wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział dziewięćdziesiąty szósty - Eloise.

Wpatruje się w moje martini znudzona. Już miałam zacząć zbierać się do domu, gdy jakaś dziewczyna przysiadła się do mnie.
-Cześć Eloise. - Lynette Martin posłała mi swój promienny uśmiech.
-Witaj Lyn. - odwzajemniłam uśmiech. - Jesteś tu sama?
-Z przyjaciółką. Która rozpłynęła się w powietrzu. -Dziewczyna zaśmiała się przyjaźnie. - A ty? Gdzie Matt i Elias?
-Elias odpoczywa po postrzale w Rosji. Nie udana misja. Matt mu towarzyszy. - westchnęłam. -To nic takiego. Florence, Louise i Gabriel już go wyleczyli. - dodałam widząc jej zdziwioną minę.
-To dobrze. Elo, właściwie nie miałyśmy okazji się lepiej poznać, ale skoro moja była dziewczyna i twój były chłopak, a mój brat się spotykają... To może poznamy się lepiej?
-W sumie mamy już jeden temat do rozmowy. - zaśmiałam się i zamówiłam kolejne martini.-Dlaczego ty i Tessa się rozstałyście?
-Tess była zazdrosna. Nawet bardzo, o  moją przyjaciółkę. Byłyśmy ze sobą blisko, owszem. Ale nie zdradziłabym Tessy. Kocham ją. W każdym bądź razie, w dniu naszego zerwania, powiedziałam jej, że przez pół roku będę studiować w Barcelonie. Wtedy spytała czy moja przyjaciółka też jedzie. Wściekła się jak dowiedziała się, że tak. Wywiązała się kłótnia, a z kłótni zerwanie. Wiesz, to boli, że mi nie ufa. Ja jej ufałam bezgranicznie. Więc stwierdziłam, że potrzebuje czasu. - westchnęła Lyn. - A ty i Wren? Wydawałoby się, że jesteście razem szczęśliwi.
-To śmieszna historia. To ja zerwałam z Wrenem, skazując się tym na pijackie wieczory z Eliasem i Mattem. Nie żebym narzekała. Kocham ich. Po prostu nie wiele pamiętam z tamtych wieczorów. W każdym bądź razie, kiedy zerwałyście ja i Wren, mieliśmy zjeść razem romantyczną kolację. Spóźniał się, nie odbierał telefonu. Gdy się pojawił, właściwie poszło szybko. Kłótnia. Zerwanie. To nie tak, że jestem zazdrosna. Ale mógł chociaż zadzwonić, powiedzieć, że jest z Tess. Ale nie zadzwonił. Zabolało.
-Rozumiem. - westchnęła Lyn. - Zatańczymy?
Kilka drinków później, Lyn i ja tańczyłyśmy swobodnie. Co dziwne, prawie każda osoba przechodząca obok nas, zatrzymywała swój wzrok na Lynette. W sumie, dziewczyna miała wielką charyzmę. Nie dało się tego ukryć. Więc kiedy przyciągnęła mnie ze śmiechem i pocałowała, odwzajemniłam pocałunek.
-Lyn? Eloise? - powiedział znajomy głos, za naszymi plecami. Oprzytomniałam w przeciągu kilku sekund. Odwróciłam się i spojrzałam na zaskoczoną Tess.
-Cholera. Powinnyście porozmawiać ze sobą. - mruknęłam i zostawiłam je. Wróciłam do domu i rzuciłam się na łóżko. Tego dnia, miałam masę głupich pomysłów. Całowanie się z Lyn, było najgłupszym z nich.

Obudziłam się dosyć wcześnie. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w strój do biegania. Mimo wyrzutów sumienia, nie obudziłam się obok martwego ciała i nie męczyły mnie głosy, więc droga do Instytutu była przyjemna.Wybrałam małą salkę która akurat była pusta. Zaczęłam od podciągnięć. Gdy skończyłam, spostrzegłam Wrena stojącego w drzwiach.
-Nie wiedziałem, że ćwiczysz tak wcześnie.
-Zdarza się. - mruknęłam, otwierając butelkę z wodą.
-Byłaś u mnie wczoraj. - powiedział siadając na ławce.
-Miałam problem. Nie ważne. Już  po wszystkim. - mruknęłam siadając obok niego. - Przyszedłeś porozmawiać o moim pocałunku z Lyn? Po pierwsze byłam pijana, a po drugie nie wiedziałam, że Tess tam będzie.
-Tess ze mną zerwała. Całowałaś się z Lyn? - Wren spojrzał na mnie zaskoczony. - Ona wróciła?
-Najwidoczniej. - mruknęłam.
-Muszę wyjść. - Wren zerwał się i zniknął za drzwiami. Dokończyłam swój trening i wróciłam do domu po samochód. Pojechałam do domu Louise i Florence. Musiałam w końcu porozmawiać z Eliasem. Przywitałam się z Florence i pobiegłam do pokoju Eliasa.
-Cześć braciszku. - uśmiechnęłam się lekko. -Gdzie Matt?
-Za namowami moimi i Louise, pojechał sie przebrać i odpocząć. Rodzice już byli. Ma przyjść lekarz, zbadać mnie i wstaje.
-Nie za wcześnie? - spytałam zaniepokojona.
-Weź przestań. Mam dość leżenia. - mruknął. - Lepiej powiedz mi, co się z tobą dzieje?
Opowiedziałam szczegółowo o wczorajszej imprezie z Lyn i o porannej rozmowie z Wrenem. Kiedy skończyłam opowiadać, Elias zmarszczył brwi.
-To nie tylko o to chodzi, prawda? - spojrzał na mnie.
-Właściwie. To wszystko. - skłamałam spokojnie. -Po prostu, nie uważasz, że wpakowanie się w miłosny trójkąt nie jest mądrym posunięciem. Całuje się z Lyn, która kocha Tess, Tess kocha Lyn. Wren, brat Lyn kocha Tess. Z kolei, ja kocham Wrena, zachowuje się jak idiotka i całuje się z Lyn. Tess mnie musi nienawidzić. Nie wiem, jak ja na nich teraz spojrzę.
Elias przymknął na chwile oczy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby moje kłamstwo nie stało się realną obawą.
-Może wróć na jakiś czas do rodziców? - zasugerował Elias. W tym momencie do pokoju weszła nasza mama. Rzuciłam się jej na szyje.
-Stęskniłam się. - powiedziałam szczerze.
-Ja też. - uśmiechnęła się, lecz szybko spoważniała. - Ale musimy porozmawiać. Słyszałam trochę waszej rozmowy. Rozmawiałam z Evanem. Eloise, wyjedziemy na jakiś czas z miasta. Właściwie, tylko ja i Eloise.
-Co się dzieje? - spytał Elias.
-Niepokoją nas zachowania Eloise. Nie będziemy patrzeć, jak znowu wracasz do starych nawyków. Powiedziałam, że wyjeżdżasz i nic do gadania.
-Mamo. - zaprotestowałam. - Nic mi nie jest. Nie muszę nigdzie wyjeżdżać.
-Decyzja podjęta. Czekam na dole. -Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zniknęła za drzwiami. Spojrzałam błagalnie na Eliasa.
-Tak będzie lepiej. - westchnął Elias. Siadłam obok niego zrezygnowana.

Dwie godziny później, siedziałam obok niej w samolocie. Gapiłam się przez okno.
-Dlaczego nie mogłam pożegnać się z przyjaciółmi? Jestem dorosła, wywozisz mnie gdzieś. Ale dla nich znikłam bez słowa.
-Wiem, że coś się z tobą dzieje. Dobrze wiesz, że się o Ciebie martwię.
-Twoja troska jest wręcz urocza. Pozbawiasz mnie kontaktu z przyjaciółmi i liczysz na moją współpracę. - mruknęłam.

