poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział siedemdziesiąty pierwszy - Lynette.



Samotność.
Bezsenność.
Brak wolności. 
Nie zamierzałam ronić łez. Nie chciałam okazać słabości. Byłam Lynette Martin i miałam w sobie szkocką krew. Miałam walczyć, a nie poddać się. 
Drzwi się otworzyły i do "pokoju" (jeśli to pomieszczenie można było tak nazwać) wszedł Kieran. Na początku nie mogłam uwierzyć, że on żyje. Ale teraz powoli przyzwyczajałam się do tej myśli. 
-Twoi znajomi nie spieszą się z ratunkiem.-zauważył z rozbawieniem.-A szkoda. Chciałbym już mieć śmierć tych dwóch suk za sobą.
-Louise już raz zabiłeś. Nie wystarczy Ci to?-warknęłam w odpowiedzi. Kieran pokręcił głową.
-Mnie tak. Ale Nate... Rozumiesz.
-Szybko zmieniłeś i nastawienie do Louise, i orientację.-prychnęłam.-Ale wybrałeś sobie złego zakładnika. Na mnie nikomu nie zależy.
-Gdzie twoje poczucie własnej wartości, Lynette Martin?-zaśmiał się mężczyzna.-Zależy im na tobie bardziej niż ci się zdaje. 
-Uwielbiam, jak zaczynasz gadać od rzeczy, ale trochę mnie to nie bawi. Mogę dostać papierosy?-przestałam się przejmować zarówno nim, jak i Natem. Tego drugiego praktycznie nie znałam, ale z Kieranem było zupełnie inaczej. Dzięki jego młodszemu bratu spotkałam go na jakiejś imprezie, na której byłam z Louise. Potem robiłam wszystko, żeby ich zeswatać, chociaż fakt, że on miał dziewczynę, trochę przeszkadzał. Ale w końcu mi się udało. I naprawdę lubiłam Kierana... Do czasu, kiedy oszalał. Myślałam, że był opętany i chyba wszyscy tak myśleli. Może to była prawda, a śmierć po prostu wyzwoliła w nim szaleństwo? Pewnie nigdy się nie dowiem. 
-Zastanowię się.-Kieran z poczuciem wygranej, chociaż nie byłam pewna dlaczego, wyszedł z pomieszczenia. Oplotłam nogi ramionami i skuliłam się. 
Samotność.
Bezsenność.
Brak wolności.
Trzy rzeczy, które trzymały się mnie bezustannie. I nie wiedziałam, jak długo wytrzymam, zanim oszaleję. A zapowiadało się, że spędzę tu długi czas.
-Lynette?
Podskoczyłam. Cholera jasna, to nie był mój głos w moich myślach. Tracę zmysły, świetnie. Szybko poszło.
-Kim jesteś?-spytałam. Zaczynałam rozmawiać sama ze sobą, bogowie. Albo samotność mi nie służyła, albo naprawdę potrzebowałam zapalić.
-Posłuchaj, jak chcesz coś powiedzieć, to pomyśl, nie mów na głos. Kieran i Nate nie mogą nic podejrzewać. Jestem Eloise. Jestem krewną Florence Fitzgerald. Jestem właśnie z twoim bratem, Wrenem.-głos w mojej głowie przemówił ponownie. Wren. Uśmiechnęłam się mimo woli. Mój kochany brat. Mogłam być na niego zła, ale zawsze mi przechodziło.
"Jesteś prawdziwa, czy zwariowałam?"-spytałam w myślach. Musiałam się upewnić.
-Jestem prawdziwa. Tess się o ciebie martwi. Wszyscy biorą udział w poszukiwaniach. Dekkerowie, Lou, Flo, ja i mój brat, Tess i Wren. Wszystko z Tobą w porządku?
"Tak. Powiedzieli, że nie zależy im na mnie, tylko na Flo i Lou."-odparłam, nadal nie wierząc w prawdziwość Eloise.
-Musisz być ostrożna. Wszyscy robią tutaj wszystko co możliwe, żeby do Ciebie dotrzeć.
To było ostatnie, co powiedziała do mnie Eloise. Następne co usłyszałam, był głos mojego brata.
-Netty!
"Wren!"-miałam ochotę się rozpłakać.-"To naprawdę ty?"
-Tak, naprawdę. Netty, nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwię! Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Musisz się skupić i powiedzieć mi wszystko, co może nam pomóc w znalezieniu ciebie i pokonaniu Kierana i Nate'a.
Zamykam oczy i skupiam się. A potem mówię Wrenowi wszystko, co może im pomóc. Tęsknię za nim. Za nim i za Tess.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz