Budzę się gwałtownie. Jest czwarta nad ranem. Trzy dni od wydarzeń z Ceremonii. Przez trzy dni śpię. Z nikim nie rozmawiałam. Wkładam rękę pod poduszkę w poszukiwaniu tabletek nasennych, wyciągam i okazuje się, że pudełko jest puste. Wchodzę po cichu do łazienki i przeglądam szafkę z lekami. Nic nie znajduję. Spoglądam w lustro i przypominam sobie wydarzenia z przed trzech dni.
-Jesteście wolni. - mówi strażnik, po czym każe nam biec za sobą. Wybiegliśmy na podwórko.
-Florence! - Gabriel mnie przytula. - Jesteśmy wolni.
Po chwili Aaron również mnie obejmuje. A potem mdleję. Budzę się w swoim łóżku. Przy mnie siedzi Gabriel. Opowiada mi, czego udało mu się dowiedzieć. Słucham, ale nie komentuje.
-Kto jest w domu? - pytam.
-Na dole jest Tessa, Mell, Christian i Cameron. Reszta powinna zaraz przyjechać. Więc będę się już zbierać. - powiedział ostrożnie. Kiwam głową. -Mogę pożyczyć na parę dni domek w Formby?
-Jasne. - wyjmuję klucze z szafki i rzucam mu. - Nie mów, że się obudziłam.
-Spokojnie. Nie mam zamiaru z nimi rozmawiać. - uśmiecha się i wychodzi. Opadam na poduszkę i zasypiam.
Przemywam twarz i ubieram czyste ubranie. Spoglądam na mój telefon leżący przy łóżku. Sporo nieodebranych połączeń. Oddzwaniam do Gabriela.
-Halo? - słyszę jego zaspany głos.
-Żyjesz. - odpowiadam z ulgą. - Jesteś w Formby?
-Tak. Coś się stało?
-Tabletki mi się skończyły. A nie wiem kto jest na dole.
-Louise, Evan, Mellisa. Z tego co wiem. Cameron wyszedł po północy i dzwonił do mnie.
-Gabe. Nie wiem, co zrobić. Mam zejść i udawać, że nic się nie stało? Nie dam rady. Przeraża mnie przebywanie z nimi w jednym pokoju.
-Nie musisz tego robić. - odpowiedział. - Bynajmniej nie teraz.
-Potrzebuję tabletek. - mruknęłam zrozpaczona. -Muszę tam zejść.
-Mam wrócić? - pyta cicho.
-Wróć jak będziesz gotowy. Tylko nie rób głupstw.
-Nie będę. Obiecuję.
-A co z Aaronem?- pytam cicho.
-Wyjechał. Nie wiem gdzie. Przykro mi.
-Nie potrzebnie. Zadzwonię potem.
Kończę i otwieram okno. Staję na parapecie i ześlizguję się po rynnie w dół. Wychodzę jak gdyby nigdy nic i kieruje się do apteki. Kupuję opakowanie tabletek i czuję jak burczy mi w brzuchu. Zastanawiam się, ile nie jadłam. Wchodzę do piekarni i kupuję drożdżówkę. Zjadam ją i zastanawiam się co zrobić. W końcu powoli ruszam do domu, myśląc jak się zachowywać, co mówić. Jak wytłumaczę, że będąc u góry nagle wchodzę normalnie. Stoję przed drzwiami do swojego domu i boje się wejść. Biorę głęboki oddech i wchodzę. Pod drzwiami leży Ricky. Zrywa się i podbiega do mnie. Przytulam go mocno.
-Cześć piesku. - szepnęłam z uśmiechem i pocałowałam go w główkę. Wchodzę do salonu. Na kanapie siedzi Evan i Louise a na fotelu siedziała Mellisa i czytała. Wszyscy spojrzeli na mnie Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
-Cześć. - mruknęłam i ruszyłam do kuchni. Gotuję wodę na herbatę, spoglądając przez okno. Ręce mi się trzęsą. Boje się ludzi których najbardziej kocham. Moje rozmyślania przerwała Louise.
-Florence. - mówi cicho. Drgnęłam na dźwięk swojego imienia ale się odwróciłam. -Przepraszam.
Nic więcej nie powiedziała.
-Nic się nie stało. Pozbawiłaś chęci do życia mnie i Gabriela. Ale już okej. - powiedziałam i zamilkłam. - To co mówię właściwie nie ma sensu. Nie wiem co mam powiedzieć. Jesteś moją siostrą i jestem w stanie dla Ciebie zrobić wszystko, bo jesteś dla mnie najważniejsza. Ale kwestia ostatnich wydarzeń postawiła mnie na skraju emocjonalnym. Gdyby nie Gabriel, pewnie bym popełniła samobójstwo. W każdej chwili boje się, że zaraz wejdzie tu Carlise i będzie ciąg dalszy.
Czuje, że się trzęsę. Louise powtarza przeprosiny i wybiega. Biegnę po chwili za nią, lecz w jej pokoju jej nie ma. Zniknęła.
-Louise. - mówię cicho a do oczu podchodzą mi łzy. Nie umiałam z nia rozmawiać ale chciałam, nie, potrzebowałam jej obecności. Zeszłam na dół a do domu akurat wchodził Wren. Rzuciłam mu się na szyję. Poczułam gniewne spojrzenie Evana na swoich plecach.
-Co tu robisz? - zapytałam zaskoczona.
-Przyszedłem celebrować fakt, że nie będziesz zalegała na mojej kanapie. Przy okazji powinnaś coś zjeść. -odpowiedział spokojnie. Witaj Evanie. Witaj Melliso.
Poszłam za Wrenem do kuchni.
-Podobno od trzech dni nie wstajesz z łóżka. - spojrzał na mnie. - Wiesz co się dzieje?
Kiwam przecząco głową.
-Wskrzesiłaś jakimś cudem Nate'a. A raczej dokończyłaś czyjąś robotę. Musisz na siebie uważać, dobrze wiesz że jego rodzina nie przepada za tobą. - powiedział podając mi kanapki.
-Ekstra. Nie można odpocząć. - wywróciłam oczami.
-Pozbędziemy się ich. - odpowiedział z uśmiechem. - Taka moja rola.
-Lepsza taka, niż wyzywanie nas od morderców. - zaśmiałam się.
-A skoro mowa o mordercach, Lousie nie ma?
Pokręciłam przecząco głową.
-Chyba dobrze, że jestem. W którym miesiącu ciąży jest Mellisa?
-W trzecim? Czwartym? Nie wiem. - odpowiedziałam cicho, jedząc kanapkę. -Czuje się jak embrion w spirytusie.
-Porównywanie Sylvii Plath do twojego obecnego nastroju, nie jest dobrym pomysłem gumisiu.
Zaśmiałam się cicho.
-W czym ci przypominam gumisia?
-W policzkach. - zaśmiał się. - Evan, dołączysz do nas?
Odwróciłam się i spojrzałam na swojego eks. Stał i przyglądał się nam.
-Przyszedłem po wodę dla Mellisy. - wziął szklankę i nalał wody. Spojrzał mi w oczy i widziałam w nich, to co już nie raz kiedy nie byliśmy razem. Smutek, miłość, rozpacz, pożądanie. Mój kochany emo boy. Bałam się go. Kochałam go. Moje uczucia szalały.
-Gumisiu! - powiedział Wren, przywołując mnie na ziemię. - Ślinisz się. Nie wiem czy to, na widok Evana czy mnie. Ale ubrudziłaś się.
Spojrzałam na swoją bluzkę i faktycznie. Była lekko podbrudzona. Wywróciłam oczami i ruszyłam do swojego pokoju. Ściągnęłam bluzkę i rzuciłam na łóżko. Otworzyłam szafę i ubrałam koszulkę z małpką. Dostałam ją od Gabriela i Evana na pierwsze urodziny w Liverpoolu. Odwróciłam się a w drzwiach stał Evan.
-Będziesz teraz zachowywał się jak psychopata? - rzuciłam lekko żartobliwym tonem chociaż tak naprawdę byłam zdenerwowana.
Evan podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstki. Oparłam się o ścianę i poczułam jak mnie całuje. To był pocałunek, tak gwałtowny, tak namiętny i tak smutny, że zakręciło mi się w głowie. Oderwał się ode mnie.
-Nienawidzę tego, że się mnie boisz. Że mnie nienawidzisz! - powiedział i spojrzał mi w oczy. Odwrócił się i wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie zaszokowaną.
czwartek, 27 marca 2014
wtorek, 25 marca 2014
Rozdział LXXII - Louise
Siedzenie w domu, to ostatnie, co chciałam teraz robić. Nie byłam potrzebna w Liverpoolu. Robert prowadził Radę i pilnował jej, żeby nie wróciła do złych nawyków. Florence spała na górze i to było raczej oczywiste, że nie chciała mnie widzieć. A Gabriel? Wyjechał. Bogowie wiedzą gdzie.
Evan podał mi kubek z gorącą herbatą i usiadł koło mnie na kanapie.
-Lou, przestań siedzieć nieruchomo i wpatrywać się w przestrzeń. Przerażasz mnie.-zażartował chłopak. Uśmiechnełam się delikatnie.
-Chciałabym. Nadal nie mogę uwierzyć, że Cedric i Aaron uciekli. Przez nich wszystko może wrócić.-wyznałam. Melissa, która do tej pory siedziała w fotelu zaczytana, spojrzała na mnie znad książki.
-Kochanie, nie powinnaś się tym teraz tak martwić.-Mell miała chyba w planach mówić dalej, ale wtedy otwarły się drzwi. Chwilę później w polu widzenia pojawiła się moja siostra, która powinna być na górze i smacznie spać. Przełknęłam ślinę i czułam, że serce bije mi jak oszalałe, tak jak wtedy, gdy miałam zabić Carlisle.
-Cześć.-powiedziała, patrząc na nas. A potem skierowała się do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Odstawiłam mój kubek na stolik i poszłam do niej.
-Florence.-zaczęłam. Drgnęła na dźwięk swojego głosu i odwróciła się w moją stronę. Przełknęłam ślinę.-Przepraszam.
Więcej nie potrafiłam z siebie wydusić.
-Nic się nie stało. Pozbawiłaś chęci do życia mnie i Gabriela. Ale już okej.-powiedziała.-To co mówię właściwie nie ma sensu. Nie wiem co mam powiedzieć. Jesteś moją siostrą i jestem w stanie dla Ciebie zrobić wszystko, bo jesteś dla mnie najważniejsza. Ale kwestia ostatnich wydarzeń postawiła mnie na skraju emocjonalnym. Gdyby nie Gabriel, pewnie bym popełniła samobójstwo. W każdej chwili boje się, że zaraz wejdzie tu Carlise i będzie ciąg dalszy.
-Przepraszam.-powtórzyłam. Czułam się, jakby ktoś zaciskał rękę na moim gardle, odcinając mi dopływ powietrza. Nie byłam gotowa na tę rozmowę. Odwróciłam się napięcie i wyszłam z kuchni, zanim Flo zdążyła coś powiedzieć. Zignorowałam zdziwione spojrzenia Evana i Mell. Wbiegłam po schodach na górę i zaczęłam się szybko pakować. Nie byłam potrzebna w Liverpoolu, więc dlaczego by nie wybrać się na wycieczkę? Chwyciłam moją walizkę i teleportowałam się do domu Vall. Dziewczyna zerwała się na równe nogi, gdy tylko mnie zobaczyła.
-Louise, co ty tu robisz?-spytała, przerażona moim stanem.
-Masz ochotę na wycieczkę do Szkocji?-właściwie nie wiedziałam, czemu akurat tam. Co było takiego szczególnego w północnej części Wielkiej Brytanii, że tak bardzo potrzebowałam wtedy tam pojechać? Nie miałam pojęcia. Po prostu tego chciałam.
-Ja... nie, Louise, nie mam ochoty i ty też nie. Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.-Vall podeszła do mnie i zaczęła coś mówić, ale jej nie słyszałam. Zobaczyłam czarne plamki przed oczami i zemdlałam.
-Everild, tutaj jesteś!-otworzyłam oczy. Byłam w ogromnej bibliotece, bogowie wiedzą gdzie. Jakaś kobieta weszła właśnie do pomieszczenia. Była bardzo szykownie ubrana, ale ten styl przywodził mi na myśl wiktoriańską Anglię. Spojrzałam na dziewczynę, siedzącą w fotelu i czytającą przy świecy. Nie widziałam jej twarzy, dopóki kobieta nie zawołała jej ponownie. Everild podniosła głowę znad lektury, a ja zatoczyłam się w tył.
Czułam się, jakby spojrzała w lustro. Everild była mną. Albo ja byłam nią.
-Wybacz matko, nie słyszałam cię. Coś się stało?-przełknęłam ślinę, słysząc mój głos wydobywający się z jej ust.
-Owszem. Gdybyś zapomniała, trwa przyjęcie, a pan Richardson byłby zachwycony, gdybyś raczyła mu poświęcić jeszcze chwilę.-matka dziewczyny patrzyła na nią z naganą, zwłaszcza gdy twarz Ever wykrzywiła się z niechęcią.-Everild!
-No dobrze, zejdę na chwilę na dół.-zgodziła się dziewczyna.
-Oh, czemu nie możesz się bawić na przyjęciach tak dobrze jak twoja siostra?-matka była niepocieszona. Jej córka prychnęła.
-Po pierwsze, dlatego, że nie spędziłam tyle czasu w Londynie, gdzie takich przyjęć jest aż zanadto. A po drugie, ja tyle nie piję.-uśmiech zawitał na bladej twarzyczce mojego sobowtóra.
-Jak śmiesz oskarżać Gwendolyn o takie rzeczy! Porozmawiamy sobie później. Natychmiast idź na dół.
Kobiety w milczeniu wyszły na główny korytarz, z którego było widać salę balową. Jeden ze służących podbiegł do matki Ever i Gwen.
-Pani, Cartwrightowie przybyli dosłownie przed chwilą. Zaraz będą wchodzić.
Matka Everild zaczęła rozmawiać ze służącym, ale jej córka już jej nie słuchała. Zbiegła po schodach na dół, rozglądając się za kimś, zapewne za swoją siostrą, Gwen. I zobaczyła ją, w towarzystwie dwóch, młodych mężczyzn. Jeden z nich miał czarne włosy, a drugi był blondynem. Ever podeszła do nich, a ja chcąc nie chcąc, ruszyłam za nią. Zauważyłam wtedy twarz Gwendolyn. Florence. Ale to przecież niemożliwe. Teraz musiałam tylko zobaczyć twarze mężczyzn.
-Ever!-Gwen uradowała się jak dziecko, na widok swojej siostry i złapała ją za rękę, żeby przyciągnąć ją szybciej do siebie.-Poznaj Erica i Gavrila Cartwrightów, z Londynu.
Spojrzałam na mężczyzn.
I nagle wszystko zniknęło.
Podniosłam się gwałtownie, czując silne pulsowanie w głowie.
-Louise? Nareszcie, zaczynałam się martwić.-Vall siedziała przy mnie, przyglądając mi się uważnie.
-Ja... zemdlałam.-powiedziałam cicho. Vall pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Wiem. I w tym czasie przemyślałam sobie temat tej wycieczki... I uważam, że powinnaś odwiedzić rodziców. Dasz radę się teleportować? Nie musisz teraz, to może trochę poczekać, ale... kiedy ostatnio byłaś w Formby?
Evan podał mi kubek z gorącą herbatą i usiadł koło mnie na kanapie.
-Lou, przestań siedzieć nieruchomo i wpatrywać się w przestrzeń. Przerażasz mnie.-zażartował chłopak. Uśmiechnełam się delikatnie.
-Chciałabym. Nadal nie mogę uwierzyć, że Cedric i Aaron uciekli. Przez nich wszystko może wrócić.-wyznałam. Melissa, która do tej pory siedziała w fotelu zaczytana, spojrzała na mnie znad książki.
-Kochanie, nie powinnaś się tym teraz tak martwić.-Mell miała chyba w planach mówić dalej, ale wtedy otwarły się drzwi. Chwilę później w polu widzenia pojawiła się moja siostra, która powinna być na górze i smacznie spać. Przełknęłam ślinę i czułam, że serce bije mi jak oszalałe, tak jak wtedy, gdy miałam zabić Carlisle.
-Cześć.-powiedziała, patrząc na nas. A potem skierowała się do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Odstawiłam mój kubek na stolik i poszłam do niej.
-Florence.-zaczęłam. Drgnęła na dźwięk swojego głosu i odwróciła się w moją stronę. Przełknęłam ślinę.-Przepraszam.
Więcej nie potrafiłam z siebie wydusić.
-Nic się nie stało. Pozbawiłaś chęci do życia mnie i Gabriela. Ale już okej.-powiedziała.-To co mówię właściwie nie ma sensu. Nie wiem co mam powiedzieć. Jesteś moją siostrą i jestem w stanie dla Ciebie zrobić wszystko, bo jesteś dla mnie najważniejsza. Ale kwestia ostatnich wydarzeń postawiła mnie na skraju emocjonalnym. Gdyby nie Gabriel, pewnie bym popełniła samobójstwo. W każdej chwili boje się, że zaraz wejdzie tu Carlise i będzie ciąg dalszy.
-Przepraszam.-powtórzyłam. Czułam się, jakby ktoś zaciskał rękę na moim gardle, odcinając mi dopływ powietrza. Nie byłam gotowa na tę rozmowę. Odwróciłam się napięcie i wyszłam z kuchni, zanim Flo zdążyła coś powiedzieć. Zignorowałam zdziwione spojrzenia Evana i Mell. Wbiegłam po schodach na górę i zaczęłam się szybko pakować. Nie byłam potrzebna w Liverpoolu, więc dlaczego by nie wybrać się na wycieczkę? Chwyciłam moją walizkę i teleportowałam się do domu Vall. Dziewczyna zerwała się na równe nogi, gdy tylko mnie zobaczyła.
-Louise, co ty tu robisz?-spytała, przerażona moim stanem.
-Masz ochotę na wycieczkę do Szkocji?-właściwie nie wiedziałam, czemu akurat tam. Co było takiego szczególnego w północnej części Wielkiej Brytanii, że tak bardzo potrzebowałam wtedy tam pojechać? Nie miałam pojęcia. Po prostu tego chciałam.
-Ja... nie, Louise, nie mam ochoty i ty też nie. Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.-Vall podeszła do mnie i zaczęła coś mówić, ale jej nie słyszałam. Zobaczyłam czarne plamki przed oczami i zemdlałam.
-Everild, tutaj jesteś!-otworzyłam oczy. Byłam w ogromnej bibliotece, bogowie wiedzą gdzie. Jakaś kobieta weszła właśnie do pomieszczenia. Była bardzo szykownie ubrana, ale ten styl przywodził mi na myśl wiktoriańską Anglię. Spojrzałam na dziewczynę, siedzącą w fotelu i czytającą przy świecy. Nie widziałam jej twarzy, dopóki kobieta nie zawołała jej ponownie. Everild podniosła głowę znad lektury, a ja zatoczyłam się w tył.
Czułam się, jakby spojrzała w lustro. Everild była mną. Albo ja byłam nią.
-Wybacz matko, nie słyszałam cię. Coś się stało?-przełknęłam ślinę, słysząc mój głos wydobywający się z jej ust.
-Owszem. Gdybyś zapomniała, trwa przyjęcie, a pan Richardson byłby zachwycony, gdybyś raczyła mu poświęcić jeszcze chwilę.-matka dziewczyny patrzyła na nią z naganą, zwłaszcza gdy twarz Ever wykrzywiła się z niechęcią.-Everild!
-No dobrze, zejdę na chwilę na dół.-zgodziła się dziewczyna.
-Oh, czemu nie możesz się bawić na przyjęciach tak dobrze jak twoja siostra?-matka była niepocieszona. Jej córka prychnęła.
-Po pierwsze, dlatego, że nie spędziłam tyle czasu w Londynie, gdzie takich przyjęć jest aż zanadto. A po drugie, ja tyle nie piję.-uśmiech zawitał na bladej twarzyczce mojego sobowtóra.
-Jak śmiesz oskarżać Gwendolyn o takie rzeczy! Porozmawiamy sobie później. Natychmiast idź na dół.
Kobiety w milczeniu wyszły na główny korytarz, z którego było widać salę balową. Jeden ze służących podbiegł do matki Ever i Gwen.
-Pani, Cartwrightowie przybyli dosłownie przed chwilą. Zaraz będą wchodzić.
Matka Everild zaczęła rozmawiać ze służącym, ale jej córka już jej nie słuchała. Zbiegła po schodach na dół, rozglądając się za kimś, zapewne za swoją siostrą, Gwen. I zobaczyła ją, w towarzystwie dwóch, młodych mężczyzn. Jeden z nich miał czarne włosy, a drugi był blondynem. Ever podeszła do nich, a ja chcąc nie chcąc, ruszyłam za nią. Zauważyłam wtedy twarz Gwendolyn. Florence. Ale to przecież niemożliwe. Teraz musiałam tylko zobaczyć twarze mężczyzn.
-Ever!-Gwen uradowała się jak dziecko, na widok swojej siostry i złapała ją za rękę, żeby przyciągnąć ją szybciej do siebie.-Poznaj Erica i Gavrila Cartwrightów, z Londynu.
Spojrzałam na mężczyzn.
I nagle wszystko zniknęło.
Podniosłam się gwałtownie, czując silne pulsowanie w głowie.
-Louise? Nareszcie, zaczynałam się martwić.-Vall siedziała przy mnie, przyglądając mi się uważnie.
-Ja... zemdlałam.-powiedziałam cicho. Vall pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Wiem. I w tym czasie przemyślałam sobie temat tej wycieczki... I uważam, że powinnaś odwiedzić rodziców. Dasz radę się teleportować? Nie musisz teraz, to może trochę poczekać, ale... kiedy ostatnio byłaś w Formby?
niedziela, 23 marca 2014
Rozdział LXXI - Florence
Nikogo nie znaleźli w domu Aarona. Żadnej żywej duszy. Żadnego ciała. Żadnych ran ani nic. Nikogo nie znaleźli w domu Aarona. Nie wiem co zrobić. Wiem, gdzie ich znajdę ale nie mam nic. Ani wsparcia, ani pomocy, nawet planu nie mam. Nie wiem czy są ranni. Ruszam biegiem i ani się obejrzę stoję pod domem Carlise'a. Obserwuję go zza krzaków. Wysyłam sms'a do Wrena, żeby go poinformować gdzie jestem i wyłączam telefon. Wychodzę na ulicę i ruszam w stronę drzwi wejściowych. Dwóch strażników stoi przed drzwiami. Po krótkiej szarpaninie upadają martwi. Przekraczam próg i ktoś mnie łapie.
-Jesteś naiwna. - powiedział obcy głos. Zapewne jeden z ochroniarzy. Zaprowadził mnie do pomieszczenia biurowego. Ochroniarz popycha mnie i wpadam wprost na Carlise'a. Jest sam.
-Florence Fitzgerald. - mruknął. - Miło cię widzieć.
-Zaskoczony? - mruknęłam.
-Sądziłem, że będziesz bardziej rozsądniejsza ratując chłopaka.
-Masz nieaktualnie informacje. Aaron i ja nie jesteśmy parą. -zaśmiałam się cicho.
-To co tu robisz?
-Przyszłam, ponieważ chce z tobą wynegocjować umowę. -odpowiedziałam chłodnym tonem.
-Skąd wiesz, że mam zamiar tego słuchać?
- Możesz wiele zyskać.
-Zamieniam się w słuch. - zaśmiał się.
-Wypuścisz Gabriela, a w zamian ja się poddaje. Louise i tak ma go gdzieś. Ja natomiast jestem dla was cenniejsza. Louise w łatwy sposób może przejąć moją moc, co uczyni was panami całego świata. - odpowiedziałam przekonująco. - Dobrze wiesz, że w rodach takich jak nasz bliźniaczka może pozbawić mocy swoją siostrę. Jestem pewna, że Louise się uda. W końcu wy nie ma cie skrupułów.
-Taka wygadana i mądra osoba z Ciebie. Jednak wybrałaś złą stronę. Twój potencjał w naszych szeregach by się nie zmarnował. Taka strata. Cóż, przemyślę twoją propozycję. Pozwolę ci dołączyć jak na razie do twoich przyjaciół.
Nim zdążyłam zrobić cokolwiek, byłam prowadzona do celi. Zostałam posadzona między Aaronem a Gabrielem.
-Co tu robisz?! - syknęli oboje.
-Szczerze mówiąc? Sama nie wiem. - mruknęłam, przeklinając się w myślach za moje pochopne działania. -Poddałam się. Zróbcie to samo. To już nawet nie ma sensu. Louise nas sprzedała za możliwość władzy, Evan podążył za nią, potem Tessa. Podejrzewam Gabrielu, że jesteś ostatnim Dekkerem który nie wyznaje Carlise'a. A ty Aaronie, jesteś jego synem. To mówi samo za siebie.
Współpracownicy Aarona, spojrzeli na swojego przywódce zaskoczeni. Zdecydowanie nie byli poinformowani. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i nie dostrzegłam Alex.
-Gdzie Alex? - spojrzałam na Aarona marszcząc brwi.
-Wczoraj wieczorem wyleciała do Rosji. Do swojej rodziny. - odpowiedział.
-Bez ciebie? - spytałam sceptycznie.
-O co ci chodzi, Florence? - Aaron spojrzał na mnie. - Przecież się mną tylko bawiłaś.
-Nie bawiłam się tobą. -warknęłam. - Naprawdę coś czułam. To ty nie dałeś mi szansy, żebym mogła uporać się z moimi uczuciami.
-Zaraz jak tu przyjechaliśmy wskoczyłaś Evanowi do łóżka! Udawałaś ciążę!
-Bo dowiedziałam się, że Alex cię kocha i nie chciałam jej ranić. A Evan? Byłam naiwna. Co nie zmienia faktu, że czułam coś do ciebie. Nie umiałam się uporać ze starymi sprawami. Nie spałabym z tobą, gdybym się tylko tobą bawiła.
-Pocieszające, że nie pakujesz się do łóżka komuś tylko dla osiągnięć. - mruknął.
-To nie ja jestem dupkiem z kompleksem władzy. - rzuciłam. - Cholera, tylko tacy ludzie mnie otaczają.
-Nas. - wtrącił, milczący do tej pory Gabriel.
-Nas. - powtórzyłam.
-Tak czy inaczej, Aaronie jesteś dla mnie ważny. Zabolał mnie fakt, że ze mną zerwałeś. To TY mnie skreśliłeś. - odpowiedziałam i odwróciłam się do Gabriela. - Czujesz się już lepiej?
-Pomijając to, że sama się wpakowałaś w to, zamiast pomyśleć a Louise wymazała siebie z moich najcenniejszych wspomnień? Wszystko gra.
-Przepraszam Gabe, na prawdę cię przepraszam. - mówię cicho.
-Za co? - spogląda na mnie zdziwiony.
-Że poznałam cię z Louise i wciągnęłam w to wszystko. Że poznałeś mnie.
-To były najlepsze lata mojego życia. Poznałem najwspanialszą i najlepszą przyjaciółkę na świecie. Poznałem dziewczynę dzięki której nauczyłem się dążyć do celu. Co z tego, że prawdopodobnie mnie zabije. Miałem przez chwilę namiastkę całkowitego szczęścia. - uśmiechnął się. -
-Wiesz, że prawdopodobnie zginiemy? - spoglądam na niego smutno.
-Ale razem. Planowaliśmy umrzeć razem. Wprawdzie najpierw zakończyć studia, potem ożenić się, w twoim przypadku wyjść za mąż. Zamieszkać razem, zestarzeć się razem i umrzeć też razem.
-Przyjaciele aż do śmierci. - zaśmiałam się cicho.
-No własnie. Dziękuje za twoją przyjaźń i oddanie, Florence.
-Vice-versa Gabe. Jestem pewna, że nasze imprezy zostaną w pamięci ludzi na zawsze.
-Flobriel, zawsze i na zawsze. - uśmiechnął się smutno.
-A skoro mowa o grzechach. To ja zabiłam Svena. Zagrażał Louise, więc pozbawiłam go życia. - powiedziałam cicho. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć do pomieszczenia weszła Louise i Cedric. Widok tej dwójki, przyprawił mnie o złość jakiej nigdy nie czułam. Gabriel nie powinien tu być, a co dopiero zginąć.
-Florence, Florence. Dać się tak wrobić... Twoja głupota osiągnęła dzisiejszego dnia apogeum.-powiedziała z wyższością. Spoglądam na nią z nienawiścią. Po chwili dołączył do nas Evan. A raczej do nich. Miałam wrażenie, że ktoś miksuje moje wnętrzności. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzy na brata z przepraszającą miną. Lecz wtedy przemówił.
-Wojny między rodzeństwem to częsta sprawa. I zawsze są wygrani i przegrani. - odpowiedział, spoglądając z uśmiechem na Louise. Zdecydowanie zabolało bardziej niż wtedy gdy Carlise wbił we mnie nóż. Między Cedem i Aaronem wywołała się krótka sprzeczka. Siadłam obok Gabriela a ten objął mnie mocno.
-Chcę już być martwa. -szepnęłam. Kołysana przez Gabriela, zasnęłam.
Gdy nadszedł czas Ceremonii, zostaliśmy wyprowadzeni przez strażników do sali gdzie miało się to wszystko odbyć. Wystrój przypomniał bardziej hiszpańskie urodziny piętnastolatki niż koronacja złego dupka, ale miałam to gdzieś. Mój wzrok padł na Roberta Dekkera. Traktowałam go jak ojca, a on stał tu i spoglądał na klęskę moją i Gabriela. Wprawdzie mogłabym spróbować czegoś by nas uwolnić, ale ręce miałam związane a Louise była w pobliżu. Ignorowałam wszystko co działo się wokoło. Nie płakałam, nie szarpałam się. Spoglądałam w podłogę, czując na sobie wzrok innych ludzi. W tłumie nie było Christiana ani John'a. Nawet nie wiedziałam, co z nimi. Gabriel wyglądał żałośnie. Aaron spoglądał na wszystko z miną pozbawioną jakichkolwiek uczuć. Po kilku słowach Carlise'a, na środek wyszła Louise. Kazała publicznie poddać się Aaronowi, a on to zrobił. Czułam, jak bardzo trudno mu było to przyznać ale martwił się losem moim i Gabriela. Jego spojrzenie było pełne pogardy. Kiedy spojrzał na mnie, dostrzegłam w nich smutek. W pewnym momencie Louise wyjęła nóż i... wbiła w Carlise'a. Na sali wybuchła panika. Poczułam jak ktoś nas rozkuwa. Byliśmy wolni.
-Jesteś naiwna. - powiedział obcy głos. Zapewne jeden z ochroniarzy. Zaprowadził mnie do pomieszczenia biurowego. Ochroniarz popycha mnie i wpadam wprost na Carlise'a. Jest sam.
-Florence Fitzgerald. - mruknął. - Miło cię widzieć.
-Zaskoczony? - mruknęłam.
-Sądziłem, że będziesz bardziej rozsądniejsza ratując chłopaka.
-Masz nieaktualnie informacje. Aaron i ja nie jesteśmy parą. -zaśmiałam się cicho.
-To co tu robisz?
-Przyszłam, ponieważ chce z tobą wynegocjować umowę. -odpowiedziałam chłodnym tonem.
-Skąd wiesz, że mam zamiar tego słuchać?
- Możesz wiele zyskać.
-Zamieniam się w słuch. - zaśmiał się.
-Wypuścisz Gabriela, a w zamian ja się poddaje. Louise i tak ma go gdzieś. Ja natomiast jestem dla was cenniejsza. Louise w łatwy sposób może przejąć moją moc, co uczyni was panami całego świata. - odpowiedziałam przekonująco. - Dobrze wiesz, że w rodach takich jak nasz bliźniaczka może pozbawić mocy swoją siostrę. Jestem pewna, że Louise się uda. W końcu wy nie ma cie skrupułów.
-Taka wygadana i mądra osoba z Ciebie. Jednak wybrałaś złą stronę. Twój potencjał w naszych szeregach by się nie zmarnował. Taka strata. Cóż, przemyślę twoją propozycję. Pozwolę ci dołączyć jak na razie do twoich przyjaciół.
Nim zdążyłam zrobić cokolwiek, byłam prowadzona do celi. Zostałam posadzona między Aaronem a Gabrielem.
-Co tu robisz?! - syknęli oboje.
-Szczerze mówiąc? Sama nie wiem. - mruknęłam, przeklinając się w myślach za moje pochopne działania. -Poddałam się. Zróbcie to samo. To już nawet nie ma sensu. Louise nas sprzedała za możliwość władzy, Evan podążył za nią, potem Tessa. Podejrzewam Gabrielu, że jesteś ostatnim Dekkerem który nie wyznaje Carlise'a. A ty Aaronie, jesteś jego synem. To mówi samo za siebie.
Współpracownicy Aarona, spojrzeli na swojego przywódce zaskoczeni. Zdecydowanie nie byli poinformowani. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i nie dostrzegłam Alex.
-Gdzie Alex? - spojrzałam na Aarona marszcząc brwi.
-Wczoraj wieczorem wyleciała do Rosji. Do swojej rodziny. - odpowiedział.
-Bez ciebie? - spytałam sceptycznie.
-O co ci chodzi, Florence? - Aaron spojrzał na mnie. - Przecież się mną tylko bawiłaś.
-Nie bawiłam się tobą. -warknęłam. - Naprawdę coś czułam. To ty nie dałeś mi szansy, żebym mogła uporać się z moimi uczuciami.
-Zaraz jak tu przyjechaliśmy wskoczyłaś Evanowi do łóżka! Udawałaś ciążę!
-Bo dowiedziałam się, że Alex cię kocha i nie chciałam jej ranić. A Evan? Byłam naiwna. Co nie zmienia faktu, że czułam coś do ciebie. Nie umiałam się uporać ze starymi sprawami. Nie spałabym z tobą, gdybym się tylko tobą bawiła.
-Pocieszające, że nie pakujesz się do łóżka komuś tylko dla osiągnięć. - mruknął.
-To nie ja jestem dupkiem z kompleksem władzy. - rzuciłam. - Cholera, tylko tacy ludzie mnie otaczają.
-Nas. - wtrącił, milczący do tej pory Gabriel.
-Nas. - powtórzyłam.
-Tak czy inaczej, Aaronie jesteś dla mnie ważny. Zabolał mnie fakt, że ze mną zerwałeś. To TY mnie skreśliłeś. - odpowiedziałam i odwróciłam się do Gabriela. - Czujesz się już lepiej?
-Pomijając to, że sama się wpakowałaś w to, zamiast pomyśleć a Louise wymazała siebie z moich najcenniejszych wspomnień? Wszystko gra.
-Przepraszam Gabe, na prawdę cię przepraszam. - mówię cicho.
-Za co? - spogląda na mnie zdziwiony.
-Że poznałam cię z Louise i wciągnęłam w to wszystko. Że poznałeś mnie.
-To były najlepsze lata mojego życia. Poznałem najwspanialszą i najlepszą przyjaciółkę na świecie. Poznałem dziewczynę dzięki której nauczyłem się dążyć do celu. Co z tego, że prawdopodobnie mnie zabije. Miałem przez chwilę namiastkę całkowitego szczęścia. - uśmiechnął się. -
-Wiesz, że prawdopodobnie zginiemy? - spoglądam na niego smutno.
-Ale razem. Planowaliśmy umrzeć razem. Wprawdzie najpierw zakończyć studia, potem ożenić się, w twoim przypadku wyjść za mąż. Zamieszkać razem, zestarzeć się razem i umrzeć też razem.
-Przyjaciele aż do śmierci. - zaśmiałam się cicho.
-No własnie. Dziękuje za twoją przyjaźń i oddanie, Florence.
-Vice-versa Gabe. Jestem pewna, że nasze imprezy zostaną w pamięci ludzi na zawsze.
-Flobriel, zawsze i na zawsze. - uśmiechnął się smutno.
-A skoro mowa o grzechach. To ja zabiłam Svena. Zagrażał Louise, więc pozbawiłam go życia. - powiedziałam cicho. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć do pomieszczenia weszła Louise i Cedric. Widok tej dwójki, przyprawił mnie o złość jakiej nigdy nie czułam. Gabriel nie powinien tu być, a co dopiero zginąć.
-Florence, Florence. Dać się tak wrobić... Twoja głupota osiągnęła dzisiejszego dnia apogeum.-powiedziała z wyższością. Spoglądam na nią z nienawiścią. Po chwili dołączył do nas Evan. A raczej do nich. Miałam wrażenie, że ktoś miksuje moje wnętrzności. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzy na brata z przepraszającą miną. Lecz wtedy przemówił.
-Wojny między rodzeństwem to częsta sprawa. I zawsze są wygrani i przegrani. - odpowiedział, spoglądając z uśmiechem na Louise. Zdecydowanie zabolało bardziej niż wtedy gdy Carlise wbił we mnie nóż. Między Cedem i Aaronem wywołała się krótka sprzeczka. Siadłam obok Gabriela a ten objął mnie mocno.
-Chcę już być martwa. -szepnęłam. Kołysana przez Gabriela, zasnęłam.
Gdy nadszedł czas Ceremonii, zostaliśmy wyprowadzeni przez strażników do sali gdzie miało się to wszystko odbyć. Wystrój przypomniał bardziej hiszpańskie urodziny piętnastolatki niż koronacja złego dupka, ale miałam to gdzieś. Mój wzrok padł na Roberta Dekkera. Traktowałam go jak ojca, a on stał tu i spoglądał na klęskę moją i Gabriela. Wprawdzie mogłabym spróbować czegoś by nas uwolnić, ale ręce miałam związane a Louise była w pobliżu. Ignorowałam wszystko co działo się wokoło. Nie płakałam, nie szarpałam się. Spoglądałam w podłogę, czując na sobie wzrok innych ludzi. W tłumie nie było Christiana ani John'a. Nawet nie wiedziałam, co z nimi. Gabriel wyglądał żałośnie. Aaron spoglądał na wszystko z miną pozbawioną jakichkolwiek uczuć. Po kilku słowach Carlise'a, na środek wyszła Louise. Kazała publicznie poddać się Aaronowi, a on to zrobił. Czułam, jak bardzo trudno mu było to przyznać ale martwił się losem moim i Gabriela. Jego spojrzenie było pełne pogardy. Kiedy spojrzał na mnie, dostrzegłam w nich smutek. W pewnym momencie Louise wyjęła nóż i... wbiła w Carlise'a. Na sali wybuchła panika. Poczułam jak ktoś nas rozkuwa. Byliśmy wolni.
środa, 19 marca 2014
Rozdział LXX - Louise
Miałam nadzieję, że wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nie mogliśmy pozwolić sobie na żadne opóźnienia ani niedopracowania. Sprawdziłam na mapie jeszcze raz, czy wszystkie pozycje są dobrze ustawione. Nie mogły być zbyt widoczne, ani zbyt schowane. Wydawało mi się, że jest idealnie i wszyscy to powtarzali, ale bałam się, że coś pójdzie nie tak. A nie mogło.
-Jesteś gotowa?-Carlisle stanął za mną. Kiwnęłam głową i odwróciłam się do niego.
-Powiedz mi jedno, Carlisle. Aaron w pewnym momencie zakochał się we Florence. A ona w nim. Mam nadzieję, że u nas tego nie ma.-posłałam mu znaczące spojrzenie, a on się roześmiał.
-Do diabła, nie! Louise Tempest, przede wszystkim potrzebuję cię jako partnerki do wygrania wojny. Czasem jako kochanki. Ale nie jako miłości.
-To dobrze.-powiedziałam, odczuwając w pewnym sensie ulgę.-Widzimy się na miejscu.
Nie czekając na jego rekcję przeniosłam się pod dom Aarona Westa w Paryżu. A potem we Włoszech. Po kolei do każdego, który zlokalizowaliśmy. A kiedy pracownicy zaczęli z nich wybiegać, uciekając przez trującym powietrzem, ogniem lub z innych przyczyn, ludzie Carlisle'a łapali ich i zabierali do naszych baz. Plan przebiegał na razie po mojej myśli.
W końcu nadszedł czas na Liverpool. Stanęłam na ulicy przed właściwym miejscem i teleportowałam się do środka. Wprost do sali, w której akurat odbywało się zebranie, zwołane przez Aarona. Mogłam się założyć, że było związane z atakami na ich pozostałe lokalizacje.
-Aaronie West. Miło cię znowu widzieć.-uśmiechnęłam się do niego. Wszyscy zamilkli. Kątem oka zauważyłam Gabriela stojącego blisko wejścia. Nie zwróciłam na niego większej uwagi.
-Co ty tu robisz?-Aaron był wściekły bardziej niż przerażony tym, że wtargnęłam do ich sekretnego miejsca zamieszkania.
-Przyszłam wywołać trochę zamieszania, oczywiście. I zakończyć jedną z najkrótszych wojen w historii czarowników. Poddaj się. Już i tak przegrałeś.-zbliżyłam się do niego, cały czas gotowa do teleportacji.
-Nie poddam się, bo zniszczyliście moje domy.-prychnął.-Nie poddam się, bo zdrajczyni własnej krwi mi tak sugeruje.
-Jesteś hipokrytą Aaronie. Przypominam ci, że nie jesteś lepszym zdrajcą krwi ode mnie.-pokręciłam głową z uśmiechem i zniknęłam.
Pojawiłam się znów na ulicy. Rzuciłam na ten dom zaklęcie, które odseparowało go od reszty miasta. I przywołałam moce, których się nauczyłam. A po chwili dom stanął w płomieniach.
-Twoja siostra się poddała.-Carlisle wszedł do mojej sypialni tak cicho, że ledwo go słyszałam.-Żyje.
Kamień spadł mi z serca. Przez te kilkadziesiąt godzin nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, myśląc, że zabiłam własną siostrę. Ale Florence żyła i była bezpieczna... Jak na razie.
-Pójdę się z nią zobaczyć.-oznajmiłam. Carlisle skrzywił się.
-To nie jest najlepszy pomysł. Po pierwsze, nie spałaś kilka dni i ledwo trzymasz się na nogach, a pojutrze jest ceremonia. Po drugie, twoja siostra i były chłopak raczej nie pałają teraz do ciebie miłością. Mogliby próbować zrobić coś, żeby cię zranić.
-Nie obcho...-zaczęłam, ale przerwał mi Cedric, który pojawił się w drzwiach.
-Ja z nią pójdę.
Carlisle nadal nie wyglądał na przekonanego, ale skinął tylko głową i spojrzał na nas, jakby mówił: "Róbcie co chcecie".
Ced uśmiechnął się do mnie i oboje zeszliśmy na dół. Piwnice w całym budynku i w pewnie w kilku pobliskich również, zostały przeznaczone na więzienie. Carlisle lubił trzymać swoich wrogów blisko... ale nie tak blisko jak ja.
-Florence, Florence. Dać się tak wrobić... Twoja głupota osiągnęła dzisiejszego dnia apogeum.-powiedziałam z wyższością, stając przed celą, w której zamknięto Aarona, Florence i Gabriela. Flo spojrzała na mnie z nienawiścią, zbliżając się do krat.
-I tak nie jest tak wielka jak twoja. Ja nie sypiam z wrogiem, który chce po trupach dążyć do celu, jakim jest władza.
-Jesteś pewna?-zerkam na Aarona, tak, żeby ona to zauważyła. Zacisnęła zęby.
-Jak możesz być taka okropna? Jesteś dokładnie taka, jak Carlisle. Niszczysz ludzi, byle dostać to, czego chcesz.-Florence nie jest w stanie odpuścić.
-Ależ droga siostro, zdajesz się zapominać o jednej rzeczy...-podeszłam do krat i powiedziałam to tak cicho, że tylko ona mogła mnie usłyszeć.-Ja jestem gorsza niż Carlisle, bo poświęcam rodzinę.
-On poświęca syna dla swoich celów.-zauważyła, zerkając na Aarona. Prychnęłam.
-Bękarta. Kogo taki może obchodzić?-rzuciłam mu pełne pogardy spojrzenie.
-Patrzcie państwo, kto do nas zawitał.-Gabriel, do tej pory siedzący w kącie celi, spojrzał z nienawiścią na nowo przybyłą osobę. Odsunęłam się od krat i obdarowałam uśmiechem Evana.
-Czyli mamy już rodzeństwa w komplecie.-zaśmiałam się. Cedric nie zaszczycił Aarona nawet spojrzeniem, Evan zerknął na swojego brata wręcz przepraszająco, a ja na Florence z wyraźną wyższością.
-Oddzielone żelazną kratą.-mruknął Aaron. Zaśmiałam się.
-Wojny między rodzeństwem to częsta sprawa. I zawsze są wygrani i przegrani.-Evan uśmiechnął się szeroko, wypowiadając moje myśli na głos.
-Przygotujcie się do ceremonii. Poddajcie się z godnością.-powiedziałam i skierowałam się w stronę wyjścia, ramię w ramię z Evanem. Będąc już przy drzwiach usłyszeliśmy głos Ceda.
-Co próbowałeś osiągnąć Aaron? Chciałeś, żeby kochany tatuś cię zauważył? Udało ci się. Szkoda, że nie tak jak trzeba.-prychnął. Aaron posłał mu pełne nienawiści spojrzenie.
-Nie chciałem, żeby zdominował mnie tak, jak ciebie. Wolałem coś osiągnąć na własną rękę, zamiast czekać, aż tatuś wszystko mi załatwi.-odparł West. Odwróciłam się, żeby na nich popatrzeć.
-A teraz siedzisz w celi. Ale z drugiej strony, jesteś bękartem. I tak byś tu skończył.-Ced odwrócił się na pięcie i ruszył w naszą stronę, zostawiając Aarona z wściekłym wyrazem twarzy.
Ceremonia przejęcia władzy przez Hawthornów była perfekcyjnie dopracowana i zorganizowana z wielkim rozmachem. Carlisle był dumny i chciał pokazać wszystkim, że nie mają innego wyjścia. Musieli uznać go za władcę.
Cała dawna Rada oraz przedstawiciele najważniejszych rodów czarodziejskich przybyli na uroczystość. Na sali było mnóstwo strażników, w tym kilku mających pilnować Aarona, Gabriela, Florence i reszty. I to do nich podeszłam. Nikt nie zwracał na mnie uwagi w zamieszaniu, z jakim wiązała się organizacja całej uroczystości. Strażnicy, mający pilnować przegranych siedzieli przy swoim stole i grali w karty. Oparłam ręce na stole, przerywając im rozrywkę.
-Dzień dobry, panowie.-uśmiechnęłam się do nich. Było ich pięciu.-Mogłabym dołączyć do gry?
-Panno Tempest, naturalnie.-jeden z nich przysunął mi krzesło.-Nigdy bym nie pomyślał, że znajdzie pani czas, aby z nami zagrać, zwłaszcza przy tym całym zamieszaniu.
-Mam pewne priorytety. Na przykład, muszę się pilnie dowiedzieć, czy Carlisle rozkazał wam zabić więźniów, gdyby coś poszło nie tak podczas uroczystości.-spojrzeli po sobie.
-Hmmm... obawiam się, że rozkazy pana Hawthorna są sprawą poufną. Może pani zapytać jego, nam nie wolno udzielić tych informacji.-odpowiedział rzeczowo jeden z nich. Pokiwałam głową.
-Świetnie. A więc załóżmy, że wydał wam taki rozkaz... Zostaje on cofnięty, przeze mnie. I nie możecie o tym nikomu powiedzieć. A więźniowie, niezależnie od wszystkiego, mają pozostać żywi.-zaznaczyłam.
-Jeśli zignorujemy... hipotetycznie, rozkaz pana Hawthorna, zostaniemy zabici.
-Jeśli zignorujecie mój rozkaz, będziecie błagać o śmierć. Życzę miłej gry, panowie.
-Panie i panowie.-Carisle rozpoczął swoją przemowę, stając na podwyższeniu. Rozejrzałam się uważnie po sali. Florence siedziała na wyznaczonym miejscu z zaciśniętymi ustami, między Gabrielem a Aaronem. Pilnowali ich ci strażnicy, których wcześniej zastraszyłam. Robert Dekker siedział przy stole po drugiej stronie sali, na szczęście bez rodziny. Skinął głową w moją stronę, kiedy zobaczył, że na niego patrzę. Uśmiechnęłam się delikatnie, świadoma bardziej niż przed sekundą, sztyletu przypiętego do mojego uda.
-Witam was, w tym szczególnym dla nas wszystkich dniu! Dniu, nadejścia nowej ery dla czarowników!-po tych zdaniach się wyłączyłam. Nie słuchałam, tylko obserwowałam. Zachowania strażników, Cedrica, Lynette, Tessy i Evana. W dalszej kolejności Florence, Gabriela i Aarona. I prawda jest taka, że bałam się jedynie reakcji Cedrica. Ale strażnicy przekupieni przez Roberta powinni dać sobie z nim radę.
Kiedy Carlisle skończył, wstałam i dołączyłam do niego z uśmiechem na ustach.
-Pozwolisz, że powiem kilka słów?-serce biło mi jak oszalałe. A więc to ta chwila. Koniec wojny, wygrana.
-Naturalnie. Jesteś osobą, które zawdzięczamy dzisiejsze zwycięstwo, Louise Tempest.-odsunął się ode mnie. Wzięłam głęboki oddech.
-Ten dzień musiał nastąpić.-zaczęłam. Wszyscy spoglądali na mnie.-Nie było innej opcji. Gdyby nie wyglądałby tak jak dzisiejszy, to ja siedziałabym na tamtym miejscu.-wskazałam na moją siostrę. Spojrzałam na nią i jej towarzyszy.-Walczyliście dzielnie, ale nie wystarczająco dzielnie. Przegraliście i poddaliście się. Aaronie West, musisz to w końcu przyznać.-spojrzałam na niego wyczekująco. A on wstał, obdarzył wszystkich pełnym pogardy spojrzeniem.
-Przyznaję. Przegrałem z Carlislem Hawthronem. Poddaję się.-słowa z trudem wychodziły z jego ust. Uśmiechnęłam się. Dobrze. Szło coraz lepiej.
-Dziękuję. Chyba każdy z nas w tym momencie zdaje sobie sprawę, że zwycięzca jest tylko jeden. Carlisle...-spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem i podeszłam do niego. Objęłam go ramieniem, drugą rękę zaciskając dyskretnie na rękojeści sztyletu.-To nie jesteś ty.
Wyszarpnęłam sztylet i zanim ktokolwiek zdążył zareagować wbiłam go w klatkę piersiową Carlisle'a. Mężczyzna spojrzał na mnie zszokowany, osuwając się na kolana.
-Ty...-wycharczał.-Obiecałaś zostać ze mną do końca.
Nie zwracałam teraz uwagi na reakcje ludzi, nawet Cedrica, tylko pochyliłam się nad Carlislem i uśmiechnęłam się.
-Zostałam. To jest twój koniec, Carlisle.-mężczyzna chciał mi odpowiedzieć, ale krew wypłynęła z jego ust zamiast słów. A potem on upadł na ziemię. Carlisle Hawthorne był martwy, a ja byłam wolna. Robert Dekker wszedł za podwyższenie i zaczął przemawiać, uspokajać wszystkich. Potem będzie pewnie mówił o planach, które razem układaliśmy, o nowej radzie. A ja po prostu wyszłam. I szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Było już późno, więc w tej części Liverpoolu było cicho i spokojnie.
-Zawsze jesteś taka nieszczęśliwa, Louise Tempest.-znajoma postać podeszła do mnie. Skrzywiłam się i opanowałam drżenie rąk.
-Czego ode mnie chcesz? Nie powinieneś być martwy gdzieś indziej?-spytałam poirytowana. Po dzisiejszych wydarzeniach, nie chciałam jeszcze martwić się nim.
-Ostatnio jestem bardzo żywy, kochanie.-zaśmiał się.-I mówię poważnie. Ja żyję, Lou. I poczekaj na moją zemstę, bo ona jeszcze nadejdzie.
-Zabiłeś mnie, Kieran. Nie wystarczy ci to?-spytałam, nadal nie wierząc w jego śmiertelność.
-Znalazłem lepszy sposób. Po prostu zabiję twoją siostrę. Lepiej jej pilnuj.-podszedł do mnie i złożył na moim czole pocałunek. Mogłam wtedy zauważyć zadrapanie na jego ręce, z którego wypływała krew. Delikatnie i ledwo widocznie. Ale jednak. A martwi nie krwawią.
Na chwilę zapomniałam jak się oddycha. Nie zdążyłam rozwiązać sprawy z jednym wrogiem, a już mam następnego.
Czy tak trudno było dostać trochę spokoju na tym świecie?
-Jesteś gotowa?-Carlisle stanął za mną. Kiwnęłam głową i odwróciłam się do niego.
-Powiedz mi jedno, Carlisle. Aaron w pewnym momencie zakochał się we Florence. A ona w nim. Mam nadzieję, że u nas tego nie ma.-posłałam mu znaczące spojrzenie, a on się roześmiał.
-Do diabła, nie! Louise Tempest, przede wszystkim potrzebuję cię jako partnerki do wygrania wojny. Czasem jako kochanki. Ale nie jako miłości.
-To dobrze.-powiedziałam, odczuwając w pewnym sensie ulgę.-Widzimy się na miejscu.
Nie czekając na jego rekcję przeniosłam się pod dom Aarona Westa w Paryżu. A potem we Włoszech. Po kolei do każdego, który zlokalizowaliśmy. A kiedy pracownicy zaczęli z nich wybiegać, uciekając przez trującym powietrzem, ogniem lub z innych przyczyn, ludzie Carlisle'a łapali ich i zabierali do naszych baz. Plan przebiegał na razie po mojej myśli.
W końcu nadszedł czas na Liverpool. Stanęłam na ulicy przed właściwym miejscem i teleportowałam się do środka. Wprost do sali, w której akurat odbywało się zebranie, zwołane przez Aarona. Mogłam się założyć, że było związane z atakami na ich pozostałe lokalizacje.
-Aaronie West. Miło cię znowu widzieć.-uśmiechnęłam się do niego. Wszyscy zamilkli. Kątem oka zauważyłam Gabriela stojącego blisko wejścia. Nie zwróciłam na niego większej uwagi.
-Co ty tu robisz?-Aaron był wściekły bardziej niż przerażony tym, że wtargnęłam do ich sekretnego miejsca zamieszkania.
-Przyszłam wywołać trochę zamieszania, oczywiście. I zakończyć jedną z najkrótszych wojen w historii czarowników. Poddaj się. Już i tak przegrałeś.-zbliżyłam się do niego, cały czas gotowa do teleportacji.
-Nie poddam się, bo zniszczyliście moje domy.-prychnął.-Nie poddam się, bo zdrajczyni własnej krwi mi tak sugeruje.
-Jesteś hipokrytą Aaronie. Przypominam ci, że nie jesteś lepszym zdrajcą krwi ode mnie.-pokręciłam głową z uśmiechem i zniknęłam.
Pojawiłam się znów na ulicy. Rzuciłam na ten dom zaklęcie, które odseparowało go od reszty miasta. I przywołałam moce, których się nauczyłam. A po chwili dom stanął w płomieniach.
-Twoja siostra się poddała.-Carlisle wszedł do mojej sypialni tak cicho, że ledwo go słyszałam.-Żyje.
Kamień spadł mi z serca. Przez te kilkadziesiąt godzin nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, myśląc, że zabiłam własną siostrę. Ale Florence żyła i była bezpieczna... Jak na razie.
-Pójdę się z nią zobaczyć.-oznajmiłam. Carlisle skrzywił się.
-To nie jest najlepszy pomysł. Po pierwsze, nie spałaś kilka dni i ledwo trzymasz się na nogach, a pojutrze jest ceremonia. Po drugie, twoja siostra i były chłopak raczej nie pałają teraz do ciebie miłością. Mogliby próbować zrobić coś, żeby cię zranić.
-Nie obcho...-zaczęłam, ale przerwał mi Cedric, który pojawił się w drzwiach.
-Ja z nią pójdę.
Carlisle nadal nie wyglądał na przekonanego, ale skinął tylko głową i spojrzał na nas, jakby mówił: "Róbcie co chcecie".
Ced uśmiechnął się do mnie i oboje zeszliśmy na dół. Piwnice w całym budynku i w pewnie w kilku pobliskich również, zostały przeznaczone na więzienie. Carlisle lubił trzymać swoich wrogów blisko... ale nie tak blisko jak ja.
-Florence, Florence. Dać się tak wrobić... Twoja głupota osiągnęła dzisiejszego dnia apogeum.-powiedziałam z wyższością, stając przed celą, w której zamknięto Aarona, Florence i Gabriela. Flo spojrzała na mnie z nienawiścią, zbliżając się do krat.
-I tak nie jest tak wielka jak twoja. Ja nie sypiam z wrogiem, który chce po trupach dążyć do celu, jakim jest władza.
-Jesteś pewna?-zerkam na Aarona, tak, żeby ona to zauważyła. Zacisnęła zęby.
-Jak możesz być taka okropna? Jesteś dokładnie taka, jak Carlisle. Niszczysz ludzi, byle dostać to, czego chcesz.-Florence nie jest w stanie odpuścić.
-Ależ droga siostro, zdajesz się zapominać o jednej rzeczy...-podeszłam do krat i powiedziałam to tak cicho, że tylko ona mogła mnie usłyszeć.-Ja jestem gorsza niż Carlisle, bo poświęcam rodzinę.
-On poświęca syna dla swoich celów.-zauważyła, zerkając na Aarona. Prychnęłam.
-Bękarta. Kogo taki może obchodzić?-rzuciłam mu pełne pogardy spojrzenie.
-Patrzcie państwo, kto do nas zawitał.-Gabriel, do tej pory siedzący w kącie celi, spojrzał z nienawiścią na nowo przybyłą osobę. Odsunęłam się od krat i obdarowałam uśmiechem Evana.
-Czyli mamy już rodzeństwa w komplecie.-zaśmiałam się. Cedric nie zaszczycił Aarona nawet spojrzeniem, Evan zerknął na swojego brata wręcz przepraszająco, a ja na Florence z wyraźną wyższością.
-Oddzielone żelazną kratą.-mruknął Aaron. Zaśmiałam się.
-Wojny między rodzeństwem to częsta sprawa. I zawsze są wygrani i przegrani.-Evan uśmiechnął się szeroko, wypowiadając moje myśli na głos.
-Przygotujcie się do ceremonii. Poddajcie się z godnością.-powiedziałam i skierowałam się w stronę wyjścia, ramię w ramię z Evanem. Będąc już przy drzwiach usłyszeliśmy głos Ceda.
-Co próbowałeś osiągnąć Aaron? Chciałeś, żeby kochany tatuś cię zauważył? Udało ci się. Szkoda, że nie tak jak trzeba.-prychnął. Aaron posłał mu pełne nienawiści spojrzenie.
-Nie chciałem, żeby zdominował mnie tak, jak ciebie. Wolałem coś osiągnąć na własną rękę, zamiast czekać, aż tatuś wszystko mi załatwi.-odparł West. Odwróciłam się, żeby na nich popatrzeć.
-A teraz siedzisz w celi. Ale z drugiej strony, jesteś bękartem. I tak byś tu skończył.-Ced odwrócił się na pięcie i ruszył w naszą stronę, zostawiając Aarona z wściekłym wyrazem twarzy.
Ceremonia przejęcia władzy przez Hawthornów była perfekcyjnie dopracowana i zorganizowana z wielkim rozmachem. Carlisle był dumny i chciał pokazać wszystkim, że nie mają innego wyjścia. Musieli uznać go za władcę.
Cała dawna Rada oraz przedstawiciele najważniejszych rodów czarodziejskich przybyli na uroczystość. Na sali było mnóstwo strażników, w tym kilku mających pilnować Aarona, Gabriela, Florence i reszty. I to do nich podeszłam. Nikt nie zwracał na mnie uwagi w zamieszaniu, z jakim wiązała się organizacja całej uroczystości. Strażnicy, mający pilnować przegranych siedzieli przy swoim stole i grali w karty. Oparłam ręce na stole, przerywając im rozrywkę.
-Dzień dobry, panowie.-uśmiechnęłam się do nich. Było ich pięciu.-Mogłabym dołączyć do gry?
-Panno Tempest, naturalnie.-jeden z nich przysunął mi krzesło.-Nigdy bym nie pomyślał, że znajdzie pani czas, aby z nami zagrać, zwłaszcza przy tym całym zamieszaniu.
-Mam pewne priorytety. Na przykład, muszę się pilnie dowiedzieć, czy Carlisle rozkazał wam zabić więźniów, gdyby coś poszło nie tak podczas uroczystości.-spojrzeli po sobie.
-Hmmm... obawiam się, że rozkazy pana Hawthorna są sprawą poufną. Może pani zapytać jego, nam nie wolno udzielić tych informacji.-odpowiedział rzeczowo jeden z nich. Pokiwałam głową.
-Świetnie. A więc załóżmy, że wydał wam taki rozkaz... Zostaje on cofnięty, przeze mnie. I nie możecie o tym nikomu powiedzieć. A więźniowie, niezależnie od wszystkiego, mają pozostać żywi.-zaznaczyłam.
-Jeśli zignorujemy... hipotetycznie, rozkaz pana Hawthorna, zostaniemy zabici.
-Jeśli zignorujecie mój rozkaz, będziecie błagać o śmierć. Życzę miłej gry, panowie.
-Panie i panowie.-Carisle rozpoczął swoją przemowę, stając na podwyższeniu. Rozejrzałam się uważnie po sali. Florence siedziała na wyznaczonym miejscu z zaciśniętymi ustami, między Gabrielem a Aaronem. Pilnowali ich ci strażnicy, których wcześniej zastraszyłam. Robert Dekker siedział przy stole po drugiej stronie sali, na szczęście bez rodziny. Skinął głową w moją stronę, kiedy zobaczył, że na niego patrzę. Uśmiechnęłam się delikatnie, świadoma bardziej niż przed sekundą, sztyletu przypiętego do mojego uda.
-Witam was, w tym szczególnym dla nas wszystkich dniu! Dniu, nadejścia nowej ery dla czarowników!-po tych zdaniach się wyłączyłam. Nie słuchałam, tylko obserwowałam. Zachowania strażników, Cedrica, Lynette, Tessy i Evana. W dalszej kolejności Florence, Gabriela i Aarona. I prawda jest taka, że bałam się jedynie reakcji Cedrica. Ale strażnicy przekupieni przez Roberta powinni dać sobie z nim radę.
Kiedy Carlisle skończył, wstałam i dołączyłam do niego z uśmiechem na ustach.
-Pozwolisz, że powiem kilka słów?-serce biło mi jak oszalałe. A więc to ta chwila. Koniec wojny, wygrana.
-Naturalnie. Jesteś osobą, które zawdzięczamy dzisiejsze zwycięstwo, Louise Tempest.-odsunął się ode mnie. Wzięłam głęboki oddech.
-Ten dzień musiał nastąpić.-zaczęłam. Wszyscy spoglądali na mnie.-Nie było innej opcji. Gdyby nie wyglądałby tak jak dzisiejszy, to ja siedziałabym na tamtym miejscu.-wskazałam na moją siostrę. Spojrzałam na nią i jej towarzyszy.-Walczyliście dzielnie, ale nie wystarczająco dzielnie. Przegraliście i poddaliście się. Aaronie West, musisz to w końcu przyznać.-spojrzałam na niego wyczekująco. A on wstał, obdarzył wszystkich pełnym pogardy spojrzeniem.
-Przyznaję. Przegrałem z Carlislem Hawthronem. Poddaję się.-słowa z trudem wychodziły z jego ust. Uśmiechnęłam się. Dobrze. Szło coraz lepiej.
-Dziękuję. Chyba każdy z nas w tym momencie zdaje sobie sprawę, że zwycięzca jest tylko jeden. Carlisle...-spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem i podeszłam do niego. Objęłam go ramieniem, drugą rękę zaciskając dyskretnie na rękojeści sztyletu.-To nie jesteś ty.
Wyszarpnęłam sztylet i zanim ktokolwiek zdążył zareagować wbiłam go w klatkę piersiową Carlisle'a. Mężczyzna spojrzał na mnie zszokowany, osuwając się na kolana.
-Ty...-wycharczał.-Obiecałaś zostać ze mną do końca.
Nie zwracałam teraz uwagi na reakcje ludzi, nawet Cedrica, tylko pochyliłam się nad Carlislem i uśmiechnęłam się.
-Zostałam. To jest twój koniec, Carlisle.-mężczyzna chciał mi odpowiedzieć, ale krew wypłynęła z jego ust zamiast słów. A potem on upadł na ziemię. Carlisle Hawthorne był martwy, a ja byłam wolna. Robert Dekker wszedł za podwyższenie i zaczął przemawiać, uspokajać wszystkich. Potem będzie pewnie mówił o planach, które razem układaliśmy, o nowej radzie. A ja po prostu wyszłam. I szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Było już późno, więc w tej części Liverpoolu było cicho i spokojnie.
-Zawsze jesteś taka nieszczęśliwa, Louise Tempest.-znajoma postać podeszła do mnie. Skrzywiłam się i opanowałam drżenie rąk.
-Czego ode mnie chcesz? Nie powinieneś być martwy gdzieś indziej?-spytałam poirytowana. Po dzisiejszych wydarzeniach, nie chciałam jeszcze martwić się nim.
-Ostatnio jestem bardzo żywy, kochanie.-zaśmiał się.-I mówię poważnie. Ja żyję, Lou. I poczekaj na moją zemstę, bo ona jeszcze nadejdzie.
-Zabiłeś mnie, Kieran. Nie wystarczy ci to?-spytałam, nadal nie wierząc w jego śmiertelność.
-Znalazłem lepszy sposób. Po prostu zabiję twoją siostrę. Lepiej jej pilnuj.-podszedł do mnie i złożył na moim czole pocałunek. Mogłam wtedy zauważyć zadrapanie na jego ręce, z którego wypływała krew. Delikatnie i ledwo widocznie. Ale jednak. A martwi nie krwawią.
Na chwilę zapomniałam jak się oddycha. Nie zdążyłam rozwiązać sprawy z jednym wrogiem, a już mam następnego.
Czy tak trudno było dostać trochę spokoju na tym świecie?
wtorek, 18 marca 2014
Rozdział LXIX - Florence
Otwieram oczy i widzę jak jakaś postać stara się mnie ocucić. Przyglądam się mężczyźnie który klęczy nade mną i przez chwilę nie potrafię się odezwać.
-Wren? Co tu robisz? - pytam, łamiącym się głosem.
-Ratuję cię przed kłopotami. Ale na to chyba za późno. - odpowiedział, rozglądając się dookoła.
-Przecież mnie nienawidzisz.
-Ale ktoś, poprosił mnie o ochronę nad tobą. - uśmiechnął się lekko.
Podniosłam się.
-Sądziłam, że będziesz chciał mnie dobić. - mruknęłam.
-A tu niespodzianka.
-Kto cię prosił o to? -spytałam zaciekawiona.
-A to już tajemnica. Chodź, pojedziemy do mnie, odświeżysz się i wytłumaczysz mi co zrobiłaś.
Pozbieraliśmy moje rzeczy i pojechaliśmy do jego mieszkania. Było niewielkie ale przytulne.
-W łazience położyłem ci ubrania od Lyn. Sądzę, że powinny pasować. A ja zrobię coś do jedzenia.
Byłam zaskoczona jego dobrocią i starałam się być czujna. Lecz potrzebowałam prysznica. Kiedy wyszłam spod prysznica, Wren zdążył przygotować już kanapki i kawę. Siadłam przy stoliku.
-Czemu to robisz? - pytam zaciekawiona.
-Już ci mówiłem.
-Wybacz, dziwi mnie to. Nienawidzisz mnie i mojej siostry. Masz nas za morderczynie, co niestety jest prawdą. Może w innych okolicznościach upierałabym się, że to Lou zabiła, ale sama miałam w tym swój udział. Nawet jej nie umiałam powstrzymać. Nigdy nie umie. - szepnęłam cicho. - Przepraszam, to nie powinno się wydarzyć.
-Masz rację. Ale też nie możemy wiecznie żyć przeszłością. Wiem, że nie zrobiłyście tego celowo.
-Byłyśmy młode i głupie. - mruknęłam. - Wciąż jesteśmy.
-Młode czy głupie? - zaśmiał się lekko. Roześmiałam się z nim. Zjedliśmy rozmawiając na luźne tematy. Mimo wszystko Wren był bardzo sympatyczny.
-Podoba Ci się Tessa Dekker, prawda? - spytałam zamyślona.
-Aż tak widać? Ale nic z tego chyba nie będzie. Ona woli Lyn.
-Nie poddawaj się na początku. Ale nie pozwól, żeby to zniszczyło twoją relację z Lyn. Rodzeństwo jest najważniejsze. - powiedziałam cicho, zastanawiając się co z Louise.
-A co między tobą i Evanem?
-Nic. - powiedziałam, starając się nie rozpłakać. - Nie ma nas. Zerwał ze mną. W tym samym czasie Louise wymazała sie ze wspomnień Gabriela.
-Co zrobiła?! - powiedział nagle ożywiony. - To by oznaczało, że Gabriel...
-Stał się zarozumiałym dupkiem. - mruknęłam.
-Lepiej byłoby pozbawić go emocji. Masz pomysł żeby mu przypomnieć kim była Louise?
Pokręciłam przecząco głową.
-Próbowałaś pokazać mu wspomnienia? -pyta mnie a ja spoglądam na niego zdziwiona.
-Wiem, że potrafisz komuś zajrzeć we wspomnienia. Kiedy to robisz musisz spróbować wcisnąć swoje wspomnienia do jego umysłu.
-Możemy to zrobić u Ciebie? - pytam cicho.
-Zamierzasz się do mnie teraz wprowadzić, bo uratowałem ci tyłek? -zaśmiał się.
Spoglądam na niego z poważną miną. Nagle jego uśmiech gaśnie.
-Żartowałem.
-A ja nie. - uśmiecham się. -Dzięki za propozycję. Przyjmuję ją.
-A dlaczego nie możesz zamieszkać u siebie?
-Boje się, że w nocy Louise albo jej kochanek przyjdzie poderżnąć mi gardło, a ja lubie swoje gardło. - mruknęłam cicho.
-Dwa dni. Potem pakujesz się i znikasz.
Zaśmiałam się. Rzuciłam mu się na szyję.
-Dziękuje. Wracam za dwie godziny. - łapię swoją torbę i wybiegam z mieszkania. Wpadam po drodze na kogoś. Przez chwile wydawało mi się, że to Tessa, lecz nie zawracam. Kiedy wchodzę do domu Aarona, jeszcze raz powtarzam sobie w myślach plan. Powiem mu, że wyjeżdżam chociaż tak naprawdę będę starała się odratować Gabriela a potem zemszczę się na Louise. Wpadam akurat na Aarona.
-Hej. - uśmiecham się. - Możemy pogadać?
-Chciałem o to samo zapytać. Chodźmy do biura. - powiedział i ruszył nie czekając na moją reakcję. Ruszam posłusznie za nim. Zamyka za mną drzwi i siada na przeciwko mnie. Spoglądam na niego wyczekująco.
-Czas spędzony z tobą w Paryżu, był cudowny. Zakochałem się w tobie szaleńczo. To uczucie mnie wykańcza. Wróciliśmy tutaj i pojawił się Evan. Kochasz go i nie mogę z nim rywalizować. Gdybyś chociaż dała mi szansę.
-Aaron, co ty mówisz? - spytałam zdziwiona.
-Przespałem się z Alex. Wtedy zrozumiałem, że wciąż kochasz Evana i możliwe, że spotykasz się z nim. Nie chce być twoim wyjściem awaryjnym. Chciałbym być kimś wyjątkowym dla Ciebie. Ale jak widać na razie to niemożliwe. Jak się uporasz ze swoim uczuciem, to może wtedy docenisz fakt, że zależy mi na tobie.
Blednę. To niszczy cały mój plan.
-Jasne. - mruknęłam i zerwałam się ku wyjściu. Aaron próbował mnie złapać lecz mu się wyrwałam. Pobiegłam do swojej sypialni i zaczęłam się pakować. Nie wiem dlaczego fakt, że Aaron ze mną zerwał mnie boli. Siadam na łóżku i chowam twarz w dłoniach. Przy Evanie czuje się szczęśliwa, ale West nie jest mi obojętny. Pakuję resztę rzeczy i zmniejszam torby do kieszonkowej wersji. Chowam je i wybiegam szybko z domu. Odjeżdżam nim ktoś się zorientuje. Wybieram numer Wrena. Odbiera po dwóch sygnałach.
-Posłuchaj. Musimy jakoś wyrwać Gabriela z armii Aarona.
-Skąd ta zmiana? - pyta zdziwiony.
-Aaron ze mną zerwał. Z resztą to nie ważne. On się nie nadaje do objęcia władzy. Wykorzystamy Gabriela do zemsty na Louise.
-My?
-Przyjmując mnie pod swój dach, stworzyłeś ze mną team. - mruknęłam.
-Nic nie podpisywałem!
-Pomogę ci po wszystkim opanować sytuacje z Lyn i Tess.
-Umie radzić sobie sam.
-Jasne. - uśmiechnęłam się. -Jadę teraz do Christiana. Potem sprowadzimy Gabriela i zrobimy jak mówiłeś.
-Uważaj na siebie. - powiedział po czym rozłączył sie.
Spędziłam godzinę z Christianem, kiedy zadzwonił Gabriel.
-Gdzie się szlajasz? - zapytał znudzonym tonem. - Nudzi mi się.
-Przyjechałbyś za godzinę do Wrena? -pytam ignorując jego ton.
-Jasne, a co teraz z nim sypiasz?
-Po prostu bądź za godzinę. - warknęłam i rozłączyłam się.
Kiedy wracam do mojego nowego lokum, Wren jest już sam. Nie mam wprawdzie dowodów, że Tess u niego była ale podejrzewam to.
-Myślisz, że to się uda? -pytam cicho.
-Zderzysz go bezpośrednio z własnymi wspomnieniami. Poradzisz sobie, jesteś zdolną czarownicą. - uśmiechnął się pokrzepiająco.
Gabriel przyszedł spóźniony. Ale o dziwo był trzeźwy. I sam. To dobrze wróży.
-Chodź. - uśmiechnęłam się. - Wren nauczył mnie czegoś ekstra.
Siedliśmy naprzeciwko siebie i starałam się postępować z instrukcjami Wrena, lecz na początku mi nie wychodziło. Gdy zaczęłam się poddawać, poczułam straszny ból i wtedy wiedziałam, że się udało. Jedną rzeczą o której Wren mi nie wspomniał, to była styczność z uczuciami Gabriela. Jeśli wydawało mi się, że rozumiem co przyjaciel czuje do mojej siostry to byłam w głębokim błędzie. Jego miłości i oddania Louise nie dało się wyrazić słowami. W pewnym momencie poczułam jak mój przyjaciel zrywa się i wybiega z mieszkania Wrena.
-Co się stało? - spytałam zaszokowana, po mojej twarzy płynęły łzy.
-Gabriel zbyt gwałtownie zerwał połączenie między wami. - Wren klęknął przy mnie i otarł mi łzy chusteczkami. - Wszystko w porządku?
-On ją tak strasznie kocha. - szepnęłam. -To bolało. Musimy go znaleźć.
-Zadzwoń do Aarona. Musisz odpocząć. Ja pójdę i rozejrzę się po okolicy.
Kiwam głową i dzwonie do swojego byłego chłopaka. Odbiera po pierwszym sygnale. Przez chwilę tylko szlocham
-Florence? Co się dzieje? - pyta zaniepokojony. Streszczam mu całą historię. - Zaraz zaczniemy go szukać. Wszystko w porządku? Mam do Ciebie przyjechać?
-Poradzę sobie. Jestem tylko trochę przytłoczona. Znajdź go, proszę. Obawiam się, że zrobi coś głupiego. - mówię rozpaczliwie.
-Dam ci znać jak go znajdziemy.
Rozłączyłam się i siadłam na podłodze. Wszystko się nie układa tak jak powinno. Tak bardzo tęskniłam za Evanem. Za rozmowami z Louise. Już nigdy tego nie odzyskam. I czas się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Zabrałam kluczyki i zbiegłam na dół. Jeździłam do potencjalnych miejsc, gdzie mogłam znaleźć Gabriela. Po trzech godzinach, nieowocnych poszukiwań w końcu zadzwonił telefon.
-Znaleźliśmy go. Jest u nas. - powiedział spokojnym tonem Aaron.
-Zaraz będę. -rzuciłam i rozłączyłam się. Oddaliłam się trochę od Liverpoolu i dopiero teraz to odkryłam. Jechałam dosyć szybko. Martwiłam się o Gabriela. Kiedy wjechałam na uliczkę w której znajdował się dom Aarona, zauważyłam straż pożarną i masę policjantów. Wysiadłam z auta i podeszłam do zbiegowiska. Domostwo Aarona płonęło.
-Znaleźli jacyś ludzi? - spytałam spanikowana jednego z policjantów. Pokiwał przecząco głową.
Wtedy wiedziałam, że to robota Lousie.
-Wren? Co tu robisz? - pytam, łamiącym się głosem.
-Ratuję cię przed kłopotami. Ale na to chyba za późno. - odpowiedział, rozglądając się dookoła.
-Przecież mnie nienawidzisz.
-Ale ktoś, poprosił mnie o ochronę nad tobą. - uśmiechnął się lekko.
Podniosłam się.
-Sądziłam, że będziesz chciał mnie dobić. - mruknęłam.
-A tu niespodzianka.
-Kto cię prosił o to? -spytałam zaciekawiona.
-A to już tajemnica. Chodź, pojedziemy do mnie, odświeżysz się i wytłumaczysz mi co zrobiłaś.
Pozbieraliśmy moje rzeczy i pojechaliśmy do jego mieszkania. Było niewielkie ale przytulne.
-W łazience położyłem ci ubrania od Lyn. Sądzę, że powinny pasować. A ja zrobię coś do jedzenia.
Byłam zaskoczona jego dobrocią i starałam się być czujna. Lecz potrzebowałam prysznica. Kiedy wyszłam spod prysznica, Wren zdążył przygotować już kanapki i kawę. Siadłam przy stoliku.
-Czemu to robisz? - pytam zaciekawiona.
-Już ci mówiłem.
-Wybacz, dziwi mnie to. Nienawidzisz mnie i mojej siostry. Masz nas za morderczynie, co niestety jest prawdą. Może w innych okolicznościach upierałabym się, że to Lou zabiła, ale sama miałam w tym swój udział. Nawet jej nie umiałam powstrzymać. Nigdy nie umie. - szepnęłam cicho. - Przepraszam, to nie powinno się wydarzyć.
-Masz rację. Ale też nie możemy wiecznie żyć przeszłością. Wiem, że nie zrobiłyście tego celowo.
-Byłyśmy młode i głupie. - mruknęłam. - Wciąż jesteśmy.
-Młode czy głupie? - zaśmiał się lekko. Roześmiałam się z nim. Zjedliśmy rozmawiając na luźne tematy. Mimo wszystko Wren był bardzo sympatyczny.
-Podoba Ci się Tessa Dekker, prawda? - spytałam zamyślona.
-Aż tak widać? Ale nic z tego chyba nie będzie. Ona woli Lyn.
-Nie poddawaj się na początku. Ale nie pozwól, żeby to zniszczyło twoją relację z Lyn. Rodzeństwo jest najważniejsze. - powiedziałam cicho, zastanawiając się co z Louise.
-A co między tobą i Evanem?
-Nic. - powiedziałam, starając się nie rozpłakać. - Nie ma nas. Zerwał ze mną. W tym samym czasie Louise wymazała sie ze wspomnień Gabriela.
-Co zrobiła?! - powiedział nagle ożywiony. - To by oznaczało, że Gabriel...
-Stał się zarozumiałym dupkiem. - mruknęłam.
-Lepiej byłoby pozbawić go emocji. Masz pomysł żeby mu przypomnieć kim była Louise?
Pokręciłam przecząco głową.
-Próbowałaś pokazać mu wspomnienia? -pyta mnie a ja spoglądam na niego zdziwiona.
-Wiem, że potrafisz komuś zajrzeć we wspomnienia. Kiedy to robisz musisz spróbować wcisnąć swoje wspomnienia do jego umysłu.
-Możemy to zrobić u Ciebie? - pytam cicho.
-Zamierzasz się do mnie teraz wprowadzić, bo uratowałem ci tyłek? -zaśmiał się.
Spoglądam na niego z poważną miną. Nagle jego uśmiech gaśnie.
-Żartowałem.
-A ja nie. - uśmiecham się. -Dzięki za propozycję. Przyjmuję ją.
-A dlaczego nie możesz zamieszkać u siebie?
-Boje się, że w nocy Louise albo jej kochanek przyjdzie poderżnąć mi gardło, a ja lubie swoje gardło. - mruknęłam cicho.
-Dwa dni. Potem pakujesz się i znikasz.
Zaśmiałam się. Rzuciłam mu się na szyję.
-Dziękuje. Wracam za dwie godziny. - łapię swoją torbę i wybiegam z mieszkania. Wpadam po drodze na kogoś. Przez chwile wydawało mi się, że to Tessa, lecz nie zawracam. Kiedy wchodzę do domu Aarona, jeszcze raz powtarzam sobie w myślach plan. Powiem mu, że wyjeżdżam chociaż tak naprawdę będę starała się odratować Gabriela a potem zemszczę się na Louise. Wpadam akurat na Aarona.
-Hej. - uśmiecham się. - Możemy pogadać?
-Chciałem o to samo zapytać. Chodźmy do biura. - powiedział i ruszył nie czekając na moją reakcję. Ruszam posłusznie za nim. Zamyka za mną drzwi i siada na przeciwko mnie. Spoglądam na niego wyczekująco.
-Czas spędzony z tobą w Paryżu, był cudowny. Zakochałem się w tobie szaleńczo. To uczucie mnie wykańcza. Wróciliśmy tutaj i pojawił się Evan. Kochasz go i nie mogę z nim rywalizować. Gdybyś chociaż dała mi szansę.
-Aaron, co ty mówisz? - spytałam zdziwiona.
-Przespałem się z Alex. Wtedy zrozumiałem, że wciąż kochasz Evana i możliwe, że spotykasz się z nim. Nie chce być twoim wyjściem awaryjnym. Chciałbym być kimś wyjątkowym dla Ciebie. Ale jak widać na razie to niemożliwe. Jak się uporasz ze swoim uczuciem, to może wtedy docenisz fakt, że zależy mi na tobie.
Blednę. To niszczy cały mój plan.
-Jasne. - mruknęłam i zerwałam się ku wyjściu. Aaron próbował mnie złapać lecz mu się wyrwałam. Pobiegłam do swojej sypialni i zaczęłam się pakować. Nie wiem dlaczego fakt, że Aaron ze mną zerwał mnie boli. Siadam na łóżku i chowam twarz w dłoniach. Przy Evanie czuje się szczęśliwa, ale West nie jest mi obojętny. Pakuję resztę rzeczy i zmniejszam torby do kieszonkowej wersji. Chowam je i wybiegam szybko z domu. Odjeżdżam nim ktoś się zorientuje. Wybieram numer Wrena. Odbiera po dwóch sygnałach.
-Posłuchaj. Musimy jakoś wyrwać Gabriela z armii Aarona.
-Skąd ta zmiana? - pyta zdziwiony.
-Aaron ze mną zerwał. Z resztą to nie ważne. On się nie nadaje do objęcia władzy. Wykorzystamy Gabriela do zemsty na Louise.
-My?
-Przyjmując mnie pod swój dach, stworzyłeś ze mną team. - mruknęłam.
-Nic nie podpisywałem!
-Pomogę ci po wszystkim opanować sytuacje z Lyn i Tess.
-Umie radzić sobie sam.
-Jasne. - uśmiechnęłam się. -Jadę teraz do Christiana. Potem sprowadzimy Gabriela i zrobimy jak mówiłeś.
-Uważaj na siebie. - powiedział po czym rozłączył sie.
Spędziłam godzinę z Christianem, kiedy zadzwonił Gabriel.
-Gdzie się szlajasz? - zapytał znudzonym tonem. - Nudzi mi się.
-Przyjechałbyś za godzinę do Wrena? -pytam ignorując jego ton.
-Jasne, a co teraz z nim sypiasz?
-Po prostu bądź za godzinę. - warknęłam i rozłączyłam się.
Kiedy wracam do mojego nowego lokum, Wren jest już sam. Nie mam wprawdzie dowodów, że Tess u niego była ale podejrzewam to.
-Myślisz, że to się uda? -pytam cicho.
-Zderzysz go bezpośrednio z własnymi wspomnieniami. Poradzisz sobie, jesteś zdolną czarownicą. - uśmiechnął się pokrzepiająco.
Gabriel przyszedł spóźniony. Ale o dziwo był trzeźwy. I sam. To dobrze wróży.
-Chodź. - uśmiechnęłam się. - Wren nauczył mnie czegoś ekstra.
Siedliśmy naprzeciwko siebie i starałam się postępować z instrukcjami Wrena, lecz na początku mi nie wychodziło. Gdy zaczęłam się poddawać, poczułam straszny ból i wtedy wiedziałam, że się udało. Jedną rzeczą o której Wren mi nie wspomniał, to była styczność z uczuciami Gabriela. Jeśli wydawało mi się, że rozumiem co przyjaciel czuje do mojej siostry to byłam w głębokim błędzie. Jego miłości i oddania Louise nie dało się wyrazić słowami. W pewnym momencie poczułam jak mój przyjaciel zrywa się i wybiega z mieszkania Wrena.
-Co się stało? - spytałam zaszokowana, po mojej twarzy płynęły łzy.
-Gabriel zbyt gwałtownie zerwał połączenie między wami. - Wren klęknął przy mnie i otarł mi łzy chusteczkami. - Wszystko w porządku?
-On ją tak strasznie kocha. - szepnęłam. -To bolało. Musimy go znaleźć.
-Zadzwoń do Aarona. Musisz odpocząć. Ja pójdę i rozejrzę się po okolicy.
Kiwam głową i dzwonie do swojego byłego chłopaka. Odbiera po pierwszym sygnale. Przez chwilę tylko szlocham
-Florence? Co się dzieje? - pyta zaniepokojony. Streszczam mu całą historię. - Zaraz zaczniemy go szukać. Wszystko w porządku? Mam do Ciebie przyjechać?
-Poradzę sobie. Jestem tylko trochę przytłoczona. Znajdź go, proszę. Obawiam się, że zrobi coś głupiego. - mówię rozpaczliwie.
-Dam ci znać jak go znajdziemy.
Rozłączyłam się i siadłam na podłodze. Wszystko się nie układa tak jak powinno. Tak bardzo tęskniłam za Evanem. Za rozmowami z Louise. Już nigdy tego nie odzyskam. I czas się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Zabrałam kluczyki i zbiegłam na dół. Jeździłam do potencjalnych miejsc, gdzie mogłam znaleźć Gabriela. Po trzech godzinach, nieowocnych poszukiwań w końcu zadzwonił telefon.
-Znaleźliśmy go. Jest u nas. - powiedział spokojnym tonem Aaron.
-Zaraz będę. -rzuciłam i rozłączyłam się. Oddaliłam się trochę od Liverpoolu i dopiero teraz to odkryłam. Jechałam dosyć szybko. Martwiłam się o Gabriela. Kiedy wjechałam na uliczkę w której znajdował się dom Aarona, zauważyłam straż pożarną i masę policjantów. Wysiadłam z auta i podeszłam do zbiegowiska. Domostwo Aarona płonęło.
-Znaleźli jacyś ludzi? - spytałam spanikowana jednego z policjantów. Pokiwał przecząco głową.
Wtedy wiedziałam, że to robota Lousie.
sobota, 15 marca 2014
Rozdział LXVIII - Tessa
Zupełnie nie wiedziałam co robić. Trzymałam się mojego brata, jakby był jedyną stałą rzeczą w moim życiu. Tak po prawdzie, to był. Kiedy Gabriel jeździł na wyścigi i znikał na całe tygodnie, a cała moja rodzina była pod urokiem Elen, tylko Evan pozostawał. Mogłam mu powiedzieć niemal wszystko. I nawet jeśli za najlepszego brata uważałam Gabriela, to Evan był czymś stałym i dobrym. Pomimo uroku Elen, nie zaczął mnie traktować w inny sposób. Może to dlatego wolałam Gabriela - bo Evana nie musiałam zmieniać. Był stały.
Cieszyłam się, że poszłam za nim, że obrałam jego stronę. Nawet, jeśli to oznaczało codzienne obserwowanie miłości Cedrica i Lynette. I choć starałam się unikać tej dwójki, to nie mogłam tego robić w nieskończoność. Większość czasu starałam się spędzać na treningach, ale nawet to nie pomagało. Zawsze musieli się przypałętać, przynajmniej jedno z nich. Jakby chcieli mi zrobić na złość.
Na szczęście miałam jeszcze Wrena. Wprawdzie relacja między nami była trudna do opisania, to zawsze mogłam na niego liczyć. Tak samo jak na moją najlepszą przyjaciółkę, Rowan. Wiedziała o mnie wszystko. Oprócz tego epizodu o moich magicznych mocach. Nie zdobyłam się jeszcze na odwagę, żeby jej to wyznać. Nie wiedziałam właściwie czemu. Przecież Rowan nie zrobiłaby niczego, żeby mnie skrzywdzić. Ufałam jej, a jednocześnie bałam się jej reakcji.
Nóż trafił w czwartą obręcz od środka tarczy. Zaklęłam pod nosem. Powinnam się skupić. Trening ciała oraz trening mocy, te dwie rzeczy powinny teraz pochłaniać całą moją uwagę. A jednak stałam tu i rozmyślałam o mojej najlepszej przyjaciółce.
-Powinnaś popracować nad celnością.-odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Louise stojącą w drzwiach i nonszalancko opierającą się o framugę. Wyglądała inaczej. Z jej oczu zniknęła cała czułość, jaką kiedyś w nich widziałam. Zawsze patrzyła na mnie jak na młodszą siostrę, o którą musi się troszczyć i dobrze wiedziałam dlaczego. Przypominałam jej Gabriela. Blond włosy, szarozielone oczy. Byłam wykapanym bratem. Ale teraz w jej spojrzeniu była tylko obojętność i obsesja dążenia do perfekcji.
-Rozproszyłam się. Jeśli się skupię, to trafię w sam środek.-musiałam się bronić. Lou uśmiechnęła się kpiąco i wskazała podbródkiem na tarczę.
-Więc na co czekasz?
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Zacisnęłam zęby. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji. Uniosłam rękę z nożem i wycelowałam. Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić. A potem rzuciłam. I trafiłam jeden krąg od środka. Louise się zaśmiała, a ja patrzyłam na to z niedowierzaniem. Ona rzuciła mi wyzwanie, a ja mu nie sprostałam. Kilka dni temu dziewczyna dałaby mi wskazówki, co zrobić, żeby zapanować nad, na przykład, drżeniem rąk. Dziś po prostu wyszła, nadal się śmiejąc.
-Louise!-krzyknęłam za nią. Odwróciła się i zmierzyła mi wzrokiem, posyłając pytające spojrzenie. Odetchnęłam głęboko.-Naucz mnie celności. I magii.-poprosiłam. Kącik jej ust podjechał do góry.
-Czekałam, aż poprosisz.
Tydzień później byłam już dużo lepsza w te klocki. Celowałam z niemalże stuprocentową celnością, czasem wspomagając się czarami. Louise sama uczyła się magii, a przy okazji uczyła mnie. I była w tym naprawdę dobra. Nie dziwiłam się, że Carlisle wybaczał jej praktycznie wszystko, co robiła wbrew jego zdaniu. Najwyraźniej Jesselowie byli nie tylko niezwykle potężni, ale też zdolni. A Lou i Flo były tego żywymi przykładami. Zastanawiało mnie jednak, czy umiłowanie do kłótni na ogromną skalę z własnym rodzeństwem też były dziedziczone w ich rodzinie.
-Tess, wybierasz się gdzieś?-moje rozmyślania przerwał Evan, obserwujący mnie od kiedy zbiegłam po schodach w kurtce i z torbą. Spojrzałam na niego.
-Idę się zobaczyć z Wrenem. To chyba nie jest zabronione?-uniosłam brew, krzywiąc się. Ostatnio liczba zakazów i nakazów zwiększyła się niemiłosiernie.
-To nie ma znaczenia. Louise zwołała zebranie, zaczyna się za dziesięć minut. Wszyscy woleliby, żebyś się na nim pojawiła. Przełóż spotkanie z Wrenem, zawiozę cię później.-obiecał. Zmarszczyłam brwi.
-Spotkanie dotyczące... czego?-spytałam niepewnie. Evan wzruszył ramionami.
-Za chwilę się dowiemy.
W tym momencie po schodach zbiegła Louise. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i spojrzała na Evana. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ta dwójka coś ukrywa, kombinuje. Odchrząknęłam. Evan posłał mi rozbawione spojrzenie.
-Napisałaś już do Wrena?-spytał. Miałam ochotę walnąć się w głowę. Jak mogłam zapomnieć? Wyciągnęłam telefon i napisałam krótkiego smsa do Wrena z prośbą o przesunięcie spotkania na późniejszą godzinę. Zgodził się.
-Dobra, wszystko uzgodnione. Louise, z łaski swojej, wyjawisz mi teraz powód, dla którego zwołałaś zebranie?-miałam nadzieję, że wszystko minie jak najszybciej, żebym mogła spotkać się z Wrenem.
Louise tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wskazała głową na salę konferencyjną, a potem ruszyła w jej stronę. Chcąc, nie chcąc, poszłam za nią.
-Czy mi się zdawało, czy widziałam Florence Fitzgerald wychodzącą z twojego mieszkania?-spojrzałam na Wrena pytająco, rzucając torbę na podłogę w przedpokoju. W głębi duszy poczułam małe ukłucie... zazdrości? Nie, nie możliwe. Wren był przyjacielem i to wszystko. A jednak, ukłucie było prawdziwe.
-Nie zdawało ci się.-Wren przytulił mnie na przywitanie. Zawsze był ze mną w stu procentach szczery i ja starałam się być szczera w stosunku do niego. Ale niektórych rzeczy po prostu nie mogłam mu powiedzieć. Na przykład wyjawić planu Louise dotyczącego zniszczenia Liverpoolskiego domu Aarona i pojmania najważniejszych ludzi tam mieszkających... w tym Gabriela i Florence. Cała akcja miała odbyć się dopiero za przynajmniej dwa tygodnie, więc na razie byłam spokojna. Mojemu bratu nic nie groziło. A Florence? Cóż, skoro chodziła do Wrena, to chyba też była bezpieczna, prawda?
-Jest jakiś konkretny powód, dla którego tu przebywała?-udało mi się zachować spokojny i zrelaksowany ton głosu. Jakby to nie było nic ważnego. Bo przecież teoretycznie nie było.
-Ma problemy z Gabrielem i Aaronem. To musi pozostać między nami, ale... Lou wykasowała siebie ze wspomnień twojego brata. Florence to bardzo przeżywa, a ja staram się jej pomóc. Byłem kiedyś w pewnym sensie jej aniołem stróżem, więc nadal mogę to robić.
-A co z Louise?-spytałam.-Co z jej aniołem stróżem?
-Ona swojego zabiła.-Wren powiedział to bez mrugnięcia okiem. Nadal miał za złe Lou, że zamordowała jego przyjaciela.
-To nie fair. Powinieneś dbać o nie obie.-spojrzałam na niego oskarżycielsko. Wren się skrzywił.
-Nie zamierzam dbać o dziewczynę, która jest zła do szpiku kości. Tess, twój najstarszy brat zmienił się nie do poznania, bo Louise Tempest wymazała mu siebie ze wspomnień. Wiesz co on teraz czuje? Jest zakochany, ale nie wie w kim! Odczuwa pustkę w środku tak silną, że chwyta się wszystkiego, żeby ją zapełnić, a to i tak będzie za mało! Dopóki nie pozna znów Louise, będzie z nim źle. Bardzo źle.-Wren był wkurzony. I to porządnie. Rozdziawiłam usta. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. W pewnym sensie starałam się zrozumieć Louise. Jednak z drugiej strony, byłam na nią zła. Nie wiem czy na szczęście, czy nieszczęście, ale ta pierwsza strona wygrała.
-Zmieńmy temat. Jestem pewna, że Louise ma jakiś konkretny powód, aby... robić to, co robi.-starałam się delikatnie zakończyć sprawę. Nie chciałam kłócić się z Wrenem.-Masz jakiś kontakt z Lyn?
-Czemu pytasz? Przecież w pewnym sensie z nią mieszkasz.-zauważył, marszcząc czoło.
-Ale z nią nie rozmawiam. Jakbyś nie pamiętał, nienawidzi nas.
-No tak.-skrzywił się.-I dlatego ja też nie mam z nią kontaktu.
Zapadła cisza. Nie wiedziałam co jeszcze powiedzieć. Na szczęście Wren rzucił luźno uwagę na temat jakiegoś filmu i postanowiliśmy go obejrzeć. Potem było już trochę lepiej. Spędziliśmy ten czas naprawdę dobrze, jakby nigdy nie było tej rozmowy.
Jednak w nocy ciągle o niej myślałam. Nie potrafiłam przez to zasnąć, targana wyrzutami sumienia. Może powinnam się zgodzić z Wrenem i wesprzeć mojego brata, a nie Lou?
Najwyraźniej nie tylko ja miałam problemy z zaśnięciem. Drzwi do mojego pokoju otworzyły się cicho. Natychmiast się podniosłam.
-Kto tam?-wyszeptałam, starając się powstrzymać drżenie głosu. Żałowałam, że spałam na środku ogromnego łóżka, bo musiałam się rzucić do lampki nocnej. Kiedy żarówka wprowadziła trochę światła do pokoju, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
-Co ty tu robisz?-spytałam cicho, zszokowana.
-Ja... przyszłam z tobą porozmawiać.-Lynette stała na środku mojego pokoju, w koszuli nocnej. Przygryzała wargę.-Przepraszam. Zareagowałam... nieodpowiednio. Zależy mi na tobie, Tess. Nie chciałam cię wtedy zranić, a skończyło się jeszcze gorzej. Przepraszam.
Odwróciła się i zaczęła zmierzać do wyjścia.
-Zaczekaj.-poprosiłam.-Nie masz za co przepraszać, Lyn. Ja... mnie też na tobie zależy. Bardzo.-powiedziałam te słowa, wychodząc z łóżka. Lyn odwróciła się i zmarszczyła brwi.
-Zraniłam cię. Dwa razy.-przypomniała mi. Podeszłam do niej jeszcze bliżej i położyłam jej dłoń na policzku.
-To nic nie zmienia.
Lynette przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała. I to nie był jeden z tych czułych, delikatnych pocałunków, jakimi żegna się kogoś lub wita. To był jeden z tych namiętnych, pełnych miłości pocałunków, po których nie dało się nie odczuwać pożądania. Pociągnęłam ją w stronę łóżka. Chciałam tego. Chciałam kochać Lynette Martin i chciałam się z nią kochać. Nie miałam co do tego wątpliwości.
Na szczęście miałam jeszcze Wrena. Wprawdzie relacja między nami była trudna do opisania, to zawsze mogłam na niego liczyć. Tak samo jak na moją najlepszą przyjaciółkę, Rowan. Wiedziała o mnie wszystko. Oprócz tego epizodu o moich magicznych mocach. Nie zdobyłam się jeszcze na odwagę, żeby jej to wyznać. Nie wiedziałam właściwie czemu. Przecież Rowan nie zrobiłaby niczego, żeby mnie skrzywdzić. Ufałam jej, a jednocześnie bałam się jej reakcji.
Nóż trafił w czwartą obręcz od środka tarczy. Zaklęłam pod nosem. Powinnam się skupić. Trening ciała oraz trening mocy, te dwie rzeczy powinny teraz pochłaniać całą moją uwagę. A jednak stałam tu i rozmyślałam o mojej najlepszej przyjaciółce.
-Powinnaś popracować nad celnością.-odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Louise stojącą w drzwiach i nonszalancko opierającą się o framugę. Wyglądała inaczej. Z jej oczu zniknęła cała czułość, jaką kiedyś w nich widziałam. Zawsze patrzyła na mnie jak na młodszą siostrę, o którą musi się troszczyć i dobrze wiedziałam dlaczego. Przypominałam jej Gabriela. Blond włosy, szarozielone oczy. Byłam wykapanym bratem. Ale teraz w jej spojrzeniu była tylko obojętność i obsesja dążenia do perfekcji.
-Rozproszyłam się. Jeśli się skupię, to trafię w sam środek.-musiałam się bronić. Lou uśmiechnęła się kpiąco i wskazała podbródkiem na tarczę.
-Więc na co czekasz?
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Zacisnęłam zęby. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji. Uniosłam rękę z nożem i wycelowałam. Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić. A potem rzuciłam. I trafiłam jeden krąg od środka. Louise się zaśmiała, a ja patrzyłam na to z niedowierzaniem. Ona rzuciła mi wyzwanie, a ja mu nie sprostałam. Kilka dni temu dziewczyna dałaby mi wskazówki, co zrobić, żeby zapanować nad, na przykład, drżeniem rąk. Dziś po prostu wyszła, nadal się śmiejąc.
-Louise!-krzyknęłam za nią. Odwróciła się i zmierzyła mi wzrokiem, posyłając pytające spojrzenie. Odetchnęłam głęboko.-Naucz mnie celności. I magii.-poprosiłam. Kącik jej ust podjechał do góry.
-Czekałam, aż poprosisz.
Tydzień później byłam już dużo lepsza w te klocki. Celowałam z niemalże stuprocentową celnością, czasem wspomagając się czarami. Louise sama uczyła się magii, a przy okazji uczyła mnie. I była w tym naprawdę dobra. Nie dziwiłam się, że Carlisle wybaczał jej praktycznie wszystko, co robiła wbrew jego zdaniu. Najwyraźniej Jesselowie byli nie tylko niezwykle potężni, ale też zdolni. A Lou i Flo były tego żywymi przykładami. Zastanawiało mnie jednak, czy umiłowanie do kłótni na ogromną skalę z własnym rodzeństwem też były dziedziczone w ich rodzinie.
-Tess, wybierasz się gdzieś?-moje rozmyślania przerwał Evan, obserwujący mnie od kiedy zbiegłam po schodach w kurtce i z torbą. Spojrzałam na niego.
-Idę się zobaczyć z Wrenem. To chyba nie jest zabronione?-uniosłam brew, krzywiąc się. Ostatnio liczba zakazów i nakazów zwiększyła się niemiłosiernie.
-To nie ma znaczenia. Louise zwołała zebranie, zaczyna się za dziesięć minut. Wszyscy woleliby, żebyś się na nim pojawiła. Przełóż spotkanie z Wrenem, zawiozę cię później.-obiecał. Zmarszczyłam brwi.
-Spotkanie dotyczące... czego?-spytałam niepewnie. Evan wzruszył ramionami.
-Za chwilę się dowiemy.
W tym momencie po schodach zbiegła Louise. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i spojrzała na Evana. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ta dwójka coś ukrywa, kombinuje. Odchrząknęłam. Evan posłał mi rozbawione spojrzenie.
-Napisałaś już do Wrena?-spytał. Miałam ochotę walnąć się w głowę. Jak mogłam zapomnieć? Wyciągnęłam telefon i napisałam krótkiego smsa do Wrena z prośbą o przesunięcie spotkania na późniejszą godzinę. Zgodził się.
-Dobra, wszystko uzgodnione. Louise, z łaski swojej, wyjawisz mi teraz powód, dla którego zwołałaś zebranie?-miałam nadzieję, że wszystko minie jak najszybciej, żebym mogła spotkać się z Wrenem.
Louise tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wskazała głową na salę konferencyjną, a potem ruszyła w jej stronę. Chcąc, nie chcąc, poszłam za nią.
-Czy mi się zdawało, czy widziałam Florence Fitzgerald wychodzącą z twojego mieszkania?-spojrzałam na Wrena pytająco, rzucając torbę na podłogę w przedpokoju. W głębi duszy poczułam małe ukłucie... zazdrości? Nie, nie możliwe. Wren był przyjacielem i to wszystko. A jednak, ukłucie było prawdziwe.
-Nie zdawało ci się.-Wren przytulił mnie na przywitanie. Zawsze był ze mną w stu procentach szczery i ja starałam się być szczera w stosunku do niego. Ale niektórych rzeczy po prostu nie mogłam mu powiedzieć. Na przykład wyjawić planu Louise dotyczącego zniszczenia Liverpoolskiego domu Aarona i pojmania najważniejszych ludzi tam mieszkających... w tym Gabriela i Florence. Cała akcja miała odbyć się dopiero za przynajmniej dwa tygodnie, więc na razie byłam spokojna. Mojemu bratu nic nie groziło. A Florence? Cóż, skoro chodziła do Wrena, to chyba też była bezpieczna, prawda?
-Jest jakiś konkretny powód, dla którego tu przebywała?-udało mi się zachować spokojny i zrelaksowany ton głosu. Jakby to nie było nic ważnego. Bo przecież teoretycznie nie było.
-Ma problemy z Gabrielem i Aaronem. To musi pozostać między nami, ale... Lou wykasowała siebie ze wspomnień twojego brata. Florence to bardzo przeżywa, a ja staram się jej pomóc. Byłem kiedyś w pewnym sensie jej aniołem stróżem, więc nadal mogę to robić.
-A co z Louise?-spytałam.-Co z jej aniołem stróżem?
-Ona swojego zabiła.-Wren powiedział to bez mrugnięcia okiem. Nadal miał za złe Lou, że zamordowała jego przyjaciela.
-To nie fair. Powinieneś dbać o nie obie.-spojrzałam na niego oskarżycielsko. Wren się skrzywił.
-Nie zamierzam dbać o dziewczynę, która jest zła do szpiku kości. Tess, twój najstarszy brat zmienił się nie do poznania, bo Louise Tempest wymazała mu siebie ze wspomnień. Wiesz co on teraz czuje? Jest zakochany, ale nie wie w kim! Odczuwa pustkę w środku tak silną, że chwyta się wszystkiego, żeby ją zapełnić, a to i tak będzie za mało! Dopóki nie pozna znów Louise, będzie z nim źle. Bardzo źle.-Wren był wkurzony. I to porządnie. Rozdziawiłam usta. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. W pewnym sensie starałam się zrozumieć Louise. Jednak z drugiej strony, byłam na nią zła. Nie wiem czy na szczęście, czy nieszczęście, ale ta pierwsza strona wygrała.
-Zmieńmy temat. Jestem pewna, że Louise ma jakiś konkretny powód, aby... robić to, co robi.-starałam się delikatnie zakończyć sprawę. Nie chciałam kłócić się z Wrenem.-Masz jakiś kontakt z Lyn?
-Czemu pytasz? Przecież w pewnym sensie z nią mieszkasz.-zauważył, marszcząc czoło.
-Ale z nią nie rozmawiam. Jakbyś nie pamiętał, nienawidzi nas.
-No tak.-skrzywił się.-I dlatego ja też nie mam z nią kontaktu.
Zapadła cisza. Nie wiedziałam co jeszcze powiedzieć. Na szczęście Wren rzucił luźno uwagę na temat jakiegoś filmu i postanowiliśmy go obejrzeć. Potem było już trochę lepiej. Spędziliśmy ten czas naprawdę dobrze, jakby nigdy nie było tej rozmowy.
Jednak w nocy ciągle o niej myślałam. Nie potrafiłam przez to zasnąć, targana wyrzutami sumienia. Może powinnam się zgodzić z Wrenem i wesprzeć mojego brata, a nie Lou?
Najwyraźniej nie tylko ja miałam problemy z zaśnięciem. Drzwi do mojego pokoju otworzyły się cicho. Natychmiast się podniosłam.
-Kto tam?-wyszeptałam, starając się powstrzymać drżenie głosu. Żałowałam, że spałam na środku ogromnego łóżka, bo musiałam się rzucić do lampki nocnej. Kiedy żarówka wprowadziła trochę światła do pokoju, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
-Co ty tu robisz?-spytałam cicho, zszokowana.
-Ja... przyszłam z tobą porozmawiać.-Lynette stała na środku mojego pokoju, w koszuli nocnej. Przygryzała wargę.-Przepraszam. Zareagowałam... nieodpowiednio. Zależy mi na tobie, Tess. Nie chciałam cię wtedy zranić, a skończyło się jeszcze gorzej. Przepraszam.
Odwróciła się i zaczęła zmierzać do wyjścia.
-Zaczekaj.-poprosiłam.-Nie masz za co przepraszać, Lyn. Ja... mnie też na tobie zależy. Bardzo.-powiedziałam te słowa, wychodząc z łóżka. Lyn odwróciła się i zmarszczyła brwi.
-Zraniłam cię. Dwa razy.-przypomniała mi. Podeszłam do niej jeszcze bliżej i położyłam jej dłoń na policzku.
-To nic nie zmienia.
Lynette przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała. I to nie był jeden z tych czułych, delikatnych pocałunków, jakimi żegna się kogoś lub wita. To był jeden z tych namiętnych, pełnych miłości pocałunków, po których nie dało się nie odczuwać pożądania. Pociągnęłam ją w stronę łóżka. Chciałam tego. Chciałam kochać Lynette Martin i chciałam się z nią kochać. Nie miałam co do tego wątpliwości.
środa, 12 marca 2014
Rozdział LXVII - Florence.
Swoim oświadczeniem wywołałam nie lada zamieszanie. Oczywiście było mi to na rękę. Spacerowałam ulicami wraz z Alex i całym uzbrojeniem. Udało mi się złapać jednego z ludzi Carlise'a i dwoje przypadkowych cywilów.
-Poważnie chcesz zabić swoją siostrę? - było to pierwsze pytanie jakie zadała mi Alex, do tej pory milczała.
-Moja siostra nie walczyła przeciwko mnie. - odpowiadam. -Moja siostra nie wymazałaby Gabrielowi wspomnień. Gabriel jest cholernym dupkiem teraz. W pewnym sensie, jej się prawie udało mnie zniszczyć. Nie mam jej, straciłam Evana, swojego Gabriela i nie mogę wyjść na ulicę bez strachu czy ktoś mnie nie zabije. Straciłam ją trzy razy. Mam dość bycia słabą Florence. Myślałam że ją odzyskałam. Po czym dwa razy ją straciłam. To nie jest sprawiedliwe.
-Musi ci być ciężko.-posmutniała.
I było. Moje złamane serce doskwierało jak cholera. Płakałam jak nikt nie widział. Nawet Aaron sądził, że zemsta przysłoniła mi wszystko. Chciałam ją tylko odzyskać. Chciałam się pozbyć Carlise'a. Może gdyby On zginął, może było by inaczej. Muszę się pozbierać i zacząć myśleć nad planem. Nad pozbyciem się Carlise'a, odzyskaniem wspomnień Gabriela. A potem muszę się odsunąć, to mi najlepiej wychodziło. Mogłabym wyjechać do krajów trzeciego świata i zająć się czymś pożytecznym. Moja moc by mi w tym pomogła.
-Nasza zmiana się skończyła. - powiedziałam, spoglądając na zegarek.
-Wracasz ze mną? - pyta a ja zaprzeczam. Żegnam się z Alex i idę do swojego domu. Wchodzę do garażu i odsłaniam jednego z moich ścigaczy. Ubieram kurtkę, wsiadam na motor i ruszam w stronę Formby.
Stoję na podwórku w moim starym domu. Tu wszystko się zaczęło. Moja przyjaźń z Louise. Nasza magia. Mój pierwszy pocałunek z Evanem. Przerywam swoje myśli które napawają mnie smutkiem i ruszam na strych. Klękam i zaczynam stukać w podłogę. Zapewne wyglądało to dziwnie i nieco zabawnie ale szukałam mojej skrytki. W końcu usłyszałam głuche puknięcie. Odchylam deskę i widzę swoje zdobycze. Stary pamiętnik, portfel z myszką, zdjęcie sześcioletniej Florence i Louise, misia-pysia i w końcu księgę czarów. Znalazłam ją podczas ferii zimowych, kiedy byłam jedenastolatką. Czary w niej ukryte przeraziły mnie więc schowałam ją i nikomu o niej nie powiedziałam. Spakowałam wszystkie te rzeczy i zeszłam na dół. Moją uwagę przykuła bluza wisząca na krześle. Od razu ją poznałam. Należała do Evana. Musiał ją zostawić kiedy był tu ostatni raz. Podniosłam ją z krzesła i powąchałam. Pachniała nim. Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Było to jedyne miejsce w którym mogłabym być sobą. Wrzuciłam bluzę do torby i postanowiłam wrócić do Liverpoolu. Leżałam na łóżku i przeglądałam księgę. Znalazłam ciekawe zaklęcie które mogłoby pomóc rozwiązać mi problem mocy. Usłyszałam pukanie i do pokoju wszedł Gabriel.
-Ty w łóżku? Myślałem, że pójdziemy się gdzieś zabawić czy coś. - rzucił się obok mnie. - Chyba, że masz ochotę na innego typu zabawy.
-Gabriel. - warknęłam ostrzegawczo. -Daruj sobie, nie jestem zainteresowana.
-Powinnaś zapomnieć o Evanie i iść dalej. Przecież mój brat to kompletny kretyn. - wzrusza ramionami.
-Wiesz, dziś wieczorem jestem zajęta. Idź z Alex. - odpowiadam wkurzona. Gabriel wzrusza ramionami i wychodzi. Sięgam po telefon. Żadnych wiadomości od Evana i Louise. Zbieram potrzebne do rytuału i zbiegam na dół. Rzucam torbę pod drzwi i wpadam wprost na Aarona.
-Gabriel i Alex wyszli właśnie.
-To dobrze. - uśmiechnęłam się. -Ja jadę koleżance podwieźć parę rzeczy i odwiedzę może Christiana i chłopaków.
-Między nami w porządku? -rzuca nagle.
-Mieliśmy parę spięć i musimy to wyjaśnić. - odpowiedziałam. - Ale nie teraz.
Odwróciłam się w stronę kiedy Aaron złapał mnie za rękę, przyciągną do siebie i pocałował. Odwzajemniłam pocałunek, chociaż i tak wciąż myślałam o Evanie.
-Wrócę niebawem. - odpowiedziałam i wybiegłam z domu. Wsiadłam do auta i uderzyłam kierownicę. Jedynym mężczyzną jakiego pragnę jest Evan. To nie Paryż, żebym mogła udawać, że go nie ma. Przeklinam się w myślach. Nie mogę przestać myśleć o nikim innym tylko o Evanie i Louise. Zdrada siostry boli bardziej niż złamane serce. Ale muszę przestać. Muszę. Louise zmieniła się. Jest żądną władzy harpią. Fakt, że jesteśmy ze sobą spokrewnione nie robi na niej wrażenia. Teraz muszę tylko uratować Gabriela i pozostałą część rodziny. Ocieram łzy i poprawiam makijaż. W końcu odpalam silnik i wyjechałam. Jadę na totalne pustkowie. Kiedy dojechałam na miejsce, rzuciłam zaklęcie sprawdzające czyjąś obecność na najbliższe pięć kilometrów. Byłam sama. Wyjęłam nóż z torby i zaczęłam kreślić pentagram na ziemi. W jego środku ustawiłam mały ołtarzyk a wokół ustawiłam świece. W końcu wszystko było gotowe. Rozcięłam swoją dłoń i upuściłam swojej krwi na środek. Zaklęcie było napisane łaciną. Całe szczęście Cameron zmusił mnie do letniego kursu łaciny przez co nie sprawiała mi ona większych problemów.
-Suffectis sanguine, et pulvis eorum adhibitis ad ministerium suum. Elementum phasmatis resuscitare mortuos, et pone me ut ante par. -rzucam zaklęcie. Po chwili czuję paraliż własnego ciała. Nie jestem pewna czy kiedyś samodzielnie używałam tak potężnej magi. A potem zemdlałam...
-Poważnie chcesz zabić swoją siostrę? - było to pierwsze pytanie jakie zadała mi Alex, do tej pory milczała.
-Moja siostra nie walczyła przeciwko mnie. - odpowiadam. -Moja siostra nie wymazałaby Gabrielowi wspomnień. Gabriel jest cholernym dupkiem teraz. W pewnym sensie, jej się prawie udało mnie zniszczyć. Nie mam jej, straciłam Evana, swojego Gabriela i nie mogę wyjść na ulicę bez strachu czy ktoś mnie nie zabije. Straciłam ją trzy razy. Mam dość bycia słabą Florence. Myślałam że ją odzyskałam. Po czym dwa razy ją straciłam. To nie jest sprawiedliwe.
-Musi ci być ciężko.-posmutniała.
I było. Moje złamane serce doskwierało jak cholera. Płakałam jak nikt nie widział. Nawet Aaron sądził, że zemsta przysłoniła mi wszystko. Chciałam ją tylko odzyskać. Chciałam się pozbyć Carlise'a. Może gdyby On zginął, może było by inaczej. Muszę się pozbierać i zacząć myśleć nad planem. Nad pozbyciem się Carlise'a, odzyskaniem wspomnień Gabriela. A potem muszę się odsunąć, to mi najlepiej wychodziło. Mogłabym wyjechać do krajów trzeciego świata i zająć się czymś pożytecznym. Moja moc by mi w tym pomogła.
-Nasza zmiana się skończyła. - powiedziałam, spoglądając na zegarek.
-Wracasz ze mną? - pyta a ja zaprzeczam. Żegnam się z Alex i idę do swojego domu. Wchodzę do garażu i odsłaniam jednego z moich ścigaczy. Ubieram kurtkę, wsiadam na motor i ruszam w stronę Formby.
Stoję na podwórku w moim starym domu. Tu wszystko się zaczęło. Moja przyjaźń z Louise. Nasza magia. Mój pierwszy pocałunek z Evanem. Przerywam swoje myśli które napawają mnie smutkiem i ruszam na strych. Klękam i zaczynam stukać w podłogę. Zapewne wyglądało to dziwnie i nieco zabawnie ale szukałam mojej skrytki. W końcu usłyszałam głuche puknięcie. Odchylam deskę i widzę swoje zdobycze. Stary pamiętnik, portfel z myszką, zdjęcie sześcioletniej Florence i Louise, misia-pysia i w końcu księgę czarów. Znalazłam ją podczas ferii zimowych, kiedy byłam jedenastolatką. Czary w niej ukryte przeraziły mnie więc schowałam ją i nikomu o niej nie powiedziałam. Spakowałam wszystkie te rzeczy i zeszłam na dół. Moją uwagę przykuła bluza wisząca na krześle. Od razu ją poznałam. Należała do Evana. Musiał ją zostawić kiedy był tu ostatni raz. Podniosłam ją z krzesła i powąchałam. Pachniała nim. Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Było to jedyne miejsce w którym mogłabym być sobą. Wrzuciłam bluzę do torby i postanowiłam wrócić do Liverpoolu. Leżałam na łóżku i przeglądałam księgę. Znalazłam ciekawe zaklęcie które mogłoby pomóc rozwiązać mi problem mocy. Usłyszałam pukanie i do pokoju wszedł Gabriel.
-Ty w łóżku? Myślałem, że pójdziemy się gdzieś zabawić czy coś. - rzucił się obok mnie. - Chyba, że masz ochotę na innego typu zabawy.
-Gabriel. - warknęłam ostrzegawczo. -Daruj sobie, nie jestem zainteresowana.
-Powinnaś zapomnieć o Evanie i iść dalej. Przecież mój brat to kompletny kretyn. - wzrusza ramionami.
-Wiesz, dziś wieczorem jestem zajęta. Idź z Alex. - odpowiadam wkurzona. Gabriel wzrusza ramionami i wychodzi. Sięgam po telefon. Żadnych wiadomości od Evana i Louise. Zbieram potrzebne do rytuału i zbiegam na dół. Rzucam torbę pod drzwi i wpadam wprost na Aarona.
-Gabriel i Alex wyszli właśnie.
-To dobrze. - uśmiechnęłam się. -Ja jadę koleżance podwieźć parę rzeczy i odwiedzę może Christiana i chłopaków.
-Między nami w porządku? -rzuca nagle.
-Mieliśmy parę spięć i musimy to wyjaśnić. - odpowiedziałam. - Ale nie teraz.
Odwróciłam się w stronę kiedy Aaron złapał mnie za rękę, przyciągną do siebie i pocałował. Odwzajemniłam pocałunek, chociaż i tak wciąż myślałam o Evanie.
-Wrócę niebawem. - odpowiedziałam i wybiegłam z domu. Wsiadłam do auta i uderzyłam kierownicę. Jedynym mężczyzną jakiego pragnę jest Evan. To nie Paryż, żebym mogła udawać, że go nie ma. Przeklinam się w myślach. Nie mogę przestać myśleć o nikim innym tylko o Evanie i Louise. Zdrada siostry boli bardziej niż złamane serce. Ale muszę przestać. Muszę. Louise zmieniła się. Jest żądną władzy harpią. Fakt, że jesteśmy ze sobą spokrewnione nie robi na niej wrażenia. Teraz muszę tylko uratować Gabriela i pozostałą część rodziny. Ocieram łzy i poprawiam makijaż. W końcu odpalam silnik i wyjechałam. Jadę na totalne pustkowie. Kiedy dojechałam na miejsce, rzuciłam zaklęcie sprawdzające czyjąś obecność na najbliższe pięć kilometrów. Byłam sama. Wyjęłam nóż z torby i zaczęłam kreślić pentagram na ziemi. W jego środku ustawiłam mały ołtarzyk a wokół ustawiłam świece. W końcu wszystko było gotowe. Rozcięłam swoją dłoń i upuściłam swojej krwi na środek. Zaklęcie było napisane łaciną. Całe szczęście Cameron zmusił mnie do letniego kursu łaciny przez co nie sprawiała mi ona większych problemów.
-Suffectis sanguine, et pulvis eorum adhibitis ad ministerium suum. Elementum phasmatis resuscitare mortuos, et pone me ut ante par. -rzucam zaklęcie. Po chwili czuję paraliż własnego ciała. Nie jestem pewna czy kiedyś samodzielnie używałam tak potężnej magi. A potem zemdlałam...
poniedziałek, 3 marca 2014
Rozdział LXVI - Louise
Hej :* Słówko ode mnie, tak na początek. Uno, dawno Was tu nie było. Dwa, jeśli ktoś bardzo tęskni za Lynette, Tessą i Wrenem, to niech da znać. Do ich wątku wrócę niedługo. Całusy xxxx.
____________________________________
Niektórzy mówią, że ludzie nie płaczą dlatego, że są słabi, ale dlatego, że byli silni zbyt długo. Ja uważam, że to bzdury. Uważam, że płacz jest moją słabością, której nie potrafię się pozbyć, której nienawidzę. Ale jest częścią mnie. Moja mama, prawdziwa mama, nie Isleen, zawsze mówiła mi, że płaczę, bo jestem wrażliwa. Problem polegał tylko na tym, że byłam wrażliwa nie na krzywdę ludzką, lecz na własną. Byłam zapatrzoną w siebie dziewczynką, której wszystko przychodziło zbyt łatwo. I tym razem też tak było.
Tylko że tym razem, zamierzałam to wykorzystać przeciwko całemu światu.
Ranek po imprezie był prawdopodobnie najcięższym przebudzeniem w moim życiu. Musiałam otworzyć oczy ze świadomością, że Gabriel mnie nie pamięta, a Florence mnie nienawidzi. Evan chyba musiał mieć podobne odczucia. Zasnęliśmy w moim łóżku, leżąc obok siebie, będąc dla siebie wsparciem. Gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedział, że Evan Dekker, smutny emo chłopiec, kręcący się wokół mojej siostry, zostanie najbliższą mi osobą i moim najlepszym przyjacielem, kazałabym mu odstawić prochy. A teraz proszę - Evan był jedyną osobą, która mnie rozumiała.
Podniosłam się i rozejrzałam się po pokoju. Delikatne światło wpadało przez okna, zapowiadając ciepły (oczywiście, jak na luty) dzień. Evan jeszcze spał i nie zamierzałam mu przeszkadzać. Wstałam i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i stanęłam przed lustrem. Zauważyłam, że czarna plama, którą miałam na plecach stała się większa. Ale może mi się zdawało.
Zeszłam na dół. Carlisle zmierzył mnie wzrokiem.
-Powróciłaś do swojego wyglądu, jak widzę.-stwierdził obojętnie. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do stołu. Nalałam sobie soku pomarańczowego i wypiłam duży łyk, zanim się odezwałam.
-W połowie imprezy, chociaż Florence rozpoznała mnie już na początku. Na twoim miejscu zwiększyłabym patrole, bo moja kochana siostrzyczka może mnie nienawidzić.-oznajmiłam to z taki spokojem, jakbym przypominała mu, że nie ma mleka w domu.
-Ma konkretny powód, czy to tylko twoje przypuszczenia?-Carlisle uniósł brew.
-Ma więcej - dowód.-odezwała się Tessa, schodząc na dół i siadając koło nas.-Odwiedziła wczoraj moich rodziców.-Tessa zwróciła się teraz do mnie.-Kazała ci przekazać, że stworzyłaś potwora, a ona zamierza go przeciwko tobie wykorzystać. Słowa potwór użyła chyba pięć razy w ciągu dziesięciu minut.
-Oh.-mruknęłam, nie przejmując się tym za bardzo.-No cóż, cała Florence ze swoją skłonnością do dramatyzowania. To już się robi nudne.
-Louise, co ty zrobiłaś?-Carlisle nie zamierzał odpuścić. Wywróciłam oczami, nakładając sobie jajecznicę.
-Wykasowałam siebie ze wspomnień Gabriela Dekkera. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.-spojrzałam Carlislowi w oczy. A on tylko skinął głową. Wstałam od stołu zaraz po zjedzonym śniadaniu.
-Gdzie idziesz?-spytała Tessa, patrząc na mnie podejrzliwie. Uśmiechnęłam się do niej.
-Zapolować na ludzi Aarona. Idziesz ze mną?
Teresa Dekker skinęła głową.
Kilku ludzi Aarona udało nam się zabić bez problemu. Podczas naszego małego polowania wymieniałyśmy tylko zdawkowe uwagi. Oprócz tego prawie nie rozmawiałyśmy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mnie obwinia za to, co zrobiłam Gabrielowi. Potem stwierdziłam, że mam to gdzieś. Zepchnięcie uczuć i sentymentów na bok było najlepszą podjętą przeze mnie decyzją od miesięcy. Znów mogłam się skupić na moim planie, nie będąc rozpraszaną przez nikogo.
-Ona cię nienawidzi.-powiedziała cicho Tessa, kiedy wracałyśmy. Spojrzałam na nią obojętnym wzrokiem, chociaż wiedziałam, że gdyby popatrzyła dłużej w moje oczy, zobaczyłaby mój smutek.
-Wiem. To dobrze. Tak będzie dla niej lepiej.-stwierdziłam spokojnie. Tessa nie mogła być wprowadzona w mój plan. I tak dużo ryzykowałam, mówiąc Evanowi. Ale miałam wrażenie, że ta informacja go zmieniła... jakby znalazł sobie jakiś cel, do którego musi dążyć.
-Lepiej? To, że one cię nienawidzi, nie znaczy, że jej to nie boli.-dziewczyna stanęła w obronie mojej bliźniaczki.
-Przejdzie jej. Zawsze w końcu jej przechodzi.-mruknęłam, wspominając naszą wielką kłótnię sprzed czterech lat. Tak, Florence przeszło. Jej ból zniknął, została tylko nienawiść. Tym razem miało być tak samo, tylko na większą skalę.
-Co się stało wtedy, w Formby? Za co Florence cię zostawiła, a Wren znienawidził?-Tessa przyglądała mi się uważnie. Zamknęłam oczy, przywołując obrazy. Czarno-czerwone błyski i chłopak upadający na ziemię. Flo podbiegająca do niego i mówiąca, że jest martwy. Moje zaciśnięte pięści i ta ogromna chęć, żeby Flo nie znienawidziła mnie teraz... jeszcze nie. Dopiero jak pozbędziemy się ciała. Dzisiaj zastanawiałam się, czy to też była magia.
-Zabiłam chłopaka, który kręcił się przy Flo. On... chyba jej się podobał. Przyszedł kiedyś do mojego domu, kiedy byłyśmy same z Flo. Zaczął coś mówić. Nawet nie pamiętam co. Chyba coś o radzie i o tym, że powinnyśmy jechać z nim. Florence była na niego zła, że każe jej wyjeżdżać bez wyjaśnienia... Ale ja byłam jeszcze bardziej wkurzona. Nie panowałam nad gniewem. Nagle coś wybuchło, a on leżał na ziemi martwy.-mówiłam cicho, jakbym bała się, że to dotrze do nieodpowiednich uszu.-Potem dowiedziałam się, że on nas chronił. Razem z Wrenem Martinem. Popełniłam błąd i potrafiłam się do tego przyznać przed sobą i... pewną osobą. Ona mi pomogła. Opanowałam moc, gniew, wszystko.-spojrzałam na Tessę. Nigdy nie łączyły mnie z nią bliskie kontakty. Ot, była siostrą mojego niemalże-chłopaka i niemalże-dziewczyną mojej najlepszej przyjaciółki. A jednak, teraz potrafiłam się przed nią otworzyć, przyznać do czegoś, czego niegdyś żałowałam.
-Wren ci kiedyś wybaczy, wiesz o tym. Dla mnie, dla Lynette i przede wszystkim, dla siebie.-popatrzyła na mnie dużymi, szarozielonymi oczami. Dokładnie takie same miał Gabriel. Byli do siebie niesamowicie podobni. Najwyraźniej odziedziczyli urodę po matce. Evan zdecydowanie bardziej przypominał czarnowłosego Roberta, przynajmniej z wyglądu. Wewnętrznie... cóż, nie znałam Melissy na tyle, żeby to ocenić.-A Florence cię kocha, jesteś jej siostrą. Kiedyś zrozumie czemu to wszystko robisz.
-Kiedyś. Kiedy będę umierać, nadziana na jej nóż.-zaśmiałam się sucho.
-To niesprawiedliwe.-powiedziała cicho dziewczyna.-Wojna sprawia, że siostry i bracia walczą przeciw sobie, że ojciec i syn rywalizują o władzę. Nie ma w tym żadnej miłości, ani lojalności. Niczego pozytywnego.
-Nie dziw się, Tess.-nacisnęłam guzik od windy.-Wszyscy chcą rządzić światem. I dla tronu są w stanie pokroić własne dzieci.
Tessa nie odpowiedziała. W milczeniu weszłyśmy do windy i bez słowa dojechałyśmy na właściwe piętro. Poszłam do swojej sypialni, zostawiając Tessę na dole. Na schodach minęłam Cedrica, który zapytał mnie o kilka spraw związanych z naszym dzisiejszym patrolem. Udzieliłam mu krótkich odpowiedzi, marząc tylko o ciepłym prysznicu.
Kiedy już spełniłam to marzenie, poszłam poszukać Evana. Nie było go ani w mojej sypialni, ani w jego. Obeszłam praktycznie cały penthouse i wypytałam prawie każdego "domownika" o miejsce pobytu przyjaciela, ale nikt nic nie wiedział. Wyciągnęłam w końcu telefon i zadzwoniłam do niego - włączyła się poczta głosowa. Zaczęłam się martwić. Skupiłam swoje myśli na konkretnym miejscu i teleportowałam się do mieszkania, które jeszcze niedawno dzielił ze swoim bratem. Chciałam się rozejrzeć po mieszkaniu, kiedy usłyszałam niedwuznaczne głosy dochodzące z sypialni Gabriela. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Nie sądziłam, że Gabe może tutaj być o tej porze. Skupiłam się i po chwili stałam już w mojej własnej sypialni, w domu, w którym jeszcze niedawno odbywała się dzika impreza. Usiadłam na łóżku i starałam się opanować. Zapomnieć o emocjach, tak jak Gabriel zapomniał o mnie. Ale to nie było takie proste. I wtedy mnie oświeciło.
Sięgnęłam pod łóżko i wyciągnęłam spod materaca księgę czarów. Dotyczyła ona tylko i wyłącznie czarnej magii. Kiedyś wspomniałam o niej Florence, ale nie rozmawiałyśmy o tym dużo. Dzień przed zabiciem przyjaciela Wrena ćwiczyłam zaklęcia z tej właśnie księgi. Nie wiedziałam, czy to miało coś wspólnego. Przewertowałam lekturę i znalazłam odpowiednie zaklęcie.
-Defectus adfectu...-wyszeptałam i zaczęłam powtarzać te słowa w kółko i bez przerwy, skupiając się na moich uczuciach do Gabriela i Florence... Dopóki nie zadziałało. W ostatniej chwili dopadły mnie wątpliwości. Dam sobie radę bez tego, pomyślałam. Ale było już za późno. Na najbliższy miesiąc miałam stracić wszelkie uczucia względem dwóch najbliższych mi osób.
____________________________________
Niektórzy mówią, że ludzie nie płaczą dlatego, że są słabi, ale dlatego, że byli silni zbyt długo. Ja uważam, że to bzdury. Uważam, że płacz jest moją słabością, której nie potrafię się pozbyć, której nienawidzę. Ale jest częścią mnie. Moja mama, prawdziwa mama, nie Isleen, zawsze mówiła mi, że płaczę, bo jestem wrażliwa. Problem polegał tylko na tym, że byłam wrażliwa nie na krzywdę ludzką, lecz na własną. Byłam zapatrzoną w siebie dziewczynką, której wszystko przychodziło zbyt łatwo. I tym razem też tak było.
Tylko że tym razem, zamierzałam to wykorzystać przeciwko całemu światu.
Ranek po imprezie był prawdopodobnie najcięższym przebudzeniem w moim życiu. Musiałam otworzyć oczy ze świadomością, że Gabriel mnie nie pamięta, a Florence mnie nienawidzi. Evan chyba musiał mieć podobne odczucia. Zasnęliśmy w moim łóżku, leżąc obok siebie, będąc dla siebie wsparciem. Gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedział, że Evan Dekker, smutny emo chłopiec, kręcący się wokół mojej siostry, zostanie najbliższą mi osobą i moim najlepszym przyjacielem, kazałabym mu odstawić prochy. A teraz proszę - Evan był jedyną osobą, która mnie rozumiała.
Podniosłam się i rozejrzałam się po pokoju. Delikatne światło wpadało przez okna, zapowiadając ciepły (oczywiście, jak na luty) dzień. Evan jeszcze spał i nie zamierzałam mu przeszkadzać. Wstałam i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i stanęłam przed lustrem. Zauważyłam, że czarna plama, którą miałam na plecach stała się większa. Ale może mi się zdawało.
Zeszłam na dół. Carlisle zmierzył mnie wzrokiem.
-Powróciłaś do swojego wyglądu, jak widzę.-stwierdził obojętnie. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do stołu. Nalałam sobie soku pomarańczowego i wypiłam duży łyk, zanim się odezwałam.
-W połowie imprezy, chociaż Florence rozpoznała mnie już na początku. Na twoim miejscu zwiększyłabym patrole, bo moja kochana siostrzyczka może mnie nienawidzić.-oznajmiłam to z taki spokojem, jakbym przypominała mu, że nie ma mleka w domu.
-Ma konkretny powód, czy to tylko twoje przypuszczenia?-Carlisle uniósł brew.
-Ma więcej - dowód.-odezwała się Tessa, schodząc na dół i siadając koło nas.-Odwiedziła wczoraj moich rodziców.-Tessa zwróciła się teraz do mnie.-Kazała ci przekazać, że stworzyłaś potwora, a ona zamierza go przeciwko tobie wykorzystać. Słowa potwór użyła chyba pięć razy w ciągu dziesięciu minut.
-Oh.-mruknęłam, nie przejmując się tym za bardzo.-No cóż, cała Florence ze swoją skłonnością do dramatyzowania. To już się robi nudne.
-Louise, co ty zrobiłaś?-Carlisle nie zamierzał odpuścić. Wywróciłam oczami, nakładając sobie jajecznicę.
-Wykasowałam siebie ze wspomnień Gabriela Dekkera. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.-spojrzałam Carlislowi w oczy. A on tylko skinął głową. Wstałam od stołu zaraz po zjedzonym śniadaniu.
-Gdzie idziesz?-spytała Tessa, patrząc na mnie podejrzliwie. Uśmiechnęłam się do niej.
-Zapolować na ludzi Aarona. Idziesz ze mną?
Teresa Dekker skinęła głową.
Kilku ludzi Aarona udało nam się zabić bez problemu. Podczas naszego małego polowania wymieniałyśmy tylko zdawkowe uwagi. Oprócz tego prawie nie rozmawiałyśmy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mnie obwinia za to, co zrobiłam Gabrielowi. Potem stwierdziłam, że mam to gdzieś. Zepchnięcie uczuć i sentymentów na bok było najlepszą podjętą przeze mnie decyzją od miesięcy. Znów mogłam się skupić na moim planie, nie będąc rozpraszaną przez nikogo.
-Ona cię nienawidzi.-powiedziała cicho Tessa, kiedy wracałyśmy. Spojrzałam na nią obojętnym wzrokiem, chociaż wiedziałam, że gdyby popatrzyła dłużej w moje oczy, zobaczyłaby mój smutek.
-Wiem. To dobrze. Tak będzie dla niej lepiej.-stwierdziłam spokojnie. Tessa nie mogła być wprowadzona w mój plan. I tak dużo ryzykowałam, mówiąc Evanowi. Ale miałam wrażenie, że ta informacja go zmieniła... jakby znalazł sobie jakiś cel, do którego musi dążyć.
-Lepiej? To, że one cię nienawidzi, nie znaczy, że jej to nie boli.-dziewczyna stanęła w obronie mojej bliźniaczki.
-Przejdzie jej. Zawsze w końcu jej przechodzi.-mruknęłam, wspominając naszą wielką kłótnię sprzed czterech lat. Tak, Florence przeszło. Jej ból zniknął, została tylko nienawiść. Tym razem miało być tak samo, tylko na większą skalę.
-Co się stało wtedy, w Formby? Za co Florence cię zostawiła, a Wren znienawidził?-Tessa przyglądała mi się uważnie. Zamknęłam oczy, przywołując obrazy. Czarno-czerwone błyski i chłopak upadający na ziemię. Flo podbiegająca do niego i mówiąca, że jest martwy. Moje zaciśnięte pięści i ta ogromna chęć, żeby Flo nie znienawidziła mnie teraz... jeszcze nie. Dopiero jak pozbędziemy się ciała. Dzisiaj zastanawiałam się, czy to też była magia.
-Zabiłam chłopaka, który kręcił się przy Flo. On... chyba jej się podobał. Przyszedł kiedyś do mojego domu, kiedy byłyśmy same z Flo. Zaczął coś mówić. Nawet nie pamiętam co. Chyba coś o radzie i o tym, że powinnyśmy jechać z nim. Florence była na niego zła, że każe jej wyjeżdżać bez wyjaśnienia... Ale ja byłam jeszcze bardziej wkurzona. Nie panowałam nad gniewem. Nagle coś wybuchło, a on leżał na ziemi martwy.-mówiłam cicho, jakbym bała się, że to dotrze do nieodpowiednich uszu.-Potem dowiedziałam się, że on nas chronił. Razem z Wrenem Martinem. Popełniłam błąd i potrafiłam się do tego przyznać przed sobą i... pewną osobą. Ona mi pomogła. Opanowałam moc, gniew, wszystko.-spojrzałam na Tessę. Nigdy nie łączyły mnie z nią bliskie kontakty. Ot, była siostrą mojego niemalże-chłopaka i niemalże-dziewczyną mojej najlepszej przyjaciółki. A jednak, teraz potrafiłam się przed nią otworzyć, przyznać do czegoś, czego niegdyś żałowałam.
-Wren ci kiedyś wybaczy, wiesz o tym. Dla mnie, dla Lynette i przede wszystkim, dla siebie.-popatrzyła na mnie dużymi, szarozielonymi oczami. Dokładnie takie same miał Gabriel. Byli do siebie niesamowicie podobni. Najwyraźniej odziedziczyli urodę po matce. Evan zdecydowanie bardziej przypominał czarnowłosego Roberta, przynajmniej z wyglądu. Wewnętrznie... cóż, nie znałam Melissy na tyle, żeby to ocenić.-A Florence cię kocha, jesteś jej siostrą. Kiedyś zrozumie czemu to wszystko robisz.
-Kiedyś. Kiedy będę umierać, nadziana na jej nóż.-zaśmiałam się sucho.
-To niesprawiedliwe.-powiedziała cicho dziewczyna.-Wojna sprawia, że siostry i bracia walczą przeciw sobie, że ojciec i syn rywalizują o władzę. Nie ma w tym żadnej miłości, ani lojalności. Niczego pozytywnego.
-Nie dziw się, Tess.-nacisnęłam guzik od windy.-Wszyscy chcą rządzić światem. I dla tronu są w stanie pokroić własne dzieci.
Tessa nie odpowiedziała. W milczeniu weszłyśmy do windy i bez słowa dojechałyśmy na właściwe piętro. Poszłam do swojej sypialni, zostawiając Tessę na dole. Na schodach minęłam Cedrica, który zapytał mnie o kilka spraw związanych z naszym dzisiejszym patrolem. Udzieliłam mu krótkich odpowiedzi, marząc tylko o ciepłym prysznicu.
Kiedy już spełniłam to marzenie, poszłam poszukać Evana. Nie było go ani w mojej sypialni, ani w jego. Obeszłam praktycznie cały penthouse i wypytałam prawie każdego "domownika" o miejsce pobytu przyjaciela, ale nikt nic nie wiedział. Wyciągnęłam w końcu telefon i zadzwoniłam do niego - włączyła się poczta głosowa. Zaczęłam się martwić. Skupiłam swoje myśli na konkretnym miejscu i teleportowałam się do mieszkania, które jeszcze niedawno dzielił ze swoim bratem. Chciałam się rozejrzeć po mieszkaniu, kiedy usłyszałam niedwuznaczne głosy dochodzące z sypialni Gabriela. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Nie sądziłam, że Gabe może tutaj być o tej porze. Skupiłam się i po chwili stałam już w mojej własnej sypialni, w domu, w którym jeszcze niedawno odbywała się dzika impreza. Usiadłam na łóżku i starałam się opanować. Zapomnieć o emocjach, tak jak Gabriel zapomniał o mnie. Ale to nie było takie proste. I wtedy mnie oświeciło.
Sięgnęłam pod łóżko i wyciągnęłam spod materaca księgę czarów. Dotyczyła ona tylko i wyłącznie czarnej magii. Kiedyś wspomniałam o niej Florence, ale nie rozmawiałyśmy o tym dużo. Dzień przed zabiciem przyjaciela Wrena ćwiczyłam zaklęcia z tej właśnie księgi. Nie wiedziałam, czy to miało coś wspólnego. Przewertowałam lekturę i znalazłam odpowiednie zaklęcie.
-Defectus adfectu...-wyszeptałam i zaczęłam powtarzać te słowa w kółko i bez przerwy, skupiając się na moich uczuciach do Gabriela i Florence... Dopóki nie zadziałało. W ostatniej chwili dopadły mnie wątpliwości. Dam sobie radę bez tego, pomyślałam. Ale było już za późno. Na najbliższy miesiąc miałam stracić wszelkie uczucia względem dwóch najbliższych mi osób.
sobota, 1 marca 2014
Rozdział LXV - Florence
Spoglądam na Gabriela i Louise. Tym razem w jej prawdziwym obliczu. Właściwie wydawało jej się, że nikt jej nie zauważył.
-Co... co wy tu robicie? -spytał zdziwiony.
-Nic ważnego. - odparłam. - Rozmawialiśmy.
Gabriel uniósł brew.
-Weź wyluzuj trochę. - odpowiedział Evan i wyszedł.
-To nie wyglądało jak rozmowa. - odpowiedział Gabriel.
Wywracam oczami ignorując stojącą nieopodal Gabriela, Louise.
-Zaćmę masz. - mruknęłam i ruszyłam do drzwi. - Idę się napić, tobie też to polecam.
Wchodzę do swojego pokoju i siadam na łóżko. Evan wchodzi po chwili i siada obok mnie. Siedzimy w milczeniu, wpatrując się w drzwi jakby oczekując, że stanie w nich rozwiązanie naszych problemów.
-Florence? - zaczyna Evan.
-Tak? - spoglądam na niego z niepewnym uśmiechem.
-Musimy zerwać.
-C..co? - przełykam ślinę. -Evan, poradzimy sobie z tym.
-Nie! -wstał. -To koniec, Florence.
-Evan! - wstała i podeszłam do niego. Odsunął się.
-Mam dość ukrywania się. Ty wracasz ode mnie i widzisz się z mężczyzną z którym sypiasz!
-Nie sypiam z Aaronem! - skrzywiłam się. - Evan, przestań. Nie myślisz jasno.
-Już od dawna myślę jasno. To koniec. Im szybciej to zaakceptujesz tym lepiej. - warknął.
-Ale to ty mnie złapałeś pod czas walentynek! - rzuciłam wściekle.
Evan wziął głęboki wdech.
-Chciałem cię jeszcze zaliczyć. - mruknął. - Ale zapomniałem, jaka ty jesteś emocjonalna. To wkurzające. Daj spokój mi i Louise. Zapomnij o nas. My jesteśmy po dobrej stronie. To, że wam nie zależy na wygranej to już wasz problem. Ja i twoja siostra mamy wyższe cele. A ty jesteś drobnym epizodem.
Spojrzał na mnie i wyszedł. Wpatrywałam się w drzwi, z uporczywą nadzieją, że to jakiś żart. Evan nie wrócił. Zbiegłam na dół i zaczęłam go szukać, lecz już go nie było. Ludzie powoli zaczęli wychodzić. I całe szczęście.
-Siedzisz jakby ci kota zamordowali. - powiedział Gabriel ze śmiechem, dołączając do mnie.
Spoglądam na niego.
-A ty co taki szczęśliwy? -spytałam zdziwiona.
-Po pierwsze, mój emo braciszek podobno znalazł sobie jakąś laskę i z nią teraz mieszka, po drugie wiesz ile panienek pcha mi się do łóżka? - siadł obok mnie. - Nie wiem dlaczego ty się smucisz. Sama możesz obracać facetami na prawo i lewo.
-A co z Louise? - spytałam cicho.
-Twoja mistyczna siostra której dalej nie poznałem? Czemu mnie o nią pytasz? -spogląda na mnie zdziwiony.
-Gabe? Ty wiesz co się dzieje?
-Tak, urządziliśmy sobie imprezę w twoim lekko opuszczonym domu, bo chcieliśmy zapomnieć o wojnie paranormalnych. Nie możemy dopuścić do władzy Carlise'a który rozdzielił cię od twoich rodziców i zabił twoją matkę. Kochanie, brałaś coś? - krzywi się.
Blednę. Gabriel wyglądał jakby ktoś zrobił mu pranie mózgu. Ostatnią osobą z którą przebywał mój brat była prawdopodobnie... moja siostra.
-Hej! Nie płącz. - powiedział Gabriel. -Znoszę z twojej strony wszystko, tylko nie płacz. Piękni ludzie nie płaczą. Nie mają powodu.
Spojrzałam na pustą kopie mojego przyjaciela.
-Jasne. - skłamałam i uśmiechnęłam się. -Pozbywamy się tych frajerów i wracamy do Aarona?
-I teraz mówisz jak moja stara Florence. - zaśmiał się. -Wprawdzie sądziłem, że rozerwę się dziś w nocy ale same pustaki tu są.
Gabriel wzdycha teatralnie. Podwożę go pod dom Aarona.
-A ty gdzie? - pyta.
-Jadę jeszcze zobaczyć co u Ali. - uśmiecham się. - Idź się połóż lepiej. Bo jak Aaron zobaczy cię w takim stanie, to każe ci czyścić lochy.
-Mamy lochy? - spytał zdziwiony. Zaśmiałam się cicho i odjechałam. Podjechałam pod rezydencję Dekkerów. Po przeszukaniu przez ochronę wpuścili mnie. Mellisa była ubrana w szlafrok a Robert wyglądał jakby dopiero wrócił.
-Coś się stało? - powiedziała Mellisa lekko wystraszona. Faktycznie, nie wyglądałam najlepiej. Makijaż mi się rozmazywał a w międzyczasie na sukienkę ubrałam zwykłą bluzę.
-Musimy porozmawiać o Gabrielu. - powiedziałam wchodząc do ich domu. Poszliśmy do salonu. Siadłam na kanapie.
-Co z Gabrielem? -zapytała zdenerwowana Mellisa.
-Pamiętam jak Robert, opowiadał mi o miłości przeznaczonej Gabrielowi a raczej o skutkach jakie pojawią się gdy on i przeznaczona mu osoba będą z tym walczyć. Wszyscy wiemy, że Gabriel oddał swoje serce... mojej siostrze. W każdym bądź razie, ona wyprała mu mózg dzisiaj. Nie pamięta Louise i stał się wrednym, snobistycznym, chamskim dupkiem. - streściłam.
-Nie masz kontaktu z siostrą? - spytała zdziwiona Mellisa.
-Moją siostrę interesuje jedynie osiągniecie władzy i mocy. Nic więcej. Jest w tym bezlitosna, bezuczuciowa i fałszywa. Ja jej nie interesuje. - spojrzałam na drzwi w których pojawiła się znikąd Tessa. - Witaj Tesso.
-A z Evanem masz kontakt? - spytała ponownie Mellisa.
-Już nie. Właściwie... stwierdził, że zależało mu tylko na współżyciu ze mną. - odpowiedziałam starając się robić dobrą minę do złej gry. Tessa i Robert spoglądali z milczeniem na mnie.
-Może Gabriel niech zamieszka z nami na jakiś czas. - zasugerowała Mell.
-Sądzę, że to nienajlepszy moment. - wzruszam ramionami. - Zamierzam przywrócić mu pamięć. Stwierdziłam, że lepiej żebyście wiedzieli o tym jaki jest teraz Gabriel. - wstałam. - Będę się zbierać.
-Odprowadzę cię. -Robert wstał i ruszył przede mną. W drzwiach spojrzałam na Tessę.
-Powiedz Louise, że stworzyła potwora a ja zamierzam wykorzystać go przeciwko niej. - mruknęłam i pobiegłam za Robertem.
-Twój ojciec i wujek mówili ostatnio, że ktoś na ciebie poluje. - powiedział kiedy staliśmy przy drzwiach.
Zaśmiałam się cicho.
-Nie pierwsi, nie ostatni. - stwierdziłam.
-Wszystko w porządku?
-Po za tym, że moja siostra zniszczyła mi przyjaciela? -spytałam z ironią. - Jasne.
-Pytam poważnie. -westchnął.
-Poważnie odpowiadam Robercie. Nie przyszłam tu po pomoc. Nie liczę na nią, bynajmniej z twojej strony. - powiedziałam i wyszłam.
Wróciłam do domu Aarona i siadłam na schodach. Poczułam znajomy zapach wody kolońskiej, owijający mnie niczym wąż. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Aarona.
-Zasnęłaś. - uśmiechnął się lekko. -Jak wracałaś akurat brałem prysznic.
Spojrzałam na niego smutno.
-Odprowadź mnie do sypialni. - mruknęłam cicho. Aaron posłusznie wypełnił moją prośbę. Wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Siadłam na łóżku obok Aarona, który czekał, aż doprowadzę się do normalności.
-Louise i Evan przyszli na impreze. Lou wykorzystała uczucia Gabriela po czym usunęła mu pamięć o samej sobie. Stworzyła potwora. Evan... przyszedł mi powiedzieć, że w sumie nic dla niego nie znaczyłam i chciał mnie zaliczyć. Prawie przyznał się, że jego ludzie stoją za zabójstwem Svena. - szepnęłam cicho. Objął mnie.
-Tak mi przykro. - spojrzał mi w oczy.
-Ale Sven... - jęknęłam.
-Był na to przygotowany. - odpowiedział cicho. -Pomścimy go.
-Aaronie?
-Tak, Flo?
-Zostań ze mną. Nie chce być sama. - powiedziałam cicho.
Położyliśmy się, objął mnie delikatnie i głaskał po włosach póki nie zasnęłam. Obudziłam się dosyć wcześnie, lecz Aarona już nie było. Spojrzałam na zegarek. Był czas porannego zebrania. Zbiegłam do sali konferencyjnej. Wszyscy żołnierze i współpracownicy Aarona, spojrzeli na mnie. Gabriela nie było, więc pewnie spał
-Przepraszam za spóźnienie. - odrzekłam. - Czy mogę coś powiedzieć?
-Jasne. -zgodził się Aaron.
-Do wczoraj miałam gdzieś całą wojnę. Ale wszystko się zmieniło kiedy moja siostra, wymazała się ze wspomnień Gabriela, tworząc jednocześnie potwora. Zamierzam się zemścić. Nie dopuścić żadnego z nich do władzy, pomścić naszych poległych przyjaciół. - zrobiłam krótką pauzę. - Zamierzam zniszczyć Louise Tempest, za wszelką cenę.
-Co... co wy tu robicie? -spytał zdziwiony.
-Nic ważnego. - odparłam. - Rozmawialiśmy.
Gabriel uniósł brew.
-Weź wyluzuj trochę. - odpowiedział Evan i wyszedł.
-To nie wyglądało jak rozmowa. - odpowiedział Gabriel.
Wywracam oczami ignorując stojącą nieopodal Gabriela, Louise.
-Zaćmę masz. - mruknęłam i ruszyłam do drzwi. - Idę się napić, tobie też to polecam.
Wchodzę do swojego pokoju i siadam na łóżko. Evan wchodzi po chwili i siada obok mnie. Siedzimy w milczeniu, wpatrując się w drzwi jakby oczekując, że stanie w nich rozwiązanie naszych problemów.
-Florence? - zaczyna Evan.
-Tak? - spoglądam na niego z niepewnym uśmiechem.
-Musimy zerwać.
-C..co? - przełykam ślinę. -Evan, poradzimy sobie z tym.
-Nie! -wstał. -To koniec, Florence.
-Evan! - wstała i podeszłam do niego. Odsunął się.
-Mam dość ukrywania się. Ty wracasz ode mnie i widzisz się z mężczyzną z którym sypiasz!
-Nie sypiam z Aaronem! - skrzywiłam się. - Evan, przestań. Nie myślisz jasno.
-Już od dawna myślę jasno. To koniec. Im szybciej to zaakceptujesz tym lepiej. - warknął.
-Ale to ty mnie złapałeś pod czas walentynek! - rzuciłam wściekle.
Evan wziął głęboki wdech.
-Chciałem cię jeszcze zaliczyć. - mruknął. - Ale zapomniałem, jaka ty jesteś emocjonalna. To wkurzające. Daj spokój mi i Louise. Zapomnij o nas. My jesteśmy po dobrej stronie. To, że wam nie zależy na wygranej to już wasz problem. Ja i twoja siostra mamy wyższe cele. A ty jesteś drobnym epizodem.
Spojrzał na mnie i wyszedł. Wpatrywałam się w drzwi, z uporczywą nadzieją, że to jakiś żart. Evan nie wrócił. Zbiegłam na dół i zaczęłam go szukać, lecz już go nie było. Ludzie powoli zaczęli wychodzić. I całe szczęście.
-Siedzisz jakby ci kota zamordowali. - powiedział Gabriel ze śmiechem, dołączając do mnie.
Spoglądam na niego.
-A ty co taki szczęśliwy? -spytałam zdziwiona.
-Po pierwsze, mój emo braciszek podobno znalazł sobie jakąś laskę i z nią teraz mieszka, po drugie wiesz ile panienek pcha mi się do łóżka? - siadł obok mnie. - Nie wiem dlaczego ty się smucisz. Sama możesz obracać facetami na prawo i lewo.
-A co z Louise? - spytałam cicho.
-Twoja mistyczna siostra której dalej nie poznałem? Czemu mnie o nią pytasz? -spogląda na mnie zdziwiony.
-Gabe? Ty wiesz co się dzieje?
-Tak, urządziliśmy sobie imprezę w twoim lekko opuszczonym domu, bo chcieliśmy zapomnieć o wojnie paranormalnych. Nie możemy dopuścić do władzy Carlise'a który rozdzielił cię od twoich rodziców i zabił twoją matkę. Kochanie, brałaś coś? - krzywi się.
Blednę. Gabriel wyglądał jakby ktoś zrobił mu pranie mózgu. Ostatnią osobą z którą przebywał mój brat była prawdopodobnie... moja siostra.
-Hej! Nie płącz. - powiedział Gabriel. -Znoszę z twojej strony wszystko, tylko nie płacz. Piękni ludzie nie płaczą. Nie mają powodu.
Spojrzałam na pustą kopie mojego przyjaciela.
-Jasne. - skłamałam i uśmiechnęłam się. -Pozbywamy się tych frajerów i wracamy do Aarona?
-I teraz mówisz jak moja stara Florence. - zaśmiał się. -Wprawdzie sądziłem, że rozerwę się dziś w nocy ale same pustaki tu są.
Gabriel wzdycha teatralnie. Podwożę go pod dom Aarona.
-A ty gdzie? - pyta.
-Jadę jeszcze zobaczyć co u Ali. - uśmiecham się. - Idź się połóż lepiej. Bo jak Aaron zobaczy cię w takim stanie, to każe ci czyścić lochy.
-Mamy lochy? - spytał zdziwiony. Zaśmiałam się cicho i odjechałam. Podjechałam pod rezydencję Dekkerów. Po przeszukaniu przez ochronę wpuścili mnie. Mellisa była ubrana w szlafrok a Robert wyglądał jakby dopiero wrócił.
-Coś się stało? - powiedziała Mellisa lekko wystraszona. Faktycznie, nie wyglądałam najlepiej. Makijaż mi się rozmazywał a w międzyczasie na sukienkę ubrałam zwykłą bluzę.
-Musimy porozmawiać o Gabrielu. - powiedziałam wchodząc do ich domu. Poszliśmy do salonu. Siadłam na kanapie.
-Co z Gabrielem? -zapytała zdenerwowana Mellisa.
-Pamiętam jak Robert, opowiadał mi o miłości przeznaczonej Gabrielowi a raczej o skutkach jakie pojawią się gdy on i przeznaczona mu osoba będą z tym walczyć. Wszyscy wiemy, że Gabriel oddał swoje serce... mojej siostrze. W każdym bądź razie, ona wyprała mu mózg dzisiaj. Nie pamięta Louise i stał się wrednym, snobistycznym, chamskim dupkiem. - streściłam.
-Nie masz kontaktu z siostrą? - spytała zdziwiona Mellisa.
-Moją siostrę interesuje jedynie osiągniecie władzy i mocy. Nic więcej. Jest w tym bezlitosna, bezuczuciowa i fałszywa. Ja jej nie interesuje. - spojrzałam na drzwi w których pojawiła się znikąd Tessa. - Witaj Tesso.
-A z Evanem masz kontakt? - spytała ponownie Mellisa.
-Już nie. Właściwie... stwierdził, że zależało mu tylko na współżyciu ze mną. - odpowiedziałam starając się robić dobrą minę do złej gry. Tessa i Robert spoglądali z milczeniem na mnie.
-Może Gabriel niech zamieszka z nami na jakiś czas. - zasugerowała Mell.
-Sądzę, że to nienajlepszy moment. - wzruszam ramionami. - Zamierzam przywrócić mu pamięć. Stwierdziłam, że lepiej żebyście wiedzieli o tym jaki jest teraz Gabriel. - wstałam. - Będę się zbierać.
-Odprowadzę cię. -Robert wstał i ruszył przede mną. W drzwiach spojrzałam na Tessę.
-Powiedz Louise, że stworzyła potwora a ja zamierzam wykorzystać go przeciwko niej. - mruknęłam i pobiegłam za Robertem.
-Twój ojciec i wujek mówili ostatnio, że ktoś na ciebie poluje. - powiedział kiedy staliśmy przy drzwiach.
Zaśmiałam się cicho.
-Nie pierwsi, nie ostatni. - stwierdziłam.
-Wszystko w porządku?
-Po za tym, że moja siostra zniszczyła mi przyjaciela? -spytałam z ironią. - Jasne.
-Pytam poważnie. -westchnął.
-Poważnie odpowiadam Robercie. Nie przyszłam tu po pomoc. Nie liczę na nią, bynajmniej z twojej strony. - powiedziałam i wyszłam.
Wróciłam do domu Aarona i siadłam na schodach. Poczułam znajomy zapach wody kolońskiej, owijający mnie niczym wąż. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Aarona.
-Zasnęłaś. - uśmiechnął się lekko. -Jak wracałaś akurat brałem prysznic.
Spojrzałam na niego smutno.
-Odprowadź mnie do sypialni. - mruknęłam cicho. Aaron posłusznie wypełnił moją prośbę. Wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Siadłam na łóżku obok Aarona, który czekał, aż doprowadzę się do normalności.
-Louise i Evan przyszli na impreze. Lou wykorzystała uczucia Gabriela po czym usunęła mu pamięć o samej sobie. Stworzyła potwora. Evan... przyszedł mi powiedzieć, że w sumie nic dla niego nie znaczyłam i chciał mnie zaliczyć. Prawie przyznał się, że jego ludzie stoją za zabójstwem Svena. - szepnęłam cicho. Objął mnie.
-Tak mi przykro. - spojrzał mi w oczy.
-Ale Sven... - jęknęłam.
-Był na to przygotowany. - odpowiedział cicho. -Pomścimy go.
-Aaronie?
-Tak, Flo?
-Zostań ze mną. Nie chce być sama. - powiedziałam cicho.
Położyliśmy się, objął mnie delikatnie i głaskał po włosach póki nie zasnęłam. Obudziłam się dosyć wcześnie, lecz Aarona już nie było. Spojrzałam na zegarek. Był czas porannego zebrania. Zbiegłam do sali konferencyjnej. Wszyscy żołnierze i współpracownicy Aarona, spojrzeli na mnie. Gabriela nie było, więc pewnie spał
-Przepraszam za spóźnienie. - odrzekłam. - Czy mogę coś powiedzieć?
-Jasne. -zgodził się Aaron.
-Do wczoraj miałam gdzieś całą wojnę. Ale wszystko się zmieniło kiedy moja siostra, wymazała się ze wspomnień Gabriela, tworząc jednocześnie potwora. Zamierzam się zemścić. Nie dopuścić żadnego z nich do władzy, pomścić naszych poległych przyjaciół. - zrobiłam krótką pauzę. - Zamierzam zniszczyć Louise Tempest, za wszelką cenę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)