Przemęczona, po robieniu filmiku na TOK, 3 kartkówkach i robieniu koleżance tutoriala na informatykę, Wasza Barbra ;*.
___________________________
-Wszystko idzie dobrze.-zapewniła mnie Tessa, zaciągając się. Miała 17 lat i teoretycznie powinnam być jej odpowiedzialną, starszą przyjaciółką, ale było mi w tamtym momencie wszystko jedno. Strzepałam popiół, wzdychając.
-Ile wam jeszcze zajmie robienie syna Frankensteina z mojej najlepszej przyjaciółki?-spytałam. Tessa parsknęła śmiechem i wzruszyła ramionami.
-Conrad jest dobrej myśli. Najwyżej kilka dni. Byłaś u Florence?-spytała zaciekawiona. Przytaknęłam.
-Rozmawiałam z nią trochę. Wypisują ją w poniedziałek, więc powinniście się pospieszyć.-posłałam jej znaczące spojrzenie. Tessa obiecała, że przekaże wszystko Conradowi i Isleen, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę domu Flo i Louise. Zgasiłam papierosa i zadzwoniłam do Cedrica. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
-Ced, tu Lynette. Chciałabym się z tobą spotkać... muszę z tobą porozmawiać. Zadzwoń do mnie, proszę.-rozłączyłam się.
Dwie godziny później stałam w drzwiach mojego pokoju nie wierząc własnym oczom. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stał przy mojej komodzie i przeglądał notatki, które tam rozrzuciłam.
-Wren!-zapiszczałam jak małe dziecko i rzuciłam się bratu na szyję.
-Cześć, Netty.-uśmiechnął się i przytulił mnie opiekuńczo. Tylko on miał prawo nazywać mnie Netty. Dla wszystkich innych byłam po prostu Lyn.
-Co ty tu robisz?-zapytałam w końcu, kiedy skończyliśmy się witać. Wren zmarszczył czoło, jak zwykle, gdy był zatroskany lub zmartwiony.
-Musimy porozmawiać. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że na świecie są różne... Stworzenia, które są podobne do ludzi... Które są ludźmi, przynajmniej w pewnym stopniu.-brat przyglądał mi się uważnie. Zamarłam. Wiedział o wiedźmach.
-Ty... Mówisz o wiedźmach?-spytałam niepewnie. Wren skinął głową.
-O wiedźmach, łowcach, strażnikach, osuszaczach i wielu innych stworzeniach.-Wren nie spuszczał ze mnie wzroku.-Jakaś wiedźma była w tym pokoju i to przez długi czas.
-Louise...-szepnęłam.-Skąd ty to wiesz?
-To jest instynkt.-odparł.-Lynette, musisz w końcu dowiedzieć się, czym jesteś.
W tamtym momencie czułam się jak małe, przerażone dziecko. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czym byłam? Niemożliwe, żebym również należała do tamtego świata. Chociaż Alyssa stwierdziła, że przyciągać wiedźmy... Mój brat potrafił je wyczuć...
-Opowiedz mi.-poprosiłam. W połowie opowieści, przerwał nam telefon. Odebrałam.
-Lyn! Przyjedźcie jak najszybciej!-Tessa była podespkscytowana. Sama aż się zerwałam.
-Udało się?
-Na to wygląda. Szybko!-dziewczyna się rozłączyła.
-Wren, muszę iść. Możesz tu przenocować i spotkamy się jak wrócę.-obiecałam i wybiegłam z pokoju. Po kilku minutach byłam na miejscu. Weszłam do domu i zauważyłam Louise, trzymającą nóż na gardle Tessy. Isleen nie widziałam, a Conrad leżał na ziemi z nożem w klatce piersiowej. Gabe na wpół siedział obok niego, nieprzytomny, opierając się o ścianę.
-Lynette. Czekałam na ciebie.-uśmiechnęła się moja przyjaciółka. Odepchnęła od siebie Tessę.-Łap brata i zniknij mi z oczu.-warknęła. Stałam jak skamieniała, ale Tessa spełniła jej życzenie. Louise znów zwróciła się do mnie.-Teraz twoja kolej, przyjaciółko.
-Nie.-wydusiłam z siebie, ledwo potrafiąc mówić. Tylko to jedno słowo wyszło z moich ust. Nie zdołałam powiedzieć nic więcej. Moje myśli pędziły jak szalone. To nie tak powinno się skończyć. Byliśmy tacy ostrożni, uważaliśmy, żeby się nie wychylać. Ale nie udało nam się. Nie, nie udało się mnie. Oni dadzą jakoś radę. Tylko bałam się o Tessę. Jeśli Gabriel już nie odzyska swojego dawnego nastroju, to ona nie wytrzyma. Skuliłam się ze strachu. Nigdy nie byłam odważna, a ta sytuacja mnie przerastała. Płakałam, błagałam o litość, jak ostatni tchórz. Ale tym przecież właśnie byłam.
-Cicho.-odezwała się postać, niegdyś tak mi bliska. Próbowałam stłumić szloch, ale nie potrafiłam. Nagle zabrakło mi powietrza. Ktoś, kogo mogłam nazwać kiedyś przyjacielem nie ruszył się z miejsca, ale za pomocą magii, nie dopuszczał do mnie powietrza, którego tak łapczywie próbowałam nabrać w obolałe płuca. Po chwili miałam mroczki przed oczami i nie widziałam już nic.
-Cicho.-odezwała się postać, niegdyś tak mi bliska. Próbowałam stłumić szloch, ale nie potrafiłam. Nagle zabrakło mi powietrza. Ktoś, kogo mogłam nazwać kiedyś przyjacielem nie ruszył się z miejsca, ale za pomocą magii, nie dopuszczał do mnie powietrza, którego tak łapczywie próbowałam nabrać w obolałe płuca. Po chwili miałam mroczki przed oczami i nie widziałam już nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz