piątek, 13 listopada 2015

Rozdział sto czterdziesty siódmy - Lynette.

-Czekaj, czekaj, chcesz mi powiedzieć, że Louise porwała Lolę i tego nie pamięta, bo zmusił ją do tego Carlisle?-spytałam, podsumowując wszystko, co Matt właśnie nam opowiedział. Tessa spojrzała na mnie marszcząc brwi.
-Brzmi trochę... Nie, w sumie to ma sens.-stwierdziła.
-Dziękuję za wsparcie.-usłyszałyśmy Matta w słuchawce. Jego głos był lekko zniekształcony przez głośnik w telefonie. 
-Wyjechałyśmy, a tu już same problemy.-zażartowałam.-Dobra, powiedz Louise, żeby poprosiła Flo o zablokowanie jej mocy. Nie będzie się mogła teleportować. To już jakiś początek. A potem spytajcie Eloise czy nie namierzy jej tak, jak to zrobiła ze mną.
-Pogadam z nimi. Dobra, muszę lecieć, zanim ktoś się tu pozabija.-westchnął Matt.-Bawcie się dobrze!-rzucił i rozłączył się. Spojrzałam na Tessę rozbawiona, ale zmęczona.
-Znajdą Lolę.-zapewniłam ją, widząc jej zasmucone spojrzenie. Pokiwała głową.
-Wiem. Chodzi o to, że coś się dzieje, a my nie jesteśmy w stanie im pomóc.-wyjaśniła, kładąc się na łóżku. Położyłam się obok niej i wsparłam na łokciu, aby móc na nią patrzeć.
-Pomagamy im. Wiem, że wolałabyś to robić w bardziej bezpośredni sposób, ale jakoś działamy dla nich. Musimy sprawdzić, co knują Francuzi. Pilnować wszystkiego tu, razem z ludźmi Rose.-przypomniałam się i złapałam ją za rękę. 
-Wiem, że masz rację, ale to nic nie zmienia.-westchnęła.
-Nie zadręczaj się tym.-poprosiłam ją i pochyliłam się, aby ją pocałować. Tess delikatnie odpowiedziała na mój pocałunek, ale szybko się odsunęła, przekręciła na bok i zaczęła wpatrywać się w przestrzeń. Westchnęłam i wstałam. Tessa od kiedy tu przyjechałyśmy była przybita i nie pozwalała mi sobie pomóc. Nie chciała o tym rozmawiać, odpływała myślami. Nie wiedziałam co się działo, ale nie podobało mi się to. 
-Gdzie idziesz?-spytała, widząc, że ubieram kurtkę i zbliżam się do wyjścia. 
-Po prostu się przejść.-odparłam i wyszłam z pokoju hotelowego, który zajmowałyśmy. Potrzebowałam wyjścia na zewnątrz. Sama. 
Instytut był na szczęście otwarty. Ruszyłam prosto do biblioteki. Ta w Liverpoolu nie była tak imponująca. Chociaż z tego co powiedział mi jeden z pracowników, wiedziałam, że największa mieściła się w Miskolc, na Węgrzech. Przy jednym ze stołów siedziała jakaś postać. Zerknęłam na zegarek. Było już dość późno.
-Myślałam, że tylko ja przychodzę do bibliotek o tak późnych porach.-stwierdziłam na głos. Postać niemal podskoczyła i spojrzała na mnie.
-Lynette. Co ty tu robisz?-dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona. Usiadłam naprzeciwko niej.
-Biblioteki są spokojne. Ciche. Czuję się odprężona w obecności dużej ilości książek.-wyjaśniłam.-A ty?
-Oh, ja tylko...-dziewczyna zamknęła jakąś książkę, zostawiając tam notatki.-Musiałam poszukać czegoś ważnego, do pracy.
-Pracujesz w Radzie.-zauważyłam.-Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?-spytałam, uważnie obserwując jej reakcję. Colette pokręciła głową ze spokojem.
-To nic takiego. Ale dziękuję.-uśmiechnęła się z lekką wyższością, wyrafinowaniem. Wyglądała jak idealna młodsza kopia Adrianne.
-Jakbyś potrzebowała pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać.-uśmiechnęłam się przyjaźnie. Adrianne uniosła brew.
-Z Tessą Dekker.-przypomniała mi. Skrzywiłam się nieznacznie, a ona to zauważyła.-Coś się dzieje? Lyn, możesz mi opowiedzieć. Potrafię być dobrą przyjaciółką.
-Od kiedy tu przyjechałyśmy, Tessa jest przybita i wiecznie zamyślona. Nie potrafię z nią porozmawiać tak jak kiedyś. Jakby dzielił nas teraz gruby mur, przez który nie potrafię się przebić.-wyznałam. Nawet nie wiedziałam czemu mówiłam to wszystko Colette. Była prawdopodobnym wrogiem, którego miałam obserwować i zdać relację Louise, Evanowi i Robertowi. Ale coś sprawiło, że łatwo się wygadałam.-Colette, przepraszam, że zmieniam temat, ale... czym właściwie jesteś?
-Mieszańcem.-dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.-Matka jest vätte, szarą istotą. Słyszałaś kiedyś o nich?-pokręciłam głową, pierwszy raz słysząc taką nazwę.-Może stać się niewidzialna albo przybrać twarz innego człowieka, którego zobaczy, chociaż lepiej działa to z dotykiem. Mniejsza. A mój ojciec był zmiennokształtnym.
-Czemu mówisz to tak, jakby to wszystko było coś złego? Masz ogromną moc!-zdziwiłam się. Colette parsknęła śmiechem, składając wszystkie książki na jeden stosik i starając się je podnieść.
-To skomplikowane. Ale generalnie nie mam z czego się cieszyć.-rozłożyła książki na dwa stosy. Dopiero wtedy udało jej się podnieść książki.
-Pomogę ci.-zaoferowałam się i podniosłam jeden stosik. Colette popatrzyła na mnie z wdzięcznością.-Ale czemu nie masz się z czego cieszyć? Ja bym się cieszyła z takiej mocy.
-Bo nie mieszkasz tutaj. Macie trochę inne podejście do mocy.-zauważyła odstawiając książki na półki.
-To znaczy?-zaciekawiła mnie. Colette westchnęła i stanęła. Odwróciła się, by spojrzeć na mnie zirytowana.
-To znaczy, że u was wszyscy patrząc na moc. Louise Tempest ma dużą moc, więc przewodzi Radzie. Teoretycznie u nas też by mogła, bo jest czarownicą, po prostu. Ale w Lille, mieszańcom nie wolno ingerować w oficjalną politykę. To by zaburzyło cały porządek świata. Moja młodsza siostra ma to gdzieś, zresztą i tak woli działać niż myśleć. Ale ja chciałam iść w ślady matki. Ale Theo nigdy mi na to nie pozwoli. Nikt mi na to nie pozwoli.-zakończyła monolog, odwróciła się do mnie plecami i zaczęła ponownie układać książki na półkach.-Tessa nie mówi ci, czy coś się dzieje?
Zmieniła temat. Chciałam dowiedzieć się więcej o tym, dlaczego mieszańcom nie wolno ingerować w politykę, ale widziałam, że był to dla niej raczej bolesny temat, więc wolałam nie pytać.
-Tess twierdzi, że wszystko jest w porządku.-westchnęłam.
-Może to ty przesadzasz?-spytała wprost. Wzruszyłam ramionami.
-Może. Ale po tym, co przeszłyśmy... Po prostu wiem, że po takim zachowaniu nie mogę spodziewać się niczego dobrego.
-Zobacz jak to się potoczy tym razem. Nie zakładaj niczego z góry.-odparła Colette, odstawiając ostatnią książkę na półkę.-Chodź, podwiozę cię do hotelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz