Więc tak się czuje człowiek przed śmiercią? Stoję i wpatruję się w nóż wbity we mnie. I płynącą krew. Moja krew jest bardzo czerwona. Powinnam wyjąć ten nóż? Gabriel by wiedział. W sumie może zostawię go. Czuję że tracę czucie w nogach. Upadam. Czuję smutek, tęsknie za Louise, za życiem nim umarła i zmartwychwstała, tęsknie za moim psem i za nutellą a potem zamykam oczy. I już nic się nie dzieje.
Dzień wcześniej...
Otwieram oczy i czuję pulsujący ból głowy. Spoglądam na posprzątany pokój. Po za moim kacem, nie ma żadnych dowodów na to co działo się w nocy. Spoglądam na zegar. Za dziesięć minut jest śniadanie. Zrywam się i biegnę do łazienki. Szybko się myję. Wbiegam do pokoju, ubieram zielony sweter i jakieś dżinsy. Zbiegam na dół i wpadam równo o ósmej do jadalni.
-Dzień dobry. - mówię cicho i siadam na swoim miejscu. -Gabriel jeszcze nie wstał?
-Jest już na treningu. Wprowadziliśmy go w temat magii i trenuje z Jay'em i Alexandrom. - odpowiada Aaron przyglądając mi się. Staram się to ignorować.
-O której wstał? - pytam nalewając sobie kawy do kubka. Dziś na śniadanie jajecznica. Biorę do ręki widelec, starając się ignorować Aarona.
-O szóstej rano już tu był. Ta sytuacja źle na was działa. - stwierdza.
-Gdzie! Skąd! Nasi najbliżsi zwrócili się przeciwko nam bo liczą na władzę i pozycję. Zdarza się. - warknęłam rozdrażniona. Usłyszałam ciche westchnięcie. Resztę śniadania dokończyliśmy w milczeniu. Wzięłam butelkę wody stojącą na komodzie. -Pójdę poćwiczyć.
I wyszłam. Poszłam się przebrać i po swojego ipoda. Weszłam na bieżnię i puściłam muzykę na tyle głośno żeby zagłuszyć swoje myśli. Biegłam od czasu do czasu przecierając łzy które wypływały. Kiedy poczułam się zmęczona ruszyłam do swojego pokoju. Czas wziąć długi prysznic. Gdy woda zmyła ze mnie już całe przemęczenie i rozdrażnienie, ubrałam się w czyste ubrania i zrobiłam makijaż. Wchodzę do sypialni i widzę Aarona siedzącego na moim łóżku.
-Liczyłem że wyjdziesz w samym ręczniczku. Albo bez. - uśmiecha się.
Ignoruję jego stwierdzenie.
-Co się dzieje? - pytam.
-Musimy lecieć do Włoch, Evan Dekker namierzył twój włoski adres i leci do Ciebie jutro rano. Musimy tam być dziś. Jesteś w stanie to zrobić? -podchodzi do mnie i spogląda mi w oczy. Kiwam głową. -Weź parę rzeczy i wyjeżdżamy za godzinę. Pakuję sweter, książkę, zdjęcia do mojej torby. Resztę się wyczaruje. Schodzę na dół i idę do Corneli. Wchodzę i spoglądam na nią smutnym wzrokiem. Podchodzi do mnie i przytula mnie.
-Nie martw się skarbie. Jutro wieczorem wrócisz i będzie wszystko dobrze. - mówi i uśmiecha się do mnie. Uśmiecham się do niej i żegnam się z nią.
Całą drogę milczę. Jest z nami Aaron, Gabriel, Sven i Alexandra oraz parę osób. Alexandra ma zawieść mnie do mojego mieszkania. Cieszę się że to nie Aaron. Jestem strasznie rozbita. Wsiadam do auta i czekam aż Alex odbierze instrukcje. Wsiada do samochodu.
-Posłuchaj, wiem że ci ciężko. Na twoim miejscu chyba uciekłabym gdzieś na bezludną wyspę. Jestem Alexandra Kozliosky. Chce żebyś mi zaufała. - uśmiecha się do mnie.
-Jestem Florence Fitzgerald. - mówię głupio.
-Wiem, wiedzieliśmy o tobie za nim się u nas pojawiłaś. -zaśmiała się i odpaliła silnik. Droga do mojego mieszkania była łatwa. - Nie wiemy kiedy się pojawi Evan, ponieważ zmienił czas lotu ale będziesz obserwowana. Nie martw się. I ubierz tą bransoletkę. W razie czego cię namierzymy. Jak naciśniesz na przywieszkę będziemy wiedzieć że masz kłopoty.
Uśmiecha się pocieszająco i przytula mnie.
-Mieszkanie 4b. - uśmiecha się i wręcza mi klucze do mieszkania. Wychodzę do auta i kieruje się na klatkę schodową. Wchodzę do mieszkania i uśmiecham się. Wygląda tak jakbym je urządziła gdybym mieszkała we Włoszech. Rzucam trochę czarów żeby wyglądało na moje mieszkanie. I rzucam się na łóżko.
Budzi mnie pukanie do drzwi. Zwlekam się z łóżka, ubieram szlafrok i podchodzę do drzwi. Ziewam i otwieram je. Stoi w nich Evan. Jego czarne niesforne włosy wciąż wyglądają seksownie. Jego ubiór natomiast się zmienił. Jest ubrany w dżinsy które są nowe i wyglądają na drogie, koszula i marynarka. A do tego trampki. Wygląda cholernie seksownie. Jestem pewna że Louise maczała w tym palce. Przełykam ślinę.
-Wejdź. - mówię cicho. Wymija mnie a ja zamykam za nim drzwi. Odwracam się i spoglądam na niego. Przypatruje mu się. A on mi.
-Masz dziecko. -wyrzucam z siebie. Po twarzy Evana przemyka się grymas bólu.
-Gabriel ci powiedział. Ale on nie zna całej prawdy. Z początku myślałem że to moja wpadka. Ale Siena mnie chciała oszukać. Ona chciała mnie zatrzymać przy sobie. Byliśmy ze sobą na długo przed tym jak ty się pojawiłaś. Ale zerwałem z nią. I zjawiłaś się ty. Od razu się w tobie zakochałem. Ale zawsze wydawało mi sie że wolisz Gabriela. Któregoś dnia upiłem się ze starymi znajomymi. Odwaliło nam i zaciągnęła mnie do łóżka. Koniec końców jest taki że zrobiłem test DNA i dziecko nie jest moje. Mam na to dowód. - podchodzi do mnie.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - pytam cicho.
-Bałem się że cię stracę. - odpowiada.
-Już mnie straciłeś. -wyrzucam z siebie.
-Nie! -zaprzecza. Łapie mnie za nadgarstki i przypiera do ściany. -To nie koniec.
Całuje mnie, najpierw delikatnie a potem namiętnie. Zaczęłam odwzajemniać jego pocałunki. Uśmiechnął się. Położyliśmy się na łóżku wciąż się całując. Evan odrywa się ode mnie i spogląda mi w oczy.
-Tęskniłem. -głaszcze mnie po policzku.
-Ja też. - szepnęłam.
-Florence. Olej Aarona. On jest tylko zwykłym świrem który próbuje dopchać się do władzy. Dołącz do nas. Do mnie, Louise. Weź Gabriela. Znów będziemy razem. - spogląda na mnie.
Zrywam się z łóżka.
-Więc po to tu przyszedłeś? - warknęłam., -Żeby wciągnąć mnie do swojej świrowatej grupy?
-Nie oceniaj! Nie wiesz wszystkiego! Po prostu tęsknię za tobą! Nie chce żeby jakaś wojna nas rozdzieliła. - zrywa się i spogląda na mnie. - Po prostu robię coś dla większego dobra.
Wybucham śmiechem i otwieram drzwi wyjściowe. Biorę do ręki swoją torbę.
-Coś ci się chyba poprzestawiało! - powiedziałam. Drzwi się zamknęły. -Coś ty zrobił?
-Zaraz ci wytłumaczę! -odpowiada. -A to... to była magia.
Uśmiecham się.
-Ja ci pokażę swoją! -odpowiadam. Rzucam nim o ścianę i wybiegam. Biegnę parę przecznic i wchodzę do małego kościółka. Tu wezwę Aarona. Wchodzę i rozglądam się.
-Proszę, proszę, proszę. Florence Fitzgerald. Kto by się spodziewał. -widzę zbliżającą się postać.
-Carlise. - mruknęłam.
-Nie jesteś ze swoim ukochanym?
-Nie udało mu się z rekrutować mnie do twojej armii. -warknęłam.
-Zabrał się do tego od złej strony. Wciąż stawia miłość do Ciebie na pierwszym miejscu. - odpowiada.- Ale ja proponuje Ci wygraną wojnę, dołączenie się do Louise i swoich bliskich. Nie chcesz tego?
Wybucham śmiechem.
-Tobie raczej podziękuje. -odpowiadam.
-A więc przykro mi. Właściwie nie jest mi przykro ale nie mam innego wyboru. -wyciąga nóż i wbija go we mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz