Łapcie na początek ciąg dalszy co by było gdyby. Pozdrawiamy :*
Louise
Florence wyszła z Aaronem, zostawiając nas w niezręcznej sytuacji. Przez chwilę siedzieliśmy cicho, gdy nagle Lyn wstała i stwierdziła, że musi się przewietrzyć.
-Miałaś nie palić.-przypomniał jej Gabe. Na twarzy mojej przyjaciółki pojawił się lekki uśmiech.
-Naprawdę idę się przewietrzyć. Możesz być spokojny o moje zdrowie.-zapewniła i niemalże wybiegła z mieszkania. Tessa popatrzyła na nas, unosząc brew i również wstała.
-Pójdę z nią. Bawcie się dobrze.-mruknęła i ruszyła za Lynette.
Zerknęłam na brata mojego chłopaka, a potem na samego Gabriela.
-Powinnam też was zostawić?
-Nie!-Gabe złapał mnie za rękę.-Nie, nie ma takiej potrzeby. Więc... Louise, to jest Evan, mój młodszy brat. Evan, kretynie, to jest Louise, moja dziewczyna i przyjaciółka Florence z Formby.
-Miło mi.-uścisnęłam rękę Evana, posyłając mu lekko wymuszony uśmiech. On zrobił to samo.
-Mnie również. Flo wspominała kiedyś o tobie. Jesteście bardzo podobne.-Evan mówił, ale nie patrzył na mnie. Błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu.
-Evan, nie dałeś znać, że wracasz. Ojciec wie?-Gabe zmienił temat.
-Dzwoniłem do niego z lotniska, ale nie odbierał. Praca albo żona, kto wie co go zajmuje. Zarówno Conrad, jak i Elen potrafią dać niezły wycisk.
-Conrad?-wtrąciłam się szybko. Bracia wymienili szybkie spojrzenia.
-Szef ojca. Potrafi być strasznym dupkiem.-mruknął młodszy z nich.
-Czym właściwie wasz ojciec się zajmuje?-spytałam zaciekawiona. Gabriel nie wspominał o swoich rodzicach, o rodzeństwie właściwie też nie. O Evanie dowiedziałam się od Florence... Ale z drugiej strony znaliśmy się bardzo krótko i ja też nie powiedziałam mu aż tyle o sobie. Jednak coś mi w tym nie pasowało.
-Jeśli przyjaźniła się z Flo, to można założyć, że wie.-Evan popatrzył na brata, a ja rzuciłam im pytające spojrzenie.
-Wiem co?
-Wiesz o całym zamieszaniu. Magia, łowcy, instytut... Flo obracała się w tych kręgach, nasz ojciec pracuje dla Rady. Musisz coś o tym wiedzieć.
Zamarłam. Cholera jasna. Nie chciałam mieć nic wspólnego z magią, obiecałam to sobie dwa lata temu. Oczywiście, Flo to co innego, ale dlaczego idealny chłopak, na którym mi zależało musiał też mieć z tym jakieś koneksje?
-Wiem coś o tym.-powiedziałam, nie patrząc na żadnego z nich. Wstałam i gorączkowo zaczęłam się rozglądać za swoimi rzeczami. Przypomniałam sobie, że są w sypialni Gabriela. Poszłam po nie szybkim krokiem i wcisnęłam ubrania do torebki. Kiedy wyszłam, Gabriel złapał mnie i przyciągnął do siebie.
-Hej, skarbie, wszystko okay?-spytał zatroskany. Pokręciłam głową.
-Muszę... wyjść. Coś przemyśleć. Gabe, puść mnie. Potrzebuję trochę czasu, ja...-nie dokończyłam. Mroczki pojawiły mi się przed oczami, a następną rzeczą, jaką zobaczyłam, była moja sypialnia. Cholera, cholera, cholera. Nie chciałam mieć nic wspólnego z magią, a sama jej używałam. I to do czegoś tak tchórzliwego, jak teleportacja.
Florence.
- O czym myślisz? - spytał Aaron, czyszcząc czarnego wierzchowca, podczas gdy ja karmiłam jabłkiem białą klacz.
-Głupio mi, że zostawiłam Louise samą. - westchnęłam.
-Wszystko w porządku? Wydawałaś się taka szczęśliwa przy śniadaniu, dopóki nie wszedł Evan... - zaczął.
-Po prostu, stare dzieje. - skłamałam z uśmiechem. - Sądziłam, że nigdy go już nie zobaczę.
Sprawdziłam czy siodło jest dobrze zamocowane i dosiadłam swojej klaczy. Aaron po chwili zrobił to samo.
-To gdzie jedziemy? - spytałam, zmieniając temat.
-Zabieram Cię na piknik. - Aaron wzruszył ramionami i puścił się kłusem przede mną, po chwili dorównałam mu. Jechaliśmy w ciszy, każde z nas było zamyślone. Dojechaliśmy na małe wzgórze, gdzie znajdował się koc i koszyk piknikowy. Uśmiechnęłam się i zaskoczyłam z konia.
-Widzę, że pomyślałeś o wszystkim. - siadłam na kocu.
-Dokładnie. Mam twoją ulubioną sałatkę owocową, sok i coś na deser. - uśmiechnął się.
-Deserowy deser? - zaśmiałam się lekko. Aaron podał mi sałatkę. Wydawał się trochę spięty. Ale postanowiłam na razie przemilczeć.
-Florence? -zaczął Aaron, po chwili milczenia. Spojrzałam na niego zaciekawiona. - Muszę Cię o coś zapytać.
-Coś się stało?
-Po prostu spędzamy ze sobą wiele czasu, od dawna nie byliśmy z nikim innym. Właściwie jesteśmy parą od kilku miesięcy. Wiem, że to może wcześnie ale nie musisz od razu się zgadzać czy stać przed ołtarzem. Ale chce cię prosić o rękę.
-Słucham? - powiedziałam zaskoczona.
-Wyjdziesz za mnie? - spytał otwierając pudełeczko z pierścionkiem.
-Aaron. - powiedziałam, po chwili. -Ja nie mogę... Wybacz mi.
Nim zdążył coś powiedzieć, dosiadłam swoją klacz i wróciłam do ośrodka. Opuściłam ośrodek w momencie gdy zaczęło padać. Nawet nie wiedziałam kiedy znalazłam się pod drzwiami Dekkerów. Gdy zapukałam, stwierdziłam, że to idiotyczny pomysł. Chciałam już odejść, lecz w tym momencie otworzył mi Evan.
-Florence? Co tu robisz? Coś się stało? - chłopak spojrzał na mnie zaskoczony. Musiałam wyglądać okropnie. Przemoczona, zapłakana.
-Nie. Tak. Aaron mi się oświadczył. I ja nie zgodziłam się. Może gdybyś nie wrócił. Ale wróciłeś. A wraz z tobą, uczucia jakie do Ciebie żywię. Kocham Cię odkąd się poznaliśmy. Jestem idiotką, że dopiero teraz się na to zdobywam, pewnie masz dziewczynę w Nowym Jorku już. Ale dziś zrozumiałam, że jeśli Ci tego nie powiem, to nigdy nie będę mogła ułożyć sobie życia. Więc, kocham Cię cholerny Evanie Dekkerze. Kocham twoje poczucie humoru, twoją troskę o najbliższych. Kocham jak przeczesujesz włosy. Kocham wszystkie twoje cholerne wady i zalety. I właśnie bredzę bez sensu, ale tak jest. -westchnęłam zmęczona. - Przepraszam. Musiałam Ci to powiedzieć.
Już miałam odejść, gdy Evan złapał mnie za rękę i wciągnął do swojego domu. Oparł mnie o drzwi i spojrzał na mnie uśmiechnięty. Nim zdążyłam zrozumieć sytuacje, jego wargi dotknęły moich łącząc je w najbardziej romantycznym, namiętnym, pełnym pożądania i pasji pocałunku.
-Ja Ciebie też kocham Florence Fitzgerlad. O tobie się nie da zapomnieć. - szepnął - Tak bardzo marzyłem o tej chwili.
Louise
Mieszkanie było puste. Lyn najwyraźniej zagadała się z Tess, co raczej wychodziło dla mnie na plus.
Musiałam czymś zająć myśli. Usiadłam przy biurku i zajęłam się papierkową robotą. Było tego sporo, ale podobało mi się to. Nie musiałam myśleć o tym, że Gabriel należy do tego samego świata, który chciałam opuścić. Nie miało znaczenia czy jest czarownikiem, czy łowcą, czy venator, czyli pewną odmianą łowcy. Podlegał Radzie, Instytutowi, był związany z magią.
Przeglądając papiery, trafiłam na dużą kopertę. Myślałam, że zostawiłam ją w pracy, ale najwyraźniej zabrałam ją przypadkiem z innymi papierami. Otworzyłam ją i zamarłam. Nie, to nie może być prawda. Przez ostatni tydzień ignorowałam coś, czego szukałam tak długo... Moi prawdziwi rodzice, Isleen i Christian Jesselowie, mieszkali pod adresem zapisanym na tej kartce.
Sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić dojazd. 3 nieodebrane połączenia od Gabriela postanowiłam chwilowo zignorować. Sprawdziłam drogę. Jeśli będą korki, to zajmie to koło półtorej godziny, ale liczyłam, że mi się poszczęści.
Przebrałam się we własne ciuchy i chwilę później siedziałam w samochodzie. Gabriel znów zadzwonił. Nie mogłam ignorować go cały dzień.
-Tak?
-Lou, martwiłem się! Wszystko okay? Ty po prostu... zniknęłaś.
-Czasem mi się to zdarza.-powiedziałam cicho.-Wszystko jest okay. Nie musisz się martwić.
-Możesz to powtórzyć milion razy i nie sprawi to, że tak się stanie. Gdzie jesteś?-spytał zatroskany.
-W drodze. Muszę coś załatwić, wrócę pewnie wieczorem. Powinnam kończyć, pa!-rozłączyłam się szybko i schowałam telefon do torby. Potrzebowałam czasu, na przemyślenie tego wszystkiego.
Po godzinie byłam już prawie na miejscu. Podjechałam pod właściwy adres i zaparkowałam samochód. Ale nie czułam się na siłach, żeby z niego wysiąść. Faktycznie powinnam poprosić kogoś, żeby pojechał ze mną... Nie. Natychmiast odgoniłam od siebie tę myśl. Jestem w stanie dać sobie radę sama.
Wysiadłam i nacisnęłam dzwonek przy furtce, rozglądając się dookoła. Skrzynka pocztowa podpisana ich nazwiskiem, przystrzyżony trawnik, zadbany ogródek. Nagle drzwi się otworzyły.
-Hej.-chłopak, na oko dziewiętnastolatek, podszedł do furtki.-Mogę w czymś pomóc?
-Ja...-na chwilę mnie zamurowało. Albo trafiłam pod zły adres, albo miałam młodszego brata w wieku Luke'a. Szybko się otrząsnęłam.-Szukam Isleen i Christiana Jesselów. To ich dom, prawda?
-Tak. Wejdź.-chłopak otworzył furtkę i wpuścił mnie do środka.-Jestem Matt.
-Louise Tempest.-uścisnęłam dłoń chłopaka, a on popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Cholera. Rodzice się ucieszą. Chodź.-Matt ruszył przodem. Wszedł do domu i od progu krzyknął.-Is, Christian! Zobaczcie kto przyjechał.
Do przedpokoju weszła kobieta, a za nią mężczyzna. Spojrzałam na nich zaskoczona, nie bardzo wiedząc jak się zachować.
-Louise!-Isleen rozpoznała mnie od razu.-Nie przyjechałaś z siostrą?
-Siostrą?-zaczynałam rozumieć coraz mniej. Kobieta spojrzała na mnie z naganą, jakby odpowiedź na moje pytanie była oczywista.
-Florence, twoją bliźniaczką!
Florence.
Leżałam wtulona w Evana z lekkim uśmiechem. Chłopak kreślił kółka po mojej dłoni.
-Masz kogoś w Nowym Jorku? - spytałam cicho.
-Nie. Cały tamten czas spędzałem w galeriach sztuki, archiwach i tak dalej. - zaśmiał się cicho. Uśmiechnęłam się lekko. Spokój przerwał dźwięk mojego telefonu. Odebrałam.
-Witaj Florence. - usłyszałam znajomy głos wujka.
-Cześć! W końcu dzwonisz. - uśmiechnęłam sie.
-Jestem z Sarą w Liverpoolu. Może wpadniesz do nas?
-Nas? - uśmiechnęłam się lekko. - Masz mi chyba sporo do opowiedzenia.
-Żebyś wiedziała. - zaśmiał się nerwowo. - To wpadniesz, może tak za godzinę?
-Jasne. Wyślij mi tylko adres. -uśmiechnęłam się lekko i rozłączyłam telefon.
-Musisz iść? - Evan spojrzał na mnie.
-Chodź ze mną. - uśmiechnęłam się lekko. - John się ucieszy.
-W takim razie nie mogę odmówić - Evan objął mnie z uśmiechem, w odpowiedzi pocałowałam go delikatnie. Godzinę później, staliśmy przed drzwiami Johna. Ściskałam nerwowo rękę Evana. Po chwili, drzwi się otworzyły i stała w nich ruda dziewczyna.
-Jesteś Florence? - spytała z uśmiechem. - Jestem Eloise!
-Tak, a to Evan. - powiedziałam zaskoczona. - Miło mi cię poznać Eloise.
-Wejdźcie! - uśmiechnęła się. - Rodzice już na was czekają.
Rodzice? Byłam coraz bardziej zdezorientowana. Evan objął mnie w pasie, starając się dodać mi otuchy. Sara i John siedzieli w salonie. Prócz nich siedział tam chłopak, który mógł uchodzić za bliźniaka Eloise.
-Florence! Evan! - powiedział uśmiechnięty John. - Witajcie. Miło was widzieć. Razem?
-Razem. - mruknęłam i przytuliłam wujka. Następnie przywitałam się z Sarą. - Czy cos się stało?
-Zrobię herbaty! - powiedziała nagle Sara. - Eloise, Elias pomożecie mi!
Siadłam na kanapie, Evan siadł obok obejmując mnie lekko.
-Florence. - zaczął John. - Czas żebyś poznała prawdę, proszę nie miej mi tego za złe. Musiałem obiecać komuś kiedyś, że nie będziesz znała prawdy. Ale czas tej obietnicy już się skończył.
-Zaczynam się bać. - szepnęłam.
-Nie wiem od czego zacząć. - John przeczesał nerwowo włosy. - Wiesz, że zawsze będę dla Ciebie. Zawsze możesz na mnie liczyć. Mam cichą nadzieje, że nasze relacje się nie zmienią po tym wszystkim. Więc poznałaś właśnie Eloise i Eliasa. Moje biologiczne dzieci. Z Sarą. Nie mogłem się nimi zająć, ponieważ zajmowałem się tobą. Twoi rodzice powierzyli mi twoje życie. Ma to związek z wojną o władzę w naszym świecie.
-Rozumiem. - uśmiechnęłam się lekko. - Ciesze się. Naprawdę! Będę miała rodzeństwo którego nigdy nie miałam!
-Miałaś. Właściwie masz. - powiedział cicho John. - Masz siostrę bliźniaczkę. A także dwóch młodszych braci.
-To niemożliwe. Przecież moi rodzice nie żyją.
-Żyją. I mają się dobrze. Christian i Isleen Jesselowie, są twoimi prawdziwymi rodzicami. Mają synów Matta i Phila. - powiedział spokojnie. - Powody dla których się dowiadujesz o tym dopiero teraz są ściśle powiązane z tamtymi czasami.
-A moja bliźniaczka? - szepnęłam cicho.
-Już ją znasz. - powiedział John. - To Louise.
-Louise? - spytał Evan, odzywając się po raz pierwszy odkąd tu weszliśmy.
-Tak. - John spojrzał na mnie. - Naprawdę sądziłem, że sama się domyślisz. Jesteście podobne. Przecież Louise ma urodziny dzień po tobie. Nie mogłem Ci powiedzieć o tym wprost, ale dlatego zamieszkaliśmy w Formby. Chciałem, byś wychowywała się obok niej. Powinnaś się z nią skontaktować. Minęło już pięć lat.
-Lou jest dziewczyną mojego brata. - powiedział Evan. -Już się spotkały.
-Muszę znaleźć Louise! - zerwałam się i wybiegłam z domu Johna.
Louise
Siedziałam w samochodzie, nie mogąc przestać myśleć o tym, co się właśnie wydarzyło. Florence jest moją bliźniaczką. Mam dwóch młodszych braci. Rodziców tu i tych w Formby... Czy to musiało być tak skomplikowane?
W tym momencie rozdzwonił się mój telefon. Florence.
-Hm?-mruknęłam w słuchawkę zmęczonym głosem.
-Louise, gdzie jesteś? Muszę z tobą porozmawiać. To pilne.
-Jestem w miasteczku na północ od Liverpoolu, jakąś godzinę drogi. A ty?-spytałam, marszcząc brwi i zastanawiając się, jak jej powiem, że jest moją siostrą.
-Pod twoim mieszkaniem. Jeśli będziesz w mieście za godzinę, to... O cholera!-dziewczyna niemalże podskoczyła, gdy pojawiłam się obok niej.-Co to było?
-Wyjaśnię ci za chwilę. Będziesz mi musiała na sekundę zaufać. Zostawiłam samochód w tym miasteczku i wolałabym wrócić z nim do domu.-złapałam ją za rękę i teleportowałam się kawałek, żeby sprawdzić, czy będę w stanie to zrobić. Ponieważ się udało, teleportowałam nas do mojego samochodu. Ruszyłyśmy w stronę Liverpoolu.
-Muszę ci coś powiedzieć.-zaczęła Flo.
-Ja tobie też.-na chwilę zapadła niezręczna cisza.-Ty pierwsza.-zachęciłam ją.
-Odwiedziłam Johna i opowiedział mi o moich prawdziwych rodzicach... I rodzeństwie. Wygląda na to, że mam dwóch młodszych braci...
-Matta i Phila.-dokończyłam za nią.-Właśnie ich odwiedziłam. Isleen była zdziwiona, że nie przyszłam ze swoją bliźniaczką...-posłałam jej wymowne spojrzenie.
-Wiesz? Cholera, jesteśmy siostrami! To ma w sumie sens.-zauważyła. Zaśmiałam się. To naprawdę miało sens.
Dwa miesiące później, nasz nowy dom było już gotowy. Zdecydowałyśmy, że wyprawimy z tej okazji małe przyjęcie. Oczywiście była to propozycja Florence.
-Wren przyjeżdża akurat wtedy!-westchnęła Lyn, patrząc na mnie zasmucona, gdy oznajmiłam jej, że jest zaproszona na przyjęcie.
-Weź go ze sobą. Na pewno nie będzie się nudził, Flo ma zaskakująco wielu znajomych.-uśmiechnęłam się.-Poza tym... ty i Tessa zawsze możecie dotrzymać mu towarzystwa. Jak wam się układa?
-Nie narzekam, bo nie mam na co.-Lyn uśmiechnęła się szeroko. Ona i Tessa były razem już od około miesiąca i tworzyły naprawdę udaną parę. Gabriel był wprawdzie początkowo zaskoczony, ale podobało mu się, że jego młodsza siostra jest szczęśliwa i w końcu oderwała swoje myśli od złej macochy.-Będziemy na pewno. I przyprowadzę Wrena.
Uściskałam przyjaciółkę, pożegnałam się z nią i wróciłam do domu. Florence gotowała coś, drocząc się z Evanem. Uśmiechnęłam się do nich, wchodząc do kuchni.
-Rozmawiałam z Lyn, ona i Tessa chętnie przyjdą. I brat Lyn też wpadnie.-oznajmiłam siostrze.
-Świetnie, im nas więcej, tym weselej.-Flo uśmiechnęła się szeroko.-Evan, zaraz zjesz całą sałatkę, mógłbyś się powstrzymać?
Zaśmiałam się radośnie. Evan mruknął coś rozbawiony i wyszedł na chwilę z kuchni, a ja posłałam siostrze pytające spojrzenie.
-Co w końcu jest między wami?-spytałam ściszonym głosem. Flo wzruszyła ramionami.
-Nie jesteśmy oficjalnie razem, ale... no widzisz jak to wygląda. To skomplikowane.
Chciałam jej odpowiedzieć, ale Evan wrócił, więc tylko obiecałam jej, że porozmawiamy o tym później i poszłam na górę do siebie. Nie minęło pięć minut, gdy do mojego pokoju wszedł Gabriel.
-Przeszkadzam?-spytał, uśmiechnięty, jakby naprawdę się przejmował tym, czy mi przeszkadza. Pokręciłam głową i przytuliłam go.
-Ostatnio nigdy tego nie robisz.-zauważyłam i pocałowałam go.
-Chciałabyś gdzieś wyjść? Mam dzisiaj wolny wieczór, a w przyszłym tygodniu jest ta wasza impreza, więc zapewne znów nie będę przez długi czas widział mojej pięknej dziewczyny.
Florence
Impreza trwała w najlepsze. Siedziałam właśnie z Eloise i rozmawiałyśmy o ostatnich plotkach, gdy podbiegła do nas Lynett.
-Flo, Elo... - zaśmiała się lekko. - Poznajcie mojego brata, Wrena.
-Cześć Wren. - uśmiechnęłam się lekko, podczas gdy Elo przyglądała się chłopakowi. - Ja jestem Flo, to milczące coś obok, to Eloise.
-Miło mi was poznać. - uśmiechnął się lekko.
-Mi również jest miło cię poznać! - powiedziała Eloise i zarumieniła się lekko. Roześmiałam się i ruszyłam znaleźć Evana. Nie umiałam go znaleźć w tłumie, dostrzegłam za to Gabriela i Lousie. Gabe obejmował Lou, podczas gdy ta opowiadała coś rozbawiona.
-Widzieliście Evana? - spytałam z uśmiechem.
-Wychodził na taras. - powiedziała Louise i spojrzała zaskoczona na parkiet, gdzie Wren i Elo tańczyli.
-Może przypadli sobie do gustu. - mruknęłam rozbawiona i ruszyłam w stronę tarasu. Evan faktycznie tam był. Jakaś blondynka wpijała mu się właśnie w usta.
-Wynajmijcie sobie jakiś pokój. - warknęłam. Blondynka oderwała się i spojrzała na mnie z uśmiechem.
-A macie wolny? - spytała bełkotliwie.
-Jasne, w kostnicy. - uśmiechnęłam się słodko. - Chcesz tam wylądować?
-Flo. - jęknął Evan. - To nie tak jak myślisz!
-Jasne, po prostu wpadłeś przypadkiem na jej usta. Pokręciłam głową i wróciłam do salonu. Evan pojawił się za mną, łapiąc mnie za rękę. Wymierzyłam mu wtedy policzek, licząc że mnie puści. Zaskoczony cofnął się, ale zaraz odzyskał sprawność i złapał mnie.
-To ona mnie pocałowała. Naprawdę. Stałem na tarasie i starałem się zebrać myśli, kiedy się przypałętała i zaczęła mnie podrywać. Niezrozumiała aluzji, że ma spadać i zaczęła się do mnie dobierać.
-O ty biedaku! - zironizowałam. - Myślę, że skoro nie sypiamy ze sobą, spędzamy czas trochę inaczej niż zwykli przyjaciele, to zrozumiesz, że między nami jednak coś jest. Przynajmniej z mojej strony! Nie spotykam się z nikim innym. Chcę, żebyśmy stworzyli prawdziwy związek! Ale ten czas który spędziłeś w Nowym Jorku mnie zmienił. Pracuje nad sobą! Doceń to do cholery! Z mojej strony to jest zamknięty związek.
-Lubię kiedy zaczynasz mówić o swoich uczuciach. - powiedział Evan, przyciągając mnie do siebie.- Nie kłóć się ze mną, bardzo tego nie lubię.
-Co ty nie powiesz. - mruknęłam, wtulając się w jego tors. - Jeśli jeszcze raz, jakaś laska wpadnie na twoje usta, osobiście odwieziesz ją do kostnicy.
-Obiecuję. - zaśmiał się lekko i pocałował mnie. - Flo. Kocham Cię, naprawdę.
-No raczej nie masz innego wyjścia. - zaśmiałam się lekko i pociągnęłam go w stronę parkietu.
Louise
Flo i Evan wyglądali niesamowicie uroczo, tańcząc ze sobą na środku pokoju. Obserwowanie tak dużej liczby osób, na których mi zależało było jednym z najlepszych uczuć, jakich doświadczyłam. Mimo iż dwa dni wcześniej brat Lyn okazał się być przyjacielem człowieka, którego ciało razem z Florence wrzuciłam do morza pięć lat temu, zdołaliśmy pójść na kompromis. Dla Lyn. Dla Lyn, która właśnie szeptała coś do ucha zarumienionej Tess.
-Hej, widzieliście moją siostrę?-Elias Bennet podszedł do mnie i Gabriela, rozglądając się jednocześnie.
-Jest na parkiecie, ostatnio widziana z bratem Lyn.-Gabe uśmiechnął się znacząco.
-Nie przeszkadzaj im.-powiedziałam, udając, że mu rozkazuję.-Flo twierdzi, że przypadli sobie do gustu.
-Ugh, a chciałem się już zbierać.-Elias spojrzał w górę, rozdrażniony.-Nie zrozumcie mnie źle.-szybko się zreflektował.-Po prostu nie znalazłem odpowiedniego towarzystwa.
-Nie możesz jeszcze iść.-zaprotestowałam.-Na pewno dogadasz się z Mattem, chyba go jeszcze nie poznałeś.-desperacko pragnęłam, aby Elias dobrze się bawił. Poznanie go z młodszym bratem było świetnym pomysłem.
-O wilku mowa.-mruknął Gabriel rozbawiony, a ja zauważyłam Matta, który akurat szedł w naszą stronę, obejmując jakąś dziewczynę.
-Hej, siostrzyczko.-uśmiechnął się szeroko.-Świetna impreza.
-Powiedz to Flo, to jej organizacja.-zaśmiałam się.-Matt, poznaj Eliasa, w pewnym sensie przyrodniego brata Florence. Elias, to mój młodszy brat, Matt.
Przedstawiłam ich sobie, ale nie otrzymałam żadnej reakcji. Matt wyglądał, jakby zobaczył ducha i szybko zerknął na swoją zaskoczoną dziewczynę, która też nie wiedziała co się dzieje.
-Przepraszam na chwilę.-Matt po prostu odwrócił się i szybkim krokiem odszedł. Spojrzałam porozumiewawczo na Gabe'a i pobiegłam za bratem. Znalazłam go chodzącego niespokojnie po małym salonie.
-Matt, co się właśnie stało?-spytałam, zamykając za sobą drzwi. Brat usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach.
-Spotkałem już Eliasa. Przypadkiem, na jakiejś imprezie... Spędziliśmy ze sobą dużo czasu.
-I co w tym takiego strasznego?-zmarszczyłam brwi.
-Elias jest gejem, Lou... I my... nie doszło do niczego poważnego... po prostu się całowaliśmy.-widziałam, że to wyznanie kosztowało sporo mojego brata. Usiadłam obok niego.
-Czujesz coś do niego?
-Nie!-zaprotestował szybko, ale po ułamku sekundy zmienił zdanie.-Nie wiem. Coś w nim jest... Rozumiesz?
Skinęłam głową.
-Porozmawiaj z nim. I lepiej wyjaśnij sobie sprawy z dziewczyną. Lepiej będzie, jeśli zerwiecie. Powinieneś być fair w stosunku do niej.
-Gdyby to było takie proste.-westchnął Matt, a ja objęłam go ramieniem.
-Będzie, jeśli tego nie skomplikujesz.-zapewniłam.
wtorek, 30 czerwca 2015
czwartek, 18 czerwca 2015
Eloise & Elias - Dwa lata wcześniej.
Siedziałam na barierce mostu O' Connell Bridge i wpatrywałam się w horyzont. Zastanawiałam się kto pierwszy tu dotrze, policja z zamiarem ratowania kolejnej samobójczyni czy Elias, który chociaż doskonale wiedział, że tu jestem mógł być zajęty Kay'em na tyle by się tu pojawić. Było późno i mało osób przewijało się przez ulice miasta. W uliczce nieopodal usłyszałam pisk zatrzymywanego motoru. Dokładnie dwie minuty później obok mnie siedział Elias, jak zwykle w swojej czarnej skórzanej kurtce, wytartych jeansach i glanach. Naprawdę, na większości facetach wyglądało to dobrze ale nie na Eliasu.
-Zamierzasz się dziś zabić? - spytał rozbawiony. Wyczułam, że pił.
-Raczej nie. - odpowiedziałam znudzona. - Liczyłam, że przyjedziesz autem i odwieziesz mnie do domu.
Elias zaśmiał się.
-I nie mogłaś zamówić taksówki? Albo chociaż posiedzieć na ławce? - zapytał, przyglądając mi się rozbawiony.
-Na ławkach śpią bezdomni. - mruknęłam.
-Przepraszam. Dobry wieczór. - powiedziała kobieta w średnim wieku. - Czy zechcieli by państwo porozmawiać o Jezusie? Nie musicie od razu skakać, po prostu porozmawiajmy.
-To są chyba jakieś jaja! - oburzyłam się i zeszłam z barierek. Zaczęłam iść w przeciwną stronę. Elias dołączył do mnie po chwili. -Nie komentuj. Nikt mnie nawracać nie będzie.
-Dobra. To idziemy piechotą, bo nie mam już kasy przy sobie. - mruknął Elias. -Widziałaś się dziś z Tomem?
-Ta. - mruknęłam. - Posiedzieliśmy ze znajomymi na kręgielni, potem jedliśmy, potem miał trening i potem siedzieliśmy u niego.
-Dlaczego po prostu z nim nie zerwiesz? - westchnął Elias.
-Do końca liceum pewnie zostaniemy razem. Wiesz, na balu stracę z nim cnotę, wybiorą nas królem i królową i tak do końca. Potem się rozejdziemy. Ale póki co, tego wymaga status. - mruknęłam. Zawsze chciałam faceta który będzie ze mną dużo rozmawiał, o wszystkim, o niczym. Będziemy chodzić do teatru, kina czy chociaż by posiedzieć na placu zabaw i pogapić się na siebie. Żebym miała się z kim powygłupiać, pośmiać, potańczyć. Cokolwiek. A nie, robienie tego co wszyscy czyli właściwie niczego. - Jak twoje sprawy z Kay'em?
-O które Ci właściwie chodzi? - Elias spojrzał na mnie rozbawiony. Ilość alkoholu którą wypił zaczynała na niego działać.
-Nie obchodzi mnie co robicie z jego kumplami, którzy całe dnie niszczą wszystko co się da przecież. - wywróciłam oczami - Kay powiedział, że wasze rytuały są bezpieczne i niedługo się zaczną. Co będziecie robić? Wywoływać zmarłych?
-Więcej! Zamierzamy opętać słabszych czarodziei, by dobrowolnie oddali nam swoją moc.- powiedział Elias swobodnym tonem. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-To nie jest bezpieczne... - zaczęłam ale zirytowane spojrzenie Eliasa uciszyło mnie.
-Kay wie co robi. - powiedział Elias.
-Okay. - ucięłam i zamilkłam. Resztę drogi minęliśmy w ciszy.
Obudziłem się z lekkim kacem. Wypiłem wodę stojącą na stoliku nocnym by ugasić dręczące mnie pragnienie. Złapałem pierwsze lepsze ciuchy i ubrałem się. Spojrzałem na zegarek. Powinienem być już w drodze do szkoły. Zszedłem na dół i wziąłem kanapkę z lodówki. Moja mama weszła do kuchni, jej duży brzuch już nikomu nie umykał. Za dwa miesiące miała rodzić.
-Nie jesteś w drodze do szkoły? - spytała z uśmiechem. - Eloise niedawno wyszła.
-Sorry. - mruknąłem, przełykając. - Zaspałem. Jak się czujesz?
-Dobrze. - uśmiechnęła się promiennie. - Maluszek strasznie kopie.
-To chyba dobrze. - wzruszyłem ramionami i chwyciłem kluczę z auta. - Jadę.
Wybiegłem z domu i ruszyłem do szkoły. Byłem dziesięć minut spóźniony na lekcje. Usiadłem na masce swojego samochodu i zacząłem grać w jakąś idiotyczną grę. Nie opłacało mi się już iść na lekcje. Wolałem w spokoju poczekać na Kay'a. Przyszedł po chwili i siadł obok mnie.
-W piątek, na imprezie Toma zaczniemy rytuał. Mamy osiem osób. Po cztery wychodzi.
-Nie sądzisz, że impreza i rytuał to niezbyt dobre połączenie? - spojrzałem na niego.
-Mówisz jak Elo. Imprezy u mojego braciszka. - skrzywił się wypowiadając te słowa. - Zawsze to samo. Wszyscy ledwo żywi po za twoją siostrą, która ma gdzieś co robimy.
-Wolałem się upewnić. - westchnąłem. - Zrywamy się? Nie chce mi się tu siedzieć tyle godzin.
-Sprowadzam cię na złą drogę. - zaśmiał się Kay, schodząc z auta. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. -I tak nie miałem zamiaru iść do szkoły. W plecaku mam resztki farby w spreju i parę blantów. Zdemolowaliśmy auto tego blondasa, co zastępuje Toma w drużynie. Wkurzający typ. Starzy chcą go zamknąć w jakieś katolickiej budzie, bo stwierdzili, że sam sobie zniszczył auto pod wpływem. Jedziemy do Tima? Ma jakieś browary, palić też jest co. Możemy odespać tam wczorajszą noc.
Uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową. Kay potrafił zdemolować pół osiedla w niecałą godzinę, by następnie poświęcać swój czas tylko mi. Byliśmy parą, a jednak go nie kochałem. Może miłość przychodzi z czasem? Gdy wyjeżdżałem z parkingu, zauważyłem wychodzącą Eloise. Pewnie myślała, że wrócę. Podkręciłem radio by zagłuszyć wyrzuty sumienia które dopadały mnie za każdym razem gdy ją olewałem. Czyli często. Spojrzałem na Kay'a który z uśmiechem wertował kartki swojej księgi i skupiłem się na drodze.
Spoglądałam w lustro, starając się wyglądać przyzwoicie. Był piątek wieczór i zaraz miałyśmy się pojawić się na imprezie Kay'a. Moje przyjaciółki były zbyt zajęte obgadywaniem jakiejś pierwszorocznej dziewczyny, która chciała się dosiąść do nas na obiedzie. Dziewczyna była po prostu urocza i nieśmiała. Takich moje przyjaciółki nie cierpią. Posądzają każdą o bycie ukrytą suką czy coś w tym stylu. Ich logika ograniczała się zakupów i zaspokajania napalonych samców. Tak bardzo się od nich różniłam. Po godzinie byłam już na imprezie Toma Mój chłopak był już na tyle pijany, by powtarzać moje imie ciągle i ciągle i śmiać się z tego. Czyli bardzo. Siedziałam na kanapie i przyglądałam się jak moje przyjaciółki puszczają się jedna po drugiej. Powinnam je powstrzymywać, ale tak naprawdę nic mnie to nie obchodziło. Zawsze było to samo. Upijały się, wskakiwały komuś do łóżka, następny dzień przeżywały a potem na trzeźwo spały z daną osobą. Moje rozmyślania przerwał Tom który upadł na kanapę i zaczął mnie obmacywać. To też jest stałym elementem imprezy.
-Przestań być taką cnotką. - mruknął, gdy odepchnęłam jego ręce. - Chodź na górę, zabawimy się. Po co czekać do balu.
-Wytrzeźwiej, to pogadamy. - warknęłam. To też było stałym elementem, potem mnie obrażał bądź nie. Gdy wytrzeźwiał przepraszał, wyznawał miłość i się starał. Do kolejnej imprezy. Zauważyłam jak Kay i Elias kierują się do piwnicy. Ruszyłam za nimi. Oczywiście Kay zamknął mi drzwi przed nosem. Wróciłam więc do domu i przebrałam się w moją ulubioną jednoczęściową piżamę z jednorożcem i usiadłam przed telewizorem. Właśnie zachowywałam się karygodnie jak dla moich przyjaciół. Wyjęłam paczkę oreo i puściłam sobie pierwszy sezon Dr House'a.
Spojrzałem na Kay'a z wyrzutem.
-Nie powinieneś wyrzucać Elo. - odpowiedziałem.
-Zrekompensuje jej to. Kiedyś. - wzruszył ramionami. Przed nami siedziało siedem osób związanych i zakneblowanych.
-Gdzie ósma osoba? - spojrzałem na niego zaskoczony, podszedł do jednej dziewczyny. Była śliczną, drobną dziewczyną. Pewnie dużo mężczyzn się wokół niej kręciło.
-W środku. - uśmiechnął się i pokazał na dziewczynę.
-Zwariowałeś? - spojrzałem na niego z niedowierzaniem. - Przecież mogą tego nie przeżyć!
-Od kiedy przejmujesz się co stanie się z daną osobą? Ile osób wykończyliśmy psychicznie! Niszczyliśmy życie dla zabawy! I nagle przejmujesz się jakąś laską która jest w ciąży? Jej dziecko ma większą moc od niej! Prawdopodobnie nawet nie miałaby z czego utrzymać.
-To morderstwo. - warknąłem, odwracając się i podchodząc do okna. Kay podszedł do mnie i odwrócił mnie, by spojrzeć na mnie.
-Nagle tchórzysz ? Po tym wszystkim? Nie masz prawa się teraz wycofywać! Przecież mnie kochasz!
-Jasne. - mruknąłem. Kay zawsze wmawiał mi, że go kocham. Szkoda, że nie wiedział jak bardzo się mylił. Chłopak odwrócił się i zaczął przygotowywać rytuał. Ciężarna dziewczyna spotkała na mnie błagalnie. Wkurzyłem się na Kay'a, że chce wybrać akurat tą dziewczynę. Sprawdzał mnie. Podszedłem do kryształów które będą potrzebne mu do rytuału.Wkurzony rzuciłem nimi o ścianę, powodując lekki wybuch. Na pewno zaraz do piwnicy wpadną imprezowicze. Kay już jest przegrany. Wybiegłem z piwnicy nim zdążył zareagować. Widziałem pijanego Toma który wpadł rozzłoszczony do piwnicy. Wróciłem do domu i od razu pobiegłem do swojego pokoju. Zacząłem krzyczeć w poduszkę. Do pokoju wpadła Eloise.
-Mógłbyś się zachowywać? - powiedziała wkurzona. - Mama i maleństwo źle się czują.
-Maleństwo to, maleństwo tamto! Powiedziała dziewczyna paradująca w piżamie jednorożca.
-Jesteś takim samym idiotą jak Kay! - warknęła. Gdy chciałem odpowiedzieć usłyszeliśmy wrzask. Zbiegliśmy na dół i zobaczyliśmy jak Kay odpycha naszą mamę na ścianę. Eloise podbiegła do niej przerażona. Gdy Kay dostrzegł mnie, zaczął iść w moją stronę. W tym momencie do naszego domu wpadli łowcy i pojmali Kay'a.Kolejne cztery godziny minęły jak przez mgłę. Szpital. Poronienie. Wściekła Eloise. Siedziałem na sofie i czekałem na ojca. Eloise ignorowała mnie przez cały ten czas. Gdy mój ojciec wrócił, nalał sobie szkockiej i spojrzał na mnie.
-Dlaczego nam to robisz? - spytał. - Musiałem przypilnować by zeznania obciążały Kay'a. Nie Ciebie! Matka przez Ciebie poroniła!
-Matka poroniła bo dowiedziała się o twojej kochance! Kolejnej! - warknąłem. Poczułam uderzenie. Mój policzek zaczął piec.
-Do swojego pokoju! Natychmiast. - uciął i wyszedł.
Od trzech dni nie byłam w szkole. Właściwie nie wychodziłam z pokoju. W pewnym momencie znów wybuchła kłótnia. O kochankę ojca. Miałam już dość. Wybiegłam z domu i podjechałam pod dom Tomie. Z ulgą zauważyłam że jego samochód jest zaparkowany przed domem. Otworzyłam drzwi do jego mieszkania i udałam się do jego pokoju. Gdy weszłam, zobaczyłam jak Ann - jedna z moich przyjaciółek siedzi okrakiem na Tomie. Oboje byli nadzy. Spojrzeli na mnie wystraszeni. Wybiegłam od nich i wróciłam do domu. Sara stała w salonie.
-Przeprowadzamy się. - uśmiechnęła się lekko. - Wszyscy razem zaczniemy nowe życie. Idź się pakuj. Twój ojciec się zmieni, Elias poprawi oceny. Kay został osadzony w poprawczaku na dłuuugi czas.Już nam nie zagraża.
Poszłam do góry bez słowa. Zawsze tak jest. Ojciec się nie zmieni. Westchnęłam cicho. Nie chciałam jej tego mówić, dopiero straciła dziecko. Z ociąganiem zaczęłam się pakować.
Miesiąc temu żyliśmy już w nowym miejscu. Nowa szkoła. Nowa paczka, taka sama jak stara. Elias mało się odzywał. Był deszczowy dzień, odwołali mi resztę zajęć z powodu awarii prądu w całek szkole. Wróciłam do domu, chciałam pouczyć się na sprawdzian z chemii. Gdy weszłam, usłyszałam głos swojego ojca. Weszłam do salonu. Spojrzał na mnie zaskoczony. Gdy ujrzałam jego sekretarkę pod nim, wybiegłam z domu. Bez auta byłam kompletnie zagubiona. W końcu wbiegłam w jakiś ślepy zaułek i siadłam na schodach przeciw pożarowych. Wybuchnęłam płaczem. Moje przemoczone ciuchy przyległy do mnie, przez co trzęsłam się. Podeszła do mnie dziewczyna o wściekle różowych włosach i podała chusteczkę.
-Jestem Liz! - powiedziała siadając obok i rozkładając nad nami parasol. - Wszystko w porządku?
-Nic nie jest w porządku. - odpowiedziałam cicho.
-Chodź do nas. - powiedziała wstając i podając mi dłoń. - Mamy ciepłą herbatę i jakieś wino na uspokojenie.
Ruszyłam niepewnie za dziewczyną, w końcu co mogło się stać gorszego?
-Zamierzasz się dziś zabić? - spytał rozbawiony. Wyczułam, że pił.
-Raczej nie. - odpowiedziałam znudzona. - Liczyłam, że przyjedziesz autem i odwieziesz mnie do domu.
Elias zaśmiał się.
-I nie mogłaś zamówić taksówki? Albo chociaż posiedzieć na ławce? - zapytał, przyglądając mi się rozbawiony.
-Na ławkach śpią bezdomni. - mruknęłam.
-Przepraszam. Dobry wieczór. - powiedziała kobieta w średnim wieku. - Czy zechcieli by państwo porozmawiać o Jezusie? Nie musicie od razu skakać, po prostu porozmawiajmy.
-To są chyba jakieś jaja! - oburzyłam się i zeszłam z barierek. Zaczęłam iść w przeciwną stronę. Elias dołączył do mnie po chwili. -Nie komentuj. Nikt mnie nawracać nie będzie.
-Dobra. To idziemy piechotą, bo nie mam już kasy przy sobie. - mruknął Elias. -Widziałaś się dziś z Tomem?
-Ta. - mruknęłam. - Posiedzieliśmy ze znajomymi na kręgielni, potem jedliśmy, potem miał trening i potem siedzieliśmy u niego.
-Dlaczego po prostu z nim nie zerwiesz? - westchnął Elias.
-Do końca liceum pewnie zostaniemy razem. Wiesz, na balu stracę z nim cnotę, wybiorą nas królem i królową i tak do końca. Potem się rozejdziemy. Ale póki co, tego wymaga status. - mruknęłam. Zawsze chciałam faceta który będzie ze mną dużo rozmawiał, o wszystkim, o niczym. Będziemy chodzić do teatru, kina czy chociaż by posiedzieć na placu zabaw i pogapić się na siebie. Żebym miała się z kim powygłupiać, pośmiać, potańczyć. Cokolwiek. A nie, robienie tego co wszyscy czyli właściwie niczego. - Jak twoje sprawy z Kay'em?
-O które Ci właściwie chodzi? - Elias spojrzał na mnie rozbawiony. Ilość alkoholu którą wypił zaczynała na niego działać.
-Nie obchodzi mnie co robicie z jego kumplami, którzy całe dnie niszczą wszystko co się da przecież. - wywróciłam oczami - Kay powiedział, że wasze rytuały są bezpieczne i niedługo się zaczną. Co będziecie robić? Wywoływać zmarłych?
-Więcej! Zamierzamy opętać słabszych czarodziei, by dobrowolnie oddali nam swoją moc.- powiedział Elias swobodnym tonem. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-To nie jest bezpieczne... - zaczęłam ale zirytowane spojrzenie Eliasa uciszyło mnie.
-Kay wie co robi. - powiedział Elias.
-Okay. - ucięłam i zamilkłam. Resztę drogi minęliśmy w ciszy.
Obudziłem się z lekkim kacem. Wypiłem wodę stojącą na stoliku nocnym by ugasić dręczące mnie pragnienie. Złapałem pierwsze lepsze ciuchy i ubrałem się. Spojrzałem na zegarek. Powinienem być już w drodze do szkoły. Zszedłem na dół i wziąłem kanapkę z lodówki. Moja mama weszła do kuchni, jej duży brzuch już nikomu nie umykał. Za dwa miesiące miała rodzić.
-Nie jesteś w drodze do szkoły? - spytała z uśmiechem. - Eloise niedawno wyszła.
-Sorry. - mruknąłem, przełykając. - Zaspałem. Jak się czujesz?
-Dobrze. - uśmiechnęła się promiennie. - Maluszek strasznie kopie.
-To chyba dobrze. - wzruszyłem ramionami i chwyciłem kluczę z auta. - Jadę.
Wybiegłem z domu i ruszyłem do szkoły. Byłem dziesięć minut spóźniony na lekcje. Usiadłem na masce swojego samochodu i zacząłem grać w jakąś idiotyczną grę. Nie opłacało mi się już iść na lekcje. Wolałem w spokoju poczekać na Kay'a. Przyszedł po chwili i siadł obok mnie.
-W piątek, na imprezie Toma zaczniemy rytuał. Mamy osiem osób. Po cztery wychodzi.
-Nie sądzisz, że impreza i rytuał to niezbyt dobre połączenie? - spojrzałem na niego.
-Mówisz jak Elo. Imprezy u mojego braciszka. - skrzywił się wypowiadając te słowa. - Zawsze to samo. Wszyscy ledwo żywi po za twoją siostrą, która ma gdzieś co robimy.
-Wolałem się upewnić. - westchnąłem. - Zrywamy się? Nie chce mi się tu siedzieć tyle godzin.
-Sprowadzam cię na złą drogę. - zaśmiał się Kay, schodząc z auta. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. -I tak nie miałem zamiaru iść do szkoły. W plecaku mam resztki farby w spreju i parę blantów. Zdemolowaliśmy auto tego blondasa, co zastępuje Toma w drużynie. Wkurzający typ. Starzy chcą go zamknąć w jakieś katolickiej budzie, bo stwierdzili, że sam sobie zniszczył auto pod wpływem. Jedziemy do Tima? Ma jakieś browary, palić też jest co. Możemy odespać tam wczorajszą noc.
Uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową. Kay potrafił zdemolować pół osiedla w niecałą godzinę, by następnie poświęcać swój czas tylko mi. Byliśmy parą, a jednak go nie kochałem. Może miłość przychodzi z czasem? Gdy wyjeżdżałem z parkingu, zauważyłem wychodzącą Eloise. Pewnie myślała, że wrócę. Podkręciłem radio by zagłuszyć wyrzuty sumienia które dopadały mnie za każdym razem gdy ją olewałem. Czyli często. Spojrzałem na Kay'a który z uśmiechem wertował kartki swojej księgi i skupiłem się na drodze.
Spoglądałam w lustro, starając się wyglądać przyzwoicie. Był piątek wieczór i zaraz miałyśmy się pojawić się na imprezie Kay'a. Moje przyjaciółki były zbyt zajęte obgadywaniem jakiejś pierwszorocznej dziewczyny, która chciała się dosiąść do nas na obiedzie. Dziewczyna była po prostu urocza i nieśmiała. Takich moje przyjaciółki nie cierpią. Posądzają każdą o bycie ukrytą suką czy coś w tym stylu. Ich logika ograniczała się zakupów i zaspokajania napalonych samców. Tak bardzo się od nich różniłam. Po godzinie byłam już na imprezie Toma Mój chłopak był już na tyle pijany, by powtarzać moje imie ciągle i ciągle i śmiać się z tego. Czyli bardzo. Siedziałam na kanapie i przyglądałam się jak moje przyjaciółki puszczają się jedna po drugiej. Powinnam je powstrzymywać, ale tak naprawdę nic mnie to nie obchodziło. Zawsze było to samo. Upijały się, wskakiwały komuś do łóżka, następny dzień przeżywały a potem na trzeźwo spały z daną osobą. Moje rozmyślania przerwał Tom który upadł na kanapę i zaczął mnie obmacywać. To też jest stałym elementem imprezy.
-Przestań być taką cnotką. - mruknął, gdy odepchnęłam jego ręce. - Chodź na górę, zabawimy się. Po co czekać do balu.
-Wytrzeźwiej, to pogadamy. - warknęłam. To też było stałym elementem, potem mnie obrażał bądź nie. Gdy wytrzeźwiał przepraszał, wyznawał miłość i się starał. Do kolejnej imprezy. Zauważyłam jak Kay i Elias kierują się do piwnicy. Ruszyłam za nimi. Oczywiście Kay zamknął mi drzwi przed nosem. Wróciłam więc do domu i przebrałam się w moją ulubioną jednoczęściową piżamę z jednorożcem i usiadłam przed telewizorem. Właśnie zachowywałam się karygodnie jak dla moich przyjaciół. Wyjęłam paczkę oreo i puściłam sobie pierwszy sezon Dr House'a.
Spojrzałem na Kay'a z wyrzutem.
-Nie powinieneś wyrzucać Elo. - odpowiedziałem.
-Zrekompensuje jej to. Kiedyś. - wzruszył ramionami. Przed nami siedziało siedem osób związanych i zakneblowanych.
-Gdzie ósma osoba? - spojrzałem na niego zaskoczony, podszedł do jednej dziewczyny. Była śliczną, drobną dziewczyną. Pewnie dużo mężczyzn się wokół niej kręciło.
-W środku. - uśmiechnął się i pokazał na dziewczynę.
-Zwariowałeś? - spojrzałem na niego z niedowierzaniem. - Przecież mogą tego nie przeżyć!
-Od kiedy przejmujesz się co stanie się z daną osobą? Ile osób wykończyliśmy psychicznie! Niszczyliśmy życie dla zabawy! I nagle przejmujesz się jakąś laską która jest w ciąży? Jej dziecko ma większą moc od niej! Prawdopodobnie nawet nie miałaby z czego utrzymać.
-To morderstwo. - warknąłem, odwracając się i podchodząc do okna. Kay podszedł do mnie i odwrócił mnie, by spojrzeć na mnie.
-Nagle tchórzysz ? Po tym wszystkim? Nie masz prawa się teraz wycofywać! Przecież mnie kochasz!
-Jasne. - mruknąłem. Kay zawsze wmawiał mi, że go kocham. Szkoda, że nie wiedział jak bardzo się mylił. Chłopak odwrócił się i zaczął przygotowywać rytuał. Ciężarna dziewczyna spotkała na mnie błagalnie. Wkurzyłem się na Kay'a, że chce wybrać akurat tą dziewczynę. Sprawdzał mnie. Podszedłem do kryształów które będą potrzebne mu do rytuału.Wkurzony rzuciłem nimi o ścianę, powodując lekki wybuch. Na pewno zaraz do piwnicy wpadną imprezowicze. Kay już jest przegrany. Wybiegłem z piwnicy nim zdążył zareagować. Widziałem pijanego Toma który wpadł rozzłoszczony do piwnicy. Wróciłem do domu i od razu pobiegłem do swojego pokoju. Zacząłem krzyczeć w poduszkę. Do pokoju wpadła Eloise.
-Mógłbyś się zachowywać? - powiedziała wkurzona. - Mama i maleństwo źle się czują.
-Maleństwo to, maleństwo tamto! Powiedziała dziewczyna paradująca w piżamie jednorożca.
-Jesteś takim samym idiotą jak Kay! - warknęła. Gdy chciałem odpowiedzieć usłyszeliśmy wrzask. Zbiegliśmy na dół i zobaczyliśmy jak Kay odpycha naszą mamę na ścianę. Eloise podbiegła do niej przerażona. Gdy Kay dostrzegł mnie, zaczął iść w moją stronę. W tym momencie do naszego domu wpadli łowcy i pojmali Kay'a.Kolejne cztery godziny minęły jak przez mgłę. Szpital. Poronienie. Wściekła Eloise. Siedziałem na sofie i czekałem na ojca. Eloise ignorowała mnie przez cały ten czas. Gdy mój ojciec wrócił, nalał sobie szkockiej i spojrzał na mnie.
-Dlaczego nam to robisz? - spytał. - Musiałem przypilnować by zeznania obciążały Kay'a. Nie Ciebie! Matka przez Ciebie poroniła!
-Matka poroniła bo dowiedziała się o twojej kochance! Kolejnej! - warknąłem. Poczułam uderzenie. Mój policzek zaczął piec.
-Do swojego pokoju! Natychmiast. - uciął i wyszedł.
Od trzech dni nie byłam w szkole. Właściwie nie wychodziłam z pokoju. W pewnym momencie znów wybuchła kłótnia. O kochankę ojca. Miałam już dość. Wybiegłam z domu i podjechałam pod dom Tomie. Z ulgą zauważyłam że jego samochód jest zaparkowany przed domem. Otworzyłam drzwi do jego mieszkania i udałam się do jego pokoju. Gdy weszłam, zobaczyłam jak Ann - jedna z moich przyjaciółek siedzi okrakiem na Tomie. Oboje byli nadzy. Spojrzeli na mnie wystraszeni. Wybiegłam od nich i wróciłam do domu. Sara stała w salonie.
-Przeprowadzamy się. - uśmiechnęła się lekko. - Wszyscy razem zaczniemy nowe życie. Idź się pakuj. Twój ojciec się zmieni, Elias poprawi oceny. Kay został osadzony w poprawczaku na dłuuugi czas.Już nam nie zagraża.
Poszłam do góry bez słowa. Zawsze tak jest. Ojciec się nie zmieni. Westchnęłam cicho. Nie chciałam jej tego mówić, dopiero straciła dziecko. Z ociąganiem zaczęłam się pakować.
Miesiąc temu żyliśmy już w nowym miejscu. Nowa szkoła. Nowa paczka, taka sama jak stara. Elias mało się odzywał. Był deszczowy dzień, odwołali mi resztę zajęć z powodu awarii prądu w całek szkole. Wróciłam do domu, chciałam pouczyć się na sprawdzian z chemii. Gdy weszłam, usłyszałam głos swojego ojca. Weszłam do salonu. Spojrzał na mnie zaskoczony. Gdy ujrzałam jego sekretarkę pod nim, wybiegłam z domu. Bez auta byłam kompletnie zagubiona. W końcu wbiegłam w jakiś ślepy zaułek i siadłam na schodach przeciw pożarowych. Wybuchnęłam płaczem. Moje przemoczone ciuchy przyległy do mnie, przez co trzęsłam się. Podeszła do mnie dziewczyna o wściekle różowych włosach i podała chusteczkę.
-Jestem Liz! - powiedziała siadając obok i rozkładając nad nami parasol. - Wszystko w porządku?
-Nic nie jest w porządku. - odpowiedziałam cicho.
-Chodź do nas. - powiedziała wstając i podając mi dłoń. - Mamy ciepłą herbatę i jakieś wino na uspokojenie.
Ruszyłam niepewnie za dziewczyną, w końcu co mogło się stać gorszego?
Rozdział sto czternaście - Wren.
Cieszyłem się, że Elo nie chciała być z Fabianem. Cieszyłem się, że chciała być ze mną i cieszyłem się, że zasypiała w moich ramionach. Może gdybym kilka miesięcy wcześniej wszystkiego nie zepsuł, sypialibyśmy tak codziennie. Pogłaskałem dziewczynę delikatnie po ręce. Wpadła już w objęcia Morfeusza. Przyciągnąłem ją bliżej siebie i sam zasnąłem, po raz pierwszy od dłuższego czasu bez żadnego problemu.
Był już zapewne wczesny ranek, gdy coś mnie obudziło. Otworzyłem oczy akurat by zobaczyć, jak Eloise zbiera się, aby wyskoczyć z łóżka.
-Idziesz gdzieś?-spytałem sennie. Dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała na mnie zaskoczona. Zapewne nie sądziła, że się obudzę.
-Ja... pomyślałam, że już pójdę. Nie chciałam cię budzić, przepraszam.-mruknęła, odwracając wzrok. Nie miałem siły się z nią wykłócać, naprawdę chciałem pospać jeszcze kilka godzin. Podniosłem się na łokciu i objąłem Elo w talii, aby przyciągnąć ją do siebie. Z cichym piskiem upadła głową z powrotem na poduszki.
-Gdzie się pani spieszy, panno Bennet?-uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w szyję. Zaśmiała się.
-Elias i Matt dzisiaj wyjeżdżają. Chciałam się z nimi pożegnać.
-Wyjeżdżają o szóstej rano? Mając zaledwie dwie godziny drogi na miejsce? Toż to doprawdy dziwne.-uśmiechnąłem się szeroko i popatrzyłem jej w oczy.-Zawiozę cię do domu, kiedy będą wyjeżdżać. Ale na razie mogłabyś zostać. Mamy cały dzień wolny.
-Dobrze, dobrze!-uśmiechnęła się i pocałowała mnie.-Nie musisz mnie przekonywać.
-To dobrze.-uśmiechnąłem się szeroko i przyciągnąłem ją do siebie.-Wypadałoby, żebyś pospała jeszcze kilka godzin. Elias i Matt nie wyjadą wcześnie rano, poza tym będą dzwonić. A tobie sen dobrze zrobi po wczorajszych przygodach.-zauważyłem, chowając twarz w jej włosach.
-Zasnę i zostanę pod jednym warunkiem.-nie dawała się jednak przekonać tak łatwo, jak mówiła.-Będziesz musiał zrobić mi śniadanie.
-Pomyślałaś chociaż przez chwilę, że moje plany tego nie zakładają?-pocałowałem ją ponownie w szyję i chwilę później znów spałem.
Obudziłem się wyspany i wypoczęty, co było kolejną rzeczą, która nie zdarzyła mi się od dość długiego czasu. Eloise jeszcze spała, więc wstałem jak najciszej, aby jej nie obudzić. Zasługiwała na odrobinę wypoczynku. Poza tym, obiecałem jej śniadanie.
Dziewczyna wstała, kiedy niemal wszystko było już gotowe. Stanęła na środku kuchni radośnie uśmiechnięta i lekko zaspana.
-Jakbyś przyszła dwie minuty później, kawa też byłaby już gotowa.-uśmiechnąłem się i podszedłem do niej, żeby ją pocałować. Początkowo to odwzajemniła, ale zaraz się odsunęła.
-Wren. Nie zerwałam jeszcze z Fabianem. To chyba nie byłoby okay w stosunku do niego.-zauważyła. Jak na to nie patrzeć, miała rację.
-Faktycznie.-mruknąłem i podszedłem do blatu, aby zabrać stamtąd kawy.-Zróbmy tak: spędzimy razem dzisiejszy dzień jak przyjaciele, a kiedy Fabian wróci, zdecydujesz co chcesz robić dalej. Co ty na to?
-Myślałam, że wczoraj jasno się wyraziłam, co mam zamiar zrobić.-uśmiechnęła się i podeszła do mnie, żeby się przytulić.
-Zjedz śniadanie.-poprosiłem po krótkiej chwili milczenia.
-No tak. Matt i Elias nie będą się zbierać całą wieczność. Chociaż... może ich nie doceniamy.-mruknęła pod nosem i usiadła do stołu.
Nie docenialiśmy ich. Kiedy podjechaliśmy pod dom Eloise i Eliasa, Matt stał oparty o samochód, tupiąc nogą ze zniecierpliwienia.
-Elo, Wren.-popatrzył na nas zaskoczony i posłał Elo pytające spojrzenie. Dziewczyna zignorowała je z zadowolonym uśmiechem.
-Elias nadal się pakuje?-spytała, a Matt skinął głową.
-Od jakiejś godziny dopakowuje ostatnie rzeczy. I za każdym razem jak znosi coś nowego, wykłóca się, że powinniśmy jechać jego samochodem.-Matt wywrócił oczami, wzdychając.-Uwielbiam go, ale na następne wspólne wyjazdy będziemy jeździć osobno.
-Jesteście uroczy.-zaśmiała się Eloise i skierowała się do windy. Matt zwrócił się do mnie.
-Wiem, że teoretycznie jesteś moim szefem i tak dalej, ale czy ty i Elo jesteście razem? Zerwała z Fabianem? Czy jeśli z nim zerwała, to czy on dalej będzie się z nami trzymał? Błagam, oby nie, zawsze mam wrażenie, że Elias traktuje go jak przygarnięte szczenię.
-Wiesz, że jeśli nadać określenia dzieciom Jesselów, to Flo jest kochana i rozsądna, Louise szalona i arywistyczna, a ty po prostu zbyt gadatliwy?-spytałem, uśmiechając się rozbawiony. Matt uniósł brwi.
-Awans służy twojemu ego i arogancji.-uśmiechnął się, chociaż starał się wyglądać na urażonego.-Odpowiesz na moje pytania, czy dowiem się od Eliasa w drodze?
-Nie wiem czy jesteśmy razem, na chwilę obecną ona dalej jest z Fabianem i... czy ty jesteś o niego zazdrosny?
-Wszyscy dochodzą do takiego wniosku, ale to zwykła niechęć do człowieka. Zwalam to na przeczucie, ale coś z nim jest nie tak.-Matt zmrużył oczy, spoglądając w bok. Zaśmiałem się.
-To się nazywa zazdrość. I jeśli chodzi o tę konkretną osobę, to większe prawo do niej mam ja.-zauważyłem.-Przepraszam cię na chwilę.
Odszedłem kilka kroków i wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer i po kilku sygnałach usłyszałem głos przyjaciela.
-Tak?
-Hej, Art, tu Wren.
-Wren! Ile to już minęło czasu?
-Zaledwie pół roku. Nadal siedzisz w Szwecji?
-Już wieki nie. Przydzielili mnie znów do Anglii, w Liverpoolu było ostatnio gorąco.
-Wiem, sam tu jestem. Słuchaj, Art, skoro jesteś w domu, to dobrze się składa. Mam do ciebie prośbę.
-Dokąd jedziemy?-Eloise spojrzała na mnie zniecierpliwiona.
-Zaraz zobaczysz. Już jesteśmy na miejscu.-uśmiechnąłem się szeroko i zaparkowałem samochód. Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę portu. Eloise nic nie powiedziała, ale wyglądała na dość zaskoczoną. Kiedy zauważyłem Arta niedaleko, pomachałem do niego.
-Art!-uścisnęliśmy sobie dłonie.-To jest Eloise. Elo, to jest mój kumpel z Instytutu - Arthur Davidson.
-Hej.-Elo uśmiechnęła się do niego i również wymieniła uścisk dłoni.-Miło mi.
-Nawzajem. Okay, Wren.-Art zwrócił się ponownie do mnie.-Wszystko przygotowałem. Jeśli wrócicie wcześniej niż wieczorem, to zadzwoń, postaram się przyjechać.
-Dzięki wielkie.-wymieniliśmy kilka zdań i Art nas zostawił. Elo spojrzała na mnie pytająco.
-Hm?
-Pomyślałem, że w mieście nie jest tak przyjemnie, przynajmniej nie teraz. Ale na Morzu Irlandzkim...-uśmiechnąłem się szeroko, a Elo rzuciła mi się na szyję.
-Zapowiada się naprawdę udany dzień.-powiedziała radośnie, przytulając mnie.
Był już zapewne wczesny ranek, gdy coś mnie obudziło. Otworzyłem oczy akurat by zobaczyć, jak Eloise zbiera się, aby wyskoczyć z łóżka.
-Idziesz gdzieś?-spytałem sennie. Dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała na mnie zaskoczona. Zapewne nie sądziła, że się obudzę.
-Ja... pomyślałam, że już pójdę. Nie chciałam cię budzić, przepraszam.-mruknęła, odwracając wzrok. Nie miałem siły się z nią wykłócać, naprawdę chciałem pospać jeszcze kilka godzin. Podniosłem się na łokciu i objąłem Elo w talii, aby przyciągnąć ją do siebie. Z cichym piskiem upadła głową z powrotem na poduszki.
-Gdzie się pani spieszy, panno Bennet?-uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w szyję. Zaśmiała się.
-Elias i Matt dzisiaj wyjeżdżają. Chciałam się z nimi pożegnać.
-Wyjeżdżają o szóstej rano? Mając zaledwie dwie godziny drogi na miejsce? Toż to doprawdy dziwne.-uśmiechnąłem się szeroko i popatrzyłem jej w oczy.-Zawiozę cię do domu, kiedy będą wyjeżdżać. Ale na razie mogłabyś zostać. Mamy cały dzień wolny.
-Dobrze, dobrze!-uśmiechnęła się i pocałowała mnie.-Nie musisz mnie przekonywać.
-To dobrze.-uśmiechnąłem się szeroko i przyciągnąłem ją do siebie.-Wypadałoby, żebyś pospała jeszcze kilka godzin. Elias i Matt nie wyjadą wcześnie rano, poza tym będą dzwonić. A tobie sen dobrze zrobi po wczorajszych przygodach.-zauważyłem, chowając twarz w jej włosach.
-Zasnę i zostanę pod jednym warunkiem.-nie dawała się jednak przekonać tak łatwo, jak mówiła.-Będziesz musiał zrobić mi śniadanie.
-Pomyślałaś chociaż przez chwilę, że moje plany tego nie zakładają?-pocałowałem ją ponownie w szyję i chwilę później znów spałem.
Obudziłem się wyspany i wypoczęty, co było kolejną rzeczą, która nie zdarzyła mi się od dość długiego czasu. Eloise jeszcze spała, więc wstałem jak najciszej, aby jej nie obudzić. Zasługiwała na odrobinę wypoczynku. Poza tym, obiecałem jej śniadanie.
Dziewczyna wstała, kiedy niemal wszystko było już gotowe. Stanęła na środku kuchni radośnie uśmiechnięta i lekko zaspana.
-Jakbyś przyszła dwie minuty później, kawa też byłaby już gotowa.-uśmiechnąłem się i podszedłem do niej, żeby ją pocałować. Początkowo to odwzajemniła, ale zaraz się odsunęła.
-Wren. Nie zerwałam jeszcze z Fabianem. To chyba nie byłoby okay w stosunku do niego.-zauważyła. Jak na to nie patrzeć, miała rację.
-Faktycznie.-mruknąłem i podszedłem do blatu, aby zabrać stamtąd kawy.-Zróbmy tak: spędzimy razem dzisiejszy dzień jak przyjaciele, a kiedy Fabian wróci, zdecydujesz co chcesz robić dalej. Co ty na to?
-Myślałam, że wczoraj jasno się wyraziłam, co mam zamiar zrobić.-uśmiechnęła się i podeszła do mnie, żeby się przytulić.
-Zjedz śniadanie.-poprosiłem po krótkiej chwili milczenia.
-No tak. Matt i Elias nie będą się zbierać całą wieczność. Chociaż... może ich nie doceniamy.-mruknęła pod nosem i usiadła do stołu.
Nie docenialiśmy ich. Kiedy podjechaliśmy pod dom Eloise i Eliasa, Matt stał oparty o samochód, tupiąc nogą ze zniecierpliwienia.
-Elo, Wren.-popatrzył na nas zaskoczony i posłał Elo pytające spojrzenie. Dziewczyna zignorowała je z zadowolonym uśmiechem.
-Elias nadal się pakuje?-spytała, a Matt skinął głową.
-Od jakiejś godziny dopakowuje ostatnie rzeczy. I za każdym razem jak znosi coś nowego, wykłóca się, że powinniśmy jechać jego samochodem.-Matt wywrócił oczami, wzdychając.-Uwielbiam go, ale na następne wspólne wyjazdy będziemy jeździć osobno.
-Jesteście uroczy.-zaśmiała się Eloise i skierowała się do windy. Matt zwrócił się do mnie.
-Wiem, że teoretycznie jesteś moim szefem i tak dalej, ale czy ty i Elo jesteście razem? Zerwała z Fabianem? Czy jeśli z nim zerwała, to czy on dalej będzie się z nami trzymał? Błagam, oby nie, zawsze mam wrażenie, że Elias traktuje go jak przygarnięte szczenię.
-Wiesz, że jeśli nadać określenia dzieciom Jesselów, to Flo jest kochana i rozsądna, Louise szalona i arywistyczna, a ty po prostu zbyt gadatliwy?-spytałem, uśmiechając się rozbawiony. Matt uniósł brwi.
-Awans służy twojemu ego i arogancji.-uśmiechnął się, chociaż starał się wyglądać na urażonego.-Odpowiesz na moje pytania, czy dowiem się od Eliasa w drodze?
-Nie wiem czy jesteśmy razem, na chwilę obecną ona dalej jest z Fabianem i... czy ty jesteś o niego zazdrosny?
-Wszyscy dochodzą do takiego wniosku, ale to zwykła niechęć do człowieka. Zwalam to na przeczucie, ale coś z nim jest nie tak.-Matt zmrużył oczy, spoglądając w bok. Zaśmiałem się.
-To się nazywa zazdrość. I jeśli chodzi o tę konkretną osobę, to większe prawo do niej mam ja.-zauważyłem.-Przepraszam cię na chwilę.
Odszedłem kilka kroków i wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer i po kilku sygnałach usłyszałem głos przyjaciela.
-Tak?
-Hej, Art, tu Wren.
-Wren! Ile to już minęło czasu?
-Zaledwie pół roku. Nadal siedzisz w Szwecji?
-Już wieki nie. Przydzielili mnie znów do Anglii, w Liverpoolu było ostatnio gorąco.
-Wiem, sam tu jestem. Słuchaj, Art, skoro jesteś w domu, to dobrze się składa. Mam do ciebie prośbę.
-Dokąd jedziemy?-Eloise spojrzała na mnie zniecierpliwiona.
-Zaraz zobaczysz. Już jesteśmy na miejscu.-uśmiechnąłem się szeroko i zaparkowałem samochód. Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę portu. Eloise nic nie powiedziała, ale wyglądała na dość zaskoczoną. Kiedy zauważyłem Arta niedaleko, pomachałem do niego.
-Art!-uścisnęliśmy sobie dłonie.-To jest Eloise. Elo, to jest mój kumpel z Instytutu - Arthur Davidson.
-Hej.-Elo uśmiechnęła się do niego i również wymieniła uścisk dłoni.-Miło mi.
-Nawzajem. Okay, Wren.-Art zwrócił się ponownie do mnie.-Wszystko przygotowałem. Jeśli wrócicie wcześniej niż wieczorem, to zadzwoń, postaram się przyjechać.
-Dzięki wielkie.-wymieniliśmy kilka zdań i Art nas zostawił. Elo spojrzała na mnie pytająco.
-Hm?
-Pomyślałem, że w mieście nie jest tak przyjemnie, przynajmniej nie teraz. Ale na Morzu Irlandzkim...-uśmiechnąłem się szeroko, a Elo rzuciła mi się na szyję.
-Zapowiada się naprawdę udany dzień.-powiedziała radośnie, przytulając mnie.
wtorek, 16 czerwca 2015
Rozdział sto trzynaście - Florence.
Otwieram oczy przed budzikiem. Obracam się, ale nie zastaje Evana. Wzdycham. Mam dziś zebrać kadrę nauczycielską więc przez cały dzień będę słuchała ludzi. Ubieram długą spódnicę a na to koszule i sweter. Zastanawiam się nad przebraniem, ale podejrzewam że nie będę miała kiedy spotkać się z Evanem, więc schodzę na dół i zaczynam parzyć kawę. Do kuchni wchodzi Matt.
-Mamy piękny dzień, prawda? - powiedział przeciągając się, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Braliście coś? - pytam zaniepokojona. - Zazwyczaj nie wstajesz tak wcześnie i nie podziwiasz poranka?
-Ktoś tu wstał lewą nogą. - mruknął rozbawiony Matt, nalewając sobie kawy. W tym momencie do kuchni wszedł uśmiechnięty Elias i usiadł na krześle.
-Co będziecie dziś robić? - spytałam z lekkim uśmiechem.
-Póki co zjemy śniadanie i odwiedzimy konsolę. - zaśmiał się Matt. Wywróciłam oczami, próbując ukryć rozbawiony.
-A ty? - spytał Elias, uśmiechając się i spoglądając co jakiś czas na Matta.
-Kolekcjonuję kadrę nauczycielską do szkoły. Będę rozmawiała z masą ludzi. -wzdycham.
-Współczuje. - powiedział Matt. - Potem będzie już z górki. Celowo ubrałaś ten worek na siebie?
-Matty, kocham Cię ale zajmij się kawą a nie moją spódnicą. -mruknęłam. - Muszę się zbierać. Bawcie się dobrze.
Wychodzę z domu i wsiadam do mojego volvo. Włączam radio i staram się uspokoić myśli. Gdy przekraczam progi szkoły, uderza mnie że za niecały miesiąc zacznie się rok szkolny i będę odpowiedzialna za młode pokolenie łowców i czarodziei. Witam się z Kim - nowo zatrudnioną sekretarką i wchodzę do swojego gabinetu. Moja ulubiona kawa już na mnie czeka. Biorę ją i podchodzę do okna, przede mną rozciera się piękny ogród. Uśmiecham się lekko. Kwadrans później Kim oznajmia, że czas zacząć. Siadam w fotelu. Przeprowadzam standardowe rozmowy, a teczki kandydatów lądują na trzech stosach. Zdecydowanie nie, nie wiem i zdecydowanie tak. W południe, przesłuchałam już tylu kandydatów, że miałam dość na najbliższy rok. Podniosłam słuchawkę telefonu i usłyszałam głos Kim po drugiej stronie.
-Potrzebuję przerwy. - jęknęłam.
-Jeszcze jeden kandydat i półgodzinna przerwa. - powiedziała Kim. Jęknęłam w odpowiedzi. Do mojego biura wszedł Evan, zadowolony z siebie jak nigdy.
-Evan, mam jeszcze jednego kandydata. - powiedziałam z lekkim z uśmiechem.
-Ustaliłem z Kim, żeby wpisała mnie na dwie wizyty. Czyli akurat jakieś pół godziny. - uśmiechnął się i zaczął iść w moją stronę z lekkim uśmiechem. - Nie przywitasz się ze mną? Zero radości na mój widok.
-No wiesz... - uśmiechnęłam się wstając i obejmując go lekko. - Mam całe łóżko dla siebie, nikt mnie rano nie rozprasza. Przyzwyczajam się.
-O nie. - oparł mnie gwałtownie o biurko. Przyjrzał mi się rozbawiony. - Trzeba to zmienić. Wracam do twojego łóżka.
-Nie oddam twojego miejsca bez walki. - mruknęłam i pocałowałam go lekko. Evan uniósł mnie na biurku i wbił palce w moje uda. Krzyknęłam lekko.
-Oddasz je? - Szepnął całując mnie w szyję.
-Może. - powiedziałam, wplatając dłonie w jego włosy. -Tak naprawdę, czuje się rozczarowana budząc się bez Ciebie.
-Mam nadzieje, że Mel w końcu urodzi. Serio, przez nią poważnie rozważam kwestię małych Dekkerków. Wiesz jakie to obrzydliwe, kiedy ktoś w najlepsze zajada się przy tobie ogórkami, po czym zaczyna jeść jak gdyby nigdy nic lody? I te wahania nastroju? Śmieje się, po czym zaczyna płakać. Albo krzyczy bo jej grzanka jest za ciepła. - wywraca oczami, a ja wybucham śmiechem.
-A już chciałam się zgodzić na małe Dekkerki. - zaśmiałam się.
-Przyniosłem Ci sałatkę. - powiedział Evan siadając na krześle, zsunęłam obcasy i oparłam nogi o jego kolana.
-Dziękuje. - uśmiechnęłam się. - Ale chyba zjem później. Niedawno jadłam. Rozmawiałeś dziś z Louise?
-Jeszcze nie. - odparł, rozglądając się po biurze. - Pokażesz mi resztę szkoły?
Spojrzałam na niego zaskoczona. W sumie był tu pierwszy raz od zakończenia prac.
-Jasne. - uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Oprowadziłam Evana po całej szkole. Gdy skończyłam, Evan musiał już iść. Wróciłam do gabinetu w jeszcze gorszym nastroju. Wkurzało mnie, że nie mamy dla siebie czasu. Przesłuchałam jeszcze kilku kandydatów, a następnie wybrałam całą kadrę z pomocą Kim. Koło osiemnastej byłam już zbyt zmęczona. Wyszłam ze szkoły i pojechałam od razu do domu. Na schodach siedział Gabriel. Siadłam obok przyjaciela i spojrzałam na niego pytająco.
-Z Louise to koniec. Mam już dosyć. Muszę iść dalej, a nie znosić jej humorki i wyliczanki na zasadzie będę z tobą, może jednak nie.
-Hola, Hola, Amigo! - powiedziałam. - Mówisz o mojej siostrze.
-Wiem, wybacz. - westchnął. - Czasami żałuje, że nie było tak jak wszyscy zakładali.
-Czyli? - uśmiechnęłam się lekko.
-Zostałbym dobrej sławy lekarzem, ty prawniczką. Każde z nas pakowałoby się w związki bez przyszłości. W końcu wzięlibyśmy ślub z rozsądku. Żadnych wojen, walk. Nic. Gdyby Louise się nie pojawiła, zapewne tak by było. A z drugiej strony z jej pojawieniem ty i Evan się zeszliście. A kocham was i życzę wam jak najlepiej. - wzdycha. - To wszystko jest cholernie pokomplikowane.
-Przynajmniej się nie nudzimy. - zaśmiałam się cicho, a Gabe mi zawtórował.
-Postanowione. Od dziś Louise to przeszłość.- odpowiada. Wtedy dzwoni telefon. Odbiera i rozmawia przez chwile. -Muszę lecieć Flo. Margaret na mnie czeka.
-Twoja asystentka? - spojrzałam zaskoczona.
-Musimy przejrzeć nowe akta sprawy Aarona i Cedrica. - wzdycha i całuje mnie w policzek. - Do jutra.
-Do jutra. - odpowiadam i wchodzę do pustego mieszkania. Medusa i Ricky podbiegają mnie przywitać. Głaszcze je na powitanie i udaje się do mojej sypialni. W tym momencie dzwoni telefon.
-Cześć Evan. - uśmiecham się lekko. - Jak Mel?
-Umm. Dobrze. Ale mam dość. Jak można płakać przez nie umytą łyżkę? Albo krzyczeć przez brak jogurtu truskawkowego? - wzdycha Evan.
-Duh? Brak jogurtu to wystarczający powód do awantury. - odpowiedziałam szczerze.
-Nigdy was nie zrozumiem. - zaśmiał się. - Może powinniśmy poszukać jakiegoś mieszkania dla siebie? W końcu Louise nie będzie wiecznie nas znosić, a ja powoli nie wytrzymuję w tym domu. Ivy, zrobiła mi makijaż jak spałem. Markerem!
-Zamieszkać razem? Nie za wcześnie? - gwałtownie zaczęłam łapać oddech.
-Przecież, niedługo będziemy małżeństwem. - powiedział spokojnie. -Małżeństwa mieszkają razem Flo.
- Jasne. - odpowiedziałam cicho. - Jestem zmęczona. Pogadamy o tym kiedy indziej. Kocham Cię.
Nim zdążył coś powiedzieć rozłączyłam się i odrzuciłam telefon na łóżko. Położyłam się na nim i wybuchnęłam płaczem. Nie byłam gotowa wyprowadzić się od Louise. Podkuliłam nogi i zasnęłam.
-Mamy piękny dzień, prawda? - powiedział przeciągając się, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Braliście coś? - pytam zaniepokojona. - Zazwyczaj nie wstajesz tak wcześnie i nie podziwiasz poranka?
-Ktoś tu wstał lewą nogą. - mruknął rozbawiony Matt, nalewając sobie kawy. W tym momencie do kuchni wszedł uśmiechnięty Elias i usiadł na krześle.
-Co będziecie dziś robić? - spytałam z lekkim uśmiechem.
-Póki co zjemy śniadanie i odwiedzimy konsolę. - zaśmiał się Matt. Wywróciłam oczami, próbując ukryć rozbawiony.
-A ty? - spytał Elias, uśmiechając się i spoglądając co jakiś czas na Matta.
-Kolekcjonuję kadrę nauczycielską do szkoły. Będę rozmawiała z masą ludzi. -wzdycham.
-Współczuje. - powiedział Matt. - Potem będzie już z górki. Celowo ubrałaś ten worek na siebie?
-Matty, kocham Cię ale zajmij się kawą a nie moją spódnicą. -mruknęłam. - Muszę się zbierać. Bawcie się dobrze.
Wychodzę z domu i wsiadam do mojego volvo. Włączam radio i staram się uspokoić myśli. Gdy przekraczam progi szkoły, uderza mnie że za niecały miesiąc zacznie się rok szkolny i będę odpowiedzialna za młode pokolenie łowców i czarodziei. Witam się z Kim - nowo zatrudnioną sekretarką i wchodzę do swojego gabinetu. Moja ulubiona kawa już na mnie czeka. Biorę ją i podchodzę do okna, przede mną rozciera się piękny ogród. Uśmiecham się lekko. Kwadrans później Kim oznajmia, że czas zacząć. Siadam w fotelu. Przeprowadzam standardowe rozmowy, a teczki kandydatów lądują na trzech stosach. Zdecydowanie nie, nie wiem i zdecydowanie tak. W południe, przesłuchałam już tylu kandydatów, że miałam dość na najbliższy rok. Podniosłam słuchawkę telefonu i usłyszałam głos Kim po drugiej stronie.
-Potrzebuję przerwy. - jęknęłam.
-Jeszcze jeden kandydat i półgodzinna przerwa. - powiedziała Kim. Jęknęłam w odpowiedzi. Do mojego biura wszedł Evan, zadowolony z siebie jak nigdy.
-Evan, mam jeszcze jednego kandydata. - powiedziałam z lekkim z uśmiechem.
-Ustaliłem z Kim, żeby wpisała mnie na dwie wizyty. Czyli akurat jakieś pół godziny. - uśmiechnął się i zaczął iść w moją stronę z lekkim uśmiechem. - Nie przywitasz się ze mną? Zero radości na mój widok.
-No wiesz... - uśmiechnęłam się wstając i obejmując go lekko. - Mam całe łóżko dla siebie, nikt mnie rano nie rozprasza. Przyzwyczajam się.
-O nie. - oparł mnie gwałtownie o biurko. Przyjrzał mi się rozbawiony. - Trzeba to zmienić. Wracam do twojego łóżka.
-Nie oddam twojego miejsca bez walki. - mruknęłam i pocałowałam go lekko. Evan uniósł mnie na biurku i wbił palce w moje uda. Krzyknęłam lekko.
-Oddasz je? - Szepnął całując mnie w szyję.
-Może. - powiedziałam, wplatając dłonie w jego włosy. -Tak naprawdę, czuje się rozczarowana budząc się bez Ciebie.
-Mam nadzieje, że Mel w końcu urodzi. Serio, przez nią poważnie rozważam kwestię małych Dekkerków. Wiesz jakie to obrzydliwe, kiedy ktoś w najlepsze zajada się przy tobie ogórkami, po czym zaczyna jeść jak gdyby nigdy nic lody? I te wahania nastroju? Śmieje się, po czym zaczyna płakać. Albo krzyczy bo jej grzanka jest za ciepła. - wywraca oczami, a ja wybucham śmiechem.
-A już chciałam się zgodzić na małe Dekkerki. - zaśmiałam się.
-Przyniosłem Ci sałatkę. - powiedział Evan siadając na krześle, zsunęłam obcasy i oparłam nogi o jego kolana.
-Dziękuje. - uśmiechnęłam się. - Ale chyba zjem później. Niedawno jadłam. Rozmawiałeś dziś z Louise?
-Jeszcze nie. - odparł, rozglądając się po biurze. - Pokażesz mi resztę szkoły?
Spojrzałam na niego zaskoczona. W sumie był tu pierwszy raz od zakończenia prac.
-Jasne. - uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Oprowadziłam Evana po całej szkole. Gdy skończyłam, Evan musiał już iść. Wróciłam do gabinetu w jeszcze gorszym nastroju. Wkurzało mnie, że nie mamy dla siebie czasu. Przesłuchałam jeszcze kilku kandydatów, a następnie wybrałam całą kadrę z pomocą Kim. Koło osiemnastej byłam już zbyt zmęczona. Wyszłam ze szkoły i pojechałam od razu do domu. Na schodach siedział Gabriel. Siadłam obok przyjaciela i spojrzałam na niego pytająco.
-Z Louise to koniec. Mam już dosyć. Muszę iść dalej, a nie znosić jej humorki i wyliczanki na zasadzie będę z tobą, może jednak nie.
-Hola, Hola, Amigo! - powiedziałam. - Mówisz o mojej siostrze.
-Wiem, wybacz. - westchnął. - Czasami żałuje, że nie było tak jak wszyscy zakładali.
-Czyli? - uśmiechnęłam się lekko.
-Zostałbym dobrej sławy lekarzem, ty prawniczką. Każde z nas pakowałoby się w związki bez przyszłości. W końcu wzięlibyśmy ślub z rozsądku. Żadnych wojen, walk. Nic. Gdyby Louise się nie pojawiła, zapewne tak by było. A z drugiej strony z jej pojawieniem ty i Evan się zeszliście. A kocham was i życzę wam jak najlepiej. - wzdycha. - To wszystko jest cholernie pokomplikowane.
-Przynajmniej się nie nudzimy. - zaśmiałam się cicho, a Gabe mi zawtórował.
-Postanowione. Od dziś Louise to przeszłość.- odpowiada. Wtedy dzwoni telefon. Odbiera i rozmawia przez chwile. -Muszę lecieć Flo. Margaret na mnie czeka.
-Twoja asystentka? - spojrzałam zaskoczona.
-Musimy przejrzeć nowe akta sprawy Aarona i Cedrica. - wzdycha i całuje mnie w policzek. - Do jutra.
-Do jutra. - odpowiadam i wchodzę do pustego mieszkania. Medusa i Ricky podbiegają mnie przywitać. Głaszcze je na powitanie i udaje się do mojej sypialni. W tym momencie dzwoni telefon.
-Cześć Evan. - uśmiecham się lekko. - Jak Mel?
-Umm. Dobrze. Ale mam dość. Jak można płakać przez nie umytą łyżkę? Albo krzyczeć przez brak jogurtu truskawkowego? - wzdycha Evan.
-Duh? Brak jogurtu to wystarczający powód do awantury. - odpowiedziałam szczerze.
-Nigdy was nie zrozumiem. - zaśmiał się. - Może powinniśmy poszukać jakiegoś mieszkania dla siebie? W końcu Louise nie będzie wiecznie nas znosić, a ja powoli nie wytrzymuję w tym domu. Ivy, zrobiła mi makijaż jak spałem. Markerem!
-Zamieszkać razem? Nie za wcześnie? - gwałtownie zaczęłam łapać oddech.
-Przecież, niedługo będziemy małżeństwem. - powiedział spokojnie. -Małżeństwa mieszkają razem Flo.
- Jasne. - odpowiedziałam cicho. - Jestem zmęczona. Pogadamy o tym kiedy indziej. Kocham Cię.
Nim zdążył coś powiedzieć rozłączyłam się i odrzuciłam telefon na łóżko. Położyłam się na nim i wybuchnęłam płaczem. Nie byłam gotowa wyprowadzić się od Louise. Podkuliłam nogi i zasnęłam.
sobota, 13 czerwca 2015
Rozdział sto dwanaście - Elias.
Uśmiechałem się do mamy Mary, co chwile spoglądając na rozbawioną Eloise. Jej mama była kochana, ale strasznie gadatliwa. Gdy odwróciła się by zawołać jakąś dziewczynę, ruszyłem szybkim krokiem do Eloise i Matta.
-Sądząc po twojej minie, chciała Cię poznać z jakąś cudowną, fantastyczną dziewczyną. A ty wciąż jej nie wyznałeś, że nie pociągają cię biusty i spódniczki. - Eloise zaśmiała się.
-Nie będę staruszce głowy zaprzątać. - mruknąłem. Wtedy podszedł do nas wysoki, czarnowłosy chłopak, z azjatyckimi rysami.
-Elias i Eloise! - powiedział z lekkim akcentem. - Miło was widzieć!
-Ron. - powiedziała Eloise, gdyż ja nie umiałem sobie przypomnieć skąd go znam. -Poznaj naszego towarzysza Matta. Jak narzeczona?
-Od dwóch lat już żona. - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - Jest na planie zdjęciowym w Arizonie. Elias, widzę zmieniłeś się.
-Prawie wcale. - Zbyłem go. Nie miałem ochoty na takie dyskusje.
-Powinieneś nas odwiedzić, jak będziecie następnym razem w Liverpoolu. - Eloise zmieniła zręcznie temat.
-Bardzo chętnie. -Ron uśmiechnął się i odszedł w stronę baru.
-Zachowujecie się jak rodzina królewska. Wszyscy do was podchodzą, witają się. - mruknął Matt. Elo wybuchnęła śmiechem, po chwile dołączyłem do niej.
-Idę się przewietrzyć. -powiedziała Eloise i ruszyła w stronę tarasu.
-Więc nie kręcą cię biusty i spódniczki? - mruknął Matt, obejmując mnie lekko w pasie. Zaśmiałem się cicho.
-Proszę, proszę, proszę. Elias Bennett. - powiedział znajomy głos. Poczułem, jak wszystkie mięśnie w moim ciele napinają się.
-Kay. - odpowiedziałem sucho. Matt wyprostował się i spojrzał na mnie pytająco.
-Zmieniłeś się. - powiedział Kay. - Ten styl, maniery, zabaweczka. Kiedyś kręcili Cię faceci w innym stylu.
-Młodzieńczy błąd. - mruknąłem. - Ty jak widać wciąż taki sam wciąż traktujesz ludzi jak zabawki, brak stylu i manier.
-Kiedyś nie narzekałeś. - odpowiedział rozbawiony. -Bardzo Ci się to podobało.
-Chyba mnie z kimś mylisz. - odpowiedziałem i starałem się wyminąć Kay'a. Niestety złapał mnie za ramie.
-Jeszcze się spotkamy Bennett. - warknął i odszedł wkurzony. Ruszyłem w stronę baru. Zamówiłem szkocką.
-Co to do cholery było? Kim jest Kay? - Matt pojawił się przy mnie. Zignorowałem jego pytania i opróżniłem zawartość szklanki. -Elias, mówię do Ciebie.
-Kay jest nikim. - odpowiedziałem i odszedłem od baru, postanowiłem znaleźć Eloise. Matt ruszył oczywiście za mną.
-No fakt, dużo mi to mówi. - mruknął Matt. Wyszliśmy na taras, niestety Eloise nigdzie nie było. Oparłem się o barierki i zacząłem się uspokajać. Poczułem jak Matt, obejmuje mnie od tyłu.
-Hej. Co się dzieje? - szepnął. - Nigdy Cię takiego nie widziałem. Wyglądałeś jak tornado. Przecież możesz mi powiedzieć.
-Nie chcę o tym mówić. Chcę zapomnieć. Kay narobił bardzo wiele problemów naszej rodzinie. Mi, Eloise czy naszej matce. - odpowiedziałem.
-Powiesz kiedy będziesz gotowy. - powiedział Matt, muskając ustami moją szyję. Wiedziałem, że nie odpuści. Odwróciłem się i pocałowałem go gwałtownie. Złapałem go w pasie i obróciłem tak, że teraz on opierał się o barierkę. Przygryzam delikatnie jego wargę. Po chwili odrywam się od niego i staram się uspokoić oddech. Spoglądam w pociemniałe oczy Matta.
-Jedziemy do mnie? W sensie do Flo? - spytał po chwili. - Chyba, że chcesz zostać jeszcze?
-Nie, wolę pojechać z tobą. - odpowiedziałem spokojnie i ruszyliśmy do auta. Przez całą drogę byłem pogrążony w rozmyślaniach. Zastanawiałem się czemu Kay się pojawił tutaj, jakoś nigdy nie ciągnęło go do uroczystości rodzinnych. Będę musiał uprzedzić Eloise. Dojeżdżamy pod dom.
-Idź na górę, zrobię coś do jedzenia i przyjdę. Okay? - Matt spogląda na mnie z uśmiechem, kiwam głową i idę do jego pokoju. Dzwonię do Eloise, która na początku jest wkurzona a potem zmartwiona. Kończę gdy Matt wraca z kanapkami. Kładzie je na stoliku i podchodzi do mnie.
-Jesteś nieobecny. - stwierdza. -Porozmawiajmy.
-Porozmawiamy. Ale jeszcze nie teraz. - wzdycham. Już spodziewam się wykładu, ale Matt przyciąga mnie do siebie i całuje. Najpierw delikatnie, a później coraz mocniej. Popycham go w stronę łóżka. Dziś liczy się tylko Matt i nikt inny.
-Sądząc po twojej minie, chciała Cię poznać z jakąś cudowną, fantastyczną dziewczyną. A ty wciąż jej nie wyznałeś, że nie pociągają cię biusty i spódniczki. - Eloise zaśmiała się.
-Nie będę staruszce głowy zaprzątać. - mruknąłem. Wtedy podszedł do nas wysoki, czarnowłosy chłopak, z azjatyckimi rysami.
-Elias i Eloise! - powiedział z lekkim akcentem. - Miło was widzieć!
-Ron. - powiedziała Eloise, gdyż ja nie umiałem sobie przypomnieć skąd go znam. -Poznaj naszego towarzysza Matta. Jak narzeczona?
-Od dwóch lat już żona. - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - Jest na planie zdjęciowym w Arizonie. Elias, widzę zmieniłeś się.
-Prawie wcale. - Zbyłem go. Nie miałem ochoty na takie dyskusje.
-Powinieneś nas odwiedzić, jak będziecie następnym razem w Liverpoolu. - Eloise zmieniła zręcznie temat.
-Bardzo chętnie. -Ron uśmiechnął się i odszedł w stronę baru.
-Zachowujecie się jak rodzina królewska. Wszyscy do was podchodzą, witają się. - mruknął Matt. Elo wybuchnęła śmiechem, po chwile dołączyłem do niej.
-Idę się przewietrzyć. -powiedziała Eloise i ruszyła w stronę tarasu.
-Więc nie kręcą cię biusty i spódniczki? - mruknął Matt, obejmując mnie lekko w pasie. Zaśmiałem się cicho.
-Proszę, proszę, proszę. Elias Bennett. - powiedział znajomy głos. Poczułem, jak wszystkie mięśnie w moim ciele napinają się.
-Kay. - odpowiedziałem sucho. Matt wyprostował się i spojrzał na mnie pytająco.
-Zmieniłeś się. - powiedział Kay. - Ten styl, maniery, zabaweczka. Kiedyś kręcili Cię faceci w innym stylu.
-Młodzieńczy błąd. - mruknąłem. - Ty jak widać wciąż taki sam wciąż traktujesz ludzi jak zabawki, brak stylu i manier.
-Kiedyś nie narzekałeś. - odpowiedział rozbawiony. -Bardzo Ci się to podobało.
-Chyba mnie z kimś mylisz. - odpowiedziałem i starałem się wyminąć Kay'a. Niestety złapał mnie za ramie.
-Jeszcze się spotkamy Bennett. - warknął i odszedł wkurzony. Ruszyłem w stronę baru. Zamówiłem szkocką.
-Co to do cholery było? Kim jest Kay? - Matt pojawił się przy mnie. Zignorowałem jego pytania i opróżniłem zawartość szklanki. -Elias, mówię do Ciebie.
-Kay jest nikim. - odpowiedziałem i odszedłem od baru, postanowiłem znaleźć Eloise. Matt ruszył oczywiście za mną.
-No fakt, dużo mi to mówi. - mruknął Matt. Wyszliśmy na taras, niestety Eloise nigdzie nie było. Oparłem się o barierki i zacząłem się uspokajać. Poczułem jak Matt, obejmuje mnie od tyłu.
-Hej. Co się dzieje? - szepnął. - Nigdy Cię takiego nie widziałem. Wyglądałeś jak tornado. Przecież możesz mi powiedzieć.
-Nie chcę o tym mówić. Chcę zapomnieć. Kay narobił bardzo wiele problemów naszej rodzinie. Mi, Eloise czy naszej matce. - odpowiedziałem.
-Powiesz kiedy będziesz gotowy. - powiedział Matt, muskając ustami moją szyję. Wiedziałem, że nie odpuści. Odwróciłem się i pocałowałem go gwałtownie. Złapałem go w pasie i obróciłem tak, że teraz on opierał się o barierkę. Przygryzam delikatnie jego wargę. Po chwili odrywam się od niego i staram się uspokoić oddech. Spoglądam w pociemniałe oczy Matta.
-Jedziemy do mnie? W sensie do Flo? - spytał po chwili. - Chyba, że chcesz zostać jeszcze?
-Nie, wolę pojechać z tobą. - odpowiedziałem spokojnie i ruszyliśmy do auta. Przez całą drogę byłem pogrążony w rozmyślaniach. Zastanawiałem się czemu Kay się pojawił tutaj, jakoś nigdy nie ciągnęło go do uroczystości rodzinnych. Będę musiał uprzedzić Eloise. Dojeżdżamy pod dom.
-Idź na górę, zrobię coś do jedzenia i przyjdę. Okay? - Matt spogląda na mnie z uśmiechem, kiwam głową i idę do jego pokoju. Dzwonię do Eloise, która na początku jest wkurzona a potem zmartwiona. Kończę gdy Matt wraca z kanapkami. Kładzie je na stoliku i podchodzi do mnie.
-Jesteś nieobecny. - stwierdza. -Porozmawiajmy.
-Porozmawiamy. Ale jeszcze nie teraz. - wzdycham. Już spodziewam się wykładu, ale Matt przyciąga mnie do siebie i całuje. Najpierw delikatnie, a później coraz mocniej. Popycham go w stronę łóżka. Dziś liczy się tylko Matt i nikt inny.
czwartek, 11 czerwca 2015
Rozdział sto jedenaście - Eloise.
Wpatrywałam się w swoje odbicie, starając się zrobić makijaż. Niestety moje myśli odbiegały i skupiały się na wydarzeniach minionego tygodnia. Wren dostał awans, przez co nie mieliśmy kiedy porozmawiać. Bo za każdym razem tchórzyłam. Elias i Matt poświęcali się pracy nad swoim projektem, więc wolne chwile spędzałam najczęściej w biurze Evana albo z Fabianem.
-Eloise? Jesteś gotowa? - usłyszałam wołanie mojego brata.
-Już prawie. - odkrzyknęłam i zaczęłam kończyć makijaż. Przejrzałam się w lustrze. Jasnokremowa sukienka, baleriny i delikatny makijaż. Nie miałam ochoty iść na wesele Mary, ale musiałam. Całe szczęście Fabian wyjechał do Londynu, Matt i Elias też nie będą chcieli za długo siedzieć bo wyjeżdżają do Christiana. Gdy wyszłam Elias i Matt już na mnie czekali. Oboje zaoferowali mi swoje ramię.
-Jesteście strasznie przystojni w tych garniturach. - mruknęłam. - Aż żałuje, że nie jesteście w mojej lidze.
Matt i Elias wybuchnęli śmiechem. Było to naprawdę przyjemny dźwięk. Dotarcie na wesele nie zajęło dużo czasu. Po godzinie wyszłam na podwórko zaczerpnąć świeżego powietrza. Nim spostrzegłam, byłam w lesie i odkopywałam ziemię. Po chwili napotkałam coś strasznie zimnego. Przyjrzałam się i dostrzegłam twarz kobiety. Martwej kobiety. Usłyszałam swój krzyk i wtedy odzyskałam jasność umysłu. Zaczęłam uciekać, ale potknęłam się o konar drzewa. Spojrzałam na swoje kolano z którego popłynęła stróżka krwi. Nie mogłam wrócić w takim stanie na wesele. Ruszyłam biegiem i znalazłam się pod drzwiami Wrena.
-Eloise? - Wren był zaskoczony. W sumie co mu się dziwić. Unikam rozmowy z nim jak ognia i nagle staję przed jego drzwiami w podartej, brudnej sukience, z krwawiącym kolanem.
-Mogę wejść? - spytałam cicho, spoglądając na niego. Przepuścił mnie w drzwiach, po czym zamknął je za mną. Usiadłam na krześle w kuchni.
-Co się stało? - powiedział, przyglądając się mojej nodze zdenerwowany.
-To długa historia. Potknęłam się o konar drzewa. Masz jakiś plaster? - westchnęłam, Wren przytaknął i poszedł do łazienki.
-Mam twoje spodnie z dresu, musiałaś zostawić u mnie. Niestety nic innego nie znalazłem, więc oferuję swoją koszulkę i bluzę gdybyś chciała się przebrać. - powiedział wchodząc z ubraniami i apteczką. - Ale najpierw opatrzę Ci nogę.
-Dziękuje. - Uśmiechnęłam się lekko. Zaczęłam przyglądać się jak Wren delikatnie opatruje ranę.
-Powiesz mi, co się stało? - spojrzał na mnie.
-Jeśli zostanie to między nami. - odpowiedziałam. -Byliśmy na weselu Mary. Wyszłam na chwile na powietrze. I wtedy znowu je usłyszałam. Głosy. Nigdy nie potrafię ich rozróżnić, ale znalazłam się w lesie i zaczęłam odkopywać ziemię. Aż natknęłam się na ciało. Kobiety. Wtedy się otrząsnęłam i zaczęłam uciekać. Aż przybiegłam do Ciebie. No w między czasie potykając się i rozdzierając sukienkę.
-Znowu je usłyszałaś?
-Tak. Już wcześniej znalazłam jedno ciało. Czasem słyszę same głosy i coś znajduję, albo zapisuje pół słówka. - westchnęłam. - Jesteś jedyną osobą której o tym powiedziałam.
Wren gwałtownie złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie zamykając w uścisku. Byłam zaskoczona, ale odwzajemniłam uścisk. Gdy moje ręce wylądowały na wysokości jego pasa, usłyszałam jak wciąga powietrze. Zastygamy w bezruchu, żadne z nas nie wie co zrobić. Chociaż, ja wiem co chcę zrobić. Tylko brakuje mi odwagi.
-Pójdę wziąć prysznic. - westchnęłam i wzięłam ubrania przygotowane przez Wrena. Ruszyłam do łazienki i pozbyłam się reszty ubrania. Odkręciłam zimną wodę i starałam się uspokoić po epizodzie w kuchni. Prawda jest taka, że pragnęłam tego pocałunku ale nie zniosłabym odrzucenia. Zmywam z siebie resztki śladów krwi i ziemi. Wycieram włosy i wkładam dres. Gdy wychodzę, Wren siedział na sofie.
-Naszykowałem ci tosty i czekoladę jak lubisz. - uśmiechnął się lekko. - Powinnaś coś zjeść.
-Chętnie. - siadłam obok niego i zaczynam jeść. - Więc awansowałeś?
-Jak widać. - Wren uśmiechnął się lekko. - Trochę nużące, że częściej będę siedział w garniturze niż polował na kogoś w wygodnych ciuchach.
-Nie doceniasz mocy garnituru. - mruknęłam cicho odkładając pusty talerz na stolik.
-Zostaniesz na noc? - Wren spojrzał na mnie.
Moje serce przyspieszyło. Nie mogę. Nie powinnam.
-Jasne. - uśmiechnęłam się lekko. - Wren, przepraszam cię za wszystko. Zachowałam się wtedy jak totalna suka. Powinnam cię wtedy wysłuchać, ale wolałam wszystko zakończyć sama niż się powoli tracić. Właściwie nie ma wytłumaczenia. Byłam zazdrosna.
-Między mną a Tess nic nie ma. Ona i Lyn są ze sobą. Ale rozumiem, że mogłaś być zazdrosna.-westchnął. Momentalnie znalazłam się przy nim, siadając okrakiem i zaczynając całować. Westchnęłam cicho, gdy jego ręce znalazły się na moich biodrach przyciągając mnie do siebie. Wplatam dłonie w jego włosy. I wtedy rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu i cały nastrój pryska. Wstaje i odbieram.
-Podaj mi jeden, racjonalny powód dla którego nie powinnam Cię teraz zabić. -warknęłam.
-Jestem twoim kochanym bratem? - mruknął rozbawiony Elias.
-Nie wystarcza. -zaśmiałam się lekko. - Coś się stało?
-To ja powinienem pytać. Zniknęłaś z wesela. Wszystko w porządku?
-Tak, spokojnie. Po prostu słabiej się poczułam i wyszłam, już okej.
-To dobrze. Jestem już u Lou i Florence, Matt jest właśnie na dole. Wrócę dopiero jutro rano, chyba że mam wrócić?
-Nie, poradzę sobie. - mruknęłam. - Wszystko w porządku?
-Na ślubie był Kay. -powiedział cicho Elias.
-Zrobił Ci coś? Powiedział? Groził? - spytałam zaniepokojona.
-Nie, ale musimy uważać. Matt Cię może wypytywać. Pogadamy o tym jutro.
-Okej. Pozdrów Matta i Flo. - westchnęłam i rozłączyłam się.
-Wszystko w porządku? - spytał Wren, wstając z kanapy. Cały nastrój prysł.
-Taak, wesele się po prostu nie do końca udało. - westchnęłam i usiadłam na oparciu kanapy.
-Powinnaś się położyć. Masz ciężki dzień za sobą. - Wren spojrzał na mnie, czekając na odpowiedź. Pokiwałam głową i ruszyłam do sypialni. Ściągnęłam bluzę Wrena i przewiesiłam ją przez oparcie. Wsunęłam się pod kołdrę, rozmyślając o pocałunku. Wren wszedł po chwili z szklanką wody i położył ją na stoliku nocnym. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy zgasił światło. Gdy chciał wyjść, złapałam go za rękę.
-Zostań ze mną. - poprosiłam cicho. Poczułam jak Wren się spina. Czekałam aż odmówi, ale usłyszałam ciche westchnięcie gdy wchodził do łóżka. Po chwili Wren przytulił mnie lekko.
-Musisz coś wiedzieć. - powiedziałam sennym głosem. - Po za paroma randkami i kilkoma pocałunkami, z Fabianem nic mnie nie łączy. Zaczęłam się z nim umawiać bo myślałam, że w ten sposób zapomnę o tobie, ale z każdym dniem się męczyłam coraz bardziej. Zerwę z nim, jak tylko wróci. Nie mogę z nim być. Za bardzo Cię kocham. Nie mogę udawać, że nic do Ciebie nie czuje.
-To dobrze. - usłyszałam, a potem zapadłam w głęboki sen.
-Eloise? Jesteś gotowa? - usłyszałam wołanie mojego brata.
-Już prawie. - odkrzyknęłam i zaczęłam kończyć makijaż. Przejrzałam się w lustrze. Jasnokremowa sukienka, baleriny i delikatny makijaż. Nie miałam ochoty iść na wesele Mary, ale musiałam. Całe szczęście Fabian wyjechał do Londynu, Matt i Elias też nie będą chcieli za długo siedzieć bo wyjeżdżają do Christiana. Gdy wyszłam Elias i Matt już na mnie czekali. Oboje zaoferowali mi swoje ramię.
-Jesteście strasznie przystojni w tych garniturach. - mruknęłam. - Aż żałuje, że nie jesteście w mojej lidze.
Matt i Elias wybuchnęli śmiechem. Było to naprawdę przyjemny dźwięk. Dotarcie na wesele nie zajęło dużo czasu. Po godzinie wyszłam na podwórko zaczerpnąć świeżego powietrza. Nim spostrzegłam, byłam w lesie i odkopywałam ziemię. Po chwili napotkałam coś strasznie zimnego. Przyjrzałam się i dostrzegłam twarz kobiety. Martwej kobiety. Usłyszałam swój krzyk i wtedy odzyskałam jasność umysłu. Zaczęłam uciekać, ale potknęłam się o konar drzewa. Spojrzałam na swoje kolano z którego popłynęła stróżka krwi. Nie mogłam wrócić w takim stanie na wesele. Ruszyłam biegiem i znalazłam się pod drzwiami Wrena.
-Eloise? - Wren był zaskoczony. W sumie co mu się dziwić. Unikam rozmowy z nim jak ognia i nagle staję przed jego drzwiami w podartej, brudnej sukience, z krwawiącym kolanem.
-Mogę wejść? - spytałam cicho, spoglądając na niego. Przepuścił mnie w drzwiach, po czym zamknął je za mną. Usiadłam na krześle w kuchni.
-Co się stało? - powiedział, przyglądając się mojej nodze zdenerwowany.
-To długa historia. Potknęłam się o konar drzewa. Masz jakiś plaster? - westchnęłam, Wren przytaknął i poszedł do łazienki.
-Mam twoje spodnie z dresu, musiałaś zostawić u mnie. Niestety nic innego nie znalazłem, więc oferuję swoją koszulkę i bluzę gdybyś chciała się przebrać. - powiedział wchodząc z ubraniami i apteczką. - Ale najpierw opatrzę Ci nogę.
-Dziękuje. - Uśmiechnęłam się lekko. Zaczęłam przyglądać się jak Wren delikatnie opatruje ranę.
-Powiesz mi, co się stało? - spojrzał na mnie.
-Jeśli zostanie to między nami. - odpowiedziałam. -Byliśmy na weselu Mary. Wyszłam na chwile na powietrze. I wtedy znowu je usłyszałam. Głosy. Nigdy nie potrafię ich rozróżnić, ale znalazłam się w lesie i zaczęłam odkopywać ziemię. Aż natknęłam się na ciało. Kobiety. Wtedy się otrząsnęłam i zaczęłam uciekać. Aż przybiegłam do Ciebie. No w między czasie potykając się i rozdzierając sukienkę.
-Znowu je usłyszałaś?
-Tak. Już wcześniej znalazłam jedno ciało. Czasem słyszę same głosy i coś znajduję, albo zapisuje pół słówka. - westchnęłam. - Jesteś jedyną osobą której o tym powiedziałam.
Wren gwałtownie złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie zamykając w uścisku. Byłam zaskoczona, ale odwzajemniłam uścisk. Gdy moje ręce wylądowały na wysokości jego pasa, usłyszałam jak wciąga powietrze. Zastygamy w bezruchu, żadne z nas nie wie co zrobić. Chociaż, ja wiem co chcę zrobić. Tylko brakuje mi odwagi.
-Pójdę wziąć prysznic. - westchnęłam i wzięłam ubrania przygotowane przez Wrena. Ruszyłam do łazienki i pozbyłam się reszty ubrania. Odkręciłam zimną wodę i starałam się uspokoić po epizodzie w kuchni. Prawda jest taka, że pragnęłam tego pocałunku ale nie zniosłabym odrzucenia. Zmywam z siebie resztki śladów krwi i ziemi. Wycieram włosy i wkładam dres. Gdy wychodzę, Wren siedział na sofie.
-Naszykowałem ci tosty i czekoladę jak lubisz. - uśmiechnął się lekko. - Powinnaś coś zjeść.
-Chętnie. - siadłam obok niego i zaczynam jeść. - Więc awansowałeś?
-Jak widać. - Wren uśmiechnął się lekko. - Trochę nużące, że częściej będę siedział w garniturze niż polował na kogoś w wygodnych ciuchach.
-Nie doceniasz mocy garnituru. - mruknęłam cicho odkładając pusty talerz na stolik.
-Zostaniesz na noc? - Wren spojrzał na mnie.
Moje serce przyspieszyło. Nie mogę. Nie powinnam.
-Jasne. - uśmiechnęłam się lekko. - Wren, przepraszam cię za wszystko. Zachowałam się wtedy jak totalna suka. Powinnam cię wtedy wysłuchać, ale wolałam wszystko zakończyć sama niż się powoli tracić. Właściwie nie ma wytłumaczenia. Byłam zazdrosna.
-Między mną a Tess nic nie ma. Ona i Lyn są ze sobą. Ale rozumiem, że mogłaś być zazdrosna.-westchnął. Momentalnie znalazłam się przy nim, siadając okrakiem i zaczynając całować. Westchnęłam cicho, gdy jego ręce znalazły się na moich biodrach przyciągając mnie do siebie. Wplatam dłonie w jego włosy. I wtedy rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu i cały nastrój pryska. Wstaje i odbieram.
-Podaj mi jeden, racjonalny powód dla którego nie powinnam Cię teraz zabić. -warknęłam.
-Jestem twoim kochanym bratem? - mruknął rozbawiony Elias.
-Nie wystarcza. -zaśmiałam się lekko. - Coś się stało?
-To ja powinienem pytać. Zniknęłaś z wesela. Wszystko w porządku?
-Tak, spokojnie. Po prostu słabiej się poczułam i wyszłam, już okej.
-To dobrze. Jestem już u Lou i Florence, Matt jest właśnie na dole. Wrócę dopiero jutro rano, chyba że mam wrócić?
-Nie, poradzę sobie. - mruknęłam. - Wszystko w porządku?
-Na ślubie był Kay. -powiedział cicho Elias.
-Zrobił Ci coś? Powiedział? Groził? - spytałam zaniepokojona.
-Nie, ale musimy uważać. Matt Cię może wypytywać. Pogadamy o tym jutro.
-Okej. Pozdrów Matta i Flo. - westchnęłam i rozłączyłam się.
-Wszystko w porządku? - spytał Wren, wstając z kanapy. Cały nastrój prysł.
-Taak, wesele się po prostu nie do końca udało. - westchnęłam i usiadłam na oparciu kanapy.
-Powinnaś się położyć. Masz ciężki dzień za sobą. - Wren spojrzał na mnie, czekając na odpowiedź. Pokiwałam głową i ruszyłam do sypialni. Ściągnęłam bluzę Wrena i przewiesiłam ją przez oparcie. Wsunęłam się pod kołdrę, rozmyślając o pocałunku. Wren wszedł po chwili z szklanką wody i położył ją na stoliku nocnym. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy zgasił światło. Gdy chciał wyjść, złapałam go za rękę.
-Zostań ze mną. - poprosiłam cicho. Poczułam jak Wren się spina. Czekałam aż odmówi, ale usłyszałam ciche westchnięcie gdy wchodził do łóżka. Po chwili Wren przytulił mnie lekko.
-Musisz coś wiedzieć. - powiedziałam sennym głosem. - Po za paroma randkami i kilkoma pocałunkami, z Fabianem nic mnie nie łączy. Zaczęłam się z nim umawiać bo myślałam, że w ten sposób zapomnę o tobie, ale z każdym dniem się męczyłam coraz bardziej. Zerwę z nim, jak tylko wróci. Nie mogę z nim być. Za bardzo Cię kocham. Nie mogę udawać, że nic do Ciebie nie czuje.
-To dobrze. - usłyszałam, a potem zapadłam w głęboki sen.
wtorek, 9 czerwca 2015
Rozdział sto dziesieć - Lynette.
-Wren.-powiedziałam zaskoczona, gdy otworzyłam drzwi. Mój brat stał w progu, zaciskając usta w cienką linię. Robił to tylko, gdy był zdenerwowany. A nie sądziłam, że mógłby być zestresowany spotkaniem ze mną... Chyba, że myślał, że Tessa tu będzie.
-Hej, Netty. Jesteś sama?-czyli zgadałam. Uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi szerzej.
-Tak, Tessa jest z rodziną. Mel może urodzić w każdej chwili, więc pojechali do Londynu, żeby...
-Nie wiń Tess, za to co się stało.-przerwał mi Wren. Zamarłam na sekundę, ale uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Nie winię jej, Wren. Wejdź do środka, nie chcę, żeby moi sąsiedzi słyszeli każde nasze słowo.-poprosiłam. Mój brat wszedł do mojego małego mieszkanka i rozejrzał się. Nigdy tu nie był. Poprowadziłam go do salonu.
-Skoro nie winisz Tess, to winisz mnie.-drążył temat. Wywróciłam oczami, siadając na kanapie.
-Bogowie, Wrenny, nie winię ciebie. Każde z naszej trójki podjęło jakieś decyzje, które w taki, a nie inny sposób doprowadziły do takich, a nie innych wydarzeń. Nie zadręczaj się tak. Nadal jesteś moim starszym bratem, którego kocham ponad wszystko.-uśmiechnęłam się i przytuliłam go. Staliśmy przez chwilę w uścisku, ciesząc się z tego, że nasze relacje się nie były takie złe.
-Tęskniłem za tobą, Netty.
-Ja za tobą też, braciszku.-powiedziałam i odsunęłam się od niego.-Skoro sobie to wyjaśniliśmy... Co jest w końcu między tobą a Eloise?-spytałam podekscytowana jak małe dziecko.
-W tym momencie nic.-westchnął.-To skomplikowane. Była na mnie niesamowicie zła, gdy nie pojawiłem się na kolacji, bo byłem z Tessą. Nie miałem nawet możliwości się wytłumaczyć. Rozumiem ją, miała do tego prawo... Ale nasze stosunki nadal są nie najlepsze.
-Daj jej trochę czasu. Nie możesz oczekiwać, że to będzie wszystko dla niej od razu łatwe. Jeśli się zaangażowała, to na pewno nie było jej wszystko obojętne.
-A mimo to zaczęła spotykać się z kimś innym?-Wren nadal starał się znaleźć jakąś lukę w rozumowaniu.
-Próbuje ruszyć do przodu. Nikt nie mówi, że to dla niej łatwe.-nie dawałam za wygraną.-Może teraz, kiedy awansowałeś, będziesz miał więcej czasu i będziecie mieć możliwość, żeby naprawić waszą relację.
-Wolałbym, żebyś nie przypominała mi o awansie.-Wren się skrzywił.-Ale chyba masz rację.
-Oczywiście, że mam.-prychnęłam, zadowolona z siebie.-A teraz możesz mi się zwierzyć, czemu nie cieszy cię awans.
-Błagam cię. Nienawidzę mieszania się w politykę, nie szkoliłem się po to, żeby siedzieć za biurkiem w garniturze.
-To czemu nie odmówiłeś?-zdziwiłam się. Wiedziałam, że mój brat woli podróżować, walczyć i szukać naszych przeciwników, ale nie sądziłam, że aż tak znienawidzi pracę w Instytucie jako zastępca Evana i w dodatku nie powie na głos, że coś mu nie pasuje.
-Lyn, to musi zostać między nami.-westchnął.-Ale dla Louise. Poprosiła mnie i Evana, żebyśmy dawali jej znać co się dzieje, skoro Robert chwilowo ją teoretycznie wykluczył.
-Nikomu nie powiem.-obiecałam, zastanawiając się nad tym, jak bardzo ja i Lou się od siebie oddaliłyśmy. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, a teraz o jej sekretach dowiadywałam się od brata.
-Zawsze można na ciebie liczyć, siostrzyczko.-zaśmiał się Wren.
-Oczywiście.-uśmiechnęłam się szeroko.-Teraz lepiej mi powiedz, co zamierzasz zrobić, żeby odzyskać Eloise!
-Nie myślałem nad tym...-powiedział ostrożnie, krzywiąc się lekko. Zacmokałam, kręcąc głową.
-Wrenny, Wrenny. Nie dobrze. Twoja postawa przyprawia mnie o ból głowy.-powiedziałam, idealnie naśladując naszą mamę i wywołując tym samym śmiech brata.-A tak poważnie, nie sil się na wielce romantyczne gesty. To ją odstraszy. Myślę, że powinieneś po prostu z nią porozmawiać, zaprosić na spacer, wysłuchać tego, co ona ma do powiedzenia. Nic na siłę.
Wren chciał mi odpowiedzieć, ale przerwał mu dzwonek mojego telefonu. Tessa. Natychmiast odebrałam i posyłając bratu przepraszające spojrzenie, wyszłam do kuchni.
-Hej, Tess! Jak tam u was?
-Nie najgorzej. Stan mamy jest już stabilny i lada chwila może urodzić. Tata spędza z nią każdą wolną chwilę, więc zastanawiam się czy nie zadzwonić do Louise i nie kazać jej wracać natychmiast do domu, żeby ktoś zajął się Radą.-Tess była wyraźnie poirytowana, ale raczej mnie to rozbawiło niż zmartwiło. Jeśli chodziło o sprawy rodzinne, Tessa bynajmniej nie była wzorem idealnej córki, która marzyła o spędzeniu każdego weekendu z rodzicami.
-Lepiej tego teraz nie rób.-zaśmiałam się.-Siedzisz z Ivy?
-Przez cały czas. Już zapomniałam jak dużo problemów jest z małym dzieckiem.-mogłam się założyć, że Tess się skrzywiła.-A jak tam u ciebie?
-Tęsknię za tobą i twoimi humorkami.-przyznałam.-A oprócz tego, Wren wpadł. Omawiamy jego plan odzyskania Eloise.
-Oh, to cudownie!-Tess naprawdę się ucieszyła.-Powiedz mu, że przede wszystkim powinien się nią opiekować. Elo jest silna i da sobie radę, ale jeśli coś w Wrenie naprawdę ją pociągało, to zapewne poczucie bezpieczeństwa.
-Ciebie też?-zapytałam, unosząc kącik ust w górę. Tess się zaśmiała.
-Pociągało mnie, że jest twoim bratem. O nie! Ivy właśnie oderwała się od telewizora i muszę jej znaleźć nowe zajęcie zanim znowu zacznie biegać po pokoju i śpiewać. Kocham cię, Lyn.
-Ja ciebie też.-zaśmiałam się i rozłączyłam. Jeśli chodziło o mój związek, to wszystko było w jak najlepszym porządku.
-Hej, Netty. Jesteś sama?-czyli zgadałam. Uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi szerzej.
-Tak, Tessa jest z rodziną. Mel może urodzić w każdej chwili, więc pojechali do Londynu, żeby...
-Nie wiń Tess, za to co się stało.-przerwał mi Wren. Zamarłam na sekundę, ale uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Nie winię jej, Wren. Wejdź do środka, nie chcę, żeby moi sąsiedzi słyszeli każde nasze słowo.-poprosiłam. Mój brat wszedł do mojego małego mieszkanka i rozejrzał się. Nigdy tu nie był. Poprowadziłam go do salonu.
-Skoro nie winisz Tess, to winisz mnie.-drążył temat. Wywróciłam oczami, siadając na kanapie.
-Bogowie, Wrenny, nie winię ciebie. Każde z naszej trójki podjęło jakieś decyzje, które w taki, a nie inny sposób doprowadziły do takich, a nie innych wydarzeń. Nie zadręczaj się tak. Nadal jesteś moim starszym bratem, którego kocham ponad wszystko.-uśmiechnęłam się i przytuliłam go. Staliśmy przez chwilę w uścisku, ciesząc się z tego, że nasze relacje się nie były takie złe.
-Tęskniłem za tobą, Netty.
-Ja za tobą też, braciszku.-powiedziałam i odsunęłam się od niego.-Skoro sobie to wyjaśniliśmy... Co jest w końcu między tobą a Eloise?-spytałam podekscytowana jak małe dziecko.
-W tym momencie nic.-westchnął.-To skomplikowane. Była na mnie niesamowicie zła, gdy nie pojawiłem się na kolacji, bo byłem z Tessą. Nie miałem nawet możliwości się wytłumaczyć. Rozumiem ją, miała do tego prawo... Ale nasze stosunki nadal są nie najlepsze.
-Daj jej trochę czasu. Nie możesz oczekiwać, że to będzie wszystko dla niej od razu łatwe. Jeśli się zaangażowała, to na pewno nie było jej wszystko obojętne.
-A mimo to zaczęła spotykać się z kimś innym?-Wren nadal starał się znaleźć jakąś lukę w rozumowaniu.
-Próbuje ruszyć do przodu. Nikt nie mówi, że to dla niej łatwe.-nie dawałam za wygraną.-Może teraz, kiedy awansowałeś, będziesz miał więcej czasu i będziecie mieć możliwość, żeby naprawić waszą relację.
-Wolałbym, żebyś nie przypominała mi o awansie.-Wren się skrzywił.-Ale chyba masz rację.
-Oczywiście, że mam.-prychnęłam, zadowolona z siebie.-A teraz możesz mi się zwierzyć, czemu nie cieszy cię awans.
-Błagam cię. Nienawidzę mieszania się w politykę, nie szkoliłem się po to, żeby siedzieć za biurkiem w garniturze.
-To czemu nie odmówiłeś?-zdziwiłam się. Wiedziałam, że mój brat woli podróżować, walczyć i szukać naszych przeciwników, ale nie sądziłam, że aż tak znienawidzi pracę w Instytucie jako zastępca Evana i w dodatku nie powie na głos, że coś mu nie pasuje.
-Lyn, to musi zostać między nami.-westchnął.-Ale dla Louise. Poprosiła mnie i Evana, żebyśmy dawali jej znać co się dzieje, skoro Robert chwilowo ją teoretycznie wykluczył.
-Nikomu nie powiem.-obiecałam, zastanawiając się nad tym, jak bardzo ja i Lou się od siebie oddaliłyśmy. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, a teraz o jej sekretach dowiadywałam się od brata.
-Zawsze można na ciebie liczyć, siostrzyczko.-zaśmiał się Wren.
-Oczywiście.-uśmiechnęłam się szeroko.-Teraz lepiej mi powiedz, co zamierzasz zrobić, żeby odzyskać Eloise!
-Nie myślałem nad tym...-powiedział ostrożnie, krzywiąc się lekko. Zacmokałam, kręcąc głową.
-Wrenny, Wrenny. Nie dobrze. Twoja postawa przyprawia mnie o ból głowy.-powiedziałam, idealnie naśladując naszą mamę i wywołując tym samym śmiech brata.-A tak poważnie, nie sil się na wielce romantyczne gesty. To ją odstraszy. Myślę, że powinieneś po prostu z nią porozmawiać, zaprosić na spacer, wysłuchać tego, co ona ma do powiedzenia. Nic na siłę.
Wren chciał mi odpowiedzieć, ale przerwał mu dzwonek mojego telefonu. Tessa. Natychmiast odebrałam i posyłając bratu przepraszające spojrzenie, wyszłam do kuchni.
-Hej, Tess! Jak tam u was?
-Nie najgorzej. Stan mamy jest już stabilny i lada chwila może urodzić. Tata spędza z nią każdą wolną chwilę, więc zastanawiam się czy nie zadzwonić do Louise i nie kazać jej wracać natychmiast do domu, żeby ktoś zajął się Radą.-Tess była wyraźnie poirytowana, ale raczej mnie to rozbawiło niż zmartwiło. Jeśli chodziło o sprawy rodzinne, Tessa bynajmniej nie była wzorem idealnej córki, która marzyła o spędzeniu każdego weekendu z rodzicami.
-Lepiej tego teraz nie rób.-zaśmiałam się.-Siedzisz z Ivy?
-Przez cały czas. Już zapomniałam jak dużo problemów jest z małym dzieckiem.-mogłam się założyć, że Tess się skrzywiła.-A jak tam u ciebie?
-Tęsknię za tobą i twoimi humorkami.-przyznałam.-A oprócz tego, Wren wpadł. Omawiamy jego plan odzyskania Eloise.
-Oh, to cudownie!-Tess naprawdę się ucieszyła.-Powiedz mu, że przede wszystkim powinien się nią opiekować. Elo jest silna i da sobie radę, ale jeśli coś w Wrenie naprawdę ją pociągało, to zapewne poczucie bezpieczeństwa.
-Ciebie też?-zapytałam, unosząc kącik ust w górę. Tess się zaśmiała.
-Pociągało mnie, że jest twoim bratem. O nie! Ivy właśnie oderwała się od telewizora i muszę jej znaleźć nowe zajęcie zanim znowu zacznie biegać po pokoju i śpiewać. Kocham cię, Lyn.
-Ja ciebie też.-zaśmiałam się i rozłączyłam. Jeśli chodziło o mój związek, to wszystko było w jak najlepszym porządku.
sobota, 6 czerwca 2015
Rozdział sto dziewięć - Louise.
-Nie wiem o czym mówisz.-Glen był fatalnym kłamcą. Odwrócił wzrok i spojrzał za okno.
-Akurat. Walczyłeś po ich stronie, widziałam cię. Dlatego pytam, czy powiedziałeś im o księdze?
-Nie! Louise, oni już o niej wiedzieli. Jakimś cudem mnie znaleźli, bo chcieli, żebym pomógł im ją znaleźć, ale wtedy wpadliście wy. Walczyłem po ich stronie, bo musiałem się bronić.-Glen próbował się tłumaczyć i było coś wiarygodnego w tym co mówił. Ale nadal nie potrafiłam mu w pełni zaufać.
-Uznajmy, że ci wierzę.-mruknęłam.-Przed nami długa podróż, więc możesz mi opowiedzieć o jakimś innym moim wcieleniu.-zaproponowałam. Glen wywrócił oczami.
-Jedną z ostatnich była Dallas.-zaczął cicho.-Poznałem ją przed drugą wojną światową, w Londynie. Była kimś w rodzaju posłańca Rady z tamtego okresu. W czasie wojny była odpowiedzialna za współpracę społeczności magicznej z rządem Brytyjskim. Mieszkała sama, starała się być jak najbardziej niezależna. Podobało mi się to. Naprawdę ją kochałem.-Glen zamilkł, jakby to wyznanie było nie na miejscu.-Moje szczęście skończyło się, gdy dołączyła do niej siostra, Kath. To dzięki niej poznała Adriana, zakochali się w sobie. Z tego co wiem, oświadczył jej się kilka miesięcy przed zakończeniem wojny.
-I jak to się skończyło?-spytałam, gdyż Glen znowu zamilkł i nie wydawał się skłonny, aby kontynuować opowieść.
-Latem, 1945 spotkałem przypadkiem Kath, która poinformowała mnie, że Adrian i Dallas zginęli w Europie Wschodniej w ostatnich dniach wojny.
-Akurat. Walczyłeś po ich stronie, widziałam cię. Dlatego pytam, czy powiedziałeś im o księdze?
-Nie! Louise, oni już o niej wiedzieli. Jakimś cudem mnie znaleźli, bo chcieli, żebym pomógł im ją znaleźć, ale wtedy wpadliście wy. Walczyłem po ich stronie, bo musiałem się bronić.-Glen próbował się tłumaczyć i było coś wiarygodnego w tym co mówił. Ale nadal nie potrafiłam mu w pełni zaufać.
-Uznajmy, że ci wierzę.-mruknęłam.-Przed nami długa podróż, więc możesz mi opowiedzieć o jakimś innym moim wcieleniu.-zaproponowałam. Glen wywrócił oczami.
-Jedną z ostatnich była Dallas.-zaczął cicho.-Poznałem ją przed drugą wojną światową, w Londynie. Była kimś w rodzaju posłańca Rady z tamtego okresu. W czasie wojny była odpowiedzialna za współpracę społeczności magicznej z rządem Brytyjskim. Mieszkała sama, starała się być jak najbardziej niezależna. Podobało mi się to. Naprawdę ją kochałem.-Glen zamilkł, jakby to wyznanie było nie na miejscu.-Moje szczęście skończyło się, gdy dołączyła do niej siostra, Kath. To dzięki niej poznała Adriana, zakochali się w sobie. Z tego co wiem, oświadczył jej się kilka miesięcy przed zakończeniem wojny.
-I jak to się skończyło?-spytałam, gdyż Glen znowu zamilkł i nie wydawał się skłonny, aby kontynuować opowieść.
-Latem, 1945 spotkałem przypadkiem Kath, która poinformowała mnie, że Adrian i Dallas zginęli w Europie Wschodniej w ostatnich dniach wojny.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Ton głosu Glena jasno określał jego stosunek do wydarzeń, o których mi opowiadał. Przez ile wieków na nowo zakochiwał się w dziewczynie, która go zostawiała lub umierała? Jednak ciekawiło mnie, czy każde moje wcielenie faktycznie kończyło z Gabrielem? Tylko takie historie do tej pory Szkot mi opowiadał. Nie chciałam na razie prosić o kolejny opis mojego przeszłego życia. Sprawiał wrażenie, jakby jeszcze nie wyleczył się do końca ze złamanego serca po Dallas. Kolejna część podróży upłynęła nam w milczeniu, którego żadne z nas nie chciało przerywać. Dopiero gdy byliśmy gdzieś na granicy z Niemcami zamieniliśmy się miejscami. Usiadłam na miejscu pasażera i niemal natychmiast zasnęłam.
Everild siedziała w fotelu przy kominku, czytając książkę. Rozejrzałam się po pokoju. Wystrój był elegancki, ale dużo skromniejszy w porównaniu z wnętrzami, w jakich widziałam ją po raz pierwszy. Wyjrzałam za okno. Szkockie góry, niedaleko las. Zapadał już zmierzch, więc na zewnątrz niemalże nie było ludzi.
Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wszedł Gabriel... Gavril. W życiu nie widziałam nawet jego współczesnego wcielenia tak zgniewanego. Ever podniosła wzrok i zmarszczyła brwi.
-Coś się stało? Wiem, że ludzie tutaj nie przepadają za Anglikami, ale...
-Cicho.-Gavril mówił dość niewyraźnie przez zaciśnięte zęby, ale Ever natychmiast zamilkła zaskoczona. Mężczyzna podszedł do niej kilka kroków.-Jeszcze dzisiaj masz się spakować i być gotowa do wyjazdu. Zatrzymamy się na noc w Fort William, a jutro z samego rana wyruszymy do Edynburga. Stamtąd wyjedziemy do Anglii. I obiecuję, że nie pozwolę cię spuścić z oczu ani na minutę. Nigdy więcej.-Gavril mówił to spokojnie, ale widać było, że ledwo nad sobą panuje.
-Gav, co się stało?-Ever zadała to pytanie tak cicho, że ledwo można było je usłyszeć.
-Co się stało?!-Gavril nie wytrzymał.-Moja ukochana żona nalegała na wyjazd z Fort William, aby się nie nudzić i zaczęła sypiać z pieprzonym Szkotem!
Ever patrzyła na niego z niedowierzaniem, zmartwiona i zszokowana jednocześnie.
Scena zaczęła się rozmywać i zdążyłam tylko zobaczyć jaką książkę czytała Ever. Księga, której szukałyśmy z Florence.
Myślałam, że wizja powinna się skończyć, ale zamiast tego znalazłam się przed ogromną posiadłością, prawdopodobnie w Anglii. Świeciło słońce, co było dość niespotykane na Wyspach. Przy stoliku z elegancką zastawą siedziała Ever. Zaskoczyło mnie to. Nigdy dotąd nie miałam tak szybko kolejnej wizji.
-Ever!-dziewczyna podniosła się i odwróciła. Spojrzałam w tym samym kierunku, aby zobaczyć Gwen, idącą szybko w stronę siostry. Dziewczyny przywitały się i zaczęły rozmawiać o podróżach przeszłej Florence.
-Evy... potrzebuję księgi i proszę nie pytaj mnie po co.-Gwen zmieniła temat tak nagle, że nawet Ever się zdziwiła.
-Nie rozumiem. Zawsze mówiłaś, że nie potrzebujesz księgi, że świetnie radzisz sobie bez niej. Co się zmieniło? Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko!
-Ev, opowiem ci, jak spotkamy się następnym razem, obiecuję.-Gwen wyglądała na naprawdę przejętą. Ever westchnęła, wstała i obie dziewczyny ruszyły do domu. Nie mając zbyt dużego wyboru ruszyłam za nimi. Jednak zanim dotarły do schodów, wpadły na Gavrila.
-Gwen, miło cię widzieć.-mężczyzna uśmiechnął się i ucałował dłoń mojej siostry.
-Gavril!-dziewczyna uściskała go radośnie, nie przejmując się etykietą.-Tęskniłam za tobą, naprawdę, ale teraz potrzebuję mojej siostry, więc jeśli nam pozwolisz, znikniemy na chwilę.
-Zawsze musisz się spieszyć, Gwen.-zaśmiał się Gavril.-Pozwól mi tylko przez chwilę porozmawiać z moją żoną i zaraz będzie do twojej dyspozycji.
Gavril nie czekał, aż przeszłe wcielenie mojej siostry mu odpowie. Złapał Ever za rękę i pociągnął w stronę, z której dziewczyny przed chwilą przyszły.
-Co się dzieje? Ta rozmowa nie mogła poczekać?-Evy odnosiła się do własnego męża z niesamowitym chłodem, a ja zobaczyłam w tym odbicie mojego zachowania w stosunku do Gabriela.
-Wolałbym mieć ją za sobą.-Gavril również nie pałał sympatią do swojej żony.-Będziesz miała czas przedyskutować to ze swoją siostrą. Wiem, że mieszkamy tu stosunkowo niedługo...
-Ponad rok.-wtrąciła Ever. Mężczyzna zgromił ją spojrzeniem i kontynuował.
-Jednak doszedłem do wniosku, że dobrze zrobiłaby nam przeprowadzka do Stanów. Przynajmniej na jakiś czas.
-Przecież... Bogowie, to za oceanem! Podróż zajmie bardzo dużo czasu...-Ever wpadła niemal w panikę.-Ja... nie mogę płynąć. Zostanę w Anglii.
-I znajdziesz sobie nowego kochanka? Nie ma mowy.
-Nie znajdę sobie nikogo i wolałabym, żebyś nie wypominał mi mojej lekkomyślności.-Ever przygryzła policzek.-Gavril, nie mogę podróżować. Zostaniesz ojcem.
W tej jednej chwili wyraz twarzy przeszłego Gabriela zmienił się, wypełnił się miłością, niedowierzaniem i radością. Scena ponownie się rozmyła, a ja znalazłam się znów w samochodzie.
Następnego dnia na postoju zadzwoniłam o umówionej godzinie do Evana. Spodziewałam się albo jego, albo Wrena, ale zamiast tego na ekranie pojawiła się twarz Lynette.
-Lyn!-uśmiechnęłam się do przyjaciółki, zastanawiając się jednocześnie, czemu to ona siedziała przed komputerem Evana.-Gdzie Wren i Evan?
-Obaj są zajęci. Zresztą, mam dla ciebie ciekawsze informacje.-Lyn uśmiechnęła się zadowolona.-Jak pamiętasz, przez jakiś czas mieszkałam w starym domu Carlisle'a, zanim ojciec Tess nie polecił mi się przeprowadzić, spodziewając się powrotu Cedrica i Aarona. Zanim wszystkie dokumenty trafiły do Instytutu, sama też je trochę przeglądałam. Były tam listy osób pracujących dla Carlisle'a i ich zadania. Poprosiłam Evana o dostęp do tych dokumentów. Nie wiem jakim cudem to przeoczyliśmy, ale... Dan pracował dla Carlisle'a, pod przykrywką. Nadal był szefem Instytutu, ale nie był obojętny na wojnę.
-Cholera. Jeśli Dan dla niego pracował, to Casper zapewne też... Ale co Nate i Kieran mają z tym wspólnego?
-Też nad tym myślałam. A potem przyszło mi do głowy, że Kieran mógł nie działać z własnej woli, gdy cię zabił. Elen przez chwilę panowała nad całą rodziną Dekkerów, z wyjątkiem Tess. Może panowała też nad Kieranem. Na prośbę Carlisle'a oczywiście. To ma sens. Wyeliminował wtedy ciebie, Dekkerów, Florence, Johna...
-Zapomniał o Christianie i Isleen. To go zgubiło.
-Nie. Christian się nie wtrącał, Isleen zginęła. Przewidział, że Is będzie chciała oddać za ciebie życie.-Lyn westchnęła.-Nie przemyślał Maud.
-Przecież w końcu z nim współpracowała!
-Tylko ze względu na Cedrica.-przypomniała Lyn. Zamilkłam. Wszystko układało się w pewnym sensie w logiczną całość.
-Kieran musiał zostać wskrzeszony przez kogoś z otoczenia Carlisle'a. A Nate? Przecież był wskrzeszony przez Florence i z tego co wiemy zawsze działał świadomie.-zauważyłam.
-Może twoja Vall będzie miała jakiś pomysł?-zaproponowała Lyn. Skinęłam głową i podałam jej adres Vall.
-Właściwie, gdzie teraz jesteś?
-Jakieś dwie godziny drogi od Bergen. Tamtejszy instytut już wie, że będziemy, więc dzisiaj będę spać w normalnym łóżku.-zaśmiałam się.-A jak tam w Liverpoolu?
-Wszystko się na razie układa, przynajmniej z tego co wiem. Tylko Evan jest trochę milszy, jeśli to możliwe, a Gabriel praktycznie sypia w biurze.
-Czyli nie ma tragedii.-mruknęłam, a Lyn się uśmiechnęła.
-Dobra, idę zobaczyć się z Vall. Uważaj na siebie, pa!-pomachała mi na pożegnanie i zakończyła połączenie.
czwartek, 4 czerwca 2015
Rozdział sto osiem - Florence.
Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z Instutu. Wsiadłam do auta Evana i ruszyłam do siedziby Rady. Na szczęście, Rada znajdowała się blisko. Przywitałam się z recepcjonistką, następnie z sekretarką Roberta. Gdy weszłam do jego gabinetu, Robert siedział i czytał jakieś papiery.
-Witaj Florence. Ciesze się, że wpadłaś. Też chciałem, z tobą porozmawiać. - Robert uśmiechnął się lekko, gdy siadałam. - Jak twoja szkoła?
-Po za brakiem kadry nauczycielskiej? Całkiem świetnie. Wyposażenie już zjechało, teraz zajmują się rozkładaniem tego. Dostaje wiele zgłoszeń od rodziców z całej Europy.
-To wspaniale. Wyślij mi listę potrzebnych osób, zrobię wszystko co w mojej mocy byś miała swoją kadrę.
-Dziękuje. - odparłam powoli. - Ale ty też chcesz czegoś ode mnie, prawda?
-Tak jakbyś zgadła. - Robert westchnął. - Pogodziłaś się z Gabrielem? Może powiesz mi co się z nim dzieje? Wycofuje się od nas, znowu. Zaczynam się zastanawiać czy pomysł z byciem głównym łowcą, był dobrym posunięciem.
-Robercie, czas na przemyślenia już minął. Gabriel i Evan objeli stanowisko. Dan i Casper zniszczyli większość Instytutów w Europie, całe szczęście że chociaż główna kwatera nie jest w takiej rozsypce. Nie możesz teraz wprowadzać zmian. Zaczęły się zmiany, których ludzie oczekują. Nie tylko w Londynie. Jesteś odpowiedzialny nie tylko za radę tutaj, ale i w całej Europie. A Rady nie ma bez Instytutu. Musisz wspierać Gabriela, a nie mu rozkazywać. Właściwie, cieszę się, że poruszyłeś ten temat. Pozwoliliście by polityka ogarnęła was. Jesteśmy rodziną, powinniśmy trzymać się razem. A wasz cholerny spór o wydarzenia z Rosji wszystko rujnuje. Wiem, że przejmujesz się ze Mel zaraz będzie rodzić, ale musisz zaufać Louise i Gabrielowi. Oni mimo swoich sporów, oddzielają uczucia od pracy na tyle, ile to jest możliwe.
Robert spojrzał na mnie.
-Wiem, wiem. Rosja była kompletnie nie przemyślana. Mogłem posłuchać Lousie.
-Nie mi to powinieneś mówić. - odparłam chłodno. - To że wyjechała, nie oznacza, że nie ma telefonu.
-Florence! - Robert wstał i podszedł do okna. -Nie rozumiem Cię. Nie chcesz miejsca w Radzie, w Instytucie, nie szukasz księgi. Otwierasz swoją szkołę, chociaż wiemy, że stać Cię na więcej. Jak to możliwe?
-Może po prostu nie szukam na siłę jakiejś akceptacji? Nie potrzebuje wysokiego stanowiska czy coś, by być kimś. A co do księgi, Louise ma więcej informacji i dojść by ją odnaleźć. - wzruszyłam ramionami.
-Nie przekonuje mnie to. Nie jesteś za tym, że wszyscy zajęliśmy się polityką, ale jednocześnie próbujesz utrzymać każdego z nas u władzy.
-Próbuję utrzymać was przy życiu. Każde z was, ma przeciwników. Nie róbcie przeciwników w sobie, bo to nie o to chodzi. - westchnęłam, a Robert się zaśmiał.
-Przecież to takie oczywiste. -wykrzyknął Robert. - Za każdym razem, gdy dzieje się coś wielkiego ty jesteś tam obecna. Powrót Mel, zmiana Evana i Gabriela... to wszystko dzieje się za twoją sprawą. Teraz wiem, dlaczego wtedy dołączyłaś do Aarona.
-Zamieniam się w słuch.
-Nie kierowałaś się zemstą. Dobrze wiedziałaś, że skoro Evan jest przy Louise to Louise będzie bezpieczna, tak samo Evan. Dołączyłaś do Aarona, nie po to by zabić Carlise'a, tylko po to by upewnić się, że Aaron nie skrzywdzi nas.
-Wiesz, nie sądzę, żebym była tak inteligentna żeby na to wpaść. - mruknęłam. - Po prostu obrałam najłatwiejszą drogę.
-Jakoś Ci nie wierze, byłaś w stanie skazać siebie na wygnanie, byle zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.
-Robertcie, ja po prostu obserwuję. Nie myśle czego potrzeba ludziom, tylko czego potrzeba każdemu człowiekowi.
-Powinnaś zasiąść w Radzie. Nie ze względu na szkołe, tylko ze względu na to, że masz inne spojrzenie niż my.
-Odmówiłam już. - mruknęłam.
-Zastanów się nad tym. Powiedz mi, czysto teoretycznie. Trzy rzeczy które wprowadziłabyś by łowcy i czarownice mieli lepiej. - wywróciłam oczami i zastanowiłam się, podczas gdy Robert wpatrywał się we mnie.
-Zaczęłabym od ustanowienia zastępcy Evana. Skoro Gabriel ma zastępce, Evan też powinien mieć. W momencie, gdy Gabriela nie będzie powinien być ktoś jeszcze kto wszystko wie. Powinniście odbudować Instytuty w innych krajach. I w końcu, każdy łowca powinien wiedzieć o innych gatunkach. Nie tylko Ci co stoją najwyżej. Większość czarownic wie o innych gatunkach, ale uparcie o tym milczy. Osuszacze zawsze mogą mieć wsparcie. W naszym świecie dużo się dzieje. Co jeśli taki nowy łowca spotka demona? Nawet nie wiemy co się po tym świecie jeszcze błąka, a są wszędzie księgi o których wie określone grono. Zamierzam uczyć tego swoich podopiecznych i żadne z was mi tego nie zabroni. Już wśród nas czarownic, jest ktoś kto jest czymś więcej niż tylko czarownicą i nikt z nas nie wie kim.
-Więc tym zajmuje się Elias, Alexandra i Matt. - mruknął zaciekawiony. - Kogo byś wyznaczyła na zastępce Evana?
-To proste. Wrena. - odpowiedziałam od razu. Widząc zaciekawione spojrzenie Roberta, postanowiłam kontynuować. - Wren oficjalnie nie jest z nami spokrewniony, nieoficjalnie jest. Więc, większość osób uzna, że awansował ponieważ ma długi czas pracy za sobą.
-Mówisz jak rasowy polityk. - odparł Robert.
-Nie widzę w tym polityki. Raczej fakt, że zaufana osoba jest o wiele lepsza niż, osoba którą łatwo przekupić, bądź nie wiemy kim jest i kogo zna. Większa władza i potęga jest w rodzinie, niż wśród ludzi którzy nam się podlizują.
-Florence, naprawdę nie doceniasz siebie. - odpowiedział Robert.-Dołącz do Rady.
-Porozmawiaj z Louise, przemyśl moje sugestie a wtedy ja przemyślę twoją propozycję. - odpowiedziałam zbierając się do wyjścia.
-Flo, cieszę się, że jesteś w naszej rodzinie. - powiedział pojednawczo Robert. - Masz na nas dobry wpływ. Wpadnij do Mel.
-Bardzo chętnie ją odwiedzę. - odpowiedziłam z lekkim uśmiechem.
-Do zobaczenia później Flo. - powiedział Robert gdy wychodziłam. W mojej głowie kłębiło się od myśli. Wracałam do Instytutu gdy zadzwoniła Louise.
-Nie uwierzysz, Robert zadzwonił i przyznał mi rację. Powiedział też, że nie będzie wtrącał się w to co będzie między mną a Gabrielem, bo nie będzie mieszał uczuć z pracą. I mówił, że w razie czego może wysłać pomoc gdybym potrzebowała.
W odpowiedzi zaśmiałam się lekko.
-To wspaniale. - odpowiedziałam.
-Rozmawiałaś z nim już, prawda?
-Tak. - odpowiedziałam spokojnie. -Właśnie wracam od niego. Zarzuciłam mu, że mając nad sobą całą Europę jest idiotą i takie tam.
-A on co? - zaśmiała się Louise.
-Cóż, zaproponował mi dobre stanowisko w radzie. Stwierdziłam, że przemyśle. Ale myślę, że Wren awansuje.
-Gdzie diabeł nie pójdzie, tam wyśle Florence. - zaśmiała się Louise. - Rozmawiałaś już z Mattem?
-Właśnie dojeżdżam do Instytutu i pierwsze co zrobię, to z nim porozmawiam. - powiedziałam parkując.
-Powodzenia. - odpowiedziała Louise. - Pogadamy później w takim razie.
Schowałam telefon i weszłam do Instytutu. Znalazłam Matta przy automacie z kawą.
-Matt, możemy pogadać? - spytałam, uśmiechając się do brata.
-Chcesz żebym się wprowadził, tak samo jak Louise. Wywnioskowałem po twojej minie. - mruknął rozbawiony.
-I tak, i nie. Wiem, Akademik super sprawa. Ale Lousie ma racje, że powinieneś zamieszkać u nas. Wnioskuję, że do Eloise i Eliasa póki co się nie wprowadzisz, że względu na świeżość waszego związku. Ale nie mogę Cię zmusić. Zrobisz co uważasz za słuszne. - westchnęłam.
-Wyczuwam jakieś ale. - powiedział Matt, podając mi kawę. Upiłam łyk.
-Louise wyjechała na poszukiwanie księgi. Evan, nie będzie spał u mnie każdej nocy ponieważ musi być teraz przy Mel która w każdej chwili może urodzić. Możesz się na próbę przenieść do nas, póki Lou nie wróci. Nie chce być sama. Możesz zapraszać kogo chcesz, imprezy, wszystko w ramach rozsądku.
-W sumie i tak zaprzyjaźniłem się z waszą konsolą. Wezmę rzeczy i przyjadę wieczorem. - uśmiechnął się Matt.
-Tak się cieszę! - rzuciłam mu się na szyje.
-Pamiętaj, że to na próbę. - zaśmiał się. -Nie ciesz się tak.
-Witaj Florence. Ciesze się, że wpadłaś. Też chciałem, z tobą porozmawiać. - Robert uśmiechnął się lekko, gdy siadałam. - Jak twoja szkoła?
-Po za brakiem kadry nauczycielskiej? Całkiem świetnie. Wyposażenie już zjechało, teraz zajmują się rozkładaniem tego. Dostaje wiele zgłoszeń od rodziców z całej Europy.
-To wspaniale. Wyślij mi listę potrzebnych osób, zrobię wszystko co w mojej mocy byś miała swoją kadrę.
-Dziękuje. - odparłam powoli. - Ale ty też chcesz czegoś ode mnie, prawda?
-Tak jakbyś zgadła. - Robert westchnął. - Pogodziłaś się z Gabrielem? Może powiesz mi co się z nim dzieje? Wycofuje się od nas, znowu. Zaczynam się zastanawiać czy pomysł z byciem głównym łowcą, był dobrym posunięciem.
-Robercie, czas na przemyślenia już minął. Gabriel i Evan objeli stanowisko. Dan i Casper zniszczyli większość Instytutów w Europie, całe szczęście że chociaż główna kwatera nie jest w takiej rozsypce. Nie możesz teraz wprowadzać zmian. Zaczęły się zmiany, których ludzie oczekują. Nie tylko w Londynie. Jesteś odpowiedzialny nie tylko za radę tutaj, ale i w całej Europie. A Rady nie ma bez Instytutu. Musisz wspierać Gabriela, a nie mu rozkazywać. Właściwie, cieszę się, że poruszyłeś ten temat. Pozwoliliście by polityka ogarnęła was. Jesteśmy rodziną, powinniśmy trzymać się razem. A wasz cholerny spór o wydarzenia z Rosji wszystko rujnuje. Wiem, że przejmujesz się ze Mel zaraz będzie rodzić, ale musisz zaufać Louise i Gabrielowi. Oni mimo swoich sporów, oddzielają uczucia od pracy na tyle, ile to jest możliwe.
Robert spojrzał na mnie.
-Wiem, wiem. Rosja była kompletnie nie przemyślana. Mogłem posłuchać Lousie.
-Nie mi to powinieneś mówić. - odparłam chłodno. - To że wyjechała, nie oznacza, że nie ma telefonu.
-Florence! - Robert wstał i podszedł do okna. -Nie rozumiem Cię. Nie chcesz miejsca w Radzie, w Instytucie, nie szukasz księgi. Otwierasz swoją szkołę, chociaż wiemy, że stać Cię na więcej. Jak to możliwe?
-Może po prostu nie szukam na siłę jakiejś akceptacji? Nie potrzebuje wysokiego stanowiska czy coś, by być kimś. A co do księgi, Louise ma więcej informacji i dojść by ją odnaleźć. - wzruszyłam ramionami.
-Nie przekonuje mnie to. Nie jesteś za tym, że wszyscy zajęliśmy się polityką, ale jednocześnie próbujesz utrzymać każdego z nas u władzy.
-Próbuję utrzymać was przy życiu. Każde z was, ma przeciwników. Nie róbcie przeciwników w sobie, bo to nie o to chodzi. - westchnęłam, a Robert się zaśmiał.
-Przecież to takie oczywiste. -wykrzyknął Robert. - Za każdym razem, gdy dzieje się coś wielkiego ty jesteś tam obecna. Powrót Mel, zmiana Evana i Gabriela... to wszystko dzieje się za twoją sprawą. Teraz wiem, dlaczego wtedy dołączyłaś do Aarona.
-Zamieniam się w słuch.
-Nie kierowałaś się zemstą. Dobrze wiedziałaś, że skoro Evan jest przy Louise to Louise będzie bezpieczna, tak samo Evan. Dołączyłaś do Aarona, nie po to by zabić Carlise'a, tylko po to by upewnić się, że Aaron nie skrzywdzi nas.
-Wiesz, nie sądzę, żebym była tak inteligentna żeby na to wpaść. - mruknęłam. - Po prostu obrałam najłatwiejszą drogę.
-Jakoś Ci nie wierze, byłaś w stanie skazać siebie na wygnanie, byle zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.
-Robertcie, ja po prostu obserwuję. Nie myśle czego potrzeba ludziom, tylko czego potrzeba każdemu człowiekowi.
-Powinnaś zasiąść w Radzie. Nie ze względu na szkołe, tylko ze względu na to, że masz inne spojrzenie niż my.
-Odmówiłam już. - mruknęłam.
-Zastanów się nad tym. Powiedz mi, czysto teoretycznie. Trzy rzeczy które wprowadziłabyś by łowcy i czarownice mieli lepiej. - wywróciłam oczami i zastanowiłam się, podczas gdy Robert wpatrywał się we mnie.
-Zaczęłabym od ustanowienia zastępcy Evana. Skoro Gabriel ma zastępce, Evan też powinien mieć. W momencie, gdy Gabriela nie będzie powinien być ktoś jeszcze kto wszystko wie. Powinniście odbudować Instytuty w innych krajach. I w końcu, każdy łowca powinien wiedzieć o innych gatunkach. Nie tylko Ci co stoją najwyżej. Większość czarownic wie o innych gatunkach, ale uparcie o tym milczy. Osuszacze zawsze mogą mieć wsparcie. W naszym świecie dużo się dzieje. Co jeśli taki nowy łowca spotka demona? Nawet nie wiemy co się po tym świecie jeszcze błąka, a są wszędzie księgi o których wie określone grono. Zamierzam uczyć tego swoich podopiecznych i żadne z was mi tego nie zabroni. Już wśród nas czarownic, jest ktoś kto jest czymś więcej niż tylko czarownicą i nikt z nas nie wie kim.
-Więc tym zajmuje się Elias, Alexandra i Matt. - mruknął zaciekawiony. - Kogo byś wyznaczyła na zastępce Evana?
-To proste. Wrena. - odpowiedziałam od razu. Widząc zaciekawione spojrzenie Roberta, postanowiłam kontynuować. - Wren oficjalnie nie jest z nami spokrewniony, nieoficjalnie jest. Więc, większość osób uzna, że awansował ponieważ ma długi czas pracy za sobą.
-Mówisz jak rasowy polityk. - odparł Robert.
-Nie widzę w tym polityki. Raczej fakt, że zaufana osoba jest o wiele lepsza niż, osoba którą łatwo przekupić, bądź nie wiemy kim jest i kogo zna. Większa władza i potęga jest w rodzinie, niż wśród ludzi którzy nam się podlizują.
-Florence, naprawdę nie doceniasz siebie. - odpowiedział Robert.-Dołącz do Rady.
-Porozmawiaj z Louise, przemyśl moje sugestie a wtedy ja przemyślę twoją propozycję. - odpowiedziałam zbierając się do wyjścia.
-Flo, cieszę się, że jesteś w naszej rodzinie. - powiedział pojednawczo Robert. - Masz na nas dobry wpływ. Wpadnij do Mel.
-Bardzo chętnie ją odwiedzę. - odpowiedziłam z lekkim uśmiechem.
-Do zobaczenia później Flo. - powiedział Robert gdy wychodziłam. W mojej głowie kłębiło się od myśli. Wracałam do Instytutu gdy zadzwoniła Louise.
-Nie uwierzysz, Robert zadzwonił i przyznał mi rację. Powiedział też, że nie będzie wtrącał się w to co będzie między mną a Gabrielem, bo nie będzie mieszał uczuć z pracą. I mówił, że w razie czego może wysłać pomoc gdybym potrzebowała.
W odpowiedzi zaśmiałam się lekko.
-To wspaniale. - odpowiedziałam.
-Rozmawiałaś z nim już, prawda?
-Tak. - odpowiedziałam spokojnie. -Właśnie wracam od niego. Zarzuciłam mu, że mając nad sobą całą Europę jest idiotą i takie tam.
-A on co? - zaśmiała się Louise.
-Cóż, zaproponował mi dobre stanowisko w radzie. Stwierdziłam, że przemyśle. Ale myślę, że Wren awansuje.
-Gdzie diabeł nie pójdzie, tam wyśle Florence. - zaśmiała się Louise. - Rozmawiałaś już z Mattem?
-Właśnie dojeżdżam do Instytutu i pierwsze co zrobię, to z nim porozmawiam. - powiedziałam parkując.
-Powodzenia. - odpowiedziała Louise. - Pogadamy później w takim razie.
Schowałam telefon i weszłam do Instytutu. Znalazłam Matta przy automacie z kawą.
-Matt, możemy pogadać? - spytałam, uśmiechając się do brata.
-Chcesz żebym się wprowadził, tak samo jak Louise. Wywnioskowałem po twojej minie. - mruknął rozbawiony.
-I tak, i nie. Wiem, Akademik super sprawa. Ale Lousie ma racje, że powinieneś zamieszkać u nas. Wnioskuję, że do Eloise i Eliasa póki co się nie wprowadzisz, że względu na świeżość waszego związku. Ale nie mogę Cię zmusić. Zrobisz co uważasz za słuszne. - westchnęłam.
-Wyczuwam jakieś ale. - powiedział Matt, podając mi kawę. Upiłam łyk.
-Louise wyjechała na poszukiwanie księgi. Evan, nie będzie spał u mnie każdej nocy ponieważ musi być teraz przy Mel która w każdej chwili może urodzić. Możesz się na próbę przenieść do nas, póki Lou nie wróci. Nie chce być sama. Możesz zapraszać kogo chcesz, imprezy, wszystko w ramach rozsądku.
-W sumie i tak zaprzyjaźniłem się z waszą konsolą. Wezmę rzeczy i przyjadę wieczorem. - uśmiechnął się Matt.
-Tak się cieszę! - rzuciłam mu się na szyje.
-Pamiętaj, że to na próbę. - zaśmiał się. -Nie ciesz się tak.
wtorek, 2 czerwca 2015
Rozdział sto siódmy - Elias.
Odebrałem pocztę od listonosza i wróciłem do kuchni, gdzie Matt pił poranną kawę. Rzuciłem rachunki na stół i otworzyłem kopertę od kuzynki Mary.
-Mary zaprasza nas na swój ślub. Nas w sensie Ciebie, mnie i Eloise.
-Super, darmowa okazja do jedzenia i picia. Elo się ucieszy. - Matt posłał mi uśmiech.
-Chodź obudzimy ją. Zaraz mamy być na spotkaniu.
-Jesteś pewien, że śpi sama? -Matt spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Proszę Cię, Elo nie straci dziewictwa po pierwszej randce. Nie pokocha Fabiana w jeden dzień. - mruknąłem wchodząc po schodach. Gdy weszliśmy do pokoju, Eloise słodko spała. Zakradłem się na jej łóżko.
-Eloise, kochanie. Słoneczko już wstało. - szepnąłem jej do ucha rozbawiony.
-Wren. - mruknęła. - Daj mi spać.
-Eloise! - oburzyłem się, nieco zaskoczony, że Elo powiedziała do mnie Wren.
-Elias! - Eloise zerwała się z łóżka.
-I Matt! - powiedział Matt, siedząc po turecku na podłodze, przysłuchując się naszej idiotycznej konwersacji.
-Dlaczego nazywasz mnie swoim eks? - odparłem zaskoczony. - I opowiadaj o randce z przystojnym Fabianem.
-On nie jest przystojny. - Oburzył się Matt. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. - No dobra, jest. Ale nie dla Eliasa. - mruknął.
-Jest przystojny! - Spojrzałem na swojego chłopaka, a Eloise wybuchnęła śmiechem.
-Dobra, dobra. - mruknął Matt. Westchnąłem i przyjrzałem się swojej siostrze.
-Było całkiem w porządku. Byliśmy na kawie, w chińskiej knajpce i spacerowaliśmy. Dużo rozmawialiśmy, pocałował mnie na dobranoc, w sumie można uznać nas za parę.
-Gratuluje. A dlaczego wspomniałaś o Wrenie? Przez sen? A gdyby Fabian Cię obudził? Czy ty czasem myślisz? - mruknąłem.
-Jesteś dupkiem. - warknęła. -Nigdy kogoś nie kochałeś? Tak naprawdę mocno?
-Rozmawiamy o tobie, nie o mnie. Chciałaś zapomnieć o Wrenie! Tym czasem ty wciąż o nim myślisz.
-Jak przyszedłeś robić za terapeutę, to możesz wyjść. - odpowiedziała wkurzona Eloise.
-Nie chcę się wtrącać, ale zaraz spóźnimy się na zebranie. - powiedział Matt. Jak na komendę, wszyscy spojrzeliśmy na zegarek.
-Wynocha. Muszę się ubrać. - Eloise wyskoczyła z łóżka. Wyszliśmy z Mattem z jej pokoju, gdy tylko Matt przymknął drzwi przyparłem go do ściany i pocałowałem. To był jeden z tych pocałunków w których desperacja miesza się z pożądaniem, irytacja z namiętnością. Kiedy oderwałem się od niego, spojrzałem w jego pociemniałe włosy.
-Czasami irytuje mnie twoja zazdrość. - mruknąłem i poszedłem się przebrać do swojego pokoju. Wyszedłem z pokoju w tym samym momencie, w którym Eloise opuściła swój pokój.
-Ja prowadzę. - powiedziała.
-Chyba śnisz. Nie dam Ci swojego auta.
-To jedziemy moim. - odparła, ubierając kurtkę. - Gdzie Fabian?
-Pojechał jeszcze do swojego nowego mieszkania, coś sprawdzić. - odpowiedziałem. - Masz okres, że jesteś taka uciążliwa?
-Nie pyskuj do starszej siostry. - Eloise była dzisiaj w wyjątkowo wojowniczym nastroju.
-Jesteś starsza tylko o piętnaście minut. - wywróciłem oczami.
-Wiecie co? Jak macie się kłócić, to idę piechotą. Przynajmniej zdążę. - wtrącił Matt i wyszedł. Zbiegliśmy za Mattem. W końcu Eloise postawiła na swoim i prowadziła mój samochód Dojechaliśmy do Instytutu, gdy okazało się że spotkanie jest pół godziny później. Usiedliśmy w konferencyjnej i każde siedziało cicho ze swoim telefonem. W sali panowało napięcie. W końcu do sali zaczęli schodzić inni łowcy, w tym Fabian. Pocałował Eloise która przeciągnęła ich pocałunek. Do sali wszedł Wren. Spojrzał na Eloise zaskoczony, po czym usiadł dalej niż zwykle i ignorował nasza obecność. Do sali wszedł Gabriel. Zaczął omawiać sprawę stołówki, która powstała za wstawiennictwem Florence. Gdy zaczął omawiać postępy Aarona i Cedrica do sali wpadli Evan i Florence.
-Przepraszamy za spóźnienie. -Florence uśmiechnęła się rozbawiona. - Auto Evana się zepsuło.
-Jasne. - mruknął Gabriel. - Przy okazji chce wam przedstawić naszego głównego medyka, na pół etatu wprawdzie, ale to zmniejszy ilość rannych w naszym skrzydle szpitalnym.
-Florecne i tak jest tu na tyle często, że uważamy ją za jedną z nas. - powiedział jeden z łowców, którego imienia nie pamiętałem. Ale rozbawili całą salę. Spotkanie dobiegało końca gdy usłyszałem swoje imię.
-... razem z Mattem i Alex będziecie pracować nad pewnym projektem. - mówił Gabriel. - Reszta dostała obecne grafiki. Dziękuje za uwagę. - Wszyscy zaczęli się zbierać, gdy moja siostra wyminęła mnie i wybiegła z sali. Fabian chciał pobiec za nią, ale Gabriel wezwał go do siebie.
-Co się stało? - spytałem Matt'a.
-Troszkę odpłynąłeś. - Matt uśmiechnął się lekko. - Sądzę, że Eloise potrzebuje chwili dla siebie. Całe spotkanie spoglądała na Wrena. A my zaraz mamy się zgłosić do Alexandry. Ale najpierw kupię Ci kawę, bo zaraz mi zaśniesz.
Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do Matt'a. Poszliśmy do automatu z kawą, gdy Matt spojrzał na mnie.
-Wiesz, tak sobie myślałem. Tydzień po weselu Mary, zaczyna się przerwa i chciałbym pojechać do ojca i Phila. Pojechałbyś ze mną?
-Naprawdę? - ożywiłem się. - Jasne, że tak.
-To świetnie. - Matt podał mi kawę, przytrzymałem jego rękę. - Właściwie, kto był twoją pierwszą miłością? Eloise coś mówiła, a ty tak szybko zmieniłeś temat.
-Może kiedyś Ci o tym opowiem. - uśmiechnąłem się. Matt chciał zaprotestować, gdy stanęła przed nami Alex.
-Czekam na was. - powiedziała, słabo słyszalny akcent rosyjski dodawał jej uroku. Oczywiście, nie pociągała mnie.
-Właściwie, co to za projekt? - spytał Matt. - Nikt nas nie poinformował.
-Projekt dotyczy twojej siostry Elias. - powiedziała Alexandra spoglądając na mnie.
-Co z nią? - spytałem zdziwiony.
-Tego właśnie mamy się dowiedzieć. - powiedziała Alex. - Nim Cedric się dowie.
-Mary zaprasza nas na swój ślub. Nas w sensie Ciebie, mnie i Eloise.
-Super, darmowa okazja do jedzenia i picia. Elo się ucieszy. - Matt posłał mi uśmiech.
-Chodź obudzimy ją. Zaraz mamy być na spotkaniu.
-Jesteś pewien, że śpi sama? -Matt spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Proszę Cię, Elo nie straci dziewictwa po pierwszej randce. Nie pokocha Fabiana w jeden dzień. - mruknąłem wchodząc po schodach. Gdy weszliśmy do pokoju, Eloise słodko spała. Zakradłem się na jej łóżko.
-Eloise, kochanie. Słoneczko już wstało. - szepnąłem jej do ucha rozbawiony.
-Wren. - mruknęła. - Daj mi spać.
-Eloise! - oburzyłem się, nieco zaskoczony, że Elo powiedziała do mnie Wren.
-Elias! - Eloise zerwała się z łóżka.
-I Matt! - powiedział Matt, siedząc po turecku na podłodze, przysłuchując się naszej idiotycznej konwersacji.
-Dlaczego nazywasz mnie swoim eks? - odparłem zaskoczony. - I opowiadaj o randce z przystojnym Fabianem.
-On nie jest przystojny. - Oburzył się Matt. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. - No dobra, jest. Ale nie dla Eliasa. - mruknął.
-Jest przystojny! - Spojrzałem na swojego chłopaka, a Eloise wybuchnęła śmiechem.
-Dobra, dobra. - mruknął Matt. Westchnąłem i przyjrzałem się swojej siostrze.
-Było całkiem w porządku. Byliśmy na kawie, w chińskiej knajpce i spacerowaliśmy. Dużo rozmawialiśmy, pocałował mnie na dobranoc, w sumie można uznać nas za parę.
-Gratuluje. A dlaczego wspomniałaś o Wrenie? Przez sen? A gdyby Fabian Cię obudził? Czy ty czasem myślisz? - mruknąłem.
-Jesteś dupkiem. - warknęła. -Nigdy kogoś nie kochałeś? Tak naprawdę mocno?
-Rozmawiamy o tobie, nie o mnie. Chciałaś zapomnieć o Wrenie! Tym czasem ty wciąż o nim myślisz.
-Jak przyszedłeś robić za terapeutę, to możesz wyjść. - odpowiedziała wkurzona Eloise.
-Nie chcę się wtrącać, ale zaraz spóźnimy się na zebranie. - powiedział Matt. Jak na komendę, wszyscy spojrzeliśmy na zegarek.
-Wynocha. Muszę się ubrać. - Eloise wyskoczyła z łóżka. Wyszliśmy z Mattem z jej pokoju, gdy tylko Matt przymknął drzwi przyparłem go do ściany i pocałowałem. To był jeden z tych pocałunków w których desperacja miesza się z pożądaniem, irytacja z namiętnością. Kiedy oderwałem się od niego, spojrzałem w jego pociemniałe włosy.
-Czasami irytuje mnie twoja zazdrość. - mruknąłem i poszedłem się przebrać do swojego pokoju. Wyszedłem z pokoju w tym samym momencie, w którym Eloise opuściła swój pokój.
-Ja prowadzę. - powiedziała.
-Chyba śnisz. Nie dam Ci swojego auta.
-To jedziemy moim. - odparła, ubierając kurtkę. - Gdzie Fabian?
-Pojechał jeszcze do swojego nowego mieszkania, coś sprawdzić. - odpowiedziałem. - Masz okres, że jesteś taka uciążliwa?
-Nie pyskuj do starszej siostry. - Eloise była dzisiaj w wyjątkowo wojowniczym nastroju.
-Jesteś starsza tylko o piętnaście minut. - wywróciłem oczami.
-Wiecie co? Jak macie się kłócić, to idę piechotą. Przynajmniej zdążę. - wtrącił Matt i wyszedł. Zbiegliśmy za Mattem. W końcu Eloise postawiła na swoim i prowadziła mój samochód Dojechaliśmy do Instytutu, gdy okazało się że spotkanie jest pół godziny później. Usiedliśmy w konferencyjnej i każde siedziało cicho ze swoim telefonem. W sali panowało napięcie. W końcu do sali zaczęli schodzić inni łowcy, w tym Fabian. Pocałował Eloise która przeciągnęła ich pocałunek. Do sali wszedł Wren. Spojrzał na Eloise zaskoczony, po czym usiadł dalej niż zwykle i ignorował nasza obecność. Do sali wszedł Gabriel. Zaczął omawiać sprawę stołówki, która powstała za wstawiennictwem Florence. Gdy zaczął omawiać postępy Aarona i Cedrica do sali wpadli Evan i Florence.
-Przepraszamy za spóźnienie. -Florence uśmiechnęła się rozbawiona. - Auto Evana się zepsuło.
-Jasne. - mruknął Gabriel. - Przy okazji chce wam przedstawić naszego głównego medyka, na pół etatu wprawdzie, ale to zmniejszy ilość rannych w naszym skrzydle szpitalnym.
-Florecne i tak jest tu na tyle często, że uważamy ją za jedną z nas. - powiedział jeden z łowców, którego imienia nie pamiętałem. Ale rozbawili całą salę. Spotkanie dobiegało końca gdy usłyszałem swoje imię.
-... razem z Mattem i Alex będziecie pracować nad pewnym projektem. - mówił Gabriel. - Reszta dostała obecne grafiki. Dziękuje za uwagę. - Wszyscy zaczęli się zbierać, gdy moja siostra wyminęła mnie i wybiegła z sali. Fabian chciał pobiec za nią, ale Gabriel wezwał go do siebie.
-Co się stało? - spytałem Matt'a.
-Troszkę odpłynąłeś. - Matt uśmiechnął się lekko. - Sądzę, że Eloise potrzebuje chwili dla siebie. Całe spotkanie spoglądała na Wrena. A my zaraz mamy się zgłosić do Alexandry. Ale najpierw kupię Ci kawę, bo zaraz mi zaśniesz.
Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do Matt'a. Poszliśmy do automatu z kawą, gdy Matt spojrzał na mnie.
-Wiesz, tak sobie myślałem. Tydzień po weselu Mary, zaczyna się przerwa i chciałbym pojechać do ojca i Phila. Pojechałbyś ze mną?
-Naprawdę? - ożywiłem się. - Jasne, że tak.
-To świetnie. - Matt podał mi kawę, przytrzymałem jego rękę. - Właściwie, kto był twoją pierwszą miłością? Eloise coś mówiła, a ty tak szybko zmieniłeś temat.
-Może kiedyś Ci o tym opowiem. - uśmiechnąłem się. Matt chciał zaprotestować, gdy stanęła przed nami Alex.
-Czekam na was. - powiedziała, słabo słyszalny akcent rosyjski dodawał jej uroku. Oczywiście, nie pociągała mnie.
-Właściwie, co to za projekt? - spytał Matt. - Nikt nas nie poinformował.
-Projekt dotyczy twojej siostry Elias. - powiedziała Alexandra spoglądając na mnie.
-Co z nią? - spytałem zdziwiony.
-Tego właśnie mamy się dowiedzieć. - powiedziała Alex. - Nim Cedric się dowie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)