Siedziałam w swoim skończonym biurze i przeglądałam papiery. Do gabinetu wszedł jeden z robotników.
-Jak dobrze pójdzie, to za dwa tygodnie będzie mogła pani otworzyć swoją szkołę. - powiedział z lekkim uśmiechem.
-Mam nadzieje, że ktoś do tego czasu podaruje mi całą kadrę nauczycielską. - mruknęłam rozbawiona.
-Rada nie pomoże?
-W Radzie mam swoich zwolenników ale i przeciwników. Z resztą na razie i tak muszę skończyć tą szkołę budować.
-O to niech się pani nie martwi. - powiedział robotnik i zniknął za drzwiami. Nie minęła chwila gdy w gabinecie pojawiła się Louise.
-Przyniosłam Ci lunch. - uśmiechnęła się, podając mi opakowanie z kanapką. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. - Eloise się zgubiła. W sensie byłam u niej i jej nie ma. A Elias jest w terenie. Właściwie nikt nie widział Eloise. W Instytucie ma wpisany urlop. Evan nic nie wie, a Gabriela też nie ma.
-Sara ją wywiozła z miasta. Jest zaniepokojona jej zachowaniem. Nie wierzy w stres pourazowy. -westchnęłam.- Jest przeczulona na jej punkcie. Z jednej strony ją rozumiem, Eloise była kłopotliwym dzieckiem ale śledzenie własnej córki? Paranoja.
-Elias wydaje się normalny przy Eloise. - mruknęła Lou.
-Bo to Eloise przejęła cechy pakowania się w kłopoty. Jak się dowiem gdzie są to ci powiem.
-Okej. Evan Cię już zaprosił na weekend w góry? - Louise uśmiechnęła sie lekko.
-Nic o tym nie wiem. - zaśmiałam się.
-Jedziecie w góry, do jakiejś posiadłości Dekkerów. Ale udawaj zaskoczoną jak Ci o tym powie. Nie chcę rozpowiadać jego tajemnic.
-O nie, to by było złe. - Wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Potrzebujesz jakiejś pomocy? - zapytała Louise, kiedy skończyłyśmy się śmiać.
-Pomóż mi uporządkować dokumenty które muszę koniecznie przedstawić radzie, a które muszę mieć w pogotowiu.
-Okay. Zaraz Ci wszystko uporządkujemy. Tak myślałam, może Matt zamieszkałby z nami. Znaczy, wiem Akademik i te sprawy są świetne. Ale powinien być blisko nas. Może ty go przekonasz? Może sprowadzać Eliasa kiedy chce, tylko...
-U nas byłby bezpieczniejszy. Szczególnie, że Ced i Aaron są na wolności, a ten pierwszy chciał go zabić. Też o tym myślałam. - dokończyłam. -Ale nie możemy zrobić mu kazania nadopiekuńczych sióstr bo zrobi nam na złość i nie będzie chciał się wprowadzić.
-Wiesz, może po prostu zwiększymy ochronę akademika? To taki dobry pomysł! - powiedziała Louise, podchodząc do okna.
-Już z nim rozmawiałaś prawda? - westchnęłam.
-Nie jestem nadopiekuńczą siostrą. Przecież dobrze o tym wiesz.
-Jesteśmy bliźniaczkami, totalnie się różnimy, ale jesteśmy bliźniaczkami. Wiesz, że coś mi się stanie i potrafisz mnie uratować na czas. A Matt jest twoim młodszym kochanym braciszkiem, którego Christian nie ma możliwości chronienia, więc ty to chcesz zrobić.
-Wiesz, gdyby Lucas żył był by w wieku Matt'a.
-Przykro mi. - szepnęłam cicho.
-Nie ważne. Porozmawiaj z Mattem. A teraz chodź pomogę Ci z tymi dokumentami.
Wyszłam ze szkoły dopiero późnym wieczorem. Przy moim aucie czekał już Evan, który pocałował mnie na powitanie. Odkąd Ivy wróciła do rodziców nasz czas pracy wydłużył się do własnych potrzeb.
-Jadłaś coś? - spytał Evan, siadając za kierownicą samochodu.
-Tak. Louise przyniosła mi lunch. Potem pomogła mi w pracy, ale potem zadzwonił Gabriel i musiała iść. - mruknęłam zmęczona.
-Pomyślałem, że może wyjedziemy w Alpy na weekend? Rozmawiałem z ojcem, weźmiemy helikopter, no a gdyby coś się stało zawsze możemy zadzwonić do Louise. - Evan uśmiechnął się lekko.
-To świetny pomysł. - uśmiechnęłam się. - Jak w Instytucie?
-Louise ma problem z Robertem, co odbija się na Gabrielu. Louise jest wściekła za tą eskapadę do Rosji.
-Nie była przemyślana. Robert ostatnio kieruje wszystkimi jak mu się podoba i nie myśli nad swoim zachowaniem. Rozumiem, że przejmuje się Mel. Ale Louise sama sobie poradzi.
-Robert nie odpuści. - powiedział Evan spoglądając na mnie.
-Tak samo jak Louise i Gabriel. To nie jest dobre. Powinniśmy być rodziną i powinniśmy trzymać się razem. A polityka wszystko rujnuje. Wasza władza. Powoli zamienia się w sukces Carlise'a. Bo jeszcze trochę a wzajemnie się pozabijacie.
-Sugerujesz, że powinniśmy to rzucić i zająć się sobą? Teraz kiedy zaczęły się zmiany? - Evan zatrzymał się przed domem i spojrzał na mnie.
-Sugeruję, że Ced i Aaron chodzą bezkarnie po świecie, planując odwet za ojca. I powinniśmy trzymać się razem. Tym czasem Gabriel staje się kopią waszego ojca. Louise nie popiera decyzji Roberta i ma racje. Eloise i Matt mogli zginąć. Elias otarł się o śmierć. Ben odszedł. Osierocił trzymiesięczną córeczkę.
-Widzisz? Angażujesz się. Bycie łowcą jest dobrowolne. Każdy podejmuje to ryzyko. Wszystko jest dobrowolne.
-Obrońca się znalazł! - warknęłam wkurzona. - A gdybym ja wstąpiła w wasze szeregi? Gdybym to ja była na tej misji?
-Ale nie byłaś! Co ty się nagle przejmujesz tym wszystkim? Jeszcze nie dawno twoim największym zmartwieniem była próba połączenia Louise i Gabriela.
-Wyobraź sobie, że tak sie zaangażowałam, że nie zauważyłam faktu, że może po prostu do siebie nie pasują. Nie możemy na siłę ich zmuszać do bycia ze sobą. Na razie wszyscy skupiacie się na rywalizacji. Kłótnie nie pomogą. No ale skoro wolicie działać przeciwko sobie, to proszę. Czekam, aż wzajemnie zaczniecie się mordować.
-Gabriel i Louise nagle do siebie nie pasują? I nie ma to związku z tym, że między tobą i Gabrielem się źle układa? Masz mu za złe przejęcie władzy w Instytucie!
-Nie. Mam mu za złe, jak szybko porzuca swoje plany i nadzieje, żeby dostosować się do wymogów narzucanych mu przez Instytut i Roberta. To nie jest już ten sam Gabriel co kiedyś.
-Wszyscy się zmieniają. Nie tylko Gabriel, ja się zmieniłem, Louise. Ty też się zmieniłaś. Otwierasz tą swoją szkołę i jesteś świadoma, że będziesz częścią Rady. I to nie byle kim. Będziesz pośród mnie, Gabriela, Roberta, Louise. Bo wielka Florence Fitzgerald kształci młode umysły naszego świata. Jako pierwsza w Europie rozwiązała problem z którym nasze dzieci się borykają. Będziemy to wszystko zawdzięczać tobie, a raczej kasie Johna Fitzgeralda! Będziesz słynna w naszym świecie i w zwykłym. W końcu jesteś bardzo młodą dyrektorką prestiżowej szkoły. - zaśmiał się lekko. -
Florence Fitzgerald znów na szczycie. Jesteś taka sama jak my, masz pieniądze, jesteś znana w naszym świecie a szkoła zapewnia Ci pozycję.
-Jesteś idiotą! I to strasznym. Sam mówiłeś że musimy trzymać się razem, a teraz wytykasz mi skąd biorę pieniądze, że zakładam szkołę czy że Gabriel jest w porządku! - Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na niego. - Straciłeś cały swój urok na rzecz śmiesznej polityki.
-Florence, nie mów tak. - Evan spojrzał na mnie błagalnie. - To tylko kolejny kryzys. Rozwiążmy go.
-To tylko kolejny kryzys - przedrzeźniałam go. -Co chwile będziemy mieć kryzys, jak tak dalej pójdzie.
-Florence. Kocham Cię. - powiedział, gdy odwróciłam się do drzwi.
-To zastanów się co jest dla Ciebie ważne, bo zaczęliśmy kłótnie o nic, a poleciało sporo gorzkich słów. - mruknęłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
-Flo to wy? - krzyknęła Louise z salonu.
-Lou! To ja. - mruknęłam i weszłam do salonu. Nalałam sobie wody do szklanki.
-Gdzie Evan? - spytała zaskoczona.
-Pokłóciliśmy się. - mruknęłam.
-O co? - Louise była coraz bardziej zaskoczona.
-W skrócie. O Ciebie i Gabriela, bo stwierdziłam że możemy wam kibicować ale nie możemy się wtrącać, o władzę, pieniądze, szkołę, o Gabriela, ponieważ uważa że nie sprawiedliwie go oceniam i o Roberta ponieważ tak jak ty, uważam że nie myślał jasno gdy wysłał Matt'a, Elo i Eliasa na misję. I gdyby w tym momencie Cedric i Aaron stanęli na naszym progu i zapytali czy dołączę by obalić waszą władzę, zrobiłabym to. Evan sam mówił, że jako rodzina powinniśmy trzymać się razem a teraz zachowuje się jak idiota. Serio, gdybym kazała wybierać Gabrielowi między mną a władzą, wybrałby to drugie. Gdybym zapytała Ciebie o to, racjonalnie tłumaczyłabyś mi, że nie możesz wybierać i byś przekonała mnie. Ale Evan? Evan był moją kochaną ostoją, której byłam pewna.
-Florence. Przede wszystkim przesadzasz. Usiądź i uspokój się. Nie myślisz racjonalnie, jesteś wzburzona. A gdyby Ced i Aaron się pojawili, zabiłabyś ich. Florence, nie chcę obierać stron. To tylko kłótnia, serio. Evan cię kocha i nic się dla niego nie liczy tak bardzo jak ty. Jesteście przemęczeni. W końcu zostaliście sami z Ivy, Robert zachował się lekkomyślnie. Nie pochwalam jego decyzji, ale miał sporo na głowie. Oczywiście, gdyby nie był uparty to nie doszłoby to wypadku w Rosji. Wracając do Ciebie i Evana, wyjedziecie na weekend i będzie dobrze. Odpoczniecie ze sobą. Sami. Będzie dobrze, Florence. Musisz trochę odpuścić.
-Ta, w sumie oczekiwałam, że będziemy wiecznie młodymi studentami. Tymczasem starzejemy się.
-O nie. Louise Tempest się nie starzeje! - Louise udała oburzenie.
-Taa. - zaśmiałam się. - Wcale nie rosną Ci siwe włosy i nie robią się pierwsze zmarszczki.
-Jestem czarownicą. Ja nie mam zmarszczek i siwych włosów. - mruknęła rozbawiona.
-Opatentuj to wśród ludzi. Będziesz milionerką. - zaśmiałam się.
-Dzięki za pomysł! - Louise zaśmiała się. Nasz spokojny wieczór przerwał telefon Gabriela. Spoglądałam na ekran zastanawiając się czy odebrać. Westchnęłam i odebrałam.
-Wiem, że jesteś w domu i że pokłóciłaś się z Evanem. - powiedział jak tylko odebrałam.
-Widzę, starasz się odkryć Amerykę. Trochę na to za późno. - mruknęłam. - Coś się stało?
-Robert wyjechał, Evan jest wściekły na Ciebie i siedzi w domu. Możemy odwiedzić Alex. Piszesz się na to?
-Jasne, że tak. Kiedy będziesz? - spytałam, patrząc na zaskoczoną Louise.
-Pięć minut i jestem. - powiedział i się rozłączył. Zaczęłam się zbierać.
-Gabriel do Ciebie dzwonił? -spytała Louise.
-Tak. Chce pogadać. Może to dobry pomysł by rozwiązać wszystkie konflikty. - westchnęłam. - Będziesz siedzieć w domu czy wychodzisz?
-Matt i Elias wpadną na chwile. Mam nadzieje, że Matt się wprowadzi. - powiedziała Louise.
-Na pewno. - uśmiechnęłam się. - Postaram się wrócić w miarę szybko.
Kiedy wychodziłam, Gabriel już czekał. Zapowiadała się długa droga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz