[John Fitzgerald - to wujek Florence.]
-Cześć kochanie. - uśmiechnęła się i podeszła mnie pocałować. Spogląda mi przez ramię. - Nowa porcja Florence? Osobiście uważam że będzie doskonała jako jedna z nas. Ale powinna ponieść karę za próbę zabicia mnie.
-Moja droga. - przemawiam cichym głosem, zdecydowanie znudzony urażoną dumą Elen. - Przed przemianą będziemy musieli działać szybko, a po przemianie będziemy musieli poświęcić jej więcej czasu. Więc nie ma czasu, na jakieś bezsensowne kary. Po za tym, dzięki niej mogłaś się uwolnić od Dekkerów jednocześnie pozbywając się ochroniarzy Florence.
Z ust Elen wydał się cichy, szyderczy śmiech.
-Oj tak. Poszło lepiej niż myślałam. Gabriel, zrozpaczony tym co się działo z ukochaną odtrącił ją, wcześniej kłócąc się z najlepszą przyjaciółką. A Evan załapał się na szansę życia, olewając Florence. Nie przypuszczałabym że Gabriel też wyjedzie.
-Krzyżyk na drogę obojgu. Nie jest mi na rękę że muszę ją podkopywać psychicznie ale nie ma innego wyjścia. -powiedziałem podchodząc do okna. Lekko, odsuwam zasłonę. Po chwili czuję jak moje oczy, przybierają czarny kolor. Ubytki bycia, tym czym jestem. Żeby przebywać wśród ludzi muszę mieć zapas soczewek.
-Nie jest ci na rękę? Czy to jakieś ludzie uczucia? - Elen prychnęła z pogardą. Zostając osuszaczem, ludzkie uczucia umierają. Elen nauczyła się perfekcyjnie udawać że je ma. Moje nadal są. Coś poszło nie tak. Mam szansę na bycie człowiekiem. Ale muszę udawać. Muszę wykorzystać Florence. Nawet jeśli mnie znienawidzi na zawsze.
-Nie bądź śmieszna Elen, nie w głowie mi takie nonsensy. Po prostu im mniej problemów tym lepiej.
-A jak Florence pogodzi się już z przemianą, wyprawimy jej wesele z jej obiecanym narzeczonym i osiągniemy nie podważalną pozycję! Plan doskonały! - klasnęła w dłonie. -Pójdę dojrzeć czy przygotowania idą pełną parą!
Wybiega z pokoju. Odczekuję chwilę i wchodzę do ukrytego pokoju. Oglądam informację które zdobyłem o Florence. Działam zbyt egoistycznie, ale nie chce być tym kim jestem. Mam nadzieje że Evan i Louise znajdą lek. Spoglądam na fotografię sprzed trzech dni. Florence zamroczona, po chwili zabija kogoś. Jej moc wymyka jej się spod kontroli, a ja nie mogę jej pomóc. Wszystko wyrwało się spod kontroli. Wczorajszy dzień z rodziną Elen. Gdybym mógł jakoś ostrzec Florence. Spoglądam na zdjęcie które mam przy sobie od lat. Przedstawia sześcioletnią Flo. Uśmiechniętą. W jej wychowaniu pomagała mi gospodyni i moja asystentka. Nawet jeśli nie byłem jej prawdziwym ojcem, to i tak była moją córką. Aż do pierwszego morderstwa popełnionego przy pomocy magii.
-Cześć kochana. Kupiłaś już ten domek na plaży? -pytam robiąc kolację, wyglądając przez okno. Rozpętał się niezły deszcz.
-Transakcja kończy się za dziesięć minut, ale mamy ten domek w garści. - odpowiedziała.
-Nie mogę się doczekać kiedy zabiorę tam Florence i Ciebie. -uśmiecham się przez słuchawkę.
-Zamierzasz powiedzieć Florence?
-Oczywiście. Pewnie skomentuje to że to musiało się wydarzyć i pójdzie grać na konsoli.
Usłyszałem cichy śmiech.
-Pewnie masz rację. - odpowiada. Wychodzę z kuchni i zatrzymuje się na korytarzu. Przeglądam się w lustrze, szczupła twarz, czarne niesforne włosy. Nagle drzwi się otwierają i staje w nich przemoknięta i zapłakana Flo.
-Muszę kończyć, Florence przyszła. - rozłączam się. - Co się stało?
-Ja... ukryłam ciało. -krztusi się płaczem -Lou. Ona. Zabierz mnie stąd, proszę. Teraz, zaraz. Daleko stąd.
Byłem na to przygotowany. Spakowałem wszystko. Następnego dnia, siedzieliśmy w hotelu w Londynie. Florence doszła już do siebie.
-No to co teraz? - pyta mnie. - Nie możemy tam wrócić.
-Możesz sobie wybrać gdzie chcesz iść, tylko musisz pamiętać o studiach.
-No właśnie! - zrywa się. -Pójdę już na studia! Załatwisz mi miejsce i wszystko! Tylko nie mogę mieszkać w Akademiku. Muszę mieć swoje mieszkanie! Zamieszkasz w pobliżu i będzie okej! Nikt nas o to nie posądzi.
Zabrakło mi słów.
-Dobrze. Dostaniesz kasę, wymarzone studia i mieszkanie. Usamodzielnisz się. Ale pamiętaj że w każdej chwili możemy wyjechać do Europy albo Stanów. -odpowiadam.
Tego samego dnia, zwołałem zebranie w Instytucie Łowców. Wśród nich znalazł się Robert Dekker i jego żona Mel. Znaliśmy się dobrze z czasów studiów.
-Wiem że wydarzenia z ostatnich dni do was dotarły. Wiecie że Florence pomagała Louise. W każdym bądź razie Florence, chce od tego uciec a ja jej to umożliwiam. Jednakże obowiązkiem IŁ jest obrona czarownic. Wiemy że Florence pochodzi z potężnej rodziny. Proponuję żeby chronili ją Gabriel i Evan, synowie Roberta. I jeszcze kogoś dobierzecie. Ma być bezpieczna!
-A skąd wiemy że to nie Florence zabiła? Przecież pamiętasz co twoja siedmioletnia '' córunia'' zrobiła na wakacjach. - przemówił ktoś tam, mało ważny.
-Do dzisiaj nie ma dowodu na to że ona go zabiła. Nie była tam jedną czarownicą!
-Jasne. - mruknął.
-Johnie, obiecujemy że Florence dostanie najlepszą opiekę.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Odbieram z ociąganiem.
-Mamy problem Fitzgerald. -powiedział mój współpracownik i rozłączył się. Ruszam do wyjścia.
-Nie bądź śmieszna Elen, nie w głowie mi takie nonsensy. Po prostu im mniej problemów tym lepiej.
-A jak Florence pogodzi się już z przemianą, wyprawimy jej wesele z jej obiecanym narzeczonym i osiągniemy nie podważalną pozycję! Plan doskonały! - klasnęła w dłonie. -Pójdę dojrzeć czy przygotowania idą pełną parą!
Wybiega z pokoju. Odczekuję chwilę i wchodzę do ukrytego pokoju. Oglądam informację które zdobyłem o Florence. Działam zbyt egoistycznie, ale nie chce być tym kim jestem. Mam nadzieje że Evan i Louise znajdą lek. Spoglądam na fotografię sprzed trzech dni. Florence zamroczona, po chwili zabija kogoś. Jej moc wymyka jej się spod kontroli, a ja nie mogę jej pomóc. Wszystko wyrwało się spod kontroli. Wczorajszy dzień z rodziną Elen. Gdybym mógł jakoś ostrzec Florence. Spoglądam na zdjęcie które mam przy sobie od lat. Przedstawia sześcioletnią Flo. Uśmiechniętą. W jej wychowaniu pomagała mi gospodyni i moja asystentka. Nawet jeśli nie byłem jej prawdziwym ojcem, to i tak była moją córką. Aż do pierwszego morderstwa popełnionego przy pomocy magii.
-Cześć kochana. Kupiłaś już ten domek na plaży? -pytam robiąc kolację, wyglądając przez okno. Rozpętał się niezły deszcz.
-Transakcja kończy się za dziesięć minut, ale mamy ten domek w garści. - odpowiedziała.
-Nie mogę się doczekać kiedy zabiorę tam Florence i Ciebie. -uśmiecham się przez słuchawkę.
-Zamierzasz powiedzieć Florence?
-Oczywiście. Pewnie skomentuje to że to musiało się wydarzyć i pójdzie grać na konsoli.
Usłyszałem cichy śmiech.
-Pewnie masz rację. - odpowiada. Wychodzę z kuchni i zatrzymuje się na korytarzu. Przeglądam się w lustrze, szczupła twarz, czarne niesforne włosy. Nagle drzwi się otwierają i staje w nich przemoknięta i zapłakana Flo.
-Muszę kończyć, Florence przyszła. - rozłączam się. - Co się stało?
-Ja... ukryłam ciało. -krztusi się płaczem -Lou. Ona. Zabierz mnie stąd, proszę. Teraz, zaraz. Daleko stąd.
Byłem na to przygotowany. Spakowałem wszystko. Następnego dnia, siedzieliśmy w hotelu w Londynie. Florence doszła już do siebie.
-No to co teraz? - pyta mnie. - Nie możemy tam wrócić.
-Możesz sobie wybrać gdzie chcesz iść, tylko musisz pamiętać o studiach.
-No właśnie! - zrywa się. -Pójdę już na studia! Załatwisz mi miejsce i wszystko! Tylko nie mogę mieszkać w Akademiku. Muszę mieć swoje mieszkanie! Zamieszkasz w pobliżu i będzie okej! Nikt nas o to nie posądzi.
Zabrakło mi słów.
-Dobrze. Dostaniesz kasę, wymarzone studia i mieszkanie. Usamodzielnisz się. Ale pamiętaj że w każdej chwili możemy wyjechać do Europy albo Stanów. -odpowiadam.
Tego samego dnia, zwołałem zebranie w Instytucie Łowców. Wśród nich znalazł się Robert Dekker i jego żona Mel. Znaliśmy się dobrze z czasów studiów.
-Wiem że wydarzenia z ostatnich dni do was dotarły. Wiecie że Florence pomagała Louise. W każdym bądź razie Florence, chce od tego uciec a ja jej to umożliwiam. Jednakże obowiązkiem IŁ jest obrona czarownic. Wiemy że Florence pochodzi z potężnej rodziny. Proponuję żeby chronili ją Gabriel i Evan, synowie Roberta. I jeszcze kogoś dobierzecie. Ma być bezpieczna!
-A skąd wiemy że to nie Florence zabiła? Przecież pamiętasz co twoja siedmioletnia '' córunia'' zrobiła na wakacjach. - przemówił ktoś tam, mało ważny.
-Do dzisiaj nie ma dowodu na to że ona go zabiła. Nie była tam jedną czarownicą!
-Jasne. - mruknął.
-Johnie, obiecujemy że Florence dostanie najlepszą opiekę.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Odbieram z ociąganiem.
-Mamy problem Fitzgerald. -powiedział mój współpracownik i rozłączył się. Ruszam do wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz