niedziela, 20 września 2015

Rozdział sto trzydziesty dziewiąty - Louise.

Florence i Louis omawiali szczegóły dotyczące jego nowej pracy, a Evan nie przestawał mnie pospieszać. Narzekał, że Kira czeka, że musimy się zebrać, etc. Pokiwałam mu kilka razy głową. Wiedziałam, że muszę się nad tym skupić, ale wyznanie Gabriela było niestety jedynym, co zaprzątało mi głowę. Kochał mnie. Nadal. Pomimo tych wszystkich okropnych rzeczy, kochał mnie. Żałowałam, że nie miałam możliwości mu odpowiedzieć. Przecież też go kochałam. Cholernie mocno, aż do bólu. Ale co do jednego, musiałam przyznać rację Rose. Gabriel stanowił większość moich myśli, zwłaszcza, gdy miałam się skupić na czymś innym.
-Prowadzę.-oznajmiłam schodząc na dół. Evan uniósł brew.
-Nie ma mowy.-zaprotestował.
-Evan, nie kłóć się ze mną.-powiedziałam, nalewając sobie soku pomarańczowego.-Jedziemy do siedziby Rady, dla odmiany razem. Prowadzę i koniec.
Evan chciał się wykłócić, ale tego nie zrobił. I byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Potrzebowałam czegoś, co mogłoby zająć mi myśli. Byle odciągnąć je od wyznania Gabriela.
-Wiem, że spotkanie jest wieczorem, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli będziemy się tam kręcić od rana. Jest sporo do zaplanowania.-mówił Evan w drodze.
-Problem polega na tym, że nawet nie znamy planów Carlisle'a.-zauważyłam.-On się nie wychyla. Nie wiemy, jaki będzie jego ruch, nie wiemy nawet gdzie on jest. Jesteśmy w kropce.
-Wiem, Lou. Ale co mamy z tym zrobić? Jego stara siedziba jest pusta od kiedy Eloise go przywołała. Obserwujemy to miejsce.
-Nie wiem co mamy zrobić. Jestem po prostu cholernie zirytowana. Stoimy w miejscu, a jeśli on pierwszy wykona ruch, to ktoś może ucierpieć. I nie mogę tego znieść.-westchnęłam. Do końca drogi próbowaliśmy wymyślić, gdzie może się ukrywać, ale żadne dobre miejsce nie przychodziło nam do głowy. Żaden pomysł nie miał w zasadzie sensu.
Robert czekał na nas w swoim gabinecie. Od kiedy dowiedział się, że Gabriel żyje, był w dużo lepszej formie, chociaż nadal nie wyjaśnił sobie wszystkiego z żoną i córkami. A Evan również nie pałał do niego sympatią. Właściwie to nikt tego nie robił. Ale Robert miał na tyle dumy i rozsądku, żeby się tym nie przejmować. Musiał wykonywać swoją pracę.
-W końcu jesteście.-westchnął z wyczuwalną dezaprobatą, kiedy weszliśmy do jego gabinetu.-Wren zaraz będzie.
-Dziwię się, że pozwalasz im się tak spóźniać.-westchnęła młoda kobieta o wschodnio-azjatyckich rysach, siedząca na fotelu przy stoliku. Dało się ją zauważyć dopiero, gdy weszło się głębiej do gabinetu Roberta.
-Nie zwolnię ich za kilka minut zwłoki, Kiro.-zauważył Robert, unosząc sceptycznie brew.
-Kilka minut może uratować życie.-zauważyła Kira i wstała, aby do nas podejść, uprzednio ostawiając filiżankę na stolik.-Jeśli macie w sobie choć krztynę inteligencji, to wiecie kim jestem.
-Kira Bennet. Wren nam o pani mówił.-odparł Evan i wyciągnął rękę w geście przywitania.-Evan Dekker.-przedstawił się. Kira uścisnęła dłoń chłopaka i popatrzyła na mnie. Szybko zmierzyła mnie wzrokiem, a ja poczułam ukłucie irytacji, nagle boleśnie świadoma wszystkich moich wad - zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Otrząsnęłam się jednak i również wyciągnęłam do niej dłoń.
-Louise Tempest.
-Następne dziecko Jesselów.-mruknęła, witając się ze mną.-Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do swojego brata nie będziesz stała przed kilka minut zszokowana ze względu na mój wiek. Moje wnuki mogłyby rozważniej wybierać swoich partnerów. Jednak inteligencja nie jest chyba w modzie.
-W ostatnim czasie przeżyłam tyle szoku, że starczy mi do końca życia. A teraz, pozwolisz, Kiro, że zignoruję twoją obraźliwą uwagę na temat mojego brata i brata mojej najlepszej przyjaciółki, który zaraz tu przyjdzie i przejdziemy do rzeczy?-wycedziłam przez zęby. Kira i ja przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem.
-Louise.-Evan położył rękę na moim ramieniu. Słyszałam naganę w jego głosie. Odwróciłam się od Kiry i usiadłam naprzeciw Roberta, który w milczeniu przyglądał się całej scenie. Evan usiadł obok mnie.-Przejdźmy do rzeczy.-poprosił.
-Przepraszam za spóźnienie.-Wren wpadł do gabinetu lekko zdyszany. Zauważyłam lekkie niedociągnięcia w jego stroju. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że ubierał się na szybko. Wiedziałam jednak, że to była po prostu kwestia nieprzyzwyczajenia do tego typu pracy. Mogłam się założyć, że marzy o powrocie w teren. Przynajmniej z jednej strony. Z drugiej, spędzał więcej czasu w mieście z Eloise.
-Nic się nie stało.-odpowiedziałam szybko i uśmiechnęłam się do niego.-Siadaj. Kira właśnie miała zacząć mówić.
-Nie ma aż tak wiele do powiedzenia. Po pierwsze, nawiązałam kontakt z Aaronem Westem...-delikatny, rozbawiony uśmiech wpłynął na twarz kobiety, gdy zobaczyła jak zaciskam zęby.-Jest po naszej stronie. Pomoże nam w pokonaniu Carlisle'a.
-Dlaczego go tu nie ma?-spytał Evan.-Aaron pomógłby nam zlokalizować Hawthorne'ów, opowiedzieć o ich planach.
-Aaron jest stale obserwowany przez brata. Nie mógłby od tak wpaść teraz do siedziby Rady, nie wzbudzając podejrzeń.-odparła Kira.-Mam z nim kontakt. Mogę wam przekazywać informacje.
Rozmowę z Kirą zakończyliśmy niedługo potem. Przed wieczornym zebraniem Rady musieliśmy jeszcze przedyskutować sprawę Francji i spotkać się z Adrienne Leclaire oraz resztą ichniejszej Rady. Po przedstawieniu im sytuacji w świetle rozmowy z Kirą, zgodzili się wstrzymać z odejściem. Miałam nadzieję, że faktycznie dotrzymają słowa. W oczach Theo Boudiera widziałam, że jest niezadowolony z takiego obrotu spraw.

Kiedy wieczorem weszłam do domu, poczułam tak ogromne zmęczenie, że miałam ochotę natychmiast paść na kanapę i zasnąć. Niestety siedział na niej Louis, nadal w ubraniach Gabriela, grając na Playstation. Spojrzałam na niego sceptycznie.
-Nie uwierzę, że cały dzień nie miałeś czasu na zakupy. Będziesz siedział w tych samych ciuchach przez kilka miesięcy, czy tylko tygodni?
-Poszedłbym na zakupy, gdybym miał za co je zrobić. Twoja siostra jeszcze nie może wypłacić mi zaliczki.-wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od telewizora. Wywróciłam oczami.
-Pożyczę ci pieniądze. Ale idź jutro do sklepu.-poprosiłam i otworzyłam torebkę w poszukiwaniu portfela z gotówką. Podałam mu banknoty.-Oddasz mi z pierwszej wypłaty.
-Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?-usłyszałam za sobą głos Matta. Odwróciłam się i uśmiechnęłam.
-Jestem już chyba naprawdę zmęczona.-przyznałam. Matt pokręcił głową z niedowierzaniem, odstawił talerz z jedzeniem na stół i spojrzał ponownie na mnie.
-Zaczynam się o ciebie martwić. Zjesz z nami kolacje? Elias robi świetny ryż z krewetkami.-zaproponował.-Ah! I tata dzwonił, powiedział, że Haylee i jej córka przyjadą w przyszłym miesiącu ze Stanów, żeby nas odwiedzić.
-Świetnie. Kim jest Hollie?-to imię nic mi nie mówiło, ale cieszyłam się, że przyjadą dopiero za miesiąc. Nie potrzebowałam niczego więcej niż odwiedzin jakiejś Haylee.
-Nasza kuzynka. Jest chyba w twoim wieku, może trochę starsza. Mieszka w Bostonie i samotnie wychowuje córkę. Nie pamiętam ile ta mała ma lat, z 6, może 7. W każdym razie przyjeżdża.
-Jeśli jest naszą kuzynką...
-Jest córką brata Is.
-Fascynujące.-jedyne kuzynostwo jakie do tej pory miałam, były teraz w wieku Phila lub Matta i były dziećmi kuzynów lub sióstr moich rodziców z Formby. Okropnie irytująca zgraja, którą widywałam na szczęście tylko raz do roku. Może nie licząc Calluma, który był raczej przyjacielski.-Chętnie z wami zjem, tylko pójdę się przebrać.-westchnęłam. Jednak w momencie, gdy ruszyłam w stronę schodów, drzwi gwałtownie się otworzyły i wpadła przez nie Eloise. Spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Musimy natychmiast jechać do Formby.-oznajmiła. Nie musiała mówić nic więcej. Podbiegłam do niej, złapałam ją za rękę i teleportowałyśmy się do małego lasku niedaleko mojego rodzinnego domu. Wyszłyśmy stamtąd w stronę zabudowań.-Coś wyczułam.-Elo sama nie do końca wiedziała co się dzieje, ale wiedziała, że coś jest nie tak.
Następne chwile pamiętałam jak przez mgłę. Wejście do domu. Ciała rodziców na podłodze i krew. Eloise stojąca za mną, nie potrafiąca ruszyć się z miejsca, krzyczącą. Moment, kiedy próbuję ich ratować. Sąsiedzi, którzy usłyszeli moje łkanie i krzyki. Policja. Florence, która zabiera mnie na bok, gdy zabierają ciała. Kilku łowców, którzy przemykają między ludźmi i załatwiają wszystko tak, żeby nikt się zbytnio nie zainteresował tą sprawą. Kartka przyczepiona na lodówkę, którą przyniósł Wren. "Partyjka szachów zaczyna się dzisiaj wieczorem. -Carlisle."
Wtuliłam się w siostrę, czując ogromną pustkę w środku. I zalewającą mnie rozpacz. Bezradność. Poczucie winy. I strach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz