Po godzinie zadzwonił Jake, zapewniając że znaleźli Louise i że wszystko wytłumaczą jak wrócą. Postanowiłam wrócić do domu. Czułam się oszukana przez Evana i całą resztę, ale musiałam wrócić. Kiedy weszłam, ciało zniknęło a Evan i Alyssa siedzieli niespokojnie na sofie. Evan zerwał się żeby mnie uściskać ale zrobiłam unik.
-Co z Lyn? -zapytałam Alyssę, ignorując Evana.
-Jest w szpitalu. W ciężkim stanie, nie chcieli nas do niej wpuścić. -powiedziała cicho.
Skinęłam głową. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Christiana.
-Christian? Może przyjedziesz do nas? Weź ze sobą Matt'a i Phil'a. - powiedziałam spokojnym tonem, siląc się żeby mój głos brzmiał przyjaźnie.
-Jasne. - powiedział mój ojciec i się rozłączył.
Postanowiłam przygotować obiad, ruszyłam w stronę kuchni, starając sobie przypomnieć podstawowe czynności. W głowie miałam mętlik.
-Możesz powiedzieć o co ci chodzi? Bo za nic nie wiem! A skoro już zaczynamy mówić o przewinieniach, to może wytłumaczysz co robiłaś z dwoma chłopakami, na jakimś zadupiu chodź powinnaś być w psychiatryku?! - warknął Evan, wyraźnie poirytowany moim zachowaniem.
-Do niczego nie doszło! -spojrzałam na niego gniewnie. - Jesteś cholernym idiotą, jeśli myślisz że cię zdradziłam. I to tylko dowód że mi nie ufasz. Natomiast wy, chcieliście oszukać śmierć, nikt mnie nie poinformował łaskawie chociaż ci ufałam! Zginęła moja matka, zginął jakiś gościu, Lyn o mało co nie została uduszona przez Louise. Zrobiliście z niej potwora! Jak z Louise nie będzie wszystko dobrze, to pomyśl co się stanie z Gabrielem! A przy okazji zamordowanie dwóch osób pójdzie na marne.
-Florence! - uniósł się.
-Zamknij się, okej? Muszę przygotować posiłek dla mojej rodziny, która straciła kogoś kogo kochała!
Gdy skończyłam nakrywać do stołu, zadzwonił dzwonek. Alyssa i Evan siedzieli na kanapie. Otworzyłam drzwi i wpuściłam swoją rodzinę. Zamknęłam drzwi i uściskałam Christiana, następnie spojrzałam na braci.
-Chłopaki, posłuchajcie. Nie jestem siostrą roku, przez całe życie wychowywałam się z myślą, że jestem sierotą. Mimo starań waszej matki, nie chciałam dać jej szansy. Ale jest mi przykro. Gdybym wiedziała że, to się tak potoczy, zapobiegłabym. - objęłam braci, po czym zaprosiłam ich do stołu. Usłyszałam żałosne skomlenie.
-Cholera, czy nikt nie wpadł na to żeby wypuścić psy?! - warknęłam w stronę Evana. Otworzyłam drzwi na taras, a dwa labradory wbiegły do domu.
-Witajcie skarby. - zaczęłam głaskać oba pieski. -Stęskniłam się za wami.
W końcu dołączyłam do rodziny. Evan i Alyssa jedli z nami. Atmosfera była smutna, więc nikt nie nawiązywał rozmowy. Po obiedzie, Christian i moi bracia postanowili pojechać do siebie. Postanowiłam pokazać Alyssie jej pokój, żeby mogła się odświeżyć. Postanowiłam pójść poprzeglądać magiczne książki. Studiowałam właśnie rozdział o nietrafionych zaklęciach, kiedy do pokoju wślizgnął się Evan.
-Kocham cię, jasne? Nie chciałem cię okłamywać, ale wyjścia nie miałem. Działałem w dobrej sprawie. - powiedział zamykając drzwi.
-Twoja dobra sprawa chce nas zabić! -spojrzałam na niego.
-Nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem! -znalazł się przy mnie i spojrzał mi w oczy.
-Daj mi spokój. - mruknęłam. - Jestem na ciebie wściekła.
Evan uśmiechnął się po czym przyparł do ściany.
-Teraz to cię nienawidzę. - odsunęłam głowę.
Pocałował mnie w szyje.
-A jednak chyba nie. - mruknął mi do ucha. -Tęskniłem.
Objęłam go za szyję po czym nogami oplotłam w pasie, pocałowałam go. W pewnym momencie usłyszeliśmy czyjeś kroki.
-Ktoś miał jeszcze przyjść? - zapytał szeptem Evan, odrywając się niechętnie.
Pokręciłam przecząco głową, podeszliśmy cicho do drzwi. Uchyliłam je i dostrzegłam...
-Cameron? -szepnęłam cicho, zaskoczona że wchodzi do sypialni Alyssy a następnie poukładałam fakty. Mój przyjaciel w końcu się zakochał. Evan i ja zeszliśmy po cichu na dół. I położyliśmy się na kanapie. Zasnęłam po chwili.
czwartek, 24 października 2013
niedziela, 20 października 2013
Rozdział XLVII - Tessa
Najpierw narzekacie na brak rozdziałów, a potem skąpicie nawet komentarzy? Nieładnie.
xxxx Barbra
________________________
-Też chcę jechać!-krzyknęłam, chwytając brata za kurtkę. Gabe odwrócił się rozzłoszczony. Natychmiast odsunęłam się od niego na krok. Miał minę, jakby chciał mnie uderzyć.
-Nie mamy na to czasu, Theresa!-warknął. Wracaj tam i pomóż im zająć się Lyn. Powiedz im, co stało się Conradowi i Isleen.
-Evan im powie.-odparłam.-Błagam, pozwól mi jechać.
-Wsiadaj.-warknął i otworzył drzwi do samochodu, w którym siedzieli Jake i Cameron. Potem praktycznie wepchnął mnie do środka.-Jedziemy.-mruknął do chłopaków. Ci wymienili tylko zaskoczone spojrzenia.
-Gdzie?-spytał Jake.-I... Gabe, nie chciałbym psuć tego momentu, ale nie znam dziewczyny, która wsiadła do mojego auta, co niespecjalnie mi się podoba.
-Jestem Tessa, młodsza siostra Gabriela.-powiedziałam szybko.-Widzieliście Louise? Wybiegła z domu i...
-Louise? Tess, ona... nie żyje.-zauważył ostrożnie Cam. Wywróciłam oczami.
-Wskrzesiliśmy ją.-Gabriel tracił cierpliwość.-Odpalaj ten durny samochód i jedź do Formby. Mogła przenieść się do domu swoich rodziców.
-Przenieść się? Czyli... teleportować?-spytałam, otwierając szeroko oczy. Gabe kiwnął głową. Jake uruchomił silnik i ruszyliśmy w stronę małego miasteczka, łamiąc po drodze wszystkie przepisy.
W domu państwa Tempestów paliło się światło. Gdy samochód się zatrzymał, Gabe wyskoczył z niego i ruszył w stronę drzwi. Ja i Cam pobiegliśmy za nim. Gabe nie zawracał sobie głowy pukaniem, po prostu wszedł do domu. Weszłam zaraz za nim i stanęłam jak wryta. Louise stała na środku salonu, wewnątrz pentagramu. Wokół niej płonęły świece. Dziewczyna szeptała jakieś słowa. Gabe chciał do niej podejść, ale coś go zatrzymało. Jakby dookoła symbolu utworzyła się bariera.
Gabe jednak się nie poddał. Zgasił jedną ze świec i ją przewrócił. Powietrze zadrżało. Mój brat zrobił to samo z pozostałymi świecami. Kiedy skończył, pentagram zniknął, a Louise patrzyła na niego morderczym wzrokiem. Jej twarz wykrzywił po chwili ironiczny uśmiech.
-Gabriel. Odnalazłeś ukochaną.-powiedziała Louise. Gabe stanął jak słup soli.
-Ty nie jesteś Louise.-powiedział spokojnie. Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie znałam Louise, więc nie potrafiłam rozpoznać, czy to ona czy nie. Sądziłam jednak, że Gabe się na tym pozna.
-Częściowo masz rację.-odparła kobieta. Jej głos nie pasował do wyglądu Louise. Był dojrzały i przepełniony rozsądkiem.-Mam jej ciało, a ona jest gdzieś w głębi mnie, ale ja nie jestem nią.
-Więc kim jesteś?-spytał Jake, zbliżając się do niej.
-Jestem wspomnieniem. Jestem kobietą, która szuka zemsty. Kobietą, która chce uporządkować pewne sprawy, które pozostawiła dwadzieścia dwa lata temu bez nadzoru.
-Isleen poświęciła swoje życie dla Louise, nie dla ciebie.-warknęłam. Wszystko co zrobiliśmy poszło na marne. A mogło się udać. Louise mogła wrócić i być z nami... całkowicie normalna. Ale ktoś nie chciał do tego dopuścić.
-Isleen poświęciła swoje życie dla mnie.-odparła kobieta, siedząca wewnątrz ciała Louise.-A kiedy ja wróciłam, a zaklęcie nadal mogło zadziałać, przywróciłam Louise. Dla niej trzeba było poświęcić kogoś innego... A Conrad wydał się dobrym wyborem. Nie będzie więcej potrzebny.
-Kim jesteś?-zapytał Gabriel dobitnie. Kobieta utkwiła niebieskozielone oczy, kiedyś należące do Louise, w moim bracie i uśmiechnęła się.
-Nazywają mnie żoną króla i matką potwora. Lecz tak naprawdę mam na imię Maud i tak możecie się do mnie zwracać.-odpowiedziała.
-Czy... czy Louise słyszy o czym rozmawiamy?-spytał Gabe niepewnie. Maud kiwnęła głową.
-Mogę pozwolić ci przez chwilę z nią porozmawiać.-powiedziała. Nagle jej oczy podjechały do góry i widać było same białka. Trwało to zaledwie dwie sekundy, zanim wróciło do normalności. Louise albo Maud zaniosła się kaszlem.
-Cholera!-głos, który wydobył się z krtani dziewczyny brzmiał już młodziej. Gabe rzucił się w stronę dziewczyny.
-Louise.-objął ją, a ona odwzajemniła uścisk.-Jak to się stało, że musisz dzielić ciało z kimś innym?
-Wślizgnęła się przede mną.-odpowiedziała, nie wypuszczając Gabriela z uścisku. Nie żeby on chciał się odsunąć.-Zraniła Tessę i Lyn, kiedy byłam jeszcze zamroczona. Gabe, nie możesz jej ufać. Ona jest niesamowicie potężna.
-Kim ona tak naprawdę jest?-spytałam.
-To długa historia. Dwadzieścia parę lat temu żyły dwadzieścia trzy najpotężniejsze rodziny czarowników, które postanowiły zamieszkać w jednym miejscu. W miasteczku Chamberlain. Dowodził nimi jeden czarownik. W tamtych latach urodziło się przynajmniej jedno dziecko w każdej rodzinie. Potem wszyscy musieli uciekać, gdyż czarownik stworzył jakiś plan, który im się nie spodobał. Nie mieli oni jednak siły z nim walczyć. Nawet jego żona, Maud, odwróciła się od niego. Wyjechała, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, ale czarownik na to nie pozwolił. Gdy tylko urodziło się dziecko, zabił ją z zimną krwią i...-nagle oczy Louise znów podjechały do góry, a kiedy wróciły, stała przed nami Maud.
-Koniec bajek. Bierzemy się do pracy.
xxxx Barbra
________________________
-Też chcę jechać!-krzyknęłam, chwytając brata za kurtkę. Gabe odwrócił się rozzłoszczony. Natychmiast odsunęłam się od niego na krok. Miał minę, jakby chciał mnie uderzyć.
-Nie mamy na to czasu, Theresa!-warknął. Wracaj tam i pomóż im zająć się Lyn. Powiedz im, co stało się Conradowi i Isleen.
-Evan im powie.-odparłam.-Błagam, pozwól mi jechać.
-Wsiadaj.-warknął i otworzył drzwi do samochodu, w którym siedzieli Jake i Cameron. Potem praktycznie wepchnął mnie do środka.-Jedziemy.-mruknął do chłopaków. Ci wymienili tylko zaskoczone spojrzenia.
-Gdzie?-spytał Jake.-I... Gabe, nie chciałbym psuć tego momentu, ale nie znam dziewczyny, która wsiadła do mojego auta, co niespecjalnie mi się podoba.
-Jestem Tessa, młodsza siostra Gabriela.-powiedziałam szybko.-Widzieliście Louise? Wybiegła z domu i...
-Louise? Tess, ona... nie żyje.-zauważył ostrożnie Cam. Wywróciłam oczami.
-Wskrzesiliśmy ją.-Gabriel tracił cierpliwość.-Odpalaj ten durny samochód i jedź do Formby. Mogła przenieść się do domu swoich rodziców.
-Przenieść się? Czyli... teleportować?-spytałam, otwierając szeroko oczy. Gabe kiwnął głową. Jake uruchomił silnik i ruszyliśmy w stronę małego miasteczka, łamiąc po drodze wszystkie przepisy.
W domu państwa Tempestów paliło się światło. Gdy samochód się zatrzymał, Gabe wyskoczył z niego i ruszył w stronę drzwi. Ja i Cam pobiegliśmy za nim. Gabe nie zawracał sobie głowy pukaniem, po prostu wszedł do domu. Weszłam zaraz za nim i stanęłam jak wryta. Louise stała na środku salonu, wewnątrz pentagramu. Wokół niej płonęły świece. Dziewczyna szeptała jakieś słowa. Gabe chciał do niej podejść, ale coś go zatrzymało. Jakby dookoła symbolu utworzyła się bariera.
Gabe jednak się nie poddał. Zgasił jedną ze świec i ją przewrócił. Powietrze zadrżało. Mój brat zrobił to samo z pozostałymi świecami. Kiedy skończył, pentagram zniknął, a Louise patrzyła na niego morderczym wzrokiem. Jej twarz wykrzywił po chwili ironiczny uśmiech.
-Gabriel. Odnalazłeś ukochaną.-powiedziała Louise. Gabe stanął jak słup soli.
-Ty nie jesteś Louise.-powiedział spokojnie. Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie znałam Louise, więc nie potrafiłam rozpoznać, czy to ona czy nie. Sądziłam jednak, że Gabe się na tym pozna.
-Częściowo masz rację.-odparła kobieta. Jej głos nie pasował do wyglądu Louise. Był dojrzały i przepełniony rozsądkiem.-Mam jej ciało, a ona jest gdzieś w głębi mnie, ale ja nie jestem nią.
-Więc kim jesteś?-spytał Jake, zbliżając się do niej.
-Jestem wspomnieniem. Jestem kobietą, która szuka zemsty. Kobietą, która chce uporządkować pewne sprawy, które pozostawiła dwadzieścia dwa lata temu bez nadzoru.
-Isleen poświęciła swoje życie dla Louise, nie dla ciebie.-warknęłam. Wszystko co zrobiliśmy poszło na marne. A mogło się udać. Louise mogła wrócić i być z nami... całkowicie normalna. Ale ktoś nie chciał do tego dopuścić.
-Isleen poświęciła swoje życie dla mnie.-odparła kobieta, siedząca wewnątrz ciała Louise.-A kiedy ja wróciłam, a zaklęcie nadal mogło zadziałać, przywróciłam Louise. Dla niej trzeba było poświęcić kogoś innego... A Conrad wydał się dobrym wyborem. Nie będzie więcej potrzebny.
-Kim jesteś?-zapytał Gabriel dobitnie. Kobieta utkwiła niebieskozielone oczy, kiedyś należące do Louise, w moim bracie i uśmiechnęła się.
-Nazywają mnie żoną króla i matką potwora. Lecz tak naprawdę mam na imię Maud i tak możecie się do mnie zwracać.-odpowiedziała.
-Czy... czy Louise słyszy o czym rozmawiamy?-spytał Gabe niepewnie. Maud kiwnęła głową.
-Mogę pozwolić ci przez chwilę z nią porozmawiać.-powiedziała. Nagle jej oczy podjechały do góry i widać było same białka. Trwało to zaledwie dwie sekundy, zanim wróciło do normalności. Louise albo Maud zaniosła się kaszlem.
-Cholera!-głos, który wydobył się z krtani dziewczyny brzmiał już młodziej. Gabe rzucił się w stronę dziewczyny.
-Louise.-objął ją, a ona odwzajemniła uścisk.-Jak to się stało, że musisz dzielić ciało z kimś innym?
-Wślizgnęła się przede mną.-odpowiedziała, nie wypuszczając Gabriela z uścisku. Nie żeby on chciał się odsunąć.-Zraniła Tessę i Lyn, kiedy byłam jeszcze zamroczona. Gabe, nie możesz jej ufać. Ona jest niesamowicie potężna.
-Kim ona tak naprawdę jest?-spytałam.
-To długa historia. Dwadzieścia parę lat temu żyły dwadzieścia trzy najpotężniejsze rodziny czarowników, które postanowiły zamieszkać w jednym miejscu. W miasteczku Chamberlain. Dowodził nimi jeden czarownik. W tamtych latach urodziło się przynajmniej jedno dziecko w każdej rodzinie. Potem wszyscy musieli uciekać, gdyż czarownik stworzył jakiś plan, który im się nie spodobał. Nie mieli oni jednak siły z nim walczyć. Nawet jego żona, Maud, odwróciła się od niego. Wyjechała, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, ale czarownik na to nie pozwolił. Gdy tylko urodziło się dziecko, zabił ją z zimną krwią i...-nagle oczy Louise znów podjechały do góry, a kiedy wróciły, stała przed nami Maud.
-Koniec bajek. Bierzemy się do pracy.
Rozdział XLVI-Florence
W nawiązaniu do ostatniego posta Barbs i ostatnich komentarzy. Pisanie wymaga weny i czasu, a niedawno zaczął się rok szkolny. Może niektórzy z was mają to gdzieś ale jednak od pisania ważniejsza jest nauka. Dodatkowo i ja i Basia mamy przeróżne obowiązki domowe i tym podobne. Staramy się dawać jak najczęściej posty ale to nie są wakacje gdzie pisałyśmy po cztery posty dziennie. Jeśli się nie podoba, to już wasz problem.
xoxo Carrie.
____________________________________________________________________________
Wbiegłam do domu i zobaczyłam moją przyjaciółkę i siostrę. Tą którą uważałam za zmarłą. Właśnie próbowała zabić Lyn. W pomieszczeniu był gdzieś Gabriel i Tessa. Jakiś mężczyzna leżał martwy na podłodze.
-Louise! -postarałam się odwrócić jej uwagę i uratować Lyn -Przestań! Nie chcesz jej skrzywdzić. To twoja przyjaciółka. Była przy tobie kiedy mnie nie było, zna twoje sekrety i dzieliła się swoimi z tobą. Nie chcesz jej zabić. - mamrotałam jakieś uspokajające formułki niczym blondynka z jakiejś hiszpańskiej telenoweli.
-Zamknij się kretynko. - powiedziała Louise. Postanowiłam użyć mocy, chodź tak naprawdę nasze moce były identyczne. Więc to nic by nie dało. Po chwili wbiegła Alyssa i pomogła mi okiełznać moją siostrę. W pewnym momencie Lyn uświadomiła sobie co się dzieje, poczułam że ustępuje a następnie spojrzała na mnie i uciekła.
-Gabriel! -zawołałam. Przybiegł bo chwili. - W aucie czekają Cameron i Jake. Znajdźcie Louise.
-Trzeba wezwać pogotowie! - powiedziała Tessa, podbiegając do Lyn.
-Co wy tu odwaliliście? - warknęłam podchodząc do trupa. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? Dlaczego jesteście tak cholernie nie rozważni!
W drzwiach pojawił się Evan. Spojrzałam na niego gniewnie, po czym przyparłam mocą do ściany.
-Wiedziałeś?! - zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.
-Florence... -zaczął, ale szybko mu przerwałam.
-Daruj sobie! Mniej bolałoby, gdybyś przespał się z drużyną cheerleaderek! -puściłam go.
Alyssa dzwoniła właśnie po jakieś czarownice, a pogotowie było w drodze. Wybiegłam z domu i wybrałam numer Gabe'a. Musieliśmy znaleźć Lou. Była niebezpieczna dla świata. Zrobili z mojej siostry cholernego zombie! Ruszyłam biegiem w miejsca w które przypuszczalnie Louise mogłaby pójść.
__________________________________________________________________________
A teraz przepraszam za długość rozdziału. Brak weny ponieważ akurat tą część rozwinie Barbs ;)
xoxo Carrie.
____________________________________________________________________________
Wbiegłam do domu i zobaczyłam moją przyjaciółkę i siostrę. Tą którą uważałam za zmarłą. Właśnie próbowała zabić Lyn. W pomieszczeniu był gdzieś Gabriel i Tessa. Jakiś mężczyzna leżał martwy na podłodze.
-Louise! -postarałam się odwrócić jej uwagę i uratować Lyn -Przestań! Nie chcesz jej skrzywdzić. To twoja przyjaciółka. Była przy tobie kiedy mnie nie było, zna twoje sekrety i dzieliła się swoimi z tobą. Nie chcesz jej zabić. - mamrotałam jakieś uspokajające formułki niczym blondynka z jakiejś hiszpańskiej telenoweli.
-Zamknij się kretynko. - powiedziała Louise. Postanowiłam użyć mocy, chodź tak naprawdę nasze moce były identyczne. Więc to nic by nie dało. Po chwili wbiegła Alyssa i pomogła mi okiełznać moją siostrę. W pewnym momencie Lyn uświadomiła sobie co się dzieje, poczułam że ustępuje a następnie spojrzała na mnie i uciekła.
-Gabriel! -zawołałam. Przybiegł bo chwili. - W aucie czekają Cameron i Jake. Znajdźcie Louise.
-Trzeba wezwać pogotowie! - powiedziała Tessa, podbiegając do Lyn.
-Co wy tu odwaliliście? - warknęłam podchodząc do trupa. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? Dlaczego jesteście tak cholernie nie rozważni!
W drzwiach pojawił się Evan. Spojrzałam na niego gniewnie, po czym przyparłam mocą do ściany.
-Wiedziałeś?! - zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.
-Florence... -zaczął, ale szybko mu przerwałam.
-Daruj sobie! Mniej bolałoby, gdybyś przespał się z drużyną cheerleaderek! -puściłam go.
Alyssa dzwoniła właśnie po jakieś czarownice, a pogotowie było w drodze. Wybiegłam z domu i wybrałam numer Gabe'a. Musieliśmy znaleźć Lou. Była niebezpieczna dla świata. Zrobili z mojej siostry cholernego zombie! Ruszyłam biegiem w miejsca w które przypuszczalnie Louise mogłaby pójść.
__________________________________________________________________________
A teraz przepraszam za długość rozdziału. Brak weny ponieważ akurat tą część rozwinie Barbs ;)
piątek, 18 października 2013
Rozdział XLV - Lynette
Na samym początku chciałabym przeprosić, za długi czas, jaki minął od ostatniej publikacji. Ponieważ teraz moja kolej na rozdział, Caro mogła mnie tylko popędzać. A ja? A ja się uczyłam, imprezowałam i szukałam mojej weny (okazało się, że nie było jej pod szafą :) ). Ale wracam do czynnego udzielania się i mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale program nauczania w klasie pre-IB nie należy do najluźniejszych :(.
Przemęczona, po robieniu filmiku na TOK, 3 kartkówkach i robieniu koleżance tutoriala na informatykę, Wasza Barbra ;*.
___________________________
-Wszystko idzie dobrze.-zapewniła mnie Tessa, zaciągając się. Miała 17 lat i teoretycznie powinnam być jej odpowiedzialną, starszą przyjaciółką, ale było mi w tamtym momencie wszystko jedno. Strzepałam popiół, wzdychając.
-Ile wam jeszcze zajmie robienie syna Frankensteina z mojej najlepszej przyjaciółki?-spytałam. Tessa parsknęła śmiechem i wzruszyła ramionami.
-Conrad jest dobrej myśli. Najwyżej kilka dni. Byłaś u Florence?-spytała zaciekawiona. Przytaknęłam.
-Rozmawiałam z nią trochę. Wypisują ją w poniedziałek, więc powinniście się pospieszyć.-posłałam jej znaczące spojrzenie. Tessa obiecała, że przekaże wszystko Conradowi i Isleen, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę domu Flo i Louise. Zgasiłam papierosa i zadzwoniłam do Cedrica. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
-Ced, tu Lynette. Chciałabym się z tobą spotkać... muszę z tobą porozmawiać. Zadzwoń do mnie, proszę.-rozłączyłam się.
Przemęczona, po robieniu filmiku na TOK, 3 kartkówkach i robieniu koleżance tutoriala na informatykę, Wasza Barbra ;*.
___________________________
-Wszystko idzie dobrze.-zapewniła mnie Tessa, zaciągając się. Miała 17 lat i teoretycznie powinnam być jej odpowiedzialną, starszą przyjaciółką, ale było mi w tamtym momencie wszystko jedno. Strzepałam popiół, wzdychając.
-Ile wam jeszcze zajmie robienie syna Frankensteina z mojej najlepszej przyjaciółki?-spytałam. Tessa parsknęła śmiechem i wzruszyła ramionami.
-Conrad jest dobrej myśli. Najwyżej kilka dni. Byłaś u Florence?-spytała zaciekawiona. Przytaknęłam.
-Rozmawiałam z nią trochę. Wypisują ją w poniedziałek, więc powinniście się pospieszyć.-posłałam jej znaczące spojrzenie. Tessa obiecała, że przekaże wszystko Conradowi i Isleen, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę domu Flo i Louise. Zgasiłam papierosa i zadzwoniłam do Cedrica. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
-Ced, tu Lynette. Chciałabym się z tobą spotkać... muszę z tobą porozmawiać. Zadzwoń do mnie, proszę.-rozłączyłam się.
Dwie godziny później stałam w drzwiach mojego pokoju nie wierząc własnym oczom. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stał przy mojej komodzie i przeglądał notatki, które tam rozrzuciłam.
-Wren!-zapiszczałam jak małe dziecko i rzuciłam się bratu na szyję.
-Cześć, Netty.-uśmiechnął się i przytulił mnie opiekuńczo. Tylko on miał prawo nazywać mnie Netty. Dla wszystkich innych byłam po prostu Lyn.
-Co ty tu robisz?-zapytałam w końcu, kiedy skończyliśmy się witać. Wren zmarszczył czoło, jak zwykle, gdy był zatroskany lub zmartwiony.
-Musimy porozmawiać. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że na świecie są różne... Stworzenia, które są podobne do ludzi... Które są ludźmi, przynajmniej w pewnym stopniu.-brat przyglądał mi się uważnie. Zamarłam. Wiedział o wiedźmach.
-Ty... Mówisz o wiedźmach?-spytałam niepewnie. Wren skinął głową.
-O wiedźmach, łowcach, strażnikach, osuszaczach i wielu innych stworzeniach.-Wren nie spuszczał ze mnie wzroku.-Jakaś wiedźma była w tym pokoju i to przez długi czas.
-Louise...-szepnęłam.-Skąd ty to wiesz?
-To jest instynkt.-odparł.-Lynette, musisz w końcu dowiedzieć się, czym jesteś.
W tamtym momencie czułam się jak małe, przerażone dziecko. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czym byłam? Niemożliwe, żebym również należała do tamtego świata. Chociaż Alyssa stwierdziła, że przyciągać wiedźmy... Mój brat potrafił je wyczuć...
-Opowiedz mi.-poprosiłam. W połowie opowieści, przerwał nam telefon. Odebrałam.
-Lyn! Przyjedźcie jak najszybciej!-Tessa była podespkscytowana. Sama aż się zerwałam.
-Udało się?
-Na to wygląda. Szybko!-dziewczyna się rozłączyła.
-Wren, muszę iść. Możesz tu przenocować i spotkamy się jak wrócę.-obiecałam i wybiegłam z pokoju. Po kilku minutach byłam na miejscu. Weszłam do domu i zauważyłam Louise, trzymającą nóż na gardle Tessy. Isleen nie widziałam, a Conrad leżał na ziemi z nożem w klatce piersiowej. Gabe na wpół siedział obok niego, nieprzytomny, opierając się o ścianę.
-Lynette. Czekałam na ciebie.-uśmiechnęła się moja przyjaciółka. Odepchnęła od siebie Tessę.-Łap brata i zniknij mi z oczu.-warknęła. Stałam jak skamieniała, ale Tessa spełniła jej życzenie. Louise znów zwróciła się do mnie.-Teraz twoja kolej, przyjaciółko.
-Nie.-wydusiłam z siebie, ledwo potrafiąc mówić. Tylko to jedno słowo wyszło z moich ust. Nie zdołałam powiedzieć nic więcej. Moje myśli pędziły jak szalone. To nie tak powinno się skończyć. Byliśmy tacy ostrożni, uważaliśmy, żeby się nie wychylać. Ale nie udało nam się. Nie, nie udało się mnie. Oni dadzą jakoś radę. Tylko bałam się o Tessę. Jeśli Gabriel już nie odzyska swojego dawnego nastroju, to ona nie wytrzyma. Skuliłam się ze strachu. Nigdy nie byłam odważna, a ta sytuacja mnie przerastała. Płakałam, błagałam o litość, jak ostatni tchórz. Ale tym przecież właśnie byłam.
-Cicho.-odezwała się postać, niegdyś tak mi bliska. Próbowałam stłumić szloch, ale nie potrafiłam. Nagle zabrakło mi powietrza. Ktoś, kogo mogłam nazwać kiedyś przyjacielem nie ruszył się z miejsca, ale za pomocą magii, nie dopuszczał do mnie powietrza, którego tak łapczywie próbowałam nabrać w obolałe płuca. Po chwili miałam mroczki przed oczami i nie widziałam już nic.
-Cicho.-odezwała się postać, niegdyś tak mi bliska. Próbowałam stłumić szloch, ale nie potrafiłam. Nagle zabrakło mi powietrza. Ktoś, kogo mogłam nazwać kiedyś przyjacielem nie ruszył się z miejsca, ale za pomocą magii, nie dopuszczał do mnie powietrza, którego tak łapczywie próbowałam nabrać w obolałe płuca. Po chwili miałam mroczki przed oczami i nie widziałam już nic.
niedziela, 6 października 2013
Rozdział XLIV - Florence
Siedziałam na łóżku i czytałam artykuł o rozmowach z duchami. Nie wierzyłam w takie sprawy, ale warto spróbować. Skupiłam się na Louise. Po chwili pojawiła się jej postać.
-W końcu! Myślałam że wiecznie będziesz myśleć że jestem tylko twoim uronieniem. Ja rozumiem masz ze sobą problemy ale ja tu jestem. A ty mnie skutecznie od siebie odcięłaś. Tak się nie postępuje siostrzyczko!- powiedziała oburzona.
-Spoko, nie ma problemu. -uśmiechnęłam się. - Co u Ciebie?
-A no nic, obserwuje sobie twoje nudne szpitalne życie, no i umarłam. Nic nowego. - powiedziała wywracając oczami.
-Przepraszam, ale jak lądujesz w wariatkowie to się zastanawiasz czy wariujesz. - odpowiedziałam skruszona.
-No już dobrze. - odpowiedziała uśmiechając się.
-Trochę dziwnie się czuję. Szkoda że nie mogę cię przytulić. - powiedziałam cicho. - Dlaczego właściwie jesteś duchem? W sensie utknęłaś tu.
-Trudno to wyjaśnić. Chciałam przejść na drugą stronę ale coś mnie zatrzymywało. Uczucia Lyn, twoje i Gabriela, trudno było rozróżnić które mocniej. Więc zostałam.
-Zawsze tak tu będziesz?
-Nie wiem. -wzruszyła ramionami. -Ktoś idzie! Wrócę później.
Po chwili usłyszałam pukanie a następnie w drzwiach pojawiły się dwie postacie.
-Florence, czy ty zawsze musisz się wpakować w jakieś bagno? - powiedział Cameron. Druga towarzysząca mu postać, roześmiała się.
-Jake? Cameron? Gdzie wy do cholery się podziewaliście? - rzuciłam im się na szyje.
-Na Jamajce, zioło paliliśmy. - odpowiedział Cameron.
-Jasne, ja natomiast zostałam profesjonalną striptizerką. - mruknęłam.
-Pokażesz? - wyrwało się Jake'owi. Roześmialiśmy się.
-Mamy dla ciebie coś. - Cameron podał mi mój telefon. - Oddali ci. Chcieliśmy sobie poczytać twoje niegrzeczne esemesy z Dekkerem ale masz blokadę.
Pokazałam mu język. Odblokowałam telefon na którym było sporo wiadomości. Odczytałam najnowszą.
,,Kto by pomyślał, twoja rodzina, przyjaciele i chłopak mają przed tobą sekrety. Siedzą razem i spiskują. Jedź do posiadłości w Cambridge po odpowiedzi. Inaczej ktoś niedoświadczony pożałuje.
-Przyjaciel''
W załączniku znajdowało się zdjęcie gdzie Dekkerowie, Lyn, jakiś obcy mężczyzna oraz moja matka. Na podłodze siedziała Ivy i bawiła się z psami. Przeraziłam się. Nie mogłam pozwolić żeby Ivy stała się krzywda.
-Chłopaki, co byście powiedzieli na wypad do Cambridge na weekend? My i jeszcze Alyssa. W prawdzie mam wyjść w poniedziałek ale znając wasze umiejętności to uda wam się zwolnić mnie i Alyssę wcześniej. Dla Lys weźcie albo zwolnienie tymczasowe albo coś. O ile chcecie. -uśmiechnęłam się.
-Jasne! - powiedział z entuzjazmem Cameron.
Jake skinął głową.
-Tylko nikt nie może się dowiedzieć. Ja załatwię żeby wszyscy myśleli że tu będę jeszcze do poniedziałku. -uśmiechnęłam się.
-Jasne, to pójdziemy załatwić to i owo i wrócimy po was. - puścili oko i wyszli.
Zadzwoniłam do osób zajmujących się rezydencją i uprzedziłam o przyjeździe tak aby mogli wszystko przygotować. Następną osobą odwiedzającą mnie była Lyn. Powitałam ją z uśmiechem.
-Jak się czujesz? - zapytała mnie.
-Nie narzekam. W końcu mnie wypisują. A to już powód do radości. -uśmiechnęłam się. - A u Ciebie jak?
-A lepiej już. Nie umie się przyzwyczaić do zmian. - westchnęła.
-Rozumiem. Wszystko tak gwałtownie się zmieniło. Nawet nie wiedziałam że Louise tu jest. A tu bum! Pojawia się ona, Gabriel przestał jeździć w wyścigach, ja i Evan zostaliśmy parą, poznałam Ciebie. Całe życie do góry nogami.
Zaśmiała się.
-Louise już taka była. - uśmiechnęła się. Zauważyłam w jej zachowaniu coś dziwnego. Nie potrafiłam tego zinterpretować, ale ewidentnie coś było nie tak. Muszę się dowiedzieć co. Ale to po weekendzie. Mam dowód że ,,Przyjaciel'' miał racje.
-A co z Gabrielem? Wyszedł już? -zmieniłam gwałtownie temat.
-Tak, dziś rano. - uśmiechnęła się. - Jego rodzina miała jakąś naradę. Rodzinne sprawy. Podobno jego ojciec chce się osiedlić tutaj ale ich macocha kręci nosem.
W tym co mówiła nie wszystko było prawdą. Czułam to.
-To będzie ciekawe. A jak Rickey? - znów zmiana tematu.
-Tęskni za swoją panią. - Lyn spojrzała na zegarek. - Muszę już iść. Do zobaczenia w poniedziałek.
Pocałowała mnie w policzek i wyszła. Czekałam tylko na przyjście Christiana. I pojawił się nie całą godzinę później. Wprowadziłam go w mój plan. Zgodził się i obiecał że nikomu nic nie powie. Potem mi pomógł się spakować. Zajęło to więcej czasu niż myślałam. Potem już czekałam na pielęgniarkę. Kiedy weszła od razu się zerwałam. Byłam wolna. Dołączyłam do Jake i Cam'a i wspólnie zaczekaliśmy na Alyssę. Przyszła chwilę później z walizką i torbą.
-Florence, o co chodzi? Powiedzieli że jestem wypisana i jadę gdzieś z przystojnymi mężczyznami.
Zaśmiałam się.
-No cóż, udało mi się Ciebie stąd wyciągnąć, jedziemy do Cambrige na weekend... - odwróciłam się i spojrzałam za Cam'a i Jake'a. - Ale przystojnych mężczyzn nie widzę. - zaśmiała się. - Chłopaki to jest Alyssa, moja kompanka wśród świrów. -zwróciłam się do Lys. - To natomiast są Cameron i Jake. Są łowcami i moimi przyjaciółmi. Możesz na nich liczyć.
Uśmiechnęłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę samochodu. Jechaliśmy mustangiem Camerona. Uwielbiałam to auto. Cameron pozwolił mi prowadzić a sam wgramolił się na tylne siedzenie obok Aly. Obok mnie usiadł Jake i uśmiechnął się do mnie. Odjechaliśmy. Droga minęła nam na gadaniu o różnych pierdołach. Cieszyłam się z wolności. Rezydencja Fitzgeraldów mieściła się na skraju miasta. Podjechałam pod bramę i poczekałam aż się otworzy. Następnie podjechałam pod dom. Nie zmienił się odkąd tu byłam ostatni raz. Drzwi otworzyła nam poczciwa nieco starawa Amestia. Pracowała u mojego wujka od wielu lat a mi zastępowała babcię. Postawiliśmy torby i obeszliśmy dom i jezioro.
-Pięknie tu. - powiedziała Lys.
-Co tu właściwie robimy? -zapytał Jake.
-Odpoczywamy. -wywróciłam oczami. -Po tym wszystkim chce odpocząć z przyjaciółmi.
-No właśnie! - Cameron wziął mnie pod ramię. - Nie narzekaj babciu.
Zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w stronę salonu.
-Pod traktuj to jako VIP-owską imprezę. - powiedziałam do Jake'a uruchamiając odtwarzacz. Następnie otworzyłam barek. - Częstujcie się! Wszystko nasze!
Wzięłam butelkę martini i napiłam się.
Cameron kręcił się przy Alyssie. A może mi się wydawało. Pod wieczór Cam i Lys mieli już nieźle w czubie, wyszłam na taras i spojrzałam na jezioro.
-Nie za zimno? -Jake okrył mi ramiona kurtką.
-Dziękuje -uśmiechnęłam się.
-Jak się czujesz? - przyjrzał mi się z troską.
-Dobrze. Już jest dobrze. - skłamałam.
Podszedł do mnie.
-Florence. -szepnął po czym nachylił się z zamiarem pocałowania mnie. Odsunęłam się.
-Nie mogę. - szepnęłam. - Jestem z Evanem.
-Rozumiem. - widziałam ból w jego oczach. - Nie jesteś mi obojętna.
-Jesteś moim przyjacielem. - odpowiedziałam. - Ale mam Evana.
Skinął głową. Dołączyliśmy do pozostałych. Po północy wszyscy stwierdziliśmy że chce nam się spać. Rozlokowałam przyjaciół i poczekałam aż zasną. Wymknęłam się z pokoju i poszłam do biura wujka. Było tu dużo informacji. Między innymi księgi czarów i informacje na temat osuszaczy. Pozbierałam wszystko i postanowiłam się zająć tym w domu.
Po chwili dostałam sms.
,,Teraz ty masz sekret przed nimi. Evan nie będzie szczęśliwy.- P''
Załącznikiem było zdjęcie z tarasu. Przeklnęłam cicho. Będe musiała zająć się panem P.
Na następny dzień obudziłam się z krzykiem. Wszyscy stali przy łóżku.
-Coś niedobrego się dzieje. Wracamy do Liverpool'u.
-W końcu! Myślałam że wiecznie będziesz myśleć że jestem tylko twoim uronieniem. Ja rozumiem masz ze sobą problemy ale ja tu jestem. A ty mnie skutecznie od siebie odcięłaś. Tak się nie postępuje siostrzyczko!- powiedziała oburzona.
-Spoko, nie ma problemu. -uśmiechnęłam się. - Co u Ciebie?
-A no nic, obserwuje sobie twoje nudne szpitalne życie, no i umarłam. Nic nowego. - powiedziała wywracając oczami.
-Przepraszam, ale jak lądujesz w wariatkowie to się zastanawiasz czy wariujesz. - odpowiedziałam skruszona.
-No już dobrze. - odpowiedziała uśmiechając się.
-Trochę dziwnie się czuję. Szkoda że nie mogę cię przytulić. - powiedziałam cicho. - Dlaczego właściwie jesteś duchem? W sensie utknęłaś tu.
-Trudno to wyjaśnić. Chciałam przejść na drugą stronę ale coś mnie zatrzymywało. Uczucia Lyn, twoje i Gabriela, trudno było rozróżnić które mocniej. Więc zostałam.
-Zawsze tak tu będziesz?
-Nie wiem. -wzruszyła ramionami. -Ktoś idzie! Wrócę później.
Po chwili usłyszałam pukanie a następnie w drzwiach pojawiły się dwie postacie.
-Florence, czy ty zawsze musisz się wpakować w jakieś bagno? - powiedział Cameron. Druga towarzysząca mu postać, roześmiała się.
-Jake? Cameron? Gdzie wy do cholery się podziewaliście? - rzuciłam im się na szyje.
-Na Jamajce, zioło paliliśmy. - odpowiedział Cameron.
-Jasne, ja natomiast zostałam profesjonalną striptizerką. - mruknęłam.
-Pokażesz? - wyrwało się Jake'owi. Roześmialiśmy się.
-Mamy dla ciebie coś. - Cameron podał mi mój telefon. - Oddali ci. Chcieliśmy sobie poczytać twoje niegrzeczne esemesy z Dekkerem ale masz blokadę.
Pokazałam mu język. Odblokowałam telefon na którym było sporo wiadomości. Odczytałam najnowszą.
,,Kto by pomyślał, twoja rodzina, przyjaciele i chłopak mają przed tobą sekrety. Siedzą razem i spiskują. Jedź do posiadłości w Cambridge po odpowiedzi. Inaczej ktoś niedoświadczony pożałuje.
-Przyjaciel''
W załączniku znajdowało się zdjęcie gdzie Dekkerowie, Lyn, jakiś obcy mężczyzna oraz moja matka. Na podłodze siedziała Ivy i bawiła się z psami. Przeraziłam się. Nie mogłam pozwolić żeby Ivy stała się krzywda.
-Chłopaki, co byście powiedzieli na wypad do Cambridge na weekend? My i jeszcze Alyssa. W prawdzie mam wyjść w poniedziałek ale znając wasze umiejętności to uda wam się zwolnić mnie i Alyssę wcześniej. Dla Lys weźcie albo zwolnienie tymczasowe albo coś. O ile chcecie. -uśmiechnęłam się.
-Jasne! - powiedział z entuzjazmem Cameron.
Jake skinął głową.
-Tylko nikt nie może się dowiedzieć. Ja załatwię żeby wszyscy myśleli że tu będę jeszcze do poniedziałku. -uśmiechnęłam się.
-Jasne, to pójdziemy załatwić to i owo i wrócimy po was. - puścili oko i wyszli.
Zadzwoniłam do osób zajmujących się rezydencją i uprzedziłam o przyjeździe tak aby mogli wszystko przygotować. Następną osobą odwiedzającą mnie była Lyn. Powitałam ją z uśmiechem.
-Jak się czujesz? - zapytała mnie.
-Nie narzekam. W końcu mnie wypisują. A to już powód do radości. -uśmiechnęłam się. - A u Ciebie jak?
-A lepiej już. Nie umie się przyzwyczaić do zmian. - westchnęła.
-Rozumiem. Wszystko tak gwałtownie się zmieniło. Nawet nie wiedziałam że Louise tu jest. A tu bum! Pojawia się ona, Gabriel przestał jeździć w wyścigach, ja i Evan zostaliśmy parą, poznałam Ciebie. Całe życie do góry nogami.
Zaśmiała się.
-Louise już taka była. - uśmiechnęła się. Zauważyłam w jej zachowaniu coś dziwnego. Nie potrafiłam tego zinterpretować, ale ewidentnie coś było nie tak. Muszę się dowiedzieć co. Ale to po weekendzie. Mam dowód że ,,Przyjaciel'' miał racje.
-A co z Gabrielem? Wyszedł już? -zmieniłam gwałtownie temat.
-Tak, dziś rano. - uśmiechnęła się. - Jego rodzina miała jakąś naradę. Rodzinne sprawy. Podobno jego ojciec chce się osiedlić tutaj ale ich macocha kręci nosem.
W tym co mówiła nie wszystko było prawdą. Czułam to.
-To będzie ciekawe. A jak Rickey? - znów zmiana tematu.
-Tęskni za swoją panią. - Lyn spojrzała na zegarek. - Muszę już iść. Do zobaczenia w poniedziałek.
Pocałowała mnie w policzek i wyszła. Czekałam tylko na przyjście Christiana. I pojawił się nie całą godzinę później. Wprowadziłam go w mój plan. Zgodził się i obiecał że nikomu nic nie powie. Potem mi pomógł się spakować. Zajęło to więcej czasu niż myślałam. Potem już czekałam na pielęgniarkę. Kiedy weszła od razu się zerwałam. Byłam wolna. Dołączyłam do Jake i Cam'a i wspólnie zaczekaliśmy na Alyssę. Przyszła chwilę później z walizką i torbą.
-Florence, o co chodzi? Powiedzieli że jestem wypisana i jadę gdzieś z przystojnymi mężczyznami.
Zaśmiałam się.
-No cóż, udało mi się Ciebie stąd wyciągnąć, jedziemy do Cambrige na weekend... - odwróciłam się i spojrzałam za Cam'a i Jake'a. - Ale przystojnych mężczyzn nie widzę. - zaśmiała się. - Chłopaki to jest Alyssa, moja kompanka wśród świrów. -zwróciłam się do Lys. - To natomiast są Cameron i Jake. Są łowcami i moimi przyjaciółmi. Możesz na nich liczyć.
Uśmiechnęłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę samochodu. Jechaliśmy mustangiem Camerona. Uwielbiałam to auto. Cameron pozwolił mi prowadzić a sam wgramolił się na tylne siedzenie obok Aly. Obok mnie usiadł Jake i uśmiechnął się do mnie. Odjechaliśmy. Droga minęła nam na gadaniu o różnych pierdołach. Cieszyłam się z wolności. Rezydencja Fitzgeraldów mieściła się na skraju miasta. Podjechałam pod bramę i poczekałam aż się otworzy. Następnie podjechałam pod dom. Nie zmienił się odkąd tu byłam ostatni raz. Drzwi otworzyła nam poczciwa nieco starawa Amestia. Pracowała u mojego wujka od wielu lat a mi zastępowała babcię. Postawiliśmy torby i obeszliśmy dom i jezioro.
-Pięknie tu. - powiedziała Lys.
-Co tu właściwie robimy? -zapytał Jake.
-Odpoczywamy. -wywróciłam oczami. -Po tym wszystkim chce odpocząć z przyjaciółmi.
-No właśnie! - Cameron wziął mnie pod ramię. - Nie narzekaj babciu.
Zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w stronę salonu.
-Pod traktuj to jako VIP-owską imprezę. - powiedziałam do Jake'a uruchamiając odtwarzacz. Następnie otworzyłam barek. - Częstujcie się! Wszystko nasze!
Wzięłam butelkę martini i napiłam się.
Cameron kręcił się przy Alyssie. A może mi się wydawało. Pod wieczór Cam i Lys mieli już nieźle w czubie, wyszłam na taras i spojrzałam na jezioro.
-Nie za zimno? -Jake okrył mi ramiona kurtką.
-Dziękuje -uśmiechnęłam się.
-Jak się czujesz? - przyjrzał mi się z troską.
-Dobrze. Już jest dobrze. - skłamałam.
Podszedł do mnie.
-Florence. -szepnął po czym nachylił się z zamiarem pocałowania mnie. Odsunęłam się.
-Nie mogę. - szepnęłam. - Jestem z Evanem.
-Rozumiem. - widziałam ból w jego oczach. - Nie jesteś mi obojętna.
-Jesteś moim przyjacielem. - odpowiedziałam. - Ale mam Evana.
Skinął głową. Dołączyliśmy do pozostałych. Po północy wszyscy stwierdziliśmy że chce nam się spać. Rozlokowałam przyjaciół i poczekałam aż zasną. Wymknęłam się z pokoju i poszłam do biura wujka. Było tu dużo informacji. Między innymi księgi czarów i informacje na temat osuszaczy. Pozbierałam wszystko i postanowiłam się zająć tym w domu.
Po chwili dostałam sms.
,,Teraz ty masz sekret przed nimi. Evan nie będzie szczęśliwy.- P''
Załącznikiem było zdjęcie z tarasu. Przeklnęłam cicho. Będe musiała zająć się panem P.
Na następny dzień obudziłam się z krzykiem. Wszyscy stali przy łóżku.
-Coś niedobrego się dzieje. Wracamy do Liverpool'u.
Rozdział XLIII - Lynette.
-Nie.-wydusiłam z siebie, ledwo potrafiąc mówić. Tylko to jedno słowo wyszło z moich ust. Nie zdołałam powiedzieć nic więcej. Moje myśli pędziły jak szalone. To nie tak powinno się skończyć. Byliśmy tacy ostrożni, uważaliśmy, żeby się nie wychylać. Ale nie udało nam się. Nie, nie udało się mnie. Oni dadzą jakoś radę. Tylko bałam się o Tessę. Jeśli Gabriel już nie odzyska swojego dawnego nastroju, to ona nie wytrzyma. Skuliłam się ze strachu. Nigdy nie byłam odważna, a ta sytuacja mnie przerastała. Płakałam, błagałam o litość, jak ostatni tchórz. Ale tym przecież właśnie byłam.
-Cicho.-odezwała się postać, niegdyś tak mi bliska. Próbowałam stłumić szloch, ale nie potrafiłam. Nagle zabrakło mi powietrza. Ktoś, kogo mogłam nazwać kiedyś przyjacielem nie ruszył się z miejsca, ale za pomocą magii, nie dopuszczał do mnie powietrza, którego tak łapczywie próbowałam nabrać w obolałe płuca. Po chwili miałam mroczki przed oczami i nie widziałam już nic.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
-Możecie wskrzesić Louise?-Gabe patrzył na Isleen i Conrada z nadzieją i niedowierzaniem.
-Jesteśmy w stanie to zrobić.-odparł mężczyzna opanowanym tonem. Zastanawiałam się, jak zareaguje Flo, ale postanowiłam nie dawać jej złudnej nadziei. Gabe mógł to jeszcze jakoś znieść, ale Florence nie byłaby w stanie poradzić sobie ze stratą Louise po raz drugi.
-To na co czekamy?-spytał chłopak, patrząc po kolei na nas wszystkich. Zacisnęłam usta i zerknęłam na Tessę, która uniosła brew i wzruszyła ramionami.
-Prawdę mówiąc, czekaliśmy na ciebie.-stwierdziła Isleen. Gabe posłał mi pytające spojrzenie, nie rozumiejąc, o co chodzi kobiecie.
-Uzgodniliśmy, że lepiej będzie, jeśli będziesz z nami w tym czasie.-odpowiedziałam.
-No to jestem. Nie traćmy czasu.-powiedział Gabe zdecydowanie. Tessa uśmiechnęła się, szczęśliwa, że jej brat wraca do normalności.
-Gabe ma rację.-odezwała się.-Louise na pewno nas obserwuje i zastanawia się, czemu się tak wleczemy.
-No to przywróćmy ją, żeby mogła nam to wygarnąć.-uśmiechnęłam się. Isleen i Conrad wymienili znaczące spojrzenia.
-Powinienem was tylko ostrzec, że Louise może... nie być taka, jak wcześniej.-wszyscy popatrzyliśmy na przywódcę czarowników zdziwieni. W salonie zapadła cisza.
-Nie interesuje mnie to.-Gabe przerwał milczenie.-Chcę po prostu odzyskać Lou. Nawet jeśli ona będzie inna, nawet jeśli nie będzie mnie już chciała - musi żyć.
-To wy zajmijcie się czarami, a ja pojadę do Florence.-powiedziałam i po chwili siedziałam w swoim samochodzie, jadąc w stronę szpitala psychiatrycznego. Kiedy weszłam do sali, Florence siedziała z Evanem i jego młodszą siostrą - Ivy. Uśmiechnęłam się na ten widok i ruszyłam w ich stronę, ale ktoś mnie zatrzymał. Odwróciłam się i zobaczyłam kogoś, kogo się nie spodziewałam.
-Lys?-zapytałam, nie wierząc własnym oczom.
-Lynette.-dziewczyna patrzyła na mnie, jakby sama zobaczyła ducha.-Co ty tu robisz?
-Przyszłam odwiedzić... przyjaciółkę.-odparłam, nie wiedząc, jak inaczej nazwać Florence.-A ja powinnam ci zadać to samo pytanie.
-Siedzę tu od dziewięciu miesięcy.-Alyssa pociągnęła mnie na kanapę. Zerknęłam na Flo, nadal śmiejącą się w towarzystwie Evana i Ivy.
-Twoja ciotka powiedziała, że pojechałaś studiować do Londynu. Nie sądziłam, że... będziesz zamknięta... tutaj.-rozejrzałam się po ponurym pomieszczeniu. Lys się zaśmiała.
-Typowe dla niej. Nie podobał jej się mój sposób bycia, więc mnie tu zamknęła.-dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, jak to miała w zwyczaju robić, gdy się denerwowała.
-Sposób bycia?-uniosłam brew pytająco. Lys przez chwilę nie odpowiadała. Znałam ją od liceum. Chodziłyśmy do jednej klasy, przyjaźniłyśmy się. Potem chciałyśmy zamieszkać razem na studiach, ale Lys musiała mieszkać ze swoją ciocią, która ograniczała jej kontakt ze społeczeństwem tak bardzo, jak to możliwe. Starałam się ją wprawdzie często odwiedzać, ale to nie było takie proste. W końcu 9 miesięcy temu, jej ciotka poinformowała mnie, że Lyssa wyjechała do Londynu studiować. Zapytałam, czemu nie dała mi wcześniej znać, ale kobieta zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
-Lyn, możesz pomyśleć, że zamknięto mnie tutaj słusznie, ale... uważam, że powinnam ci powiedzieć. Ja... nie jestem taka jak ty. Jestem czarownicą.-wyznała. Przez chwilę patrzyłam na nią w kompletnym szoku. Dlaczego wszystkie moje przyjaciółki muszą mieć magiczne zdolności?
-Wierzę ci. Moja zmarła przyjaciółka też nią była.-powiedziałam cicho.
-Siostra Florence, Louise?-Lys zmarszczyła brwi, a ja kiwnęłam głową.
-Rozmawiałaś z Florence?-dziewczyna kiwnęła głową, nadal intensywnie nad czymś myśląc.-Halo, Lys, co jest?
-Działasz jak magnes na wiedźmy, Lyn. Czym ty jesteś?
-Cicho.-odezwała się postać, niegdyś tak mi bliska. Próbowałam stłumić szloch, ale nie potrafiłam. Nagle zabrakło mi powietrza. Ktoś, kogo mogłam nazwać kiedyś przyjacielem nie ruszył się z miejsca, ale za pomocą magii, nie dopuszczał do mnie powietrza, którego tak łapczywie próbowałam nabrać w obolałe płuca. Po chwili miałam mroczki przed oczami i nie widziałam już nic.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
-Możecie wskrzesić Louise?-Gabe patrzył na Isleen i Conrada z nadzieją i niedowierzaniem.
-Jesteśmy w stanie to zrobić.-odparł mężczyzna opanowanym tonem. Zastanawiałam się, jak zareaguje Flo, ale postanowiłam nie dawać jej złudnej nadziei. Gabe mógł to jeszcze jakoś znieść, ale Florence nie byłaby w stanie poradzić sobie ze stratą Louise po raz drugi.
-To na co czekamy?-spytał chłopak, patrząc po kolei na nas wszystkich. Zacisnęłam usta i zerknęłam na Tessę, która uniosła brew i wzruszyła ramionami.
-Prawdę mówiąc, czekaliśmy na ciebie.-stwierdziła Isleen. Gabe posłał mi pytające spojrzenie, nie rozumiejąc, o co chodzi kobiecie.
-Uzgodniliśmy, że lepiej będzie, jeśli będziesz z nami w tym czasie.-odpowiedziałam.
-No to jestem. Nie traćmy czasu.-powiedział Gabe zdecydowanie. Tessa uśmiechnęła się, szczęśliwa, że jej brat wraca do normalności.
-Gabe ma rację.-odezwała się.-Louise na pewno nas obserwuje i zastanawia się, czemu się tak wleczemy.
-No to przywróćmy ją, żeby mogła nam to wygarnąć.-uśmiechnęłam się. Isleen i Conrad wymienili znaczące spojrzenia.
-Powinienem was tylko ostrzec, że Louise może... nie być taka, jak wcześniej.-wszyscy popatrzyliśmy na przywódcę czarowników zdziwieni. W salonie zapadła cisza.
-Nie interesuje mnie to.-Gabe przerwał milczenie.-Chcę po prostu odzyskać Lou. Nawet jeśli ona będzie inna, nawet jeśli nie będzie mnie już chciała - musi żyć.
-To wy zajmijcie się czarami, a ja pojadę do Florence.-powiedziałam i po chwili siedziałam w swoim samochodzie, jadąc w stronę szpitala psychiatrycznego. Kiedy weszłam do sali, Florence siedziała z Evanem i jego młodszą siostrą - Ivy. Uśmiechnęłam się na ten widok i ruszyłam w ich stronę, ale ktoś mnie zatrzymał. Odwróciłam się i zobaczyłam kogoś, kogo się nie spodziewałam.
-Lys?-zapytałam, nie wierząc własnym oczom.
-Lynette.-dziewczyna patrzyła na mnie, jakby sama zobaczyła ducha.-Co ty tu robisz?
-Przyszłam odwiedzić... przyjaciółkę.-odparłam, nie wiedząc, jak inaczej nazwać Florence.-A ja powinnam ci zadać to samo pytanie.
-Siedzę tu od dziewięciu miesięcy.-Alyssa pociągnęła mnie na kanapę. Zerknęłam na Flo, nadal śmiejącą się w towarzystwie Evana i Ivy.
-Twoja ciotka powiedziała, że pojechałaś studiować do Londynu. Nie sądziłam, że... będziesz zamknięta... tutaj.-rozejrzałam się po ponurym pomieszczeniu. Lys się zaśmiała.
-Typowe dla niej. Nie podobał jej się mój sposób bycia, więc mnie tu zamknęła.-dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, jak to miała w zwyczaju robić, gdy się denerwowała.
-Sposób bycia?-uniosłam brew pytająco. Lys przez chwilę nie odpowiadała. Znałam ją od liceum. Chodziłyśmy do jednej klasy, przyjaźniłyśmy się. Potem chciałyśmy zamieszkać razem na studiach, ale Lys musiała mieszkać ze swoją ciocią, która ograniczała jej kontakt ze społeczeństwem tak bardzo, jak to możliwe. Starałam się ją wprawdzie często odwiedzać, ale to nie było takie proste. W końcu 9 miesięcy temu, jej ciotka poinformowała mnie, że Lyssa wyjechała do Londynu studiować. Zapytałam, czemu nie dała mi wcześniej znać, ale kobieta zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
-Lyn, możesz pomyśleć, że zamknięto mnie tutaj słusznie, ale... uważam, że powinnam ci powiedzieć. Ja... nie jestem taka jak ty. Jestem czarownicą.-wyznała. Przez chwilę patrzyłam na nią w kompletnym szoku. Dlaczego wszystkie moje przyjaciółki muszą mieć magiczne zdolności?
-Wierzę ci. Moja zmarła przyjaciółka też nią była.-powiedziałam cicho.
-Siostra Florence, Louise?-Lys zmarszczyła brwi, a ja kiwnęłam głową.
-Rozmawiałaś z Florence?-dziewczyna kiwnęła głową, nadal intensywnie nad czymś myśląc.-Halo, Lys, co jest?
-Działasz jak magnes na wiedźmy, Lyn. Czym ty jesteś?
piątek, 4 października 2013
Rozdział XLII - Florence
Spałam sobie smacznie kiedy ktoś zapukał cicho. Do pokoju weszły dwie osoby.
-Śpisz? -Alyssa zapytała chichocząc. -Floooo! Obudź się.
-Czego się drzesz? Co tu robisz? Która godzina? -zapytałam zaspana.
-Wcale się nie drę, przyszliśmy do Ciebie pogadać i jest trzecia w nocy. - odpowiedziała i zapaliła lampkę. Za nią stał Michael z torbą.
-Co tu robisz? -spytałam zaskoczona wstając.
-No więc, Michael jest wiedźmą. I łowcą. I on jest pokojowo nastawiony. -Alyssa chichotała jak głupia.
-Co wy jej za tabletki dajecie?! Też takie chce. - powiedziałam do Michaela.
-Daj spokój, mamy wino, paluszki i papierosy. - odpowiedział.
-Wow, podryw na metala? Jak mniemam po wypiciu wina zaczniemy tańczyć pogo bez ubrań. - mruknęłam z przekąsem.
-Mi pasuje! - odpowiedział wesoło.
-Dajcie spokój, jedno i drugie. Przyszlibyśmy wcześniej ale był problem. Wstawaj gości masz! - mruknęła mi do ucha.
-Nawet tu nie mogę się wyspać. -mruknęłam i siadłam na podłodze. -Okej, wyjaśnij mi twój fenomen łowcza czarownico. -zwróciłam się do Michaela.
-No więc na świecie zdarzają się łowcy obdarzeni magią, to taka specjalna moc, jakby dwie atomówki w jednej.
Wybuchłam śmiechem a Alyssa mi zawtórowała natomiast Michael spiorunował nas wzrokiem.
-Takie umiejętności zdarzają się dosyć rzadko a i pojawiają się w różnym wieku. Taki jest mój fenomen. - zakończył opowieść.
-To było głębokie. - powiedziała Lys udając powagę.
Zaśmiałam się.
-Dobra! Ile ona wypiła? -zapytałam Michaela.
-Zwędziła mi jedną butelkę. - odpowiedział śmiejąc się. - Tak właściwie dlaczego ty tu siedzisz?
-Właściwie to nie wiem. A dlaczego właśnie ty tu siedzisz i narażasz się na konsekwencje? - spojrzałam na niego.
-Co mi szkodzi? - odpowiedział.
-Widzisz! On ma takie Yolo na życie! - odpowiedziała Alyssa. - Właściwie ja tu nie chce siedzieć. Chce stąd wyjść i zacząć spokojne życie. - posmutniała. - Chce kontynuować studia, znaleźć mieszkanie, pracę i przestać być wyrzutkiem.
-A ja bym chciał podróżować i imprezować. W sumie i jedno i drugie. -zaśmiał się.- A ty czego chcesz Florence?
-Sama nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, odkąd Louise umarłam moje życie zatrzymało się. Nie wiedziałam co chcę robić. -Musimy gadać o takich smutnych rzeczach?
-No w sumie nie. Ale najlepiej poznać się od bagiennej strony a potem gadać o fajnych rzeczach. - odpowiedziała Alyssa. - Właściwie dlaczego tu pracujesz? I jak to możliwe? Jesteś o rok starszy od nas!
-Uczyłem się w domu przyspieszonym tokiem nauki. A pracuję bo nie wiem co chcę jeszcze robić.
-Dlatego zrobiłeś sobie przystanek w świruskowie? -zapytałam.
-Mniej więcej. - odpowiedział z uśmieszkiem. -A propo waszego zbierania informacji na temat wojny czarownic, macie coś nowego?
Następnie wymieniliśmy się informacjami.
-Nie widzę sensu szukania informacji, jeśli to diabelskie nasienie lub jego potomek chodzi po świecie to przyjdzie po nas, ale równie dobrze może już gdzieś leży w ziemi i raczej nic go nie obchodzi. - powiedziałam po długim namyśle. - To nie nasza wojna tylko naszych rodziców, my powinniśmy zająć się sobą.
Moi goście spojrzeli na mnie zdziwieni ale nie skomentowali tego. Po piątej postanowili sie wymknąć a ja zdrzemnąć. Rano przyszła do mnie doktorka, zapominałam jej imienia a że nie nosiła plakietki po prostu zwracałam się do niej pani doktor. Popytała co u mnie i jak się czuje. Odpowiadałam zgodnie z prawdą.
-Mam dla ciebie świetne wieści - powiedziała wychodząc.
-Jakie? - zapytałam zdziwiona. Może dostanę te tabletki co Alyssa.
-Pod koniec tygodnia cię wypisujemy. -uśmiechnęła sie i zamknęła za sobą drzwi. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Nie byłam gotowa do wyjścia. Bałam się go. Bałam się ,,Przyjaciela'', domu bez Louise i wszystkiego. Około południa ktoś otworzył drzwi, najpierw nikt się nie pokazywał, ale po chwili ujrzałam dziewczynkę o długi blond włosach i mocno niebieskich oczach.
-Ivy? Co tu robisz? - zapytałam zdziwiona.
-Przyszliśmy cię odwiedzić - powiedziała wchodząc do pokoju. - Evan rozmawia z lekarzem. Dziewczynka wspięła się na łóżko i przytuliła mnie mocno. Objęłam ją. Bardzo rzadko widywałam Ivy iż jej ojciec wysłał ją do szkoły z internatem. Ale kiedy bywała u Evana i Gabriela to bardzo często się nią opiekowałam.
-Tata i Evan powiedzieli że leżysz w takim szpitalu i mi się bardzo smutno zrobiło ale bardzo chciałam cię odwiedzić. Tata nic nie wie ale Evan dał się przekonać. Nie jesteś zła? - spojrzała na mnie wyczekująco.
-Nie skąd. -uśmiechnęłam się do niej. - Cieszę się że przyszłaś. Bardzo.
Dziewczynka uśmiechnęła sie szeroko. Zdjęła plecaczek który miała na sobie.
-Mam dla ciebie laurkę i cukierki. Zawsze jem cukierki jak mi smutno. No chyba że moja nadęta macocha albo opiekunka nade mną ślęczy. Wtedy wolę ich nie wyjmować bo mi je zabierają. - otworzyła plecak i podała mi woreczek z cukierkami i kartkę.- To jesteś ty, taka uśmiechnięta. Jak wtedy co przyjechałaś z Evanem i Gabrielem do naszego domu i jak jeździliśmy razem konno a potem wyzwałaś mojego tatę na pojedynek siatkówki. I pomogłaś Tessie wybrać strój na tańce! Wtedy było fajnie! A teraz ty jesteś taka smutna, Gabriel też i Evan. A przy tacie kręci się ta wstrętna zołza.
Uśmiechnęłam się.
-Naprawdę ta wasza macocha jest taka zła? -wprawdzie widziałam ją dwa razy ale na krótko.
-Tak! Czasami mam nadzieje że tak się naje że pęknie. Nie lubimy jej. Tata też nie jest szczęśliwy. Ale udaje. Wszyscy w tej rodzinie coś udają. Ale Evan cię mocno kocha. Pytałam go! A on mnie nigdy nie okłamuje. -Mała trajkotała wesoło. Czasami marzyłam żeby mieć taką córkę.
Zaraz potem dołączył do nas Evan. Uśmiechnął się do mnie i posłał mi szybkiego całusa.
-Mam dobre wieści! Florence wypuszczają za tydzień! - powiedział wesoło. Ivy rzuciła mi się na szyje i zaczęła mi opowiadać gdzie razem pójdziemy. Spiorunowałam wzrokiem swojego chłopaka. Pewnie podejrzewał że będę chciała tu zostać dłużej a teraz nie miałam wyjścia.
Popołudnie spędziłam przyjemnie. Evan i ja tuliliśmy się do siebie a Ivy leżała nam na nogach i opowiadała o szkole. Dopiero Ivy uświadomiła mi że powinnam wrócić do normalności. Może nawet dam szansę Is. Wieczorem uśmiechnęłam się do samej siebie. Teraz będę silna. - pomyślałam. Dla Louise.
-Ivy? Co tu robisz? - zapytałam zdziwiona.
-Przyszliśmy cię odwiedzić - powiedziała wchodząc do pokoju. - Evan rozmawia z lekarzem. Dziewczynka wspięła się na łóżko i przytuliła mnie mocno. Objęłam ją. Bardzo rzadko widywałam Ivy iż jej ojciec wysłał ją do szkoły z internatem. Ale kiedy bywała u Evana i Gabriela to bardzo często się nią opiekowałam.
-Tata i Evan powiedzieli że leżysz w takim szpitalu i mi się bardzo smutno zrobiło ale bardzo chciałam cię odwiedzić. Tata nic nie wie ale Evan dał się przekonać. Nie jesteś zła? - spojrzała na mnie wyczekująco.
-Nie skąd. -uśmiechnęłam się do niej. - Cieszę się że przyszłaś. Bardzo.
Dziewczynka uśmiechnęła sie szeroko. Zdjęła plecaczek który miała na sobie.
-Mam dla ciebie laurkę i cukierki. Zawsze jem cukierki jak mi smutno. No chyba że moja nadęta macocha albo opiekunka nade mną ślęczy. Wtedy wolę ich nie wyjmować bo mi je zabierają. - otworzyła plecak i podała mi woreczek z cukierkami i kartkę.- To jesteś ty, taka uśmiechnięta. Jak wtedy co przyjechałaś z Evanem i Gabrielem do naszego domu i jak jeździliśmy razem konno a potem wyzwałaś mojego tatę na pojedynek siatkówki. I pomogłaś Tessie wybrać strój na tańce! Wtedy było fajnie! A teraz ty jesteś taka smutna, Gabriel też i Evan. A przy tacie kręci się ta wstrętna zołza.
Uśmiechnęłam się.
-Naprawdę ta wasza macocha jest taka zła? -wprawdzie widziałam ją dwa razy ale na krótko.
-Tak! Czasami mam nadzieje że tak się naje że pęknie. Nie lubimy jej. Tata też nie jest szczęśliwy. Ale udaje. Wszyscy w tej rodzinie coś udają. Ale Evan cię mocno kocha. Pytałam go! A on mnie nigdy nie okłamuje. -Mała trajkotała wesoło. Czasami marzyłam żeby mieć taką córkę.
Zaraz potem dołączył do nas Evan. Uśmiechnął się do mnie i posłał mi szybkiego całusa.
-Mam dobre wieści! Florence wypuszczają za tydzień! - powiedział wesoło. Ivy rzuciła mi się na szyje i zaczęła mi opowiadać gdzie razem pójdziemy. Spiorunowałam wzrokiem swojego chłopaka. Pewnie podejrzewał że będę chciała tu zostać dłużej a teraz nie miałam wyjścia.
Popołudnie spędziłam przyjemnie. Evan i ja tuliliśmy się do siebie a Ivy leżała nam na nogach i opowiadała o szkole. Dopiero Ivy uświadomiła mi że powinnam wrócić do normalności. Może nawet dam szansę Is. Wieczorem uśmiechnęłam się do samej siebie. Teraz będę silna. - pomyślałam. Dla Louise.
czwartek, 3 października 2013
Rozdział XLI - Florence.
Następnego dnia obudziłam się a obok mnie siedział nieco starszy ale przystojny mężczyzna.
-Kim jesteś i dlaczego siedzisz przy mnie jakby nigdy nic? -zapytałam.
-Jestem twoim ojcem. -odparł spokojnie.
-O cholera..- mruknęłam.
-Nie, Christian. -odpowiedział nieco sarkastycznie.
-Fajnie. - mruknęłam i schowałam głowę pod poduszkę.
-Tylko tyle? -zapytał zaskoczony.
-A co oczekiwałeś że rzucę ci się na szyję i będę szczęśliwa że mam ojca? Nawet nie wiem który z was jest moim ojcem i czy prawdziwy siedzi przede mną czy nie dawno umarł na moich oczach, chociaż gościu który chciał mnie wrobić w bycie osuszaczem twierdził że przeżyje. Nie no sorry, za późno o jakieś dwadzieścia lat. - warknęłam.
-Ej, Młoda. Nie wiesz co się wydarzyło.-zaprotestował.
-Nie młoda tylko Florence. A po drugie nie nie wiem, ale nikt mi nie powiedział. A po trzecie po co przylazłeś?
-Chciałem spędzić czas z moją córką. - odpowiedział spokojnie.
-Jedna umarła a druga... sorry, nawet nie wiesz czy jestem twoją córką i nie chcesz się przyznać. -odpowiedziałam poirytowana.
-Jesteś moją córką, twoja matka jest zajęta a po za tym sam wybierałem imię. -odpowiedział przyglądając się mi.
-No i fajnie. Idź do diabła. - mruknęłam.
-Bywałem w gorszych miejscach. Wstawaj. - powiedział na mnie.
-Nie! Będę tu leżeć. - warknęłam. - Mam prawo do tego.
-Wstawaj. - powtórzył.
Poddałam się.
-Po co przyszedłeś? -zapytałam wstając.
-Spędzić z tobą czas. - odpowiedział.
-Jestem w psychaitryku! Chcesz pograć w Ciuciu-Psycha? - uniosłam brwi.
-Macie tu taką grę?! Ekstra to idziemy?!-powiedział podekscytowany.
-Taak! A potem możemy iść do McPsycha na psychoburgera. - mruknęłam.
-Florence, daj mi szanse. -spojrzał na mnie błagalnie.
-Dlaczego mnie oddaliście? Masz stuprocentowy dowód że jestem twoją córką a Is nie miała romansu z gościem który był moim wujkiem?
Zamilkł.
-No więc właśnie. -odpowiedziałam i położyłam się ponownie.
Po chwili usłyszałam jak Chrystian się zbiera.
-Próbowałem. -mruknął.
-Czekaj. -zawołałam za nim. - Co chcesz porobić?
-Tak szczerze? Sam nie wiem. Nie wiedziałem jak wygląda ten szpital, sądziłem że będziesz w klinice jak starszy Dekker i będziemy mieli więcej możliwości niż mały pokój lub duża sala z dziwnymi ludźmi. - odpowiedział.
-Wiesz? Nie pakowałam się tu. W jednym momencie szłam a w drugim się tu obudziłam. -wstałam.
-Myślisz że mógłbym cię zwolnić stąd na pare minut? -zapytał.
-Nie, raczej nie. Dopiero nie dawno się odezwałam. Ale możesz iść po jakieś cheesburgery, colę, sok pomidorowy i chispy i pogadamy. - odpowiedziałam z uśmiechem.
-Chcesz pogadać o tym co było dwadzieścia dwa lata temu. - dopowiedział sobie.
-Pięć punktów za spostrzegawczość. -mruknęłam.
-A nie możemy pogadać o tym co się działo przez te dwadzieścia dwa lata? - zapytał.
Wywróciłam oczami.
-Wracam za pół godziny córuś. - uśmiechnął się i wyszedł. Po chwili weszła pielęgniarka i dała mi leki. Postanowiłam się przejść do pokoju wspólnego. Od razu odnalazłam Alyssę.
-Heeej. -siadłam obok niej. - I jak tam?
-Mój znajomy przyniósł informację. Dwadzieścia trzy rodziny były zmuszone uciekać. Dwadzieścia trzy najlepsze i potężne rody. Gościu który chciał przejąć ich magię, znikł. Niby umarł ale nikt w to nie wierzył.
-Myślisz że teraz żyje? -zapytałam cicho.
-Krążyły plotki że znalazł sobie potomka i że chce wychować go lub ją na zastępce swojego. Ale nie wiem ile w tym prawdy.
-Pewnie po ziemi popyla teraz mały psychopata. -zaśmiałam się. - Muszę iść.
-Okej, to potem się zobaczymy. -odpowiedziała Al.
Jak się okazało popołudnie z ojcem nie było złe.
-Jak długo jesteś z Młodym Dekkerem? - zapytał.
-Nie wiem ile dokładnie. Nie mam kalendarza. -zaśmiałam się.
-A kochasz go? - zapytał uśmiechając się d mnie.
-Tak, bardzo. Tylko że od śmierci Lou mam w sobie jakąś blokadę. Nie wiem dlaczego. - posmutniałam.
-Przykro mi że nas z wami nie było przez te lata. - odpowiedział Chirstian.
-Powiedz mi dlaczego. Cokolwiek.- powiedziałam błagalnym tonem.
-No dobrze. To się działo o wiele wcześniej. Te dwadzieścia trzy rody znały się już dawno i ja i twoja matka pochodziliśmy z zamożnych rodzin z potężną magią. Ale wśród nas był taki samotnik. Jego matka się zabiła a ojciec miał go gdzieś. Więc kiedy nas poznał my byliśmy jego rodziną, zawsze opowiadał nam o grupach czarownic która ma swojego przedstawiciela który ma całą moc. Nie można tego nazwać konwenem ani kręgiem. To było coś innego. Chciał nas do tego namówić. Połowa nie chciała a połowa chciała być naczelnym.W końcu się wszystko ucichło kiedy wyjechał. Każde z nas założyło rodziny i wszyscy zapomnieli o nim. Z tych dwudziestu trzech rodów, dwadzieścia dwa lata temu miało się urodzić w sumie jakoś dwanaście potomków. Tyle że on wrócił, twierdził że obiecaliśmy mu pomoc. Wypowiedział nam wojnę a my jej ne chcieliśmy. Postanowiliśmy ukryć się. I dwunastka dzieci została rozdzielona od rodziców. Tyle że po ukryciu dzieci zaczęła się walka. Trzy rodziny zginęły. I wtedy On wpadł w szał. Upozorował swoje zabójstwo. Ale i tak postanowiliśmy się uryć. On żyje pewnie do dziś.
-A jak wtedy było między tobą a Is? Te dwadzieścia da lata temu? -zapytałam.
-Nie dogadywaliśmy się. Ale na pewno nie miała romansu.
-Rozumiem- zamyśliłam się.
-Mam do Ciebie jedno pytanie. - Christian spojrzał na mnie.
-Hm?
-Wcale nie potrzebujesz tu być prawda? Boisz się powrotu bo nie chcesz być sama.
-Trafna analiza. Do połowy. - mruknęłam.
-Może czas powrócić do domu?
-Pomyśle nad tym, okej?-obiecałam szczerze.
Kiedy już poszedł pielęgniarka przyszła z bukietem. Na karteczce pisało ,,Szybkiego powrotu do zdrowia. - Przyjaciel''
Słowo przyjaciel było podkreślone więc zaczęłam przeszukiwać resztę bukietu. Prawdziwa wiadomość brzmiała następująco ,,Jedna wiedźma nie żyje, czas na drugą. Nie myśl że będziesz siedzieć tu wiecznie. Ja czekam. -Przyjaciel''.
Nie wiem kim był rzeczony ,,Przyjaciel'' ale wiem jedno, Louise również była dręczona. Siadłam na łóżku z nadzieją że uda mi się opracować jakiś plan. Ale w głowie miałam totalną pustkę.
-Heeej. -siadłam obok niej. - I jak tam?
-Mój znajomy przyniósł informację. Dwadzieścia trzy rodziny były zmuszone uciekać. Dwadzieścia trzy najlepsze i potężne rody. Gościu który chciał przejąć ich magię, znikł. Niby umarł ale nikt w to nie wierzył.
-Myślisz że teraz żyje? -zapytałam cicho.
-Krążyły plotki że znalazł sobie potomka i że chce wychować go lub ją na zastępce swojego. Ale nie wiem ile w tym prawdy.
-Pewnie po ziemi popyla teraz mały psychopata. -zaśmiałam się. - Muszę iść.
-Okej, to potem się zobaczymy. -odpowiedziała Al.
Jak się okazało popołudnie z ojcem nie było złe.
-Jak długo jesteś z Młodym Dekkerem? - zapytał.
-Nie wiem ile dokładnie. Nie mam kalendarza. -zaśmiałam się.
-A kochasz go? - zapytał uśmiechając się d mnie.
-Tak, bardzo. Tylko że od śmierci Lou mam w sobie jakąś blokadę. Nie wiem dlaczego. - posmutniałam.
-Przykro mi że nas z wami nie było przez te lata. - odpowiedział Chirstian.
-Powiedz mi dlaczego. Cokolwiek.- powiedziałam błagalnym tonem.
-No dobrze. To się działo o wiele wcześniej. Te dwadzieścia trzy rody znały się już dawno i ja i twoja matka pochodziliśmy z zamożnych rodzin z potężną magią. Ale wśród nas był taki samotnik. Jego matka się zabiła a ojciec miał go gdzieś. Więc kiedy nas poznał my byliśmy jego rodziną, zawsze opowiadał nam o grupach czarownic która ma swojego przedstawiciela który ma całą moc. Nie można tego nazwać konwenem ani kręgiem. To było coś innego. Chciał nas do tego namówić. Połowa nie chciała a połowa chciała być naczelnym.W końcu się wszystko ucichło kiedy wyjechał. Każde z nas założyło rodziny i wszyscy zapomnieli o nim. Z tych dwudziestu trzech rodów, dwadzieścia dwa lata temu miało się urodzić w sumie jakoś dwanaście potomków. Tyle że on wrócił, twierdził że obiecaliśmy mu pomoc. Wypowiedział nam wojnę a my jej ne chcieliśmy. Postanowiliśmy ukryć się. I dwunastka dzieci została rozdzielona od rodziców. Tyle że po ukryciu dzieci zaczęła się walka. Trzy rodziny zginęły. I wtedy On wpadł w szał. Upozorował swoje zabójstwo. Ale i tak postanowiliśmy się uryć. On żyje pewnie do dziś.
-A jak wtedy było między tobą a Is? Te dwadzieścia da lata temu? -zapytałam.
-Nie dogadywaliśmy się. Ale na pewno nie miała romansu.
-Rozumiem- zamyśliłam się.
-Mam do Ciebie jedno pytanie. - Christian spojrzał na mnie.
-Hm?
-Wcale nie potrzebujesz tu być prawda? Boisz się powrotu bo nie chcesz być sama.
-Trafna analiza. Do połowy. - mruknęłam.
-Może czas powrócić do domu?
-Pomyśle nad tym, okej?-obiecałam szczerze.
Kiedy już poszedł pielęgniarka przyszła z bukietem. Na karteczce pisało ,,Szybkiego powrotu do zdrowia. - Przyjaciel''
Słowo przyjaciel było podkreślone więc zaczęłam przeszukiwać resztę bukietu. Prawdziwa wiadomość brzmiała następująco ,,Jedna wiedźma nie żyje, czas na drugą. Nie myśl że będziesz siedzieć tu wiecznie. Ja czekam. -Przyjaciel''.
Nie wiem kim był rzeczony ,,Przyjaciel'' ale wiem jedno, Louise również była dręczona. Siadłam na łóżku z nadzieją że uda mi się opracować jakiś plan. Ale w głowie miałam totalną pustkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)