środa, 29 stycznia 2014
Rozdział LI - Aaron.
Spoglądam na ciało Florence, znikające za drzwiami z napisem ,,Sala operacyjna'' Chodzę po korytarzu, nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Kiedy znaleźliśmy jej ciało, leżące w kałuży krwi, obawialiśmy się najgorszego. Nie mogę jej stracić. Odkąd Ona pojawiła się w moim życiu, chce być lepszy. Przysłoniła mi to do czego dążyłem, nowymi celami. Ona nie może umrzeć. Kocham ją. Nawet jeśli ona wróci do Evana, do swojego starego życia, będzie dla mnie najważniejsza. Miłość to szalone uczucie. Potrafi zmienić człowieka. Gabriel siedzi i wpatruje się w podłogę. Siadam obok niego i czekam...
Trzy godziny później wychodzi lekarz.
-Co z nią? -pytam równocześnie z Gabrielem.
-Wszyscy wiemy o wyjątkowości panny Fiztgerald. Powstrzymaliśmy krwotok lecz w każdej chwili jej rana może się otworzyć. Natomiast panna Fiztgerald walczy ale jednocześnie się poddała. Następna doba będzie decydująca. -odpowiada i odchodzi.
Drzwi się otwierają i lekarze pchają łóżko na którym leży Florence. Flo jest chudziutka, blada i nieprzytomna. Widok jej w takim stanie rozrywa mi serce. Opieram się o ścianę i zsuwam na podłogę. Ocieram twarz i przyglądam się czemuś co przypomina łzy. Doprowadzam się szybko do normalności, wstaję i podchodzę do automatu telefonicznego. Wybieram numer Louise. Po paru sygnałach zgłasza się sekretarka.
-Witaj Louise, z tej strony Aaron. Chodzi o Florence. Została zaatakowana. Ona umiera. Jeśli wciągu doby się nie poprawi, to sama wiesz... Ona cię bardzo kocha, tak samo jak Gabriel. Może możesz skontaktować się z nią jakoś telepatycznie czy coś w ty rodzaju. -mówię nie zastanawiając się jak to brzmi. - Uznałem że powinnaś wiedzieć.
Odkładam słuchawkę i idę do pokoju Florence. Gabriel siedzi na sofie pod ścianą i wpatruje się we Florence.
-Zostaniesz z nią? Pójdę się napić kawy i dowiedzieć coś więcej. - mówi Gabriel a ja kiwam głową. Wychodzi a ja biorę taboret i siadam przy Florence. Biorę ją za rękę i całuje delikatnie.
-Florence. - mówię cicho. -Wróć do nas. Do mnie. Kocham cię, nawet jeśli jestem tylko chwilowym epizodem. Jak wrócisz możesz wrócić ale możesz i zostać. Nie będę cię ograniczać. Nie zależy mi na władzy. Nie chce tylko żeby Carlise dotarł do władzy. Ale chyba sama też tego nie chcesz. Nie możesz odejść. John, Ricky, Ja, Gabriel, Evan, Cameron, Louise, Ali i wiele innych osób będzie tęsknić. Możesz jeszcze tyle osiągnąć.
Do pokoju wchodzi Gabriel z dwoma kubkami kawy. Podaje mi jeden.
-Ona wyzdrowieje. - mówi przekonany. - Jej nie stracę. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
-Rozumiem. Dla mnie też jest ważna. - odpowiadam.
-I to jest chore. Powinienem stać po stronie własnego brata. Oni byli dobraną parą. Ale pojawiasz się ty i Ona się zmienia a także wpływa na Ciebie. A mój cholerny brat się zmienił pod wpływem innych osób. Popieram wasz związek, chociaż tak na prawdę powinienem dać ci w twarz i kazać się od niej odwalić. - odpowiada.
-Po prostu zależy Ci na szczęściu Florence. -spoglądam na niego i biorę łyk kawy.
-Pewnie tak. Odkąd się pojawiła wszystko się zmieniło, ja się zmieniłem, odnalazła moją mamę i poznała mnie z Louise. Tego nigdy jej nie zapomnę.
-Strasznie kochasz Louise, prawda? - pytam.
-Tego nie da wyjaśnić się słowami. W dniu kiedy pierwszy raz spotkałem Flo, jakaś wróżka powiedziała mi że poznam prawdziwą miłość, która jest mi przeznaczona i takie tam. Kiedyś ojciec mi tłumaczył że to będzie ktoś z wielkich czarownic. Ale Florence zawsze była dla mnie jak siostra. Po za tym jednym epizodem. A tu poznaję jej siostrę. Najpiękniejszą osobę jaką kiedykolwiek widziałem. Jest piękna, słodka i cholernie wkurzająca. I każde przekomarzanie się z nią powodowało że kochałem ją jeszcze bardziej. Kiedy pierwszy raz ją całowałem, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A za każdym razem kiedy walczyliśmy z przeznaczeniem coś złego się działo. Aż w końcu umarła. Wtedy czułem się jakby ktoś wydarł mi serce. Nie chciało mi się żyć. Trafiłem do Ośrodka odcięty od świata. Nie wiedziałem co z Florence. Ona wtedy straciła ją drugi raz. Też ją mocno kocha. A kiedy pojawił się promyk nadziei że Lou wróci byłem w stanie zrobić wszystko. Potem Elen i Maud zaczęły mieszać a ja straciłem ją znowu. Tym razem mogę już jej nie odzyskać. Cholernie za nią tęsknie. A teraz jeszcze mogę stracić Flo. - wzdycha.
-To wspaniałe kochać kogoś tak mocno. Ale Louise bynajmniej odwzajemniła twoją miłość i byłeś tego świadomy. - odpowiadam i dopijam swoją kawę.
-Wiesz, jeśli cię to pocieszy, to masz szansę iść na Magiczny Bal Walentynkowy z Florence. - uśmiecha się lekko.
-Co to? - spoglądam na niego.
-To impreza w Liverpoolu na której czarownice pomagają trochę szczęściu. Co roku chodziliśmy tam z Florence i Evanem, upijaliśmy się potem wychodziliśmy i robiliśmy sobie anty bal.
-Czyli dalej piliście? - uśmiecham się rozbawiony.
-Tak. -Gabriel się śmieje lecz po chwili smutnieje. - Miałem iść na ten bal z Louise.
-Może się jeszcze ułoży. - odpowiadam.
-Jasne. - Gabriel okrywa się kocem i po chwili zasypia. Kładę się głową przy ręce Florence mrugam chwile i też zasypiam.
środa, 22 stycznia 2014
Rozdział L - Florence.
Więc tak się czuje człowiek przed śmiercią? Stoję i wpatruję się w nóż wbity we mnie. I płynącą krew. Moja krew jest bardzo czerwona. Powinnam wyjąć ten nóż? Gabriel by wiedział. W sumie może zostawię go. Czuję że tracę czucie w nogach. Upadam. Czuję smutek, tęsknie za Louise, za życiem nim umarła i zmartwychwstała, tęsknie za moim psem i za nutellą a potem zamykam oczy. I już nic się nie dzieje.
Dzień wcześniej...
Otwieram oczy i czuję pulsujący ból głowy. Spoglądam na posprzątany pokój. Po za moim kacem, nie ma żadnych dowodów na to co działo się w nocy. Spoglądam na zegar. Za dziesięć minut jest śniadanie. Zrywam się i biegnę do łazienki. Szybko się myję. Wbiegam do pokoju, ubieram zielony sweter i jakieś dżinsy. Zbiegam na dół i wpadam równo o ósmej do jadalni.
-Dzień dobry. - mówię cicho i siadam na swoim miejscu. -Gabriel jeszcze nie wstał?
-Jest już na treningu. Wprowadziliśmy go w temat magii i trenuje z Jay'em i Alexandrom. - odpowiada Aaron przyglądając mi się. Staram się to ignorować.
-O której wstał? - pytam nalewając sobie kawy do kubka. Dziś na śniadanie jajecznica. Biorę do ręki widelec, starając się ignorować Aarona.
-O szóstej rano już tu był. Ta sytuacja źle na was działa. - stwierdza.
-Gdzie! Skąd! Nasi najbliżsi zwrócili się przeciwko nam bo liczą na władzę i pozycję. Zdarza się. - warknęłam rozdrażniona. Usłyszałam ciche westchnięcie. Resztę śniadania dokończyliśmy w milczeniu. Wzięłam butelkę wody stojącą na komodzie. -Pójdę poćwiczyć.
I wyszłam. Poszłam się przebrać i po swojego ipoda. Weszłam na bieżnię i puściłam muzykę na tyle głośno żeby zagłuszyć swoje myśli. Biegłam od czasu do czasu przecierając łzy które wypływały. Kiedy poczułam się zmęczona ruszyłam do swojego pokoju. Czas wziąć długi prysznic. Gdy woda zmyła ze mnie już całe przemęczenie i rozdrażnienie, ubrałam się w czyste ubrania i zrobiłam makijaż. Wchodzę do sypialni i widzę Aarona siedzącego na moim łóżku.
-Liczyłem że wyjdziesz w samym ręczniczku. Albo bez. - uśmiecha się.
Ignoruję jego stwierdzenie.
-Co się dzieje? - pytam.
-Musimy lecieć do Włoch, Evan Dekker namierzył twój włoski adres i leci do Ciebie jutro rano. Musimy tam być dziś. Jesteś w stanie to zrobić? -podchodzi do mnie i spogląda mi w oczy. Kiwam głową. -Weź parę rzeczy i wyjeżdżamy za godzinę. Pakuję sweter, książkę, zdjęcia do mojej torby. Resztę się wyczaruje. Schodzę na dół i idę do Corneli. Wchodzę i spoglądam na nią smutnym wzrokiem. Podchodzi do mnie i przytula mnie.
-Nie martw się skarbie. Jutro wieczorem wrócisz i będzie wszystko dobrze. - mówi i uśmiecha się do mnie. Uśmiecham się do niej i żegnam się z nią.
Całą drogę milczę. Jest z nami Aaron, Gabriel, Sven i Alexandra oraz parę osób. Alexandra ma zawieść mnie do mojego mieszkania. Cieszę się że to nie Aaron. Jestem strasznie rozbita. Wsiadam do auta i czekam aż Alex odbierze instrukcje. Wsiada do samochodu.
-Posłuchaj, wiem że ci ciężko. Na twoim miejscu chyba uciekłabym gdzieś na bezludną wyspę. Jestem Alexandra Kozliosky. Chce żebyś mi zaufała. - uśmiecha się do mnie.
-Jestem Florence Fitzgerald. - mówię głupio.
-Wiem, wiedzieliśmy o tobie za nim się u nas pojawiłaś. -zaśmiała się i odpaliła silnik. Droga do mojego mieszkania była łatwa. - Nie wiemy kiedy się pojawi Evan, ponieważ zmienił czas lotu ale będziesz obserwowana. Nie martw się. I ubierz tą bransoletkę. W razie czego cię namierzymy. Jak naciśniesz na przywieszkę będziemy wiedzieć że masz kłopoty.
Uśmiecha się pocieszająco i przytula mnie.
-Mieszkanie 4b. - uśmiecha się i wręcza mi klucze do mieszkania. Wychodzę do auta i kieruje się na klatkę schodową. Wchodzę do mieszkania i uśmiecham się. Wygląda tak jakbym je urządziła gdybym mieszkała we Włoszech. Rzucam trochę czarów żeby wyglądało na moje mieszkanie. I rzucam się na łóżko.
Budzi mnie pukanie do drzwi. Zwlekam się z łóżka, ubieram szlafrok i podchodzę do drzwi. Ziewam i otwieram je. Stoi w nich Evan. Jego czarne niesforne włosy wciąż wyglądają seksownie. Jego ubiór natomiast się zmienił. Jest ubrany w dżinsy które są nowe i wyglądają na drogie, koszula i marynarka. A do tego trampki. Wygląda cholernie seksownie. Jestem pewna że Louise maczała w tym palce. Przełykam ślinę.
-Wejdź. - mówię cicho. Wymija mnie a ja zamykam za nim drzwi. Odwracam się i spoglądam na niego. Przypatruje mu się. A on mi.
-Masz dziecko. -wyrzucam z siebie. Po twarzy Evana przemyka się grymas bólu.
-Gabriel ci powiedział. Ale on nie zna całej prawdy. Z początku myślałem że to moja wpadka. Ale Siena mnie chciała oszukać. Ona chciała mnie zatrzymać przy sobie. Byliśmy ze sobą na długo przed tym jak ty się pojawiłaś. Ale zerwałem z nią. I zjawiłaś się ty. Od razu się w tobie zakochałem. Ale zawsze wydawało mi sie że wolisz Gabriela. Któregoś dnia upiłem się ze starymi znajomymi. Odwaliło nam i zaciągnęła mnie do łóżka. Koniec końców jest taki że zrobiłem test DNA i dziecko nie jest moje. Mam na to dowód. - podchodzi do mnie.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - pytam cicho.
-Bałem się że cię stracę. - odpowiada.
-Już mnie straciłeś. -wyrzucam z siebie.
-Nie! -zaprzecza. Łapie mnie za nadgarstki i przypiera do ściany. -To nie koniec.
Całuje mnie, najpierw delikatnie a potem namiętnie. Zaczęłam odwzajemniać jego pocałunki. Uśmiechnął się. Położyliśmy się na łóżku wciąż się całując. Evan odrywa się ode mnie i spogląda mi w oczy.
-Tęskniłem. -głaszcze mnie po policzku.
-Ja też. - szepnęłam.
-Florence. Olej Aarona. On jest tylko zwykłym świrem który próbuje dopchać się do władzy. Dołącz do nas. Do mnie, Louise. Weź Gabriela. Znów będziemy razem. - spogląda na mnie.
Zrywam się z łóżka.
-Więc po to tu przyszedłeś? - warknęłam., -Żeby wciągnąć mnie do swojej świrowatej grupy?
-Nie oceniaj! Nie wiesz wszystkiego! Po prostu tęsknię za tobą! Nie chce żeby jakaś wojna nas rozdzieliła. - zrywa się i spogląda na mnie. - Po prostu robię coś dla większego dobra.
Wybucham śmiechem i otwieram drzwi wyjściowe. Biorę do ręki swoją torbę.
-Coś ci się chyba poprzestawiało! - powiedziałam. Drzwi się zamknęły. -Coś ty zrobił?
-Zaraz ci wytłumaczę! -odpowiada. -A to... to była magia.
Uśmiecham się.
-Ja ci pokażę swoją! -odpowiadam. Rzucam nim o ścianę i wybiegam. Biegnę parę przecznic i wchodzę do małego kościółka. Tu wezwę Aarona. Wchodzę i rozglądam się.
-Proszę, proszę, proszę. Florence Fitzgerald. Kto by się spodziewał. -widzę zbliżającą się postać.
-Carlise. - mruknęłam.
-Nie jesteś ze swoim ukochanym?
-Nie udało mu się z rekrutować mnie do twojej armii. -warknęłam.
-Zabrał się do tego od złej strony. Wciąż stawia miłość do Ciebie na pierwszym miejscu. - odpowiada.- Ale ja proponuje Ci wygraną wojnę, dołączenie się do Louise i swoich bliskich. Nie chcesz tego?
Wybucham śmiechem.
-Tobie raczej podziękuje. -odpowiadam.
-A więc przykro mi. Właściwie nie jest mi przykro ale nie mam innego wyboru. -wyciąga nóż i wbija go we mnie...
Dzień wcześniej...
Otwieram oczy i czuję pulsujący ból głowy. Spoglądam na posprzątany pokój. Po za moim kacem, nie ma żadnych dowodów na to co działo się w nocy. Spoglądam na zegar. Za dziesięć minut jest śniadanie. Zrywam się i biegnę do łazienki. Szybko się myję. Wbiegam do pokoju, ubieram zielony sweter i jakieś dżinsy. Zbiegam na dół i wpadam równo o ósmej do jadalni.
-Dzień dobry. - mówię cicho i siadam na swoim miejscu. -Gabriel jeszcze nie wstał?
-Jest już na treningu. Wprowadziliśmy go w temat magii i trenuje z Jay'em i Alexandrom. - odpowiada Aaron przyglądając mi się. Staram się to ignorować.
-O której wstał? - pytam nalewając sobie kawy do kubka. Dziś na śniadanie jajecznica. Biorę do ręki widelec, starając się ignorować Aarona.
-O szóstej rano już tu był. Ta sytuacja źle na was działa. - stwierdza.
-Gdzie! Skąd! Nasi najbliżsi zwrócili się przeciwko nam bo liczą na władzę i pozycję. Zdarza się. - warknęłam rozdrażniona. Usłyszałam ciche westchnięcie. Resztę śniadania dokończyliśmy w milczeniu. Wzięłam butelkę wody stojącą na komodzie. -Pójdę poćwiczyć.
I wyszłam. Poszłam się przebrać i po swojego ipoda. Weszłam na bieżnię i puściłam muzykę na tyle głośno żeby zagłuszyć swoje myśli. Biegłam od czasu do czasu przecierając łzy które wypływały. Kiedy poczułam się zmęczona ruszyłam do swojego pokoju. Czas wziąć długi prysznic. Gdy woda zmyła ze mnie już całe przemęczenie i rozdrażnienie, ubrałam się w czyste ubrania i zrobiłam makijaż. Wchodzę do sypialni i widzę Aarona siedzącego na moim łóżku.
-Liczyłem że wyjdziesz w samym ręczniczku. Albo bez. - uśmiecha się.
Ignoruję jego stwierdzenie.
-Co się dzieje? - pytam.
-Musimy lecieć do Włoch, Evan Dekker namierzył twój włoski adres i leci do Ciebie jutro rano. Musimy tam być dziś. Jesteś w stanie to zrobić? -podchodzi do mnie i spogląda mi w oczy. Kiwam głową. -Weź parę rzeczy i wyjeżdżamy za godzinę. Pakuję sweter, książkę, zdjęcia do mojej torby. Resztę się wyczaruje. Schodzę na dół i idę do Corneli. Wchodzę i spoglądam na nią smutnym wzrokiem. Podchodzi do mnie i przytula mnie.
-Nie martw się skarbie. Jutro wieczorem wrócisz i będzie wszystko dobrze. - mówi i uśmiecha się do mnie. Uśmiecham się do niej i żegnam się z nią.
Całą drogę milczę. Jest z nami Aaron, Gabriel, Sven i Alexandra oraz parę osób. Alexandra ma zawieść mnie do mojego mieszkania. Cieszę się że to nie Aaron. Jestem strasznie rozbita. Wsiadam do auta i czekam aż Alex odbierze instrukcje. Wsiada do samochodu.
-Posłuchaj, wiem że ci ciężko. Na twoim miejscu chyba uciekłabym gdzieś na bezludną wyspę. Jestem Alexandra Kozliosky. Chce żebyś mi zaufała. - uśmiecha się do mnie.
-Jestem Florence Fitzgerald. - mówię głupio.
-Wiem, wiedzieliśmy o tobie za nim się u nas pojawiłaś. -zaśmiała się i odpaliła silnik. Droga do mojego mieszkania była łatwa. - Nie wiemy kiedy się pojawi Evan, ponieważ zmienił czas lotu ale będziesz obserwowana. Nie martw się. I ubierz tą bransoletkę. W razie czego cię namierzymy. Jak naciśniesz na przywieszkę będziemy wiedzieć że masz kłopoty.
Uśmiecha się pocieszająco i przytula mnie.
-Mieszkanie 4b. - uśmiecha się i wręcza mi klucze do mieszkania. Wychodzę do auta i kieruje się na klatkę schodową. Wchodzę do mieszkania i uśmiecham się. Wygląda tak jakbym je urządziła gdybym mieszkała we Włoszech. Rzucam trochę czarów żeby wyglądało na moje mieszkanie. I rzucam się na łóżko.
Budzi mnie pukanie do drzwi. Zwlekam się z łóżka, ubieram szlafrok i podchodzę do drzwi. Ziewam i otwieram je. Stoi w nich Evan. Jego czarne niesforne włosy wciąż wyglądają seksownie. Jego ubiór natomiast się zmienił. Jest ubrany w dżinsy które są nowe i wyglądają na drogie, koszula i marynarka. A do tego trampki. Wygląda cholernie seksownie. Jestem pewna że Louise maczała w tym palce. Przełykam ślinę.
-Wejdź. - mówię cicho. Wymija mnie a ja zamykam za nim drzwi. Odwracam się i spoglądam na niego. Przypatruje mu się. A on mi.
-Masz dziecko. -wyrzucam z siebie. Po twarzy Evana przemyka się grymas bólu.
-Gabriel ci powiedział. Ale on nie zna całej prawdy. Z początku myślałem że to moja wpadka. Ale Siena mnie chciała oszukać. Ona chciała mnie zatrzymać przy sobie. Byliśmy ze sobą na długo przed tym jak ty się pojawiłaś. Ale zerwałem z nią. I zjawiłaś się ty. Od razu się w tobie zakochałem. Ale zawsze wydawało mi sie że wolisz Gabriela. Któregoś dnia upiłem się ze starymi znajomymi. Odwaliło nam i zaciągnęła mnie do łóżka. Koniec końców jest taki że zrobiłem test DNA i dziecko nie jest moje. Mam na to dowód. - podchodzi do mnie.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - pytam cicho.
-Bałem się że cię stracę. - odpowiada.
-Już mnie straciłeś. -wyrzucam z siebie.
-Nie! -zaprzecza. Łapie mnie za nadgarstki i przypiera do ściany. -To nie koniec.
Całuje mnie, najpierw delikatnie a potem namiętnie. Zaczęłam odwzajemniać jego pocałunki. Uśmiechnął się. Położyliśmy się na łóżku wciąż się całując. Evan odrywa się ode mnie i spogląda mi w oczy.
-Tęskniłem. -głaszcze mnie po policzku.
-Ja też. - szepnęłam.
-Florence. Olej Aarona. On jest tylko zwykłym świrem który próbuje dopchać się do władzy. Dołącz do nas. Do mnie, Louise. Weź Gabriela. Znów będziemy razem. - spogląda na mnie.
Zrywam się z łóżka.
-Więc po to tu przyszedłeś? - warknęłam., -Żeby wciągnąć mnie do swojej świrowatej grupy?
-Nie oceniaj! Nie wiesz wszystkiego! Po prostu tęsknię za tobą! Nie chce żeby jakaś wojna nas rozdzieliła. - zrywa się i spogląda na mnie. - Po prostu robię coś dla większego dobra.
Wybucham śmiechem i otwieram drzwi wyjściowe. Biorę do ręki swoją torbę.
-Coś ci się chyba poprzestawiało! - powiedziałam. Drzwi się zamknęły. -Coś ty zrobił?
-Zaraz ci wytłumaczę! -odpowiada. -A to... to była magia.
Uśmiecham się.
-Ja ci pokażę swoją! -odpowiadam. Rzucam nim o ścianę i wybiegam. Biegnę parę przecznic i wchodzę do małego kościółka. Tu wezwę Aarona. Wchodzę i rozglądam się.
-Proszę, proszę, proszę. Florence Fitzgerald. Kto by się spodziewał. -widzę zbliżającą się postać.
-Carlise. - mruknęłam.
-Nie jesteś ze swoim ukochanym?
-Nie udało mu się z rekrutować mnie do twojej armii. -warknęłam.
-Zabrał się do tego od złej strony. Wciąż stawia miłość do Ciebie na pierwszym miejscu. - odpowiada.- Ale ja proponuje Ci wygraną wojnę, dołączenie się do Louise i swoich bliskich. Nie chcesz tego?
Wybucham śmiechem.
-Tobie raczej podziękuje. -odpowiadam.
-A więc przykro mi. Właściwie nie jest mi przykro ale nie mam innego wyboru. -wyciąga nóż i wbija go we mnie...
wtorek, 21 stycznia 2014
Rozdział XLIX - Tessa
Nie licząc pająków i manekinów, były dwie rzeczy, których nienawidziłam najbardziej na świecie.
Pierwszą było zmuszanie mnie do czegokolwiek. Mój mózg po prostu nie przyjmował do wiadomości, że mogę coś zrobić, jeśli wydano mi rozkaz. Nawet jeśli chciałam.
Drugą rzeczą było ignorowanie mnie. A Gabriel właśnie wykonał oba.
Rozkazał mi wsiąść do auta i jechać z rodzicami oraz Ivy w bezpieczne miejsce. A potem sobie poszedł, bo stwierdził, że przeczeka tę wojnę gdzieś indziej. W tamtym momencie miałam wrażenie, że wybuchnę, ale w mojej głowie ułożył się plan ucieczki.
Nie przewidziałam tylko tego, że dom Louise i Florence był zamknięty, więc nie miałam możliwości dostania się do środka. Wybrałam numer Evana. Byłam pewna, że ma klucze do domu, w końcu czarujące siostry często bywały poza domem. On jednak nie odebrał. Tak samo jak Lynette. Do Wrena nawet nie próbowałam się dodzwonić, a do Ali, Jake'a czy Camerona nie miałam po prostu numeru. Ostatnią deską ratunku był telefon do Florence albo Louise, ale skoro one wyjechały... No cóż, postanowiłam spróbować. Może mają klucz ukryty gdzieś pod doniczką czy coś w tym stylu. Louise odebrała.
-Czemu chcesz siedzieć w naszym domu?-spytała zaskoczona po tym, jak wyjaśniłam jej moją sytuację.
-Zajmę się twoim psem i przynajmniej będę miała gdzie spać.-powiedziałam szybko. Louise chwilę milczała, zastanawiając się nad czymś.
-Poczekaj chwilę.-odsunęła słuchawkę od ust, ale nadal słyszałam jej przyciszoną rozmowę z jakimś mężczyzną.-Zaraz ktoś po ciebie przyjedzie.-powiedziała w końcu do mnie. Zobaczymy się za kilka minut.
Nie dając mi nic powiedzieć, rozłączyła się.
Kilka minut później faktycznie Louise Tempest wysiadała z eleganckiego, drogiego auta, którego marki nie znałam. Dziewczyna się zmieniła. Kiedy ją poznałam, jeszcze kiedy siedziała w niej Maud, Lou nosiła podarte jeansy, rozciągnięte T-shirty i sportowe buty. Właściwa Louise często nosiła swetry, bluzy albo marynarki do legginsów lub spódniczki. Ta Louise miała na sobie elegancką, ale prostą sukienkę i płaszcz. Wyglądała, jakby właśnie wyszła z biura.
-Tessa, dobrze cię znowu widzieć.-uściskała mnie z uśmiechem.-Wiem, że chciałabyś zająć nasz dom w czasie, gdy ja i Florence będziemy nieobecne, ale mam dla ciebie lepszą propozycję.
-Gdzie właściwie teraz mieszkasz? Przyjechałaś dość szybko.-zauważyłam, zwracając uwagę na migoczący naszyjnik zawieszony na jej szyi.
-Oh, Carlisle pozwolił mi zostać u niego, skoro razem... pracujemy.-powiedziała, otwierając drzwi i wchodząc do domu. Rozdziawiłam usta ze zdziwienia.
-Myślałam, że on próbował cię zabić?
-Właściwie to próbował zabić Maud, a czasy się zmieniają. Nie wiem czy usatysfakcjonuje cię fakt, iż Elen Lloyd-Dekker gnije teraz w piekle. Carlisle nie był zadowolony, ale przekonałam go, że mamy poważniejszy problem.
-To znaczy?
-To znaczy wojnę. Carlisle Hawthorne jest najpotężniejszym czarownikiem, jaki chodzi po tej ziemi. Ma dość dobry kontakt ze swoim synem, Cedem, co czyni ich najważniejszymi graczami w tym starciu. We Francji przebywa Aaron... do diabła, zapomniałam jak ma na nazwisko. To jest teraz mniej istotne. Dołączyła do niego moja siostra, a z tego co wiem, również Gabriel.-cień zazdrości i irytacji przemknął przez twarz Louise. Nadal kochała mojego najstarszego brata. I mogłam się założyć, że on nadal kochał ją.
Louise wzięła kilka rzeczy - swoich i swojego psa. Kiedy schodziłyśmy na dół, zatrzymała się nagle i nakazała mi gestem ciszę. Wyciągnęła elegancko zdobiony sztylet z wewnętrznej strony kurtki i zniknęła. Dostrzegłam błysk noża kilka metrów dalej, w kuchni i podbiegłam tam, aby zapalić światło.
-Nie, Lou!-zawołałam, a Louise w ostatnim momencie powstrzymała się przed podcięciem gardła Evanowi.
-Louise, widzę, że mamy gości.-powiedział Carlisle witając ją, gdy wyszła z windy. Dziewczyna uśmiechnęła się wręcz niewinnie na widok gospodarza.
-Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Evan i Tessa Dekkerowie to moi przyjaciele. No i rodzeństwo Gabriela.-posłała mu znaczące spojrzenie. Carlisle zmierzył nas wzrokiem i gestem zaprosił wgłąb apartamentu. Louise pociągnęła go na bok, cały czas mając wierną Medusę u boku. Zaczęli o czymś rozmawiać, ale nie byłam w stanie usłyszeć o czym. W końcu Carlisle poprosił kogoś, aby pokazał nam nasze pokoje. W życiu bym się nie spodziewała, że po drodze wpadnę na Lynette obmacującą się z jakimś chłopakiem.
-Tessa!-dziewczyna spojrzała na mnie chłodno. Chłopak, do którego przed chwilą była przyssana zerknął na nią zdziwiony.
-Tessa Dekker? Dziewczyna twojego brata?-chłopak spojrzał na Lyn, a ja oniemiałam. Ja dziewczyną Wrena? O co chodziło?
Pierwszą było zmuszanie mnie do czegokolwiek. Mój mózg po prostu nie przyjmował do wiadomości, że mogę coś zrobić, jeśli wydano mi rozkaz. Nawet jeśli chciałam.
Drugą rzeczą było ignorowanie mnie. A Gabriel właśnie wykonał oba.
Rozkazał mi wsiąść do auta i jechać z rodzicami oraz Ivy w bezpieczne miejsce. A potem sobie poszedł, bo stwierdził, że przeczeka tę wojnę gdzieś indziej. W tamtym momencie miałam wrażenie, że wybuchnę, ale w mojej głowie ułożył się plan ucieczki.
Nie przewidziałam tylko tego, że dom Louise i Florence był zamknięty, więc nie miałam możliwości dostania się do środka. Wybrałam numer Evana. Byłam pewna, że ma klucze do domu, w końcu czarujące siostry często bywały poza domem. On jednak nie odebrał. Tak samo jak Lynette. Do Wrena nawet nie próbowałam się dodzwonić, a do Ali, Jake'a czy Camerona nie miałam po prostu numeru. Ostatnią deską ratunku był telefon do Florence albo Louise, ale skoro one wyjechały... No cóż, postanowiłam spróbować. Może mają klucz ukryty gdzieś pod doniczką czy coś w tym stylu. Louise odebrała.
-Czemu chcesz siedzieć w naszym domu?-spytała zaskoczona po tym, jak wyjaśniłam jej moją sytuację.
-Zajmę się twoim psem i przynajmniej będę miała gdzie spać.-powiedziałam szybko. Louise chwilę milczała, zastanawiając się nad czymś.
-Poczekaj chwilę.-odsunęła słuchawkę od ust, ale nadal słyszałam jej przyciszoną rozmowę z jakimś mężczyzną.-Zaraz ktoś po ciebie przyjedzie.-powiedziała w końcu do mnie. Zobaczymy się za kilka minut.
Nie dając mi nic powiedzieć, rozłączyła się.
Kilka minut później faktycznie Louise Tempest wysiadała z eleganckiego, drogiego auta, którego marki nie znałam. Dziewczyna się zmieniła. Kiedy ją poznałam, jeszcze kiedy siedziała w niej Maud, Lou nosiła podarte jeansy, rozciągnięte T-shirty i sportowe buty. Właściwa Louise często nosiła swetry, bluzy albo marynarki do legginsów lub spódniczki. Ta Louise miała na sobie elegancką, ale prostą sukienkę i płaszcz. Wyglądała, jakby właśnie wyszła z biura.
-Tessa, dobrze cię znowu widzieć.-uściskała mnie z uśmiechem.-Wiem, że chciałabyś zająć nasz dom w czasie, gdy ja i Florence będziemy nieobecne, ale mam dla ciebie lepszą propozycję.
-Gdzie właściwie teraz mieszkasz? Przyjechałaś dość szybko.-zauważyłam, zwracając uwagę na migoczący naszyjnik zawieszony na jej szyi.
-Oh, Carlisle pozwolił mi zostać u niego, skoro razem... pracujemy.-powiedziała, otwierając drzwi i wchodząc do domu. Rozdziawiłam usta ze zdziwienia.
-Myślałam, że on próbował cię zabić?
-Właściwie to próbował zabić Maud, a czasy się zmieniają. Nie wiem czy usatysfakcjonuje cię fakt, iż Elen Lloyd-Dekker gnije teraz w piekle. Carlisle nie był zadowolony, ale przekonałam go, że mamy poważniejszy problem.
-To znaczy?
-To znaczy wojnę. Carlisle Hawthorne jest najpotężniejszym czarownikiem, jaki chodzi po tej ziemi. Ma dość dobry kontakt ze swoim synem, Cedem, co czyni ich najważniejszymi graczami w tym starciu. We Francji przebywa Aaron... do diabła, zapomniałam jak ma na nazwisko. To jest teraz mniej istotne. Dołączyła do niego moja siostra, a z tego co wiem, również Gabriel.-cień zazdrości i irytacji przemknął przez twarz Louise. Nadal kochała mojego najstarszego brata. I mogłam się założyć, że on nadal kochał ją.
Louise wzięła kilka rzeczy - swoich i swojego psa. Kiedy schodziłyśmy na dół, zatrzymała się nagle i nakazała mi gestem ciszę. Wyciągnęła elegancko zdobiony sztylet z wewnętrznej strony kurtki i zniknęła. Dostrzegłam błysk noża kilka metrów dalej, w kuchni i podbiegłam tam, aby zapalić światło.
-Nie, Lou!-zawołałam, a Louise w ostatnim momencie powstrzymała się przed podcięciem gardła Evanowi.
-Louise, widzę, że mamy gości.-powiedział Carlisle witając ją, gdy wyszła z windy. Dziewczyna uśmiechnęła się wręcz niewinnie na widok gospodarza.
-Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Evan i Tessa Dekkerowie to moi przyjaciele. No i rodzeństwo Gabriela.-posłała mu znaczące spojrzenie. Carlisle zmierzył nas wzrokiem i gestem zaprosił wgłąb apartamentu. Louise pociągnęła go na bok, cały czas mając wierną Medusę u boku. Zaczęli o czymś rozmawiać, ale nie byłam w stanie usłyszeć o czym. W końcu Carlisle poprosił kogoś, aby pokazał nam nasze pokoje. W życiu bym się nie spodziewała, że po drodze wpadnę na Lynette obmacującą się z jakimś chłopakiem.
-Tessa!-dziewczyna spojrzała na mnie chłodno. Chłopak, do którego przed chwilą była przyssana zerknął na nią zdziwiony.
-Tessa Dekker? Dziewczyna twojego brata?-chłopak spojrzał na Lyn, a ja oniemiałam. Ja dziewczyną Wrena? O co chodziło?
-Słucham?
-Nie udawaj zaskoczonej, Tess.-powiedziała Lynette, mierząc mnie chłodnym wzrokiem.-Wren odebrał twój telefon jakis czas temu, nie wspomniał ci?
-Nie.-zaschło mi w gardle. Wren mnie okłamał.-Do niczego nie doszło, Lyn...
-Nie mam ochoty tego słuchać.-odparła, łapiąc Ceda za rękę i ciągnąc go w stronę któregoś pokoju.-Do zobaczenia na śniadaniu, Tesso.
-Lyn...-zaczęłam, ale ona już mnie nie słuchała. Louise położyła mi dłoń na ramieniu.
-Nie przejmuj się.-powiedziała spokojnie.-Kiedyś jej przejdzie.
Wtedy po raz pierwszy stwierdziłam, że jednak mam wsparcie w byłej dziewczynie mojego brata.
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Rozdział XLVIII -Florence.
Otwieram oczy i znów widzę swój pokój w domu Aarona. Wstaje i przeciągam się niczym kot. Nie pamiętam kiedy wróciliśmy i jak znalazłam się w pokoju. Mój pies leży na czarnym legowisku. Uśmiecham się i podchodzę go pogłaskać. Wesoło muska mnie nosem. Podchodzę do szafy i zastanawiam się co ubrać. Ubrania Aarona robią na mnie wrażenie. Są przeważnie szare, czarne i zielone. Te kolory zostały stworzone dla niego. Jestem tego pewna. Decyduję się na czarne spodnie a do tego biała koszula. I marynarka. I czarne trampki. Po chwili wybucham śmiechem. To niedorzeczne że po tym co wczoraj się wydarzyło, potrafię myśleć o ubraniach. Spoglądam na zegarek. Siódma dziesięć. Mam pięćdziesiąt minut do śniadania. Wchodzę do łazienki i biorę szybki prysznic. Potem robię idealny makijaż. Wyglądam jak asystentka. Albo nie doszła prawniczka. Spoglądam na telefon na który może zadzwonić Louise. Nic. Siadam na łóżku a Ricky zaraz podchodzi do mnie i kładzie mi głowę na kolanach.
-Ona nigdy nie zadzwoni. - mówię szeptem do swojego czworonoga. Wstaję i schodzę na śniadanie. Od teraz będę ociekać optymizmem - postanawiam sobie w myślach. Otwieram drzwi jadalni, gdzie siedzi Aaron, a Cornelia nalewa właśnie kawy do filiżanek.
-Witaj Aaronie, witaj Cornelio. - uśmiecham się do niej pogodnie i spoglądam na swoje śniadanie. - Wygląda pysznie.
Cornelia uśmiecha się i wychodzi do kuchni.
-Wyglądasz... inaczej. - mówi Aaron. - Coś się stało?
-Nic. - odpowiadam. -Nic tak nie nastraja do życia, jak możliwość skopania paru tyłków.
Biorę świeżą bułkę i smaruje ją dżemem. Aaron wciąż spogląda na mnie.
-Masz zamiar patrzeć jak jem? To jakiś nowy fetysz? - śmieję się. Aaron zaczyna sam jeść. Po śniadaniu pijemy kawę.
-Mogę ci zaufać? - pytam nagle.
Spogląda na mnie zdziwiony.
-Może sama to sprawdzisz? Dobrze wiem że potrafisz wnikać do umysłów. -mówi cicho.
-Mogę? - Nie ukrywam zdziwienia. Kiwa głową. Biorę go za rękę i po chwili oglądam film z jego życia. Wszystko to, co opowiadała mi Cornelia się zgadzało. Poznałam jednak masę odczuć jakie temu towarzyszyły. W gruncie rzeczy Aaron był po prostu zagubionym chłopcem, pozbawionym miłości i postawionym przed zadaniem którego wcale nie chciał wykonać. Już miałam się wycofać kiedy natknęłam się na coś o mnie. Desperacka próba ochronienia mnie, sprawienia żebym była szczęśliwa, żeby moi bliscy byli bezpieczni. Te uczucia nigdy mu nie towarzyszyły. Wycofuje się i spoglądam na Aarona. Przygląda mi się zafascynowany, nagle zrywa się i podciąga mnie za rękę. Jego usta rozpaczliwie wręcz wpijają się w moje. Odwzajemniam to. Po chwili znajduję się oparta o ścianę. Odwzajemniam pocałunki Aarona. Nagle odrywa się ode mnie. Opiera swoje czoło o moje. Oboje oddychamy nierówno.
-Kłamałeś, mówiąc że chcesz przyjaźni. - oznajmiam.
-Wcale nie! Chce być twoim przyjacielem. Takim który będzie wiedział kiedy potrzebujesz oparcia, takim przyjacielem w którym zakochasz się i który będzie w tobie żałośnie zakochany. Takim którego wpuścisz do swojego łóżka, który będzie z tobą w każdej chwili w której będziesz go potrzebowała. - oznajmia cicho.
Spoglądam na niego zdziwiona i jednocześnie wzruszona. Nikt jeszcze nie mówił mi takich rzeczy, nawet Evan.
-Mam dla ciebie propozycję. Może sprowadzimy tu twojego przyjaciela. Gabriela. Wiem że jest beznadziejnie zakochany w Louise, a biorąc pod uwagę że Louise woli teraz starsze towarzystwo to nie będzie miał raczej nic przeciwko by odpocząć od Liverpoolu. Oczywiście sprowadzimy go do Włoch, a tam sprawdzą czy nie ma żadnych podsłuchów ani nic i wtedy go tu przywieziemy.
Uśmiecham się.
-Tak! Znaczy musiałabym do niego zadzwonić, ale tak, chce bardzo! - uśmiecham się i całuję go. Podaje mi telefon. Wybieram jego numer.
-Halo? - mój przyjaciel odbiera po dwóch sygnałach.
-Jesteś sam? - upewniam się że nikt go nie podsłucha.
-Tak, Evan gdzieś przepadł. Ojciec wywiózł Mellisę i siostry gdzieś, gdzie będą bezpieczne.
-Chcesz do mnie przyjechać, skoro i tak nie masz nic ciekawszego do roboty?
-A będziesz próbowała mnie zabić?
-Nie. - odpowiadam ze śmiechem. Po chwili poważnieje. - Posłuchaj dobrze wiesz że nie jestem na wakacjach. Sam nie uratujesz Louise ani reszty. Mam silnych sprzymierzeńców. Tylko musisz uważać żeby nikogo za sobą nie ściągnąć, musi to wyglądać jakbyś też to olał. Inaczej może mi się nieźle oberwać.
-Powiedz co mam zrobić i już do ciebie jadę! -odpowiada.
Opowiadam mu co i jak ma zrobić. Rozłączam się i spoglądam na Aarona.
-Dziękuje. - uśmiecham się lekko. Wiem że jestem głupia i mogę się mylić ale widzę w nim zagubionego Aarona West'a, który mimo tego że ma dwadzieścia osiem lat, musi robić coś czego wcale nie chce. Po prostu pogubił się.
-Nie ma za co. -odpowiada.
-Może oprowadzisz mnie po tym miejscu? Chcę poznać miejsce w którym będę teraz mieszkać.
-Naprawdę? - w jego oczach pojawia się błysk. Bierze mnie za rękę i oprowadza. Zaczynamy od zbrojowni która jest podzielona na dziesięć sektorów. Wiele sal do ćwiczeń z rozmaitymi urządzeniami. Basen. Następnie przeszliśmy do działu komputerowego. Rozmaite techniki szpiegowskie i wynalazki.
-Robi wrażenie. - mówię.
-Prawda? - opowiada mi o tym co tu się znajduje, jak mały chłopiec który pierwszy raz jeździł na rowerze. Następnie pokazuje mi bibliotekę w której od razu się zakochuje. Różne tomy, różnych książek. Jestem pewna że Lou by się tu spodobało. Następnie pokazuje mi małą salkę kinową, pokój z bilardem.
-Gabriel będzie miał sypialnię obok ciebie. - mówi. Idziemy dalej.
-A twoja? - pytam zaciekawiona. -Przecież muszę wiedzieć gdzie iść, jakbym się w nocy bała! -droczę się z nim. Spogląda na mnie.
-Przed tobą była tam tylko Cornelia i to nie w celach jakich myślisz. - odpowiada.
Zaczynam się śmiać.
-O czym ja mogę myśleć? - śmieję się. Bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi. Otwiera je kluczem. Ukazuje mi się sypialnia której nie spodziewałabym się ujrzeć. Cała jest w panelach, jest ciepła i przytulna. Duże łóżko z ciemnoczerwoną pościelą, biurko, książki, telewizor, odtwarzacz muzyki, obrazy, zdjęcia, dwie pary drzwi. Spoglądam zaciekawiona na nie. Aaron jakby odgadł moje myśli.
-Te po prawej prowadzą do garderoby, te po lewej do łazienki. -kiwam głową. Podchodzę do biurka gdzie stoją trzy ramki ze zdjęciami. Jedno z nich przedstawia Aarona z Cornelią, drugie małego Aarona z jakąś kobietą a trzecie tą samą kobietę.
-To twoja mama? - pytam a on kiwa głową. - Była bardzo piękna.
-No tak. - mówi cicho. - Co byś chciała robić teraz?
-Chodźmy na spacer! Na dwór. -uśmiecham się.
-Musisz się ciepło ubrać. -odpowiada.
Idę do swojego pokoju po kurtkę, szalik i rękawiczki. Wychodzę a przed pokojem czeka już na mnie Aaron. Uśmiecham się. Na dworze jest pełno śniegu. Przyglądam się zafascynowana paryskim krajobrazem. Idziemy kawałek lecz po chwili dzwoni telefon Aarona, kiedy sie oddala przykucam i robię kulkę ze śniegu. Po chwili chowa telefon a moja śnieżka trafia prosto w jego plecy. Spogląda na mnie zdezorientowany a ja wybucham śmiechem. Po chwili kuca i sam robi śnieżkę i rzuca ją we mnie. Uchylam się żeby nią nie dostać. Podbiegam do niego i popycham go na śnieg lecz on pociąga mnie za sobą. Widząc moją minę wybucha śmiechem. Kiedy się śmieje robią mu się dołeczki. Przyglądam mu się zafascynowana.
-Robiłeś kiedyś anioła na śniegu? - pytam po chwili. Kręci głową. - To chodź. Rzuć się plecami na śnieg i machaj rękami i nogami.
Po chwili na śniegu pojawiają się dwa anioły. Staję obok niego i podziwiam nasze dzieło.
-Wyglądają niewinnie. -zaśmiałam się.
Uśmiecha się. I znowu pojawiają się te cudne dołeczki!
-Ale takie nie są. Chodźmy do domu, jesteśmy cali przemoknięci. - bierze mnie za rękę i wracamy. Zatrzymujemy się przed drzwiami.
-Wiesz, pięknie ci z uśmiechem. -mówię cicho.
-Dziękuje. I za komplement i za spacer. - odpowiada. - Twój przyjaciel powinien być tu za dwie godziny. Jak przyjedzie, to przyjdźcie razem do mnie.
Uśmiecham się.
-Dobrze. - odpowiadam.
Aaron musiał pójść coś załatwić więc poszłam się przebrać. Postanowiłam rozpakować walizki. Mój pies spał na łóżku od czasu do czasu domagając się pieszczot. W końcu kiedy wszystko po układałam, wepchałam walizki pod łóżko. Postanowiłam poczekać pod drzwiami. Zaczynałam już przysypiać kiedy drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Gabriel a za nim Sven. Zobaczyłam przyjaciela który wyglądał przystojnie jak zawsze. Włosy w nieładzie, idealnie dobrane ciuchy. Jedyną zmianą jaka w nim zaszła to podkrążone oczy które emanowały smutkiem. Rzuciłam mu się na szyję.
-Tak się cieszę że tu jesteś. -przytulam się do niego. Obejmuje mnie mocno.
-A ja się cieszę że mi wybaczyłaś. Musimy pilnie pogadać. - spogląda na mnie.
-Sven, powiedz że przyjdziemy do Aarona za dziesięć minut.- mówię po czym prowadzę Gabriela do jadalni. - Co się dzieje?
Gabriel wzdycha.
-Posłuchaj. Nie wiem czy plotki o tobie i Aaronie są prawdziwe czy nie, ale wiedz że nie mam nic przeciwko. Masz prawo być wściekła na Evana. Ja na twoim miejscu bym go chyba zabił, wiem że zapłodnił tą laskę za nim byliście oficjalnie parą ale na imprezie w Akademiku Louise, pojawił się z nią a dziecko urodziło się teraz, więc masz prawo być wściekła że tyle to ukrywał.
-Słucham? - patrzę na niego zdziwiona.
-Nie powiedział ci? - spogląda na mnie, kiwam przecząco głową. - Przykro mi że musiałaś się dowiedzieć tego ode mnie.
Podchodzi do mnie i przytula mnie mocno.
-Nic mi nie będzie. -mówię. - Chodźmy do Aarona. To przywódca tego wszystkiego.
Idziemy w milczeniu. Wchodzimy do gabinetu, Aaron wita się z Gabrielem. Rozmawiają o czymś, Gabriel coś podpisuje a ja siedzę i czuje się jakbym była w innej bajcie.
-Mamy natomiast niepokojące wieści na temat pańskiego brata, Evan był widziany wraz z Louise i Tessą w ośrodku Carlise'a. Prawdopodobnie Evan Dekker dołączył do szeregów Carlise'a. - po tych słowach moje serce pęka jak rozbite szkło. - Muszę zamienić jeszcze kilka słów z Florence. Za ten czas Sven cię oprowadzi. Cieszę się na współpracę.
Gabriel słuchał wszystkiego z uwagą, ja natomiast starałam się nie wybuchnąć płaczem. Kiedy Aaron zamknął drzwi, podeszłam do niego i zaczęłam całować. Przez chwile był zdziwiony lecz zaczął je odwzajemniać, kiedy zaczęłam rozpinać jego koszulę, złapał mnie za rękę.
-Przestań. Nie możemy.- odpowiada.
-Myślałam że chcesz tego? - patrzę w jego szmaragdowe oczy.
-Oczywiście. Ale nie chcę żebyś robiła to pod wpływem emocji, następnie żałując tego. Może i jestem jaki jestem, ale potrafię zachowywać się jak dżentelmen. -odpowiada.
Uspokajam się po chwili.
-Więc co chciałeś mi powiedzieć? - spoglądam na niego.
-Gabriel ma moc. Wiedziałaś o tym? - przygląda mi się.
-To nie możliwe, on jest łowcą. - odpowiadam.
-Wszystko jest możliwe. Idź odpocznij. Porozmawiamy o tym jutro. - odprowadza mnie na korytarz. Ruszam do swojego pokoju. Wchodzę i od razu rzucam się na łóżko. Nico później drzwi się otwierają i pojawia się w nich Gabriel.
-Wiem że masz paskudny humor, ale mam na to lekarstwo. -uśmiecha się lekko i wciąga za sobą małą walizkę. - Co powiesz na *Flobriel time?
-Pijemy do upadłego? - podnoszę się z łóżka. - Jestem za! Nadrobimy to co straciliśmy.
Siadam na podłodze i włączam cicho muzykę. Gabriel nalewa martini do szklanek.
-Widzę masz niezły zapas alkoholu. - mruknęłam spoglądając na walizkę.
-Mamy co opijać. - podał mi szklankę. - Ty rozstałaś się z Evanem który jest ojcem jakiegoś dziecka, ja z Louise która prawdopodobnie sypia z Carlisem, czyli naszym wrogiem, walczymy przeciwko im. I wszyscy myślą że się poddaliśmy. Nasze zdrowie!
Upijam łyk ze swojej szklanki.
-Tak czy siak zawsze kończymy tak samo. - mruknęłam.
-Ze złamanymi sercami, pijąc wspólnie do upadłego. - zaśmiał się cicho.
-Może to nie nam jest pisane być z kimś długo i szczęśliwie? - pytam bawiąc się szklanką.
-Myślisz że Evan i Louise są sobie pisani? -Gabriel spogląda na mnie.
-Nie, zawsze obstawiałam ciebie i Louise. Jak na was patrzyłam widziałam w was szczere uczucie, namiętność, miłość, szacunek, przyjaźń i te wasze sprzeczki które tylko utwierdzały że jesteście dla siebie idealni, że razem możecie być niezwyciężeni. Ale może śmierć Lousie na to wpłynęła?
-Możliwe. Najgorsze że wciąż ją kocham. Im dłużej z nią nie jestem, tym bardziej. Nigdy bym z nią nie zerwał gdyby nie Elen. Nie umiem sobie z tym poradzić.- wypija wszystko i nalewa jeszcze sobie.
-Pamiętaj możesz na mnie liczyć. Nie zostanę Louise, ale zawsze możesz mi się wygadać i takie tam. - szepnęłam.
-A ty pamiętaj że jeśli sypiasz Aaronem, to nie mam nic przeciwko. Może i Evan jest moim bratem ale jest dupkiem i sam sobie jest winien. - odpowiada.
-Nie sypiam z nim. - odpowiadam.
-Ale lecisz na niego?- spogląda na mnie.
-Tak. - odpowiadam po chwili.
Wybucha śmiechem.
-To dobrze. Powinnaś być szczęśliwa. -odpowiada.
-Ty też będziesz. - wypijam zawartość swojej szklanki i podsuwam ją Gabrielowi.
-Wątpie w to. Tak wgl martwię się o Tessę. Utknęła w trójkącie po między Lyn a Wrenem.
-Tessa jest obiektem pożądania tej dwójki? Rodzeństwa? - pytam zdziwiona a on kiwa głową.-Znam Lyn i znam Wrena. Oboje nie są typem osób które złamały by serce Tessy. Tylko boje się jak to wpłynie na relację między Lyn a Wrenem.
-Wren jest porządnym gościem i cieszyłbym się gdyby był z Tessą ale Lyn mi bardzo pomogła kiedy byłem w ośrodku i spoko z niej kumpela. - odpowiada.
-Posłuchaj. Tessa miała ciebie za brata, wiem że oddałbyś za nią życie ale mimo wszystko to jej wybór. Na pewno dobrze wybierze. Jest młoda i znalazła się w nowej sytuacji. Zaufaj jej. Wybierze dobrze. - wypijamy równocześnie zawartość naszej szklanki, po czym Gabriel otwiera wino.
-Zawsze wierzysz w naszą rodzinę i nam pomagasz. Jesteś naszym stróżem. - mówi Gabe.
-Wstawiłeś się już. - śmieję się. -Po prostu zaopiekowaliście się mną, kiedy tu się pojawiłam. Chce się odwdzięczyć. Wprawdzie nie miałam w planach problemu z Evanem ale mam nadzieje że Mellisa mi wybaczy kiedyś.
-Ona i tak cię uwielbia. Uratowałaś ją i naszą rodzinę. - odpowiada.
-Florence Hero! - wybucham śmiechem. - Tyle że nigdy nie potrafię uratować własnej siostry. Najpierw pozwoliłam żeby ją zabito, potem została opakowaniem Maud a teraz jest z Carlisem. Zawalam na każdej linii. Mogłam spędzać z nią więcej czasu ale byłam zrozpaczona po Evanie i jak zwykle martwiłam się o siebie. - upijam łyk. - Jestem narcyzowatą suką.
-Nie prawda Flo. Jesteś wspaniałą osobą. Louise jest szczęściarą że ma taką siostrę.
-Nawet nie zadzwoniła. -szepcze.
-Ale jak będzie cię potrzebować da ci znać. Louise jeszcze nas zaskoczy. - odpowiada.
-O ile coś będzie z tego mieć. - mruknęłam nalewając sobie wina. -Bezinteresowność to zdecydowanie nie jej liga.
-Ale ma masę innych pozytywów. -odpowiada Gabriel.-Najgorsze jest to że nie zapowiada się że wrócimy do studenckiego życia, nie będę spędzać czasu na wykładach pisząc z Louise o tym co będziemy później robić, nie będziemy wychodzić w sobotę na randki i imprezy. Zostaliśmy wciągnięci w polityczną wojnę paranormalnych którą prowadzili jeszcze nasi rodzice. Jesteśmy w niezłym bagnie.
-Tak, możemy się pożegnać z tym wszystkim. Znając życie silniejszy team wygra, Louise będzie miała to czego chciała, masa ludzi poginie a reszta będzie nie szczęśliwa.
-Jesteś bardzo optymistyczna. - Gabriel wyciąga kolejną butelkę jakiegoś alkoholu. - Powinniśmy wrócić na studia i starać się żyć swoim życiem.
-Nie, nie wycofamy się. Bo gdzie nie pójdziemy będą chcieli nas zabić. Pożegnaj się z medycyną Gabrielu, z Louise i na wszelki wypadek z rodziną. Bo możemy skończyć jako padlina. - odpowiadam wpatrując się w szklankę.
-Bynajmniej w tej wojnie mam ciebie. - odpowiada. - Moją najlepszą przyjaciółkę która postawiła moje idealne życie na głowie.
-Nasze zdrowie. - odpowiadam.
Unoszę szklankę i opróżniam jej zawartość do końca.
-Ona nigdy nie zadzwoni. - mówię szeptem do swojego czworonoga. Wstaję i schodzę na śniadanie. Od teraz będę ociekać optymizmem - postanawiam sobie w myślach. Otwieram drzwi jadalni, gdzie siedzi Aaron, a Cornelia nalewa właśnie kawy do filiżanek.
-Witaj Aaronie, witaj Cornelio. - uśmiecham się do niej pogodnie i spoglądam na swoje śniadanie. - Wygląda pysznie.
Cornelia uśmiecha się i wychodzi do kuchni.
-Wyglądasz... inaczej. - mówi Aaron. - Coś się stało?
-Nic. - odpowiadam. -Nic tak nie nastraja do życia, jak możliwość skopania paru tyłków.
Biorę świeżą bułkę i smaruje ją dżemem. Aaron wciąż spogląda na mnie.
-Masz zamiar patrzeć jak jem? To jakiś nowy fetysz? - śmieję się. Aaron zaczyna sam jeść. Po śniadaniu pijemy kawę.
-Mogę ci zaufać? - pytam nagle.
Spogląda na mnie zdziwiony.
-Może sama to sprawdzisz? Dobrze wiem że potrafisz wnikać do umysłów. -mówi cicho.
-Mogę? - Nie ukrywam zdziwienia. Kiwa głową. Biorę go za rękę i po chwili oglądam film z jego życia. Wszystko to, co opowiadała mi Cornelia się zgadzało. Poznałam jednak masę odczuć jakie temu towarzyszyły. W gruncie rzeczy Aaron był po prostu zagubionym chłopcem, pozbawionym miłości i postawionym przed zadaniem którego wcale nie chciał wykonać. Już miałam się wycofać kiedy natknęłam się na coś o mnie. Desperacka próba ochronienia mnie, sprawienia żebym była szczęśliwa, żeby moi bliscy byli bezpieczni. Te uczucia nigdy mu nie towarzyszyły. Wycofuje się i spoglądam na Aarona. Przygląda mi się zafascynowany, nagle zrywa się i podciąga mnie za rękę. Jego usta rozpaczliwie wręcz wpijają się w moje. Odwzajemniam to. Po chwili znajduję się oparta o ścianę. Odwzajemniam pocałunki Aarona. Nagle odrywa się ode mnie. Opiera swoje czoło o moje. Oboje oddychamy nierówno.
-Kłamałeś, mówiąc że chcesz przyjaźni. - oznajmiam.
-Wcale nie! Chce być twoim przyjacielem. Takim który będzie wiedział kiedy potrzebujesz oparcia, takim przyjacielem w którym zakochasz się i który będzie w tobie żałośnie zakochany. Takim którego wpuścisz do swojego łóżka, który będzie z tobą w każdej chwili w której będziesz go potrzebowała. - oznajmia cicho.
Spoglądam na niego zdziwiona i jednocześnie wzruszona. Nikt jeszcze nie mówił mi takich rzeczy, nawet Evan.
-Mam dla ciebie propozycję. Może sprowadzimy tu twojego przyjaciela. Gabriela. Wiem że jest beznadziejnie zakochany w Louise, a biorąc pod uwagę że Louise woli teraz starsze towarzystwo to nie będzie miał raczej nic przeciwko by odpocząć od Liverpoolu. Oczywiście sprowadzimy go do Włoch, a tam sprawdzą czy nie ma żadnych podsłuchów ani nic i wtedy go tu przywieziemy.
Uśmiecham się.
-Tak! Znaczy musiałabym do niego zadzwonić, ale tak, chce bardzo! - uśmiecham się i całuję go. Podaje mi telefon. Wybieram jego numer.
-Halo? - mój przyjaciel odbiera po dwóch sygnałach.
-Jesteś sam? - upewniam się że nikt go nie podsłucha.
-Tak, Evan gdzieś przepadł. Ojciec wywiózł Mellisę i siostry gdzieś, gdzie będą bezpieczne.
-Chcesz do mnie przyjechać, skoro i tak nie masz nic ciekawszego do roboty?
-A będziesz próbowała mnie zabić?
-Nie. - odpowiadam ze śmiechem. Po chwili poważnieje. - Posłuchaj dobrze wiesz że nie jestem na wakacjach. Sam nie uratujesz Louise ani reszty. Mam silnych sprzymierzeńców. Tylko musisz uważać żeby nikogo za sobą nie ściągnąć, musi to wyglądać jakbyś też to olał. Inaczej może mi się nieźle oberwać.
-Powiedz co mam zrobić i już do ciebie jadę! -odpowiada.
Opowiadam mu co i jak ma zrobić. Rozłączam się i spoglądam na Aarona.
-Dziękuje. - uśmiecham się lekko. Wiem że jestem głupia i mogę się mylić ale widzę w nim zagubionego Aarona West'a, który mimo tego że ma dwadzieścia osiem lat, musi robić coś czego wcale nie chce. Po prostu pogubił się.
-Nie ma za co. -odpowiada.
-Może oprowadzisz mnie po tym miejscu? Chcę poznać miejsce w którym będę teraz mieszkać.
-Naprawdę? - w jego oczach pojawia się błysk. Bierze mnie za rękę i oprowadza. Zaczynamy od zbrojowni która jest podzielona na dziesięć sektorów. Wiele sal do ćwiczeń z rozmaitymi urządzeniami. Basen. Następnie przeszliśmy do działu komputerowego. Rozmaite techniki szpiegowskie i wynalazki.
-Robi wrażenie. - mówię.
-Prawda? - opowiada mi o tym co tu się znajduje, jak mały chłopiec który pierwszy raz jeździł na rowerze. Następnie pokazuje mi bibliotekę w której od razu się zakochuje. Różne tomy, różnych książek. Jestem pewna że Lou by się tu spodobało. Następnie pokazuje mi małą salkę kinową, pokój z bilardem.
-Gabriel będzie miał sypialnię obok ciebie. - mówi. Idziemy dalej.
-A twoja? - pytam zaciekawiona. -Przecież muszę wiedzieć gdzie iść, jakbym się w nocy bała! -droczę się z nim. Spogląda na mnie.
-Przed tobą była tam tylko Cornelia i to nie w celach jakich myślisz. - odpowiada.
Zaczynam się śmiać.
-O czym ja mogę myśleć? - śmieję się. Bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi. Otwiera je kluczem. Ukazuje mi się sypialnia której nie spodziewałabym się ujrzeć. Cała jest w panelach, jest ciepła i przytulna. Duże łóżko z ciemnoczerwoną pościelą, biurko, książki, telewizor, odtwarzacz muzyki, obrazy, zdjęcia, dwie pary drzwi. Spoglądam zaciekawiona na nie. Aaron jakby odgadł moje myśli.
-Te po prawej prowadzą do garderoby, te po lewej do łazienki. -kiwam głową. Podchodzę do biurka gdzie stoją trzy ramki ze zdjęciami. Jedno z nich przedstawia Aarona z Cornelią, drugie małego Aarona z jakąś kobietą a trzecie tą samą kobietę.
-To twoja mama? - pytam a on kiwa głową. - Była bardzo piękna.
-No tak. - mówi cicho. - Co byś chciała robić teraz?
-Chodźmy na spacer! Na dwór. -uśmiecham się.
-Musisz się ciepło ubrać. -odpowiada.
Idę do swojego pokoju po kurtkę, szalik i rękawiczki. Wychodzę a przed pokojem czeka już na mnie Aaron. Uśmiecham się. Na dworze jest pełno śniegu. Przyglądam się zafascynowana paryskim krajobrazem. Idziemy kawałek lecz po chwili dzwoni telefon Aarona, kiedy sie oddala przykucam i robię kulkę ze śniegu. Po chwili chowa telefon a moja śnieżka trafia prosto w jego plecy. Spogląda na mnie zdezorientowany a ja wybucham śmiechem. Po chwili kuca i sam robi śnieżkę i rzuca ją we mnie. Uchylam się żeby nią nie dostać. Podbiegam do niego i popycham go na śnieg lecz on pociąga mnie za sobą. Widząc moją minę wybucha śmiechem. Kiedy się śmieje robią mu się dołeczki. Przyglądam mu się zafascynowana.
-Robiłeś kiedyś anioła na śniegu? - pytam po chwili. Kręci głową. - To chodź. Rzuć się plecami na śnieg i machaj rękami i nogami.
Po chwili na śniegu pojawiają się dwa anioły. Staję obok niego i podziwiam nasze dzieło.
-Wyglądają niewinnie. -zaśmiałam się.
Uśmiecha się. I znowu pojawiają się te cudne dołeczki!
-Ale takie nie są. Chodźmy do domu, jesteśmy cali przemoknięci. - bierze mnie za rękę i wracamy. Zatrzymujemy się przed drzwiami.
-Wiesz, pięknie ci z uśmiechem. -mówię cicho.
-Dziękuje. I za komplement i za spacer. - odpowiada. - Twój przyjaciel powinien być tu za dwie godziny. Jak przyjedzie, to przyjdźcie razem do mnie.
Uśmiecham się.
-Dobrze. - odpowiadam.
Aaron musiał pójść coś załatwić więc poszłam się przebrać. Postanowiłam rozpakować walizki. Mój pies spał na łóżku od czasu do czasu domagając się pieszczot. W końcu kiedy wszystko po układałam, wepchałam walizki pod łóżko. Postanowiłam poczekać pod drzwiami. Zaczynałam już przysypiać kiedy drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Gabriel a za nim Sven. Zobaczyłam przyjaciela który wyglądał przystojnie jak zawsze. Włosy w nieładzie, idealnie dobrane ciuchy. Jedyną zmianą jaka w nim zaszła to podkrążone oczy które emanowały smutkiem. Rzuciłam mu się na szyję.
-Tak się cieszę że tu jesteś. -przytulam się do niego. Obejmuje mnie mocno.
-A ja się cieszę że mi wybaczyłaś. Musimy pilnie pogadać. - spogląda na mnie.
-Sven, powiedz że przyjdziemy do Aarona za dziesięć minut.- mówię po czym prowadzę Gabriela do jadalni. - Co się dzieje?
Gabriel wzdycha.
-Posłuchaj. Nie wiem czy plotki o tobie i Aaronie są prawdziwe czy nie, ale wiedz że nie mam nic przeciwko. Masz prawo być wściekła na Evana. Ja na twoim miejscu bym go chyba zabił, wiem że zapłodnił tą laskę za nim byliście oficjalnie parą ale na imprezie w Akademiku Louise, pojawił się z nią a dziecko urodziło się teraz, więc masz prawo być wściekła że tyle to ukrywał.
-Słucham? - patrzę na niego zdziwiona.
-Nie powiedział ci? - spogląda na mnie, kiwam przecząco głową. - Przykro mi że musiałaś się dowiedzieć tego ode mnie.
Podchodzi do mnie i przytula mnie mocno.
-Nic mi nie będzie. -mówię. - Chodźmy do Aarona. To przywódca tego wszystkiego.
Idziemy w milczeniu. Wchodzimy do gabinetu, Aaron wita się z Gabrielem. Rozmawiają o czymś, Gabriel coś podpisuje a ja siedzę i czuje się jakbym była w innej bajcie.
-Mamy natomiast niepokojące wieści na temat pańskiego brata, Evan był widziany wraz z Louise i Tessą w ośrodku Carlise'a. Prawdopodobnie Evan Dekker dołączył do szeregów Carlise'a. - po tych słowach moje serce pęka jak rozbite szkło. - Muszę zamienić jeszcze kilka słów z Florence. Za ten czas Sven cię oprowadzi. Cieszę się na współpracę.
Gabriel słuchał wszystkiego z uwagą, ja natomiast starałam się nie wybuchnąć płaczem. Kiedy Aaron zamknął drzwi, podeszłam do niego i zaczęłam całować. Przez chwile był zdziwiony lecz zaczął je odwzajemniać, kiedy zaczęłam rozpinać jego koszulę, złapał mnie za rękę.
-Przestań. Nie możemy.- odpowiada.
-Myślałam że chcesz tego? - patrzę w jego szmaragdowe oczy.
-Oczywiście. Ale nie chcę żebyś robiła to pod wpływem emocji, następnie żałując tego. Może i jestem jaki jestem, ale potrafię zachowywać się jak dżentelmen. -odpowiada.
Uspokajam się po chwili.
-Więc co chciałeś mi powiedzieć? - spoglądam na niego.
-Gabriel ma moc. Wiedziałaś o tym? - przygląda mi się.
-To nie możliwe, on jest łowcą. - odpowiadam.
-Wszystko jest możliwe. Idź odpocznij. Porozmawiamy o tym jutro. - odprowadza mnie na korytarz. Ruszam do swojego pokoju. Wchodzę i od razu rzucam się na łóżko. Nico później drzwi się otwierają i pojawia się w nich Gabriel.
-Wiem że masz paskudny humor, ale mam na to lekarstwo. -uśmiecha się lekko i wciąga za sobą małą walizkę. - Co powiesz na *Flobriel time?
-Pijemy do upadłego? - podnoszę się z łóżka. - Jestem za! Nadrobimy to co straciliśmy.
Siadam na podłodze i włączam cicho muzykę. Gabriel nalewa martini do szklanek.
-Widzę masz niezły zapas alkoholu. - mruknęłam spoglądając na walizkę.
-Mamy co opijać. - podał mi szklankę. - Ty rozstałaś się z Evanem który jest ojcem jakiegoś dziecka, ja z Louise która prawdopodobnie sypia z Carlisem, czyli naszym wrogiem, walczymy przeciwko im. I wszyscy myślą że się poddaliśmy. Nasze zdrowie!
Upijam łyk ze swojej szklanki.
-Tak czy siak zawsze kończymy tak samo. - mruknęłam.
-Ze złamanymi sercami, pijąc wspólnie do upadłego. - zaśmiał się cicho.
-Może to nie nam jest pisane być z kimś długo i szczęśliwie? - pytam bawiąc się szklanką.
-Myślisz że Evan i Louise są sobie pisani? -Gabriel spogląda na mnie.
-Nie, zawsze obstawiałam ciebie i Louise. Jak na was patrzyłam widziałam w was szczere uczucie, namiętność, miłość, szacunek, przyjaźń i te wasze sprzeczki które tylko utwierdzały że jesteście dla siebie idealni, że razem możecie być niezwyciężeni. Ale może śmierć Lousie na to wpłynęła?
-Możliwe. Najgorsze że wciąż ją kocham. Im dłużej z nią nie jestem, tym bardziej. Nigdy bym z nią nie zerwał gdyby nie Elen. Nie umiem sobie z tym poradzić.- wypija wszystko i nalewa jeszcze sobie.
-Pamiętaj możesz na mnie liczyć. Nie zostanę Louise, ale zawsze możesz mi się wygadać i takie tam. - szepnęłam.
-A ty pamiętaj że jeśli sypiasz Aaronem, to nie mam nic przeciwko. Może i Evan jest moim bratem ale jest dupkiem i sam sobie jest winien. - odpowiada.
-Nie sypiam z nim. - odpowiadam.
-Ale lecisz na niego?- spogląda na mnie.
-Tak. - odpowiadam po chwili.
Wybucha śmiechem.
-To dobrze. Powinnaś być szczęśliwa. -odpowiada.
-Ty też będziesz. - wypijam zawartość swojej szklanki i podsuwam ją Gabrielowi.
-Wątpie w to. Tak wgl martwię się o Tessę. Utknęła w trójkącie po między Lyn a Wrenem.
-Tessa jest obiektem pożądania tej dwójki? Rodzeństwa? - pytam zdziwiona a on kiwa głową.-Znam Lyn i znam Wrena. Oboje nie są typem osób które złamały by serce Tessy. Tylko boje się jak to wpłynie na relację między Lyn a Wrenem.
-Wren jest porządnym gościem i cieszyłbym się gdyby był z Tessą ale Lyn mi bardzo pomogła kiedy byłem w ośrodku i spoko z niej kumpela. - odpowiada.
-Posłuchaj. Tessa miała ciebie za brata, wiem że oddałbyś za nią życie ale mimo wszystko to jej wybór. Na pewno dobrze wybierze. Jest młoda i znalazła się w nowej sytuacji. Zaufaj jej. Wybierze dobrze. - wypijamy równocześnie zawartość naszej szklanki, po czym Gabriel otwiera wino.
-Zawsze wierzysz w naszą rodzinę i nam pomagasz. Jesteś naszym stróżem. - mówi Gabe.
-Wstawiłeś się już. - śmieję się. -Po prostu zaopiekowaliście się mną, kiedy tu się pojawiłam. Chce się odwdzięczyć. Wprawdzie nie miałam w planach problemu z Evanem ale mam nadzieje że Mellisa mi wybaczy kiedyś.
-Ona i tak cię uwielbia. Uratowałaś ją i naszą rodzinę. - odpowiada.
-Florence Hero! - wybucham śmiechem. - Tyle że nigdy nie potrafię uratować własnej siostry. Najpierw pozwoliłam żeby ją zabito, potem została opakowaniem Maud a teraz jest z Carlisem. Zawalam na każdej linii. Mogłam spędzać z nią więcej czasu ale byłam zrozpaczona po Evanie i jak zwykle martwiłam się o siebie. - upijam łyk. - Jestem narcyzowatą suką.
-Nie prawda Flo. Jesteś wspaniałą osobą. Louise jest szczęściarą że ma taką siostrę.
-Nawet nie zadzwoniła. -szepcze.
-Ale jak będzie cię potrzebować da ci znać. Louise jeszcze nas zaskoczy. - odpowiada.
-O ile coś będzie z tego mieć. - mruknęłam nalewając sobie wina. -Bezinteresowność to zdecydowanie nie jej liga.
-Ale ma masę innych pozytywów. -odpowiada Gabriel.-Najgorsze jest to że nie zapowiada się że wrócimy do studenckiego życia, nie będę spędzać czasu na wykładach pisząc z Louise o tym co będziemy później robić, nie będziemy wychodzić w sobotę na randki i imprezy. Zostaliśmy wciągnięci w polityczną wojnę paranormalnych którą prowadzili jeszcze nasi rodzice. Jesteśmy w niezłym bagnie.
-Tak, możemy się pożegnać z tym wszystkim. Znając życie silniejszy team wygra, Louise będzie miała to czego chciała, masa ludzi poginie a reszta będzie nie szczęśliwa.
-Jesteś bardzo optymistyczna. - Gabriel wyciąga kolejną butelkę jakiegoś alkoholu. - Powinniśmy wrócić na studia i starać się żyć swoim życiem.
-Nie, nie wycofamy się. Bo gdzie nie pójdziemy będą chcieli nas zabić. Pożegnaj się z medycyną Gabrielu, z Louise i na wszelki wypadek z rodziną. Bo możemy skończyć jako padlina. - odpowiadam wpatrując się w szklankę.
-Bynajmniej w tej wojnie mam ciebie. - odpowiada. - Moją najlepszą przyjaciółkę która postawiła moje idealne życie na głowie.
-Nasze zdrowie. - odpowiadam.
Unoszę szklankę i opróżniam jej zawartość do końca.
środa, 15 stycznia 2014
Rodział XLVII - Louise
Wybaczcie, że tak długo zwlekałam z dodaniem tej notki. Obiecuję poprawę ;*. B
__________________________________
-Nie wierzę, że tak nisko upadłam.-jęknęłam cicho, podnosząc się. Głowa bolała mnie niemiłosiernie i czułam się jakbym znowu umierała. W dodatku byłam w miejscu, do którego raczej nie chciałam trafić. Ostatnim, co chciałabym przeżyć po pijanemu było wpadnięcie na bogatego, przystojnego, starszego ode mnie mężczyzny, który jednocześnie był wielkim czarownikiem, mordercą pozbawionym kręgosłupa moralnego. A ja spałam w jego łóżku.
__________________________________
-Nie wierzę, że tak nisko upadłam.-jęknęłam cicho, podnosząc się. Głowa bolała mnie niemiłosiernie i czułam się jakbym znowu umierała. W dodatku byłam w miejscu, do którego raczej nie chciałam trafić. Ostatnim, co chciałabym przeżyć po pijanemu było wpadnięcie na bogatego, przystojnego, starszego ode mnie mężczyzny, który jednocześnie był wielkim czarownikiem, mordercą pozbawionym kręgosłupa moralnego. A ja spałam w jego łóżku.
Usłyszałam ciche stukanie do drzwi. Rozejrzałam się po sypialni, a w lustrze wiszącym na ścianie naprzeciwko sprawdziłam, czy wyglądam jak człowiek. Za pomocą magicznej sztuczki doprowadziłam się do w miarę ludzkiego wyglądu i krzyknęłam: "Proszę", jakbym nie miała ogromnego kaca, nie czuła niepokoju i niezręczności i nie wyglądała okropnie. W drzwiach pojawił się Carlisle.
Musiał zauważyć mój zryw, gdyż machnął tylko ręką i powiedział:
-Louise, nie musisz wstawać.-uśmiechnął się wręcz zabójczo. Czy to normalne, że facet po czterdziestce tak na mnie działa?-Powinnaś odpoczywać. Wczorajszej nocy byłaś w stanie, który nakazuje ci dzisiejszego ranka pozostać w łóżku. Ktoś zaraz przyniesie ci śniadanie.
-Czemu jestem w twoim łóżku?-pytam spokojnie, chociaż nie potrafię myśleć logicznie. Carlisle zaśmiał się pod nosem.
-Przywiozłem cię tu. Twoja siostra nie byłaby zachwycona, gdybym stanął w drzwiach waszego domu, trzymając cię, na wpół przytomną i pijaną, w ramionach. Wojna jest nieuchronna, ale lepiej jej nie przyspieszać.-zażartował, ale wychwyciłam w tym ziarenko prawdy. Wojna. Zmarszczyłam brwi.
-Chyba dam radę zejść na śniadanie. A wtedy ty opowiesz mi o wojnie.-zapowiedziałam i wstałam z łóżka, chociaż moja głowa zaprotestowała.-Gdzie są moje ubrania?
-W pralni. W łazience leżą nowe, potraktuj to jako prezent. Jeśli ci się nie spodobają, zawołaj Sophie, ona coś znajdzie.-oznajmił Carlisle i uśmiechnął się do mnie, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Gdy zeszłam na dół, Carlisle siedział przy stole, czytając gazetę. Dopiero gdy odsunęłam krzesło, z premedytacją szurając nim o podłogę, zauważył mnie. Jego postawa skojarzyła mi się, sama nie wiem czemu, z wiekiem średnim. Wtedy też mężczyźni znajdywali sobie młodsze kochanki, prawda? Długo byłam zawstydzona przed samą sobą, ale poczułam w tamtym momencie ekscytację. Przecież nie ma nic lepszego, niż gorący romans ze starszym mężczyzną... W dodatku mordercą i kimś, kto pragnie głównie władzy, jeśli nie tylko tego.
-Miałeś mi opowiedzieć o wojnie?-zaczęłam temat, patrząc na niego. Zabawne, nawet nie znam jego nazwiska, a spędzam noce w jego domu.
-Nie ma za dużo do opowiadania. Rada musi niedługo wybrać następcę Conrada, którego moja szalona była żona zamordowała, aby przywrócić cię do życia.-spojrzał na mnie znacząco.-Jednak Rada nie wybierze kogoś, kim nie będzie mogła manipulować. Ile wiesz o polityce Rady, Louise?
-Na pierwszy rzut oka jest czysta i uczciwa, ale w głębi jest gorzej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
-Intrygi, manipulacja, szantaże. Nikt o zdrowych zmysłach się w to nie zaplącze. Rządy Rady są niezdrowe dla naszego społeczeństwa, a musimy się przecież chronić przed tymi, który są prawdziwym zagrożeniem.
-Chcesz zlikwidować Radę i sam sprawować rządy?-domyśliłam się, ale po jego spojrzeniu wiedziałam, że coś jest nie tak.-Albo chcesz na tym stanowisku usadzić kogoś, kto jest ci bezgranicznie oddany.
-Dokładnie. Przedstawię ci tę osobę dzisiaj wieczorem, a teraz...-zaczął, ale mu przerwałam.
-Do czego ja jestem ci potrzebna?-spytałam szybko.-Nie uwierzę, że jesteś dla mnie po prostu miły. Nie jesteś po prostu miły dla ludzi, prawda, Carlisle, który nie wiem jak ma na nazwisko?
-Niedługo wszystko stanie się dla ciebie jasne. Mówię o kwestii nazwiska. A jeśli chodzi o potrzeby, to jesteś bystrą kobietą, bystrzejszą niż większość twoich znajomych, prawda? Myślę, że wiesz.
-Są dwie opcje. Po pierwsze, chcesz, żebym pomogła ci wygrać wojnę. Ale nie rozumiem, jak zwykła czarownica może ci w tym pomóc. Są osoby dużo potężniejsze ode mnie, dlaczego nie oni? A po drugie... domyślam się, że szukasz młodej kochanki.-uśmiechnęłam się lekko i niewinnie. Carlisle się zaśmiał.
-Co do obu rzeczy miałaś rację.-uśmiechnął się mężczyzna i uśmiechnął się.-Myliłaś się tylko w jednym. Louise, nie ma wielu potężniejszych od ciebie. Po prostu nie wierzysz w swoją moc. Wasz ród jest jednym z najpotężniejszych. Twoja siostra zawsze w to wierzyła, ty nie. Ale to ty zabiłaś człowieka, właściwie waszego obrońcę... i właściwie bez powodu. Chodź.-zerwał się nagle od stołu, a ja poszłam za nim, nie potrafiąc przezwyciężyć własnej ciekawości.-Zabicie mężczyzny, dorosłego i w dodatku wyglądającego strasznie, nie jest problemem.-wyszliśmy z jego mieszkania i zjechaliśmy windą na dół. Na parkingu wpadliśmy na kobietę w wieku około trzydziestu lat, która akurat wysiadała z samochodu. Carlisle spojrzał na mnie znacząco.
Chciał, żebym zabiła niewinną kobietę na parkingu. Tylko chwilę się wahałam nad podjęciem decyzji. Potem wzięłam od niego nóż, który musiał zabrać z kuchni. Podeszłam do kobiety i dźgnęłam ją w pierś, nie dając jej nawet chwili na otwarcie ust w proteście. Krzyk zastyga jej w gardle, kiedy nóż po raz drugi przebija jej klatkę piersiową, żeby uszkodzić serce.
Jadalnia Carlisle'a była uszykowana na tę specjalną okazję. Pięć nakryć, drogie wina, orientalne jedzenie, głównie japońskie. Pracownicy wykonali naprawdę dobrą robotę. Carlisle miał dopięte wszystko na ostatni guzik. Do tego stopnia, że zostawił mnie samą sobie i pilnował wszystkiego osobiście. Dopiero pół godziny przed planowaną kolacją zainteresował się mną.
-Mam nadzieję, że nie nudziłaś się za bardzo. Jutro, o ile będziesz chciała tu zostać, poświęcę ci trochę więcej czasu.-uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że od razu wiedziałam, co ma na myśli. Uśmiechnęłam się.
-Trzymam cię za słowo.
W tym momencie przerwał nam jeden z pracowników Carlisla, informując, iż przybył jeden z gości. Po chwili do salonu weszła Maud, ubrana w piękną, jasną suknię, która elegancko podkreślała jej ciemniejszą karnację. Rozdziawiłam usta ze zdziwienia i spojrzałam na gospodarza.
-Zaprosiłeś Maud?-pytam, chociaż odpowiedź stoi kilka metrów ode mnie. Wszystkie złe wspomnienia, jakich miałam wiele, związane z nią, wróciły. Przez chwilę miałam wrażenie, że znów jestem w tym najciemniejszym zakamarku własnego umysłu, wepchnięta tam przez nią i jej plany, których nie mogłam poznać.
-Mała Tempestówna. Miło cię znowu widzieć. Wyglądasz lepiej, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Przynajmniej fizycznie.-Maud uśmiecha się i patrzy na byłego męża.-Zawsze gustowałeś w młodych, pięknych kobietach, ale ta ma zaledwie dwadzieścia kilka lat. I w dodatku jest tak niewinna... Mogłeś ją zostawić w spokoju.
-Maud, moja droga, zawsze potrafiłaś ubrać zazdrość w najpiękniejsze słowa, aby wydawała się ona troską. A Louise zbyt niewinna nie jest, nieprawdaż? Byłaś przecież w jej głowie. Widziałaś, do czego jest zdolna.
-To ją chcesz mianować? Przecież...-zignorowałam ich dyskusję. Carlisle spojrzał na mnie, chcąc udzielić mi odpowiedzi, ale kolejne osoby pojawiła się w pomieszczeniu.
-To nie moją matkę chce wybrać na przywódcę.-jedna z postaci wyszła z cienia, a ja rozdziawiłam usta, zaskoczona.-Tylko swojego potomka.
Druga fala szoku nastąpiła, gdy następna osoba pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Jak mogłam się nie domyślić? Wszystkie fragmenty układanki miałam przed sobą. Oprócz tego jednego... Carlisle miał rację, teraz wszystko było jasne.
Za każdego króla, którzy umrze, trzeba koronować następnego.
A tym królem miał być syn Carlisle'a i Maud. Cedric Hawthorne, który jako swoją partnerkę na dzisiejszą kolację zaprosił moją najlepszą przyjaciółkę. Lynette.
Musiał zauważyć mój zryw, gdyż machnął tylko ręką i powiedział:
-Louise, nie musisz wstawać.-uśmiechnął się wręcz zabójczo. Czy to normalne, że facet po czterdziestce tak na mnie działa?-Powinnaś odpoczywać. Wczorajszej nocy byłaś w stanie, który nakazuje ci dzisiejszego ranka pozostać w łóżku. Ktoś zaraz przyniesie ci śniadanie.
-Czemu jestem w twoim łóżku?-pytam spokojnie, chociaż nie potrafię myśleć logicznie. Carlisle zaśmiał się pod nosem.
-Przywiozłem cię tu. Twoja siostra nie byłaby zachwycona, gdybym stanął w drzwiach waszego domu, trzymając cię, na wpół przytomną i pijaną, w ramionach. Wojna jest nieuchronna, ale lepiej jej nie przyspieszać.-zażartował, ale wychwyciłam w tym ziarenko prawdy. Wojna. Zmarszczyłam brwi.
-Chyba dam radę zejść na śniadanie. A wtedy ty opowiesz mi o wojnie.-zapowiedziałam i wstałam z łóżka, chociaż moja głowa zaprotestowała.-Gdzie są moje ubrania?
-W pralni. W łazience leżą nowe, potraktuj to jako prezent. Jeśli ci się nie spodobają, zawołaj Sophie, ona coś znajdzie.-oznajmił Carlisle i uśmiechnął się do mnie, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Gdy zeszłam na dół, Carlisle siedział przy stole, czytając gazetę. Dopiero gdy odsunęłam krzesło, z premedytacją szurając nim o podłogę, zauważył mnie. Jego postawa skojarzyła mi się, sama nie wiem czemu, z wiekiem średnim. Wtedy też mężczyźni znajdywali sobie młodsze kochanki, prawda? Długo byłam zawstydzona przed samą sobą, ale poczułam w tamtym momencie ekscytację. Przecież nie ma nic lepszego, niż gorący romans ze starszym mężczyzną... W dodatku mordercą i kimś, kto pragnie głównie władzy, jeśli nie tylko tego.
-Miałeś mi opowiedzieć o wojnie?-zaczęłam temat, patrząc na niego. Zabawne, nawet nie znam jego nazwiska, a spędzam noce w jego domu.
-Nie ma za dużo do opowiadania. Rada musi niedługo wybrać następcę Conrada, którego moja szalona była żona zamordowała, aby przywrócić cię do życia.-spojrzał na mnie znacząco.-Jednak Rada nie wybierze kogoś, kim nie będzie mogła manipulować. Ile wiesz o polityce Rady, Louise?
-Na pierwszy rzut oka jest czysta i uczciwa, ale w głębi jest gorzej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
-Intrygi, manipulacja, szantaże. Nikt o zdrowych zmysłach się w to nie zaplącze. Rządy Rady są niezdrowe dla naszego społeczeństwa, a musimy się przecież chronić przed tymi, który są prawdziwym zagrożeniem.
-Chcesz zlikwidować Radę i sam sprawować rządy?-domyśliłam się, ale po jego spojrzeniu wiedziałam, że coś jest nie tak.-Albo chcesz na tym stanowisku usadzić kogoś, kto jest ci bezgranicznie oddany.
-Dokładnie. Przedstawię ci tę osobę dzisiaj wieczorem, a teraz...-zaczął, ale mu przerwałam.
-Do czego ja jestem ci potrzebna?-spytałam szybko.-Nie uwierzę, że jesteś dla mnie po prostu miły. Nie jesteś po prostu miły dla ludzi, prawda, Carlisle, który nie wiem jak ma na nazwisko?
-Niedługo wszystko stanie się dla ciebie jasne. Mówię o kwestii nazwiska. A jeśli chodzi o potrzeby, to jesteś bystrą kobietą, bystrzejszą niż większość twoich znajomych, prawda? Myślę, że wiesz.
-Są dwie opcje. Po pierwsze, chcesz, żebym pomogła ci wygrać wojnę. Ale nie rozumiem, jak zwykła czarownica może ci w tym pomóc. Są osoby dużo potężniejsze ode mnie, dlaczego nie oni? A po drugie... domyślam się, że szukasz młodej kochanki.-uśmiechnęłam się lekko i niewinnie. Carlisle się zaśmiał.
-Co do obu rzeczy miałaś rację.-uśmiechnął się mężczyzna i uśmiechnął się.-Myliłaś się tylko w jednym. Louise, nie ma wielu potężniejszych od ciebie. Po prostu nie wierzysz w swoją moc. Wasz ród jest jednym z najpotężniejszych. Twoja siostra zawsze w to wierzyła, ty nie. Ale to ty zabiłaś człowieka, właściwie waszego obrońcę... i właściwie bez powodu. Chodź.-zerwał się nagle od stołu, a ja poszłam za nim, nie potrafiąc przezwyciężyć własnej ciekawości.-Zabicie mężczyzny, dorosłego i w dodatku wyglądającego strasznie, nie jest problemem.-wyszliśmy z jego mieszkania i zjechaliśmy windą na dół. Na parkingu wpadliśmy na kobietę w wieku około trzydziestu lat, która akurat wysiadała z samochodu. Carlisle spojrzał na mnie znacząco.
Chciał, żebym zabiła niewinną kobietę na parkingu. Tylko chwilę się wahałam nad podjęciem decyzji. Potem wzięłam od niego nóż, który musiał zabrać z kuchni. Podeszłam do kobiety i dźgnęłam ją w pierś, nie dając jej nawet chwili na otwarcie ust w proteście. Krzyk zastyga jej w gardle, kiedy nóż po raz drugi przebija jej klatkę piersiową, żeby uszkodzić serce.
Jadalnia Carlisle'a była uszykowana na tę specjalną okazję. Pięć nakryć, drogie wina, orientalne jedzenie, głównie japońskie. Pracownicy wykonali naprawdę dobrą robotę. Carlisle miał dopięte wszystko na ostatni guzik. Do tego stopnia, że zostawił mnie samą sobie i pilnował wszystkiego osobiście. Dopiero pół godziny przed planowaną kolacją zainteresował się mną.
-Mam nadzieję, że nie nudziłaś się za bardzo. Jutro, o ile będziesz chciała tu zostać, poświęcę ci trochę więcej czasu.-uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że od razu wiedziałam, co ma na myśli. Uśmiechnęłam się.
-Trzymam cię za słowo.
W tym momencie przerwał nam jeden z pracowników Carlisla, informując, iż przybył jeden z gości. Po chwili do salonu weszła Maud, ubrana w piękną, jasną suknię, która elegancko podkreślała jej ciemniejszą karnację. Rozdziawiłam usta ze zdziwienia i spojrzałam na gospodarza.
-Zaprosiłeś Maud?-pytam, chociaż odpowiedź stoi kilka metrów ode mnie. Wszystkie złe wspomnienia, jakich miałam wiele, związane z nią, wróciły. Przez chwilę miałam wrażenie, że znów jestem w tym najciemniejszym zakamarku własnego umysłu, wepchnięta tam przez nią i jej plany, których nie mogłam poznać.
-Mała Tempestówna. Miło cię znowu widzieć. Wyglądasz lepiej, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Przynajmniej fizycznie.-Maud uśmiecha się i patrzy na byłego męża.-Zawsze gustowałeś w młodych, pięknych kobietach, ale ta ma zaledwie dwadzieścia kilka lat. I w dodatku jest tak niewinna... Mogłeś ją zostawić w spokoju.
-Maud, moja droga, zawsze potrafiłaś ubrać zazdrość w najpiękniejsze słowa, aby wydawała się ona troską. A Louise zbyt niewinna nie jest, nieprawdaż? Byłaś przecież w jej głowie. Widziałaś, do czego jest zdolna.
-To ją chcesz mianować? Przecież...-zignorowałam ich dyskusję. Carlisle spojrzał na mnie, chcąc udzielić mi odpowiedzi, ale kolejne osoby pojawiła się w pomieszczeniu.
-To nie moją matkę chce wybrać na przywódcę.-jedna z postaci wyszła z cienia, a ja rozdziawiłam usta, zaskoczona.-Tylko swojego potomka.
Druga fala szoku nastąpiła, gdy następna osoba pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Jak mogłam się nie domyślić? Wszystkie fragmenty układanki miałam przed sobą. Oprócz tego jednego... Carlisle miał rację, teraz wszystko było jasne.
Za każdego króla, którzy umrze, trzeba koronować następnego.
A tym królem miał być syn Carlisle'a i Maud. Cedric Hawthorne, który jako swoją partnerkę na dzisiejszą kolację zaprosił moją najlepszą przyjaciółkę. Lynette.
Rozdział XVI- Florence.
Aaron spogląda na mnie. Ma młodą twarz. Ile on może mieć? Z dwadzieścia lat? Zamierza coś powiedzieć, kiedy przybiega jego asystent. Ten sam co mnie wszędzie prowadził. Ma plakietkę ze swoim imieniem. Nazywa się Sven. Trzeba zapamiętać.
-Doszło do porwania jednego z znajomych panny Fiztgerald. -Spogląda na mnie. Gdyby nie sytuacja w której się znaleźliśmy byłabym w niebo wzięta że w końcu potraktował mnie jak człowieka.
-Gabriel - mówię automatycznie a Sven kiwa głową.
-Elen za tym stoi. - odpowiada Sven.
-Musimy tam jechać. - mówi Aaron. Z jego twarzy nie da się już nic wyczytać.
-Musimy mieć plan. Możemy załatwić trzy, jak nie cztery sprawy za jednym razem. - oznajmiam. Aaron i Sven spoglądają na mnie zdziwieni. - No co? Nie jestem głupia. Będziemy tu omawiać plan? Bo właśnie coś wymyśliłam.
-Chodźmy do gabinetu. -Mówi Aaron i rusza przodem.Wchodzimy i siadamy. Aaron spogląda na mnie wyczekująco.
-No więc jeśli Elen porwała Gabriela, to oznacza że mój wujek też tam jest. Więc Gabe jest chwilowo bezpieczny. Louise też tam będzie. Uwolnimy go, pozabijamy paru osuszaczy i Elen, jak zabijemy Elen to mój wujek wróci do siebie, sprowadzimy jego lasię -Sarę Morgan. Następnie pójdę do swojego domu, spakuję rzeczy, każę im nie szukać mnie i wsiądę prosto do twojego auta Aaronie. Będziesz miał mnie na podsłuchu żebyś w końcu uwierzył że nie zdradzę cię. Może być? - spoglądam na nich.
-Dobrze, zrobimy według jej planu. Za półgodziny wyjeżdżamy. Naszykuj wszystko Sven. - Aaron spogląda na Svena który potakuje i wychodzi. Aaron wstaje i podchodzi do mnie. -Nie przestajesz mnie zadziwiać.
-Myślisz że dam sobie radę? - pytam go. - W sensie z użyciem mocy na nich.
-Oczywiście. Jesteś silna, mądra i piękna. Poradzisz sobie. - odpowiada szeptem, spogląda mi w oczy. - Florence, naprawdę chce żebyś zaczęła traktować mnie jak przyjaciela. Nie będę owijał w bawełnę, zależy mi tylko na władzy i pozbyciu się paru osób. Ale daje ci gwarancję że ocalę twoich bliskich.
-Dziękuje. - odpowiadam.
-Chodźmy się przygotować. -bierze mnie za rękę i prowadzi do sali zbrojnej. Będę musiała poznać to miejsce jak wrócę. Dotyk Aarona jest cudownie kojący. Czuje się dobrze będąc przy nim. Wchodzimy do sali która zamiast ścian ma półki z bronią. Jest tu teraz trochę tłoczno. Podchodzimy z Aaronem do stołu gdzie stoi jakiś mężczyzna, wygląda jak maniak komputerowy. -Florence, poznaj Jay'a.
Uśmiecham się do mężczyzny.
-Miło mi cię poznać. - uśmiecham się.
-Mi również. Musi pani mieć athame, żeby zabić osuszaczy. Wie pani co to za nóż?
-Oczywiście. Wbijam w serce. - uśmiecham się dumna że jednak znam się trochę na tym co zazwyczaj robią łowcy.
-Zabiła pani kiedyś osuszacza? - pyta mnie Jay.
Zaprzeczam.
-Postaraj się użyć swojej mocy. Dotknij i spróbuj go sparaliżować. A potem wbij nóż. - mówi Aaron a ja kiwam głową.
-Mamy dla bransoletkę, przez którą, będziemy słyszeć co u pani, oraz małą słuchawkę przez którą będziemy mogli się z panią porozumieć. -podaje mi. Ubieram obie rzeczy. -Mamy również dla pani uniwersalny strój, jednoczęściowy kombinezon który dopasowuje się do ciała nie blokując przy tym ruchów a do tego kozaki w których są schowki na noże. Będą łatwe do wyciągnięcia a jednocześnie nie okaleczą pani.
Kiwam głową słuchając dalszych rad Jay'a.
Dwie i pół godziny później jesteśmy w Londynie. Wsiadamy w samochód i ruszamy na obrzeża Liverpool'u gdzie przetrzymują Gabriela.
-Florence.- zaczyna Aaron. - Musisz coś wiedzieć.
-Hm? -spoglądam na niego, lecz on unika mojego wzroku.
-Dowiedziałem się o tym przed chwilą, nie wiem czy to prawda ale pojawiły się plotki że twoja siostra może być pod wpływem Carlise'a czyli tego najpotężniejszego czarnoksiężnika. Powinnaś ją ostrzec. -wyciąga rękę i kładzie na mojej trzy kryształy. - Daj jej jeden i pozostałe łowcą.
-Okej. - mówię i chowam je do butów. Faktycznie, dużo schowków jak na buty.
-Uważaj na siebie. - szepce Aaron.
-Zawsze. - odpowiadam i powtarzam w myślach cały plan. Dojeżdżamy na miejsce. Ja i piętnastu żołnierzy Aarona zmierzamy do domu w którym jest Gabriel i osuszacze. Mam jedno zadanie na dole. Zabić Elen. Potem odnaleźć Gabe'a. Wchodzimy do domu. Żołnierzyki Aarona rzucają się na osuszaczy. Odnajduję wzrokiem Elen. Siedzi z Johnem. Skupiam myśli na mocy. Na tym że mam sparaliżować Elen. Ta zrywa się. W ostatniej chwili zdążyłam ją złapać.
-Co ty robisz?! -warczy. - Chcemy ci pomóc.
-Daruj to sobie. -trzymam ją mocno i po chwili spoglądam na wyginającą się Elen. Chwytam nóż i wbijam jej w serce popychając ją na ścianę. Mój wujek upada. Wołam jednego z żołnierzy żeby go wyniósł. Po chwili w salonie pojawiają się Evan i parę znajomych mi twarzy. Mój eks chłopak spogląda na mnie. Muszę się wydostać. Mgła! Jest mi potrzebna mgła! Robię wszystko tak ja uczył mnie Aaron. Przemykam się i wbiegam na górę. Otwieram wszystkie pokoje. W trzecim związany jest Gabriel. Podbiegam do niego i sprawdzam puls. W pokoju zjawia się Louise.
-Wystraszyłaś mnie! - mówię.
-Co tu robisz? -pyta zdziwiona. Zamykam szybko drzwi.
-Posłuchaj mnie teraz. Nie uciekłam. Robię coś ważnego, jestem we Włoszech przez jakiś czas. Elen nie żyje a John wrócił do swojej postaci. Będzie w szpitalu. Jutro będzie z nim Sarah, tak na marginesie zakładałyśmy się czy będą razem. Wiszę ci pięć dolców. Pójdź do niego jutro i powiedz mu że uciekłam, że boje się wojny i po prostu uciekłam. I tak mów każdemu.A teraz druga sprawa. Dowiedziałam się że my jesteśmy najsilniejsze z tych wszystkich potężnych rodów. Ni wiem czemu. W każdym bądź razie jesteśmy obdarzone mocą żywiołów. Potrafimy je kontrolować. - przerywam i pokazuję jej sztuczkę z ogniem. - Nie możesz powiedzieć o tym Carlisowi. - otwiera usta żeby coś powiedzieć. - Wiem o nim. Jest bardzo przystojny jak na kogoś takiego. Ale nic mu nie mów. I uważaj żeby tego nie uaktywnić przy nim. Będziemy wtedy obie w niebezpieczeństwie nie zależnie od tego co ci powie. - rozwiązuje Gabriela. -Kocham cię. - w moich oczach pojawiają się łzy.
-Przecież wiesz ja ciebie też. -przytulam ją. - Będę ostrożna. Wiesz o tym.
-Muszę zrobić teraz niezłe przedstawienie. - uśmiecham się.
-Przyzwyczailiśmy się. - mruknęła.
-Mam coś dla ciebie. -wyciągam wisiorek i kartkę z numerem. - Noś ze sobą ten wisiorek. Pomoże ci zachować czystość umysłu. A tu masz mój nowy numer. Nie dawaj go nikomu. Jak będziesz miała kłopoty to dzwoń.
Przytulam ją jeszcze raz.
-I nie daj się zabić. - uśmiecham się.
-Nie ma problemu. -uśmiecha się. Wychodzę na dół gdzie wojsko Aarona się wycofało. Evan i Cameron stoją przy jakimś człowieku.
Obje milkną na mój widok.
-Kto to? - mówię obojętnie.
-Ich strażnik. Nie wiemy co z nim zrobić. Człowiek. - odpowiada Cam.
Podchodzę spokojnie do niego. Kładę mu rękę na barku po czym uwalniam swoją moc. Po chwili upada na ziemię.
-Tak będzie najlepiej. -odpowiadam.
-Nie musiałaś go zabijać! - protestuje Evan.
Krzywię się.
-Daruj sobie. Za dużo wiedział. - warknęłam. -Jest ktoś kto jedzie w moją stronę?
-Paul. - odpowiada Cam.
-Pogadamy później. -odpowiadam i wychodzę. Paul zawozi mnie pod dom. Dziękuje mu i wychodzę z auta. Wchodzę do swojego domu gdzie siedzi Robert, Christian, Ali i Tess.
-Florence. Wróciłaś. - mówi Ali z uśmiechem.
-Ta, po swoje rzeczy. Nie mam ochoty bawić się w tym całym bagnie. - mówię i idę do góry. Pakuje swoje rzeczy. Dzięki magi wszystko idzie mi sprawnie. Znoszę walizki na dół i biorę smycz Ricky'iego. Zapinam psa. Za dziesięć minut będzie Aaron.
-Jak to wyjeżdżasz? A wojna zbliżająca się nieuchronnie? -pyta Ali. - Chcesz żeby zło nas przejęło?
-Nie ma już dobra i zła, jest władza i potęga. Ja mam zamiar obie te rzeczy osiągnąć. Mam gdzieś tą wojnę, radzę wam się ukryć, zdobyć wszystko a potem wrócić i postawić się a wygraną stroną. Spędzę czas we Włoszech może, albo w Tokio. Nie szukajcie mnie. Powinniście się rozjechać i olać tą walkę. - mruknęłam.
Na szczęście podjeżdża limuzyna. Bardzo oryginalnie Aaron. Sven podchodzi do drzwi. Otwieram i pokazuje mu walizki.
-Już idę. - odpowiadam mu. - No to żegnajcie wszyscy. Spotkamy się może po tej całej maskaradzie władzy. A na razie niech los wam sprzyja.
Wszyscy patrzą na mnie zszokowani. Tylko Christian patrzy na mnie jakby znał moje zamiary. Wzruszam ramionami i wychodzę razem z Ricky'm. Akurat wchodzi Evan.
-Florence? Co się dzieje? -pyta zdziwiony.
-Wyjeżdżam. Nie szukaj mnie bo nie chce tego. Chce odpocząć od was. I nie mam zamiaru bawić się w waszą wojnę. - mówię szybko. Wyciągam wisiorki. -Daj jeden Gabowi a drugi jest twój. Noście go zawsze. Obroni was przed wpływami, tak jak Elen was manipulowała. I nie obnoście się z tym.
Schodzę lecz Evan łapie mnie za rękę.
-A co z nami? - pyta.
-Zerwałeś ze mną. W Nowym Jorku odebrała dziewczyna. To mi wystarczy. Z resztą nie ma żadnych nas. Jestem ja, jesteś ty. Moja miłość odleciała wraz z twoim wyjazdem. - odwracam się i zbiegam po schodach. Sven otwiera mi drzwi. Pies wskakuje pierwszy. Siadam i patrzę na zdziwioną minę Aarona.
-Mam nadzieje że nie masz uczulenia. On z nami pomieszka. - mówię walcząc z łzami. Aaron siada obok mnie i przytula mnie. Uwalniam swoje łzy.
-Znajdziemy dla niego jakieś miejsce w twoim pokoju. - mówi cicho. Głaska mnie po włosach, po chwili zasypiam w jego ramionach.
-Doszło do porwania jednego z znajomych panny Fiztgerald. -Spogląda na mnie. Gdyby nie sytuacja w której się znaleźliśmy byłabym w niebo wzięta że w końcu potraktował mnie jak człowieka.
-Gabriel - mówię automatycznie a Sven kiwa głową.
-Elen za tym stoi. - odpowiada Sven.
-Musimy tam jechać. - mówi Aaron. Z jego twarzy nie da się już nic wyczytać.
-Musimy mieć plan. Możemy załatwić trzy, jak nie cztery sprawy za jednym razem. - oznajmiam. Aaron i Sven spoglądają na mnie zdziwieni. - No co? Nie jestem głupia. Będziemy tu omawiać plan? Bo właśnie coś wymyśliłam.
-Chodźmy do gabinetu. -Mówi Aaron i rusza przodem.Wchodzimy i siadamy. Aaron spogląda na mnie wyczekująco.
-No więc jeśli Elen porwała Gabriela, to oznacza że mój wujek też tam jest. Więc Gabe jest chwilowo bezpieczny. Louise też tam będzie. Uwolnimy go, pozabijamy paru osuszaczy i Elen, jak zabijemy Elen to mój wujek wróci do siebie, sprowadzimy jego lasię -Sarę Morgan. Następnie pójdę do swojego domu, spakuję rzeczy, każę im nie szukać mnie i wsiądę prosto do twojego auta Aaronie. Będziesz miał mnie na podsłuchu żebyś w końcu uwierzył że nie zdradzę cię. Może być? - spoglądam na nich.
-Dobrze, zrobimy według jej planu. Za półgodziny wyjeżdżamy. Naszykuj wszystko Sven. - Aaron spogląda na Svena który potakuje i wychodzi. Aaron wstaje i podchodzi do mnie. -Nie przestajesz mnie zadziwiać.
-Myślisz że dam sobie radę? - pytam go. - W sensie z użyciem mocy na nich.
-Oczywiście. Jesteś silna, mądra i piękna. Poradzisz sobie. - odpowiada szeptem, spogląda mi w oczy. - Florence, naprawdę chce żebyś zaczęła traktować mnie jak przyjaciela. Nie będę owijał w bawełnę, zależy mi tylko na władzy i pozbyciu się paru osób. Ale daje ci gwarancję że ocalę twoich bliskich.
-Dziękuje. - odpowiadam.
-Chodźmy się przygotować. -bierze mnie za rękę i prowadzi do sali zbrojnej. Będę musiała poznać to miejsce jak wrócę. Dotyk Aarona jest cudownie kojący. Czuje się dobrze będąc przy nim. Wchodzimy do sali która zamiast ścian ma półki z bronią. Jest tu teraz trochę tłoczno. Podchodzimy z Aaronem do stołu gdzie stoi jakiś mężczyzna, wygląda jak maniak komputerowy. -Florence, poznaj Jay'a.
Uśmiecham się do mężczyzny.
-Miło mi cię poznać. - uśmiecham się.
-Mi również. Musi pani mieć athame, żeby zabić osuszaczy. Wie pani co to za nóż?
-Oczywiście. Wbijam w serce. - uśmiecham się dumna że jednak znam się trochę na tym co zazwyczaj robią łowcy.
-Zabiła pani kiedyś osuszacza? - pyta mnie Jay.
Zaprzeczam.
-Postaraj się użyć swojej mocy. Dotknij i spróbuj go sparaliżować. A potem wbij nóż. - mówi Aaron a ja kiwam głową.
-Mamy dla bransoletkę, przez którą, będziemy słyszeć co u pani, oraz małą słuchawkę przez którą będziemy mogli się z panią porozumieć. -podaje mi. Ubieram obie rzeczy. -Mamy również dla pani uniwersalny strój, jednoczęściowy kombinezon który dopasowuje się do ciała nie blokując przy tym ruchów a do tego kozaki w których są schowki na noże. Będą łatwe do wyciągnięcia a jednocześnie nie okaleczą pani.
Kiwam głową słuchając dalszych rad Jay'a.
Dwie i pół godziny później jesteśmy w Londynie. Wsiadamy w samochód i ruszamy na obrzeża Liverpool'u gdzie przetrzymują Gabriela.
-Florence.- zaczyna Aaron. - Musisz coś wiedzieć.
-Hm? -spoglądam na niego, lecz on unika mojego wzroku.
-Dowiedziałem się o tym przed chwilą, nie wiem czy to prawda ale pojawiły się plotki że twoja siostra może być pod wpływem Carlise'a czyli tego najpotężniejszego czarnoksiężnika. Powinnaś ją ostrzec. -wyciąga rękę i kładzie na mojej trzy kryształy. - Daj jej jeden i pozostałe łowcą.
-Okej. - mówię i chowam je do butów. Faktycznie, dużo schowków jak na buty.
-Uważaj na siebie. - szepce Aaron.
-Zawsze. - odpowiadam i powtarzam w myślach cały plan. Dojeżdżamy na miejsce. Ja i piętnastu żołnierzy Aarona zmierzamy do domu w którym jest Gabriel i osuszacze. Mam jedno zadanie na dole. Zabić Elen. Potem odnaleźć Gabe'a. Wchodzimy do domu. Żołnierzyki Aarona rzucają się na osuszaczy. Odnajduję wzrokiem Elen. Siedzi z Johnem. Skupiam myśli na mocy. Na tym że mam sparaliżować Elen. Ta zrywa się. W ostatniej chwili zdążyłam ją złapać.
-Co ty robisz?! -warczy. - Chcemy ci pomóc.
-Daruj to sobie. -trzymam ją mocno i po chwili spoglądam na wyginającą się Elen. Chwytam nóż i wbijam jej w serce popychając ją na ścianę. Mój wujek upada. Wołam jednego z żołnierzy żeby go wyniósł. Po chwili w salonie pojawiają się Evan i parę znajomych mi twarzy. Mój eks chłopak spogląda na mnie. Muszę się wydostać. Mgła! Jest mi potrzebna mgła! Robię wszystko tak ja uczył mnie Aaron. Przemykam się i wbiegam na górę. Otwieram wszystkie pokoje. W trzecim związany jest Gabriel. Podbiegam do niego i sprawdzam puls. W pokoju zjawia się Louise.
-Wystraszyłaś mnie! - mówię.
-Co tu robisz? -pyta zdziwiona. Zamykam szybko drzwi.
-Posłuchaj mnie teraz. Nie uciekłam. Robię coś ważnego, jestem we Włoszech przez jakiś czas. Elen nie żyje a John wrócił do swojej postaci. Będzie w szpitalu. Jutro będzie z nim Sarah, tak na marginesie zakładałyśmy się czy będą razem. Wiszę ci pięć dolców. Pójdź do niego jutro i powiedz mu że uciekłam, że boje się wojny i po prostu uciekłam. I tak mów każdemu.A teraz druga sprawa. Dowiedziałam się że my jesteśmy najsilniejsze z tych wszystkich potężnych rodów. Ni wiem czemu. W każdym bądź razie jesteśmy obdarzone mocą żywiołów. Potrafimy je kontrolować. - przerywam i pokazuję jej sztuczkę z ogniem. - Nie możesz powiedzieć o tym Carlisowi. - otwiera usta żeby coś powiedzieć. - Wiem o nim. Jest bardzo przystojny jak na kogoś takiego. Ale nic mu nie mów. I uważaj żeby tego nie uaktywnić przy nim. Będziemy wtedy obie w niebezpieczeństwie nie zależnie od tego co ci powie. - rozwiązuje Gabriela. -Kocham cię. - w moich oczach pojawiają się łzy.
-Przecież wiesz ja ciebie też. -przytulam ją. - Będę ostrożna. Wiesz o tym.
-Muszę zrobić teraz niezłe przedstawienie. - uśmiecham się.
-Przyzwyczailiśmy się. - mruknęła.
-Mam coś dla ciebie. -wyciągam wisiorek i kartkę z numerem. - Noś ze sobą ten wisiorek. Pomoże ci zachować czystość umysłu. A tu masz mój nowy numer. Nie dawaj go nikomu. Jak będziesz miała kłopoty to dzwoń.
Przytulam ją jeszcze raz.
-I nie daj się zabić. - uśmiecham się.
-Nie ma problemu. -uśmiecha się. Wychodzę na dół gdzie wojsko Aarona się wycofało. Evan i Cameron stoją przy jakimś człowieku.
Obje milkną na mój widok.
-Kto to? - mówię obojętnie.
-Ich strażnik. Nie wiemy co z nim zrobić. Człowiek. - odpowiada Cam.
Podchodzę spokojnie do niego. Kładę mu rękę na barku po czym uwalniam swoją moc. Po chwili upada na ziemię.
-Tak będzie najlepiej. -odpowiadam.
-Nie musiałaś go zabijać! - protestuje Evan.
Krzywię się.
-Daruj sobie. Za dużo wiedział. - warknęłam. -Jest ktoś kto jedzie w moją stronę?
-Paul. - odpowiada Cam.
-Pogadamy później. -odpowiadam i wychodzę. Paul zawozi mnie pod dom. Dziękuje mu i wychodzę z auta. Wchodzę do swojego domu gdzie siedzi Robert, Christian, Ali i Tess.
-Florence. Wróciłaś. - mówi Ali z uśmiechem.
-Ta, po swoje rzeczy. Nie mam ochoty bawić się w tym całym bagnie. - mówię i idę do góry. Pakuje swoje rzeczy. Dzięki magi wszystko idzie mi sprawnie. Znoszę walizki na dół i biorę smycz Ricky'iego. Zapinam psa. Za dziesięć minut będzie Aaron.
-Jak to wyjeżdżasz? A wojna zbliżająca się nieuchronnie? -pyta Ali. - Chcesz żeby zło nas przejęło?
-Nie ma już dobra i zła, jest władza i potęga. Ja mam zamiar obie te rzeczy osiągnąć. Mam gdzieś tą wojnę, radzę wam się ukryć, zdobyć wszystko a potem wrócić i postawić się a wygraną stroną. Spędzę czas we Włoszech może, albo w Tokio. Nie szukajcie mnie. Powinniście się rozjechać i olać tą walkę. - mruknęłam.
Na szczęście podjeżdża limuzyna. Bardzo oryginalnie Aaron. Sven podchodzi do drzwi. Otwieram i pokazuje mu walizki.
-Już idę. - odpowiadam mu. - No to żegnajcie wszyscy. Spotkamy się może po tej całej maskaradzie władzy. A na razie niech los wam sprzyja.
Wszyscy patrzą na mnie zszokowani. Tylko Christian patrzy na mnie jakby znał moje zamiary. Wzruszam ramionami i wychodzę razem z Ricky'm. Akurat wchodzi Evan.
-Florence? Co się dzieje? -pyta zdziwiony.
-Wyjeżdżam. Nie szukaj mnie bo nie chce tego. Chce odpocząć od was. I nie mam zamiaru bawić się w waszą wojnę. - mówię szybko. Wyciągam wisiorki. -Daj jeden Gabowi a drugi jest twój. Noście go zawsze. Obroni was przed wpływami, tak jak Elen was manipulowała. I nie obnoście się z tym.
Schodzę lecz Evan łapie mnie za rękę.
-A co z nami? - pyta.
-Zerwałeś ze mną. W Nowym Jorku odebrała dziewczyna. To mi wystarczy. Z resztą nie ma żadnych nas. Jestem ja, jesteś ty. Moja miłość odleciała wraz z twoim wyjazdem. - odwracam się i zbiegam po schodach. Sven otwiera mi drzwi. Pies wskakuje pierwszy. Siadam i patrzę na zdziwioną minę Aarona.
-Mam nadzieje że nie masz uczulenia. On z nami pomieszka. - mówię walcząc z łzami. Aaron siada obok mnie i przytula mnie. Uwalniam swoje łzy.
-Znajdziemy dla niego jakieś miejsce w twoim pokoju. - mówi cicho. Głaska mnie po włosach, po chwili zasypiam w jego ramionach.
Rozdział XLV - Florence.
Cześć, mocno spóźniona notka. Ale mam nadzieje że się spodoba :3
Kocham was. Carrie <3
Nowy Rok zaczął się bez jakiegoś szczególnego bum. Ali była z Cameronem, a ja i Louise nie miałyśmy ochoty na nic. Żadnych nowych gróźb ani nic. Właściwie nic nowego. Między mną a Lousie zrobiło się niezręcznie. Obie miałyśmy złamane serca przez Dekkerów. Obie co wieczór upijałyśmy się z nadzieją że przestanie to tak boleć. Zdarzało się po pijaku, zrobić komuś krzywdę, ale to rzadko. Wróciłam do czarnych włosów. Siedziałam i wkuwałam do egzaminu kiedy do mojego pokoju wpadła Alyssa.
-Florenca! Cameron mi się oświadczył! I i zamieszkamy razem!-trajkotała rozradowana. - Zamieszkamy dwie ulice stąd.
Przez koleje pół godziny opowiadała mi wszystko ze szczegółami. Cieszyłam się że chociaż im się udało. Kiedy Ali poszła, chwyciłam telefon i wybrałam numer Evana.
-Halo? - usłyszałam damski głos. Zaszokowana się rozłączyłam i wybuchłam płaczem. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Telefon zadzwonił po chwili. Jake.
-Florence. Musimy pojechać do twojego domku w Formby. Bądź gotowa za pięć minut. - rzucił i rozłączył się. Przebrałam się szybko w wygodniejszy strój i umyłam twarz.
-Co się dzieje? - zapytała Alyssa.
-Nie wiem, muszę jechać. - rzuciłam i wybiegłam z domu. Kiedy podjechał samochód, szybko wsiadłam do niego. -Co się dzieje?
-Widziano Elen w twoim domu i paru osuszaczy. - odpowiada Cameron siedzący z tyłu. -Jedzie dwunastu łowców i ty. Musisz na siebie uważać.
-Dobra, dobra. - mruknęłam. - Kogo możemy się spodziewać?
-Elen Dekker. Została rozpoznana. Reszty nie znamy. -odpowiada Jake.
-Elen jest osuszaczem?! - pytam zdziwiona. - Nie ważne, wchodzę pierwsza.
-Nie! - powiedzieli w tym samym momencie Jake i Cameron.
-Chłopaki, to jest mój dom. Będziecie zaraz za mną, nie zmuszajcie mnie abym was siłą przekonała. - odpowiedziałam. Po chwili Cameron poinformował pozostałych. Dojechaliśmy do mojego starego domu. Wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę drzwi. Po chwili łowcy się ukryli a ja wchodziłam do swojego starego domu. Zauważyłam światło w salonie. Elen stała przy kanapie. Obok...
-John! -spojrzałam na swojego wujka, nie mogąc uwierzyć że żyje. Nagle spojrzałam na jego czarne oczy. Był jednym z nich. Wszystko zaczęło dziać się w zwolnionym tempie. Do pokoju wpadli łowcy. Stałam ciągle w tym samym miejscu. Nagle Jake ruszył na Elen, powalił ją na ziemie. Zaczęli się szarpać. Nagle usłyszałam trzask łamanych kości. I opadające na podłogę bezwładne ciało Jake. Spojrzałam na Elen z nienawiścią. Rzuciłam się na nią i zaczęłam szarpać. W pewnym momencie odepchnęła mnie, a ja potknęłam się i upadłam na ziemie...
Budzi mnie ból głowy. Otwieram oczy i staram się przyzwyczaić do oślepiającego światła. Siadam na łóżku i rozglądam się uważnie. Jestem ubrana w jedwabną piżamę i leże w łóżku z satynową pościelą. Pokój jest czarny ale ma mnóstwo białych elementów. Zastanawiam się gdzie jestem. Po chwili do pokoju wchodzi przystojny mężczyzna o blond włosach, ma wyraźnie zarysowaną szczękę. Wysoki i szczupły, ale także męski, ma na sobie czarny garnitur. Pod białą koszulą widać lekko zarysowane mięśnie. Ma jasną skórę, lekko bladą. Siada na krześle. ,,Cholera. Jest przystojny. A ja jestem u niego w łóżku, czekaj, co ja robię u niego w łóżku.''
-Co robię w twoim łóżku?! - przerywam moje myśli. Po chwili dochodzi do mnie co powiedziałam. -Znaczy co ja w ogóle tu robię? Gdzie jestem? Kim jesteś?
-Witaj w Komitecie Obrony, Florence Fitzgerald. Jestem Aaron. Miałaś wypadek podczas walki z osuszaczami. Nie jaka Elen Deker cię zaatakowała. Miałaś wstrząs mózgu. -mówi spokojnym, melodyjnym głosem. Ma zielone oczy. Wyglądają jak małe szmaragdy. Są piękne. Jak ich właściciel. Oj, musiałam nieźle walnąć się w tą głowę.
-Podsumujmy, leżę u ciebie w łóżku, nie wiem gdzie jestem i co tu robię a ty wiesz o mnie wszystko. -mówię. - Wiesz że porwania są nie legalne? Wiesz że nie wiesz z kim masz do czynienia?
-Wiem że jesteś czarownicą, zostałaś zaatakowana przez osuszacza. Obserwujemy cię od miesięcy. Jesteś z jednego z największych rodów czarownic. Jesteś w Paryżu. Nie porwałem cię. Chce z tobą współpracować. - wstaje - w szafie są ubrania, tam za drzwiami jest łazienka. Odśwież się, czekam na ciebie na dole. Przed pokojem będzie na ciebie ktoś czekać. - Mówi i wychodzi.
Jest jednym z tych mężczyzn którzy nie przyjmują odmowy. Wstaję i podchodzę do szafy. Wyjmuję z niej czarne spodnie i szary sweter. Sprawdzam rozmiar, okazuje się że idealnie na mnie. Wchodzę do łazienki i spoglądam w lustro. Mam lekkie zadrapanie na policzku. Wyglądam lepiej niż się spodziewałam. Decyduje się na szybki prysznic. Wychodzę i czuję się dwa razy lepiej. Ubieram się i podchodzę do lustra. Po chwili wychodzę z pokoju.
-Proszę za mną. - mówi mężczyzna stojący przed pokojem i rusza. Porusza się prawie że bezszelestnie. Wchodzimy do windy i zjeżdżamy dwa piętra niżej. Prowadzi mnie korytarzem do czarnych drzwi. - Gabinet pana Aarona.
Wchodzę do pokoju. Wygląda jak typowe, drogie biuro. Aaron siedzi przy biurku.
-Usiądź, proszę. -mówi cicho. Spogląda na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. -Pewnie zastanawiasz się co tu robisz. A więc, jesteś jedną z najpotężniejszych czarownic, masz siostrę Louise. Lecz uważam że z tobą będzie mi się lepiej współpracować. A więc w świecie czarownic, łowców i osuszaczy będzie się toczyła walka o władzę. Wiadomo że ci ostatni mają zostać zabici, ale potrafią się nieźle wpasować w nasz świat. Najpotężniejszych nie ograniczają zasady. Lecz po za tym że osuszacze chcą zdobyć władzę, najpotężniejszy czarownik który rozdzielił ciebie i twoją siostrę od waszych rodziców znów żyje. Poleje się dużo krwi. Problem jest z wami. Jesteście jedynymi które mogą go pokonać. Ty i Louise jesteście... kwintesencją całej tej reszty oddzielonych magicznych dzieci. Osuszacze polują na ciebie.
-Czekaj, chcecie mnie wciągnąć do jakiejś Gry o Tron? -warknęłam. Nagle poczułam że znów nad sobą nie panuje. Ale po chwili to ustąpiło. Poczułam się odprężona. Ktoś nad tym zapanował. Spojrzałam na Aarona.
-Tak, to ja. Potrafię ujarzmić twoją energię. - odpowiedział. Na pewno był świadom aluzji, która wypełniła pokój. -Twój wujek, jest osuszaczem. Ale jest z nim coś takiego, co spowodowało że jest prawie sobą. Musimy pozbyć się Elen i wtedy będzie szansa na odratowanie go. Jesteś mi potrzebna. Po za tym musisz zapanować nad sobą. Prawdopodobnie Evan i Gabriel są pod wpływem kogoś. Proszę, przyłącz się do mnie.
-Zaraz więc ty zostajesz władcą paraświata a ja mam być twoim służącym?!
-Masz być moją wspólniczką, tłumacz to sobie że obronisz świat, pomścisz śmierć Jake'a, uratujesz Louise, Alyssę, jej dziecko, Camerona, Dekkerów, twoją rodzinę.
-Ali jest w ciąży? -pytam zdziwiona. On kiwa głową. Czuję że nie powinnam mu ufać ale równie dobrze mogę się powiesić. -Dasz mi wykonać dwa telefony, nie powiem gdzie jestem ani z kim. Opowiesz mi co się wydarzyło w Formby Wtedy się zgodzę.
Patrzy na mnie przez chwile lecz przesuwa telefon w moją stronę. Wybieram numer Louise, zgłasza się się s poczta głosowa.
-Cześć. - mówię cicho, czując na sobie spojrzenie Aarona. - Nic mi nie jest, nie mogę powiedzieć ci gdzie jestem. Wrócę wkrótce. Zaopiekuj się Ricky'iem i Alyssą. Przepraszam. - rozłączam się. Wybieram numer Gabriela.
-Tak? - dobiega mnie przygnębiony głos przyjaciela.
-Cześć Gabe. - mówię cicho.
-Florence?! Coś się stało? - pyta ożywiony.
-Musisz wrócić do Liverpoolu. Musisz mieć oko na Louise. Coś się z nią dzieje. Wiem że próbowałam cię zabić, ale zrób to dla mnie i dla niej.
-Dobrze. Ale gdzie ty jesteś? - pyta zdziwiony.
-Nie ważne. Po za Wielką Brytanią. Wrócę niebawem. Nie szukajcie mnie. Nie mów Evan'owi. - rozłączam się.
-Kim jest Rick'y? - Czuje na sobie szmaragdowe spojrzenie.
-Mój labrador. Tak mnie obserwowałeś, a nie znasz imienia mojego psa? Mogłabym... zadzwonić jeszcze do Christiana? - pytam cicho.
-Jeśli musisz.
Wybieram numer swojego ojca. Odbiera po chwili.
-Cześć Christian. Nie mam za dużo czasu. Jestem na razie po za krajem. Nie mogę powiedzieć gdzie, nie szukajcie mnie. Ratuję was. Zwróć uwagę na Louise. Ucałuj chłopaków. Widzimy się niebawem.
-Florence?
-Tak, tato? - wyrywa mi się. ,,Brawo Florence, stałaś się sentymentalna'' -przechodzi mi przez myśl.
-Bądź ostrożna. -mówi i po chwili odkłada słuchawkę.
-Po za twoim przyjacielem nikomu nic się nie stało. Podczas gdy straciłaś przytomność, stało się coś dziwnego. Cały dom się zaczął się trzęś. Osuszacze wybiegli. Łowcy za nimi. Cameron z tobą został, ale z nim sobie poradziliśmy.
-Co mu zrobiliście?!
-Nic. Lekko ogłuszony. Już z nim dobrze. - Rozmowę przerwał nam dźwięk telefonu. - Idź na korytarz. Zaprowadzą cie na śniadanie.
Po czym podnosi słuchawkę. Wychodzę gdzie czeka na mnie ten sam człowiek który mnie tu przyprowadził. Ruszam za nim. Otwiera mi drzwi po czym odchodzi.
-Witaj. - Kobieta w średnim wieku uśmiecha się do mnie. -Nazywam się Cornelia. Jestem gospodyniom Aarona i prawdopodobnie jedyną osobą której ufa bezgranicznie. Ty więc musisz być Florence.
-Tak. -uśmiecham się nie pewnie.
-Przygotowałam ci herbatę z cytryną i croissanty z nuttelą. Jeśli będziesz coś chciała to powiedz. Mogę ci zrobić cokolwiek będziesz chciała. Aaron chce żebyś czuła się tutaj dobrze.
-Może mi pani coś o nim opowiedzieć? Jak długo się znacie i ogólnie, tyle ile pani może.
-Mów mi po imieniu. -uśmiecha się. -Aarona znam odkąd był mały. Jego ojciec był kimś ważnym, ale nigdy nie wziął ślubu z jego matką, ona raczej była jego kochanką. Lecz on zaczął ją osaczać. Jego matka nie wytrzymała i popełniła samobójstwo. Wtedy jego ojciec przyszedł parę razy, upił się obraził Aarona i na tym się skończyło. W końcu przestał przychodzić. Natomiast pojawił się przyjaciel jego ojca, powiedział że zajmie się wychowaniem Aarona. Wpajał mu do głowy że musi być we wszystkim najlepszy, że nie może pokazywać uczuć i nie może być słaby. Jakiś czas później uciekliśmy tutaj. Aaron niestety stał się jaki stał. Za bardzo go kocham żeby oceniać, nie zmienię go. Jedyną rzeczą jaka może go zmienić to chyba prawdziwa miłość. Chociaż on twierdzi że zemsta.
-Och. -mruknęłam. - Czyli dąży do władzy i zemsty?
-Mniej więcej. - szepnęła.
Wdycham cicho i kończę swoje śniadanie zamyślona. Do kuchni wchodzi Aaron. Wita się z Cornelią po czym spogląda na mnie.
-Smakowało ci śniadanie? -spogląda na mnie.
-Tak. - odpowiedziałam i wstałam. -Dziękuje Cornelio.
-A teraz zaczynasz trening. Ze mną. Chodźmy. -Idzie do drzwi. Podążam za nim. Od tyłu też wygląda nieźle. Wchodzimy do sali treningowej. Jest ona duża, w jasnoniebieskim kolorze. - Tam jest szatnia, przebierz się.
Ruszam więc do szatni. Po tym co usłyszałam raczej nie powinnam mu się sprzeciwiać. Ubieram czarne leginsy i biały top. Kiedy wychodzę Aaron stoi odwrócony do mnie. Ma na sobie czarny podkoszulek, opinający jego mięśnie oraz spodnie z dresu. Czemu ktoś tak zły i zagubiony jednocześnie musi na mnie tak działać?
-Usiądźmy. -mówi i siada na macie. - Jaka jest twoja indywidualna moc?
-Moja indywidualna co? - pytam siadając.
-Nie wiesz co to indywidualna moc? To moc którą posiadają tylko te najsilniejsze rody o których słyszałaś. Rozumiem że nie odkryłaś swojej? Natomiast zbadałem korzenie rodzinne każdego z tych rodów i jak mówiłem, ty i Louise jesteście najsilniejsze z rodu. Musiałyście dodatkowo jeszcze zyskać jakąś moc.
-Nic mi o tym nie wiadomo.- mówię cicho. - Jaki rodzaj mocy?
-Nie zdarzyło się tobie albo Louise że zatrzymałyście czas, wywołałyście tornado albo coś z czym nigdy się nie spotkałyście u innych czarownic?
-W wigilię, wyszłam porozmawiać z chłopakiem Louise. Wściekłam się i nagle znikąd pojawiła się mała wichura. Ale to chyba nie oznaka że potrafię kontrolować wiatr. - mówię niepewnie.
-Nie, to oznaka że ty i twoja siostra potraficie kontrolować żywioły! Musi cię coś blokować. Wstawaj! - zerwał się. - Postaramy się popracować z ogniem może. Stań prosto.
Staje prosto. Czuję jak delikatnie kładzie dłonie na moich barkach i stara się pomóc je rozluźnić. Następnie łapie mnie delikatnie za biodra i przesuwa delikatnie żebym stanęła we właściwej pozycji. Tylko biorąc pod uwagę jego bliskość, nie umie skupić myśli.
-Teraz, zamknij oczy. - szepcze mi do ucha. - Odpręż się. Wyrzuć ze swojej głowy wszystkie myśli. Myśl o ogniu, wyobraź sobie jak wygląda, jego wielkość, kolor. Wyciągnij rękę.
Nagle otwieram oczy a nad moją ręką pojawiła się słaba kula ognia. Uśmiecham się i patrzę zafascynowana na ogień. Nagle płomień znika a ja rzucam się na szyję Aarona.
-Udało się! Udało się! Miałeś rację. -mówię radosnym głosem i po chwili uświadamiam sobie bliskość jego ciała. Odsuwam się delikatnie.
Ktoś odchrząkuje. Znowu ten mężczyzna który mnie przyprowadził do Aarona i kuchni.
-Szefie. Znaleźliśmy zdrajcę. - mówi spoglądając lekko na mnie.
-No to chodźmy z nim porozmawiać.- bierze mnie za rękę i prowadzi za sobą. Po chwili znów jesteśmy w jego biurze. Sadza mnie na krześle obok. Drzwi się otwierają i dwóch strażników prowadzi jakiegoś mężczyznę. Rzucają go na kolana jakby był skazańcem. Chociaż biorąc pod uwagę to co się wydarzy za chwilę to na pewno rana nie wytrzyma.
-A więc postanowiłeś mnie zdradzić.- mówi Aaron lodowatym głosem. Spoglądam na mężczyznę do którego mówił. Na oko ma ze czterdziestkę na karku. Spoglądam mu w oczy i wchodzę mu do umysłu. Oglądam strzępki jego myśli, nie raz mordował, nie raz gwałcił. Właśnie wychwyciłam coś o Aaronie kiedy wszystko przerwał przerażający krzyk. Mężczyzna wił się z bólu. Aaron i dwóch strażników patrzyli zaszokowani na mnie. Nagle zauważyłam że patrzę ciągle na mężczyznę i nie mrugam. Zerwałam się z miejsca i podeszłam do niego. Chciałam mu pomóc wstać lecz kiedy go dotknęłam upadł jakby go prąd poraził. Spojrzałam zaszokowana na pozostałych i wybiegłam, nawet nie wiem gdzie. Po chwili dogonił mnie Aaron.
-Zabiłam go! Dotykiem, wzrokiem, nie wiem! -zaczęłam mamrotać bez sensu. Złapał mnie za rękę i przyparł do ściany.
-To było niesamowite! - szepnął. - Ty jesteś niesamowita i doprowadzasz mnie do szaleństwa. Zaakceptuj to. Jesteś potężna, więc to wykorzystaj. Możesz tyle osiągnąć. Razem możemy. Zostań ze mną i zaakceptuj to. Pomogę ci okiełznać twoją moc.
Zaczęłam spokojniej oddychać.
-Jeśli chcesz żebym z tobą została, musisz mi zaufać i dać więcej swobody. - odpowiadam spoglądając mu w oczy.
Kocham was. Carrie <3
Nowy Rok zaczął się bez jakiegoś szczególnego bum. Ali była z Cameronem, a ja i Louise nie miałyśmy ochoty na nic. Żadnych nowych gróźb ani nic. Właściwie nic nowego. Między mną a Lousie zrobiło się niezręcznie. Obie miałyśmy złamane serca przez Dekkerów. Obie co wieczór upijałyśmy się z nadzieją że przestanie to tak boleć. Zdarzało się po pijaku, zrobić komuś krzywdę, ale to rzadko. Wróciłam do czarnych włosów. Siedziałam i wkuwałam do egzaminu kiedy do mojego pokoju wpadła Alyssa.
-Florenca! Cameron mi się oświadczył! I i zamieszkamy razem!-trajkotała rozradowana. - Zamieszkamy dwie ulice stąd.
Przez koleje pół godziny opowiadała mi wszystko ze szczegółami. Cieszyłam się że chociaż im się udało. Kiedy Ali poszła, chwyciłam telefon i wybrałam numer Evana.
-Halo? - usłyszałam damski głos. Zaszokowana się rozłączyłam i wybuchłam płaczem. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Telefon zadzwonił po chwili. Jake.
-Florence. Musimy pojechać do twojego domku w Formby. Bądź gotowa za pięć minut. - rzucił i rozłączył się. Przebrałam się szybko w wygodniejszy strój i umyłam twarz.
-Co się dzieje? - zapytała Alyssa.
-Nie wiem, muszę jechać. - rzuciłam i wybiegłam z domu. Kiedy podjechał samochód, szybko wsiadłam do niego. -Co się dzieje?
-Widziano Elen w twoim domu i paru osuszaczy. - odpowiada Cameron siedzący z tyłu. -Jedzie dwunastu łowców i ty. Musisz na siebie uważać.
-Dobra, dobra. - mruknęłam. - Kogo możemy się spodziewać?
-Elen Dekker. Została rozpoznana. Reszty nie znamy. -odpowiada Jake.
-Elen jest osuszaczem?! - pytam zdziwiona. - Nie ważne, wchodzę pierwsza.
-Nie! - powiedzieli w tym samym momencie Jake i Cameron.
-Chłopaki, to jest mój dom. Będziecie zaraz za mną, nie zmuszajcie mnie abym was siłą przekonała. - odpowiedziałam. Po chwili Cameron poinformował pozostałych. Dojechaliśmy do mojego starego domu. Wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę drzwi. Po chwili łowcy się ukryli a ja wchodziłam do swojego starego domu. Zauważyłam światło w salonie. Elen stała przy kanapie. Obok...
-John! -spojrzałam na swojego wujka, nie mogąc uwierzyć że żyje. Nagle spojrzałam na jego czarne oczy. Był jednym z nich. Wszystko zaczęło dziać się w zwolnionym tempie. Do pokoju wpadli łowcy. Stałam ciągle w tym samym miejscu. Nagle Jake ruszył na Elen, powalił ją na ziemie. Zaczęli się szarpać. Nagle usłyszałam trzask łamanych kości. I opadające na podłogę bezwładne ciało Jake. Spojrzałam na Elen z nienawiścią. Rzuciłam się na nią i zaczęłam szarpać. W pewnym momencie odepchnęła mnie, a ja potknęłam się i upadłam na ziemie...
Budzi mnie ból głowy. Otwieram oczy i staram się przyzwyczaić do oślepiającego światła. Siadam na łóżku i rozglądam się uważnie. Jestem ubrana w jedwabną piżamę i leże w łóżku z satynową pościelą. Pokój jest czarny ale ma mnóstwo białych elementów. Zastanawiam się gdzie jestem. Po chwili do pokoju wchodzi przystojny mężczyzna o blond włosach, ma wyraźnie zarysowaną szczękę. Wysoki i szczupły, ale także męski, ma na sobie czarny garnitur. Pod białą koszulą widać lekko zarysowane mięśnie. Ma jasną skórę, lekko bladą. Siada na krześle. ,,Cholera. Jest przystojny. A ja jestem u niego w łóżku, czekaj, co ja robię u niego w łóżku.''
-Co robię w twoim łóżku?! - przerywam moje myśli. Po chwili dochodzi do mnie co powiedziałam. -Znaczy co ja w ogóle tu robię? Gdzie jestem? Kim jesteś?
-Witaj w Komitecie Obrony, Florence Fitzgerald. Jestem Aaron. Miałaś wypadek podczas walki z osuszaczami. Nie jaka Elen Deker cię zaatakowała. Miałaś wstrząs mózgu. -mówi spokojnym, melodyjnym głosem. Ma zielone oczy. Wyglądają jak małe szmaragdy. Są piękne. Jak ich właściciel. Oj, musiałam nieźle walnąć się w tą głowę.
-Podsumujmy, leżę u ciebie w łóżku, nie wiem gdzie jestem i co tu robię a ty wiesz o mnie wszystko. -mówię. - Wiesz że porwania są nie legalne? Wiesz że nie wiesz z kim masz do czynienia?
-Wiem że jesteś czarownicą, zostałaś zaatakowana przez osuszacza. Obserwujemy cię od miesięcy. Jesteś z jednego z największych rodów czarownic. Jesteś w Paryżu. Nie porwałem cię. Chce z tobą współpracować. - wstaje - w szafie są ubrania, tam za drzwiami jest łazienka. Odśwież się, czekam na ciebie na dole. Przed pokojem będzie na ciebie ktoś czekać. - Mówi i wychodzi.
Jest jednym z tych mężczyzn którzy nie przyjmują odmowy. Wstaję i podchodzę do szafy. Wyjmuję z niej czarne spodnie i szary sweter. Sprawdzam rozmiar, okazuje się że idealnie na mnie. Wchodzę do łazienki i spoglądam w lustro. Mam lekkie zadrapanie na policzku. Wyglądam lepiej niż się spodziewałam. Decyduje się na szybki prysznic. Wychodzę i czuję się dwa razy lepiej. Ubieram się i podchodzę do lustra. Po chwili wychodzę z pokoju.
-Proszę za mną. - mówi mężczyzna stojący przed pokojem i rusza. Porusza się prawie że bezszelestnie. Wchodzimy do windy i zjeżdżamy dwa piętra niżej. Prowadzi mnie korytarzem do czarnych drzwi. - Gabinet pana Aarona.
Wchodzę do pokoju. Wygląda jak typowe, drogie biuro. Aaron siedzi przy biurku.
-Usiądź, proszę. -mówi cicho. Spogląda na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. -Pewnie zastanawiasz się co tu robisz. A więc, jesteś jedną z najpotężniejszych czarownic, masz siostrę Louise. Lecz uważam że z tobą będzie mi się lepiej współpracować. A więc w świecie czarownic, łowców i osuszaczy będzie się toczyła walka o władzę. Wiadomo że ci ostatni mają zostać zabici, ale potrafią się nieźle wpasować w nasz świat. Najpotężniejszych nie ograniczają zasady. Lecz po za tym że osuszacze chcą zdobyć władzę, najpotężniejszy czarownik który rozdzielił ciebie i twoją siostrę od waszych rodziców znów żyje. Poleje się dużo krwi. Problem jest z wami. Jesteście jedynymi które mogą go pokonać. Ty i Louise jesteście... kwintesencją całej tej reszty oddzielonych magicznych dzieci. Osuszacze polują na ciebie.
-Czekaj, chcecie mnie wciągnąć do jakiejś Gry o Tron? -warknęłam. Nagle poczułam że znów nad sobą nie panuje. Ale po chwili to ustąpiło. Poczułam się odprężona. Ktoś nad tym zapanował. Spojrzałam na Aarona.
-Tak, to ja. Potrafię ujarzmić twoją energię. - odpowiedział. Na pewno był świadom aluzji, która wypełniła pokój. -Twój wujek, jest osuszaczem. Ale jest z nim coś takiego, co spowodowało że jest prawie sobą. Musimy pozbyć się Elen i wtedy będzie szansa na odratowanie go. Jesteś mi potrzebna. Po za tym musisz zapanować nad sobą. Prawdopodobnie Evan i Gabriel są pod wpływem kogoś. Proszę, przyłącz się do mnie.
-Zaraz więc ty zostajesz władcą paraświata a ja mam być twoim służącym?!
-Masz być moją wspólniczką, tłumacz to sobie że obronisz świat, pomścisz śmierć Jake'a, uratujesz Louise, Alyssę, jej dziecko, Camerona, Dekkerów, twoją rodzinę.
-Ali jest w ciąży? -pytam zdziwiona. On kiwa głową. Czuję że nie powinnam mu ufać ale równie dobrze mogę się powiesić. -Dasz mi wykonać dwa telefony, nie powiem gdzie jestem ani z kim. Opowiesz mi co się wydarzyło w Formby Wtedy się zgodzę.
Patrzy na mnie przez chwile lecz przesuwa telefon w moją stronę. Wybieram numer Louise, zgłasza się się s poczta głosowa.
-Cześć. - mówię cicho, czując na sobie spojrzenie Aarona. - Nic mi nie jest, nie mogę powiedzieć ci gdzie jestem. Wrócę wkrótce. Zaopiekuj się Ricky'iem i Alyssą. Przepraszam. - rozłączam się. Wybieram numer Gabriela.
-Tak? - dobiega mnie przygnębiony głos przyjaciela.
-Cześć Gabe. - mówię cicho.
-Florence?! Coś się stało? - pyta ożywiony.
-Musisz wrócić do Liverpoolu. Musisz mieć oko na Louise. Coś się z nią dzieje. Wiem że próbowałam cię zabić, ale zrób to dla mnie i dla niej.
-Dobrze. Ale gdzie ty jesteś? - pyta zdziwiony.
-Nie ważne. Po za Wielką Brytanią. Wrócę niebawem. Nie szukajcie mnie. Nie mów Evan'owi. - rozłączam się.
-Kim jest Rick'y? - Czuje na sobie szmaragdowe spojrzenie.
-Mój labrador. Tak mnie obserwowałeś, a nie znasz imienia mojego psa? Mogłabym... zadzwonić jeszcze do Christiana? - pytam cicho.
-Jeśli musisz.
Wybieram numer swojego ojca. Odbiera po chwili.
-Cześć Christian. Nie mam za dużo czasu. Jestem na razie po za krajem. Nie mogę powiedzieć gdzie, nie szukajcie mnie. Ratuję was. Zwróć uwagę na Louise. Ucałuj chłopaków. Widzimy się niebawem.
-Florence?
-Tak, tato? - wyrywa mi się. ,,Brawo Florence, stałaś się sentymentalna'' -przechodzi mi przez myśl.
-Bądź ostrożna. -mówi i po chwili odkłada słuchawkę.
-Po za twoim przyjacielem nikomu nic się nie stało. Podczas gdy straciłaś przytomność, stało się coś dziwnego. Cały dom się zaczął się trzęś. Osuszacze wybiegli. Łowcy za nimi. Cameron z tobą został, ale z nim sobie poradziliśmy.
-Co mu zrobiliście?!
-Nic. Lekko ogłuszony. Już z nim dobrze. - Rozmowę przerwał nam dźwięk telefonu. - Idź na korytarz. Zaprowadzą cie na śniadanie.
Po czym podnosi słuchawkę. Wychodzę gdzie czeka na mnie ten sam człowiek który mnie tu przyprowadził. Ruszam za nim. Otwiera mi drzwi po czym odchodzi.
-Witaj. - Kobieta w średnim wieku uśmiecha się do mnie. -Nazywam się Cornelia. Jestem gospodyniom Aarona i prawdopodobnie jedyną osobą której ufa bezgranicznie. Ty więc musisz być Florence.
-Tak. -uśmiecham się nie pewnie.
-Przygotowałam ci herbatę z cytryną i croissanty z nuttelą. Jeśli będziesz coś chciała to powiedz. Mogę ci zrobić cokolwiek będziesz chciała. Aaron chce żebyś czuła się tutaj dobrze.
-Może mi pani coś o nim opowiedzieć? Jak długo się znacie i ogólnie, tyle ile pani może.
-Mów mi po imieniu. -uśmiecha się. -Aarona znam odkąd był mały. Jego ojciec był kimś ważnym, ale nigdy nie wziął ślubu z jego matką, ona raczej była jego kochanką. Lecz on zaczął ją osaczać. Jego matka nie wytrzymała i popełniła samobójstwo. Wtedy jego ojciec przyszedł parę razy, upił się obraził Aarona i na tym się skończyło. W końcu przestał przychodzić. Natomiast pojawił się przyjaciel jego ojca, powiedział że zajmie się wychowaniem Aarona. Wpajał mu do głowy że musi być we wszystkim najlepszy, że nie może pokazywać uczuć i nie może być słaby. Jakiś czas później uciekliśmy tutaj. Aaron niestety stał się jaki stał. Za bardzo go kocham żeby oceniać, nie zmienię go. Jedyną rzeczą jaka może go zmienić to chyba prawdziwa miłość. Chociaż on twierdzi że zemsta.
-Och. -mruknęłam. - Czyli dąży do władzy i zemsty?
-Mniej więcej. - szepnęła.
Wdycham cicho i kończę swoje śniadanie zamyślona. Do kuchni wchodzi Aaron. Wita się z Cornelią po czym spogląda na mnie.
-Smakowało ci śniadanie? -spogląda na mnie.
-Tak. - odpowiedziałam i wstałam. -Dziękuje Cornelio.
-A teraz zaczynasz trening. Ze mną. Chodźmy. -Idzie do drzwi. Podążam za nim. Od tyłu też wygląda nieźle. Wchodzimy do sali treningowej. Jest ona duża, w jasnoniebieskim kolorze. - Tam jest szatnia, przebierz się.
Ruszam więc do szatni. Po tym co usłyszałam raczej nie powinnam mu się sprzeciwiać. Ubieram czarne leginsy i biały top. Kiedy wychodzę Aaron stoi odwrócony do mnie. Ma na sobie czarny podkoszulek, opinający jego mięśnie oraz spodnie z dresu. Czemu ktoś tak zły i zagubiony jednocześnie musi na mnie tak działać?
-Usiądźmy. -mówi i siada na macie. - Jaka jest twoja indywidualna moc?
-Moja indywidualna co? - pytam siadając.
-Nie wiesz co to indywidualna moc? To moc którą posiadają tylko te najsilniejsze rody o których słyszałaś. Rozumiem że nie odkryłaś swojej? Natomiast zbadałem korzenie rodzinne każdego z tych rodów i jak mówiłem, ty i Louise jesteście najsilniejsze z rodu. Musiałyście dodatkowo jeszcze zyskać jakąś moc.
-Nic mi o tym nie wiadomo.- mówię cicho. - Jaki rodzaj mocy?
-Nie zdarzyło się tobie albo Louise że zatrzymałyście czas, wywołałyście tornado albo coś z czym nigdy się nie spotkałyście u innych czarownic?
-W wigilię, wyszłam porozmawiać z chłopakiem Louise. Wściekłam się i nagle znikąd pojawiła się mała wichura. Ale to chyba nie oznaka że potrafię kontrolować wiatr. - mówię niepewnie.
-Nie, to oznaka że ty i twoja siostra potraficie kontrolować żywioły! Musi cię coś blokować. Wstawaj! - zerwał się. - Postaramy się popracować z ogniem może. Stań prosto.
Staje prosto. Czuję jak delikatnie kładzie dłonie na moich barkach i stara się pomóc je rozluźnić. Następnie łapie mnie delikatnie za biodra i przesuwa delikatnie żebym stanęła we właściwej pozycji. Tylko biorąc pod uwagę jego bliskość, nie umie skupić myśli.
-Teraz, zamknij oczy. - szepcze mi do ucha. - Odpręż się. Wyrzuć ze swojej głowy wszystkie myśli. Myśl o ogniu, wyobraź sobie jak wygląda, jego wielkość, kolor. Wyciągnij rękę.
Nagle otwieram oczy a nad moją ręką pojawiła się słaba kula ognia. Uśmiecham się i patrzę zafascynowana na ogień. Nagle płomień znika a ja rzucam się na szyję Aarona.
-Udało się! Udało się! Miałeś rację. -mówię radosnym głosem i po chwili uświadamiam sobie bliskość jego ciała. Odsuwam się delikatnie.
Ktoś odchrząkuje. Znowu ten mężczyzna który mnie przyprowadził do Aarona i kuchni.
-Szefie. Znaleźliśmy zdrajcę. - mówi spoglądając lekko na mnie.
-No to chodźmy z nim porozmawiać.- bierze mnie za rękę i prowadzi za sobą. Po chwili znów jesteśmy w jego biurze. Sadza mnie na krześle obok. Drzwi się otwierają i dwóch strażników prowadzi jakiegoś mężczyznę. Rzucają go na kolana jakby był skazańcem. Chociaż biorąc pod uwagę to co się wydarzy za chwilę to na pewno rana nie wytrzyma.
-A więc postanowiłeś mnie zdradzić.- mówi Aaron lodowatym głosem. Spoglądam na mężczyznę do którego mówił. Na oko ma ze czterdziestkę na karku. Spoglądam mu w oczy i wchodzę mu do umysłu. Oglądam strzępki jego myśli, nie raz mordował, nie raz gwałcił. Właśnie wychwyciłam coś o Aaronie kiedy wszystko przerwał przerażający krzyk. Mężczyzna wił się z bólu. Aaron i dwóch strażników patrzyli zaszokowani na mnie. Nagle zauważyłam że patrzę ciągle na mężczyznę i nie mrugam. Zerwałam się z miejsca i podeszłam do niego. Chciałam mu pomóc wstać lecz kiedy go dotknęłam upadł jakby go prąd poraził. Spojrzałam zaszokowana na pozostałych i wybiegłam, nawet nie wiem gdzie. Po chwili dogonił mnie Aaron.
-Zabiłam go! Dotykiem, wzrokiem, nie wiem! -zaczęłam mamrotać bez sensu. Złapał mnie za rękę i przyparł do ściany.
-To było niesamowite! - szepnął. - Ty jesteś niesamowita i doprowadzasz mnie do szaleństwa. Zaakceptuj to. Jesteś potężna, więc to wykorzystaj. Możesz tyle osiągnąć. Razem możemy. Zostań ze mną i zaakceptuj to. Pomogę ci okiełznać twoją moc.
Zaczęłam spokojniej oddychać.
-Jeśli chcesz żebym z tobą została, musisz mi zaufać i dać więcej swobody. - odpowiadam spoglądając mu w oczy.
sobota, 11 stycznia 2014
A Very Special - John Fitzgerald.
[John Fitzgerald - to wujek Florence.]
-Cześć kochanie. - uśmiechnęła się i podeszła mnie pocałować. Spogląda mi przez ramię. - Nowa porcja Florence? Osobiście uważam że będzie doskonała jako jedna z nas. Ale powinna ponieść karę za próbę zabicia mnie.
-Moja droga. - przemawiam cichym głosem, zdecydowanie znudzony urażoną dumą Elen. - Przed przemianą będziemy musieli działać szybko, a po przemianie będziemy musieli poświęcić jej więcej czasu. Więc nie ma czasu, na jakieś bezsensowne kary. Po za tym, dzięki niej mogłaś się uwolnić od Dekkerów jednocześnie pozbywając się ochroniarzy Florence.
Z ust Elen wydał się cichy, szyderczy śmiech.
-Oj tak. Poszło lepiej niż myślałam. Gabriel, zrozpaczony tym co się działo z ukochaną odtrącił ją, wcześniej kłócąc się z najlepszą przyjaciółką. A Evan załapał się na szansę życia, olewając Florence. Nie przypuszczałabym że Gabriel też wyjedzie.
-Krzyżyk na drogę obojgu. Nie jest mi na rękę że muszę ją podkopywać psychicznie ale nie ma innego wyjścia. -powiedziałem podchodząc do okna. Lekko, odsuwam zasłonę. Po chwili czuję jak moje oczy, przybierają czarny kolor. Ubytki bycia, tym czym jestem. Żeby przebywać wśród ludzi muszę mieć zapas soczewek.
-Nie jest ci na rękę? Czy to jakieś ludzie uczucia? - Elen prychnęła z pogardą. Zostając osuszaczem, ludzkie uczucia umierają. Elen nauczyła się perfekcyjnie udawać że je ma. Moje nadal są. Coś poszło nie tak. Mam szansę na bycie człowiekiem. Ale muszę udawać. Muszę wykorzystać Florence. Nawet jeśli mnie znienawidzi na zawsze.
-Nie bądź śmieszna Elen, nie w głowie mi takie nonsensy. Po prostu im mniej problemów tym lepiej.
-A jak Florence pogodzi się już z przemianą, wyprawimy jej wesele z jej obiecanym narzeczonym i osiągniemy nie podważalną pozycję! Plan doskonały! - klasnęła w dłonie. -Pójdę dojrzeć czy przygotowania idą pełną parą!
Wybiega z pokoju. Odczekuję chwilę i wchodzę do ukrytego pokoju. Oglądam informację które zdobyłem o Florence. Działam zbyt egoistycznie, ale nie chce być tym kim jestem. Mam nadzieje że Evan i Louise znajdą lek. Spoglądam na fotografię sprzed trzech dni. Florence zamroczona, po chwili zabija kogoś. Jej moc wymyka jej się spod kontroli, a ja nie mogę jej pomóc. Wszystko wyrwało się spod kontroli. Wczorajszy dzień z rodziną Elen. Gdybym mógł jakoś ostrzec Florence. Spoglądam na zdjęcie które mam przy sobie od lat. Przedstawia sześcioletnią Flo. Uśmiechniętą. W jej wychowaniu pomagała mi gospodyni i moja asystentka. Nawet jeśli nie byłem jej prawdziwym ojcem, to i tak była moją córką. Aż do pierwszego morderstwa popełnionego przy pomocy magii.
-Cześć kochana. Kupiłaś już ten domek na plaży? -pytam robiąc kolację, wyglądając przez okno. Rozpętał się niezły deszcz.
-Transakcja kończy się za dziesięć minut, ale mamy ten domek w garści. - odpowiedziała.
-Nie mogę się doczekać kiedy zabiorę tam Florence i Ciebie. -uśmiecham się przez słuchawkę.
-Zamierzasz powiedzieć Florence?
-Oczywiście. Pewnie skomentuje to że to musiało się wydarzyć i pójdzie grać na konsoli.
Usłyszałem cichy śmiech.
-Pewnie masz rację. - odpowiada. Wychodzę z kuchni i zatrzymuje się na korytarzu. Przeglądam się w lustrze, szczupła twarz, czarne niesforne włosy. Nagle drzwi się otwierają i staje w nich przemoknięta i zapłakana Flo.
-Muszę kończyć, Florence przyszła. - rozłączam się. - Co się stało?
-Ja... ukryłam ciało. -krztusi się płaczem -Lou. Ona. Zabierz mnie stąd, proszę. Teraz, zaraz. Daleko stąd.
Byłem na to przygotowany. Spakowałem wszystko. Następnego dnia, siedzieliśmy w hotelu w Londynie. Florence doszła już do siebie.
-No to co teraz? - pyta mnie. - Nie możemy tam wrócić.
-Możesz sobie wybrać gdzie chcesz iść, tylko musisz pamiętać o studiach.
-No właśnie! - zrywa się. -Pójdę już na studia! Załatwisz mi miejsce i wszystko! Tylko nie mogę mieszkać w Akademiku. Muszę mieć swoje mieszkanie! Zamieszkasz w pobliżu i będzie okej! Nikt nas o to nie posądzi.
Zabrakło mi słów.
-Dobrze. Dostaniesz kasę, wymarzone studia i mieszkanie. Usamodzielnisz się. Ale pamiętaj że w każdej chwili możemy wyjechać do Europy albo Stanów. -odpowiadam.
Tego samego dnia, zwołałem zebranie w Instytucie Łowców. Wśród nich znalazł się Robert Dekker i jego żona Mel. Znaliśmy się dobrze z czasów studiów.
-Wiem że wydarzenia z ostatnich dni do was dotarły. Wiecie że Florence pomagała Louise. W każdym bądź razie Florence, chce od tego uciec a ja jej to umożliwiam. Jednakże obowiązkiem IŁ jest obrona czarownic. Wiemy że Florence pochodzi z potężnej rodziny. Proponuję żeby chronili ją Gabriel i Evan, synowie Roberta. I jeszcze kogoś dobierzecie. Ma być bezpieczna!
-A skąd wiemy że to nie Florence zabiła? Przecież pamiętasz co twoja siedmioletnia '' córunia'' zrobiła na wakacjach. - przemówił ktoś tam, mało ważny.
-Do dzisiaj nie ma dowodu na to że ona go zabiła. Nie była tam jedną czarownicą!
-Jasne. - mruknął.
-Johnie, obiecujemy że Florence dostanie najlepszą opiekę.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Odbieram z ociąganiem.
-Mamy problem Fitzgerald. -powiedział mój współpracownik i rozłączył się. Ruszam do wyjścia.
-Nie bądź śmieszna Elen, nie w głowie mi takie nonsensy. Po prostu im mniej problemów tym lepiej.
-A jak Florence pogodzi się już z przemianą, wyprawimy jej wesele z jej obiecanym narzeczonym i osiągniemy nie podważalną pozycję! Plan doskonały! - klasnęła w dłonie. -Pójdę dojrzeć czy przygotowania idą pełną parą!
Wybiega z pokoju. Odczekuję chwilę i wchodzę do ukrytego pokoju. Oglądam informację które zdobyłem o Florence. Działam zbyt egoistycznie, ale nie chce być tym kim jestem. Mam nadzieje że Evan i Louise znajdą lek. Spoglądam na fotografię sprzed trzech dni. Florence zamroczona, po chwili zabija kogoś. Jej moc wymyka jej się spod kontroli, a ja nie mogę jej pomóc. Wszystko wyrwało się spod kontroli. Wczorajszy dzień z rodziną Elen. Gdybym mógł jakoś ostrzec Florence. Spoglądam na zdjęcie które mam przy sobie od lat. Przedstawia sześcioletnią Flo. Uśmiechniętą. W jej wychowaniu pomagała mi gospodyni i moja asystentka. Nawet jeśli nie byłem jej prawdziwym ojcem, to i tak była moją córką. Aż do pierwszego morderstwa popełnionego przy pomocy magii.
-Cześć kochana. Kupiłaś już ten domek na plaży? -pytam robiąc kolację, wyglądając przez okno. Rozpętał się niezły deszcz.
-Transakcja kończy się za dziesięć minut, ale mamy ten domek w garści. - odpowiedziała.
-Nie mogę się doczekać kiedy zabiorę tam Florence i Ciebie. -uśmiecham się przez słuchawkę.
-Zamierzasz powiedzieć Florence?
-Oczywiście. Pewnie skomentuje to że to musiało się wydarzyć i pójdzie grać na konsoli.
Usłyszałem cichy śmiech.
-Pewnie masz rację. - odpowiada. Wychodzę z kuchni i zatrzymuje się na korytarzu. Przeglądam się w lustrze, szczupła twarz, czarne niesforne włosy. Nagle drzwi się otwierają i staje w nich przemoknięta i zapłakana Flo.
-Muszę kończyć, Florence przyszła. - rozłączam się. - Co się stało?
-Ja... ukryłam ciało. -krztusi się płaczem -Lou. Ona. Zabierz mnie stąd, proszę. Teraz, zaraz. Daleko stąd.
Byłem na to przygotowany. Spakowałem wszystko. Następnego dnia, siedzieliśmy w hotelu w Londynie. Florence doszła już do siebie.
-No to co teraz? - pyta mnie. - Nie możemy tam wrócić.
-Możesz sobie wybrać gdzie chcesz iść, tylko musisz pamiętać o studiach.
-No właśnie! - zrywa się. -Pójdę już na studia! Załatwisz mi miejsce i wszystko! Tylko nie mogę mieszkać w Akademiku. Muszę mieć swoje mieszkanie! Zamieszkasz w pobliżu i będzie okej! Nikt nas o to nie posądzi.
Zabrakło mi słów.
-Dobrze. Dostaniesz kasę, wymarzone studia i mieszkanie. Usamodzielnisz się. Ale pamiętaj że w każdej chwili możemy wyjechać do Europy albo Stanów. -odpowiadam.
Tego samego dnia, zwołałem zebranie w Instytucie Łowców. Wśród nich znalazł się Robert Dekker i jego żona Mel. Znaliśmy się dobrze z czasów studiów.
-Wiem że wydarzenia z ostatnich dni do was dotarły. Wiecie że Florence pomagała Louise. W każdym bądź razie Florence, chce od tego uciec a ja jej to umożliwiam. Jednakże obowiązkiem IŁ jest obrona czarownic. Wiemy że Florence pochodzi z potężnej rodziny. Proponuję żeby chronili ją Gabriel i Evan, synowie Roberta. I jeszcze kogoś dobierzecie. Ma być bezpieczna!
-A skąd wiemy że to nie Florence zabiła? Przecież pamiętasz co twoja siedmioletnia '' córunia'' zrobiła na wakacjach. - przemówił ktoś tam, mało ważny.
-Do dzisiaj nie ma dowodu na to że ona go zabiła. Nie była tam jedną czarownicą!
-Jasne. - mruknął.
-Johnie, obiecujemy że Florence dostanie najlepszą opiekę.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Odbieram z ociąganiem.
-Mamy problem Fitzgerald. -powiedział mój współpracownik i rozłączył się. Ruszam do wyjścia.
poniedziałek, 6 stycznia 2014
Rozdział XLIV - Louise
Szczęśliwego Nowego Roku :) Ani ja, ani C nie imprezowałyśmy nadzwyczajnie, ale dopadło nas noworoczne rozleniwienie. Staramy się nadrobić zaległości i mamy nadzieję, że notki będą się pojawiały już w miarę regularnie. Pewnie wymyślimy jaką sobotę wieczór, ale jeszcze zobaczymy. Na razie macie niespodzianki ;) -B.
__________________________________________
Sylwester zapowiadał się tragicznie. Nie byłam w nastroju do zabawy, podobnie jak Flo, więc noc z 31 grudnia na 1 stycznia spędziłyśmy razem. Siedziałyśmy w naszym mieszkaniu, pijąc coraz więcej i rozmawiając coraz mniej. Kiedy wybiła północ, bez słowa wyszłyśmy na dwór, aby zobaczyć fajerwerki, które rozświetlały nocne niebo w Liverpoolu. Potem życzyłyśmy sobie dobrej nocy i położyłyśmy się do łóżek. Byłam pewna, że żadna z nas nie była w stanie zmrużyć oka, pomimo ilości wypitego alkoholu.
Około pierwszej w nocy, zadzwonił mój telefon. Odebrałam, chociaż w głębi duszy nie miałam na to ochoty.
-Louise?-głos Gabriela był dla moich uszu słodką melodią, która jednocześnie wywoływała we mnie pozytywne i negatywne emocje. Nie słyszałam go od tygodnia, więc tęskniłam za nim... Ale. No właśnie. Ale. Zostałam odrzucona przez kogoś, kogo kochałam jak nikogo innego. Dlaczego było to takie skomplikowane? Dlaczego ja i Gabe nie mogliśmy po prostu być razem?
-Tak?-spytałam chłodno. Pełna zmienności Louise Tempest, zganiłam się w myślach.
-Chciałem tylko życzyć ci szczęśliwego nowego roku.-powiedział spokojnie i nawet radośnie.-Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Wracamy na początku lutego, więc mogłabyś znaleźć trochę czasu dla przyjaciela.
-Jesteś z Evanem? W Nowym Jorku?-spytałam, nie dowierzając. Sądziłam, że Evan leci sam.
-Tak. Mogłabyś pozdrowić Tessę, jeśli ją spotkasz?-spytał lekko, jakbym wcale nie była jego byłą, którą porzucił, bo przez kilka tygodni jej ciało nosił ktoś inny.
-Pozdrowię ją.-powiedziałam spokojnie. Już miałam się rozłączyć, kiedy z moich ust wyrwało się jeszcze kilka słów.-Ah, i Gabriel! Nie jesteśmy przyjaciółmi.
-Louise, wszystko w porządku?-Flo popatrzyła na mnie zatroskana. Kiwnęłam głową, nie chcąc tłumaczyć, że wcale nie jest w porządku.
-Okej, to zobaczymy się później.-stwierdziła spokojnie i pocałowała mnie w policzek na pożegnanie, po czym wyskoczyła z auta i szybko wbiegła do budynku, w którym miała praktyki. Nawet w ferie zimowe! Okropność. Chociaż z drugiej strony, miała lepiej ode mnie. Ja nie byłam już nawet zapisana na uniwersytet. Według większości byłam... no cóż, martwa.
Zatrzymałam samochód pod domem Vall, Szwedki, która przez długi czas była moją nauczycielką. Tylko dzięki niej byłam w stanie zapanować nad swoimi emocjami, a co za tym idzie - za magią. Nie mogłam dopuścić do bezsensownego i lekkomyślnego błędu, który kiedyś popełniłam i za który do dziś winił mnie, zresztą słusznie, brat Lyn.
Vall Nelsdottir była czarownicą, która, jako jedna z nielicznych, posiadała wiedzę tak wielką, żeby uczynić siebie nieśmiertelną. Dlatego pomimo zaawansowanego wieku, nadal wyglądała pięknie i młodo. Miała typową dla ludzi jej pochodzenia urodę - blond włosy, niebieskie oczy i bladą cerę, która w jej przypadku była nieskazitelna.
-Louise!-uśmiechnęła się na mój widok, gdy otworzyła mi drzwi. Uściskała mnie serdecznie i gestem zaprosiła do środka.-Wejdź, nie stój tak w progu. Krążyły plotki, że nie żyjesz, ale cieszę się, że okazały się zwykłym kłamstwem... Chodź do salonu, nie zwykłam przyjmować gości w holu. Źle by to o mnie świadczyło jako o gospodyni.
-Ciebie też dobrze widzieć, Vall. Plotki były prawdą i właśnie w tej sprawie do ciebie przyszłam. To znaczy... To jest jeden z powodów moich odwiedzin.-nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów.
-Ależ! Nie uwierzę, że jesteś duchem, Louise Tempest. Duchy nie pukają do drzwi.-zażartowała. Zaśmiałam się lekko. Nie pamiętałam kiedy ostatnio odwiedziłam Vall, więc zdążyłam zapomnieć o jej humorze i gadatliwości.
-Nie, nie jestem duchem.-usiadłam na kanapie.-Byłam martwa przez... jakiś czas. Około trzech tygodni.
Streściłam jej wszystkie wydarzenia ostatnich miesięcy, nie pomijając niczego. Opowieść zaczęłam od opowiedzenia jej jak spotkałam znowu Florence, a dalej wszystko potoczyło się samo. Vall słuchała mnie uważnie, będąc cały czas skupiona. Kiwała głową od czasu do czasu i zadawała pytania, gdy coś pominęłam.
-Chcesz mi powiedzieć, że Gabriel zachowuje się w stosunku do ciebie oschle i zrywa z tobą, a w tym samym czasie Carlisle, który nie tak dawno usiłował cię zabić próbuje z tobą flitrtować?
-Takie odniosłam wrażenie.-przyznałam cicho.
-Louise, coś tu nie gra. Boję się, że coś nowego się zaczyna.-Vall zawahała się.-I ty też wiesz, że problemy jeszcze się nie skończyły.
__________________________________________
Sylwester zapowiadał się tragicznie. Nie byłam w nastroju do zabawy, podobnie jak Flo, więc noc z 31 grudnia na 1 stycznia spędziłyśmy razem. Siedziałyśmy w naszym mieszkaniu, pijąc coraz więcej i rozmawiając coraz mniej. Kiedy wybiła północ, bez słowa wyszłyśmy na dwór, aby zobaczyć fajerwerki, które rozświetlały nocne niebo w Liverpoolu. Potem życzyłyśmy sobie dobrej nocy i położyłyśmy się do łóżek. Byłam pewna, że żadna z nas nie była w stanie zmrużyć oka, pomimo ilości wypitego alkoholu.
Około pierwszej w nocy, zadzwonił mój telefon. Odebrałam, chociaż w głębi duszy nie miałam na to ochoty.
-Louise?-głos Gabriela był dla moich uszu słodką melodią, która jednocześnie wywoływała we mnie pozytywne i negatywne emocje. Nie słyszałam go od tygodnia, więc tęskniłam za nim... Ale. No właśnie. Ale. Zostałam odrzucona przez kogoś, kogo kochałam jak nikogo innego. Dlaczego było to takie skomplikowane? Dlaczego ja i Gabe nie mogliśmy po prostu być razem?
-Tak?-spytałam chłodno. Pełna zmienności Louise Tempest, zganiłam się w myślach.
-Chciałem tylko życzyć ci szczęśliwego nowego roku.-powiedział spokojnie i nawet radośnie.-Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Wracamy na początku lutego, więc mogłabyś znaleźć trochę czasu dla przyjaciela.
-Jesteś z Evanem? W Nowym Jorku?-spytałam, nie dowierzając. Sądziłam, że Evan leci sam.
-Tak. Mogłabyś pozdrowić Tessę, jeśli ją spotkasz?-spytał lekko, jakbym wcale nie była jego byłą, którą porzucił, bo przez kilka tygodni jej ciało nosił ktoś inny.
-Pozdrowię ją.-powiedziałam spokojnie. Już miałam się rozłączyć, kiedy z moich ust wyrwało się jeszcze kilka słów.-Ah, i Gabriel! Nie jesteśmy przyjaciółmi.
-Louise, wszystko w porządku?-Flo popatrzyła na mnie zatroskana. Kiwnęłam głową, nie chcąc tłumaczyć, że wcale nie jest w porządku.
-Okej, to zobaczymy się później.-stwierdziła spokojnie i pocałowała mnie w policzek na pożegnanie, po czym wyskoczyła z auta i szybko wbiegła do budynku, w którym miała praktyki. Nawet w ferie zimowe! Okropność. Chociaż z drugiej strony, miała lepiej ode mnie. Ja nie byłam już nawet zapisana na uniwersytet. Według większości byłam... no cóż, martwa.
Zatrzymałam samochód pod domem Vall, Szwedki, która przez długi czas była moją nauczycielką. Tylko dzięki niej byłam w stanie zapanować nad swoimi emocjami, a co za tym idzie - za magią. Nie mogłam dopuścić do bezsensownego i lekkomyślnego błędu, który kiedyś popełniłam i za który do dziś winił mnie, zresztą słusznie, brat Lyn.
Vall Nelsdottir była czarownicą, która, jako jedna z nielicznych, posiadała wiedzę tak wielką, żeby uczynić siebie nieśmiertelną. Dlatego pomimo zaawansowanego wieku, nadal wyglądała pięknie i młodo. Miała typową dla ludzi jej pochodzenia urodę - blond włosy, niebieskie oczy i bladą cerę, która w jej przypadku była nieskazitelna.
-Louise!-uśmiechnęła się na mój widok, gdy otworzyła mi drzwi. Uściskała mnie serdecznie i gestem zaprosiła do środka.-Wejdź, nie stój tak w progu. Krążyły plotki, że nie żyjesz, ale cieszę się, że okazały się zwykłym kłamstwem... Chodź do salonu, nie zwykłam przyjmować gości w holu. Źle by to o mnie świadczyło jako o gospodyni.
-Ciebie też dobrze widzieć, Vall. Plotki były prawdą i właśnie w tej sprawie do ciebie przyszłam. To znaczy... To jest jeden z powodów moich odwiedzin.-nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów.
-Ależ! Nie uwierzę, że jesteś duchem, Louise Tempest. Duchy nie pukają do drzwi.-zażartowała. Zaśmiałam się lekko. Nie pamiętałam kiedy ostatnio odwiedziłam Vall, więc zdążyłam zapomnieć o jej humorze i gadatliwości.
-Nie, nie jestem duchem.-usiadłam na kanapie.-Byłam martwa przez... jakiś czas. Około trzech tygodni.
Streściłam jej wszystkie wydarzenia ostatnich miesięcy, nie pomijając niczego. Opowieść zaczęłam od opowiedzenia jej jak spotkałam znowu Florence, a dalej wszystko potoczyło się samo. Vall słuchała mnie uważnie, będąc cały czas skupiona. Kiwała głową od czasu do czasu i zadawała pytania, gdy coś pominęłam.
-Chcesz mi powiedzieć, że Gabriel zachowuje się w stosunku do ciebie oschle i zrywa z tobą, a w tym samym czasie Carlisle, który nie tak dawno usiłował cię zabić próbuje z tobą flitrtować?
-Takie odniosłam wrażenie.-przyznałam cicho.
-Louise, coś tu nie gra. Boję się, że coś nowego się zaczyna.-Vall zawahała się.-I ty też wiesz, że problemy jeszcze się nie skończyły.
Subskrybuj:
Posty (Atom)