Sytuacja w domu Florence i Louise, nie klasyfikowała się do najlepszych. Florence starała się być silna, ale jej to nie wychodziło.
-O czym myślisz? - spytał Wren, zerkając to na mnie to na ulicę.
-O sytuacji u Flo i Lou. - mruknęłam cicho, spoglądając na Wrena. - Nie podoba mi się to co się teraz dzieje, czuje się winna tej sytuacji. Gdybym od razu kogoś poinformowała o moich dolegliwościach, związanych z byciem banshee, może nie wskrzesiłabym Carlise'a.
-Kochanie, nie mów tak. - powiedział Wren, splatając nasze palce razem. -Carlise znalazłby inny sposób na powrót. Prędzej czy później. Obrali sobie na cel ciebie, z nadzieją, że pokrzyżuje nam wszystkim relacje. Jestem prawie pewny, że porywając Lolę, liczył że Flo wkroczy z Louise na wojenną ścieżkę. Gdyby one się teraz pokłóciły, myślę, że Carlise wygrałby tą wojnę od razu.
-Wiem. - westchnęłam. - Po prostu się boję. Jak każdy.
-To się wkrótce skończy. - powiedział Wren, zatrzymując samochód przed Instytutem. -Potem Gabriel wróci na swoje stanowisko, ja na swoje i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
-Powrót w teren i długo i szczęśliwie jakoś do siebie nie pasują w jednym zdaniu. - powiedziałam wychodząc i opierając się o samochód Wrena. Mój chłopak okrążył samochód i objął mnie delikatnie.
-Nie pozwolę się nikomu zabić. Będę codziennie wieczorem wracał do mojej ukochanej, przepięknej dziewczyny, jadł z nią kolację i takie tam. - powiedział Wren z uśmiechem.
-Takie tam? - uśmiechnęłam się, zarzucając mu ręce na szyje.
-Takie tam. -przytaknął Wren i pocałował mnie.
-Wynajmijcie sobie pokój, a nie na środku parkingu gorszycie ludzi! - Mruknął Matt, wysiadając ze swojego samochodu. - Wstyd.
-Jesteś świadomy, że ci to wypomnę w najbliższym czasie? - zaśmiałam się cicho.
-Dobra, dobra. - Matt uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę Instytutu. Ruszyliśmy za nim.
-Muszę iść do Evana, miał jakiś ślad czy coś. - powiedział Wren i pocałował mnie lekko. - Do zobaczenia później.
Po wejściu do Instytutu zamiast skierować się do szatni, co zazwyczaj robiłam, coś kazało mi zbiec na dół. Nim doszło do mnie, że to moja moc usłyszałam głos strażniczki.
-Próba uwolnienia jednego z więźniów. - słyszałam głos w głośnikach, nadal biegłam w stronę cel. W pewnym momencie poczułam zaciskające się na moim gardle palce. Nie potrafiłam złapać oddechu, a co dopiero krzyknąć. Dłonie się zaciskały, a ja wylądowałam na ścianie. Zamroczona uderzeniem, wciąż nie byłam wstanie się obronić.
-Taką miałem nadzieje, że wpadniesz bronić swojego Instytutu. - zaśmiał się Fabian i pociągnął mnie za włosy do pozycji stojącej. - Tak mi przykro, że zginiesz w imie swoich śmiesznych racji.
Chciałam coś powiedzieć, ale miałam coraz mniej powietrza. Spostrzegłam Matta na początku korytarza, biegnącego w naszą stronę. Nagle uścisk zelżał. Fabian upadł na ziemie, a ja stałam twarzą w twarz z Mattem. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam, był moment gdy wpadłam w jego ramiona.
Otworzyłam oczy i pierwsze co ujrzałam to odział szpitalny Instytutu. Przekręciłam głowę i spojrzałam na siedzącego obok mnie Matta.
-Czy ty się teleportujesz? - rzuciłam swoją pierwszą myśl. - Ile tu leżę?
-Godzinę. - powiedział Matt, siadając bliżej. - Tak teleportuje się, nie wiem jak, ale tak. Zostałem oczyszczony z zarzutów zabójstwa. Działałem w obronie, a Fabian został i tak uznany za zbiega. Wren wie, Elias nie, twoja mama na szczęście nie odebrała. Elias mnie zabije, za to że go nie poinformowałem. Ale Louise zdradzi mi sposób jak załagodzić gniew Eliasa, używając nowej mocy. Masz jeszcze jakieś pytania?
-Kiedy będe mogła wyjść? - spytałam siadając.
-Właściwie to już możesz wyjść. Straciłaś przytomność, a tak po za tym to nic poważnego. - powiedziała pielęgniarka, wchodząc do sali. Za nią przyszedł Wren i usiadł na łóżku.
-Jak się czujesz? -spytał od razu.
-Chce do domu. - mruknęłam.
-Czy to bezpieczne? - spytał Wren pielęgniarkę.
-Jak najbardziej. - powiedziała pielęgniarka. - Musi pić dużo wody i zaraz dam odpowiednie zioła, gdyby Eloise doznała szoku pourazowego. Więc, dobrze by było gdyby nie została sama.
-Rozumiem. - powiedział Wren i spojrzał na Matta. - Wezmę ją do siebie na razie, potem się zamienimy. Ty i tak musisz iść do Louise.
-A ty masz wolne? - spytał Matt.
-Tak, Elias uznał, że będę chciał zostać z Eloise. - powiedział Wren, obejmując mnie.
-Dlaczego traktujecie mnie, jakby się coś stało? - wywróciłam oczami.
-Może dlatego, że twój były chłopak socjopata - swoją drogą mówiłem, że coś jest z nim nie tak - próbował Cię zabić?
-Bo to pierwszy raz. - mruknęłam cicho. - No w sumie, pierwszy. Ważne, że Elias nie wie. Bo właśnie wywoziłby mnie na Arktykę. Dobra, chodźcie stąd. Nie lubię szpitali.
Dziesięć minut później, byliśmy w drodze do mieszkania Wrena. Wpatrywałam się w zmieniający się krajobraz. Moje myśli skupiały się na tym, co by było gdyby Matt nie pojawił się w odpowiednim momencie. I jakim cudem nie wyczułam zagrożenia. Nim się spostrzegłam, staliśmy pod mieszkaniem Wrena.
-Eloise. - zaczął Wren, zamykając za mną drzwi. Nie dałam mu dokończyć. Przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam namiętnie. Ręce Wrena spoczęły na mojej tali.
-Eloise. Co robisz? - mruknął Wren. - Powinniśmy porozmawiać.
-Rozmawiamy. -mruknęłam i zaczęłam rozpinać guziki twojej koszuli. -Po prostu uświadomiłam sobie dzisiaj, jak dużo mogłam stracić.
-I postanowiłaś zacząć od uwodzenia mnie? - spytał cicho Wren, całując mnie w szyję.
-Zależy czy działa. -mruknęłam zsuwając koszulę z jego ramion. Wren wziął mnie na ręce.
-Działa. -mruknął niosąc mnie do sypialni. Położył mnie na łóżku i zawisnął nade mną. - Chcesz tego?
-Chcę. - powiedziałam cicho, przyciągając go do siebie i całując. Wren uśmiechnął się w odpowiedzi.
Obudziłam się wtulona w Wrena, który przyglądał mi się z uśmiechem. Uśmiechnęłam się wspominając minioną noc.
-Kocham Cię. - mruknął Wren, całując mnie na powitanie.
-Ja Ciebie też. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go delikatnie. - Bardzo.
-A jak bardzo? - zaśmiał się cicho Wren, przyciągając mnie do siebie.
-Na tyle bardzo... - mruknęłam z lekkim uśmiechem. -Że muszę wracać, mimo że bardzo chętnie zostałabym w twoim łóżku. Szczególnie, że znaleźliśmy nowe zastosowanie dla niego. Ale muszę zobaczyć co z Mattem i Eliasem.
-Zaufaj mi skarbie, teraz wiele rzeczy będzie miało nowe zastosowanie. - mruknął rozbawiony Wren, łapiąc mnie za rękę. - Przyjdę po Ciebie po pracy. Pójdziemy gdzieś.
-Na randkę? - spytałam z uśmiechem. Wren przytaknął. Pocałowałam go delikatnie i wstałam. Podeszłam do szafy Wrena, gdzie trzymałam kilka rzeczy na zmianę i zaczęłam szukać czegoś co mogę ubrać. Poczułam jak ręce Wrena oplatają moją talię. Odwróciłam się do niego twarzą i objęłam go delikatnie.
-Nie idź. - mruknął Wren, całując mnie w szyję. -Wezmę wolny dzień.
-Nie weźmiesz wolnego dnia. - westchnęłam cicho. - Muszę wracać.
-Nie chce żebyś wracała. Zostań ze mną. - powiedział Wren z uśmiechem. -Zrobimy sobie wolny dzień.
-Wren. - zaśmiałam się, wyplątując się z jego objęć. -Nie przekonasz mnie.
-Próbowałem. - roześmiał się Wren. -Byłaś cudowna. W nocy.
-No ja myślę. - zaśmiałam się i pocałowałam mojego chłopaka. -Ale teraz idę pod prysznic. Sama. I wracam do domu.
Wren wywrócił oczami i wrócił do łóżka. Zaśmiałam się i ruszyłam do łazienki.
poniedziałek, 30 listopada 2015
piątek, 27 listopada 2015
Rozdział 151 ~ Louise
Siedziałam po turecku na łóżku, obserwując jak Gabriel się ubiera. Proste czynności. I tak wykonywałam je zawsze normalnie, ale od kiedy Florence zablokowała moją moc, odczuwałam ogromną potrzebę użycia jej przy każdej możliwej okazji.
-Mogą minąć wieki, zanim on znowu mnie wezwie.-zauważyłam. Gabe założył koszulkę i spojrzał na mnie.
-Nie idziesz sama. Nie ma mowy. Zostajemy w domu, raz możesz zrobić sobie wolne. Wiesz dobrze, że nie wejdę do Instytutu.-zaprotestował. Wywróciłam oczami i po prostu wstałam i ruszyłam do drzwi, nie zwracając na niego uwagi.
Nie zamierzałam znowu czuć się bezradna. Chciałam zabić Carlisle'a i moje plany zakładały zrobienie tego, bez względu na wszystko. Gabriel nie mógł mnie po prostu zamknąć w domu i oczekiwać, że będę grzecznie oglądać telewizję, gdy mogłabym planować morderstwo.
-Lou, gdzie ty idziesz?-Gabriel wybiegł za mną na korytarz i zaczął schodzić za mną na dół.
-Do pracy, Gabe. Pracy. Po pierwsze, tak zarabiam. Nie wszyscy mają demoniczny fundusz powierniczy. Po drugie, zanim powiesz, że i tak mogę korzystać z twojego funduszu - w życiu. Po trzecie, praca nadaje mojemu życiu jakąś rutynę i sens, więc nie będę brała wolnego, jeśli nie mam na to ochoty.-odpowiedziałam, zabierając kurtkę i torebkę.
-Coś może ci się stać! Co jeśli cię wezwie, gdy nikogo nie będzie w pobliżu? Nie wiemy jak to będzie wyglądało, gdy masz zablokowane moce...-słyszałam to po raz piąty od czasu, gdy porwałam Lolę. Czyli jakieś dwa dni. Westchnęłam i błyskawicznie wyciągnęłam sztylet z wewnętrznej kieszeni kurtki i przystawiłam go Gabrielowi do gardła.
-Potrafię o siebie zadbać. To już ustaliliśmy.-mruknęłam. Gabe teleportował się za moje plecy, objął mnie i wyrwał mi nóż z ręki.
-Louise, grozisz małym nożykiem demonowi. Naprawdę?-szepnął mi do ucha i zamilkł na chwilę.-To jest cholernie seksowne.
Poczułam jak Gabe obejmuje mnie mocniej i teleportuje do sypialni. Cholera. Tyle z mojego bycia na czas w pracy. Chłopak odwrócił mnie do siebie i pocałował namiętnie, przypierając mnie do ściany. Cholera.
-I tak pójdę.-mruknęłam cicho, całując go delikatnie.
-Mhm.-to była jedyna odpowiedź na jaką się zdobył, zamykając oczy i zamykając mnie w żelaznym uścisku.
-Gabriel.-skrzywiłam się, starając się wyplątać z jego objęć.-Poważnie?-warknęłam, kiedy chłopak nawet się nie ruszył. Gabe westchnął i wypuścił mnie, nie otwierając oczu.
-Nie chcę tego widzieć.-mruknął i odwrócił się na drugi bok. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową rozbawiona. Zeskoczyłam z łóżka i zaczęłam się ubierać.
-Nie prześpij całego dnia.-poprosiłam w drzwiach. Gabe tylko coś mruknął pod nosem. Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Dom nadal był pusty, nie licząc mnie i blondwłosego demona. W przedpokoju podniosłam sztylet z ziemi i schowałam go do kurtki. Chwilę później siedziałam w moim samochodzie i jechałam prosto do Instytutu. Nie zamierzałam tam jednak zostawać na długo. Zabrałam ze zbrojowni dwa pistolety. Jeden wsadziłam do torebki, drugi za pasek spodni. Musiało wystarczyć jako obrona. Nie będę przecież nosić ze sobą ogromnego łuku, biegając po Liverpoolu. Mogłam co najwyżej zadbać o to, żeby mieć jeden ze sobą w samochodzie. Spakowałam jeden do pokrowca i wpakowałam kilka strzał do kołczanu. W drodze powrotnej na szczęście na nikogo się nie natknęłam. Wrzuciłam łuk na tylne siedzenie i usiadłam w samochodzie. Odetchnęłam głęboko i napisałam szybko smsa. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to powinnam zdążyć jeszcze do siedziby Rady.
Odłożyłam telefon do torebki i ruszyłam w stronę akademika. Zaparkowałam niedaleko. Z bistro na rogu nadal miałam na oku mój samochód i ewentualnie powinnam do niego dotrzeć w miarę szybko, gdyby zaszła taka potrzeba.
Usiadłam przy stoliku na zewnątrz lokalu i zamówiłam kawę, czekając. Nie zabrało to długo. Piętnaście minut później Cedric usiadł naprzeciw mnie i z szerokim uśmiechem na ustach.
-Jak za starych czasów, Louise.-stwierdził zamiast przywitania. Uniosłam brew.
-Zanim zostałeś psychopatą z manią władzy.-odparłam, popijając łyk kawy. Cedric zamówił swoją. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, dopóki kelnerka nie przyniosła zamówienia. Dopiero potem Ced odpowiedział.
-Zapomniałaś użyć liczby mnogiej. Zawsze tak robisz.-chłopak wywrócił teatralnie oczami, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
-Raczej ty zawsze próbujesz mi wmówić, że to robię.-podkreśliłam. Popatrzyłam na niego z obojętną miną.-Gdzie jest Lola?
-Czemu uważasz, że mamy córkę Evana i Florence?-Cedric świetnie udawał zaskoczenie.
-Bo jesteście jedynymi, którzy mogliby mieć korzyści z jej porwania. I jedynymi, którzy są zdolni do porwania dziecka.-odpowiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Myślę, że sądzisz nas zbyt surowo, Louise.-Cedric udał oburzenie, a potem się zaśmiał.
-Chciałeś zabić mojego brata. Mam do tego pełne prawo. Gdzie jest Lola?-spytałam jeszcze raz. Miałam nadzieję, że coś mu się wymsknie. Że powie, gdzie jest Lola albo wyjawi coś o Francuzach.
-W swojej obronie mogę powiedzieć tylko, że ty zabiłaś mojego ojca.-chłopak kompletnie zignorował pytanie o dziewczynkę.
-Zasłużył sobie.-wzruszyłam ramionami.
-Staniem ci na przeszkodzie w dojściu do władzy?-szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Cedrica. Wywróciłam oczami.
-Zabiciem całej Rady i usiłowaniem wprowadzenia dyktatury z tobą na czele. Wyobrażasz sobie tę apokalipsę?
-Hej, wcale nie byłbym takim złym dyktatorem. Obniżyłbym podatki.-zażartował, a ja tylko uniosłam brew.
-Gdzie jest Lola?-powtórzyłam pytanie. Cedric spoważniał i wywrócił oczami.
-Louise, robisz się nużąca. Co się stało z dziewczyną, która bawiła się ze mną i Lynette w klubach?-chłopak wstał.-Nie chcę słyszeć nawet odpowiedzi.
Odwrócił się i odszedł parę kroków, a potem tylko rzucił przez ramię:
-Nie byłbym taki pewien, że tylko my jesteśmy zdolni do porwania małej dziewczynki. Albo dwóch trochę większych.
-Czy ty do reszty oszalałaś?!-Gabriel patrzył na mnie z nieukrywaną złością.-Mógł cię zabić, jasna cholera!
-Przestań na mnie krzyczeć.-warknęłam.-Nie mógł mnie zabić, nadal pozostaję maskotką Carlisle'a. Poza tym, ustaliliśmy już, że umiem się bronić. Do diabła, Gabriel, przestań się zachowywać jakbym nagle była małym dzieckiem!
-"Do diabła, Gabriel" to bardzo trafne sformułowanie.-zauważył Louis, wchodząc do domu.-O co poszło?
-Louise stwierdziła, że wyjście na kawę ze złym synem Carlisle'a wcale nie będzie niebezpieczne i irracjonalne. Nie, to jest oczywiście świetny pomysł, bo wpadła na niego Louise!-Gabriel chodził w kółko po salonie. Louis spojrzał na mnie, wzruszając ramionami.
-Po pierwsze, czy ty go wkurzasz świadomie, żeby pobiegł popełnić jakieś ludobójstwo i wrócił prosto do twojego łóżka, czy to się dzieje na poziomie twojej podświadomości?
-Udam, że tego nie słyszałam tego pytania. A po drugie?-założyłam ręce na piersi.
-Dowiedziałaś się czegoś od Cedrica?-dzięki bogom, Louis nie przejmował się moim bezpieczeństwem, a zyskami.
-Lyn i Tess mogą być w niebezpieczeństwie ze strony Francuzów. Nie przyznał oficjalnie, że chodzi o nich, ale można się domyślić. I nie wyciągnęłam z niego gdzie jest Lola.
-Czyli poszłaś tam prawie na darmo.-mruknął Gabe. Louis i ja w tym samym momencie wywróciliśmy oczami. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie zakręciło mi się w głowie. Podtrzymałam się na uparciu fotela, a Gabe rzucił się w moją stronę.
-Carlisle ją wzywa.-powiedział Louis, kucając przy mnie. Głowa bolała mnie cholernie mocno i nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa.-Gabe, wejdź do jej głowy i stań się niewidzialny. A potem przenieś ją tam, gdzie Carlisle chce, żeby przyszła.
-Co?-Gabe popatrzył na niego, marszcząc brwi.
-Nie mogą się dowiedzieć, że ona nie ma mocy. Gabriel, używaj czasem swojego mózgu, błagam. Pospiesz się, bo zorientują się, że coś jest nie tak.
Gabriel spełnił polecenia Louisa i po chwili poczułam jego rękę na moim ramieniu. A potem miałam wrażenie, że moja głowa pękła i wylądowaliśmy w gabinecie Carlisle'a.
-Louise.-Carlisle uśmiechnął się szeroko, ale nie było w tym uśmiechu ani krztyny sympatii.-Mam dla ciebie nowe zadanie.
-Zamieniam się w słuch.-powiedziałam wypranym z emocji głosem. Nie potrafiłam tego kontrolować. Czułam się, jakby ktoś znów był w mojej głowie, panował nade mną. Tylko, że tym razem to nie była Maud, to byłam ja sama. Jakkolwiek pokręcone by to nie było.
Popatrzyłam na Aarona, który siedział pod ścianą, patrząc na mnie obojętnie i Cedrica, opierającego się o biurko ojca, uśmiechniętego, zadowolonego z siebie.
-Księga, którą w końcu odnalazłaś... Chciałbym, żebyś ją tutaj przyniosła. Za tydzień, o tej samej porze.-w oczach czarownika zauważyłam niebezpieczny błysk.
Skinęłam głową, a Carlisle uniósł brew.
-Możesz już iść. To wszystko na dzisiaj.
-Czy mogę wiedzieć, po co ci księga?-przebiłam się przez moją mechaniczną skorupę. Gdzie do cholery był Gabriel? Serce zaczęło mi bić szybciej. Co zrobi Carlisle, jeśli zorientuje się, że coś jest nie tak?
-Nieśmiertelność, Louise. Czyżbyś nie czytała jej wystarczająco uważnie?-Carlisle wywrócił oczami.-Mam jeszcze coś do załatwienia. Cedric, nie zapomnij o tym, co masz dzisiaj zrobić. Louise, możesz już znikać.-Carlisle wyszedł, nie spoglądając na mnie. W tym momencie poczułam dłoń Gabriela na mojej i przenieśliśmy się znów do domu.
Odetchnęłam z ulgą.
-Czemu tak długo?-spojrzałam na niego oskarżycielsko.
-Musiałem znaleźć pokój Loli, przepraszam.-Gabe pocałował mnie szybko.-O czym mówili?
-Carlisle chce księgi. Mamy jakiś tydzień, ale... nie wiem, czemu tak długo.-przyznałam.-Znalazłeś Lolę?
-Tak. Chciałem ją zabrać, ale domyśliłem się, że jeszcze nie jest pora.-przyznał, trzymając mnie cały czas za ręce.
-To co teraz?-Louis popatrzył na nas z dezaprobatą.-Mamy jakiś plan?
Spojrzałam na Gabriela, a potem na Louisa.
-Mamy tydzień na wymyślenie takowego.-stwierdziłam.
-Mogą minąć wieki, zanim on znowu mnie wezwie.-zauważyłam. Gabe założył koszulkę i spojrzał na mnie.
-Nie idziesz sama. Nie ma mowy. Zostajemy w domu, raz możesz zrobić sobie wolne. Wiesz dobrze, że nie wejdę do Instytutu.-zaprotestował. Wywróciłam oczami i po prostu wstałam i ruszyłam do drzwi, nie zwracając na niego uwagi.
Nie zamierzałam znowu czuć się bezradna. Chciałam zabić Carlisle'a i moje plany zakładały zrobienie tego, bez względu na wszystko. Gabriel nie mógł mnie po prostu zamknąć w domu i oczekiwać, że będę grzecznie oglądać telewizję, gdy mogłabym planować morderstwo.
-Lou, gdzie ty idziesz?-Gabriel wybiegł za mną na korytarz i zaczął schodzić za mną na dół.
-Do pracy, Gabe. Pracy. Po pierwsze, tak zarabiam. Nie wszyscy mają demoniczny fundusz powierniczy. Po drugie, zanim powiesz, że i tak mogę korzystać z twojego funduszu - w życiu. Po trzecie, praca nadaje mojemu życiu jakąś rutynę i sens, więc nie będę brała wolnego, jeśli nie mam na to ochoty.-odpowiedziałam, zabierając kurtkę i torebkę.
-Coś może ci się stać! Co jeśli cię wezwie, gdy nikogo nie będzie w pobliżu? Nie wiemy jak to będzie wyglądało, gdy masz zablokowane moce...-słyszałam to po raz piąty od czasu, gdy porwałam Lolę. Czyli jakieś dwa dni. Westchnęłam i błyskawicznie wyciągnęłam sztylet z wewnętrznej kieszeni kurtki i przystawiłam go Gabrielowi do gardła.
-Potrafię o siebie zadbać. To już ustaliliśmy.-mruknęłam. Gabe teleportował się za moje plecy, objął mnie i wyrwał mi nóż z ręki.
-Louise, grozisz małym nożykiem demonowi. Naprawdę?-szepnął mi do ucha i zamilkł na chwilę.-To jest cholernie seksowne.
Poczułam jak Gabe obejmuje mnie mocniej i teleportuje do sypialni. Cholera. Tyle z mojego bycia na czas w pracy. Chłopak odwrócił mnie do siebie i pocałował namiętnie, przypierając mnie do ściany. Cholera.
-I tak pójdę.-mruknęłam cicho, całując go delikatnie.
-Mhm.-to była jedyna odpowiedź na jaką się zdobył, zamykając oczy i zamykając mnie w żelaznym uścisku.
-Gabriel.-skrzywiłam się, starając się wyplątać z jego objęć.-Poważnie?-warknęłam, kiedy chłopak nawet się nie ruszył. Gabe westchnął i wypuścił mnie, nie otwierając oczu.
-Nie chcę tego widzieć.-mruknął i odwrócił się na drugi bok. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową rozbawiona. Zeskoczyłam z łóżka i zaczęłam się ubierać.
-Nie prześpij całego dnia.-poprosiłam w drzwiach. Gabe tylko coś mruknął pod nosem. Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Dom nadal był pusty, nie licząc mnie i blondwłosego demona. W przedpokoju podniosłam sztylet z ziemi i schowałam go do kurtki. Chwilę później siedziałam w moim samochodzie i jechałam prosto do Instytutu. Nie zamierzałam tam jednak zostawać na długo. Zabrałam ze zbrojowni dwa pistolety. Jeden wsadziłam do torebki, drugi za pasek spodni. Musiało wystarczyć jako obrona. Nie będę przecież nosić ze sobą ogromnego łuku, biegając po Liverpoolu. Mogłam co najwyżej zadbać o to, żeby mieć jeden ze sobą w samochodzie. Spakowałam jeden do pokrowca i wpakowałam kilka strzał do kołczanu. W drodze powrotnej na szczęście na nikogo się nie natknęłam. Wrzuciłam łuk na tylne siedzenie i usiadłam w samochodzie. Odetchnęłam głęboko i napisałam szybko smsa. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to powinnam zdążyć jeszcze do siedziby Rady.
Odłożyłam telefon do torebki i ruszyłam w stronę akademika. Zaparkowałam niedaleko. Z bistro na rogu nadal miałam na oku mój samochód i ewentualnie powinnam do niego dotrzeć w miarę szybko, gdyby zaszła taka potrzeba.
Usiadłam przy stoliku na zewnątrz lokalu i zamówiłam kawę, czekając. Nie zabrało to długo. Piętnaście minut później Cedric usiadł naprzeciw mnie i z szerokim uśmiechem na ustach.
-Jak za starych czasów, Louise.-stwierdził zamiast przywitania. Uniosłam brew.
-Zanim zostałeś psychopatą z manią władzy.-odparłam, popijając łyk kawy. Cedric zamówił swoją. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, dopóki kelnerka nie przyniosła zamówienia. Dopiero potem Ced odpowiedział.
-Zapomniałaś użyć liczby mnogiej. Zawsze tak robisz.-chłopak wywrócił teatralnie oczami, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
-Raczej ty zawsze próbujesz mi wmówić, że to robię.-podkreśliłam. Popatrzyłam na niego z obojętną miną.-Gdzie jest Lola?
-Czemu uważasz, że mamy córkę Evana i Florence?-Cedric świetnie udawał zaskoczenie.
-Bo jesteście jedynymi, którzy mogliby mieć korzyści z jej porwania. I jedynymi, którzy są zdolni do porwania dziecka.-odpowiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Myślę, że sądzisz nas zbyt surowo, Louise.-Cedric udał oburzenie, a potem się zaśmiał.
-Chciałeś zabić mojego brata. Mam do tego pełne prawo. Gdzie jest Lola?-spytałam jeszcze raz. Miałam nadzieję, że coś mu się wymsknie. Że powie, gdzie jest Lola albo wyjawi coś o Francuzach.
-W swojej obronie mogę powiedzieć tylko, że ty zabiłaś mojego ojca.-chłopak kompletnie zignorował pytanie o dziewczynkę.
-Zasłużył sobie.-wzruszyłam ramionami.
-Staniem ci na przeszkodzie w dojściu do władzy?-szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Cedrica. Wywróciłam oczami.
-Zabiciem całej Rady i usiłowaniem wprowadzenia dyktatury z tobą na czele. Wyobrażasz sobie tę apokalipsę?
-Hej, wcale nie byłbym takim złym dyktatorem. Obniżyłbym podatki.-zażartował, a ja tylko uniosłam brew.
-Gdzie jest Lola?-powtórzyłam pytanie. Cedric spoważniał i wywrócił oczami.
-Louise, robisz się nużąca. Co się stało z dziewczyną, która bawiła się ze mną i Lynette w klubach?-chłopak wstał.-Nie chcę słyszeć nawet odpowiedzi.
Odwrócił się i odszedł parę kroków, a potem tylko rzucił przez ramię:
-Nie byłbym taki pewien, że tylko my jesteśmy zdolni do porwania małej dziewczynki. Albo dwóch trochę większych.
-Czy ty do reszty oszalałaś?!-Gabriel patrzył na mnie z nieukrywaną złością.-Mógł cię zabić, jasna cholera!
-Przestań na mnie krzyczeć.-warknęłam.-Nie mógł mnie zabić, nadal pozostaję maskotką Carlisle'a. Poza tym, ustaliliśmy już, że umiem się bronić. Do diabła, Gabriel, przestań się zachowywać jakbym nagle była małym dzieckiem!
-"Do diabła, Gabriel" to bardzo trafne sformułowanie.-zauważył Louis, wchodząc do domu.-O co poszło?
-Louise stwierdziła, że wyjście na kawę ze złym synem Carlisle'a wcale nie będzie niebezpieczne i irracjonalne. Nie, to jest oczywiście świetny pomysł, bo wpadła na niego Louise!-Gabriel chodził w kółko po salonie. Louis spojrzał na mnie, wzruszając ramionami.
-Po pierwsze, czy ty go wkurzasz świadomie, żeby pobiegł popełnić jakieś ludobójstwo i wrócił prosto do twojego łóżka, czy to się dzieje na poziomie twojej podświadomości?
-Udam, że tego nie słyszałam tego pytania. A po drugie?-założyłam ręce na piersi.
-Dowiedziałaś się czegoś od Cedrica?-dzięki bogom, Louis nie przejmował się moim bezpieczeństwem, a zyskami.
-Lyn i Tess mogą być w niebezpieczeństwie ze strony Francuzów. Nie przyznał oficjalnie, że chodzi o nich, ale można się domyślić. I nie wyciągnęłam z niego gdzie jest Lola.
-Czyli poszłaś tam prawie na darmo.-mruknął Gabe. Louis i ja w tym samym momencie wywróciliśmy oczami. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie zakręciło mi się w głowie. Podtrzymałam się na uparciu fotela, a Gabe rzucił się w moją stronę.
-Carlisle ją wzywa.-powiedział Louis, kucając przy mnie. Głowa bolała mnie cholernie mocno i nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa.-Gabe, wejdź do jej głowy i stań się niewidzialny. A potem przenieś ją tam, gdzie Carlisle chce, żeby przyszła.
-Co?-Gabe popatrzył na niego, marszcząc brwi.
-Nie mogą się dowiedzieć, że ona nie ma mocy. Gabriel, używaj czasem swojego mózgu, błagam. Pospiesz się, bo zorientują się, że coś jest nie tak.
Gabriel spełnił polecenia Louisa i po chwili poczułam jego rękę na moim ramieniu. A potem miałam wrażenie, że moja głowa pękła i wylądowaliśmy w gabinecie Carlisle'a.
-Louise.-Carlisle uśmiechnął się szeroko, ale nie było w tym uśmiechu ani krztyny sympatii.-Mam dla ciebie nowe zadanie.
-Zamieniam się w słuch.-powiedziałam wypranym z emocji głosem. Nie potrafiłam tego kontrolować. Czułam się, jakby ktoś znów był w mojej głowie, panował nade mną. Tylko, że tym razem to nie była Maud, to byłam ja sama. Jakkolwiek pokręcone by to nie było.
Popatrzyłam na Aarona, który siedział pod ścianą, patrząc na mnie obojętnie i Cedrica, opierającego się o biurko ojca, uśmiechniętego, zadowolonego z siebie.
-Księga, którą w końcu odnalazłaś... Chciałbym, żebyś ją tutaj przyniosła. Za tydzień, o tej samej porze.-w oczach czarownika zauważyłam niebezpieczny błysk.
Skinęłam głową, a Carlisle uniósł brew.
-Możesz już iść. To wszystko na dzisiaj.
-Czy mogę wiedzieć, po co ci księga?-przebiłam się przez moją mechaniczną skorupę. Gdzie do cholery był Gabriel? Serce zaczęło mi bić szybciej. Co zrobi Carlisle, jeśli zorientuje się, że coś jest nie tak?
-Nieśmiertelność, Louise. Czyżbyś nie czytała jej wystarczająco uważnie?-Carlisle wywrócił oczami.-Mam jeszcze coś do załatwienia. Cedric, nie zapomnij o tym, co masz dzisiaj zrobić. Louise, możesz już znikać.-Carlisle wyszedł, nie spoglądając na mnie. W tym momencie poczułam dłoń Gabriela na mojej i przenieśliśmy się znów do domu.
Odetchnęłam z ulgą.
-Czemu tak długo?-spojrzałam na niego oskarżycielsko.
-Musiałem znaleźć pokój Loli, przepraszam.-Gabe pocałował mnie szybko.-O czym mówili?
-Carlisle chce księgi. Mamy jakiś tydzień, ale... nie wiem, czemu tak długo.-przyznałam.-Znalazłeś Lolę?
-Tak. Chciałem ją zabrać, ale domyśliłem się, że jeszcze nie jest pora.-przyznał, trzymając mnie cały czas za ręce.
-To co teraz?-Louis popatrzył na nas z dezaprobatą.-Mamy jakiś plan?
Spojrzałam na Gabriela, a potem na Louisa.
-Mamy tydzień na wymyślenie takowego.-stwierdziłam.
poniedziałek, 23 listopada 2015
Rozdział 150 ~ Tessa
Lynette wyszła i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar niedługo wracać. Szukanie jej w nocy po mieście było bezsensowne, ale mogłam przynajmniej odpocząć, oczyścić myśli. W zamkniętym pokoju hotelowym nie byłam w stanie tego zrobić.
Cisza i spokój, przynajmniej w tej części miasta. Z jednej strony miałam wrażenie, że jestem zupełnie sama, ale z drugiej, nie mogłam pozbyć się dziwnego uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Nie pomyliłam się. Poczułam po prostu zapierające dech w piersi uderzenie w plecy i upadłam na ziemię.
Musiałam się skupić. Odwróciłam się i zablokowałam kopnięcie od drobnej postaci. Szybko podniosłam się na nogi, starając się wytworzyć jakąś tarczę wokół siebie, chroniącą chociaż przed magią. Nie byłam pewna czy się udało. Napastnik znów zaatakował, ale blokowałam wszystkie ciosy. Jednak kiedy spróbowałam sama zaatakować, postać chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę muru. Uderzyłam o niego głową i upadłam na ziemię, czując pulsujący ból głowy. A potem pazury, które zadrapały głęboko mój brzuch. Wrzasnęłam z bólu, a napastnik uderzył mnie w twarz. I znowu.
-Noems, wystarczy!-krzyk dziewczyny. Postać, która mnie zaatakowała, przestała. W końcu mogłam złapać oddech, chociaż wszystko mnie bolało od zadanych ciosów. Popatrzyłam na osobę, która mnie zaatakowała. Drobna dziewczyna z długimi, ciemnymi włosami, zaplecionymi w warkoczyki. Miała ciemną karnację i było w niej coś znajomego. Nie wiedziałam tylko co.
-Patrzcie, patrzcie, co my tutaj mamy.-zobaczyłam nad sobą twarz jakiegoś chłopaka. Uśmiechnął się rozbawiony i wziął głęboki wdech.-Czarownica.
-To pewnie Tessa Dekker.-zauważyła dziewczyna, która mnie zaatakowała. Ta druga podeszła do mnie i popatrzyła na rany.
-Noemie, przesadziłaś.-popatrzyła karcąco na niższą od siebie dziewczynę.-Te rany będą się leczyć dość długo.
-Jest czarownicą. Na pewno zna jakieś zaklęcia albo miksturki, które ją uleczą.-westchnęła Noemie beznamiętnie. Potem spojrzała na mnie i złagodniała. Kucnęła koło drugiej dziewczyny.-Wybacz.-zwróciła się do mnie.-Nie chciałam cię skrzywdzić... tak bardzo.
-Cz... czemu?-wydusiłam z siebie, uciskając wciąż ranę na brzuchu. Noemie spojrzała na chłopaka, który uśmiechnął się lekko i kucnął nade mną z drugiej strony.
-Blaise wyczuł wiedźmę. Nie wiedzieliśmy, że Dekkerowie mają moc, a skoro nie poznałam cię po zapachu, to pomyśleliśmy, że jesteś intruzem. Albo wrogiem.-wyjaśniła Noemie.
-Trzeba ją zabrać do Instytutu.-zarządziła krótkowłosa blondynka.-Blaise, potrzebuję kawałka materiału, czystego, żeby zatamować krwawienie. Zedrzyj z siebie koszulę czy coś. Lubisz to robić.
-Nie w miejscu publicznym!-zaprotestował chłopak z rozbawieniem.
-Nikogo tu nie ma.-blondynka wywróciła oczami.-Noems, dzwoń do Instytutu, czy ktoś jeszcze tam jest. Najlepiej ktoś ze skrzydła medycznego. Tesso, obrażenia nie są bardzo poważne, ale gojenie trochę potrwa. Dasz radę, prawda?
-Mam wybór?-spytałam, zaciskając zęby. Blondynka uśmiechnęła się do mnie szeroko.
-Nie za bardzo.-podniosła głowę.-Blaise, co z tym materiałem? Jeśli ona się wykrwawi, to obiecuję, że utnę ci części ciała, których nie chciałbyś stracić!-zawołała, jednak delikatny uśmiech nie znikał jej z twarzy.
-Wisisz mi koszulę, Raph!-westchnął Blaise i ściągnął kurtkę, a potem koszulę i rozerwał ją. Podał dziewczynie nazwanej Raph i założył kurtkę.-Idę po samochód.
Blaise odbiegł, a Noemie w tym czasie podeszła do nas. Zaczęłam wtedy powoli odpływać. Nie wiedziałam ile jeszcze wytrzymam. Ciemnoskóra dziewczyna zaczęła coś mówić, ale już nie słyszałam co. Po chwili odpłynęłam całkowicie.
Ocknęłam się w samochodzie, z głową na kolanach Raph. Akurat zwalnialiśmy. Dziewczyna zauważyła, że się obudziłam i uśmiechnęła się kojąco, jakbym od tego uśmiechu miała zapomnieć o wyrwach w brzuchu.
-Spokojnie. Właśnie dojeżdżamy.-powiedziała cicho.
-O cholera!-pisnęła Noemie i zahamowała gwałtownie, po czym skuliła się na fotelu.-Colette tu jest. Jeśli nas zobaczy, prawdopodobnie wszyscy zginiemy.
-Szlag. Co ona tu robi tak późno?-mruknął Blaise, kuląc się. Raph też schowała głowę niżej.
-Nie wiem.-Noemie wychyliła się na chwilę, żeby spojrzeć na Colette.-Jest jeszcze lepiej. Jest z nią Lynette Martin.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, które nie miało nic wspólnego z faktem, że był on rozwalony przez zwierzęce pazury.
-Odjechały.-poinformował Blaise i cała trójka odetchnęła z ulgą, a chwilę później ja znów straciłam przytomność.
-Tessa. Tessa.-ktoś delikatnie próbował mnie obudzić. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Blaise'a. Chłopak wywrócił oczami, gdy zobaczył, że w końcu się obudziłam.-No nareszcie. Raph bała się, że już po tobie.
-Ty też panikowałeś.-zauważyła Raph. Blaise znów wywrócił oczami.
-Ja nie...-chciał zaprotestować, ale do pokoju wszedł mężczyzna, trochę starszy od nas i mu przerwał.
-Blaise, proszę cię, cicho. Odsuńcie się, dajcie pannie Dekker oddychać.-powiedział, po czym zwrócił się do mnie.-Jak się czujesz?
-Jak trup.-przyznałam cicho, zmęczonym głosem.-Mogę dostać wody?
-Jasne, Raph zaraz po nią pójdzie. Załatałem twój brzuch i oczyściłem wszystkie rany. Będziesz miała kilka siniaków i zalecałbym ci nie przemęczanie się - Noemie zatopiła pazury dość głęboko. To się zagoi, ale lepiej nie testować granic.-uśmiechnął się.-Możesz wrócić do siebie, jestem pewien, że ta wspaniała trójka chętnie cię odwiezie. Jeśli nie czujesz się na siłach, Blaise znajdzie ci na pewno wolny pokój. Przyjdź jutro sprawdzić te rany.
-Do kogo mam przyjść?-spytałam, uprzednio połykając wodę, którą podała mi Raph.
-Pytaj o Jaquesa.-odpowiedział chłopak, wychodząc i puszczając mi oczko. Uśmiechnęłam się lekko. Noemie podeszła do mnie.
-Jeszcze raz przepraszam za te rany. Może... nie wspominaj o tym ojcu, dobra?-poprosiła. Chciałam się zaśmiać, ale ból brzucha skutecznie mi to uniemożliwił.
-Nic nie powiem.-obiecałam.-Odwieziecie mnie do hotelu? Lyn będzie się martwić.
Cisza i spokój, przynajmniej w tej części miasta. Z jednej strony miałam wrażenie, że jestem zupełnie sama, ale z drugiej, nie mogłam pozbyć się dziwnego uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Nie pomyliłam się. Poczułam po prostu zapierające dech w piersi uderzenie w plecy i upadłam na ziemię.
Musiałam się skupić. Odwróciłam się i zablokowałam kopnięcie od drobnej postaci. Szybko podniosłam się na nogi, starając się wytworzyć jakąś tarczę wokół siebie, chroniącą chociaż przed magią. Nie byłam pewna czy się udało. Napastnik znów zaatakował, ale blokowałam wszystkie ciosy. Jednak kiedy spróbowałam sama zaatakować, postać chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę muru. Uderzyłam o niego głową i upadłam na ziemię, czując pulsujący ból głowy. A potem pazury, które zadrapały głęboko mój brzuch. Wrzasnęłam z bólu, a napastnik uderzył mnie w twarz. I znowu.
-Noems, wystarczy!-krzyk dziewczyny. Postać, która mnie zaatakowała, przestała. W końcu mogłam złapać oddech, chociaż wszystko mnie bolało od zadanych ciosów. Popatrzyłam na osobę, która mnie zaatakowała. Drobna dziewczyna z długimi, ciemnymi włosami, zaplecionymi w warkoczyki. Miała ciemną karnację i było w niej coś znajomego. Nie wiedziałam tylko co.
-Patrzcie, patrzcie, co my tutaj mamy.-zobaczyłam nad sobą twarz jakiegoś chłopaka. Uśmiechnął się rozbawiony i wziął głęboki wdech.-Czarownica.
-To pewnie Tessa Dekker.-zauważyła dziewczyna, która mnie zaatakowała. Ta druga podeszła do mnie i popatrzyła na rany.
-Noemie, przesadziłaś.-popatrzyła karcąco na niższą od siebie dziewczynę.-Te rany będą się leczyć dość długo.
-Jest czarownicą. Na pewno zna jakieś zaklęcia albo miksturki, które ją uleczą.-westchnęła Noemie beznamiętnie. Potem spojrzała na mnie i złagodniała. Kucnęła koło drugiej dziewczyny.-Wybacz.-zwróciła się do mnie.-Nie chciałam cię skrzywdzić... tak bardzo.
-Cz... czemu?-wydusiłam z siebie, uciskając wciąż ranę na brzuchu. Noemie spojrzała na chłopaka, który uśmiechnął się lekko i kucnął nade mną z drugiej strony.
-Blaise wyczuł wiedźmę. Nie wiedzieliśmy, że Dekkerowie mają moc, a skoro nie poznałam cię po zapachu, to pomyśleliśmy, że jesteś intruzem. Albo wrogiem.-wyjaśniła Noemie.
-Trzeba ją zabrać do Instytutu.-zarządziła krótkowłosa blondynka.-Blaise, potrzebuję kawałka materiału, czystego, żeby zatamować krwawienie. Zedrzyj z siebie koszulę czy coś. Lubisz to robić.
-Nie w miejscu publicznym!-zaprotestował chłopak z rozbawieniem.
-Nikogo tu nie ma.-blondynka wywróciła oczami.-Noems, dzwoń do Instytutu, czy ktoś jeszcze tam jest. Najlepiej ktoś ze skrzydła medycznego. Tesso, obrażenia nie są bardzo poważne, ale gojenie trochę potrwa. Dasz radę, prawda?
-Mam wybór?-spytałam, zaciskając zęby. Blondynka uśmiechnęła się do mnie szeroko.
-Nie za bardzo.-podniosła głowę.-Blaise, co z tym materiałem? Jeśli ona się wykrwawi, to obiecuję, że utnę ci części ciała, których nie chciałbyś stracić!-zawołała, jednak delikatny uśmiech nie znikał jej z twarzy.
-Wisisz mi koszulę, Raph!-westchnął Blaise i ściągnął kurtkę, a potem koszulę i rozerwał ją. Podał dziewczynie nazwanej Raph i założył kurtkę.-Idę po samochód.
Blaise odbiegł, a Noemie w tym czasie podeszła do nas. Zaczęłam wtedy powoli odpływać. Nie wiedziałam ile jeszcze wytrzymam. Ciemnoskóra dziewczyna zaczęła coś mówić, ale już nie słyszałam co. Po chwili odpłynęłam całkowicie.
Ocknęłam się w samochodzie, z głową na kolanach Raph. Akurat zwalnialiśmy. Dziewczyna zauważyła, że się obudziłam i uśmiechnęła się kojąco, jakbym od tego uśmiechu miała zapomnieć o wyrwach w brzuchu.
-Spokojnie. Właśnie dojeżdżamy.-powiedziała cicho.
-O cholera!-pisnęła Noemie i zahamowała gwałtownie, po czym skuliła się na fotelu.-Colette tu jest. Jeśli nas zobaczy, prawdopodobnie wszyscy zginiemy.
-Szlag. Co ona tu robi tak późno?-mruknął Blaise, kuląc się. Raph też schowała głowę niżej.
-Nie wiem.-Noemie wychyliła się na chwilę, żeby spojrzeć na Colette.-Jest jeszcze lepiej. Jest z nią Lynette Martin.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, które nie miało nic wspólnego z faktem, że był on rozwalony przez zwierzęce pazury.
-Odjechały.-poinformował Blaise i cała trójka odetchnęła z ulgą, a chwilę później ja znów straciłam przytomność.
-Tessa. Tessa.-ktoś delikatnie próbował mnie obudzić. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Blaise'a. Chłopak wywrócił oczami, gdy zobaczył, że w końcu się obudziłam.-No nareszcie. Raph bała się, że już po tobie.
-Ty też panikowałeś.-zauważyła Raph. Blaise znów wywrócił oczami.
-Ja nie...-chciał zaprotestować, ale do pokoju wszedł mężczyzna, trochę starszy od nas i mu przerwał.
-Blaise, proszę cię, cicho. Odsuńcie się, dajcie pannie Dekker oddychać.-powiedział, po czym zwrócił się do mnie.-Jak się czujesz?
-Jak trup.-przyznałam cicho, zmęczonym głosem.-Mogę dostać wody?
-Jasne, Raph zaraz po nią pójdzie. Załatałem twój brzuch i oczyściłem wszystkie rany. Będziesz miała kilka siniaków i zalecałbym ci nie przemęczanie się - Noemie zatopiła pazury dość głęboko. To się zagoi, ale lepiej nie testować granic.-uśmiechnął się.-Możesz wrócić do siebie, jestem pewien, że ta wspaniała trójka chętnie cię odwiezie. Jeśli nie czujesz się na siłach, Blaise znajdzie ci na pewno wolny pokój. Przyjdź jutro sprawdzić te rany.
-Do kogo mam przyjść?-spytałam, uprzednio połykając wodę, którą podała mi Raph.
-Pytaj o Jaquesa.-odpowiedział chłopak, wychodząc i puszczając mi oczko. Uśmiechnęłam się lekko. Noemie podeszła do mnie.
-Jeszcze raz przepraszam za te rany. Może... nie wspominaj o tym ojcu, dobra?-poprosiła. Chciałam się zaśmiać, ale ból brzucha skutecznie mi to uniemożliwił.
-Nic nie powiem.-obiecałam.-Odwieziecie mnie do hotelu? Lyn będzie się martwić.
piątek, 20 listopada 2015
Rozdział 149 ~ Florence.
Odkąd Gabriel po mnie przyszedł, wszystko działo się w zwolnionym tempie. Wszystko robiłam automatycznie.-Pomogę Ci. - powiedział Louis, wchodząc do kuchni.
-Już prawie skończyłam. - skłamałam, spoglądając się na mnie.
-Gapić się w szafkę? Fakt, skończyłaś. - Louis spojrzał na kartkę ze składnikami potrzebnymi do rytuału, a następnie szukając w szafce.
-Okej. Pójdę się przewietrzyć może. - powiedziałam i wyszłam z kuchni. Podeszłam do szafki stojącej w korytarzu i zaczęłam ją przeglądać. Wyjęłam z niej paczkę papierosów, którą kiedyś u nas zostawił Robert. Wyszłam na taras i zapaliłam jednego. Gdy tylko smolista substancja dotarła do moich płuc, zaczęłam się dusić. Rzadko paliłam i prawie zawsze tak samo reagowałam. W końcu się rozluźniłam.
-Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. - powiedziała Louise, drgnęłam wystraszona.
-Nie jest. - mruknęłam cicho.
-Flo. - powiedziała Louise, siadając obok mnie i wyrzucając papierosa. - Znam Cię jak mało kto, po za tym, że jesteśmy siostrami, jesteśmy też najlepszymi przyjaciółkami, więc mnie nie oszukasz. Florence, przepraszam. Naprawdę.
-To nie twoja wina, że Carlise zrobił sobie z Ciebie swoją zabawkę. Nawet nie byłaś tego świadoma. Co jest głupie, bo jesteśmy niby jedne z najpotężniejszych. Czy coś.
-Ale Carlise to równie potężny przeciwnik. Pokonamy go. - Louise objęła mnie ramieniem. -Jestem pewna, że Lola za pomocą kredek, spinek i czegoś jeszcze sama się wydostanie stamtąd. Albo jej moc się ujawni? Nasza też przejawiała się w krytycznych sytuacjach. Albo sami uwolnią Lolę jak ich zagada, co jest bardzo możliwe. Po za tym Aaron obiecał coś Kirze, więc na pewno dba o Lolę.
-Skąd możemy wiedzieć, czy Aaron jakoś nie ominął Kiry. - powiedziałam cicho.
-Nie ufasz mu? - spytała zaskoczona Louise.
-Na pewno nie, jeśli chodzi o Lolę. - spojrzałam na moją siostrę.
-Uwolnimy ją. - powiedziała Louise, przytulając mnie mocniej. -Pamiętaj, że jesteśmy najlepszymi, najfajniejszymi i najsłodszymi przyjaciółkami na świecie.
-Prawie siostrami. - zaśmiałam się cicho, gdy Louise zacytowała tekst z naszego dzieciństwa.-Byłyśmy tak blisko prawdy.
-Tak. W sumie zawsze chciałam, żebyśmy były siostrami. - zaśmiałam się cicho. - Chodź, zrobimy porządek z twoją mocą.
Cały rytuał zajął moje myśli czymś innym, niż los Loli. Dopiero gdy wszyscy poszli, zaczęłam przejmować się Lolą.
-Jeszcze nie śpisz? - spytał Evan, wchodząc do sypialni. - Siedzisz tak od godziny?
-Może. - mruknęłam cicho. Evan usiadł obok mnie i objął mnie lekko.
-Uratujemy Lolę. - powiedział, całując mnie delikatnie w ramię. - Ale musisz się położyć. Odpocząć.
-Nie potrafię spać. - mruknęłam cicho. -Martwię się o Lolę.
-Ja też. Ale jest bezpieczna. Kira rozmawiała z Aaronem. -Evan zaczął gładzić moje ramię. - Chodź, położymy się. Będzie dobrze.
Wzruszyłam ramionami i położyłam się bez słowa. Po chwili zasnęłam.
-Już prawie skończyłam. - skłamałam, spoglądając się na mnie.
-Gapić się w szafkę? Fakt, skończyłaś. - Louis spojrzał na kartkę ze składnikami potrzebnymi do rytuału, a następnie szukając w szafce.
-Okej. Pójdę się przewietrzyć może. - powiedziałam i wyszłam z kuchni. Podeszłam do szafki stojącej w korytarzu i zaczęłam ją przeglądać. Wyjęłam z niej paczkę papierosów, którą kiedyś u nas zostawił Robert. Wyszłam na taras i zapaliłam jednego. Gdy tylko smolista substancja dotarła do moich płuc, zaczęłam się dusić. Rzadko paliłam i prawie zawsze tak samo reagowałam. W końcu się rozluźniłam.
-Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. - powiedziała Louise, drgnęłam wystraszona.
-Nie jest. - mruknęłam cicho.
-Flo. - powiedziała Louise, siadając obok mnie i wyrzucając papierosa. - Znam Cię jak mało kto, po za tym, że jesteśmy siostrami, jesteśmy też najlepszymi przyjaciółkami, więc mnie nie oszukasz. Florence, przepraszam. Naprawdę.
-To nie twoja wina, że Carlise zrobił sobie z Ciebie swoją zabawkę. Nawet nie byłaś tego świadoma. Co jest głupie, bo jesteśmy niby jedne z najpotężniejszych. Czy coś.
-Ale Carlise to równie potężny przeciwnik. Pokonamy go. - Louise objęła mnie ramieniem. -Jestem pewna, że Lola za pomocą kredek, spinek i czegoś jeszcze sama się wydostanie stamtąd. Albo jej moc się ujawni? Nasza też przejawiała się w krytycznych sytuacjach. Albo sami uwolnią Lolę jak ich zagada, co jest bardzo możliwe. Po za tym Aaron obiecał coś Kirze, więc na pewno dba o Lolę.
-Skąd możemy wiedzieć, czy Aaron jakoś nie ominął Kiry. - powiedziałam cicho.
-Nie ufasz mu? - spytała zaskoczona Louise.
-Na pewno nie, jeśli chodzi o Lolę. - spojrzałam na moją siostrę.
-Uwolnimy ją. - powiedziała Louise, przytulając mnie mocniej. -Pamiętaj, że jesteśmy najlepszymi, najfajniejszymi i najsłodszymi przyjaciółkami na świecie.
-Prawie siostrami. - zaśmiałam się cicho, gdy Louise zacytowała tekst z naszego dzieciństwa.-Byłyśmy tak blisko prawdy.
-Tak. W sumie zawsze chciałam, żebyśmy były siostrami. - zaśmiałam się cicho. - Chodź, zrobimy porządek z twoją mocą.
Cały rytuał zajął moje myśli czymś innym, niż los Loli. Dopiero gdy wszyscy poszli, zaczęłam przejmować się Lolą.
-Jeszcze nie śpisz? - spytał Evan, wchodząc do sypialni. - Siedzisz tak od godziny?
-Może. - mruknęłam cicho. Evan usiadł obok mnie i objął mnie lekko.
-Uratujemy Lolę. - powiedział, całując mnie delikatnie w ramię. - Ale musisz się położyć. Odpocząć.
-Nie potrafię spać. - mruknęłam cicho. -Martwię się o Lolę.
-Ja też. Ale jest bezpieczna. Kira rozmawiała z Aaronem. -Evan zaczął gładzić moje ramię. - Chodź, położymy się. Będzie dobrze.
Wzruszyłam ramionami i położyłam się bez słowa. Po chwili zasnęłam.
Kolejnego dnia, obudziła mnie wizyta Christiana. Mój ojciec był w wyjątkowo dobrej formie, gdy go zobaczyłam skarciłam się za to, że nie poznał własnej wnuczki. Przez całe spotkanie z łowcami, starałam się słuchać uważnie, ale nie dałam rady. W końcu postanowiłam pojechać do szkoły. Gdy Sara mnie zobaczyła, była zdziwiona.
-Co tu robisz? - spytała zaskoczona.
-Nie mam co ze sobą zrobić w domu. - mruknęłam.
-Co tu robisz? - spytała zaskoczona.
-Nie mam co ze sobą zrobić w domu. - mruknęłam.
-To nawet dobrze się składa. W sekretariacie czeka na Ciebie kandydat na nauczyciela. Przysłany z Instytutu. - powiedziała Sara.
-Jasne. - mruknęłam i ruszyłam w stronę gabinetów. Gdy weszłam młody mężczyzna wstał. -Jestem Florence Fitzgerald. Dyrektorka tej szkoły. Zapraszam za mną.
-Dimitri WPISAĆNAZWISKO . Zostałem przeniesiony z Rosji. Instytut skierował mnie tu, by starać się o posadę.
-Jesteś karany? - spytałam siadając za biurkiem i otwierając notes.
-Nie. - odpowiedział Dimitri. - Mam czyste akta.
-Jakbyś nie miał, nie przekroczyłbyś murów tej szkoły. Romanse z uczennicami zabronione. Masz próbny tydzień. Zgłoś się do sekretariatu, opowiedzą Ci wszystko. - spojrzałam na niego. - Potem, ktoś cię przyjmie na stałe albo wyrzuci.
-Ale nie chce pani wiedzieć nic więcej? - Dimitri spojrzał na mnie zmieszany.
-Mam ważniejsze sprawy. - powiedziałam, wstając. -Przeczytam dziś twoje akta. Instytut byle kogo do mnie nie kieruje, więc cieszę się ze zbliżającej się współpracy.
-Rozumiem. - powiedział zdezorientowany Dimitri. - Dziękuje.
-Nie ma za co. - mruknęłam cicho i wyszłam z gabinetu. Pożegnałam się szybko z Sarą i ruszyłam do Instytutu. Musiałam porozmawiać z Evanem.
-Gdzie mogę znaleźć Evana Dekkera? - spytałam nową recepcjonistkę.
-Ostatnio był w sali konferencyjnej numer trzy. - powiedziała znudzona dziewczyna. Zignorowałam nieprzyjemne zachowanie dziewczyny i ruszyłam do sali. Gdy ją otworzyłam zobaczyłam Mel z jakimś mężczyzną w jednoznacznej sytuacji.
-Przepraszam. - wymamrotałam i zamknęłam drzwi, ruszając szybko do wyjścia.
Po chwili podbiegła do mnie Mel.
-Florence! Zaczekaj. - spojrzała na mnie błagalnie. - To nie tak jak myślisz.
-Myślę, że nie potrafiłaś oprzeć się pokusie, bycia chociaż przez chwile kobietą z potrzebami, dla przystojnego francuza i zdradziłaś bądź romansujesz z nim, ponieważ twój mąż to straszny dupek i generalnie Ty również go masz dość. - mruknęłam sceptycznie. -Więc sądzę, że jednak jest tak jak myślę. I spokojnie. Nie zamierzam powiedzieć Robertowi, który ma gdzieś że jego wnuczkę porwali. Jestem dla Ciebie pełna podziwu, że twoi synowie nie są w żadnym stopniu podobni do Roberta, jak również podziwiam, że wytrzymujesz z Robertem.
-Właśnie, już nie wytrzymuje. - powiedziała cicho Mel.
-Odejdź od niego. Jesteś młodą, śliczną kobietą. Poradzisz sobie.
-Mam szóstkę dzieci. - mruknęła Mel. -Z czego trójkę wychowuje, jedno miało problem z opowiedzeniem mi o swojej orientacji, kolejne było tak nie ogarnięte, że samo nie wiedziało że jest ojcem. Serio, mężczyźni z rodu Dekkerów, zazwyczaj wiedzą jak kogoś zapłodnią. Nie wiem jakim cudem. Może to ich moc? W każdym bądź razie, moje najstarsze biega po świecie jako demon i szokuje ludzi którzy myśleli, że jest martwy.
-Zaufaj mi, największym balastem jest Robert. - mruknęłam. - Nikomu nic nie powiem.
-Dziękuje. - Mel uśmiechnęła się lekko. - Jak sobie radzisz?
-Sama jesteś matką i to lepsza ode mnie. Jakbyś radziła sobie, gdyby porwali twoje dziecko? - spytałam cicho.
-No tak. -Mel przytuliła mnie lekko. - Odnajdą Lolę.
-Mhm. - wyplątałam się z jej uścisku. - Muszę iść.
Wyszłam z Instytutu i wsiadłam do samochodu, ruszyłam na autostradę i skierowałam się do Holmeswood. Nie pamiętam kiedy tam ostatni raz byłam. Gdy dojechałam w końcu do hangarów, zaczęłam tęsknić, za czasami kiedy byłam tu prawie codziennie. Strażnik który mnie wpuszczał strasznie się ociągał, irytując mnie tym coraz bardziej. W końcu zaparkowałam pod hangarem należącym do mnie i Gabriela, a następnie weszłam do środka. Zapaliłam światło i ujrzałam wszystkie nasze samochody, parę z nich było przykryte płachtami. Uśmiechnęłam się na widok porshe, w którym pierwszy raz ścigałam się z Gabrielem. Wtedy wszystko było łatwiejsze. Ukochana Impala Gabriela stała zaraz obok. Każde ze stojących tu aut, miało dla nas jakieś znaczenie sentymentalne. Opadłam na kanapę, która wstawiliśmy tu, zaraz po małym barku na alkohol i lodówce. Spędzaliśmy tutaj naprawdę dużo czasu. Otworzyłam barek i wyjęłam z niego szkocką. Upiłam duży łyk, a potem kolejny i kolejny.
-Tak myślałem, że cię tu znajdę. - usłyszałam Gabriela, drgnęłam przestraszona.
-Demoniczny zmysł? - mruknęłam sarkastycznie, szukając kolejnej butelki.
-Zmysł przyjaciela, który doskonale wie, że sobie nie radzisz. - powiedział Gabriel i siadł obok mnie, przytulając mnie. - To jest chyba jedne miejsce, które się nie zmieniło.
-Jeszcze. -mruknęłam, znajdując kolejną butelkę. Spojrzałam na dwie puste. - Która godzina?
-Dochodzi dziesiąta wieczorem. Wystraszyłaś Louise i Evana. Na szczęście powiedziałem, że wiem gdzie jesteś i że potrzebujesz samotności.
-Potrzebuje mojego dziecka. Albo cofnąć czas. Żeby nie miało takiej okropnej matki jaką jestem. - powiedziałam, upijając duży łyk trunku. Podałam Gabrielowi. - Nie nadajemy się na rodziców.
-Nadajemy, nadajemy. - powiedział Gabriel i napił się. - Po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni.
-Jesteśmy przyzwyczajeni do bycia dużymi dziećmi Gabe. - mruknęłam.
-Przestań. - powiedział Gabe, pijąc. - Dajemy radę.
-Jasne. - wywróciłam oczami. - Powiedział martwy łowca który został dupkiem demonem.
-Podwójne D. - mruknął Gabe i wstał. Podszedł do impali. - Wiesz, że nie jeździłem nią odką ostatni raz wujek był w naszym barze? Mój cholerny ojciec doprowadził do tego, że jego własny brat nie przedstawił mu własnej córki. Z którą też się nie widziałem od tamtego momentu.
-Twój ojciec jest strasznym człowiekiem.
-A moja matka go znosi. Ciekawe jak długo. - powiedział Gabe, wyciągając ze schowka impali kolejną butelkę. - Czemu większość alkoholu, chowaliśmy w autach?
-Na wypadek opróżnienia barku. - mruknęłam. - Twoja matka już nie wytrzymuje z twoim ojcem.
-Wiesz coś, czego ja nie wiem? - Gabe spojrzał na mnie zaskoczony. Wzruszyłam ramionami i opróżniłam resztę butelki. Do domu wróciliśmy dopiero po północy. Louise siedziała na kanapie razem z Louisem i zawzięcie o czymś dyskutowali, umilkli na nasz widok.
-Gdzie wyście byli? - spytała Louise.
-W Holmeswood. - uśmiechnęłam się.
-Jesteś pijana? - spytał Louis.
-Gabriel też! - powiedziałam z wyrzutem.
-Musiałaś mnie wsypać! - Gabe spojrzał na mnie.-Sprawiałem pozory, że nie.
-Właśnie. Pozory. - powiedziałam rozbawiona.
-Długo was nie było. - mruknął Louis, ucinając naszą rozmowę.
-Byłoby szybciej gdyby Gabriel, dwa razy nie przeniósł się do innego domu.
-Z wami jak z dziećmi. - powiedziała Louise.-Oboje macie iść w tej chwili spać.
-Ja mogę iść spać tylko z tobą. -oznajmił hardo Gabriel.
-A ja mogę iść spać tylko z Evanem? Gdzie Evan? Nie ma Evana. - spojrzałam na siostrę.
-Pojechał do Mel. - powiedziała Louise. - Ten Fabian który kręcił się przy Eloise, nie żyje.
-Świetnie. To ja idę spać jednak. - mruknęłam i ruszyłam do swojego pokoju. Zasnęłam zaraz, gdy padłam na łóżko.
-Jesteś karany? - spytałam siadając za biurkiem i otwierając notes.
-Nie. - odpowiedział Dimitri. - Mam czyste akta.
-Jakbyś nie miał, nie przekroczyłbyś murów tej szkoły. Romanse z uczennicami zabronione. Masz próbny tydzień. Zgłoś się do sekretariatu, opowiedzą Ci wszystko. - spojrzałam na niego. - Potem, ktoś cię przyjmie na stałe albo wyrzuci.
-Ale nie chce pani wiedzieć nic więcej? - Dimitri spojrzał na mnie zmieszany.
-Mam ważniejsze sprawy. - powiedziałam, wstając. -Przeczytam dziś twoje akta. Instytut byle kogo do mnie nie kieruje, więc cieszę się ze zbliżającej się współpracy.
-Rozumiem. - powiedział zdezorientowany Dimitri. - Dziękuje.
-Nie ma za co. - mruknęłam cicho i wyszłam z gabinetu. Pożegnałam się szybko z Sarą i ruszyłam do Instytutu. Musiałam porozmawiać z Evanem.
-Gdzie mogę znaleźć Evana Dekkera? - spytałam nową recepcjonistkę.
-Ostatnio był w sali konferencyjnej numer trzy. - powiedziała znudzona dziewczyna. Zignorowałam nieprzyjemne zachowanie dziewczyny i ruszyłam do sali. Gdy ją otworzyłam zobaczyłam Mel z jakimś mężczyzną w jednoznacznej sytuacji.
-Przepraszam. - wymamrotałam i zamknęłam drzwi, ruszając szybko do wyjścia.
Po chwili podbiegła do mnie Mel.
-Florence! Zaczekaj. - spojrzała na mnie błagalnie. - To nie tak jak myślisz.
-Myślę, że nie potrafiłaś oprzeć się pokusie, bycia chociaż przez chwile kobietą z potrzebami, dla przystojnego francuza i zdradziłaś bądź romansujesz z nim, ponieważ twój mąż to straszny dupek i generalnie Ty również go masz dość. - mruknęłam sceptycznie. -Więc sądzę, że jednak jest tak jak myślę. I spokojnie. Nie zamierzam powiedzieć Robertowi, który ma gdzieś że jego wnuczkę porwali. Jestem dla Ciebie pełna podziwu, że twoi synowie nie są w żadnym stopniu podobni do Roberta, jak również podziwiam, że wytrzymujesz z Robertem.
-Właśnie, już nie wytrzymuje. - powiedziała cicho Mel.
-Odejdź od niego. Jesteś młodą, śliczną kobietą. Poradzisz sobie.
-Mam szóstkę dzieci. - mruknęła Mel. -Z czego trójkę wychowuje, jedno miało problem z opowiedzeniem mi o swojej orientacji, kolejne było tak nie ogarnięte, że samo nie wiedziało że jest ojcem. Serio, mężczyźni z rodu Dekkerów, zazwyczaj wiedzą jak kogoś zapłodnią. Nie wiem jakim cudem. Może to ich moc? W każdym bądź razie, moje najstarsze biega po świecie jako demon i szokuje ludzi którzy myśleli, że jest martwy.
-Zaufaj mi, największym balastem jest Robert. - mruknęłam. - Nikomu nic nie powiem.
-Dziękuje. - Mel uśmiechnęła się lekko. - Jak sobie radzisz?
-Sama jesteś matką i to lepsza ode mnie. Jakbyś radziła sobie, gdyby porwali twoje dziecko? - spytałam cicho.
-No tak. -Mel przytuliła mnie lekko. - Odnajdą Lolę.
-Mhm. - wyplątałam się z jej uścisku. - Muszę iść.
Wyszłam z Instytutu i wsiadłam do samochodu, ruszyłam na autostradę i skierowałam się do Holmeswood. Nie pamiętam kiedy tam ostatni raz byłam. Gdy dojechałam w końcu do hangarów, zaczęłam tęsknić, za czasami kiedy byłam tu prawie codziennie. Strażnik który mnie wpuszczał strasznie się ociągał, irytując mnie tym coraz bardziej. W końcu zaparkowałam pod hangarem należącym do mnie i Gabriela, a następnie weszłam do środka. Zapaliłam światło i ujrzałam wszystkie nasze samochody, parę z nich było przykryte płachtami. Uśmiechnęłam się na widok porshe, w którym pierwszy raz ścigałam się z Gabrielem. Wtedy wszystko było łatwiejsze. Ukochana Impala Gabriela stała zaraz obok. Każde ze stojących tu aut, miało dla nas jakieś znaczenie sentymentalne. Opadłam na kanapę, która wstawiliśmy tu, zaraz po małym barku na alkohol i lodówce. Spędzaliśmy tutaj naprawdę dużo czasu. Otworzyłam barek i wyjęłam z niego szkocką. Upiłam duży łyk, a potem kolejny i kolejny.
-Tak myślałem, że cię tu znajdę. - usłyszałam Gabriela, drgnęłam przestraszona.
-Demoniczny zmysł? - mruknęłam sarkastycznie, szukając kolejnej butelki.
-Zmysł przyjaciela, który doskonale wie, że sobie nie radzisz. - powiedział Gabriel i siadł obok mnie, przytulając mnie. - To jest chyba jedne miejsce, które się nie zmieniło.
-Jeszcze. -mruknęłam, znajdując kolejną butelkę. Spojrzałam na dwie puste. - Która godzina?
-Dochodzi dziesiąta wieczorem. Wystraszyłaś Louise i Evana. Na szczęście powiedziałem, że wiem gdzie jesteś i że potrzebujesz samotności.
-Potrzebuje mojego dziecka. Albo cofnąć czas. Żeby nie miało takiej okropnej matki jaką jestem. - powiedziałam, upijając duży łyk trunku. Podałam Gabrielowi. - Nie nadajemy się na rodziców.
-Nadajemy, nadajemy. - powiedział Gabriel i napił się. - Po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni.
-Jesteśmy przyzwyczajeni do bycia dużymi dziećmi Gabe. - mruknęłam.
-Przestań. - powiedział Gabe, pijąc. - Dajemy radę.
-Jasne. - wywróciłam oczami. - Powiedział martwy łowca który został dupkiem demonem.
-Podwójne D. - mruknął Gabe i wstał. Podszedł do impali. - Wiesz, że nie jeździłem nią odką ostatni raz wujek był w naszym barze? Mój cholerny ojciec doprowadził do tego, że jego własny brat nie przedstawił mu własnej córki. Z którą też się nie widziałem od tamtego momentu.
-Twój ojciec jest strasznym człowiekiem.
-A moja matka go znosi. Ciekawe jak długo. - powiedział Gabe, wyciągając ze schowka impali kolejną butelkę. - Czemu większość alkoholu, chowaliśmy w autach?
-Na wypadek opróżnienia barku. - mruknęłam. - Twoja matka już nie wytrzymuje z twoim ojcem.
-Wiesz coś, czego ja nie wiem? - Gabe spojrzał na mnie zaskoczony. Wzruszyłam ramionami i opróżniłam resztę butelki. Do domu wróciliśmy dopiero po północy. Louise siedziała na kanapie razem z Louisem i zawzięcie o czymś dyskutowali, umilkli na nasz widok.
-Gdzie wyście byli? - spytała Louise.
-W Holmeswood. - uśmiechnęłam się.
-Jesteś pijana? - spytał Louis.
-Gabriel też! - powiedziałam z wyrzutem.
-Musiałaś mnie wsypać! - Gabe spojrzał na mnie.-Sprawiałem pozory, że nie.
-Właśnie. Pozory. - powiedziałam rozbawiona.
-Długo was nie było. - mruknął Louis, ucinając naszą rozmowę.
-Byłoby szybciej gdyby Gabriel, dwa razy nie przeniósł się do innego domu.
-Z wami jak z dziećmi. - powiedziała Louise.-Oboje macie iść w tej chwili spać.
-Ja mogę iść spać tylko z tobą. -oznajmił hardo Gabriel.
-A ja mogę iść spać tylko z Evanem? Gdzie Evan? Nie ma Evana. - spojrzałam na siostrę.
-Pojechał do Mel. - powiedziała Louise. - Ten Fabian który kręcił się przy Eloise, nie żyje.
-Świetnie. To ja idę spać jednak. - mruknęłam i ruszyłam do swojego pokoju. Zasnęłam zaraz, gdy padłam na łóżko.
poniedziałek, 16 listopada 2015
Rozdział 148 ~ Grace
Zderzenie ze ścianą, zamroczyło mnie na tyle by wyrwać się spod wpływu alfy. Niestety połamane żebra od razu dały o sobie znać. Byłam wkurzona na Javiera, ale jednocześnie kręciło mi się w głowie. Musiałam wrócić do swojej normalnej postaci. Podszedł do mnie jeden ze współlokatorów Flo i Louise i wyprowadził mnie na taras.
-Krwawisz. - powiedział pokazując na ranę i wszedł z powrotem do domu. Po chwili wrócił z apteczką i zaczął przemywać ranę. W mojej głowie wciąż się kręciło.
-Jesteś Louis, prawda? Były demon? - spytałam cicho, starając się opanować zawroty głowy.
-Tak. - powiedział z lekkim uśmiechem i zaczął owijać moją rękę bandażem. -A ty jesteś jak sądzę zmiennokształtną? Dlaczego zaatakowałaś Louise?
-Javier jej nie znał, on jest alfą. Rozkaz alfy jest czasem zbyt silny by się sprzeciwić. - powiedziałam krzywiąc się.
-Powinniśmy pojechać do szpitala. Możesz mieć wstrząs mózgu i złamane żebra. - westchnął Louis.
-Nim dojedziemy do szpitala, po obrażeniach nie będzie ani śladu. - uśmiechnęłam się. - Dziękuje, za pomoc.
-Nie ma za co. - powiedział Louis, spoglądając na mnie. - Jesteś tu nowa, prawda?
-Tak, kilka tygodni dopiero tu jestem. - westchnęłam cicho. - A ty? Jak znosisz bycie człowiekiem?
-Szczerze? Koszmarnie. Nie mam pieniędzy. Nie regeneruję się. Nie przenoszę się. Wcześniej miałem wszystko co chciałem, nagle to straciłem. Przepraszam, po prostu po raz pierwszy ktoś zapytał o to wprost.
-Lubię słuchać, więc mów. - wzruszyłam ramionami i przyjrzałam się byłemu demonowi. Był przystojnym mężczyzną, tego nie dało się ukryć. Ale cały czas miałam wrażenie, że pod tą obojętnością i ironią, krył się zagubiony człowiek.
-Nie umiem się przystosować. Nigdy nie musiałem pracować. Ani przed przemianą, ani po. Wprawdzie w Instytucie owszem, ale nic po za tym. Potem ja i mój fundusz tworzyliśmy szczęśliwy związek. Wiesz, bycie nieśmiertelnym ma naprawdę wiele plusów. A potem pojawiła się Rovan i wszystko szlak trafił. Niby bycie demonem wiąże się z brakiem uczuć, ale to nie do końca tak. Te uczucia ciągle w nas są. Ale nie jest się tak głupi w tym, jak zwykły człowiek. One są po prostu, częścią wyposażenia. Jak nerka czy wątroba. Uwydatnia się wtedy nasz egoizm. W przypadku Gabriela jeszcze narcyzm. Ale są ludzie tacy jak ja, czy Gabriel którzy w pewnym momencie otwierają się na uczucia. I wtedy to wszystko wraca. Niestety, jako iż byłem naiwny, straciłem i Rovan i swoją moc. Za to drugie mogę podziękować tylko i wyłącznie bratu i w jakimś stopniu Gabrielowi.
-Bycie człowiekiem nie jest złe. - uśmiechnęłam się lekko. - Tak samo jak posiadanie uczuć. Ludzie skupiają się na nie tych uczuciach co trzeba.
-Może i masz rację. - mruknął.
-Zazwyczaj mam. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Louisa. - Nie przejmuj się jakąś Rovan, a całą pracę i te warunki potraktuj jak eksperyment.
-Łatwo Ci mówić. - zaśmiał się cicho.
-Bo nie traktuje życia zbyt serio. - uśmiechnęłam się i wstałam. - Muszę już iść, ale pewnie zobaczymy się na jutrzejszym spotkaniu.
-Jakim spotkaniu? - zdziwił się Louis.
-Wszystkiego się dowiesz za chwilę. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. - Dziękuje za opatrzenie ran. Do zobaczenia.
-Krwawisz. - powiedział pokazując na ranę i wszedł z powrotem do domu. Po chwili wrócił z apteczką i zaczął przemywać ranę. W mojej głowie wciąż się kręciło.
-Jesteś Louis, prawda? Były demon? - spytałam cicho, starając się opanować zawroty głowy.
-Tak. - powiedział z lekkim uśmiechem i zaczął owijać moją rękę bandażem. -A ty jesteś jak sądzę zmiennokształtną? Dlaczego zaatakowałaś Louise?
-Javier jej nie znał, on jest alfą. Rozkaz alfy jest czasem zbyt silny by się sprzeciwić. - powiedziałam krzywiąc się.
-Powinniśmy pojechać do szpitala. Możesz mieć wstrząs mózgu i złamane żebra. - westchnął Louis.
-Nim dojedziemy do szpitala, po obrażeniach nie będzie ani śladu. - uśmiechnęłam się. - Dziękuje, za pomoc.
-Nie ma za co. - powiedział Louis, spoglądając na mnie. - Jesteś tu nowa, prawda?
-Tak, kilka tygodni dopiero tu jestem. - westchnęłam cicho. - A ty? Jak znosisz bycie człowiekiem?
-Szczerze? Koszmarnie. Nie mam pieniędzy. Nie regeneruję się. Nie przenoszę się. Wcześniej miałem wszystko co chciałem, nagle to straciłem. Przepraszam, po prostu po raz pierwszy ktoś zapytał o to wprost.
-Lubię słuchać, więc mów. - wzruszyłam ramionami i przyjrzałam się byłemu demonowi. Był przystojnym mężczyzną, tego nie dało się ukryć. Ale cały czas miałam wrażenie, że pod tą obojętnością i ironią, krył się zagubiony człowiek.
-Nie umiem się przystosować. Nigdy nie musiałem pracować. Ani przed przemianą, ani po. Wprawdzie w Instytucie owszem, ale nic po za tym. Potem ja i mój fundusz tworzyliśmy szczęśliwy związek. Wiesz, bycie nieśmiertelnym ma naprawdę wiele plusów. A potem pojawiła się Rovan i wszystko szlak trafił. Niby bycie demonem wiąże się z brakiem uczuć, ale to nie do końca tak. Te uczucia ciągle w nas są. Ale nie jest się tak głupi w tym, jak zwykły człowiek. One są po prostu, częścią wyposażenia. Jak nerka czy wątroba. Uwydatnia się wtedy nasz egoizm. W przypadku Gabriela jeszcze narcyzm. Ale są ludzie tacy jak ja, czy Gabriel którzy w pewnym momencie otwierają się na uczucia. I wtedy to wszystko wraca. Niestety, jako iż byłem naiwny, straciłem i Rovan i swoją moc. Za to drugie mogę podziękować tylko i wyłącznie bratu i w jakimś stopniu Gabrielowi.
-Bycie człowiekiem nie jest złe. - uśmiechnęłam się lekko. - Tak samo jak posiadanie uczuć. Ludzie skupiają się na nie tych uczuciach co trzeba.
-Może i masz rację. - mruknął.
-Zazwyczaj mam. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Louisa. - Nie przejmuj się jakąś Rovan, a całą pracę i te warunki potraktuj jak eksperyment.
-Łatwo Ci mówić. - zaśmiał się cicho.
-Bo nie traktuje życia zbyt serio. - uśmiechnęłam się i wstałam. - Muszę już iść, ale pewnie zobaczymy się na jutrzejszym spotkaniu.
-Jakim spotkaniu? - zdziwił się Louis.
-Wszystkiego się dowiesz za chwilę. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. - Dziękuje za opatrzenie ran. Do zobaczenia.
Wróciłam do domu Louise i Florence, gdzie czekał już Javier.
-Jutro o dziesiątej mamy zebranie. - powiedział, spoglądając na mnie.
-Wiem, wiem. A dziś wolne. - ruszyłam do drzwi. -Zawieź mnie do klubu.
-Nie jestem taksówkarzem. - mruknął z przekąsem Javier.
-Ale masz auto i jedziesz prawie w tym samym kierunku. - zaśmiałam się wsiadając do jego auta. - A ja potrzebuje się napić za twoją głupotę. Jak mogłeś napaść na Louise Tempest? Wiesz, że ona może sprawić, że zostaniesz taksówkarzem, bo nigdzie indziej nie będą Cię chcieli? Powinieneś mnie czasem słuchać, a nie zmuszać do atakowania jej.
-Okej, podwiozę Cię, ale mów mniej. - mruknął Javier, odpalając samochód. - I to ja powinienem Cię pouczać, a nie ty mnie. Jesteś moją młodszą siostrą.
-Ale jestem najinteligentniejsza. - zaśmiałam się, bawiąc się radiem. -Najpiękniejsza, najsprawniejsza...
-Najskromniejsza? - podsunął rozbawiony Javier, zatrzymując się przed moim ulubionym klubem. -Nie wracaj zbyt późno.
-Naiwny jesteś. - zaśmiałam się wychodząc z samochodu i kierując się do klubu. Był wyjątkowo zatłoczony jak na początek tygodnia. Niewiele myśląc, ruszyłam do baru przy którym siedziała tylko jedna osoba. Młody mężczyzna popijał szkocką, wydawał się zamyślony, więc usiadłam spokojnie obok i złożyłam zamówienie. Po chwili mężczyzna ocknął się z zamyślenia i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
-Mam nadzieje, że nie przerwałam twoich rozmyślań. - rzuciłam z lekkim uśmiechem.
-Nie. - uśmiechnął się. - Jestem Christian.
-A ja Grace. - uśmiechnęłam się szerzej wiedząc, że dzisiejszego wieczoru na jednym drinku się nie skończy.
-Jutro o dziesiątej mamy zebranie. - powiedział, spoglądając na mnie.
-Wiem, wiem. A dziś wolne. - ruszyłam do drzwi. -Zawieź mnie do klubu.
-Nie jestem taksówkarzem. - mruknął z przekąsem Javier.
-Ale masz auto i jedziesz prawie w tym samym kierunku. - zaśmiałam się wsiadając do jego auta. - A ja potrzebuje się napić za twoją głupotę. Jak mogłeś napaść na Louise Tempest? Wiesz, że ona może sprawić, że zostaniesz taksówkarzem, bo nigdzie indziej nie będą Cię chcieli? Powinieneś mnie czasem słuchać, a nie zmuszać do atakowania jej.
-Okej, podwiozę Cię, ale mów mniej. - mruknął Javier, odpalając samochód. - I to ja powinienem Cię pouczać, a nie ty mnie. Jesteś moją młodszą siostrą.
-Ale jestem najinteligentniejsza. - zaśmiałam się, bawiąc się radiem. -Najpiękniejsza, najsprawniejsza...
-Najskromniejsza? - podsunął rozbawiony Javier, zatrzymując się przed moim ulubionym klubem. -Nie wracaj zbyt późno.
-Naiwny jesteś. - zaśmiałam się wychodząc z samochodu i kierując się do klubu. Był wyjątkowo zatłoczony jak na początek tygodnia. Niewiele myśląc, ruszyłam do baru przy którym siedziała tylko jedna osoba. Młody mężczyzna popijał szkocką, wydawał się zamyślony, więc usiadłam spokojnie obok i złożyłam zamówienie. Po chwili mężczyzna ocknął się z zamyślenia i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
-Mam nadzieje, że nie przerwałam twoich rozmyślań. - rzuciłam z lekkim uśmiechem.
-Nie. - uśmiechnął się. - Jestem Christian.
-A ja Grace. - uśmiechnęłam się szerzej wiedząc, że dzisiejszego wieczoru na jednym drinku się nie skończy.
Obudził mnie pulsujący ból głowy. Powoli przyzwyczaiłam się do światła wpadającego przez hotelowe okna. Obok mnie spał Christian. Zaczęłam po cichu zbierać swoje rzeczy, by następnie ubrać się w korytarzu. Wczorajszy wieczór rozpoczął się dopiero w pokoju hotelowym, gdzie na zmianę piliśmy i lądowaliśmy w łóżku. Zamknęłam za sobą drzwi. I spojrzałam na zegarek. Za godzinę miałam być na spotkaniu z Dekkerem. Wywróciłam oczami i złapałam taksówkę. Gdy dotarłam do domu wskoczyłam pod prysznic, a następnie ubrałam jakieś szorty i bluzę nie przejmując się pogodą. Pod dom Lou i Flo dotarłam przed czasem.
-Grace Martinez - powiedział Louis rozbawiony. -Wyglądasz jakbyś miała niezłego kaca.
-A ty zostałeś lokajem z ambicją na cygańską wróżkę? - mruknęłam krzywiąc się.
-Urocza jak zawsze. - Powiedział Louis zamykając za mną drzwi. - A chciałem zaproponować Ci szklankę wody.
-Spotkanie się nie zaczęło jeszcze? -spytałam ignorując jego uwagę.
-Przyjechał ojciec Lou i Flo. Wiec rozmawiają. Czy coś. - powiedział Louis idąc do kuchni.
-Całe szczęście. - powiedziałam, siadając na blacie i przyglądając się Louisowi który szukał czegoś w szafce.
-Aż tak ciężko? -zaśmiał się Louis podchodząc do mnie. Pierwszy raz stał tak blisko. Przyjrzałam się jego twarzy i detalom. Okej. Nie ukrywam był przystojny, a ja jawnie się na niego gapiłam. Chociaż on sam się też nie odsunął. Przełknęłam ślinę. -Blokujesz mi dostęp do szafki.
Zeskoczyłam z mebla, starając się zachować naturalnie.
-Więc po za pracą, instytutem a kanapą to nic więcej nie robisz? - spytałam po chwili.
-Mniej więcej. - mruknął Louis mieszając jakieś składniki.
-Chodź ze mną na imprezę w takim razie. - oznajmiłam nagle.
-Żeby wyglądać tak jak ty teraz? - Louis podał mi szklankę z miksturą nad którą pracował.
-Nie mów mi ze jesteś zwolennikiem abstynencji. - mruknęłam, wypijając trunek.
-Po prostu odkąd jestem człowiekiem, gorzej reaguje na alkohol. - powiedział Louis.
-To dobrze. - uśmiechnęłam się. -Wychodzisz ze mną.
-Zapewne będziesz tak długo marudzisz aż się zgodzę? - Uśmiechnął się Louis.
-Dokładnie tak. - zaśmiałam się idąc do salonu. W salonie siedzieli między innymi Elo i Wren, Matt z Eliasem, mój brat, Alex i paru łowców których kojarzyłam z widzenia. To zapewne była pierwsza grupa. Przywitałam się z każdym i usiadłam na sofie.
-Dzisiaj będzie przesłuchanie ojca Fabiana, prawda? - spytał Elias.
-Tak. Ostatnie. - powiedział Wren spinając się lekko, Eloise natomiast uśmiechnęła się rozbawiona reakcją swojego chłopaka i zniesmaczoną miną Matta.
-Skoro on jest winny, to Fabian wyleci z Instytutu? - spytał Matt. -I nim Eloise, zaczniesz insynuację na temat zazdrości, już mam naganę za bójkę z powodu obrażania Ciebie, więc dbam tu o siebie i o twoje dobre imię.
-Nic nie chciałam insynuować. - zaprotestowała Eloise.
-Czy każdy Jessel musi być taki irytujący? - szepnął cicho Louis. - Przecież to gejowska wersja Louise Tempest, z ukrytym ciepłem Florence.
Zaśmiałam się cicho, gdy nagle otworzyły się drzwi z mniejszego salonu.
-A propo Jesselów. Zaraz zobaczysz obiekt pożądania większości koleżanek Flo i Lou. -mruknął Louis. Spojrzałam na wychodzących Dekkerów razem ze swoimi dziewczynami. Za nimi wyszedł... Christian. Jego wzrok od razu padł na mnie.
-Tato, poznaj spóźniona Grace Martinez. Siostrę Javiera. - powiedziała Flo z lekkim uśmiechem. Gdyby tylko wiedziała, co robiłam z jej ojcem. A także ojcem Louise i Matta.
-Miło mi poznać. - mruknęłam cicho. Louise wraz z Gabrielem i Evanem zaczęli omawiać plany dotyczące odbicia Loli. Moje myśli przerwało dopiero moje imię.
-Myślę, że Louis, Grace i Christian mogą zająć się sprawdzeniem posiadłości Hawthorne'a i jego synów, które są w pobliżu i zostały uznane za potencjalne. - powiedział Evan. - Grace i Louisa nikt nie zna, a Christian też nie jest aż tak rozpoznawalny.
-Wypraszam sobie. - powiedział Louis. -Dużo osób o mnie słyszało.
-Pewnie. Jakieś wiek temu. - zaśmiał się Gabriel. - Popieram. Właściwie Christian i Louis nie muszą się ruszać z auta, chyba, że Grace będzie w niebezpieczeństwie.
-Dlaczego nie mogę pracować z moim bratem? - spytałam cicho.
-Potrzebujemy go do innego zadania. - powiedział Evan z przepraszającym uśmiechem.
-Rozumiem. - mruknęłam cicho, gdy spotkanie dobiegło końca, a minuty dzieliły mnie od siedzenia w jednym aucie razem z Christianem i Louisem, podeszła do mnie Flo.
-Chcesz się przebrać w coś? Mogę Ci pożyczyć, nie żeby coś, ale w tych szortach możesz zmarznąć.-powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Jestem wilkołakiem. - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Ale chętnie się przebiorę w cokolwiek wygodniejszego.
-To chodź za mną, mam jakieś spodnie.- powiedziała Flo i ruszyła na piętro. Weszliśmy do jej sypialni, gdzie dziewczyna otworzyła od razu szafę.
-Dziękuje. - powiedziałam cicho, gdy podała mi spodnie. -Na pewno znajdziemy Lolę.
-Wiem. - Flo uśmiechnęła się blado. Współczułam jej. Była młodą matką, a teraz przeżywała zaginięcie swojego dziecka-geniusza. -Babcia Elo skontaktowała się z Aaronem, Lolą zajmuje się jego była opiekunka. Więc Lola właściwie przeżywa znowu to samo. Tylko wcześniej ją odwiedzałam.
Florence Fitzgerald udawała przed wszystkimi, że się trzyma a teraz na granicy płaczu, opowiadała mi o swojej córce, podczas gdy w mojej głowie, wciąż krążyły wspomnienia nocy z jej ojcem. Byłam wściekła na siebie.
-Flo, nie martw się. Lola to duża dziewczynka, pewnie wytyka im błędy leksykalne albo cytuje kodeks karny. A skoro ufacie Aaronowi, to na pewno nie dopuści do skrzywdzenia Loli. - uśmiechnęłam się i przytuliłam ją lekko. - Lola niebawem wróci do was, a potem napisze książkę jak nie porywać ludzi.
-To do niej bardzo podobne. - Flo zaśmiała się nerwowo. - Dziękuje. A teraz leć się przebrać bo Louis i mój ojciec już pewnie czekają.
-Pewnie masz racje. - powiedziałam słabo i poszłam się przebrać. Kiedy zbiegłam na dół, okazało się, że Christian i Louis czekają już w aucie. Pożegnałam się z Elo i Wrenem, którzy jako jedyni zostali i ruszyłam do auta Christiana. Jak na złość, Louis zrobił mi miejsce z przodu. Wsiadłam do samochodu i w milczeniu zapięłam pasy. Zapowiadała się długa droga.
-Grace Martinez - powiedział Louis rozbawiony. -Wyglądasz jakbyś miała niezłego kaca.
-A ty zostałeś lokajem z ambicją na cygańską wróżkę? - mruknęłam krzywiąc się.
-Urocza jak zawsze. - Powiedział Louis zamykając za mną drzwi. - A chciałem zaproponować Ci szklankę wody.
-Spotkanie się nie zaczęło jeszcze? -spytałam ignorując jego uwagę.
-Przyjechał ojciec Lou i Flo. Wiec rozmawiają. Czy coś. - powiedział Louis idąc do kuchni.
-Całe szczęście. - powiedziałam, siadając na blacie i przyglądając się Louisowi który szukał czegoś w szafce.
-Aż tak ciężko? -zaśmiał się Louis podchodząc do mnie. Pierwszy raz stał tak blisko. Przyjrzałam się jego twarzy i detalom. Okej. Nie ukrywam był przystojny, a ja jawnie się na niego gapiłam. Chociaż on sam się też nie odsunął. Przełknęłam ślinę. -Blokujesz mi dostęp do szafki.
Zeskoczyłam z mebla, starając się zachować naturalnie.
-Więc po za pracą, instytutem a kanapą to nic więcej nie robisz? - spytałam po chwili.
-Mniej więcej. - mruknął Louis mieszając jakieś składniki.
-Chodź ze mną na imprezę w takim razie. - oznajmiłam nagle.
-Żeby wyglądać tak jak ty teraz? - Louis podał mi szklankę z miksturą nad którą pracował.
-Nie mów mi ze jesteś zwolennikiem abstynencji. - mruknęłam, wypijając trunek.
-Po prostu odkąd jestem człowiekiem, gorzej reaguje na alkohol. - powiedział Louis.
-To dobrze. - uśmiechnęłam się. -Wychodzisz ze mną.
-Zapewne będziesz tak długo marudzisz aż się zgodzę? - Uśmiechnął się Louis.
-Dokładnie tak. - zaśmiałam się idąc do salonu. W salonie siedzieli między innymi Elo i Wren, Matt z Eliasem, mój brat, Alex i paru łowców których kojarzyłam z widzenia. To zapewne była pierwsza grupa. Przywitałam się z każdym i usiadłam na sofie.
-Dzisiaj będzie przesłuchanie ojca Fabiana, prawda? - spytał Elias.
-Tak. Ostatnie. - powiedział Wren spinając się lekko, Eloise natomiast uśmiechnęła się rozbawiona reakcją swojego chłopaka i zniesmaczoną miną Matta.
-Skoro on jest winny, to Fabian wyleci z Instytutu? - spytał Matt. -I nim Eloise, zaczniesz insynuację na temat zazdrości, już mam naganę za bójkę z powodu obrażania Ciebie, więc dbam tu o siebie i o twoje dobre imię.
-Nic nie chciałam insynuować. - zaprotestowała Eloise.
-Czy każdy Jessel musi być taki irytujący? - szepnął cicho Louis. - Przecież to gejowska wersja Louise Tempest, z ukrytym ciepłem Florence.
Zaśmiałam się cicho, gdy nagle otworzyły się drzwi z mniejszego salonu.
-A propo Jesselów. Zaraz zobaczysz obiekt pożądania większości koleżanek Flo i Lou. -mruknął Louis. Spojrzałam na wychodzących Dekkerów razem ze swoimi dziewczynami. Za nimi wyszedł... Christian. Jego wzrok od razu padł na mnie.
-Tato, poznaj spóźniona Grace Martinez. Siostrę Javiera. - powiedziała Flo z lekkim uśmiechem. Gdyby tylko wiedziała, co robiłam z jej ojcem. A także ojcem Louise i Matta.
-Miło mi poznać. - mruknęłam cicho. Louise wraz z Gabrielem i Evanem zaczęli omawiać plany dotyczące odbicia Loli. Moje myśli przerwało dopiero moje imię.
-Myślę, że Louis, Grace i Christian mogą zająć się sprawdzeniem posiadłości Hawthorne'a i jego synów, które są w pobliżu i zostały uznane za potencjalne. - powiedział Evan. - Grace i Louisa nikt nie zna, a Christian też nie jest aż tak rozpoznawalny.
-Wypraszam sobie. - powiedział Louis. -Dużo osób o mnie słyszało.
-Pewnie. Jakieś wiek temu. - zaśmiał się Gabriel. - Popieram. Właściwie Christian i Louis nie muszą się ruszać z auta, chyba, że Grace będzie w niebezpieczeństwie.
-Dlaczego nie mogę pracować z moim bratem? - spytałam cicho.
-Potrzebujemy go do innego zadania. - powiedział Evan z przepraszającym uśmiechem.
-Rozumiem. - mruknęłam cicho, gdy spotkanie dobiegło końca, a minuty dzieliły mnie od siedzenia w jednym aucie razem z Christianem i Louisem, podeszła do mnie Flo.
-Chcesz się przebrać w coś? Mogę Ci pożyczyć, nie żeby coś, ale w tych szortach możesz zmarznąć.-powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Jestem wilkołakiem. - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Ale chętnie się przebiorę w cokolwiek wygodniejszego.
-To chodź za mną, mam jakieś spodnie.- powiedziała Flo i ruszyła na piętro. Weszliśmy do jej sypialni, gdzie dziewczyna otworzyła od razu szafę.
-Dziękuje. - powiedziałam cicho, gdy podała mi spodnie. -Na pewno znajdziemy Lolę.
-Wiem. - Flo uśmiechnęła się blado. Współczułam jej. Była młodą matką, a teraz przeżywała zaginięcie swojego dziecka-geniusza. -Babcia Elo skontaktowała się z Aaronem, Lolą zajmuje się jego była opiekunka. Więc Lola właściwie przeżywa znowu to samo. Tylko wcześniej ją odwiedzałam.
Florence Fitzgerald udawała przed wszystkimi, że się trzyma a teraz na granicy płaczu, opowiadała mi o swojej córce, podczas gdy w mojej głowie, wciąż krążyły wspomnienia nocy z jej ojcem. Byłam wściekła na siebie.
-Flo, nie martw się. Lola to duża dziewczynka, pewnie wytyka im błędy leksykalne albo cytuje kodeks karny. A skoro ufacie Aaronowi, to na pewno nie dopuści do skrzywdzenia Loli. - uśmiechnęłam się i przytuliłam ją lekko. - Lola niebawem wróci do was, a potem napisze książkę jak nie porywać ludzi.
-To do niej bardzo podobne. - Flo zaśmiała się nerwowo. - Dziękuje. A teraz leć się przebrać bo Louis i mój ojciec już pewnie czekają.
-Pewnie masz racje. - powiedziałam słabo i poszłam się przebrać. Kiedy zbiegłam na dół, okazało się, że Christian i Louis czekają już w aucie. Pożegnałam się z Elo i Wrenem, którzy jako jedyni zostali i ruszyłam do auta Christiana. Jak na złość, Louis zrobił mi miejsce z przodu. Wsiadłam do samochodu i w milczeniu zapięłam pasy. Zapowiadała się długa droga.
piątek, 13 listopada 2015
Rozdział sto czterdziesty siódmy - Lynette.
-Czekaj, czekaj, chcesz mi powiedzieć, że Louise porwała Lolę i tego nie pamięta, bo zmusił ją do tego Carlisle?-spytałam, podsumowując wszystko, co Matt właśnie nam opowiedział. Tessa spojrzała na mnie marszcząc brwi.
-Brzmi trochę... Nie, w sumie to ma sens.-stwierdziła.
-Dziękuję za wsparcie.-usłyszałyśmy Matta w słuchawce. Jego głos był lekko zniekształcony przez głośnik w telefonie.
-Wyjechałyśmy, a tu już same problemy.-zażartowałam.-Dobra, powiedz Louise, żeby poprosiła Flo o zablokowanie jej mocy. Nie będzie się mogła teleportować. To już jakiś początek. A potem spytajcie Eloise czy nie namierzy jej tak, jak to zrobiła ze mną.
-Pogadam z nimi. Dobra, muszę lecieć, zanim ktoś się tu pozabija.-westchnął Matt.-Bawcie się dobrze!-rzucił i rozłączył się. Spojrzałam na Tessę rozbawiona, ale zmęczona.
-Znajdą Lolę.-zapewniłam ją, widząc jej zasmucone spojrzenie. Pokiwała głową.
-Wiem. Chodzi o to, że coś się dzieje, a my nie jesteśmy w stanie im pomóc.-wyjaśniła, kładąc się na łóżku. Położyłam się obok niej i wsparłam na łokciu, aby móc na nią patrzeć.
-Pomagamy im. Wiem, że wolałabyś to robić w bardziej bezpośredni sposób, ale jakoś działamy dla nich. Musimy sprawdzić, co knują Francuzi. Pilnować wszystkiego tu, razem z ludźmi Rose.-przypomniałam się i złapałam ją za rękę.
-Wiem, że masz rację, ale to nic nie zmienia.-westchnęła.
-Nie zadręczaj się tym.-poprosiłam ją i pochyliłam się, aby ją pocałować. Tess delikatnie odpowiedziała na mój pocałunek, ale szybko się odsunęła, przekręciła na bok i zaczęła wpatrywać się w przestrzeń. Westchnęłam i wstałam. Tessa od kiedy tu przyjechałyśmy była przybita i nie pozwalała mi sobie pomóc. Nie chciała o tym rozmawiać, odpływała myślami. Nie wiedziałam co się działo, ale nie podobało mi się to.
-Gdzie idziesz?-spytała, widząc, że ubieram kurtkę i zbliżam się do wyjścia.
-Po prostu się przejść.-odparłam i wyszłam z pokoju hotelowego, który zajmowałyśmy. Potrzebowałam wyjścia na zewnątrz. Sama.
Instytut był na szczęście otwarty. Ruszyłam prosto do biblioteki. Ta w Liverpoolu nie była tak imponująca. Chociaż z tego co powiedział mi jeden z pracowników, wiedziałam, że największa mieściła się w Miskolc, na Węgrzech. Przy jednym ze stołów siedziała jakaś postać. Zerknęłam na zegarek. Było już dość późno.
-Myślałam, że tylko ja przychodzę do bibliotek o tak późnych porach.-stwierdziłam na głos. Postać niemal podskoczyła i spojrzała na mnie.
-Lynette. Co ty tu robisz?-dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona. Usiadłam naprzeciwko niej.
-Biblioteki są spokojne. Ciche. Czuję się odprężona w obecności dużej ilości książek.-wyjaśniłam.-A ty?
-Oh, ja tylko...-dziewczyna zamknęła jakąś książkę, zostawiając tam notatki.-Musiałam poszukać czegoś ważnego, do pracy.
-Pracujesz w Radzie.-zauważyłam.-Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?-spytałam, uważnie obserwując jej reakcję. Colette pokręciła głową ze spokojem.
-To nic takiego. Ale dziękuję.-uśmiechnęła się z lekką wyższością, wyrafinowaniem. Wyglądała jak idealna młodsza kopia Adrianne.
-Jakbyś potrzebowała pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać.-uśmiechnęłam się przyjaźnie. Adrianne uniosła brew.
-Z Tessą Dekker.-przypomniała mi. Skrzywiłam się nieznacznie, a ona to zauważyła.-Coś się dzieje? Lyn, możesz mi opowiedzieć. Potrafię być dobrą przyjaciółką.
-Od kiedy tu przyjechałyśmy, Tessa jest przybita i wiecznie zamyślona. Nie potrafię z nią porozmawiać tak jak kiedyś. Jakby dzielił nas teraz gruby mur, przez który nie potrafię się przebić.-wyznałam. Nawet nie wiedziałam czemu mówiłam to wszystko Colette. Była prawdopodobnym wrogiem, którego miałam obserwować i zdać relację Louise, Evanowi i Robertowi. Ale coś sprawiło, że łatwo się wygadałam.-Colette, przepraszam, że zmieniam temat, ale... czym właściwie jesteś?
-Mieszańcem.-dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.-Matka jest vätte, szarą istotą. Słyszałaś kiedyś o nich?-pokręciłam głową, pierwszy raz słysząc taką nazwę.-Może stać się niewidzialna albo przybrać twarz innego człowieka, którego zobaczy, chociaż lepiej działa to z dotykiem. Mniejsza. A mój ojciec był zmiennokształtnym.
-Czemu mówisz to tak, jakby to wszystko było coś złego? Masz ogromną moc!-zdziwiłam się. Colette parsknęła śmiechem, składając wszystkie książki na jeden stosik i starając się je podnieść.
-To skomplikowane. Ale generalnie nie mam z czego się cieszyć.-rozłożyła książki na dwa stosy. Dopiero wtedy udało jej się podnieść książki.
-Pomogę ci.-zaoferowałam się i podniosłam jeden stosik. Colette popatrzyła na mnie z wdzięcznością.-Ale czemu nie masz się z czego cieszyć? Ja bym się cieszyła z takiej mocy.
-Bo nie mieszkasz tutaj. Macie trochę inne podejście do mocy.-zauważyła odstawiając książki na półki.
-To znaczy?-zaciekawiła mnie. Colette westchnęła i stanęła. Odwróciła się, by spojrzeć na mnie zirytowana.
-To znaczy, że u was wszyscy patrząc na moc. Louise Tempest ma dużą moc, więc przewodzi Radzie. Teoretycznie u nas też by mogła, bo jest czarownicą, po prostu. Ale w Lille, mieszańcom nie wolno ingerować w oficjalną politykę. To by zaburzyło cały porządek świata. Moja młodsza siostra ma to gdzieś, zresztą i tak woli działać niż myśleć. Ale ja chciałam iść w ślady matki. Ale Theo nigdy mi na to nie pozwoli. Nikt mi na to nie pozwoli.-zakończyła monolog, odwróciła się do mnie plecami i zaczęła ponownie układać książki na półkach.-Tessa nie mówi ci, czy coś się dzieje?
Zmieniła temat. Chciałam dowiedzieć się więcej o tym, dlaczego mieszańcom nie wolno ingerować w politykę, ale widziałam, że był to dla niej raczej bolesny temat, więc wolałam nie pytać.
-Tess twierdzi, że wszystko jest w porządku.-westchnęłam.
-Może to ty przesadzasz?-spytała wprost. Wzruszyłam ramionami.
-Może. Ale po tym, co przeszłyśmy... Po prostu wiem, że po takim zachowaniu nie mogę spodziewać się niczego dobrego.
-Zobacz jak to się potoczy tym razem. Nie zakładaj niczego z góry.-odparła Colette, odstawiając ostatnią książkę na półkę.-Chodź, podwiozę cię do hotelu.
-Myślałam, że tylko ja przychodzę do bibliotek o tak późnych porach.-stwierdziłam na głos. Postać niemal podskoczyła i spojrzała na mnie.
-Lynette. Co ty tu robisz?-dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona. Usiadłam naprzeciwko niej.
-Biblioteki są spokojne. Ciche. Czuję się odprężona w obecności dużej ilości książek.-wyjaśniłam.-A ty?
-Oh, ja tylko...-dziewczyna zamknęła jakąś książkę, zostawiając tam notatki.-Musiałam poszukać czegoś ważnego, do pracy.
-Pracujesz w Radzie.-zauważyłam.-Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?-spytałam, uważnie obserwując jej reakcję. Colette pokręciła głową ze spokojem.
-To nic takiego. Ale dziękuję.-uśmiechnęła się z lekką wyższością, wyrafinowaniem. Wyglądała jak idealna młodsza kopia Adrianne.
-Jakbyś potrzebowała pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać.-uśmiechnęłam się przyjaźnie. Adrianne uniosła brew.
-Z Tessą Dekker.-przypomniała mi. Skrzywiłam się nieznacznie, a ona to zauważyła.-Coś się dzieje? Lyn, możesz mi opowiedzieć. Potrafię być dobrą przyjaciółką.
-Od kiedy tu przyjechałyśmy, Tessa jest przybita i wiecznie zamyślona. Nie potrafię z nią porozmawiać tak jak kiedyś. Jakby dzielił nas teraz gruby mur, przez który nie potrafię się przebić.-wyznałam. Nawet nie wiedziałam czemu mówiłam to wszystko Colette. Była prawdopodobnym wrogiem, którego miałam obserwować i zdać relację Louise, Evanowi i Robertowi. Ale coś sprawiło, że łatwo się wygadałam.-Colette, przepraszam, że zmieniam temat, ale... czym właściwie jesteś?
-Mieszańcem.-dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.-Matka jest vätte, szarą istotą. Słyszałaś kiedyś o nich?-pokręciłam głową, pierwszy raz słysząc taką nazwę.-Może stać się niewidzialna albo przybrać twarz innego człowieka, którego zobaczy, chociaż lepiej działa to z dotykiem. Mniejsza. A mój ojciec był zmiennokształtnym.
-Czemu mówisz to tak, jakby to wszystko było coś złego? Masz ogromną moc!-zdziwiłam się. Colette parsknęła śmiechem, składając wszystkie książki na jeden stosik i starając się je podnieść.
-To skomplikowane. Ale generalnie nie mam z czego się cieszyć.-rozłożyła książki na dwa stosy. Dopiero wtedy udało jej się podnieść książki.
-Pomogę ci.-zaoferowałam się i podniosłam jeden stosik. Colette popatrzyła na mnie z wdzięcznością.-Ale czemu nie masz się z czego cieszyć? Ja bym się cieszyła z takiej mocy.
-Bo nie mieszkasz tutaj. Macie trochę inne podejście do mocy.-zauważyła odstawiając książki na półki.
-To znaczy?-zaciekawiła mnie. Colette westchnęła i stanęła. Odwróciła się, by spojrzeć na mnie zirytowana.
-To znaczy, że u was wszyscy patrząc na moc. Louise Tempest ma dużą moc, więc przewodzi Radzie. Teoretycznie u nas też by mogła, bo jest czarownicą, po prostu. Ale w Lille, mieszańcom nie wolno ingerować w oficjalną politykę. To by zaburzyło cały porządek świata. Moja młodsza siostra ma to gdzieś, zresztą i tak woli działać niż myśleć. Ale ja chciałam iść w ślady matki. Ale Theo nigdy mi na to nie pozwoli. Nikt mi na to nie pozwoli.-zakończyła monolog, odwróciła się do mnie plecami i zaczęła ponownie układać książki na półkach.-Tessa nie mówi ci, czy coś się dzieje?
Zmieniła temat. Chciałam dowiedzieć się więcej o tym, dlaczego mieszańcom nie wolno ingerować w politykę, ale widziałam, że był to dla niej raczej bolesny temat, więc wolałam nie pytać.
-Tess twierdzi, że wszystko jest w porządku.-westchnęłam.
-Może to ty przesadzasz?-spytała wprost. Wzruszyłam ramionami.
-Może. Ale po tym, co przeszłyśmy... Po prostu wiem, że po takim zachowaniu nie mogę spodziewać się niczego dobrego.
-Zobacz jak to się potoczy tym razem. Nie zakładaj niczego z góry.-odparła Colette, odstawiając ostatnią książkę na półkę.-Chodź, podwiozę cię do hotelu.
wtorek, 10 listopada 2015
Rozdział Specjalny : Cedric
W starym, opuszczonym magazynie było zupełnie cicho. I naprawdę nieprzyjemnie. Myślałem, że tacy jak oni wybierają lepsze miejsca na spotkania. Kawiarnie, muzea, wyrafinowane przyjęcia, na których bogaci ludzie degustowali wina i podjadali sery. W oddali usłyszałem nadjeżdżający samochód, który dość szybko się zbliżał. W końcu. Wyciągnąłem telefon, żeby zerknąć na zegarek. Godzina spóźnienia.
Samochód zatrzymał się i wysiadły z niego dwie postaci. Były jeszcze daleko, ale po ruchach szybko poznałem Colette. Drugą osobą był jakiś mężczyzna, ale nie wiedziałem czy jeden z już poznanych przeze mnie, czy nowy.
-Spóźniliście się.-zauważyłem, gdy byli już blisko. Colette prychnęła.
-Dobrze wiesz, że nas śledzą. Musieliśmy się upewnić, że nikt za nami nie podąża.-odparła, z typową dla siebie arogancją.
-Świetnie. Zacznij lepiej opowiadać, co ciekawego się wydarzyło.-zignorowałem jej wywyższanie się. Ojciec uprzedził mnie, że oni już tacy są i nie należy się tym przejmować.
-Dekkerowie wysłali jedną ze swoich do Instytutu w Lille.-zaczęła Colette. To mnie zaciekawiło. Chociaż najbardziej byłem ciekaw, czy przyznają się do zdrady. Musiałem jednak odgrywać swoją rolę i udawać, że nic nie wiem.
-Kogo?
-Tessę Dekker.-Colette nieznacznie zacisnęła zęby.-Przyjechała pod pretekstem zdobycia większej wiedzy i wyszkolenia w walce oraz magii. I zabrała ze sobą dziewczynę.
Serce zabiło mi szybciej, jednak natychmiast się uspokoiłem.
-Lynette Martin?-upewniłem się. Colette skinęła głową.-Wiecie czym ona jest?
-Jest w stanie wyczuć kto jest czarownikiem, zmiennokształtnym, kimkolwiek. Nie wiem czym ona jest dokładnie, ale nie sądzę, żeby stanowiła zagrożenie.-Colette kłamała. Nie ufała nikomu i w każdym widziała zagrożenie.
-Martinowie są erato.-warknąłem, zirytowany jej ignorancją. Colette posłała mi pytające spojrzenie. Wywróciłem oczami.-Cały gatunek wziął nazwę od Erato z mitologii grackiej. Była driadą i wieszczką. Oni nie rozwinęli do końca swoich mocy i umiejętności. I dobrze dla nas. Byliby w stanie wyczuwać nie tylko kim kto jest i przyciągać ich do siebie, ale możliwe, że mieliby wizje przyszłości. Trzymajcie Lynette z dala od ludzi, którzy mogli by ją czegoś nauczyć.
-Obie są obserwowane i niedługo będą tak zajęte, że nie namieszają u nas na pewno.-zapewniła.
-Słyszałem, że Gabriel Dekker żyje. To prawda? Myślałem, że on miał być wyeliminowany.-odezwał się towarzysz Colette. Dziewczyna zgromiła go wzrokiem. Zacisnąłem zęby.
-Jak się nazywasz?-spytałem, rozluźniając się i robiąc kilka kroków w stronę mężczyzny.
-Jaques.-odparł, twardo stojąc na swoim miejscu. Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem jeszcze bliżej.
-Tak, Jaques. Gabriel Dekker żyje, jest demonem i ma się dobrze. Ostatnio był w świetnej formie, gdy w zeszłym tygodniu wymordował niemal tuzin moich ludzi. Ale spokojnie, zajmiemy się nim. Twoja mała główka nie musi się nim przejmować, Jaques.-poklepałem go po policzku, a potem spokojnie obserwowałem, jak zaklęcie paraliżujące zaczyna działaś i mężczyzna upada na podłogę. Odwróciłem się do ciemnoskórej Colette. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, a oburzenie malowało się jasno na jej twarzy.-O, świetnie. Okazujesz emocje.
-Co ty zrobiłeś?-spytała, cofając się nadal, gdy ruszyłem w jej stronę.-Mieliśmy umowę. Nie wolno ci go skrzywdzić. Ani mnie!
Zaśmiałem się i sięgnąłem ręką dłonią do jej gardła, a potem przyparłem ją do jakiejś kolumny.
-Spokojnie, potem go obudzę. Nie chciałem, żeby nam przeszkadzał.-uśmiechnąłem się rozbawiony, jednak musiało to wyglądać jak uśmiech szaleńca.-Wiesz czemu powiedziałem ci o ataku Gabriela na moich ludzi? Bo mieliśmy układ, porozumienie. Działamy wspólnie. Jesteśmy ze sobą szczerzy, prawda Colette?
-Tak. Taki był układ.-odpowiedziała dziewczyna niepewnie.
-To dlaczego do cholery nie powiedziałaś mi o waszej porażce?!-wrzasnąłem, a mój głos odbił się echem od ścian magazynu. Colette z dumą uniosła podbródek, jednak czułem, że drży.-Czyżby Rada zmieniła zdanie? Nie stoicie już po naszej stronie?
-Stoimy! Chcemy tego samego - pozbyć się Dekkerów. Carlisle może zasiąść na czele, póki da nam częściową władzę nad Radą i całkowitą nad naszym Instytutem. Theo chciał się wycofać, Adrianne też, ale... reszta zaczęła tchórzyć.
-Przekonajcie ich do powrotu na właściwą stronę. I weźcie się do roboty. Mam nadzieję, że chociaż zaczęliście przekonywać inne Rady do waszej pozycji.-spojrzałem jej w oczy.
-Theo się tym zajął.-zapewniła.-Przekonamy ich, jestem pewna.
-Mam nadzieję. Wiesz co się stanie, jeśli zawiedziecie.-zacisnąłem rękę na jej gardle, na chwilę odcinając jej dopływ powietrza. Gdy zwolniłem uścisk, dziewczyna zaczęła się krztusić i kaszleć, starając się jednocześnie nabrać powietrza.-Coś jeszcze?
-Lou... Louise.-Colette odkaszlnęła jeszcze parę razy i stanęła wyprostowana, dumnie unosząc głowę.-Co z nią? Śmierć jej rodziców podobno nie ruszyła jej aż tak, jak zapowiadaliście.
-Na szczęście wpadliśmy na lepszy pomysł.-uśmiechnąłem się.-Niedługo się dowiecie. Tego jestem pewny.
Odwróciłem się od niej. Spojrzałem na mężczyznę na ziemi i zwolniłem zaklęcie. Ruszyłem ku wyjściu z magazynu, słysząc za plecami jak Colette mówi coś do Jaquesa. Uśmiechnąłem się szeroko i spojrzałem na nich po raz ostatni. Złapałem wzrok dziewczyny.
-Ah, właśnie. Pozdrów mamę, Leclaire.-puściłem do niej oko i wyszedłem na zewnątrz. Wsiadłem do samochodu na siedzenie pasażera i kiwnąłem do kierowcy, a ten ruszył z piskiem opon.
-Lotnisko?
-Tak. Jestem teraz potrzebny w Liverpoolu. Były jakieś kłopoty?-spytałem, nie patrząc nawet na osobę kierującą pojazdem, ale wyglądając przez okno, żeby sprawdzić czy nikt za nami nie jedzie.
-Nie. Francuzi podjechali od drugiej strony. Twój brat dzwonił. Ich dzisiejszy plan się powiódł.-odparła Jackie. Uśmiechnąłem się.
-Świetnie.
Gdy wszedłem do gabinetu ojca, Aaron siedział na jego fotelu i spoglądał przez ogromne szyby na Liverpool. Był zamyślony i nawet nie zauważył, że ktoś wszedł.
-Gdzie ojciec?-spytałem, podchodząc do biurka i zabierając z niego jakieś ciastko.
-Ma spotkanie z Maud. Są w sali konferencyjnej i o coś się kłócili.-Aaron wzruszył ramionami.
-Kłócą się od ponad dwudziestu lat. Przynajmniej tyle pamiętam.-usiadłem na brzegu biurka.-Jackie mówiła, że plan się powiódł?
-Tak. Jest w jakiejś sypialni. Stoją przed nią strażnicy, więc raczej ją poznasz.-odparł beznamiętnie.
-Nie ekscytuj się tak, braciszku.-mruknąłem ironicznie.-Porywacza odesłaliście już do domu?
-Chyba tak. Jak będzie nam potrzebna i sama, to znów ją wezwiemy. Proste.
Wywróciłem oczami. Dla Aarona wszystko wydawało się być takie łatwe i wręcz nudne.
-Mhm. Okay, idę odwiedzić naszą małą gwiazdę. Ale najpierw wyjaśnij mi, co pochłania większość twoich myśli? I błagam, nie mów mi, że wspominasz Florence albo tę drugą... Alex?-uniosłem brew, przypatrując się reakcji brata.
-Nie myślę o nich.-zacisnął zęby.-A nawet jeśli, to nie mnie serce bije szybciej na myśl o dziewczynie imieniem Lynette.
-Jeśli próbujesz mnie sprowokować, to ci to nie wyjdzie. Lynette była dobrą zabawą, która się skończyła.-odparłem, wzruszając ramionami. Aaron parsknął śmiechem.
-Zabawą, która zdradziła cię ze swoją byłą dziewczyną.
-Aaron, mówisz to takim tonem, jakbyś oczekiwał, że mnie to obejdzie.-westchnąłem.-Uczucia ciągnął cię w dół, braciszku. Im prędzej się tego nauczysz, tym lepiej dla ciebie. To jest największa słabość Dekkerów i reszty.
-Oni chyba nie uważają tego za słabość. Jak na razie, to jest ich siła.-zauważył Aaron.
-Na razie.-uśmiechnąłem się tajemniczo.-Idę zobaczyć tę ich siłę.
Wyszedłem z gabinetu i ruszyłem w stronę pokoi. Przed jednym z nich stała dwójka ludzi - mężczyzna i kobieta. Wpuścili mnie do sypialni. Na podłodze siedziała mała dziewczynka. Zmrużyłem oczy. Popełnialiśmy za dużo błędów. Mój ojciec nie sprawdził Florence tak dokładnie, jak miał to zrobić. Poprzednia wojna mogła być wygrana, mój ojciec mógł przeżyć, jeśli mielibyśmy Lolę Dekker. Louise nie odważyłaby się wtedy zranić swojej siostrzenicy... Nie to co teraz.
-Będziesz się tak gapił?-dziewczynka obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się.
-Może.
-Świetnie. Wiesz, że możesz trafić do więzienia? Mam tylko 4 lata! Nie głupio ci porywać małe dziecko?-dziewczynka założyła rączki na piersi, patrząc na mnie nadal gniewnie.
-Właściwie tego nie zrobiłem. Zrobiła to twoja kochana ciocia.-zauważyłem, obserwując ją zaciekawiony.
-Akurat uwierzę, że z własnej woli.-prychnęła Lola.-Wiesz, że jeśli nie więzienie, to wujek Gabriel cię potnie. Chociaż bardziej prawdopodobne jest, że tata cię powiesi.
-Może próbować.-uśmiechnąłem się, widząc upór dziewczynki.
-Próbować to ty będziesz złapać oddech, jeśli uprzednio nie przerwie ci się rdzeń kręgowy.-z całkowitą pewnością siebie odparła Lola. Zaśmiałem się i usiadłem na krześle, opierając łokcie na kolanach.
-Mądra z ciebie dziewczynka. Chociaż nie sądzę, żeby ktokolwiek twojej rodziny mnie zabił.-popatrzyłem Loli w oczy, uśmiechając się lekko.-To by była dla mnie porażka. A ja nie lubię porażek.
-To miało mnie przestraszyć?
-Wyglądam na kogoś, kto straszy dzieci po nocach?
-Jest popołudnie.
-Czy dzieci w twoim wieku nie powinny już spać?-uniosłem brew, rozbawiony.
-Mam 4 lata!-oburzyła się dziewczynka, ale uspokoiła się szybko.-To co teraz? Mam tu tak siedzieć i się nudzić?
-Mniej więcej. Mogę przynieść ci trzy rzeczy, które pomogą ci zabić czas, ale się nimi nie zranisz.-zaoferowałem, zaciekawiony jej reakcją.
-Książki, skrzypce, kredki i ipoda z muzyką Bacha.-wypaliła dziewczynka.
-To cztery rzeczy.-zauważyłem.
-Wiem. Ale kredki to właściwie nic takiego. Nie poprosiłam o blok rysunkowy.-targowała się. Wywróciłem oczami.
-Jutro ktoś ci to przyniesie.-westchnąłem teatralnie.
-I co potem? Jak długo zamierzacie mnie tu trzymać? Co chcecie osiągnąć? Jak będziesz dla mnie miły mogę wynegocjować dla ciebie szybką śmierć.-zastanawiałem się, czy ta mała się kiedyś zamyka, ale nie wyglądało na to.
-Jak już zabijemy wszystkich twoich bliskich, to nikt nie będzie chciał bawić się w niańkę.-odpowiedziałem, bardziej po to, żeby zaobserwować jak zareaguje niż faktycznie mając to na myśli. Lola interesowała nas tylko dlatego, że jej porwanie wywołało zamieszanie.
-Nie zabijecie małej dziewczynki. Jestem zbyt urocza!-zaprotestowała.
-Ugh, to dobrze. Nie cierpię uroczych rzeczy.
-Wypraszam sobie! Nie jestem rzeczą i nie będę traktowana przedmiotowo.-to było największe oburzenie jakie widziałem u tej czterolatki, od kiedy wszedłem do tego pokoju.
Samochód zatrzymał się i wysiadły z niego dwie postaci. Były jeszcze daleko, ale po ruchach szybko poznałem Colette. Drugą osobą był jakiś mężczyzna, ale nie wiedziałem czy jeden z już poznanych przeze mnie, czy nowy.
-Spóźniliście się.-zauważyłem, gdy byli już blisko. Colette prychnęła.
-Dobrze wiesz, że nas śledzą. Musieliśmy się upewnić, że nikt za nami nie podąża.-odparła, z typową dla siebie arogancją.
-Świetnie. Zacznij lepiej opowiadać, co ciekawego się wydarzyło.-zignorowałem jej wywyższanie się. Ojciec uprzedził mnie, że oni już tacy są i nie należy się tym przejmować.
-Dekkerowie wysłali jedną ze swoich do Instytutu w Lille.-zaczęła Colette. To mnie zaciekawiło. Chociaż najbardziej byłem ciekaw, czy przyznają się do zdrady. Musiałem jednak odgrywać swoją rolę i udawać, że nic nie wiem.
-Kogo?
-Tessę Dekker.-Colette nieznacznie zacisnęła zęby.-Przyjechała pod pretekstem zdobycia większej wiedzy i wyszkolenia w walce oraz magii. I zabrała ze sobą dziewczynę.
Serce zabiło mi szybciej, jednak natychmiast się uspokoiłem.
-Lynette Martin?-upewniłem się. Colette skinęła głową.-Wiecie czym ona jest?
-Jest w stanie wyczuć kto jest czarownikiem, zmiennokształtnym, kimkolwiek. Nie wiem czym ona jest dokładnie, ale nie sądzę, żeby stanowiła zagrożenie.-Colette kłamała. Nie ufała nikomu i w każdym widziała zagrożenie.
-Martinowie są erato.-warknąłem, zirytowany jej ignorancją. Colette posłała mi pytające spojrzenie. Wywróciłem oczami.-Cały gatunek wziął nazwę od Erato z mitologii grackiej. Była driadą i wieszczką. Oni nie rozwinęli do końca swoich mocy i umiejętności. I dobrze dla nas. Byliby w stanie wyczuwać nie tylko kim kto jest i przyciągać ich do siebie, ale możliwe, że mieliby wizje przyszłości. Trzymajcie Lynette z dala od ludzi, którzy mogli by ją czegoś nauczyć.
-Obie są obserwowane i niedługo będą tak zajęte, że nie namieszają u nas na pewno.-zapewniła.
-Słyszałem, że Gabriel Dekker żyje. To prawda? Myślałem, że on miał być wyeliminowany.-odezwał się towarzysz Colette. Dziewczyna zgromiła go wzrokiem. Zacisnąłem zęby.
-Jak się nazywasz?-spytałem, rozluźniając się i robiąc kilka kroków w stronę mężczyzny.
-Jaques.-odparł, twardo stojąc na swoim miejscu. Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem jeszcze bliżej.
-Tak, Jaques. Gabriel Dekker żyje, jest demonem i ma się dobrze. Ostatnio był w świetnej formie, gdy w zeszłym tygodniu wymordował niemal tuzin moich ludzi. Ale spokojnie, zajmiemy się nim. Twoja mała główka nie musi się nim przejmować, Jaques.-poklepałem go po policzku, a potem spokojnie obserwowałem, jak zaklęcie paraliżujące zaczyna działaś i mężczyzna upada na podłogę. Odwróciłem się do ciemnoskórej Colette. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, a oburzenie malowało się jasno na jej twarzy.-O, świetnie. Okazujesz emocje.
-Co ty zrobiłeś?-spytała, cofając się nadal, gdy ruszyłem w jej stronę.-Mieliśmy umowę. Nie wolno ci go skrzywdzić. Ani mnie!
Zaśmiałem się i sięgnąłem ręką dłonią do jej gardła, a potem przyparłem ją do jakiejś kolumny.
-Spokojnie, potem go obudzę. Nie chciałem, żeby nam przeszkadzał.-uśmiechnąłem się rozbawiony, jednak musiało to wyglądać jak uśmiech szaleńca.-Wiesz czemu powiedziałem ci o ataku Gabriela na moich ludzi? Bo mieliśmy układ, porozumienie. Działamy wspólnie. Jesteśmy ze sobą szczerzy, prawda Colette?
-Tak. Taki był układ.-odpowiedziała dziewczyna niepewnie.
-To dlaczego do cholery nie powiedziałaś mi o waszej porażce?!-wrzasnąłem, a mój głos odbił się echem od ścian magazynu. Colette z dumą uniosła podbródek, jednak czułem, że drży.-Czyżby Rada zmieniła zdanie? Nie stoicie już po naszej stronie?
-Stoimy! Chcemy tego samego - pozbyć się Dekkerów. Carlisle może zasiąść na czele, póki da nam częściową władzę nad Radą i całkowitą nad naszym Instytutem. Theo chciał się wycofać, Adrianne też, ale... reszta zaczęła tchórzyć.
-Przekonajcie ich do powrotu na właściwą stronę. I weźcie się do roboty. Mam nadzieję, że chociaż zaczęliście przekonywać inne Rady do waszej pozycji.-spojrzałem jej w oczy.
-Theo się tym zajął.-zapewniła.-Przekonamy ich, jestem pewna.
-Mam nadzieję. Wiesz co się stanie, jeśli zawiedziecie.-zacisnąłem rękę na jej gardle, na chwilę odcinając jej dopływ powietrza. Gdy zwolniłem uścisk, dziewczyna zaczęła się krztusić i kaszleć, starając się jednocześnie nabrać powietrza.-Coś jeszcze?
-Lou... Louise.-Colette odkaszlnęła jeszcze parę razy i stanęła wyprostowana, dumnie unosząc głowę.-Co z nią? Śmierć jej rodziców podobno nie ruszyła jej aż tak, jak zapowiadaliście.
-Na szczęście wpadliśmy na lepszy pomysł.-uśmiechnąłem się.-Niedługo się dowiecie. Tego jestem pewny.
Odwróciłem się od niej. Spojrzałem na mężczyznę na ziemi i zwolniłem zaklęcie. Ruszyłem ku wyjściu z magazynu, słysząc za plecami jak Colette mówi coś do Jaquesa. Uśmiechnąłem się szeroko i spojrzałem na nich po raz ostatni. Złapałem wzrok dziewczyny.
-Ah, właśnie. Pozdrów mamę, Leclaire.-puściłem do niej oko i wyszedłem na zewnątrz. Wsiadłem do samochodu na siedzenie pasażera i kiwnąłem do kierowcy, a ten ruszył z piskiem opon.
-Lotnisko?
-Tak. Jestem teraz potrzebny w Liverpoolu. Były jakieś kłopoty?-spytałem, nie patrząc nawet na osobę kierującą pojazdem, ale wyglądając przez okno, żeby sprawdzić czy nikt za nami nie jedzie.
-Nie. Francuzi podjechali od drugiej strony. Twój brat dzwonił. Ich dzisiejszy plan się powiódł.-odparła Jackie. Uśmiechnąłem się.
-Świetnie.
Gdy wszedłem do gabinetu ojca, Aaron siedział na jego fotelu i spoglądał przez ogromne szyby na Liverpool. Był zamyślony i nawet nie zauważył, że ktoś wszedł.
-Gdzie ojciec?-spytałem, podchodząc do biurka i zabierając z niego jakieś ciastko.
-Ma spotkanie z Maud. Są w sali konferencyjnej i o coś się kłócili.-Aaron wzruszył ramionami.
-Kłócą się od ponad dwudziestu lat. Przynajmniej tyle pamiętam.-usiadłem na brzegu biurka.-Jackie mówiła, że plan się powiódł?
-Tak. Jest w jakiejś sypialni. Stoją przed nią strażnicy, więc raczej ją poznasz.-odparł beznamiętnie.
-Nie ekscytuj się tak, braciszku.-mruknąłem ironicznie.-Porywacza odesłaliście już do domu?
-Chyba tak. Jak będzie nam potrzebna i sama, to znów ją wezwiemy. Proste.
Wywróciłem oczami. Dla Aarona wszystko wydawało się być takie łatwe i wręcz nudne.
-Mhm. Okay, idę odwiedzić naszą małą gwiazdę. Ale najpierw wyjaśnij mi, co pochłania większość twoich myśli? I błagam, nie mów mi, że wspominasz Florence albo tę drugą... Alex?-uniosłem brew, przypatrując się reakcji brata.
-Nie myślę o nich.-zacisnął zęby.-A nawet jeśli, to nie mnie serce bije szybciej na myśl o dziewczynie imieniem Lynette.
-Jeśli próbujesz mnie sprowokować, to ci to nie wyjdzie. Lynette była dobrą zabawą, która się skończyła.-odparłem, wzruszając ramionami. Aaron parsknął śmiechem.
-Zabawą, która zdradziła cię ze swoją byłą dziewczyną.
-Aaron, mówisz to takim tonem, jakbyś oczekiwał, że mnie to obejdzie.-westchnąłem.-Uczucia ciągnął cię w dół, braciszku. Im prędzej się tego nauczysz, tym lepiej dla ciebie. To jest największa słabość Dekkerów i reszty.
-Oni chyba nie uważają tego za słabość. Jak na razie, to jest ich siła.-zauważył Aaron.
-Na razie.-uśmiechnąłem się tajemniczo.-Idę zobaczyć tę ich siłę.
Wyszedłem z gabinetu i ruszyłem w stronę pokoi. Przed jednym z nich stała dwójka ludzi - mężczyzna i kobieta. Wpuścili mnie do sypialni. Na podłodze siedziała mała dziewczynka. Zmrużyłem oczy. Popełnialiśmy za dużo błędów. Mój ojciec nie sprawdził Florence tak dokładnie, jak miał to zrobić. Poprzednia wojna mogła być wygrana, mój ojciec mógł przeżyć, jeśli mielibyśmy Lolę Dekker. Louise nie odważyłaby się wtedy zranić swojej siostrzenicy... Nie to co teraz.
-Będziesz się tak gapił?-dziewczynka obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się.
-Może.
-Świetnie. Wiesz, że możesz trafić do więzienia? Mam tylko 4 lata! Nie głupio ci porywać małe dziecko?-dziewczynka założyła rączki na piersi, patrząc na mnie nadal gniewnie.
-Właściwie tego nie zrobiłem. Zrobiła to twoja kochana ciocia.-zauważyłem, obserwując ją zaciekawiony.
-Akurat uwierzę, że z własnej woli.-prychnęła Lola.-Wiesz, że jeśli nie więzienie, to wujek Gabriel cię potnie. Chociaż bardziej prawdopodobne jest, że tata cię powiesi.
-Może próbować.-uśmiechnąłem się, widząc upór dziewczynki.
-Próbować to ty będziesz złapać oddech, jeśli uprzednio nie przerwie ci się rdzeń kręgowy.-z całkowitą pewnością siebie odparła Lola. Zaśmiałem się i usiadłem na krześle, opierając łokcie na kolanach.
-Mądra z ciebie dziewczynka. Chociaż nie sądzę, żeby ktokolwiek twojej rodziny mnie zabił.-popatrzyłem Loli w oczy, uśmiechając się lekko.-To by była dla mnie porażka. A ja nie lubię porażek.
-To miało mnie przestraszyć?
-Wyglądam na kogoś, kto straszy dzieci po nocach?
-Jest popołudnie.
-Czy dzieci w twoim wieku nie powinny już spać?-uniosłem brew, rozbawiony.
-Mam 4 lata!-oburzyła się dziewczynka, ale uspokoiła się szybko.-To co teraz? Mam tu tak siedzieć i się nudzić?
-Mniej więcej. Mogę przynieść ci trzy rzeczy, które pomogą ci zabić czas, ale się nimi nie zranisz.-zaoferowałem, zaciekawiony jej reakcją.
-Książki, skrzypce, kredki i ipoda z muzyką Bacha.-wypaliła dziewczynka.
-To cztery rzeczy.-zauważyłem.
-Wiem. Ale kredki to właściwie nic takiego. Nie poprosiłam o blok rysunkowy.-targowała się. Wywróciłem oczami.
-Jutro ktoś ci to przyniesie.-westchnąłem teatralnie.
-I co potem? Jak długo zamierzacie mnie tu trzymać? Co chcecie osiągnąć? Jak będziesz dla mnie miły mogę wynegocjować dla ciebie szybką śmierć.-zastanawiałem się, czy ta mała się kiedyś zamyka, ale nie wyglądało na to.
-Jak już zabijemy wszystkich twoich bliskich, to nikt nie będzie chciał bawić się w niańkę.-odpowiedziałem, bardziej po to, żeby zaobserwować jak zareaguje niż faktycznie mając to na myśli. Lola interesowała nas tylko dlatego, że jej porwanie wywołało zamieszanie.
-Nie zabijecie małej dziewczynki. Jestem zbyt urocza!-zaprotestowała.
-Ugh, to dobrze. Nie cierpię uroczych rzeczy.
-Wypraszam sobie! Nie jestem rzeczą i nie będę traktowana przedmiotowo.-to było największe oburzenie jakie widziałem u tej czterolatki, od kiedy wszedłem do tego pokoju.
Subskrybuj:
Posty (Atom)