wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział Specjalny : Cedric

W starym, opuszczonym magazynie było zupełnie cicho. I naprawdę nieprzyjemnie. Myślałem, że tacy jak oni wybierają lepsze miejsca na spotkania. Kawiarnie, muzea, wyrafinowane przyjęcia, na których bogaci ludzie degustowali wina i podjadali sery. W oddali usłyszałem nadjeżdżający samochód, który dość szybko się zbliżał. W końcu. Wyciągnąłem telefon, żeby zerknąć na zegarek. Godzina spóźnienia.
Samochód zatrzymał się i wysiadły z niego dwie postaci. Były jeszcze daleko, ale po ruchach szybko poznałem Colette. Drugą osobą był jakiś mężczyzna, ale nie wiedziałem czy jeden z już poznanych przeze mnie, czy nowy.
-Spóźniliście się.-zauważyłem, gdy byli już blisko. Colette prychnęła.
-Dobrze wiesz, że nas śledzą. Musieliśmy się upewnić, że nikt za nami nie podąża.-odparła, z typową dla siebie arogancją.
-Świetnie. Zacznij lepiej opowiadać, co ciekawego się wydarzyło.-zignorowałem jej wywyższanie się. Ojciec uprzedził mnie, że oni już tacy są i nie należy się tym przejmować.
-Dekkerowie wysłali jedną ze swoich do Instytutu w Lille.-zaczęła Colette. To mnie zaciekawiło. Chociaż najbardziej byłem ciekaw, czy przyznają się do zdrady. Musiałem jednak odgrywać swoją rolę i udawać, że nic nie wiem.
-Kogo?
-Tessę Dekker.-Colette nieznacznie zacisnęła zęby.-Przyjechała pod pretekstem zdobycia większej wiedzy i wyszkolenia w walce oraz magii. I zabrała ze sobą dziewczynę.
Serce zabiło mi szybciej, jednak natychmiast się uspokoiłem.
-Lynette Martin?-upewniłem się. Colette skinęła głową.-Wiecie czym ona jest?
-Jest w stanie wyczuć kto jest czarownikiem, zmiennokształtnym, kimkolwiek. Nie wiem czym ona jest dokładnie, ale nie sądzę, żeby stanowiła zagrożenie.-Colette kłamała. Nie ufała nikomu i w każdym widziała zagrożenie.
-Martinowie są erato.-warknąłem, zirytowany jej ignorancją. Colette posłała mi pytające spojrzenie. Wywróciłem oczami.-Cały gatunek wziął nazwę od Erato z mitologii grackiej. Była driadą i wieszczką. Oni nie rozwinęli do końca swoich mocy i umiejętności. I dobrze dla nas. Byliby w stanie wyczuwać nie tylko kim kto jest i przyciągać ich do siebie, ale możliwe, że mieliby wizje przyszłości. Trzymajcie Lynette z dala od ludzi, którzy mogli by ją czegoś nauczyć.
-Obie są obserwowane i niedługo będą tak zajęte, że nie namieszają u nas na pewno.-zapewniła.
-Słyszałem, że Gabriel Dekker żyje. To prawda? Myślałem, że on miał być wyeliminowany.-odezwał się towarzysz Colette. Dziewczyna zgromiła go wzrokiem. Zacisnąłem zęby.
-Jak się nazywasz?-spytałem, rozluźniając się i robiąc kilka kroków w stronę mężczyzny.
-Jaques.-odparł, twardo stojąc na swoim miejscu. Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem jeszcze bliżej.
-Tak, Jaques. Gabriel Dekker żyje, jest demonem i ma się dobrze. Ostatnio był w świetnej formie, gdy w zeszłym tygodniu wymordował niemal tuzin moich ludzi. Ale spokojnie, zajmiemy się nim. Twoja mała główka nie musi się nim przejmować, Jaques.-poklepałem go po policzku, a potem spokojnie obserwowałem, jak zaklęcie paraliżujące zaczyna działaś i mężczyzna upada na podłogę. Odwróciłem się do ciemnoskórej Colette. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, a oburzenie malowało się jasno na jej twarzy.-O, świetnie. Okazujesz emocje.
-Co ty zrobiłeś?-spytała, cofając się nadal, gdy ruszyłem w jej stronę.-Mieliśmy umowę. Nie wolno ci go skrzywdzić. Ani mnie!
Zaśmiałem się i sięgnąłem ręką dłonią do jej gardła, a potem przyparłem ją do jakiejś kolumny.
-Spokojnie, potem go obudzę. Nie chciałem, żeby nam przeszkadzał.-uśmiechnąłem się rozbawiony, jednak musiało to wyglądać jak uśmiech szaleńca.-Wiesz czemu powiedziałem ci o ataku Gabriela na moich ludzi? Bo mieliśmy układ, porozumienie. Działamy wspólnie. Jesteśmy ze sobą szczerzy, prawda Colette?
-Tak. Taki był układ.-odpowiedziała dziewczyna niepewnie.
-To dlaczego do cholery nie powiedziałaś mi o waszej porażce?!-wrzasnąłem, a mój głos odbił się echem od ścian magazynu. Colette z dumą uniosła podbródek, jednak czułem, że drży.-Czyżby Rada zmieniła zdanie? Nie stoicie już po naszej stronie?
-Stoimy! Chcemy tego samego - pozbyć się Dekkerów. Carlisle może zasiąść na czele, póki da nam częściową władzę nad Radą i całkowitą nad naszym Instytutem. Theo chciał się wycofać, Adrianne też, ale... reszta zaczęła tchórzyć.
-Przekonajcie ich do powrotu na właściwą stronę. I weźcie się do roboty. Mam nadzieję, że chociaż zaczęliście przekonywać inne Rady do waszej pozycji.-spojrzałem jej w oczy.
-Theo się tym zajął.-zapewniła.-Przekonamy ich, jestem pewna.
-Mam nadzieję. Wiesz co się stanie, jeśli zawiedziecie.-zacisnąłem rękę na jej gardle, na chwilę odcinając jej dopływ powietrza. Gdy zwolniłem uścisk, dziewczyna zaczęła się krztusić i kaszleć, starając się jednocześnie nabrać powietrza.-Coś jeszcze?
-Lou... Louise.-Colette odkaszlnęła jeszcze parę razy i stanęła wyprostowana, dumnie unosząc głowę.-Co z nią? Śmierć jej rodziców podobno nie ruszyła jej aż tak, jak zapowiadaliście.
-Na szczęście wpadliśmy na lepszy pomysł.-uśmiechnąłem się.-Niedługo się dowiecie. Tego jestem pewny.
Odwróciłem się od niej. Spojrzałem na mężczyznę na ziemi i zwolniłem zaklęcie. Ruszyłem ku wyjściu z magazynu, słysząc za plecami jak Colette mówi coś do Jaquesa. Uśmiechnąłem się szeroko i spojrzałem na nich po raz ostatni. Złapałem wzrok dziewczyny.
-Ah, właśnie. Pozdrów mamę, Leclaire.-puściłem do niej oko i wyszedłem na zewnątrz. Wsiadłem do samochodu na siedzenie pasażera i kiwnąłem do kierowcy, a ten ruszył z piskiem opon.
-Lotnisko?
-Tak. Jestem teraz potrzebny w Liverpoolu. Były jakieś kłopoty?-spytałem, nie patrząc nawet na osobę kierującą pojazdem, ale wyglądając przez okno, żeby sprawdzić czy nikt za nami nie jedzie.
-Nie. Francuzi podjechali od drugiej strony. Twój brat dzwonił. Ich dzisiejszy plan się powiódł.-odparła Jackie. Uśmiechnąłem się.
-Świetnie.

Gdy wszedłem do gabinetu ojca, Aaron siedział na jego fotelu i spoglądał przez ogromne szyby na Liverpool. Był zamyślony i nawet nie zauważył, że ktoś wszedł.
-Gdzie ojciec?-spytałem, podchodząc do biurka i zabierając z niego jakieś ciastko.
-Ma spotkanie z Maud. Są w sali konferencyjnej i o coś się kłócili.-Aaron wzruszył ramionami.
-Kłócą się od ponad dwudziestu lat. Przynajmniej tyle pamiętam.-usiadłem na brzegu biurka.-Jackie mówiła, że plan się powiódł?
-Tak. Jest w jakiejś sypialni. Stoją przed nią strażnicy, więc raczej ją poznasz.-odparł beznamiętnie.
-Nie ekscytuj się tak, braciszku.-mruknąłem ironicznie.-Porywacza odesłaliście już do domu?
-Chyba tak. Jak będzie nam potrzebna i sama, to znów ją wezwiemy. Proste.
Wywróciłem oczami. Dla Aarona wszystko wydawało się być takie łatwe i wręcz nudne.
-Mhm. Okay, idę odwiedzić naszą małą gwiazdę. Ale najpierw wyjaśnij mi, co pochłania większość twoich myśli? I błagam, nie mów mi, że wspominasz Florence albo tę drugą... Alex?-uniosłem brew, przypatrując się reakcji brata.
-Nie myślę o nich.-zacisnął zęby.-A nawet jeśli, to nie mnie serce bije szybciej na myśl o dziewczynie imieniem Lynette.
-Jeśli próbujesz mnie sprowokować, to ci to nie wyjdzie. Lynette była dobrą zabawą, która się skończyła.-odparłem, wzruszając ramionami. Aaron parsknął śmiechem.
-Zabawą, która zdradziła cię ze swoją byłą dziewczyną.
-Aaron, mówisz to takim tonem, jakbyś oczekiwał, że mnie to obejdzie.-westchnąłem.-Uczucia ciągnął cię w dół, braciszku. Im prędzej się tego nauczysz, tym lepiej dla ciebie. To jest największa słabość Dekkerów i reszty.
-Oni chyba nie uważają tego za słabość. Jak na razie, to jest ich siła.-zauważył Aaron.
-Na razie.-uśmiechnąłem się tajemniczo.-Idę zobaczyć tę ich siłę.
Wyszedłem z gabinetu i ruszyłem w stronę pokoi. Przed jednym z nich stała dwójka ludzi - mężczyzna i kobieta. Wpuścili mnie do sypialni. Na podłodze siedziała mała dziewczynka. Zmrużyłem oczy. Popełnialiśmy za dużo błędów. Mój ojciec nie sprawdził Florence tak dokładnie, jak miał to zrobić. Poprzednia wojna mogła być wygrana, mój ojciec mógł przeżyć, jeśli mielibyśmy Lolę Dekker. Louise nie odważyłaby się wtedy zranić swojej siostrzenicy... Nie to co teraz.
-Będziesz się tak gapił?-dziewczynka obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się.
-Może.
-Świetnie. Wiesz, że możesz trafić do więzienia? Mam tylko 4 lata! Nie głupio ci porywać małe dziecko?-dziewczynka założyła rączki na piersi, patrząc na mnie nadal gniewnie.
-Właściwie tego nie zrobiłem. Zrobiła to twoja kochana ciocia.-zauważyłem, obserwując ją zaciekawiony.
-Akurat uwierzę, że z własnej woli.-prychnęła Lola.-Wiesz, że jeśli nie więzienie, to wujek Gabriel cię potnie. Chociaż bardziej prawdopodobne jest, że tata cię powiesi.
-Może próbować.-uśmiechnąłem się, widząc upór dziewczynki.
-Próbować to ty będziesz złapać oddech, jeśli uprzednio nie przerwie ci się rdzeń kręgowy.-z całkowitą pewnością siebie odparła Lola. Zaśmiałem się i usiadłem na krześle, opierając łokcie na kolanach.
-Mądra z ciebie dziewczynka. Chociaż nie sądzę, żeby ktokolwiek  twojej rodziny mnie zabił.-popatrzyłem Loli w oczy, uśmiechając się lekko.-To by była dla mnie porażka. A ja nie lubię porażek.
-To miało mnie przestraszyć?
-Wyglądam na kogoś, kto straszy dzieci po nocach?
-Jest popołudnie.
-Czy dzieci w twoim wieku nie powinny już spać?-uniosłem brew, rozbawiony.
-Mam 4 lata!-oburzyła się dziewczynka, ale uspokoiła się szybko.-To co teraz? Mam tu tak siedzieć i się nudzić?
-Mniej więcej. Mogę przynieść ci trzy rzeczy, które pomogą ci zabić czas, ale się nimi nie zranisz.-zaoferowałem, zaciekawiony jej reakcją.
-Książki, skrzypce, kredki i ipoda z muzyką Bacha.-wypaliła dziewczynka.
-To cztery rzeczy.-zauważyłem.
-Wiem. Ale kredki to właściwie nic takiego. Nie poprosiłam o blok rysunkowy.-targowała się. Wywróciłem oczami.
-Jutro ktoś ci to przyniesie.-westchnąłem teatralnie.
-I co potem? Jak długo zamierzacie mnie tu trzymać? Co chcecie osiągnąć? Jak będziesz dla mnie miły mogę wynegocjować dla ciebie szybką śmierć.-zastanawiałem się, czy ta mała się kiedyś zamyka, ale nie wyglądało na to.
-Jak już zabijemy wszystkich twoich bliskich, to nikt nie będzie chciał bawić się w niańkę.-odpowiedziałem, bardziej po to, żeby zaobserwować jak zareaguje niż faktycznie mając to na myśli. Lola interesowała nas tylko dlatego, że jej porwanie wywołało zamieszanie.
-Nie zabijecie małej dziewczynki. Jestem zbyt urocza!-zaprotestowała.
-Ugh, to dobrze. Nie cierpię uroczych rzeczy.
-Wypraszam sobie! Nie jestem rzeczą i nie będę traktowana przedmiotowo.-to było największe oburzenie jakie widziałem u tej czterolatki, od kiedy wszedłem do tego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz