcesz kawy?
-Chętnie. - powiedział. Usłyszałem kroki. Zjawiłem się na kanapie Louisa, jak gdyby nigdy nic, czekając aż para wejdzie do salonu. Po chwili do salonu weszła Rowan.
-Witaj, przyjaciółko Tessy. - powiedziałem z lekkim uśmiechem. U jej boku pojawił się Louis i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Wy się znacie? - spytał cicho.
-Och. Oczywiście. Nie wiedziałem, że wy się tak dobrze znacie. - starałem się wyraźnie podkreślić ostatnie zdanie.
-Kochanie, zrób kawy. - powiedział Louis i poczekał, aż dziewczyna zniknie za drzwiami. - Jak sądzę wszystko słyszałeś?
-Tylko ten kawałek o przemianie. - powiedziałem niedbale i wstałem. - Okłamałeś mnie. Sądziłem, że jesteśmy przyjaciółmi. Sam tak twierdziłeś, a ty mnie po prostu okłamałeś. Nic nie czujemy. Doprawdy Louis? Nic?
-Gabe. To nie tak. Każdy demon prędzej czy później się z kimś wiążę, większość z miłości. Ale to nie jest takie idiotyczne jak u zwykłych ludzi. Potrafimy rozróżnić emocje, potrafimy jasno myśleć. Nie cierpimy przede wszystkim.
-Ta suka cię wykorzystuje. Znam ją. - warknąłem. - A ty mi tu biadolisz o jasnym myśleniu! Łamiesz zasadę z miłości!
-Gabriel. Wysłuchaj mnie. - powiedział Louis.
-Pieprz się, okej? - powiedziałem i zniknąłem. Pojawiłem się w jakimś przypadkowym barze. Ludzie ucichli, spoglądając na intruza. Przypadkowy kelner wpadł na mnie, mruknął przeprosiny myśląc, że to wystarczy. Złamałem mu kark. Ludzie zaczęli krzyczeć. Pięć minut później byłem jedyną żywą istotą w tym pomieszczeniu. Ale to i tak nie zmieniło mojego nastawienia. Umyłem ręce i postanowiłem odwiedzić Florence. Pojawiłem się zaraz przed wychodzącą właśnie, Louise.
-Witaj Louise. - uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem do kuchni, walcząc ze wspomnieniem snu. Lola coś malowała a Flo szykowała jej śniadanie.
-Matko! Gabriel! - krzyknęła Flo. - Jesteś cały w...
-W krwi. - dokończyła Lola. - Ale udam, że wujek ma problem z otwieraniem soku pomidorowego i będę rysowała dalej kotopsy.
-Nie sądziłem, że ktoś bardziej od Louise będzie przyprawiał mnie o migrenę. - powiedziałem, siadając na krześle. - Kotopsy?
-Takie psy, co są kotami. - Lola wywróciła oczami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Jeśli ty i Evan zrobicie sobie takiego drugiego brzdąca, to zmieniam tożsamość i wyjeżdżam. - mruknąłem, biorąc kubek kawy od Flo.
-Po prostu jestem zbyt inteligentna, byś mógł rozmawiać ze mną na poziomie! - prychnęła Lola i zeskoczyła z krzesełka. Usłyszeliśmy tylko tupot i odgłos włączanego telewizora.
-Zablokowałam Hannibala. - krzyknęła za nią Flo.
-Jesteś złą matką! - usłyszeliśmy. Flo wybuchnęła śmiechem, po chwili dołączyłem do niej. Lola Dekker, była jedyna w swoim rodzaju.
-Jak sądzę, nie powiesz dlaczego jesteś umazany krwią? - spytała Flo, krojąc rzodkiewki.
-Pokłóciłem się z Louisem i na odstresowanie, urządziłem ludobójstwo. - odpowiedziałem z uśmiechem.
-Ah, no tak. Pewnie odpręża... zaraz co? - Flo spojrzała na mnie zaskoczona.
-Odłóż ten nóż kobieto. - powiedziałem, przyglądając się narzędziu w jej rękach. - Spokojnie, zabiłem jakąś bandę mafiozów i marginesu społecznego.
-Gabriel wybawiciel. - mruknęła Flo i wróciła do swojego zajęcia.
-A właśnie. Nie wiem, czy będę chciał Cię zamienić w demona. Mam dla Ciebie inną propozycję, ale szczegóły później. - zmieniłem temat.
-Gabriel, nie jestem twoim pionkiem. - Flo wywróciła oczami, kończąc robić śniadanie Loli.
-Ale patrz, będziesz dalej taką uczuciową kluseczką, matką zła wcielonego.
-Postanowiłeś przestać nazywać tak Louise, na rzecz mojej małej, kochanej córeczki? - spytała Flo.- Masz szczęście, że jesteś nieśmiertelny.
Poszedłem za Flo, która wręczała śniadanie Loli.
-Wujku, pośpiewasz ze mną piosenki z My Little Ponny? - spytała Lola z uśmiechem, jedząc kanapkę.
-Muszę iść do pracy! - powiedziałem nagle. - Wpadnę później, okej?
-Jasne. - Flo przytuliła mnie na pożegnanie i usiadła obok Loli. Pojawiłem się przed gabinetem Lucyfera.
-Witaj Gabrielu. - powiedział, kiedy wszedłem do jego gabinetu. Wystrój gabinetu był starannie dopracowany. Usiadłem na przeciwko niego, gdy ten spojrzał na mnie pytająco.
-Odwiedziłem dziś rano Louisa. Był z niejaką Rowan, której wyznawał miłość i obiecał, że przemieni ją, nie zwracając uwagi na to czy się zgodzisz. Wiesz coś może o tym?
-Wiem, o którą Rowan chodzi. - mruknął. - Próbuje się wkręcić w trzeci szczebel, chociaż nikt jej nawet w pierwszym nie chce.
-Co z tym zrobisz? - spytałem zaciekawiony.
-Louis złamał nasz kodeks, nie przyznał się do swych uczuć i chciał przemienić Rowan. Gdybyś to był ty, po prostu bym Cię zabił, ale dla Louisa to nie byłaby kara. Jego brat umierał z uśmiechem na ustach.
-Jego brat? - spytałem zaciekawiony.
-Och, to długa historia. W każdym bądź razie, Louis został przemieniony razem ze swoim starszym o dwa lata bratem. Jego brat był zawsze trudny w obyciu. Nie raz miałem z nim problemy. W każdym bądź razie, w tamtym roku chciał przejąć moje miejsce. Nie udało mu się to, został zabity z bandą zdrajców. Cóż, zawiodłem się na Louisie. Sam mi doniósł o knowaniach brata.
-Rozumiem. - mruknąłem i spojrzałem na Lucyfera.
-Zajmę się tą sprawą. - powiedział Lucyfer i wstał. - Mam kolejne spotkanie, więc do zobaczenia.
Gdy wyszedłem, nie miałem co ze sobą zrobić. Pojawiłem się na przypadkowej ulicy i starałem się skupić myśli na czymś innym niż Louise Tempest. Próbowałem przekonać się, że nic do  niej nie czuję. Że to tylko pociąg seksualny. Fascynacja. Na próżno. Mój umysł podsyłał mi obrazy, w których na pewno nie kierował mną pociąg seksualny, a troska i miłość. Warknąłem zirytowany. Istniał jedyny sposób na przekonanie się, co tak naprawdę czuję do Lou. Pojawiłem się w pokoju Louise, z jej małej łazienki dochodził odgłos prysznica. Położyłem się i postanowiłem poczekać na dziewczynę. Moją uwagę przykuło zdjęcie stojące w ramce. Przedstawiało mnie, Louise, Flo i Evana. Siedzieliśmy przy stoliku, rozbawieni i uśmiechnięci. Obejmowałem Louise, natomiast Evan całował Flo w policzek. Nim zdążyłem przyjrzeć się dokładniej zdjęciu do pokoju weszła Louise w samym ręczniku.
-Witaj Tempest. - uśmiechnąłem się szeroko, niczym dziecko przed gwiazdką.