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział dziewięćdziesiąty piąty - Eloise

Siedziałam w gabinecie Evana, gdzie czekałam na całą trójkę Dekkerów. Asystentka Gabriela przyprowadziła mnie tutaj i podała mi coś na uspokojenie, chociaż mam niejasne przeczucie, że to i tak nie pomoże. W końcu do pokoju wszedł Robert i Evan. Siedli przede mną.
-Gdzie Gabriel? - spytałam cicho.
-Rozmawia z Alexandrą. - odpowiedział Evan. - Z Eliasem wszystko będzie dobrze, Florence się nim zajęła. Opowiedz nam wszystko po kolei.
-No więc, Ben zarządził obserwację domu. Wydawało mi się, że kogoś tam słyszę chyba. W każdym bądź razie, Ben stwierdził, że dom jest opuszczony. Wolałam to sprawdzić. Wiem, nie powinnam tego robić. Działałam impulsywnie.W każdym bądź razie, znalazłam Alexandre. Potem dostrzegłam Cedric'a. Nie wiem dlaczego mnie nie zabił od razu. Dziwił się, że wysłaliście taką grupę. Wtedy wpadł Ben. Od razu go zastrzelił. Potem wpadł Matt. Elias za nim. Osłonił go. Cedric znikł. I potem zadzwoniłam po Louise. Ben nie żyje. A o mały włos Matt by zginął.
-Bycie łowcą niesie za sobą konsekwencje Eloise. Musisz się tego spodziewać. Jeśli Cię to pocieszy, Alexandra usłyszała jak Cedric rozmawiał z Aaronem o ataku na naszą ekipę w Hiszpanii. W porę ich uratowaliśmy. - powiedział Robert. - Wróć do domu i odpocznij. Evan, odwieziesz ją?
-Jasne. - Evan uśmiechnął się. - Jutro będziesz mogła odwiedzić Elias'a.
-Z Alexandrą i resztą wszystko w porządku? - zapytałam cicho.
-Zostaną na obserwacji do jutra.- odpowiedział Evan, po czym wyszliśmy z jego biura. Całą drogę do domu próbował zająć mnie rozmową. Gdy podjechaliśmy pod mój dom, Evan spojrzał na mnie z troską w oczach.
-Jesteś w szoku. Gdybyś chciała pogadać, pamiętaj masz nas. W Instytucie jest dobry psychoterapeuta.
-Evan, potrzebuje snu. Nie psychiatry. - mruknęłam wychodząc z auta. - Do zobaczenia jutro.

Otwieram oczy i znajduję się w pobliskim parku. To sen. Podnoszę się z ziemie i słyszę swój krzyk. A potem dostrzegam ciało. Młoda kobieta. Zaczynam się szczypać w rękę, by się obudzić. Wtedy dociera do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę i że nie pamiętam, jak się dostałam do parku. Nie pamiętam co się stało i skąd wzięło się to ciało. Wybrałam numer Louise, która mogłaby mi pomóc, lecz zgłosiła się sekretarka. Przeanalizowałam wszystkie za i przeciw. I tak właśnie znalazłam sie pod drzwiami Wrena. Wzięłam oddech i zapukałam. Po chwili otworzyła mi Tessa.
-Eloise? -spytała zdziwiona. - Wszystko w porządku?
-Słucham? Tak. Jest Wren? - spojrzałam na nią, starając się skupić na rozmowie.
-Zszedł po jedzenie. Ale wejdź. Zaczekaj na niego. Ucieszy się, że przyszłaś. Na pewno wszystko w porządku? Źle wyglądasz.
-Nic mi nie jest. Wiesz co, śpieszę się. Zadzwonię do niego. Dziękuje. - uśmiechnęłam się lekko. Nim Tessa zdążyła zaprotestować wybiegłam z mieszkania. Łapię taksówkę i wracam do domu. Wbiegam do pomieszczenia, zamykam drzwi i biegnę do swojego pokoju. Siadam na podłodze i łapię oddech. Analizuję wszystkie fakty. Zachowuje się jak idiotka. Budzę się obok martwego ciała, słyszę głosy i nie pamiętam co się dzieje. To logiczne. Jak ktoś ma schizofrenie. Wstałam i zaczęłam się przebierać w ładniejsze ubranie. Wyszłam z domu i wsiadłam do swojego samochodu. Dziesięć minut później stałam pod drzwiami Florence i Louise. Już miałam pukać, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Evan.
-Miałem Cię właśnie szukać. - powiedział zaskoczony.
-Wow. Znalazłeś mnie. - mruknęłam, wchodząc do środka. - Chcesz za to medal? Za wybitne osiągnięcie w znajdowaniu ludzi przed własnymi drzwiami?
-Tessa się o ciebie martwi. - powiedział Evan, zamykając drzwi za mną.
-Tessa się o mnie martwi. - powtórzyłam. - Tessa?
-Moja młodsza siostra? Taka ładna?
-Wiem kim jest Tessa. Dlaczego się o mnie martwi?
-Mówiła, że byłaś u nich i że źle wyglądasz.
-Owszem. Byłam. Na chwilę. Nie zastałam Wrena, to poszłam. Spieszyłam się. Ale czy ja źle wyglądam? - spojrzałam na niego z politowaniem. Evan westchnął i usiadł na schodach, po czym poklepał miejsce obok siebie. Wywróciłam oczami i zajęłam miejsce obok niego. Spojrzałam na niego pytająco.
-Też kiedyś zaczynałem. Szkolili mnie na łowcę od małego. Nie miałem wyboru. Nie żebym narzekał. Lubię to co robię, bez tego nie poznał bym Ciebie, Eliasa, Louise która jest wspaniałą przyjaciółką czy Florence, bez której sobie życia nie wyobrażam. Ale moja pierwsza misja też nie była szczęśliwa. Też zginęli ludzie. Ale masz nas, możesz pogadać z nami. Nie musisz udawać.
-Evan, dziękuje za troskę. To miłe. Ale wszystko w porządku. Pewnie nie pojadę teraz szybko na kolejną misję. Ale wszystko w porządku. Jutro pojawię się w Instytucje, potrenuje i będzie okej.
-Dobrze. Ale gdyby się coś działo powiesz komuś z nas?
-Tak. - wstałam. -Ale teraz idę odwiedzić brata.
Zapukałam lekko i weszłam. Elias spał spokojnie na łóżku, a obok na kanapie drzemał Matt. Otworzył oczy, gdy tylko przekroczyłam próg pokoju.
-Spokojnie. To tylko ja. - mruknęłam.
-Myślałem, że się obudził. -westchnął Matt.
-Daj mu się zregenerować. - powiedziałam siadając obok niego.
-Wiesz, nie przyzwyczaiłem się do tego, że facet którego całuje broni mnie przed kulką wystrzeloną przez psychicznego byłego przyjaciela mojej siostry, który chce przejąć władzę nad magicznym światem.
-No bo przecież to takie normalne. - zaśmiałam się cicho. -Czekaj co?! Całowaliście się?! Ja nic o tym nie wiem?! Kiedy?! Spaliście ze sobą?
-Ilość twoich pytań mnie zadziwia. - zaśmiał się lekko. - Całowaliśmy się przed treningiem więc technicznie rzecz biorąc nie miałem kiedy Ci powiedzieć. Nie, nie spaliśmy ze sobą. Ale to wszystko dzięki twojej dociekliwości. Twój brat mi się cholernie podoba. Od dawna. Dlaczego uśmiechasz się jak psychopatka?
-Shippowałam was razem! Nie masz pojęcia jak się cieszę z tego. Tylko wiesz, jako jego starsza siostra ostrzegam Cię lojalnie, zrań go a pożałujesz.
-Nie zranię go. Na pewno. - Matt uśmiechnął się lekko. - Zobaczysz. Jeszcze będziemy chodzić na podwójne randki. Znajdź sobie tylko jakiegoś normalnego, hetero faceta. Tylko upewnij się, że jest hetero.
-Skoro już mowa o hetero facetach. Byłam dziś u Wrena. - mruknęłam.
-O nie. Tessa Ci otworzyła?
-Tak. I o dziwo, znoszę to lepiej niżby się wydawało. Chyba się z tym pogodziłam i mogę iść dalej.
-Daj mi to na piśmie. Żebym miał dowód, gdy będziesz się wypłakiwać przed Dirty Dancing - powiedział Elias podnosząc się lekko. W jednej chwili znalazłam się przy nim, razem z Mattem.
-Obudziłeś się. - powiedziałam z uśmiechem.
-Podsłuchiwałeś? - spytał Matt, uśmiechając się lekko i złapał Eliasa za rękę.
-Jeśli wydaje Ci się, że przez ostatnie dziesięć minut udawałem śpiącego, żeby dowiedzieć się co o mnie myślisz, to pewnie masz racje. - Elias zaśmiał się lekko.
-Ciesze się, że wszystko jest w porządku. - uśmiechnęłam się lekko. -Powinnam zostawić was teraz samych...
-Nie musisz tego robić. - powiedział Matt.
-Dobra. - machnęłam ręką. - Tyle czekałam żeby się między wami coś wydarzyło, że chce żebyście nacieszyli się sobą. Wpadnę jutro.
-Do zobaczenia. - powiedział Matt, uśmiechając się lekko.
Zeszłam na dół gdzie Louise i Florence jadły kolacje.
-Elias się obudził.
-To dobrze. Jutro, najpóźniej pojutrze już normalnie będzie funkcjonował. - powiedziała Florence, uśmiechając się do mnie. - John i Sara też przyjadą dopiero jutro.
-Wiem. Rozmawiałam z nimi. Louise, dziękuje że tak szybko się pojawiłaś.
-Nie ma sprawy. Gdyby Robert mnie posłuchał, nie doszłoby do tego wszystkiego. -mruknęła Louise.
-Może to i dobrze. -uśmiechnęłam się. - W końcu Matt i Elias... wyjaśnili sobie wszystko. Będę się zbierać, wpadnę rano po treningu.
-Nie zostaniesz na kolacji? - spytała Florence.
-Nie jestem głodna. - odpowiedziałam i pożegnałam się z nimi. Wróciłam pod dom, gdzie zostawiłam samochód i ruszyłam do swojego ulubionego baru.

piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział dziewięćdziesiąty czwarty - Matt.

Nie docierało do mnie co się dzieje. Trzymałem Eliasa w ramionach, uciskając mu ranę postrzałową i tamując krew. Ludzie kręcili się wokół nas, ale nie obchodziło mnie to. Przez to wszystko przebił się dopiero głos Louise. Co ona tu robiła?
-Matty, puść go. Matty, słyszysz mnie? Zabiorę go do Florence, ona go uratuje. Nic mu nie będzie.-Lou miała uspokajający głos, co było do niej niepodobne.
-On krwawi. Musi mieć zatamowaną krew.-powiedziałem. Tyle byłem z siebie w stanie wykrztusić.
Louise oderwała kawałek koszuli Eliasa i zawinęła go,, a potem przyłożyła do rany.
-Muszę go zabrać Matt. Henry! Zajmij się Mattem.-rzuciła i zniknęła, zabierając ze sobą Eliasa. Miałem nadzieję, że pojawi się kilka minut później, żeby zabrać mnie. Chciałem z nim być przez cały czas. Ale to się nie wydarzyło. Henry postawił mnie na nogi, a potem kazał Samancie odprowadzić mnie do pokoju i się spakować. Samolot mieliśmy załatwiony. Wylatywaliśmy za kilka godzin. Mieliśmy trochę czasu, więc spędziłem pod prysznicem około godziny, zmywając z siebie krew Eliasa. Ubrania wyrzuciłem. I tak do niczego się nie nadawały.

-Hej, Matt. Jak się czujesz?-Gabriel usiadł za biurkiem i popatrzył na mnie z troską. W spojrzeniu jego ojca widziałem tylko chłodny profesjonalizm.
-Zmęczony.-mruknąłem tylko, wzruszając ramionami.
-Evan dołączy do nas później. Możemy zacząć. Matt, możesz nam opowiedzieć co stało się w Rosji?-poprosił Robert. Otwierałem usta, żeby odpowiedzieć, gdy do gabinetu wpadłam Louise.
-Chyba żartujecie!-wykrzyknęła, wchodząc tam.-Przesłuchiwaliście Eloise po tak krótkim okresie czasu? Ledwo wrócili, a już chcecie ich wykończyć psychicznie?!
-Lou, uspokój się, proszę cię...-Gabriel próbował opanować sytuację, ale Lou była nieposkromiona.
-Nie zamierzam się uspokajać.-powiedziała ściszając głos i zwróciła się do Roberta.-Nie wiem co sobie wyobrażasz. Ledwo wrócili z misji, na którą tak nieroztropnie ich wysłałeś. Mogli zginąć. Elias ledwo dał radę.-przełknąłem ślinę, słysząc te słowa. Musiałem go zobaczyć.-Mówiłam ci, że nie powinniśmy ich tam wysyłać, a ty i tak to zrobiłeś...
-Louise, mogę wszystko opowiedzieć. Po prostu zabierz mnie potem do Eliasa.-poprosiłem, przerywając monolog siostry. Zamilkła i z założonymi na piersi rękami podeszła do okna. Złość jej nie przeszła.
-Skoro już możemy przejść do rzeczy, Matt, słuchamy.-powiedział Robert, ignorując Louise.
-Zakładam, że mam zacząć od momentu, w którym dotarliśmy pod dom Aarona?-Gabriel kiwnął głową na potwierdzenie. Westchnąłem.-Ben powiedział, że prawdopodobnie jest opuszczony, gdyż nikogo tam nie widziano od jakiegoś czasu. Wtedy Eloise stwierdziła, że ktoś tam jest, dziewczyna na drugim piętrze, o ile dobrze pamiętam. Pobiegła w stronę domu, ruszyliśmy za nią. Samanta, Park i Henry mieli się zająć parterem, Elias i ja piętrem, a Ben pobiegł sprawdzić co z Eloise. Po chwili usłyszeliśmy strzał. Pobiegłem na górę, Elias był za mną. Wpadliśmy do pokoju, w którym była związana dziewczyna, Eloise, Ben i Cedric. Popatrzył na mnie i stwierdził, że jako brat Louise i Florence nadam się na pocieszenie i wycelował we mnie pistolet. Elias zasłonił mnie własnym ciałem i w tym momencie Cedric wystrzelił. Złapałem go, gdy upadał... Potem...-zamknąłem oczy, starając się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów, jednocześnie nie odczuwając tych samych emocji, co wtedy.-Eloise i ja uciskaliśmy jego ranę, potem ona poszła zadzwonić do Louise, która chwilę później się pojawiła i zabrała Eliasa. Cedric zniknął, gdy tylko Elias upadł.
Zamilkłem. Lou podeszła do mnie i stanęła za moim krzesłem.
-Zakładam, że wiecie już wszystko. Matt, jesteś wolny.-powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wstałem i ruszyłem do drzwi, a Lou za mną.
-Nie tobie o tym decydować, Louise.-oponował Robert. Moja siostra odwróciła się i posłała mu lodowate i gniewne spojrzenie.
-Owszem, moja. Jeśli mnie pamięć nie myli, zasiadam w Radzie i to ja uczyniłam z ciebie lidera. Zajmuję wysokie stanowisko w tym społeczeństwie, a w dodatku jestem jego starszą siostrą. I jeśli stwierdzę, że jest wolny, to tak jest, Robercie.
-Nie chcesz ze mną walczyć, Louise.-powiedział tylko Robert.
-Raczej ty nie powinieneś chcieć walczyć ze mną. Ty powinieneś pamiętać najlepiej, jak skończyła się poprzednia wojna, w którą się zaangażowałam.
Louise zawsze musiała mieć ostatnie słowo. Wyszliśmy oboje z sali.
-Zabierzesz mnie do Eliasa?-spytałem. Skinęła głową i złapała mnie za ramię. Instytut zniknął i pojawił się pokój gościnny w domu moich sióstr. Florence stała pochylona nad Eliasem. Podbiegłem do łóżka i ukląkłem przy jego krawędzi, chwytając Eliasa za rękę.
-Wyliże się z tego.-zapewniła mnie Flo.-Wyleczyłam ile się dało za pomocą magii, a wiedza, którą Gabriel wyniósł ze studiów w końcu się przydała.
-Dziękuję.-wydusiłem z siebie.-Eloise już była?
-Zaraz po nią pójdę.-obiecała Lou.-Flo, chcę z tobą porozmawiać.
Obie wyszły z pokoju, a ja wpatrywałem się w Eliasa. Nie potrafiłem nazwać swoich uczuć. Ale towarzyszyło mi głównie poczucie winy.
Louise zajrzała do pokoju godzinę albo dwie później i zastała mnie w takiej samej pozycji w jakiej mnie zostawiła.
-Eloise jest przemęczona. Nie chciałam jej wyciągać. Przyjdzie jutro.-obiecała.-Powinieneś iść spać.
-Chcę tu zostać.-powiedziałem cicho i zerknąłem na nią. Uśmiechnęła się smutno.
-Matty, nic mu się nie stanie. Będziesz w pokoju obok...
-Louise, proszę cię.-nie chciałem się z nią kłócić. Chciałem po prostu zostać z Eliasem.
-Mogę ci zaoferować w najlepszym wypadku fotel.-stwierdziła zrezygnowana.-Przyniosę ci koc. Ale musisz się wyspać.
-Mnie pasuje.-przytaknąłem. Lou przyniosła mi koc a ja przestawiłem fotel, aby stał jak najbliżej łóżka. Usiadłem na nim przykrywając się kocem. Patrzyłem na Eliasa, wsłuchiwałem się w jego urywany oddech.
-Mam nadzieję, że wszystkich naszych randek tak nie zamierzasz spędzić.-powiedziałem cicho, zasypiając.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział dziewięcdziestiąty trzeci - Matt.

"Poszedł na drinka. Na drinka. To oznacza, że jest w jakimś barze. Może hotelowym? Warto sprawdzić. Czy Rosja nie ma praw antygejowskich? Czy mogą nas aresztować? I czemu tylko takie myśli przechodzą mi przez głowę?"
Stawianie kolejnych kroków było dla mnie coraz trudniejsze. Ale wiedziałem, że muszę znaleźć Eliasa. Porozmawiać z nim. Całowanie się z jego siostrą było błędem, to na pewno.
Elias siedział w barze obok hotelu, uśmiechając się i flirtując z Rosjaninem. Poczułem ukłucie zazdrości. Może Elias chciał spędzić trochę czasu z chłopakiem, z którym wszystko było jasne. Może nie powinienem tu przychodzić. Wtedy wiedziałem, jak czuła się Lou, gdy nieustannie musiała wybierać pomiędzy tym co chciała zrobić, a tym co uważała za słuszne.
Już miałem odejść podtrzymując się ścian, gdy Elias odwrócił się i złapał mój wzrok.
-Matt?-zmarszczył brwi. Uniosłem rękę i niezdarnie mu pomachałem. Elias chyba przeprosił Rosjanina, przytulił go i podbiegł do mnie.-Matt, wszystko w porządku?
-Nie. Muszę z tobą porozmawiać.-powiedziałem, a przynajmniej miałem nadzieję, że właśnie to powiedziałem. Słowa były chyba ciężkie do rozróżnienia.
-Porozmawiamy rano, dobrze? Chodź, lepiej będzie jak położysz się spać.-powiedział troskliwie z rozbawionym uśmiechem na twarzy.-Widzę, że ty i Eloise dobrze się bawiliście.
-Mhm.-wymamrotałem, nie mając siły, aby powiedzieć coś więcej. Elias pomógł mi wejść po schodach, a potem zaprowadził mnie do mojego pokoju.
-Przepraszam.-mruknąłem tylko kładąc głowę na poduszce. Elias się zaśmiał i była to ostatnia rzecz, jaką zapamiętałem przed zaśnięciem.

-Pobudka śpiąca królewno!-usłyszałem głos Eliasa.-Trening zaczyna się za pół godziny.
-Aaaagh.-wydałem z siebie bliżej niezidentyfikowany odgłos świadczący o dotkliwym bólu głowy i chęci powrotu do krainy snów.
-Mówisz mniej więcej tak wyraźnie jak wczoraj wieczorem.-Elias znów się zaśmiał, Byłby to bardzo przyjemny dźwięk, gdyby nie ból głowy.-Przy łóżku masz aspirynę, wodę i kawę. Widzimy się później!-pomachał mi radośnie i wyszedł z pokoju.
Jak można było być tak radosnym o takiej porze? Mnie dręczyły tylko wyrzuty sumienia i męczyła senność. Spojrzałem na szafkę, na której stały napoje i leżał lek. Zepsułem mu randkę, a on nadal się o mnie troszczy? Wyrzuty sumienia uderzyły mnie z podwójną siłą.

Dwadzieścia minut później byłem gotowy do wyjścia. Nie byłem pewien jak tego dokonałem, ale potrzebowałem trochę czasu. W końcu musiałem porozmawiać z Eliasem, skoro nie udało mi się to wczoraj. Złapałem go na korytarzu.
-Hej, gotowy na trening?-uśmiechnął się do mnie radośnie.
-Jeszcze chwila, chciałem z tobą porozmawiać.-odwróciłem wzrok.
-Jeśli się spóźnimy to Ben nas zamorduje.-zauważył.-To nie może poczekać?
-Wolałbym nie.
Elias westchnął i złapał za klamkę najbliższych drzwi. Na szczęście były otwarte. Był tam krótki, wąski korytarz, a dalej schody prowadzące zapewne na dach. Weszliśmy do środka zanim Ben zauważył nas na korytarzu.
-Zamieniam się w słuch.-powiedział Elias, zamykając drzwi.
-No tak. Więc... po pierwsze chciałem cię przeprosić za wczoraj. Mam nadzieję, że ten chłopak nie będzie miał ci tego za złe.-zacząłem. Zastanawiałem się czy dodać, że powtórzą randkę, ale wcale tego nie chciałem.
-Oh, nie musisz się tym przejmować. Alexei widział w jakim byłeś stanie i stwierdził, że możemy dokończyć randkę jutro.
-Nie idź.
Elias popatrzył na mnie zaskoczony.
-Matt...
-Idź ze mną. Proszę.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Elias chyba szukał słów, ale w końcu się poddał i położył mi rękę na karku, aby przyciągnąć mnie do siebie i mnie pocałować.
W końcu byłem pewny, że Elias jest dla mnie ważny. Mogłem zaryzykować. Mogłem być niesamowicie szczęśliwy.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział dziewięćdziesiąty drugi - Eloise

Cztery godziny później, zgłaszam się w Instytucie, gdzie są wydawane ostatnie wskazówki i broń.
-Gdzie mam się zgłosić po broń? - pytam, przechodzącego właśnie obok Henry'ego.
-Pokój czwarty. To zaraz tu za rogiem. Leci z nami jeszcze Samanta i Park. Stwierdzili, że za mało nas.
-Im więcej tym bezpieczniej. - uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam do pokoju czwartego. Broń wydawał nie kto inny jak Wren.
-Wydam Ci broń, pod warunkiem, że mnie nie zastrzelisz. - powiedział, uśmiechając się lekko.
-Nie kuś. - zaśmiałam się lekko, powodując nagłe ocieplenie naszej relacji.
-Czyli rozmawiasz ze mną? - powiedział Wren, przeglądając półkę z bronią.
-Jesteśmy w pracy. - odpowiedziałam i odebrałam od niego swój przydział broni.
-Umiesz to obsługiwać? - spytał, unosząc brew. Odbezpieczyłam broń i wycelowałam w niego. Po chwili jednak zabezpieczyłam z powrotem i schowałam.
-Gdy mnie poznałeś, potrzebowałam pomocy. Wybawcy, kogoś kto mnie w końcu ogarnie. Co nie znaczy, że nigdy nie byłam szkolona. Moja babcia w połowie była Japonką. Jak myślisz? Co mały Elias i mała Eloise robili, gdy odwiedzali babcie?
-Twoja babcia była łowczynią?
-Tak. I to strasznie dobrą. Żałuje, że moja mama nie poszła w jej ślady.
-A co się stało z twoją babcią? - Wren spojrzał na mnie.
-Zaginęła. Nie chcę o tym mówić. - odpowiedziałam. - Czas na mnie.
-Uważaj na siebie. - powiedział cicho Wren.
-Do zobaczenia po powrocie. - uśmiechnęłam się i ruszyłam do drzwi.
-Pójdziesz chociaż ze mną na koleżeńską kawę?
-Wren. - jęknęłam. - Daj mi wyleczyć złamane serce. Zaangażowałam się. A teraz cierpię.
-Wszystko w porządku?- spytał Matt, który pojawił się w odpowiednim momencie.
-Jasne. - uśmiechnęłam się do niego. - Idę znaleźć Eliasa.
Wyszłam ze zbrojowni i wpadłam na Louise.
-Widziałaś Matta? - spytała zaniepokojona.
-Jest w zbrojowni. - uśmiechnęłam się lekko i odprowadziłam ją wzrokiem do zbrojowni.

Podróż nie była długa. Całą drogę rozmawiałam z Mattem i Eliasem, zapominając już o rozmowie z Wrenem. Zatrzymaliśmy się w hotelu prowadzonym przez emerytowanego łowce. Było to wygodne, gdyż wszystko było dopasowane do potrzeb łowców. Mieliśmy prywatny salon, ale każdy dostał swój pokój z małą łazienką. Wzięłam szybki prysznic po podróży i przebrałam się.
 Ben, który przewodniczył misji zwołał naradę w salonie. Ostatni do pokoju przyszedł Elias, który od momentu przyjazdu gdzieś przepadł. Gdy tylko siadł, Ben przemówił:
-Słuchajcie. Nie ukrywajmy, sporo osób nie wierzy, że damy radę. Nie sądzę, żeby Aaron i Cedric tu byli. Ze względu na to, że byli widziani tu tydzień temu, a oni nie zostają długo w jednym miejscu. Po drugie, Alexandra skontaktowałaby się z nami gdyby go spotkała.
-Skąd ta pewność? Przecież wszyscy mówią o tym, że jest zakochana w Aaronie. - spytał Elias, spoglądając na Bena.
-Carlise pozbawił ją ojca. Jej matka nigdy się z tego nie pozbierała. Alex była dobrze zapowiadającą się łowczynią. Ale musiała to rzucić. Miłość to jedno, a rodzina to drugie. Wracając do tematu. Dziś już wiele nie zdziałamy. Ja i Henry jedziemy do łowców z tego okręgu dowiedzieć się więcej. Macie wolne, ale to nie oznacza, że nie macie uważać. Jutro pobudka o piątej i trening więc macie być wyspani i trzeźwi! Dziękuje. - uśmiechnął się lekko, po czym wszyscy się rozeszli. Na kanapie zostaliśmy tylko ja, Matt i Elias.
-To co dzieci? Czas spróbować rosyjskich specjałów. - uśmiechnęłam się radośnie.I wyciągnęłam z torby wybraną na oślep rosyjską wódkę.
-Ja odpadam. - powiedział Elias, wstając. -Będę próbował innych rosyjskich specjałów.
-Co masz na myśli? - wtrącił Matt.
-Syn właściciela. Dziewiętnaście lat. Przystojny. Idziemy na drinka. - Elias uśmiechnął się lekko.-Nie czekajcie na mnie.
Nim zdążyliśmy zaprotestować, Elias zniknął za drzwiami. Westchnęłam cicho i wzięłam kieliszki z barku, który o dziwo był hojnie zaopatrzony. Widać w Rosji, panują takie zasady.
-Nie rozumiem... - powiedział Matt, odkręcając alkohol o dziwniej nazwie, której żadne z nas nie wymówi. -Dlaczego zamiast siedzieć z nami, Elias idzie gdzieś z jakimś obcym Ruskiem którego nigdy już nie spotka?
-Nie wiem, nie zawsze rozumiem jego wybory. - powiedziałam biorąc swój kieliszek i opróżniając szybko jego zawartość.
-Jesteśmy lepsi od jakiegoś obcokrajowca. - mruknął Matt, półtora butelki później. - Ja jestem lepszy od jakiegoś Ruska. Co On w nim widzi?
-Jesteś zazdrosny? - spojrzałam na niego zdziwiona.
-Weź przestań, nie jestem gejem. - skrzywił się.
-Od godziny rozmawiasz o Eliasu. I bez urazy, ale zachowujesz się jak zazdrosny facet. - przyjrzałam się.
-Nie jestem zazdrosny. Nie jestem gejem. Spójrzmy na Ciebie. Jesteś cholernie seksowną laską. Inne okoliczności poznania się i kto wie.
-Jakoś nie przekonuje mnie stwierdzanie faktów. - zaśmiałam się lekko. Matt spojrzał na mnie i przyciągnął mnie. Zaczął mnie całować. Zaszokowana odwzajemniłam pocałunek. Po chwili oderwał się ode mnie.
-Cholera. - spojrzał na mnie. - Muszę znaleźć Eliasa.
Nim zdążyłam pojąć co się dzieje, wybiegł z pokoju. Złapałam kurtkę i wybiegłam za nim. Niestety nim znalazłam się na ulicy Matta już nie było. W sumie powinni w końcu porozmawiać. Postanowiłam się przejść. Ale dosyć szybko pobłądziłam.
-Za dużo wypiłaś idiotko. -skarciłam się, opierając się o ścianę w jakieś ciemnej uliczce. To chyba tyle, jeśli chodzi o bycie bezpiecznym. Usłyszałam głośny krzyk. Przede mną stanęła jakaś kobieta. A potem już nic nie pamiętałam.

Obudziłam się rano z bólem ramienia. Spojrzałam na zegarek. Za dwadzieścia minut zaczynał się trening. Wstałam i ruszyłam do łazienki, zastanawiając się jak wczoraj wróciłam do łóżka. Wzięłam szybki prysznic i zbiegłam na trening. Po treningu mieliśmy się tylko rozejrzeć.
Zatrzymaliśmy się przed posiadłością Aarona. Budynek prezentował się ładnie, ale wyglądał jakby od miesięcy nikt tam nie przebywał.
-Ja i Henry rozejrzymy się. Nie będziemy wchodzić do środka. - powiedział Ben. - Ubezpieczajcie nas.
W środku ktoś jest. Powiedział głos. Albo kilka. W mojej głowie.
-W środku ktoś jest. - powiedziałam zaskoczona. - Kobieta. Drugie piętro.
Nim Ben zapytał skąd to wiem, ruszyłam biegiem w stronę posiadłości. Nie wiedząc do końca jak, znalazłam się w pustym pokoju, gdzie siedziała związana kobieta. Podbiegłam do niej i zaczęłam ją rozwiązywać, gdy usłyszałam trzask odbezpieczanej broni. Odwróciłam się powoli i stanęłam oko w oko z Cedric'em.
-Na misje wysyłają niedoświadczone dzieciaki? - zaśmiał się lekko. - Louise i jej facet chyba sobie nie radzą. 
-Radzą sobie lepiej, niż Ci się wydaje. - odpowiedziałam spokojnie.
-Darujmy sobie te kłamstwa. Lepiej mi powiedz, skąd wiedziałaś, że ktoś tu jest? Nikt nas nie obserwował ani nic.
-Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
-Eloise! - krzyknął Ben, wbiegając do pomieszczenia.
-Jest zajęta! - powiedział Cedric, strzelając do niego. Mój krzyk rozniósł się po pomieszczeniu. - Więc Eloise? Dlaczego nie podzielisz się swoim sekretem? Jaka to moc?
-Zostaw ją! - powiedział Matt, wchodząc do pomieszczenia.
-Brat Louise i Florence? - zaśmiał się Cedric. - Cóż, zawsze to jakaś pociecha.
Wszystko potoczyło się ekspresowo. Wystrzał. Elias osłaniający Matta. Elias upadający na podłogę.
-Do zobaczenia. Eloise. -powiedział Cedric i znikł. Podbiegłam do Eliasa, Matt pochylał się nad nim spanikowany.
-Daj swoją kurtkę. - powiedziałam klękając i odsłaniając koszulkę Eliasa. Spojrzałam na krwawiącą ranę. - Uciśnij tutaj. Dzwonie po Louise! Gdzie reszta?
-Biegła za nami. - szepnął Matt. - On nie może umrzeć. Słyszysz?! Nie może!
-Nie umrze! Uciskaj ranę! - poleciłam i wybrałam numer do Louise.
-Eloise? Coś się stało? - spytała zaspana Lou.
-Tak. Zostaliśmy zaatakowani. W posiadłości Aarona. Cedric tu był. Z Matt'em wszystko w porządku ale Elias jest ciężko ranny. Ben nie żyje. Reszta zniknęła.
-Zaraz tam będę. Uważajcie na siebie.

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział dziewięćdziesiąty pierwszy - Louise.

Instytut był pełen ludzi przygotowujących się do wyjazdów. Próbowałam w tym tłumie wypatrzyć Matta, ale nigdzie go nie było. W drodze do zbrojowni trafiłam na Eloise, która akurat stamtąd wracała.
-Elo, widziałaś Matta?-spytałam zatroskana.
-Jest z Wrenem w zbrojowni.-odparła.
-Dziękuję. Uważaj na siebie w czasie wyjazdu.-rzuciłam, nie zwracając uwagi na nic. Chciałam tylko znaleźć brata.
Jak Robert mógł puszczać tę trójkę do Rosji? Może przeszli szkolenie, ale wciąż byli młodzi i niedoświadczeni. Eloise była porywcza, Elias zbyt wrażliwy, Matt zbyt roztrzepany. Ale Robert nie chciał mnie słuchać. Podjął decyzję. Nie podobało mi się to, że zrobił to beze mnie. Mieliśmy być w Radzie równi, ale jemu przestało to robić różnicę.
-Matt!-wpadłam do zbrojowni, przerywając pogawędkę Wrena i mojego brata.
-Louise, wróciłaś!-Matt uśmiechnął się rozpromieniony i uściskał mnie.-Opowiadaj jak było w Szkocji!
-Nie możesz jechać, Matt, proszę cię.-spojrzałam mu w oczy.-Jedź gdzieś indziej. Do Hiszpanii jest wysyłana grupa doświadczonych łowców...
-Louise, o czym ty mówisz? Jadę do Moskwy, z rozkazu Roberta. Nic mi nie będzie, nie musisz panikować.-próbował mnie uspokoić.
-Robert popełnił błąd dobierając ekipy. Ty, Elias i Elo macie mało doświadczenia, Samanta i Park pracują tu od zaledwie roku, a Ben i Henry generalnie są średnimi łowcami.-wypaliłam.
-Hej!-usłyszałam oburzony głos i odwróciłam się, żeby zobaczyć Henry'ego, który stał za moimi plecami. Machnęłam ręką.
-Oh, dobrze wiesz, że to prawda!-rzuciłam i zwróciłam się do brata.-Przemyśl sprawę tego wyjazdu, proszę.
-Louise.-Matt złapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy.-Wszystko będzie dobrze. Ben i Henry są świetni, Samanta i Park też. A Elo, ja i Elias będziemy pod dobrą opieką i damy sobie radę. Ukończyliśmy szkolenie. Nic nam nie będzie.
-Martwię się o ciebie.-przyznałam.-Nie znasz Aarona ani Cedrica. To, że jesteś moim bratem czyni cię dla nich kuszącym celem.
-Mogę pojechać z nimi, jeśli to cię uspokoi.-zaoferował się Wren.
-Nie.-Matt pokręcił głową.-To nie jest dobry pomysł.
-Namawiałam na to Roberta, ale ma dla ciebie inne zadanie.-mruknęłam niezadowolona.-Po prostu na siebie uważaj, Matty.-chwyciłam go za przegub i pociągnęłam dalej od Wrena i tłumu.-Wszystko dobrze z Eliasem?-spytałam ściszonym głosem.
-Dogadujemy się. On i Elo są niesamowici i cieszę się, że jadę z nimi.-przyznał z uśmiechem.
-Skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci udanej podróży.-westchnęłam zrezygnowana.-Jak zareagował Christian?
-Kazał mi się meldować codziennie i nie pić za dużo.-Matt wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Zaśmiałam się.
-Ma rację.-przytuliłam brata.-Wróć cały i zdrowy.

 -Wyjechali?-Gabriel popatrzył na mnie zatroskany. Odwróciłam wzrok, zwracając go ponownie ku błogiemu otoczeniu na zewnątrz.
-Cała trójka.-odparłam.-Nie podoba mi się to. Robert powinien to lepiej przemyśleć.
-Louise, nikt nie dopuści, żeby coś im się stało.-Gabe próbował mnie uspokoić. Niestety, nie udawało mu się to.-Cedric był widziany w Rosji tydzień temu. Szanse na to, że pojawi się tam ponownie są bardzo niskie.
-Dlatego to zrobi.-powiedziałam cicho i spojrzałam na Gabriela. Chłopak zmarszczył brwi. Zrozumiał o co mi chodziło. Natychmiast wyciągnął telefon i zadzwonił do ojca.
-Jest niewzruszony.-mruknął rozłączając się.-Twierdzi, że nikt nie powinien ich tam zaatakować, a jeśli, to zagrożenie będzie niewielkie.
-Gdyby nie Rada i Instytut ruszyłabym tam natychmiast.-westchnęłam.
-Pojechałbym z tobą.-powiedział cicho Gabe. Uśmiechnęłam się smutno.
Zrobiłby dla mnie dużo, a ja nie byłam w stanie mu opowiedzieć o moich spotkaniach z Glenem i poprzednich wcieleniach. Wiedziałam, że kłamstwo w końcu wyjdzie na jaw, ale byłam zbyt zdystansowana do świata i zamknięta w przeszłości, aby mu o tym powiedzieć.
-Muszę napisać do Christiana. Matt miał do niego dzwonić.-powiedziałam i odsunęłam się od niego, aby sięgnąć po telefon leżący na kanapie. Po kilku minutach przyszła odpowiedź. "Dzwonił z lotniska. Twierdził, że wszystko jest w porządku. Nie wiem jak na chwilę obecną, będę do niego dzwonił jutro wieczorem (wieczorem u niego)."
Odetchnęłam z ulgą. Jak na razie wszystko było w porządku. Opadłam na kanapę, a Gabriel usiadł koło mnie. Oparłam głowę o jego ramię, ciesząc się prawdopodobnie ostatnimi chwilami spokoju. Jeśli to co się działo można było tak nazwać.


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział dziewięćdziesiąty - Eloise.



Idę szybko za Eliasem, starając się przy tym nie rozlać kawy, którą miałam w ręku.
-Chciałaś pomóc mi i Matt'owi. Rozumiem. Zgodziłem się. Ale czy musiałaś jak zwykle zaspać? - lamentował Elias. - Oczywiście, nie zaspałabyś gdybyś nie balowała do nocy. Nie będę narażał swojej pracy, przez twoje alkoholowe eskapady.
-Daj spokój. Ubrałam się, pachnę czystością i mam kawę. Nawet kaca nie mam. Z resztą, sam mówisz że spotkania nigdy nie zaczynają się punktualnie. Chce się czymś zająć.
-Dobrze. Poddaje się. Mam nadzieje, że jesteś świadoma obecności Wrena na spotkaniu?
-Spóźnimy się, przez te twoje pogaduszki. - prychnęłam. Gdy weszliśmy do sali w którym odbywała się na rada, na miejscu był już Evan, Matt i Wren. Oraz trzech nieznanych mi łowców.
-Witajcie. - powiedział Evan i uśmiechnął się pogodnie. - Eloise, ciesze się z twojej obecności. Mam nadzieje, że zgodzisz się zostać z nami na stałe.
-Zrezygnuje tak szybko, jak zrezygnowała z karate, szermierki, tańca. Sporo tego było. - wtrącił Elias.
-Zamknij się, albo pozbawię cię  kilku kości. - mruknęłam, po czym zwróciłam się do Evana. - Florence będzie?
-Tak, odwoziła Ivy to przedszkola trochę później. Usiądź.
-Hej! Eloise! Zająłem Ci miejsce! - krzyknął Matt. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam obok, ignorując spojrzenie Wrena. Elias siadł obok mnie.
-Mówili już coś ciekawego? - Elias spojrzał na Matt'a zaciekawiony.
-Szykuje się wyjazd do Rosji. Dwie grupy łowców. Tylko tyle wiem.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i po chwili pojawiła się Florence.
-Przyniosłam babeczki! - oznajmiła radośnie na powitanie i położyła je na stole. -Roberta jeszcze nie ma?
-Zaraz powinien być. - odpowiedział Evan i pocałował Florence na powitanie.
-Nie żeby coś, ale może trochę mniej publicznego okazywania sobie uczuć. Nie chciałabym zwrócić wczorajszego obiadu.- mruknęłam. W tym momencie do sali wszedł Robert Dekker.
-Witajcie. Przepraszam za spóźnienie. Odkryliśmy, że Cedric i Aaron przebywali w Rosji, jak wiemy Aaron miał tam swoją posiadłość.
-Alex może im pomóc. - zasugerowała Florence.
-Skąd mamy pewność, że nie jest po stronie Aarona? - zapytał Wren.
-Nigdy nie popierała Carlise'a ani Cedric'a. Nie sądzę żeby dołączyła do Aarona z miłości. Z resztą Aaron się z nią nie skontaktował odkąd dołączył do swojego brata.
-Sprawdzimy Alex. - powiedział Robert. - Matt, Elias, Ben, Henry i Eloise pojedziecie.
-Eloise jest nowicjuszką! - zaprotestował Wren - Nie powinna jechać.
-Nie masz prawa o tym decydować! - powiedziałam wkurzona.
-Mam wątpliwości! Pomyślałaś, że nie chce żeby coś Ci się stało? - Wren spojrzał na mnie.
-Jestem pełnoletnia. Jestem odpowiedzialna za siebie. I pojadę.
-Dlaczego nagle chcesz się pakować w kłopoty?
-Niby od kiedy bycie łowcą to pakowanie się w kłopoty? Bardziej BYCIE Z łowcą to pakowanie się w kłopoty.
-Przerwijcie tą swoją kłótnie. - powiedział zirytowany Robert. - Po pierwsze, Eloise przeszła test. W obecnym momencie każda zaufana osoba jest na wagę złota. Ma odpowiednie umiejętności. Po drugie, fakt Eloise jest nowa, ale Wren, pracujesz tu na tyle długo, żeby pamiętać, że sprawy prywatne po pracy. Więc wasza dwójka, ma wyjść i porozmawiać, po czym wrócić i zachowywać się profesjonalnie?
-Dobrze. - mruknęłam i ruszyłam ku wyjściu, chociaż tak naprawdę nie miałam najmniejszego zamiaru rozmawiać z Wrenem, bardziej skłaniałam się ku rozmowie z automatem z jedzeniem.
-Dlaczego nie chcesz ze mną normalnie porozmawiać? - zapytał Wren, gdy stałam już przed automatem.
-Nie interesują mnie gadki typu ''zostańmy przyjaciółmi''. Z technicznego punktu widzenia to nie realne. Nie chce słuchać wyjaśnień typu '' to było silniejsze ode mnie ''. Zdobyłeś dziewczynę swoich marzeń. Gratuluję. Wprawdzie nie rozumiem waszej relacji z Lyn, ale to nie mój interes. - powiedziałam, kupując paczkę żelek. -Masz swoje życie. Ja mam swoje. Od tej chwili, nasze stosunki powinny być profesjonalne. Pracujemy razem. Ale na bransoletki przyjaźni to nie licz.
-Czy możesz się na chwile zamknąć? - powiedział Wren i przyparł mnie do automatu, odgradzając mi drogę. Spojrzał na mnie. -To ty ze mną zerwałaś. Nie chciałaś słuchać wyjaśnień, z automatu sobie dopisałaś całą historię.
-Spotykasz się z Tessą? - spojrzałam mu w oczy.
-Tak. - odpowiedział cicho.
-Więc wszystko jasne. A teraz proszę, puść mnie. Omija mnie zebranie. - odpowiadam spokojnie, a Wren przepuszcza mnie. Wracam na salę i siadam obok Matta, starając skupić się na poleceniach i wskazówkach Roberta. Samolot do Rosji wyruszał za cztery godziny. Zaraz po spotkaniu, wróciłam do domu i spakowałam najważniejsze rzeczy, starając się ignorować wyrzuty sumienia które towarzyszyły mi od rozmowy z Wrenem.

sobota, 11 kwietnia 2015

Ogłoszenia parafialne.

Witajcie drodzy parafianie. Teraz czas na parę ogłoszeń.
Po pierwsze nie obrażę się jak ktoś skomentuje ten post na znak, że jeszcze ktoś nas czyta. Tu z kolei chcę pozdrowić Karę, która wczoraj przypominała mi naprawdę stare posty :D Pozdrawiam cię, moja biczaczo <3
Generalnie mamy dla was 14 wersji roboczych. Musimy tylko kolejność ustalić. Wracamy do was. Tym razem już naprawdę. Kilka ostatnich postów może być niespójna czy coś, ale poprawimy się obiecuje. Mam nadzieje, że będziecie często tu wpadać i nas czytać.
Pozdrawiam w imieniu siebie, Barbs i oczywiście całej Clashowej gromadki.
Adios amigos <3

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział osiemdziesiąty dziewiąty - Florence.

Przyglądam się jak Ivy je śniadanie, opierając się o blat gdy kuchni wchodzi Evan i obejmuje mnie lekko. Przyglądam mu się z uśmiechem.
-Powinnaś brać ze mną poranne prysznice. - mruknął, całując mnie lekko. -Nad czym myślisz?
-Myślę, że zaczyna mi się to podobać. - odpowiedziałam, spoglądając na niego.
-A co dokładnie? Moje poranne prysznice, czy poranny seks przed prysznicem? - Evan zaśmiał się lekko.
-To też. Ale ta sielanka. Opieka nad Ivy jest cudowna. Nawet nie wiedziałam, że dziecko daje tyle szczęścia. - uśmiechnęłam się lekko.
-Sugerujesz, że powinniśmy rozpocząć produkcję małych Dekkerków? - Evan spojrzał mi w oczy, uśmiechając się lekko.
-I zepsułeś całą chwilę - wywróciłam oczami rozbawiona.
-I tak mnie kochasz. - zaśmiał się i to była ostatnia jaką zapamiętałam. Potem zemdlałam.

Przyglądałam się sobie, siedzącej nad jeziorem. Miałam na sobie długą suknię w odcieniu ciemnej zieleni. Ja z tamtego okresu, poruszyła się niespokojnie, gdy usłyszałam szelest.
-Ktoś tu jest? - spytała niespokojnie.
-Wybacz księżniczko Katherino. - spojrzałam na Evana, z tamtego okresu, wychodzącego zza drzewa. -Nie chciałem wystraszyć. Tylko... spacerowałem.
-Rozumiem. - Katherina uśmiechnęła się lekko. Znałam ten uśmiech. Sama uśmiechałam się tak na widok Evana, gdy jeszcze nie byliśmy parą. Nie wiedziałam tylko co tu robię. - Może usiądziesz ze mną Colinie?
-Z chęcią. - siadł obok mnie. - Nie powinnaś być z mężem?
-Alexander... jest zajęty. - odpowiedziała szybko Kath.
-Dwa dni po ceremonii zaślubin? - zdziwił się Colin.
-Razem z Glennem szukają Mckenny.
-To dziwne. Widziałem go jakiś czas temu. Samego.
-Słyszałeś, że ciekawość to zła cecha? - odpowiedziała poirytowana Katherina.
-Wybacz księżniczko. - odpowiedział cicho Colin.
-Po prostu... to nie jest jak Ci się wydaje. Wśród was, małżeństwa niejednokrotnie zawierane są z miłości. Nie mają na celu korzyści, sojuszy i tym podobnych. Ja i Alexander byliśmy zaręczeni właściwie od początku. Szybko okazało się, że jesteśmy przyjaciółmi. Odbyła się ceremonia. Sojusz podpisany. On ma swoje życie, ja mam swoje. W międzyczasie ma pojawić się potomek i tyle. Jesteśmy przyjaciółmi.
-Fakt. Brzmi kiepsko. - zaśmiał się Colin, irytując Katherinę. - Czy między księciem Glennem i Mckenną też tak było?
-Nie. Oni się kochają. Kochali. Nie wiem, gdzie mogła podziać się Mckenna. Czy uciekła, czy została porwana. Nie potrafię jej odnaleźć. Nasze moce były zbyt słabe. A z resztą, miała ze sobą księgę. A ty Colinie, zostałeś właśnie moim powiernikiem. - mruknęła Katherina.
-Sekret księżniczki zostanie u mnie na zawsze. - zaśmiał się.
-To słowo brzmi w twoich ustach jak obelga. - Katherina spojrzała na Colina.
-Przepraszam. Po prostu, jesteś cudowną młodą kobietą. Powinnaś poślubić kogoś kogo kochasz. A z tego co rozumiem, gdy ten ktoś się zjawi... musisz go ukrywać.
Katherina zaśmiała się gorzko.
-Powinnam jak najszybciej wydać na świat potomków i pójść do klasztoru.
-Nie mów tak. - przerwał jej Colin. - Jesteś dziś wieczorem zajęta?
-Nie. Raczej nie. Dlaczego pytasz?
-Spotkaj się ze mną. Po kolacji. - powiedział Colin i wstał. - Będę czekał.
Ukłonił się lekko i odszedł. Ponieważ, jakimś cudem wciąż tu byłam, ruszyłam za Katheriną do zamku. Przy wejściu ktoś na nią czekał.
-Glenn! - Kath podbiegła do niego. - Znaleźliście Mckennę?
-Niestety nie. - westchnął Glenn. Przyjrzałam się tajemniczemu amantowi Louise. Był przystojny. Najwyraźniej skradł Louise serce. Parę razy... - Naprawdę nic ci nie mówiła? Byłyście zżyte.
-Przykro mi Glenn. - Katherine pogłaskała go po ramieniu. - Zrobiła się milcząca również w stosunku do mnie.
-Mam nadzieje, że to nie początek kłopotów. Najpierw Bash i incydent na waszym przyjęciu weselnym, zniknięcie Mckenny. Nasz kraj potrzebuje przewodnika. Mój kuzyn będzie chyba odpowiedniejszym kandydatem.
-Co będzie z tobą? - spytała zaniepokojona Katherina.
-Zrzeknę się tronu i wyruszę poszukiwać Mckenny. Będziesz dobrą królową. A teraz wybacz. - powiedział Glenn i odszedł. Ruszyłam za Katheriną. Ta ruszyła w stronę biblioteki, siadła na podłodze i wybuchnęła płaczem. Dziwnie było się przyglądać tamtejszej mnie. Po chwili do pomieszczenia wszedł... Aaron. Zdziwiłam się. Nigdy nie widziałam go w swojej wizji.
-Alexander. - powiedziała Katherina. Alexander usiadł obok niej i przytulił ją delikatnie.-Glenn mi wszystko powiedział.
-Rozumiem. Wychodzi na to, że obejmiemy tron. - powiedział Alexander. - Znajdziemy Mckenne. Obiecuję.
-Trzymam za słowo. - powiedziała Katherina. Resztę dnia spędzała na czytaniu. W końcu był czas kolacji. Katherina zjadła ją szybko, po czym wyszła z pałacu. Wróciła nad jezioro, gdzie czekał na nią Colin.
-Witaj. - uśmiechnął się lekko do Kath.
-Witaj. Dlaczego chciałeś się spotkać? - Kath siliła się na pogodny ton.
-Mckenna nigdy nie uciekła. Ona i Bash zatrzymali się w naszej posiadłości. Planują razem uciec.
Katherina się zaśmiała nerwowo.
-Co to za brednie?
-To prawda. - powiedział zbity z tropu Colin. - Chodź, pokażę Ci.
Katherina skinęła głową i ruszyła za nim. Szli w milczeniu, aż do posiadłości Colina. Drzwi otworzył Bash czyli Gabriel z tamtych czasów. Byłam coraz bardziej zaciekawiona. Katherina zmierzyła Basha zimnym spojrzeniem, wyminęła go zgrabnie gdzie wpadła wprost w ramiona Mckenny.
-Przyszłaś! - powiedziała uradowana Mckenna.
-Co tu robisz? Wiesz, że całe królestwo cię szuka? Łącznie z Glenem. Wiesz, że Glen chce zrezygnować z korony i poświęcić czas na szukanie Ciebie? Wiesz, kto jest następny w kolejce do tronu? Gdzie księga?
-Kath! Spokojnie. - Mckenna promieniała. -Mam księgę. Nie przejmuj się koroną. Nie będziemy musiały zostać koronowane. Możemy uciec! Zatrzeć ślady. Kocham Basha! Obie wiemy, że Alexander ma kochankę, którą kocha. Chcesz się męczyć tylko dla pozorów? Przestań, nie jesteś niewolnicą.
-Skąd w tobie nagle takie poglądy? -Katherina spojrzała zaskoczona na siostrę.  - Nie przejmujesz się losem naszych poddanych? Ludzi którzy powierzyli nam swoje życie?
-Nic nie wniesiemy im do życia. Po za tym, jeśli uznają mnie za zaginioną a my sfałszujemy twoją śmierć.
-Nie wierzę w to co słyszę. Nagle kochasz Basha, a co z Glenem?
-Kocham go całe życie, od małego. Po prostu... powinnaś mnie zrozumieć.
-A ty powinnaś zrozumieć, że na naszej głowie jest coś więcej niż rozterki miłosne. - Katherina odwróciła się i ruszyła ku wyjściu.
-Nie martw się. - powiedział Bash do Mckenny. Musi to przemyśleć. Cała ta sytuacja była wręcz komiczna. Louise w tym wcieleniu, musiała spaść przy porodzie i uderzyć się w głowę. No bo przepraszam, Lou porzucająca władzę dla miłości?

-Florence! Obudź się. - pochylająca się sylwetka Evana, przywołał mnie do rzeczywistości.
-Zmień pastę do zębów - mruknęłam.
-Zemdlałaś. - powiedział zaniepokojony.
-Brawo Sherlocku! - podniosłam się. - Nic mi nie jest. Panikujesz jak małe dziecko.
-Zemdlałaś! - powtórzył. - Byłaś nieprzytomna.
-Nie umieram jeszcze. - zaśmiałam się lekko. - Pomyślałeś, że spadł mi cukier? Albo że miałam tak zwany powrót do przeszłości?
-Nigdy nie zrozumiem, że ani ty ani Louise nic z tym nie robicie. -westchnął Evan.
-Kiedyś zrozumiesz. - pocałowałam go delikatnie.

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział osiemdziesiąty ósmy - Eloise.

Co wydarzyło się w Wigilie? - spóźnionych Wesołych Świąt!
Wiem. To nie jest śmieszne.
Ale z drugiej strony dziś Prima Aprilis ! 
Całusy. Caroline. 

Spojrzałam w lustro, przyglądając się sobie uważnie. To miała być moja pierwsza wigilia z Wrenem. Tylko z Wrenem. Elias pracował z Mattem, rodzice wyjechali.Wyglądało to więc bardziej jak romantyczna randka. W końcu stwierdziłam, że wyglądam przyzwoicie i zbiegłam na dół. Spojrzałam zniecierpliwiona na zegarek. Wren sie spóźniał. Wybrałam więc jego numer, ale odpowiedziała mi tylko poczta głosowa. Pewnie zapomniał włączyć telefon po pracy. Albo naładować. Usiadłam więc na sofie i zaczęłam czekać cierpliwie. Nawet nie spostrzegłam gdy zasnęłam. Obudził mnie dopiero Wren. W pokoju panowała ciemność.
-Eloise. -mruknął budząc mnie lekko. Po chwili dostrzegłam, że był ubrany zwyczajnie. Spojrzałam na zegarek. Byliśmy umówieni sześć godzin temu.
-Gdzie byłeś? -zapytałam spokojnie.
-To skomplikowane. - odpowiedział. - Lyn i Tess się rozstały.
-A ty pocieszałeś jedną z nich. A mianowicie Tess. - dokończyłam za niego.
-To nie do końca tak. - zaprotestował Wren.
-A jak? Wytłumacz mi jak. Zrozumiałabym gdyby to była Lyn. Twoja siostra. Ale totalnie zapomniałeś o mnie, o naszym wieczorze dla jej eks dziewczyny w której jesteś beznadziejnie zakochany. Jestem straszną idiotką!
-Eloise! - Wren podszedł do mnie i próbował mnie objąć. -Nie mów tak.
Odsunęłam się.
-Nie wygram z nią. -szepnęłam. -Ułatwię Ci to. Powinniśmy zostać przyjaciółmi. Za szybko się to potoczyło.
A potem po prostu wybiegłam z własnego domu. Łzy cisnęły mi się do oczu. Biegłam aż do samego parku, gdzie usiadłam na zaśnieżonej ławce. Sama z nim zerwałam. Ale przecież to tak by się skończyło. Zna Tess dłużej ode mnie. Kocha ją. Ją, nie mnie. Za krótko się znaliśmy. Za szybko się zaangażowałam. Nie dałam mu nic powiedzieć. To ja z nim zerwałam. Zaniosłam się płaczem. Odruchowo chciałam zadzwonić do Florence, ale uświadomiłam sobie, że jest wigilia. Pewnie spędza ją z Evanem, Louise i Gabrielem. Wstałam i postanowiłam znaleźć Matta i Eliasa. Dotarłam na osiedle domków jednorodzinnych jakieś dwadzieścia minut później. W końcu dostrzegłam Toyote Land Crusera mojego brata. Wpakowałam się do tyłu budząc tym oboje.
-Fajnie pracujecie. - mruknęłam. - Auto otwarte, wy śpicie.
-Eloise. Co się stało? Na ogół wyglądasz jak dobre dziewięć na dziesięć, ale teraz? Miałaś wypadek?- Matt mimo swojego komentarza wykazywał troskę.
-Wren i ja się rozstaliśmy. Stop. Ja zerwałam z Wrenem.
-Co?! Dlaczego?! - spytali jednocześnie.
-Spóźnił się sześć godzin. Ponieważ Lyn i Tess zerwali. Był z Tess. Nie chciałam tego słuchać i z nim zerwałam. Za każdym razem kiedy Tess wkracza na scene, nasze relacje są inne. Były inne.
-Powinnaś go wysłuchać. - powiedział Elias.
-Daj jej spokój. Dziewczyna poczuła się urażona. Miała prawo. Takie coś boli!
-Ja tu wciąż jestem. - mruknęłam.
-Dobra, nasza zmiana i tak skończyła się jakąś godzinę temu. Jedziemy się rozerwać. - powiedział Matt, odpalając silnik i ruszając w stronę klubu.

Cztery godziny później. Po dwóch jointach z diabelskiego zioła i masie wypitego alkoholu wpatrywałam się w chłopaka, z którym tańczyłam już jakieś dwa kawałki, nie wiedząc do do mnie mówił.
-Sorry. Znudziło mi się już. - powiedziałam, odsuwając się. - Kręcą mnie tylko trójkąty. Najlepiej z gejowskimi parkami.
Odwróciłam się i wróciłam do stolika przy którym siedzieli Matt i Elias.
-Co mu powiedziałaś? - spytał Matt. - Wyglądał na zaszokowanego.
-Spławiłam go, mówiąc że wolę trójkąciki z gejami. Biorąc fakt, że dołączyłam do was i potwierdziłam tym swoją tezę. - odpowiedziałam. Byliśmy już wstawieni, Matt i Elias lepili się do siebie w najlepsze. Oczywiście byłam pewna, że do jutra oboje o tym zapomną. Ale w sumie, co mnie obchodziło jutro. Byłam z dwójką moich najlepszych przyjaciół i to się liczyło.
-Elo, nie prowadź ze sobą wewnętrznych monologów. - powiedział Elias, przyglądając mi się bacznie. Oczywiście oboje uparcie pilnowali, żebym nie zrobiła czegoś głupiego w postaci rozmowy z Wrenem w takim stanie.
-Chodźmy już stąd. - powiedziałam znudzona. Chłopaki zgodzili się i wyszliśmy z klubu. Szliśmy chodnikiem pod rękę. W klubie byli sami samotni ludzie którzy postanowili upić się w Wigilię. - Wiecie co? Czuje się koszmarnie.
-W sensie psychicznym czy fizycznym? Bo jak będziesz wymiotować to uprzedź. Mam nowe buty. - odpowiedział Matt, próbując mnie rozbawić.
-Moje serce się rozpadło. - szepnęłam. -To boli.
-To to wyłącz. Przestań czuć. Przestań myśleć. Skup się tylko na chwili obecnej. Ewentualnie na rachunkach za prąd. Bo chyba termin minął. - powiedział Elias. Posłuchałam go. Po czym, zaśmiałam się.
-No to będziemy żyć bez. - odpowiedziałam z uśmiechem i ruszyliśmy dalej. Nagle wszystko przestało boleć. Było normalnie...