poniedziałek, 14 listopada 2016

2x05 ~ Matt

Lot nie zabrał nam wiele czasu. Przez całą drogę Wren milczał. Nie planowałem go zagadywać. O wiele ciekawsze było obserwowanie reszty grupy, która z nami poleciała. Łącznie była nas siódemka. Oprócz Wrena nie znałem nikogo, a kojarzyłem może dwie osoby. Ale lecieliśmy na misję, a nie na wakacje integracyjne. Nie spieszyło mi się poznawać nikogo nowego.
Wylądowaliśmy wczesnym popołudniem i resztę dnia mieliśmy dla siebie. Instytut w Sofii - wprawdzie mniejszy od głównego bułgarskiego instytutu, przyjął nas serdecznie. Najwyraźniej każde wsparcie się liczyło.
W Instytucie mogłem w końcu sprawdzić telefon. Jeden sms od Eliasa, jeden od Louise. Odpisałem im szybko i położyłem się na łóżku. Spojrzałem w sufit. Cieszyłem się, że tu jestem, że miałem okazję wyrwać się z Liverpoolu. Potrzebowałem tego.
Zerwałem się. Nie zamierzałem marnować całego dnia. Jasne, musiałem być wypoczęty na jutro, ale to nie oznaczało, że mam siedzieć w pokoju i patrzyć w sufit. Mogłem chociaż zwiedzić miasto. Może Wren będzie chciał dołączyć. Miałem nadzieję, że wygada się wtedy na temat swojej siostry. Albo sióstr. Zapukałem do pokoju Martina, ale nikt mi nie odpowiedział. Ruszyłem w kierunku centrum instytutu. Może tam go znajdę.
-Szukasz Wrena?-usłyszałem głos za swoimi plecami. Odwróciłem się, by spojrzeć na dziewczynę, która mnie zawołała. Przyjechała z nami z Liverpoolu, ale nie miałem pojęcia jak się nazywa. Była wysoką brunetką i przypominała mi nieco Louise i Florence. Miała podobny typ urody co one.-Rozmawia z jakimś ważniakiem w pokoju głównym.
-Dzięki.-uśmiechnąłem się z wdzięcznością do niej.-Jestem...
-Matt Jessel. Wiem.-dziewczyna puściła do mnie oczko, podchodząc bliżej.-Danielle Emerson.
-Miło mi.-wydusiłem z siebie. Byłem zaskoczony, że wie, kim jestem. Ale zapewne znała mnie dzięki moim siostrom. Lou i Flo były popularne w kręgach istot nadnaturalnych.-Z jakim ważniakiem rozmawia Wren?
-Nie usłyszałam nazwiska.-dziewczyna wzruszyła ramionami.-Zaraz pewnie skończą.
-Dzięki. Chcesz iść z nami przejść się po mieście?-zaproponowałem. Dani skinęła głową z uśmiechem.
-Pewnie. Umieram z głodu, a Instytuty nigdy nie mają przyzwoitego jedzenia.
Zaśmiałem się i ruszyliśmy w stronę głównego pokoju. Wren faktycznie rozmawiał z jakimś ważniakiem w garniturze. Jednak kiedy Dani o nim wspomniała wyobraziłem sobie raczej kogoś w wieku Roberta Dekkera. A ten mężczyzna wyglądał na góra dwadzieścia pięć lat. Jednak w jego postawie była pewność siebie, która podkreślała jego pozycję. Był kimś ważnym, to pewne. W pomieszczeniu siedział jeszcze jeden mężczyzna. Był blady, ciemnowłosy i bardzo szczupły. Sposób w jaki się zachowywał sprawiał wrażenie, jakby był ochroniarzem ważniaka. I może tak było.
-Dość chudy jak na ochroniarza.-mruknęła Dani, przekrzywiając głowę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Pewnie ma sprawiać jakie wrażenie. Udawać, że nie stanowi zagrożenia.-powiedziałem cicho, opierając się o futrynę drzwi. Wren dopiero mnie zauważył.
-Matt, Danielle.-machnął na nas ręką, abyśmy weszli do pokoju.-Poznajcie Connora Cartwrighta, szefa firmy, która dostarcza nam broń. Panie Cartwright...
-Connor.-poprawił go mężczyzna.
-Connorze.-powtórzył Wren, wyraźnie spięty.-Łowcy z Instytutu Liverpoolskiego - Danielle Emerson i Matt Jessel.
-Jessel?-Connor uniósł brwi, a rozbawiony uśmieszek pojawił się na jego twarzy. Mogłem przysiąc, że gdzieś już widziałem taki uśmiech.-Czyżby krewny słynnych sióstr Jessel?
-Louise i Florence są moimi starszymi siostrami. Ale nie używają nazwiska Jessel.-odparłem uprzejmie.
-Tak, słyszałem o tym.-Connor nie przestawał się uśmiechać, a potem przeniósł wzrok na Dani.-A pani pokrewieństwo z nowojorskimi Emersonami też jest tak bliskie?
-Tamtejsi Emersonowie to moje wujostwo.-Dani wzruszyła ramionami.-Nie powiedziałabym, że jesteśmy blisko.
-Fascynującą grupę zebrałeś, Wren.-Connor znów spojrzał na Martina.-Z przyjemnością dokończę rozmowę z tobą, ale twoi łowcy wyraźnie mają do ciebie pilną sprawę. Życzę powodzenia na jutrzejszej misji... I mam nadzieję, że nowa broń się sprawdzi.
Connor i Wren wstali i uścisnęli sobie dłonie.
-Ja również mam taką nadzieję. Dziękuję za spotkanie, pa... Connorze.-Wren skinął mu głową, a mężczyzna uśmiechnął się znowu. Wyglądał teraz na kilka lat mniej, jakby był nastolatkiem, a nie poważnym przedsiębiorcą.
-Do zobaczenia, Wren. Matt, Danielle, miło było was poznać.-puścił do nas oczko i wyszedł z sali. Ciemnowłosy mężczyzna podążył za nim.
Wren opadł na krzesło i spojrzał na nas pytająco.
-To nie było aż takie pilne.-zaznaczyłem od razu.-Chcieliśmy cię wyciągnąć do miasta. Skąd się wziął ten Connor?
-Jego firma dostarcza nam broń od... powiedziałbym, że dwóch wieków. Chyba odziedziczył ją po ojcu. W każdym razie jest ważną i wpływową postacią w naszym świecie.
-Wygląda na młodego.-zauważyła Dani. Wren skinął głową.
-To prawda. Ale mało kto wie ile on ma lat. Mało kto wie o nim cokolwiek.
-Człowiek tajemnica. Brzmi ekscytująco.-dziewczyna uśmiechnęła się i spojrzała na korytarz, w którym zniknął Connor Cartwright. Przeniosła wzrok znów na nas.-Idziemy czy nie? Naprawdę umieram z głodu.

Następnego ranka obudziliśmy się wcześnie, żeby się przygotować. Kiedy zszedłem na dół do głównego pokoju Dani, Wren i jeszcze dwie osoby już tam były. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie radośnie, kiedy podszedłem.
-Dzwoniłeś do Eliasa?-spytała natychmiast. Pokręciłem głową.
-Pewnie jeszcze śpi. Dzwoniłem wieczorem, ale nie odbierał.-westchnąłem, siadając obok niej.
-O nie! To oznacza, że nie opowiedziałeś mu historii z turystką.-Dani się zaśmiała, a ja pokręciłem głową, przypominając sobie wczorajszy wieczór.
-Kiedyś opowiem mu tę przezabawną anegdotę, jeśli jej nie zapomnę.-uśmiechnąłem się. Kolejni ludzie weszli do pomieszczenia i Wren wstał, żeby rozpocząć odprawę. Już wcześniej wiedziałem, że będzie ciężko, ale nie spodziewałem się usłyszeć takiego obrotu spraw. Wyglądało na to, że misja będzie wymagała skupienia i więcej wysiłku niż sądziliśmy.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Matt ~ 2x05

W pewnym sensie wszystko zaczęło się uspokajać. Carlisle nie żył, Cedric czekał na proces, Aaron został uniewinniony, a Lola wróciła do swoich rodziców. Jedyny problem, jaki pozostał to Francuzi oraz to, co zrobili Lynette i Tess. Dzień po zabiciu Carlisle'a, Lyn wróciła do domu, ale nie miała czasu nas o tym powiadomić - dowiedziałem się, gdy wpadłem na nią na korytarzu Instytutu. Czekała na Margaux. Tessa się nie odezwała.
I kiedy siedziałem pod gabinetem Wrena kilka dni później, wpadłem na Lynette po raz drugi. Wydawała się naprawdę szczęśliwa, ale miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Tylko jeszcze nie wiedziałem co. 
-Matty, co tu robisz?-Lyn uśmiechnęła się szeroko i usiadła obok mnie.
-Czekam na twojego brata. Wraca w teren, skoro Gabriel może już wrócić do Instytutu.-odparłem, opierając głowę o ścianę.-Jest szansa, że Wren zabierze mnie na jakąś misję.
-Mało ci wrażeń ostatnio?-Lyn uniosła brew rozbawiona. Wzruszyłem ramionami. 
-Nie ode mnie to zależy. 
-A co z Eliasem?-Lyn przypatrywała mi się uważnie.
-Elias ma wystarczająco dużo na głowie. Jego rodzina gwałtownie powiększyła się o jakieś sześć osób. A ja jeszcze nie wiem czy pojadę.-próbowałem się jakoś logicznie wytłumaczyć. Lynette pokręciła głową.
-Jasne. Lepiej mu powiedz. Nie wiem czy wiesz, ale komunikacja w związku jest najważniejsza.
-Tak jak w twoim i Tessy?-mruknąłem, a dziewczyna posłała mi nienawistne spojrzenie. Uniosłem ręce w obronnym geście. Chyba nie powinienem zaczynać drażliwych tematów.-Dobra, dobra, pogadam z nim dzisiaj, jeśli Wren będzie chciał mnie wysłać. 
-Świetnie.-uśmiech wrócił na twarz Lynette. Jej telefon zaczął dzwonić. Spojrzała na wyświetlacz, a potem wywróciła oczami.-Tak, braciszku? 
Wren nie mówił długo, a Lyn odparła:
-Pod twoim gabinetem.-drzwi natychmiast się otworzyły.
-Netty, dobrze cię widzieć.-Wren uściskał swoją siostrę, posłał mi szybko uśmiech i zwrócił się znów do niej.-Mama właśnie dzwoniła. Mamy problem. Will.
Lynette wytrzeszczyła oczy.
-Słucham?
-Zniknęła.-odparł Wren.
-Kim jest Will?-wtrąciłem się. Rodzeństwo Martinów spojrzało na mnie a potem wymieniło spojrzenia. Wren wskazał na swój gabinet, więc weszliśmy tam. Chłopak zamknął drzwi, a Lyn zwróciła się do mnie.
-Słuchaj, jeśli sądziłeś, że to ja jestem szalonym dzieckiem Martinów, to byłeś w błędzie. Willow to nasza młodsza siostra, która ma pewną tendencję do autodestrukcji. 
Spojrzałem na nich kompletnie zaskoczony, próbując przetworzyć fakty i wyobrazić sobie kogoś bardziej nieodpowiedzialnego niż Lyn, która chodzi z Margaux. 
-Młodsza siostra, o której nikt nic nie wie?-upewniłem się, a Martinowie pokiwali głowami. Świetnie. 
-I która uciekła z domu?
-Tak. To się już zdarzało, ale rodzice nigdy nas tym nie obarczali.-westchnął Wren.-Chodzi o to, że Will sądzi, że nikogo nie potrzebuje do życia, a przynajmniej nie w domu. Dlatego co jakiś czas zabiera trochę ubrań, wychodzi i wraca po dwóch, trzech tygodniach. Kiedy była w liceum, rodzice zazwyczaj odchodzili od zmysłów, ale gdy poszła na studia, to zaczęli się przyzwyczajać. Chociaż oficjalnie nadal mieszka z nimi. 
-I nie ma z nią żadnego kontaktu?
-Nie. Znaczy, teraz nie. Zazwyczaj był. Czasem odpisywała na smsy i dzwoniła. Ale też nigdy nie znikała na dłużej niż miesiąc. 
-Matt, nie możesz tego nikomu powiedzieć. Will jest taką... niewygodną rodzinną sprawą, którą musimy się zająć sami.
-Nie mogę powiedzieć nawet Eliasowi?-spojrzałem Lyn w oczy, żeby sprawdzić jak zareaguje. Dziewczyna westchnęła.
-Dobra, Eliasowi możesz.-mruknęła, odwracając wzrok.-Ale nikt więcej nie może się dowiedzieć. 
Pokiwałem głową. Rodzinne tajemnice potrafiły być niewygodne. 

Niedługo później stałem pod drzwiami domu Fitzgeraldów, nadal przetwarzając w głowie informacje. Czy był jeszcze ktoś, kto miał zaginione rodzeństwo? Elias i Elo mieli Romana, ja miałem Flo i Louise, teraz Wren i Lyn... Kto następny? Czy teraz okaże się, że Dekkerowie mają jeszcze trójkę rodzeństwa, które mieszka w Dallas?
-Matt.-Sarah otworzyła mi drzwi i wpuściła mnie do środka.
-Sarah.-uśmiechnąłem się i cmoknąłem ją w policzek.-Prześlicznie wyglądasz. Jest Elias?
-Z Sage, na górze.-Sarah uśmiechnęła się.
-Dziękuję.-ruszyłem schodami na górę. Zapukałem do jednego z pokoi. Gdy usłyszałem "Proszę", uchyliłem lekko drzwi i zajrzałem do środka. Elias i Sage siedzieli na kanapie i patrzyli na mnie.-Sage, miałabyś coś przeciwko, gdybym ukradł mojego chłopaka na kilka godzin?
-Jasne, że nie.-dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Eliasa.-Spokojnie, znajdę sobie zajęcie. Dimitri powinien się teraz nudzić. Bawcie się dobrze.
-Zawsze to robimy.-Elias puścił do mnie oczko i wyszedł do mnie. Złapałem go za rękę i przyciągnąłem go do siebie, aby go pocałować.-Co to było?-spytał rozbawiony, gdy się od siebie oderwaliśmy.
-Stęskniłem się za tobą.-tym razem to ja puściłem do niego oczko.-Chodź, idziemy.
-Właściwie gdzie?-Elias zmarszczył brwi.
-Christian prosił, żebym wpadł dzisiaj, bo przyjechała Haylee. Poznasz ją, a przy okazji będę mógł z tobą porozmawiać.
-To brzmi poważnie.-stwierdził Elias, gdy szliśmy do samochodu. Usiadłem za kierownicą, wywracając oczami.
-Przesadzasz. To nie jest aż tak poważne.-odpaliłem auto i ruszyliśmy w stronę domu Christiana.-Rozmawiałem z Wrenem. Wraca w teren.
-Elo się nie ucieszy, gdy wyjedzie.-odparł mój chłopak.-Ma już jakąś misję?
-Tak. Są problemy na południu Francji i coś jest nie tak w Bułgarii. Wren zabiera mnie na tę drugą ze sobą.
-Co?!-Elias spojrzał na mnie zszokowany.-Dopiero się wszystko uspokoiło, w końcu mamy trochę czasu dla siebie i ty wyjeżdżasz?
-Nas czas dla siebie spędzasz albo z Romanem, albo z Sage.-mruknąłem, nie odwracając wzroku od drogi.
-Faktycznie, zapomniałem cię przeprosić, że mam rodzinę, której wcześniej nie znałem.-w głosie Eliasa słychać było ironię. Wywróciłem oczami.
-To ty zacząłeś o czasie dla nas.-mruknąłem.-Chciałem cię właściwie spytać, czy chcesz jechać z nami, ale widzę, że nie jesteś chętny.
-Matt, przed 19 lat miałem tylko Eloise. Teraz moja rodzina gwałtownie się powiększyła i naprawdę chcę ich poznać.-westchnął.
-Przecież to rozumiem. Sam miałem podobną sytuację. To popularne w naszych kręgach.-westchnąłem.
-O czym ty mówisz?-spytał zdziwiony.
-Dowiedziałem się dzisiaj o czymś, o czym nie możesz powiedzieć nikomu. Szczególnie Eloise. Wren pewnie sam jej powie. W każdym razie...-wziąłem głęboki oddech.-Wren i Lyn mają młodszą siostrę, o której nikomu nie mówią, bo najwyraźniej jest... dość szalona. I właśnie uciekła z domu.
-Mają siostrę? O której wiedzą, ale nikomu o tym nie mówią? Ta dziewczyna naprawdę jest aż tak dziwna?-zdziwił się chłopak.
-Najwyraźniej.
-Cholera.
-Wren jej teraz szuka. Dlatego jedziemy dopiero za kilka dni.-wyjaśniłem, zatrzymując się pod domem.-Dobra, tata i Hay już pewnie czekają. Możemy iść?-spojrzałem na mojego chłopaka. Pokiwał głową i cmoknął mnie szybko w usta. Uśmiechnąłem się lekko. 

poniedziałek, 31 października 2016

Rozdział 2x04 - Emily

-Trzeci raz w tym roku gubisz broń. Czy możesz mi wyjaśnić jak to się dzieje?-spytałam ciemnowłosego chłopaka stojącego przede mną.
-Przepraszam. Nie wiem jak, po prostu wypadła mi w czasie walki i musiała upaść zbyt daleko.-wyjaśnił. Westchnęłam i podałam mu pistolet, uprzednio zapisując numer w systemie przy jego nazwisku.
-Nolan, lubię cię, ale jeśli jeszcze raz zgubisz broń, to cię zamorduję. I wrócisz na szkolenie.-zagroziłam. Nolan uśmiechnął się.
-Znowu ukończę je z wyróżnieniem. Za bardzo mnie lubisz, Ems.-zażartował, a ja się zaśmiałam.
-Jasne. To nie był żart, naprawdę to zrobię.
-Wiem.-Nolan cmoknął mnie w policzek i odbiegł w stronę głównej sali.
-Nie mogę się zdecydować czy jesteś dla nich za ostra, czy zbyt łagodna.-stwierdził Colin, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego z ironicznym uśmiechem.
-To chyba dobrze.-zauważyłam, przyglądając mu się. Colin uśmiechnął się lekko. Oboje ruszyliśmy korytarzem w stronę wyjść.
-Możliwe. Jak idą szkolenia?
-Myślę, że połowa mogłaby zdawać egzaminy w przyszłym miesiącu. Dzieje się coś, żebyśmy mogli ich wysłać?
-Coś dla nich wybiorę.-Colin objął mnie ramieniem.-Jakie plany na weekend?
Spojrzałam na niego kątem oka i zrzuciłam jego ramię.
-Może odwiedzę mamę i Virginie. Jeszcze nie zdecydowałam i na pewno nie będę uzasadniać tego tobie.-uśmiechnęłam się ironicznie. Colin się zaśmiał znał mnie, wiedział, że takimi odrzuceniami nie powinien się przejmować.
-Czyżby wrócił tajemniczy kochanek?-zaczął się ze mną droczyć.
-Może, może...-uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Będę musiał się nim zająć.-Colin stanął pod drzwiami swojego gabinetu.-W takim razie widzimy się w poniedziałek.-cmoknął mnie w usta na pożegnanie. Uśmiechnęłam się lekko, pomachałam mu i odeszłam.
Nie wiedziałam jak nazwać relację moją i Colina. Lubiłam go, był zabawny, miło się z nim rozmawiało. Sypialiśmy ze sobą, ale żadne z nas nie kochało drugiego. Nie zachowywaliśmy się jak typowa para i nie planowaliśmy tego. Poza tym pracowaliśmy razem. Był moim szefem, stał na czele Instytutu w Montrealu. I wiedział o moim "tajemniczym kochanku", który zresztą zniknął z mojego życia kilka lat temu.
Wsiadłam do samochodu i zadzwoniłam do Simone ruszając. We Francji była dopiero 9 wieczorem. Moja młodsza siostra odebrała po kilku sygnałach.
-Emmelinne! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię słyszę!-moja siostra była faktycznie rozradowana.-Jak tam w Kanadzie? Co u mamy, Georgie i Virginie?
-Na razie jest spokojnie.-zaśmiałam się, rozbawiona podekscytowaniem siostry.-Mama i Virginie mają się dobrze, chociaż nasza mała siostrzyczka nadal odmawia szkolenia. Mam ciche obawy, że będzie chciała wrócić do agencji.
-Wybijemy jej ten pomysł z głowy, zobaczysz. Poza tym, po skandalu, jaki wywołała nasza rodzina... Wątpię, by ją przyjęli z otwartymi ramionami.
Zacisnęłam usta. Skandal, jaki wywołała nasza rodzina. Nie, lepiej było teraz do tego nie wracać.
-Chyba odwiedzę je w ten weekend. Porozmawiam z nią.-obiecałam.-Właśnie, masz pozdrowienia od Georgie. Właśnie wracam do domu, żeby sprawdzić, czy on nadal stoi.-zaśmiałam się, a siostra mi zawtórowała.-Dobra, dosyć o Kanadzie. Lille jest zapewne bardziej fascynujące.
-Jesteśmy zbyt blisko Wielkiej Brytanii, żeby nie było fascynujące.-mruknęła Simone, wyraźnie niezadowolona.
-Znów problemy z Brytyjczykami?
-Powoli się rozwiązują. To znaczy... Z tego co wiem, w końcu zabili Hawthorne'a i nie rozpętali przy tym wojny. Ale mam wrażenie, że coś jest jeszcze nie tak u nas. Wysłali tutaj dwie dziewczyny, z czego jedna to Dekkerka.
-Wysłali do was Dekkerkę?-spytałam zszokowana. Dekkerowie byli znani chyba na całym świecie, a walki o władzę w Radzie europejskiej pilnie obserwowane.
-Ta. Blisko zaprzyjaźniła się z grupką Noemie.-westchnęła Simone.-Jakby mało było problemów na południu. Mniejsza. Faye i reszta przesyłają pozdrowienia.
-Czyli Faye przesyła pozdrowienia, a reszta nadal mnie nienawidzi.-dopowiedziałam sobie.-Wiadomo coś o Mimi?
-Na razie nic.-odparła Simone zatroskana. Wiedziałam, że Mimi była ważna dla mojej siostry. Jej ucieczka zszokowała wszystkich, ale miałam wrażenie, że Simone nadal to przeżywa.
-W końcu ją znajdą, Sim.-powtórzyłam jej po raz tysięczny. Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć. Zaparkowałam pod domem, czekając, aż siostra zacznie nowy temat.
-Tak. Pewnie tak.-mruknęła Simone.-Dobra, zadzwonię do ciebie jutro. Może uda mi się pogadać z mamą. Pa, siostrzyczko.
-Do jutra.-uśmiechnęłam się i rozłączyłam. Mimo tego, że miałam tutaj mamę i najmłodszą siostrę, czułam się samotna właśnie przez brak Simone. Ale ona chciała zostać we Francji po śmierci taty.
Z głębokim westchnieniem wysiadłam z samochodu i ruszyłam do mieszkania. W środku było pusto. Georgie skończyła pracę kilka godzin temu, więc zakładałam, że już zdążyła wyjść do klubu albo baru. W końcu był piątek. Dla niej to była impreza, a dla mnie jedzenie na wynos, herbata i film. Przynajmniej w tym tygodniu. Rezygnowałam nawet z wina.
A jednak coś musiało mi przerwać. Około jedenastej zadzwonił Colin. Uniosłam brew, zastanawiając się o co może chodzić.
-Colin, jeśli tylko chciałeś pogadać, to naprawdę nie mam nastroju...
-Ems, mamy problem. Ile ci zajmie dotarcie do Instytutu?-spytał mężczyzna, wyraźnie podenerwowany. Natychmiast się zerwałam i ruszyłam do sypialni.
-Jakieś piętnaście, dwadzieścia minut? Co się dzieje?-miałam tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
-Zobaczysz. Pospiesz się.-Colin się rozłączył.
Zebrałam się w kilka minut, wskoczyłam w samochód i po piętnastu minutach faktycznie byłam na miejscu.
Colin siedział w swoim gabinecie. Zerwał się, gdy tylko tam wpadłam.
-Co się dzieje?-spytałam, ale on tylko wskazał na swoją kanapę. Spojrzałam w tym kierunku. Siedziała tam dziewczyna, a właściwie kobieta. Wyglądała na około mój wiek. Była otulona kocem od stóp do głów. Ledwo było widać jej zmęczoną twarz i nieułożone, jasne włosy. Spojrzałam pytająco na Colina.-Kto to?
-Sloane.-odparł. Uniosłam brew. To imię nic mi nie mówiło. Colin wywrócił oczami.-Najwyraźniej jest ukochaną Lucyfera... I jest w ciąży.
Zamrugałam szybko kilka razy. Ukochana Lucyfera, przyszła matka piekielnego dziecka siedziała w Instytucie.
-Co... Co ona tu robi?
-Potrzebuje pomocy.-odparł Colin cicho, odwracając wzrok. Spojrzałam ponownie na Sloane. Twarz miała lekko zapadniętą, cienie pod oczami były ogromne. Otulała się kocem jakby próbowała się w nim ukryć i zapaść w kanapę jednocześnie. Zerknęłam na Colina.
-Jakiej pomocy?
-Nie sprecyzowała.-mruknął mężczyzna pod nosem.-Znalazłem ją pod drzwiami Instytutu ze słowem "Proszę" na ustach. Potem powiedziała tylko, że jest w ciąży, a ojcem jest Lucyfer. I od tej pory milczy.
-Jest wyczerpana.-dopowiedziałam.-Musi się wyspać. Zabierz ją do kwater gościnnych. Przyniosę jej coś do jedzenia i picia. Rano przyślę Georgie, żeby ją zbadała.
Nie zwróciłam uwagi na to, czy mnie posłuchał. Po prostu odwróciłam się i wyszłam. Jakbyśmy mieli teraz mało problemów.
Zabrałam jakieś kanapki i herbatę z kafeterii. Nic lepszego nie mieliśmy, nie o tej porze. Znalazłam pokój, w którym Colin położył Sloane. Położyłam wszystko na szafce nocnej obok butelki wody, którą musiał przynieść Colin.
-Dziękuję.-wypowiedziała cicho dziewczyna. Głos miała wyczerpany i lekko zachrypnięty. Podałam jej herbatę.
-Co ci się stało?-spytałam, siadając obok jej łóżka. Dziewczyna upiła łyk herbaty.
-Musiałam uciekać.-niemalże wyszeptała.
-Przed czym? Przed Lucyferem?-uniosłam brew, ale ona tylko pokręciła głową.
-On ma wrogów. Inne demony... One nie chcą dziedzica piekła.
Wymieniłam spojrzenia z Colinem i wskazałam głową na korytarz. Colin przeprosił dziewczynę i wyszedł za mną z pokoju.
-Musimy jej pomóc.-powiedział mężczyzna, gdy tylko drzwi się zamknęły.
-Wiem, Colin. Wiem. Ale nie mamy odpowiedniej ochrony przed demonami, wiesz o tym. Zastanawia mnie, czemu Lucyfer nie chroni jej sam. W swoim piekielnym pałacu, lofcie czy innym bajecznym miejscu.
-Nie może.-Colin pokręcił głową.-Tak samo jak nie może jej nigdzie sam przenieść. Gdy dzieci się rodzą, w każdej religii i kulturze staramy się je chronić. Nienarodzone dzieci nie mają tej ochrony. Kontakt z piekłem - nawet jeśli jedynie przez sekundę, w trakcie przenoszenia - może spowodować ich śmierć. Albo gorzej.
-Czyli musimy ją chronić tutaj. Ale...-pokręciłam głową z niepokojem.-Nadal, to może przewyższyć nasze możliwości. Nigdy nie mieliśmy kontaktu z demonami. A przynajmniej nie z demonami powyżej pierwszego stopnia. Instytut nie ma jak się obronić.
-Nasz nie ma. Ale jest Instytut, na który niedawno nałożono nowe zaklęcia ochronne. Podobno są bardzo efektywne. Powoli mają je wprowadzać wszędzie, ale to zajmuje trochę czasu.
-Liverpool?-spytałam, a Colin skinął głową.-Chcesz ją przenieść do Liverpoolu?
-Zadzwonię do nich. Poproszę, żeby kogoś przysłali. Potem chciałbym, żebyście ty i Georgie towarzyszyły im. I zostały tam przez jakiś czas.
-Czemu?-spojrzałam na niego zaskoczona. Colin nie był naiwny, ale z reguły ufał ludziom, szczególnie z innych Instytutów. Nie byłam pewna czemu chce odesłać akurat mnie i Georgie za ocean.
-Georgie wyraźnie potrzebuje jakiejś zmiany, a ty... Emmeline. Tobie ufam jak nikomu innemu na świecie. Chcemy zbudować przyjacielską relację z Instytutem w Liverpoolu, a ty nadajesz się do tego najlepiej.-Colin odwrócił wzrok. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Odsyłasz mnie.
-Ems...
-Nie ukrywaj, Cole. Po prostu chcesz się mnie pozbyć.-pokręciłam głową.-Przyjdę rano z Georgie. Chociaż rano może oznaczać w jej przypadku popołudnie.-oznajmiłam, a potem odwróciłam się i odeszłam długim korytarzem w stronę wyjścia. 

piątek, 28 października 2016

Evan i Gabriel rozdział bardzo specjalny!

Witajcie. Jest to pierwsza na naszym blogu miniaturka. Nawet do końca nie wiem, czy kiedyś wrócę do kontynuacji tej retrospekcji. Aczkolwiek postaram się,
****
Kiedyś w liceum. 
E:Siedziałem po turecku, pod swoją szafką, kończąc wypracowanie i czekając aż Sally skończy lekcję. Przyjaźniłem się z Sally od małego i spędzaliśmy ze sobą prawie cały czas. Po chwili dołączył do mnie Gabriel, mój starszy o dwa lata brat.
-Masz teraz historię. - powiedziałem zaskoczony.
-Skoro siedzę przy Tobie, to raczej jej nie mam. - mruknął. - Znowu czekasz na Sally?
-Mhm. - mruknąłem, starając się uniknąć tego tematu.
-Wiesz, że nasza mama ostatnio rozmawiała z jej o tym, że pewnie po studiach pewnie się pobierzecie? - powiedział, spoglądając na mnie. -Czemu nie powiesz jej co czujesz?
-Ponieważ, nie jestem tego pewny. Może to chwilowe zauroczenie? Chce spróbować, ale boję się, że po tylu latach nasza przyjaźń się przez to rozpadnie. Nie chce jej stracić.
-Pomyśleć, że twoi rówieśnicy myślą o zaliczeniu panienki, kiedy ty myślisz o uczuciach Sally. Powiedz jej co czujesz, nawet jak wam się nie uda, to zostaniecie przyjaciółmi. -powiedział Gabriel i wyciągnął telefon. - O, mam literaturę. To nie idę.
-Dobrze Ci mówić, przyjaźnisz się tylko ze mną, a sam jesteś przedstawicielem byle zaliczyć.
-Ale ty jesteś inny, jesteś uczuciowy. - Gabe wywrócił oczami. - Wujek Frank przyjedzie zaraz po mnie, zrywasz się z nami?
-Nie, obiecałem Sally, że pójdę z nią na szczepienie. - mruknąłem cicho.
-Ah, fakt. - wywróciłem oczami. -Dobra, spadam nim się ktoś zorientuje. Jakby co, to jestem na badaniach.
-Jasne. - powiedziałem i spojrzałem na brata. - Nasz ojciec nic nie wie, że wujek Frank przyjechał, prawda?
-Pewnie, że wie. Rano malowali sobie paznokietki na zgodę. - Gabriel wywrócił oczami i wyjął kurtkę z szafki. -Rodzicom powiedz, że poszedłem na kółko teatralne. Jeśli oczywiście zobaczą, że mnie nie ma.
Wywróciłem oczami. Gabriel czuł się zaniedbany przez rodziców. Wprawdzie nasz ojciec poświęcał nam mało czasu, ale nasz matka starała się to nadrobić jak się da.

G: Wyszedłem przed szkołę i rozejrzałem się. Wujek Frank czekał już na mnie w swojej czarnej impali.
-Witaj Gabrielu. - powiedział gdy wsiadłem. - Jak minął Ci dzień w szkole?
-Nudziłem się, wszystko wiem. - wywróciłem oczami.
-Robert dalej nie zauważa, że powinien już dawno zrobić Ci przerwę przed studiami? - spytał Frank, odpalając silnik.
-Uważa, że potrzebuje rówieśników.
-Mój naiwny, naiwny brat. Jedyne co mu się udało, to jego żona. - westchnął Frank.
-Moja mama? - spytałem zdziwiony.
-Jest niesamowita. - mruknął Frank, wyjeżdżając z parkingu szkolnego.
-Przestań. - wywróciłem oczami. -Nie jesteś w jej typie.
-Po prostu poznała złego Dekkera. - powiedział Frank i spojrzał na mnie. - Chcesz poprowadzić?
-Dasz mi poprowadzić swoje ukochane auto? - spojrzałem na niego sceptycznie.
-Propozycja wygasa za 3...2...1.. - mruknął.
-Chce, chce! - powiedziałem zaskoczony. Frank zatrzymał samochód i wysiadł z niego. W tym czasie usiadłem na fotelu kierowcy. Kiedy Frank już wsiadł, odpaliłem silnik.
-Nie rozpędzaj się od razu, bo nie osiągniesz upragnionej prędkości. Powoli wrzucaj biegi. Nie szarp tak! Zepsujesz! - warknął wkurzony. - Nie chce żałować, że dałem Ci samochód. Przyspieszaj. Widziałeś jak inni ludzie jeżdżą, rób to co oni.
-Przecież się staram. - wywróciłem oczami.
-Dobra, to jedziemy na tor. Jak wygrasz pierwszy wyścig, oddaje Ci ten samochód. - zaśmiał się Frank.
-Jeśli wygram, oddasz mi impalę? - upewniłem się.
-Dokładnie. - skinął głową i zaczął mnie instruować jak dojechać na jeden z placów wyścigowych.
-Pożegnaj się, ze swoim kochanym autkiem. - -mruknąłem z uśmiechem.
* * *

Ciąg dalszy kiedyś nastąpi. Może.

poniedziałek, 24 października 2016

Pora na ogłoszenia parafialne.

Liczę, że ktoś czasem tu jeszcze zagląda. Ostatnia notka była w kwietniu, bo wiecie matury i tak dalej. Wakacje... no cóż... Nie rozpisuję się. Musicie jednak wiedzieć, że Barbara studiuje w Szkocji... A  na mnie spadła masa obowiązków. Nie zawieszamy, nie porzucamy pisania, postaramy się wrócić do pisania ( POD WARUNKIEM, ŻE BASIA ZACZNIE TROCHĘ WIĘCEJ PISAĆ!! ). Więc prosimy o cierpliwość... Wasze czarownice C&B.

2.03 ~ Louis.

W momencie, w którym Louise i Gabriel odwieźli Florence i Evana na lotnisko, wszyscy odczuli ulgę. Ich kłótnie były nie do zniesienia. Wczorajszego wieczoru, Flo wywołała trzęsienie ziemi. Przekonanie jej do wyjazdu, graniczyło z cudem. Leżałem i odpoczywałem od nic nie robienia, gdy poczułem, że coś mnie dźga w bok. Otworzyłem oczy i spojrzałem na Lolę.
-Pobaw się ze mną! - powiedziała, spoglądając na mnie.
-Paskudo, daj mi odpocząć. - mruknąłem wywracając oczami.
-Ale ja chce się bawić. - dziewczynka tupnęła nogami.
-Jesteś żywym przykładem, dlaczego w przyszłości nie będę ojcem.
-Jesteś oschły i wredny, to jest przykład. Ale i tak będziesz miał dziecko z Grace.  - powiedziała, a ja zerwałem się i spojrzałem na nią.
-Z Grace? - zmarszczyłem brwi.
-Co?! - Lola podskoczyła i spojrzała na mnie spłoszona.-Gdzie Grace? Jaka Grace? Muszę iść, mam ważny telefon.
Lola próbowała odbiec ode mnie, ale się przewróciła. Zerwałem się i podbiegłem do niej.
-Paskudo! Co się dzieje? - potrząsnąłem nią delikatnie. -Lola!
-W głowie mi się zakręciło. - powiedziała, siadając. -Myłeś kiedyś zęby? Albo użyłeś chociaż gumy do żucia?
-Całe szczęście, wszystko w porządku. - Usiadłem obok Loli.
-Martwisz się o mnie! - powiedziała dziewczynka. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, ktoś zadzwonił do drzwi. Wziąłem dziewczynkę na ręce i otworzyliśmy drzwi.
-Przyszłam Ci pomóc z Lolą. - powiedziała Grace, wchodząc do domu i ściągając płaszcz. W ostatnim czasie brakowało mi jej towarzystwa. Przepadała bez słowa, była drażliwa i nie odbierała moich telefonów. Westchnąłem, musiałem z nią porozmawiać. Ale nie miałam żadnego pomysłu. Grace bez słowa, wzięła Lolę i poszła z nią do kuchni. Ruszyłem za nią.
-Przecież poradziłbym sobie z Lolą. - powiedziałem, zaczynając jakikolwiek temat.
-Lola jest dzieckiem, nie możesz dać jej zupki z proszku i herbaty z rumem. - powiedziała Grace, spoglądając na mnie.
-Wcale nie zrobiłbym jej zupki z proszku. - zaprotestowałem. - Chciałem zamówić chińszczyznę...
-No dobra, lepsze to niż zupka z proszku. - Grace się uśmiechnęła. Była taka piękna. Zaraz, co? -Ale na kolację będą placuszki z dyni na słodko.
-Widzisz Louis? Grace umie gotować. - Lola poruszyła się na krześle.
-Mogę Ci jakoś pomóc? - spytałem.
-Pokrój truskawki. - powiedziała Grace, szukając potrzebnych składników. Próbowałem skupić się na swoim zadaniu, lecz obecność Grace ciągle mnie rozpraszała. Kiedy w końcu udało mi się pokroić truskawki, nie tracąc przy tym palców, wszystko było już prawie gotowe. Grace zabawiała Lolę dziwnymi minami czy łaskotaniem. W końcu do domu wróciła Louise wraz z Gabrielem i usiedliśmy do kolacji. Po kolacji Lola razem z Louise oglądała Grę o Tron, Gabriel robił coś na laptopie, a ja pomagałem sprzątać Grace. Kto by pomyślał, że zmywarki ułatwiają ludziom życie?
-Ja już będę się zbierać. - powiedziała Grace.
-Odprowadzę Cię. - mruknąłem. -Gabriel, idę odprowadzić Grace, kupić coś po drodze?
-Mieszkanie sobie kup. - odpowiedział Gabe, szczerząc się do mnie. Wywróciłem oczami i ruszyłem za Grace, która poszła pożegnać się jeszcze z Lolą i Louise. Gdy wyszliśmy, nie wiedziałem jak zacząć temat. Westchnąłem.
-Dlaczego się nie odzywasz do mnie? - spytałem, spoglądając na przyjaciółkę. Przyjrzałem się jej. Była szczupła, jasne jeansy podkreślały jej szczupłe ciało, natomiast włosy opadały delikatnie na ramiona. Miała śliczne oczy i usta. Szczególnie usta.
-Louis? Czy Ty mnie słuchasz? - Grace pomachała ręką przed moją twarzą. W środku coś aż mnie paliło. Nie wiele myśląc przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Grace po chwili oddała pocałunek. Jej usta  były miękkie i ciepłe, objąłem ją. Trwaliśmy tak, do momentu w którym poczułem łzy Grace na swojej twarzy.
-Grace, co się stało? - spojrzałem na nią zaskoczony.
-Nie mogę... - wyszeptała i uciekła. Próbowałem ją złapać, ale bieganie za zmiennokształtnym w  moim stanie było bezsensowne. Wróciłem do domu i od razu ruszyłem do barku. Nalałem sobie szkockiej i od razu wypiłem, czując na sobie zaskoczone spojrzenia Lou i Gabriela.
-Wszystko w porządku? - spytała Louise.
-Louis całował się z Grace, bo mu się podoba, ale ona zaczęła płakać i uciekła. No i Louis też przeklina siebie, za słabą kondycję. - powiedziała Lola. Odwróciłem się zaskoczony i spojrzałem na nią.
-Skąd wiesz? - spytałem.
-Więc to prawda?! - Lou i Gabriel spytali równocześnie.
-Duszno mi. - powiedziała cicho Lola. -Słabo. Dusze się.
Dziewczynka opadła na podłogę.
-Lola, kiepski żart. - powiedział Gabriel, a ja zerwałem się.
-To nie żart. To już drugi raz dzisiaj! - powiedziałem i potrząsnąłem lekko dziewczynką. -Lola? Paskudo? Jest nieprzytomna! Trzeba wezwać pogotowie!!
-Jestem lekarzem! - powiedział urażony Gabriel, pojawiając się obok mnie i badając puls Loli.
-Ja mówię o PRAWDZIWYM lekarzu. - powiedziałem, szukając telefonu.
-Jej puls jest bardzo szybki! To jest coś o NASZYM podłożu. Trzeba zadzwonić po uzdrowicieli.
Louise wyciągnęła telefon i wybrała numer, w tym samym czasie Gabriel ułożył Lolę na sofie. Uzdrowiciele przybyli po dziesięciu minutach i wyprosili nas z pokoju.
-Trzeba zadzwonić po Flo. - powiedziałem, spoglądając na Louise.
-Chyba zwariowałeś, nie wiemy co Loli jest, a Ty panikujesz. Może przejadła się cukrem czy coś. W końcu została z Tobą. Flo nas zabije. Loli nic nie będzie.
-Lola umiera. - powiedział jeden z uzdrowicieli, wchodząc do kuchni. - Została trafiona klątwą. Nie wiemy jaką, ani z czyjej księgi czy rąk. Lola się starzeje. Ma jakąś dobę nim... odejdzie.
-I nic się nie da z tym zrobić?! - ryknął Gabriel. - To za co do cholery wam płace?!
-Wzięliśmy próbkę krwi, do naszego laboratorium. Zrobimy co w naszej mocy. - powiedział drugi z uzdrowicieli. Mężczyźni pożegnali się i wyszli.
-Zrobimy co w naszej mocy! - sparodiował nowy głos. Wszyscy troje podskoczyliśmy i obróciliśmy się, by ujrzeć władcę piekieł we własnej osobie, w markowych okularach, z kawą ze Starbucks. Cały Lucyfer. Pan i władca. Posiadacz własnej sieci klubów o błyskotliwej nazwie '' Demons ''. -Powiem tak. Lola Fitzgerald-Dekker została trafiona klątwą z waszej rodzinnej księgi droga Louise. Przez niejaką Maud. W ciągu 24 godzin umrze, ale to wiecie. Jest na to sposób. Tu pojawiam się ja, niosę dwie propozycje. Pierwsza odzyskujecie swoje moce i niektóre wpływy, nie zostając przy tym demonem. Druga, ratuję życie Loli, aczkolwiek zostaje pół-demonem.
-Czego oczekujesz w zamian? - spytał Gabriel.
-Za Lolę, pomocy Florence Fitzgerald w utrzymaniu dobrego stanu zdrowia mojej żony i przyszłego następcy. Natomiast za wasze moce, Gabrielu i Louisie, potrzebuje pomocy w drobnej sprawie.
-A ja co mam robić? - spytała Louise.
Lucyfer spojrzał na nią zaskoczony. Po chwili jednak wróciła jego obojętna mina.
-Rób to co robisz. Robisz to najlepiej. - powiedział z drobnym uśmieszkiem. -Ktoś musi pilnować Loli. Jej przemiana będzie długa i bolesna. Niekoniecznie dla niej.
-Nie powinniśmy spytać o zgodę Florence? - spytałem.
-Za jakieś cztery godziny to dziecko będzie pełnoletnie. Nim Florence się tu pojawi, może być martwe. Myślę, że macie większą szansę zginąć z jej rąk, jeśli nie uratujecie Loli.
-Florence będzie wściekła. - powiedziała Louise, spoglądając na Lucyfera z wyższością.
-Lepsza wściekła z żywą córką, niż martwą. - powiedział Lucyfer, wywracając oczami. - Moje oferty wygasną za 3..2..
-Dobra, zgadzamy się. - powiedział Gabriel. Louise spojrzała na niego wkurzona.
-Jesteś świadomy tego co Ty robisz? - spytała.
-Louise. Znam Lucyfera, nie od wczoraj. - westchnąłem. - Jeśli coś obiecuje, to tak będzie.
-Och Louis, byłeś takim dobrym demonem... - mruknął Luc. - Dobrze, to gdzie Lola? Pora ją uratować, nim będzie starsza od własnej matki.

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział 2.02 - Louise

-Jego stan jest stabilny.-oznajmił mi lekarz beznamiętnym tonem.-Poleży tutaj trochę i zobaczymy kiedy się wybudzi. Nie ma żadnego powodu, dla którego mogłoby mu się coś stać.-zapewnił mnie.
Pokiwałam tylko głową i usiadłam na krześle obok łóżka Gabriela. Lekarz wyszedł, zostawiając mnie z nim samą.
Patrzyłam, jak chłopak spokojnie oddycha. Złapałam go za rękę. Nie wiem jak długo siedziałam jedynie go obserwując. Bałam się o niego. Nie wiedziałam czemu dzieje się tak, a nie inaczej. Dlaczego z Louisem było łagodniej?
O wilku mowa, były demon wszedł do sali i usiadł po drugiej stronie łóżka Gabriela.
-Wszystko będzie z nim dobrze.-powiedział cicho. Nie byłam pewna czy pyta, czy tylko stwierdza fakt.
-Musi być.-mruknęłam. Poczułam napływające poczucie winy. Jeśli Gabrielowi coś się stanie, to będzie moja wina.-Miał rację.-powiedziałam cicho.-Może byłoby nam lepiej, gdybyśmy się nie spotkali.
-Jasne.-Louis prychnął.-Masz zaburzony osąd, Louise. Ty i Gabe przeszliście dużo, ale wytrzymaliście to. Wytrzymaliście wszystkie swoje związki, śmierci, urazy, zabójstwa, chociaż to raczej was przyciąga do siebie... Jedyną przeszkodą dla waszego związku mogę być ja.-Louis uniósł kącik ust w rozbawieniu, a ja mimowolnie zrobiłam to samo.
-Będziesz mu wypominał ten pocałunek, prawda?
-Taki jest mój zamiar.-Louis uśmiechnął się szeroko, a ja się zaśmiałam. Oboje popatrzyliśmy na Gabriela. Ścisnęłam delikatnie jego rękę.
-Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby jemu się coś stało.-powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego twarzy.-Kocham go. I wiem, że on kocha mnie. I bałam się tego, bardziej niż czegokolwiek. Łatwiej jest mi prowadzić wojnę z psychopatycznym czarodziejem, który chce przejąć władzę nad światem, niż kochać kogoś, zaangażować się, troszczyć się o tę osobę, planować z nią przyszłość. Ale tym razem nie zamierzam się poddawać, uciekać, ani odpuszczać. Nie tak łatwo jak ostatnio.-wyznałam. Zerknęłam na Louisa, który się delikatnie uśmiechał.
-Dużo osób chciałoby mieć to co ty i Gabe.-westchnął, a ja w odpowiedzi zaśmiałam się cicho.
-Większość wolałaby wersję Evana i Florence. Nie mówię, że oni nie mają problemów, ale... zawsze zwalczają je razem. To jest coś, czego ja i Gabe nie będziemy w stanie osiągnąć.
-Louise Tempest, jesteś najgorszą pesymistką, jaką znam.-Louis wywrócił oczami.-Jasne, oboje jesteście nieco... egoistyczni, egocentryczni... czasem narcystyczni, ale zdarza wam się odłożyć to na bok dla siebie nawzajem. I czasem nawet dla innych ludzi. Motywujecie siebie nawzajem, żeby być lepszymi ludźmi. Co muszę przyznać, bywa okropnie irytujące.
-Gdybyśmy nie byli irytujący, to nie bylibyśmy sobą.-zauważyłam. Louis się zaśmiał.
-Tu muszę przyznać ci rację.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się z wdzięcznością do byłego demona.-Muszę przyznać, że zmieniłeś się od dnia, kiedy cię poznałam. Stałeś się znośny.
-Nawzajem, Tempest. Chociaż nadal zmuszasz mnie do robienia sobie własnej kawy.
Ty razem to ja się zaśmiałam. Chciałam mu odpowiedzieć, ale przerwał mi dzwonek telefonu.
-Przepraszam na chwilę.-mruknęłam i wyszłam z sali, aby odebrać.-Tak, słucham?
-Pani Tempest?-usłyszałam obcy głos w słuchawce, kiedy wpadłam w drodze do recepcji na jakiegoś mężczyznę. Kogoś mi przypominał, ale nie miałam teraz głowy zastanawiać się kogo.
-Tak, to ja.
-Dzwonię z Instytutu. Wiem, że nowa procedura nakazuje dzwonić do przedstawiciela Rady, gdy ktoś próbuje spotkać się z więźniami...
-Do rzeczy.-poprosiłam.
-Panna Margaux Delafosse przyszła spotkać się z Cedrickiem Hawthornem.
-Mógłbyś podać mi pannę Delafosse do telefonu?-poprosiłam, krzywiąc się. Nie miałam pewności co knują Francuzi, ale zapewne nic dobrego.
-Pani Tempest, czy naprawdę musimy przez to przechodzić? Rada francuska chciałaby ocenić, czy więzień nie spowoduje już zagrożenia.-zimny głos Margaux rozległ się w słuchawce.
-Hawthorne jest więźniem angielskiej Rady, a ja nie wydaję ci pozwolenia na spotkanie z nim.-odparłam stanowczo.-Zmieni się to, kiedy skończymy wstępne przesłuchania. Na razie nie chcę, abyście kontaktowali się z Hawthornem. Podaj mi strażnika.
Margaux oddała mu słuchawkę bez słowa protestu. Przekazałam strażnikowi wytyczne i rozłączyłam się. W tym momencie mój telefon rozdzwonił się po raz drugi. Christian. Odebrałam natychmiast.
-Tak?
-Louise, jak się ma Gabriel?-spytał Christian, a w jego głosie słychać było wyraźną troskę.-Obudził się?
-Jeszcze nie. Louis i ja przy nim siedzimy. Lekarz powiedział, że nic mu nie grozi.-streściłam szybko.
-To dobrze. Louise, kiedy Gabe się obudzi, mam nadzieję, że będziesz mogła go na chwilę zostawić. Chciałbym, żebyś przyjechała do mnie z Florence. Powinnyście poznać Haylee i Cindy.-Christian był łagodny, ale wiedziałam, że był stanowczy. Nie miałyśmy wyboru.
-Jasne. Jak tylko Gabriel się obudzi.-obiecałam i szybko się rozłączyłam. Nie byłam pewna, czemu Christianowi nagle tak zaczęło zależeć na rodzinnych spotkaniach. Może przemawiało przeze mnie rozgoryczenie, ale miałam wrażenie, że zależy mu na naszej kuzynce bardziej niż na własnych córkach. W każdym razie, zawracał nam tylko niepotrzebnie głowę problemami. Jakby Cedric, Carlisle i nieprzytomny Gabriel nie wystarczyły. Ah, no i przywrócony do życia Keegan. Jak mogłam zapomnieć.
Przetarłam twarz dłońmi, jakby to miało w czymś pomóc i wróciłam do sali.
-Coś nowego?-spytał Louis. Pokręciłam głową.
-Margaux sprawia tylko problemy. Jak zwykle. I Christian chce, żebyśmy poznały naszą kuzynkę ze Stanów, Haylee. Nie jestem pewna po co, ale mniejsza.-spojrzałam na niego.-Nie umówiłeś się dzisiaj z Grace, żeby świętować?
-Nie.-były demon mruknął pod nosem i zaczął bardzo uważnie przyglądać się maszynom przy łóżku Gabriela. Wywróciłam oczami, ale wiedziałam, że nie ma sensu dociekać. Jak będzie chciał, to sam mi powie. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
-Okay. W takim razie liczę na to, że posiedzisz jeszcze przy nim. Obawiam się, że zaraz zasnę.-westchnęłam z cichym poczuciem winy.
-Jasne. Wyśpij się, należy ci się.-Louis lekko się uśmiechnął. Pokiwałam głową i zwinęłam się pod kocem na kanapie. Nie minęło dużo czasu, a ja odpłynęłam.
Kiedy się obudziłam, Louis przysypiał na krześle, a Gabriel patrzył na naszą dwójkę z wyraźną dezaprobatą.
-Gabriel!-zerwałam się z kanapy, odrzucając koc i podbiegłam do niego. Złapałam go za rękę, zerkając na zegar. Cholera, długo spałam.
-Wasze czuwanie zasługuje na medal.-zażartował Gabe i ścisnął moją rękę.-Jak długo byłem nieprzytomny?
-Jakieś dwie doby. Nie możesz nas winić.-zaśmiałam się z ulgą i pocałowałam go szybko.-Louis!
Brunet drgnął na krześle i spojrzał na nas zaspany. Rozbudził się, gdy zobaczył, że Gabe już nie śpi.
-Jednak żyjesz. Już się bałem, że będę musiał wygłosić wzruszającą przemowę na twoim pogrzebie.-mruknął Louis. Wywróciłam oczami.
-Przegapiłeś okazję ostatnim razem.-odparłam.-Idź powiedzieć lekarzowi, że Gabe się obudził.-spojrzałam na mojego chłopaka.-Zabieram cię do domu.
-Bardzo się z tego powodu cieszę.-Gabe przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
-Hej, ja też zabieram cię do domu. Mnie się nie należy nagroda?-spytał zgryźliwie Louis, wychodząc. Tym razem to Gabriel wywrócił oczami.
A ja miałam poczucie, że wszystko jest w porządku, chociaż przez ułamek sekundy.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 2.01 ~ Florence.

Żartowałyśmy z tym epilogiem. :D wracamy do was z drugą częścią. Przygotujcie się na więcej zaskoczenia, więcej magii i więcej intryg :D

Gabriel się nie ocknął, więc Louise zabrała go do szpitala. Wszyscy zaczęli się zbierać. Trzeba było ukryć wszelkie ślady magii, lecz jedyne o czym mogłam myśleć to Lola. Razem z Evanem, Keeganem i dwoma łowcami wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy do Liverpoolu. Łamiąc większość przepisów drogowych, bardzo szybko znaleźliśmy się pod naszym domem. Zauważyłam ludzi John'a oraz łowców pilnujących naszego domu. Evan podszedł do jednego samochodu, ja natomiast ruszyłam do domu. Gdy weszłam do domu usłyszałam gwar rozmów. Zajrzałam do salonu, gdzie Robert, Kira i Christian dyskutowali o czymś zawzięcie. Przy oknie stał Aaron. Wszyscy spojrzeli na mnie i zamilkli.
-Nie żyje. To koniec. Wszystko poszło zgodnie z planem. - powiedziałam, rozglądając się po pomieszczeniu.
-W kuchni. - powiedziała Kira, uśmiechając się przyjaźnie. Od razu ruszyłam do kuchni. Grace stała razem z Eliasem przy kuchence, smażąc naleśniki. Wren pił kawę, a Louis... trzymał na kolanach Lolę, która mu zawzięcie opowiadała o tym, że naleśniki w kształcie ludzkich organów smakują lepiej od naleśników-zwierzątek.
-Mama! - Lola zeskoczyła z kolan Louisa i podbiegła do mnie. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam mocno. Po chwili dołączył do nas Evan.
-Tak bardzo za Tobą tęskniliśmy. - powiedział cicho Evan, a Lola wtuliła się w niego.
-Wow, Florence. Masz córkę. - powiedział Keegan. - Wren!
-Miło Cię widzieć... żywego. -powiedział Wren z uśmiechem i zamknął go w 'braterskim uścisku'.
-Dużo się zmieniło. - mruknął Keegan i spojrzał na mnie.
-Gabriel jest w szpitalu z Louise. - zmieniłam uparcie temat. -Zniósł to gorzej niż przypuszczaliśmy.
-O czym rozmawiają Kira, Robert i reszta? - przerwał mi Evan, a ja spojrzałam na niego zirytowana.
-O tym co dalej z Radą. - odpowiedział Louis, marszcząc brwi gdy Evan bez słowa wyszedł z pomieszczenia. - Flo, pojadę teraz do Gabriela, nie ma sensu, żeby Louise siedziała z nim sama.
-Jasne. - skinęłam głową i posadziłam Lolę na krześle, w momencie gdy Grace nałożyła jej naleśniki na talerz.
-Grace, jedziesz też? - spytał Louis, będąc już przy wyjściu.
-Nie... zostanę pomóc jeszcze. - mruknęła cicho, wyjmując syrop klonowy. Były demon tylko uśmiechnął się lekko i wyszedł.
-Coś nie tak z Evanem? - spytał Elias, podając mi kubek ciepłej kawy. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
-Ostatnio to wszystko. - mruknęłam, spoglądając na jedzącą Lolę.
-Nigdy nie spodziewałem się, że zostaniesz matką w tak młodym wieku. - powiedział Keegan, uśmiechając się lekko. Wyglądał prawie tak jak go zapamiętałam. To zabawne, że komuś takiemu uległam tyle lat temu.
-Ludzie się zmieniają. - mruknęłam cicho.
-Pójdziemy do salonu. - powiedział Wren. - Chodź, stary. Rada pewnie chce Cię poznać.
Spojrzałam na nich gdy wychodzili.
-Dobra. Co jest między Tobą i Louisem? - spojrzałam na Grace, która upuściła łyżeczkę.
-Też to zauważyłaś? - spytał Elias, a ja przytaknęłam. -No to się nie wywiniesz, Grace.
-Wydaje wam się. - Grace wywróciła oczami. - Jestem na strasznym kacu alkoholowo-moralnym. To nie ma nic wspólnego z Louisem. Po prostu mam zwolniony system reagowania.
-Ta, jasne. - mruknął rozbawiony Elias.
-Oj dajcie jej spokój. - mruknęła Lola, przeżuwając naleśnika. -Przecież wujek Louis kocha siebie i swoje skrzypce i nic więcej. Po za tym jest socjopatą. Ma zaburzenia psychiczne spowodowane utratą swojej mocy z którą był związany przez tyle lat. Skoro on nie jest w stanie kochać to nie da też się pokochać. Wiecie, to taka głęboka psychologia.
Nasza trójka spojrzała zaskoczona na Lolę, która jak gdyby nigdy nic przeżuwała swoje naleśniki.
-Och dajcie spokój, czytałam sporo. Opiekunka Aarona dawała mi wszystkie książki. I miałam netflixa więc chill. Ze mną w porządku jak zawsze. - mruknęła Lola, kończąc naleśniki.
-Dobra, wymiękam. To dziecko ma taką zdolność wprowadzania w zakłopotanie, że szkoda gadać. - westchnęła Grace.
-Dekkera z krwi i kości. - mruknęłam, biorąc ja na ręce. - Chodźmy dowiedzieć się o czym debatuje Rada.
-Przejmę kiedyś dowództwo w Radzie. - powiedziała Lola.
-Nie wątpię w to. - uśmiechnęłam się lekko, gdy weszłyśmy do salonu. -Jakie wnioski?
-Robert zostaje w Radzie. - powiedziała Kira. -Aaron za współprace zostaje uniewinniony, ale pod nadzorem, powrót Keegana do świata żywych usprawiedliwimy potrzebą ukrycia się przed pojmanym przestępcą. Zostałam również włączona do Rady. Musimy teraz tylko wprowadzić wszystko w życie i zająć się procesem drugiego syna Carlise'a.
-Musimy się zbierać. - powiedział Evan.
-Nie chcesz mi powiedzieć, że Ty też jedziesz. - spojrzałam na Evana z wyrzutem.
-Mam swoje obowiązki. - mruknął Evan, wstając.
-Obowiązki są dla Ciebie ważniejsze niż rodzina widzę. - wywróciłam oczami.
-To dziwne, że jeszcze nie lecisz pilnować swojej szkoły. - odciął się Evan.
-Bo tylko Dekkerowie stawiają władzę i pozycję nad własną rodzinę. - warknęłam i wyszłam z salonu. Spojrzałam na swoją córkę. - Co byś chciała porobić?
-Pojechać do Twojego wujka! - uśmiechnęła się promiennie. Ruszyłyśmy na górę, gdzie Lola przebrała się w strój księżniczki i ruszyłyśmy w drogę. Podczas drogi Lola opowiadała co robiła będąc więziona. Głównie zajmowała się nią opiekunka Aarona, która starała się odwrócić jej uwagę od tego, że jest porwana. Grała na skrzypcach dopóki zirytowany Cedric jej nie zabronił. Gdy dojechałyśmy do posiadłości Sary i Johna, Lola zaczęła mi robić wykład na temat chemii organicznej. Na szczęście Sara od razu wyszła nas powitać. Wzięła Sarę na ręce i przytuliła ją mocno.
-Jak my wszyscy za Tobą tęskniliśmy. - powiedziała po chwili.
-Spokojnie. - Lola uśmiechnęła się. - Nikt nie zabije słodkiej czterolatki z ponadprzeciętnym ilorazem inteligencji.
-W dodatku takiej skromnej. - zaśmiała się Sara i zaprosiła nas do środka. W salonie siedziała siostra Johna, razem z najstarszą córką.
-John i Kira wrócą razem. - powiedziała Sara. - Coś bardzo ważnego ich zatrzymało. Evan przyjedzie z Mattem i Eloise. Zjecie z nami kolację, prawda?
-Prawda! - zgodziła się radośnie Lola i spojrzała na Sage i Charlie. - Kim jesteście?
-Charlie jest siostrą Johna, a Sage jest jej najstarszą córką. - powiedziała Sara. -U góry jest  jeszcze Mia i Erin które właśnie się uczą.
-Masz trójkę dzieci? - spytała Lola. - Masz męża?
-Mam trójkę dzieci. - zaśmiała się Charlie. -Męża nie mam.
-Musicie przyzwyczaić się do Loli, jest bardzo, bardzo inteligentna. - uśmiechnęłam się. Lola zaczęła zadawać mnóstwo pytań Sage i Charlie. A potem Erin i Mii które do nas dołączyły. Postanowiłam pomóc Sarah która przygotowywała kolację. Po jakimś czasie dołączyli do nas Matt z Eliasem, Elo natomiast zaczęła bawić się z Lolą i swoimi kuzynkami. Bracia John'a pojawili się w momencie gdy zaczynaliśmy już jeść.
-Nie czekamy na tatę? - spytał Elias, nakładając sobie sałatki. Siedzieliśmy w rodzinnej atmosferze. Rodzina John'a odpuściła stare dzieje pomiędzy nimi i wydawało się, że pokochali Sarę od pierwszego wejrzenia. Nawet mnie i Lolę, traktowali jak rodzinę. Brandon był zauroczony Lolą, która zasypywała go pytaniami. W końcu otworzyły się drzwi a w nich stanęli John z Kirą i jakimś nieznajomym młodzieńcem o charyzmatycznym spojrzeniu, w ustach miał papierosa, natomiast druga ręka trzymała płaszcz. Wszyscy spojrzeli na John'a który był zdenerwowany.
-Moi drodzy... poznajcie Romana Benneta. Pierworodne dziecko mnie i Sary. - powiedział cicho. Wszyscy spoglądali niepewnie to na John'a, a to na zaskoczoną Sarah.
-Jesteś zbyt ładny, żeby umrzeć na raka płuc spowodowanego paleniem. - powiedziała cicho Lola.

środa, 20 stycznia 2016

EPILOG

Gdy wstałam, łóżko było puste. Gabriel musiał już wstać i kręcić się po domu. Zerknęłam na telefon, ale nie miałam żadnych nowych wiadomości - co było dość niepokojące, skoro Wren miał dać nam znać, czy jego ludzie dogonili Cedrica. Wzięłam ze sobą księgę i telefon, i poszłam do kuchni. Gabe siedział przed telewizorem i oglądał poranne wiadomości. Na stoliku przed nim stały kawy, rogaliki i kilka rzeczy, które tworzyły idealne francuskie śniadanie.
-Wcześnie wstałeś.-zauważyłam, siadając koło niego. 
-Croissanty szybko się rozchodzą.-odparł i pocałował mnie szybko.-Byłem w Lille, pogadać z Tessą. Ona i Lyn przechodzą kryzys. I przy okazji kupiłem nam śniadanie we francuskiej boulangerie.  
-Gabe, nigdy chyba nie przestaniesz mnie zaskakiwać.-zaśmiałam się i pocałowałam go.-Mam nadzieję, że między Tessą i Lyn się ułoży. Tego zerwania nikt nie przeżyje.-westchnęłam i sięgnęłam po rogalika.-Wren dzwonił?
-Jeszcze nie. Zadzwonię do niego zanim pójdziemy do domu.-obiecał.-Znalazłaś coś ciekawego w księdze?
-Jeszcze nie. Dzisiaj do tego usiądę.-obiecałam i wypiłam trochę kawy, podwijając nogi pod siebie. Gabe spojrzał na mnie podejrzliwie, smarując bagietkę jakimś serem. Sięgnął po pilota i ściszył telewizję.
-Okay, co się dzieje-spytał, siadając tak, żeby móc spojrzeć prosto na mnie. Pokręciłam głową.
-Nic się nie dzieje, Gabe. Oprócz tego, że kiedyś będziesz chciał mieć rodzinę, a ze mną może ci się to nie udać. I że nie potrafię funkcjonować w związku, co zresztą już zauważyłeś.-odpowiedziałam, czując jakbym w końcu zdjęła z siebie ciężar. Oboje źle funkcjonowaliśmy, będąc oficjalnie razem. Nie wychodziły nam randki, chodzenie za ręce, nie byłam nawet pewna czy wspólne śniadania. I oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Jednak Gabriel tylko westchnął ciężko, złapał mnie za kostki i przyciągnął do siebie. Chwilę później górował nade mną, patrząc mi w oczy.
-Louise, nie martwimy się teraz dziećmi. Rozmawialiśmy już o tym.-powiedział i pocałował mnie, a potem przejechał ustami po mojej szyi.-To po pierwsze. A po drugie, nie musimy dobrze funkcjonować w schematycznym związku pełnym romantycznych momentów. Jesteśmy Louise i Gabrielem, parą, która była zaręczona, nie będąc razem; która ma lekko psychopatyczne skłonności i w której oboje umarliśmy i wróciliśmy do życia.
Zaśmiałam się i objęłam ramionami jego szyję. Przyciągnęłam jego usta do swoich.
-Dobrze, Gabrielu Dekkerze. Będę z tobą funkcjonować w tym niekonwencjonalnym związku.-zaśmiałam się znowu i pocałowałam go, chwytając za brzeg jego koszulki i ściągając ją.

Usiadłam w swoim gabinecie w siedzibie Rady, stawiając na swoim biurku kawę i kładąc księgę. Musiało tam być jakieś zaklęcie, czar, urok, rytuał, który pomógłby zniszczyć Carlisle'a. Jednak ilość opisanych w księdze zaklęć była ogromna, a ja nadal nie byłam w połowie.
Sprawdziłam telefon i maile. Lynette wysłała zdjęcia z Francji, dodając, że świetnie się bawi. Na żadnym zdjęciu nie było Tessy. Wren nie dzwonił od kiedy rozmawiał z Gabrielem rano - jego ludzie prawie dogonili Cedrica, ale wymknął im się w ostatniej chwili. Do tego, Christian przypomniał, że nasza kuzynka przyjeżdża i powinniśmy się z nią spotkać, jak będzie po wszystkim. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Niedziela. W pracy. Miałam trzy dni.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Podniosłam głowę, zaskoczona. Zawołałam "Proszę" i spoglądałam zaciekawiona na wejście. Pojawił się w nim Glen, zaglądając ostrożnie, jakby bał się, że napotka tu stado zombie.
-Przeszkadzam?-spytał niepewnie. Pokręciłam głową. Szkot wszedł i nerwowo potargał ręką włosy.
-Muszę na trochę wyjechać.-oznajmił. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Dlaczego?
-Mam coś ważnego do załatwienia w Szkocji. Przepraszam, wiem, że to nie najlepszy moment na takie wyjazdy, ale to naprawdę pilne.
-Glen, co się dzieje? Co jest takiego pilnego?
-Nic, czym powinnaś sobie zaprzątać teraz głowę.-zapewnił mnie Szkot z niespotykaną u niego stanowczością. Potem zerknął na księgę, wziął ją do ręki, odnalazł odpowiednią stronę, a potem odłożył ją znów na moje biurko.-Pomyśl o tym.
Następnie Glen wstał, obszedł moje biurko, żeby mnie uściskać i po chwili był już za drzwiami.
A ja zagłębiłam się w lekturze rytuału.

Florence patrzyła niepewnie to na mnie, to na Gabriela. Evan ze zmarszczonymi brwiami czytał po raz kolejny opis rytuału, a Robert siedział z założonymi rękami, patrząc na nas wyczekująco.
-To może się udać.-stwierdziła Kira, opierająca się o kanapę obok mnie.-Zależy, czy Gabriel się zgodzi.
Przedstawiłam im pomysł chwilę temu i wszyscy nadal próbowali go przetrawić.
-Nie będę wymyślał głupich, egoistycznych wymówek, dlaczego miałbym się nie zgodzić.-odparł Gabe, nie odrywając wzroku od księgi.-To dobry pomysł. To jedyna opcja.
-Nie musisz tego robić.-zaznaczyłam, podchodząc do niego i przytulając go od tyłu.-Nie musisz się poświęcać.
-Gdybym musiał, to nie byłoby poświęcenie.-zauważył chłopak.-Weźmy się do pracy. Mamy mało czasu.
Wszyscy pokiwali głowami.
-Gdzie chcesz to wykonać?-spytał Robert, przeglądając ponownie opis rytuału.
-Carlisle chciał, żebym przyniosła ją do niego, ale myślę, że może uda się go ściągnąć gdzieś indziej. W Formby jest pewne miejsce, o którym mało kto wie. Niedaleko plaży, w lesie, są reszty budowli przypominającej Stonehenge. Księga mówi, o miejscu naznaczonym magią, więc powinno się udać.
-Wiem gdzie to. Mogę jechać natychmiast i wszystko przygotować na miejscu.-zadeklarowała się Florence.-Wezmę ze sobą Gabriela.
-Świetnie.-uśmiechnęłam się.-Evan, potrzebujemy wsparcia łowców. Ale niewykrytego.
-Pójdę z nim i wszystko załatwimy.-zapewniła Kira. Pokiwałam głową. Zostałam ja i Robert.
-Muszę załatwić coś z Wrenem. Robert, porozmawiaj z Johnem o zapewnieniu ochrony wszystkim. Ah, Kira, mogłabyś skontaktować się z Aaronem? Mógłby zabrać Lolę.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Florence szybko podeszła do mnie.
-W kogo zamierzasz przelać energię?-spytała.-Chcesz przywrócić Is?
-Is poświęciła swoje życie. Nie możemy jej przywrócić. Na tym polega cały plan z Carlislem.-wyjaśniłam. Musiałam jej powiedzieć co chciałam zrobić.-Chcę przywrócić Keegana.
-Keegana? Ale... to było pięć lat temu. Myślisz, że to dobry pomysł?
Skinęłam głową. Florence przyglądała mi się podejrzliwie jeszcze przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
-Okay. To widzimy się na miejscu.
Popatrzyłam za nią, gdy odchodziła w stronę Gabriela. Westchnęłam i poszłam po samochód. Pod dom Wrena dojechałam kilka minut później. Chłopak otworzył mi zaspany.
-Louise, co tu robisz?
-Mamy plan jak pozbyć się Carlilse'a... Eloise jest u ciebie?
-Nie, jest z Eliasem i Mattem.-odparł.-Wejdź.
Przepuścił mnie w drzwiach, a ja weszłam i ruszyłam do salonu. Wren usiadł na przeciwko mnie. Zaczęłam opowiadać mu o planie i wyjaśniłam, że chcę przywrócić Keegana i potrzebuję do tego jakiś jego rzeczy. Wren pokiwał głową i obiecał, że przyniesie coś z archiwum. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak poszedł otworzyć, a ja ruszyłam za nim.
-Cass.-Wren wyglądał na zaskoczonego. Przyjrzałam się dziewczynie, która stała w drzwiach. Była wysoką, olśniewająco piękną blondynką o niesamowicie długich nogach i błyszczących, niebieskich oczach. Byłam bliska rozdziawienia ust z podziwu.-Co tu robisz?
-Nie nachodzę cię w środku nocy.-odparła zgryźliwie Cass.-Wpuścisz mnie do środka, czy mam tak stać?
Wren pokręcił głową i przepuścił ją w drzwiach. Dziewczyna zdjęła płaszcz. Ubrana była w zwykłe, ciemne dżinsy i niebieską koszulę, ale była jedną z tych osób, które zawsze wyglądają, jakby właśnie zeszły z wybiegu. Cass spojrzała na mnie i uniosła brew.
-Cassandra Kirkland.-przedstawiła się, wyciągając rękę w geście przywitania. Uścisnęłam jej dłoń.
-Louise Tempest. Przepraszam, jeśli zabrzmię nieuprzejmie, ale kim jesteś?
-Wren o mnie nie wspominał?-zerknęła na niego rozbawiona.-Nie dziwię się. Byłam jego dziewczyną, dopóki nie zaszalał za bardzo. Możemy usiąść?
-Możemy nie wspominać tego co było?-mruknął Wren, gestem zapraszając nas do salonu. Cass usiadła na kanapie, ja na fotelu. Wren postanowił zostać w pozycji stojącej.
-Jackie odwiedziła mnie dziś rano. Najwyraźniej Cedric wybiera się jutro do Rio, aby namówić jakąś ważną osobistość do współpracy. Jackie nie dosłyszała nazwiska, ale to ma coś wspólnego z firmą, która produkuje broń.
Wren i ja wymieniliśmy spojrzenia. Szybko wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Gabriela, a potem do Evana, żeby wszystko im powiedzieć. Mieliśmy mało czasu, jeśli nie chcieliśmy powtórki z dojścia Cedrica do władzy.

Łowcy byli ustawieni na odpowiednich pozycjach. Evan i Wren wszystko dokładnie zaplanowali. Flo i ja wymieniłyśmy spojrzenia. Wszystko było gotowe.
-Możemy jechać.-zapowiedział Gabriel. Uniosłam brew.
-Nigdzie nie jedziemy. Flo odblokowała mi moce. Teleportujemy się do Carlisle'a.-złapałam go za rękę.
-Kocham cię.-powiedział szybko, a ja się tylko uśmiechnęłam. Sekundę później byliśmy w gabinecie Carlisle'a. Był on jednak pusty. Gabe spojrzał na mnie zdziwiony, ale szybko rozpłynął się w powietrzu, stając się niewidzialnym. Chwilę potem drzwi się otworzyły i stanął w nich ojciec Cedrica we własnej osobie.
-Louise? Co ty tu robisz?-spytał zaskoczony.-Nie prosiłem, żebyś przyszła.
-Przyniosłam księgę.-odpowiedziałam i wyciągnęłam księgę w jego stronę. Carlisle zrobił kilka kroków w moją stronę. Jednak wtedy otworzyły się drzwi i stanęła w nich Maud.
-Louise? Dzisiaj?-zdziwiła się. Jednak szybko dostrzegła księgę i zamarła w podziwie. Podeszła, aby ją zobaczyć. Ona i Carlisle dotknęli jej w tym samym momencie. I tyle wystarczyło.
Gabe i ja przenieśliśmy ich natychmiast do Formby. Maud była wprawdzie niezaplanowanym elementem, ale Gabe szybko przekazał ją łowcom.
Nie było potrzeby wygłaszania wielkich monologów. Florence rzuciła, na zaskoczonego całą sytuacją Carlisle'a, zaklęcie snu i mężczyzna szybko padł na ziemię. Porozumiewałam się z siostrą jedynie za pomocą spojrzeń.
Rozpoczęłyśmy rytuał, korzystając z instrukcji znalezionych w księdze. Kiedy została ostatnia rzecz, spojrzałam na Gabriela. Widziałam, że się nie waha, ale nie było to coś, co miał ochotę zrobić. Złapałam go za rękę i wypowiedziałam zaklęcie, równocześnie z siostrą. Chwilę później Gabe również leżał na ziemi, nieprzytomny. Ale nie mogłam przerwać rytuału, żeby mu pomóc. jego demon został poświęcony. Wzięłam do ręki sztylet i poczekałam, aż Carlisle się rozbudzi.
-Naprawdę zostałam do końca.-powiedziałam cicho i wbiłam ostrze w jego serce.
Opadłam na kolana i odetchnęłam głęboko.
-To koniec.-powiedziała Flo, podchodząc do mnie i obejmując mnie.-Koniec.
Przytuliłam siostrę.
-Lola. Aaron już pewnie ją przyprowadził.-zauważyłam i odsunęłam się trochę, aby podejść do Gabriela. Jego stan był inny niż Louisa.-Cholera. Evan, zabieram Gabriela do szpitala!-krzyknęłam i złapałam blondyna mocno za rękę. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam przed teleportacją, był podnoszący się na nogi Keegan Lowe. 

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 158 ~Florence.

Odkąd Lola zaginęła, Evan coraz bardziej budował wokół siebie mur. Nie byłam lepsza. Spaliśmy niby razem, ale osobno. Udawałam, że śpię do momentu w którym Evan opuszczał sypialnie, by iść zaparzyć kawę. Ostatnio prawie w ogóle nie śpię, całą noc wpatruje się w sufit. Sięgnęłam do szafki nocnej i wyjęłam z niej flakonik z błękitnym płynem. Wypiłam zawartość buteleczki i sprawdziłam zapas. Zostało jeszcze na trzy noce. Spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam trochę lepiej wizualnie. Zniknęły worki pod oczami, cera nabrała żywszego koloru i nie wydawałam się tak przeraźliwie chuda. Ubrałam się i zeszłam na dół gdzie Gabriel i Evan dyskutowali o Cedricu.
-Louise jeszcze śpi? - spytałam Gabriela, nalewając sobie kawy.
-Ubiera się. - Gabriel uśmiechnął się lekko. Chwyciłam drugi kubek, napełniłam go kawą i ruszyłam do pokoju siostry. Louise kończyła akurat robić makijaż, gdy weszłam z kawą.
-Hej, jak badania? - spytałam, przyglądając się siostrze. Od kilku dni skarżyła się na złe samopoczucie.
-Właściwe... - zaczęła Lou, gdy podałam jej kubek z kawą. -Nie mogę mieć dzieci.
-Louise! - odłożyłam kubek i przytuliłam siostrę. -Tak bardzo mi przykro.
-Daj spokój. - Louise machnęła ręką. -Ja i Gabriel nie nadajemy się jeszcze na rodziców, teraz musimy odnaleźć Lolę i zabić Carlise'a. Będę się tym martwić kiedyś. Wszystko w porządku?
-Tak, tak. Słabo spałam. - mruknęłam cicho.
-Mam nadzieje, że przestałaś już pić ten eliksir. Długotrwałe nadużywanie go, może spowodować skutki uboczne. - powiedziała Louise.
-Wiem, wiem. - uśmiechnęłam się lekko. - Muszę lecieć. John na mnie czeka. Phil ma dziś swój pierwszy dzień w szkole. Tak samo jak Erin od Johna.
-Flo, zaczekaj. - Louise przyjrzała mi się uważnie. -Coś się dzieje między Tobą i Evanem?
-Evan... - zaczęłam i spojrzałam na siostrę. - Ma gorsze dni. Wszystko będzie dobrze.
-No ja mam nadzieje. Ktoś musi sprawiać pozory ułożonego małżeństwa w tej rodzinie. Jesteście wytypowani  na równi z Mattem i Eliasem.
-Matt i Elias przecież nie są zaręczeni. - mruknęłam zaskoczona.
- Mają najszybsze szanse zaraz po was w tej rodzinie. Wiesz, Elo nadal jest dziewicą, między Lyn i Tess coś się skomplikowało... jesteście naszą ostatnią nadzieją. Z resztą ile wy zamierzacie być zaręczeni?
-Nie wiem. Pewnie do momentu w którym będziemy tak starzy, że zapomnimy o tym. - mruknęłam.-Idę do pracy, jeszcze mnie wyrzucą za spóźnienie.
-Sama siebie zwolnisz? -zaśmiała się Louise.
-W życiu czasem trzeba zrobić coś szalonego. - uśmiechnęłam się i wyszłam.

Gdy przyjechałam, John siedział obok Erin, która robiła coś na telefonie. Phil chodził po korytarzu i przeglądał wiszące tablice informacyjne.
-Przepraszam za spóźnienie. - uśmiechnęłam się słabo. -Korki. Gdzie Christian?
-W drugim korytarzu, rozmawia z jakaś dziewczyną. - powiedział John i wskazał palcem korytarz. Ujrzałam swojego ojca w towarzystwie Grace. Zdziwiło mnie to trochę. Gdy mnie dostrzegli, zamilkli.
-Cześć Flo. - Christian uśmiechnął się na mój widok, po czym zwrócił się do Grace. - Porozmawiamy później.
Grace uśmiechnęła się i ruszyła w stronę wyjścia, żegnając się z nami. Spojrzałam na swojego ojca.
-O co chodzi?
-To znaczy? -Christian spojrzał na mnie zaskoczony.
-No ty i Grace, zaprzyjaźniliście się? - spytałam.
-Tak jakby. Pomagam jej ze studiami.
-Okay. - westchnęłam. - Chodź. Ty i John musicie wypełnić standardowe papiery, dotyczące Erin i Phila. Ja za ten czas ich oprowadzę.
-Flo, wszystko w porządku? -mój ojciec spojrzał na mnie z troską. - Marnie wyglądasz, wiadomo już co z Lolą?
-Jest bezpieczna. - mruknęłam. - Na tyle ile oczywiście może być bezpieczna w kryjówce cholernych socjopatów.
Wróciłam do Johna, unikając kolejnych pytań mojego ojca.
-Erin, Phil chodźcie. - uśmiechnęłam się do nastolatków. Wyjęłam Erin telefon z ręki, z lekkim uśmiechem. - To nie jest zakazane, ale skup się. Jesteśmy rodziną, ale nie ma taryfy ulgowej.
-Skupie się, ale oddaj mi telefon. - mruknęła oburzona Erin, wyciągając rękę w moją stronę. Wywróciłam oczami i oddałam jej telefon. Schowała go w torebce.
-Ponieważ macie drobne zaległości przez dwa tygodnie, po lekcjach macie najważniejsze lekcje dodatkowo. Godzina dłużej was nie zbawi. Możecie dowolnie modyfikować swój plan do miesiąca od dzisiaj. Oczywiście po za zajęciami obowiązkowymi. Macie to wytłumaczone na pierwszych stronach waszych teczek. Zajęcia obowiązkowe zmieniają się co roku. Regulamin też macie w teczkach, oczywiście myślę, że jako rodzina nie będziecie mi sprawiać kłopotów. - spojrzałam na Erin i Phila. - Każde szkody wyrządzone w szkole, odbijają się na waszych świątecznych prezentach.
-Nie możesz nas tak traktować, tylko dlatego, że jesteśmy rodzinną. Innych uczniów nie będziesz karać. - mruknął Phil.
-Bo nie będę im kupować prezentów? - zaśmiałam się cicho. -Idziemy dalej.
Po oprowadzeniu Phila i Erin po szkole, wróciłam do swojego biura gdzie siedział Evan. Siadłam na przeciwko niego i spojrzałam na niego.
-Nie radzę sobie, okay? - zaczął. - Moi rodzice się rozstają, nie umiemy złapać Cedrica i Lola. Czuje się bezsilny.
-Evan, znajdziemy ją. - powiedziałam spokojnie. Wpływ eliksiru cały czas działał. -A rodzicami nie powinieneś się przejmować, są dorośli. Muszą sami wyjaśnić swoje sprawy.
-Czy Ty siebie słyszysz? - Evan wstał i zaczął chodzić niespokojnie po gabinecie. - Co się z tobą stało? Zachowujesz się ostatnio jak królowa śniegu. Masz wszystko i wszystkich gdzieś! Czy ty jeszcze chociaż przejmujesz się naszą córką?
-Słucham? - wstałam i spojrzałam na niego zaskoczona. -Może po prostu trzymam się planu? Dla bezpieczeństwa Loli? Mam siedzieć w domu i popadać w depresje? Tego chcesz?
-Może chce chociaż normalnej rozmowy? A nie, udawania że śpisz czy mijania się bez słowa! - warknął Evan.-Zaczęłaś mnie ignorować. Moi rodzice rozstają się właśnie przez to, że ze sobą nie rozmawiali.
-A może rozstają się przez to, że Robert był dupkiem i nikim się nie interesował? Może dlatego twoja matka nie oparła się pokusie, gdy przystojny francuz docenił kim jest. nie wpadłeś na to? - powiedziałam wkurzona jego wybuchem.
-Ty patrz! Też wpakowałaś się do łóżka, pseudo francuzowi! - wypomniał mi Evan. -Przy okazji przez trzy lata zapomniałaś mi powiedzieć, że mam córkę i teraz zachowujesz się jakby nic się nie stało!
-Możesz się wynosić. - powiedziałam spokojnie i pokazałam mu drzwi. Naszą kłótnie przerwał telefon. Evan rozmawiał z Louise.
-Tak, jestem z Flo. Już jedziemy. - Evan zakończył rozmowę, po czym spojrzał na mnie. -Jest sposób na zabicie Carlise. Musimy jechać.
Skinęłam głową i zabrałam kurtkę. Jeśli w grę wchodziło uratowanie Loli, nie ważne są kłótnie i spory. Nasza córka jest dla nas najważniejsza.

środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 157 ~Grace.

Ostatnie tygodnie miały jeden i ten sam schemat. Praca, impreza z Louisem i lądowanie u Christiana. Mężczyzna widywał mnie w różnym stanie. Nasza relacja opierała się na byciu przyjaciółmi z korzyściami. Z punktu widzenia osób trzecich mogłoby się to wydawać chore, mężczyzna który sypia z dziewczyną w wieku swojego syna. No cóż, normalność jest nudna.
-Ziemia do Grace! - Louis machał mi ręką przed twarzą. - Od dziesięciu minut siedzisz w bezruchu.
Wróciłam do rzeczywistości w której do Louisa kleiła się jakaś brunetka. Niski wzrost, rozmazany makijaż, iloraz inteligencji poniżej przeciętny.
-Pójdę już. - mruknęłam cicho. -Z resztą widzę, że masz już towarzystwo na poziomie.
-Grace? Wszystko w porządku? -Louis zmarszczył brwi.
-Tak? - warknęłam oschle. -Może po prostu nie mam ochoty na imprezę dzisiaj?
-Dobra. To wracamy do domu. -powiedział Louis z uśmiechem.
-Idę do Christiana. -wzięłam torebkę i zostawiłam Louisa w towarzystwie tej idiotki. Czemu musiał wybierać dziewczyny które do niego nie pasują? I dlaczego tak mnie to obchodzi. Szłam szybko pokonując kolejne uliczki, gdy nagle się zatrzymałam.
-Cholera! - mruknęłam, gdy uświadomiłam sobie, że wszystkie wybranki Louisa irytowały mnie z jednego powodu - nie były mną. Czułam coś do cholernego Louisa Parka i zdecydowanie nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Miałam ochotę krzyczeć. Wykrzyczeć mu ze jest ślepym idiotą. Że żałuję, że go poznałam. I że najbardziej na świecie, żałuję że jestem w nim zakochana. Weszłam do najbliższego sklepu i zakupiłam kilka butelek wina. Nim doszłam do Christiana, wszystkie były puste. W windzie oparłam się o ścianę i wybrałam numer Louisa. Musiałam mu wszystko powiedzieć. Na szczęście włączyła się poczta głosowa z przepełnioną ilością wiadomości, które zapewne były ode mnie. Oparłam się o framugę i zapukałam do drzwi. Christian otworzył mi po chwili i spojrzał na mnie z lekką dezaprobatą.
-Wyglądasz lepiej niż zwykle. -powiedział prowadząc mnie do kanapy. - Co się stało?
-Louis Park się stał. - zaśmiałam się cicho. -Jak ja go nienawidzę!
-Przecież się przyjaźnicie? - Christian zmarszczył brwi. - Coś się stało?
-No przyjaźnimy się. - powiedziałam, ściągając buty. -Ale przypadkiem się w nim zakochałam. Jak mogłam się w nim zakochać? Przecież on jest wkurzający, przyzwyczajony, że wszystko przychodzi łatwo, jest płytki, wkurza mnie jego karcący wzrok, kiedy robię coś głupiego. Jego cholerna troska, nie przesadzajmy potrafię o siebie zadbać... No przynajmniej czasem.
-Dlaczego aż tak Cię przeraża fakt, że się zakochałaś? - spytał Christian siadając obok mnie. - To chyba jakiś postęp.
-Bo zakochanie niesie ze sobą ból i cierpienie. Ja już się nacierpiałam. - mruknęłam.
-I do końca życia chcesz miewać jednorazowe przygody?
-Z Tobą się jeszcze przyjaźnię. - mruknęłam, opadając na kanapę.
-Świetnie pomysł na życie Grace, sypianie z ojcami swoich znajomych. - Christian wywrócił oczami.-Powinnaś porozmawiać z Louisem.
-I co? Nawet jeśli w jego zobojętniałym sposobie życia, pojawiłaby się myśl, że mógłby ze mną być, to jakby to się skończyło? Spróbowalibyśmy, po miesiącu zaczęlibyśmy się kłócić, wzajemnie zdradzać, aż w końcu rozstalibyśmy się w nienawiści i już nigdy byśmy nie rozmawiali ze sobą.
-Widzę, optymistycznie do tego podchodzisz. - mruknął rozbawiony Christian, wstając i wyciągając z komody koc.
-Jestem realistką. - mruknęłam zmęczona. -Ja i Louis? To nie ma prawa się zdarzyć.
-Niezbadane są ścieżki losu, Grace. - powiedział Christian, podchodząc do mnie i okrywając mnie kocem. - Idź już spać. Dobrze Ci to zrobi. Dobranoc.
Odpowiedziałam cicho i po chwili już spałam.