sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty czwarty - Louise

Weszłam po cichu do domu, nie odrywając myśli od faktu, że straciłam pół dnia z pamięci. Gdzie wtedy byłam? Co robiłam? Ponieważ obudziłam się w tym samym miejscu, musiałam się teleportować. W telefonie nie miałam żadnych nowych rozmów ani wiadomości.
Weszłam do salonu i zauważyłam tylko kolorową plamę, biegnącą w moją stronę, a potem poczułam drobne ramionka, przytulające moje nogi.
-Cześć, Lols.-mruknęłam i odsunęłam od siebie delikatnie dziewczynkę.
-Cześć. Dostałam dzisiaj nowe sukienki, chcesz zobaczyć?-dziewczynka była wyraźnie podekscytowana. Nie sukienkami. Zawsze była podekscytowana, kiedy miała ze mną porozmawiać i bynajmniej nie dlatego, że byłam dobrym rozmówcą. Lola była bardzo mądra jak na swój wiek. Chciała mnie po prostu do siebie przekonać.
-Jasne.-rozejrzałam się nerwowo po salonu.-Gdzie twoi rodzice?
-Taty jeszcze nie ma, a mama miała ważny telefon i wyszła odebrać.
-I zostawiła cię samą?-spojrzałam na nią przerażona, ale dziewczynka w odpowiedzi posłała mi niezadowolone spojrzenie.
-Mam prawie cztery lata. Nie potrzebuję niani przez cały czas.-stwierdziła, urażona.
-Jasne, przepraszam.-mruknęłam. Nie potrafiłam do końca tego zrozumieć. Myślałam, że dziecko musi być starsze, żeby zostawiać je same.-Chcesz...
-Nie chcę nic do jedzenia.-dziewczynka nawet nie dała mi dokończyć. Uśmiechnęłam się lekko.
-Chciałam spytać, czy chcesz mi pokazać te sukienki, czy nie.-wymigałam się. Lola pokręciła głową, jakby mi nie dowierzała i podeszła do kanapy, gdzie leżały zakupy. Usiadłam na dywanie i pozwoliłam dziewczynce prezentować nowe ubrania.
-Wujek Gabriel mi kupił.-pochwaliła się, przykładając jasnoróżową sukienkę do ciała. Uśmiechnęłam się kpiąco.
-No cóż, wujek Gabriel słynie ze swojego gustu.-stwierdziłam.-Twój tata nie kłócił się, że zapłaci?
-Nie było go tam.-powiedziała Lola, pokazując mi zieloną sukienkę.
-Odważnego masz tatę.-westchnęłam.-Bardzo ładna sukienka, ale nie myślałaś kiedyś nad ubraniem spodni?
-Sukienki są ładniejsze.-Lola była co do tego w stu procentach przekonana.
-Widać wdałaś się w tatę.-uśmiechnęłam się, przypominając sobie tyle sytuacji, w których Evan namawiał Florence do ubrania sukienki.
-Lou!-Flo zamknęła za sobą drzwi do ogrodu i podeszła, żeby mnie uściskać, a potem spojrzała na Lolę.-Pochwaliłaś się sukienkami?
Dziewczynka pokiwała głową z szerokim uśmiechem. Flo kucnęła i pocałowała córeczkę w czoło.
-Zaniesiesz je na górę?-poprosiła, a Lola spojrzała na nas podejrzliwie.
-Musicie porozmawiać.-to nie było pytanie, ale moja siostra skinęła głową. Lola zabrała sukienki i po chwili zniknęła na piętrze.
-Evan już z tobą rozmawiał?-spytałam niepewnie. Florence westchnęła.
-Tak. Ale nie wiem co o tym myśleć, Lou, potrzebuję trochę czasu na zastanowienie.-powiedziała. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
-Dobra, to pierwszą rzecz mamy za sobą. Druga - straciłam znów kilka godzin.
-Co?-Flo zmarszczyła brwi i opadła na kanapę. Usiadłam na fotelu obok i podwinęłam jedną nogę pod siebie.
-Tak jak kiedy wylądowałam w Londynie. Straciłam kilka godzin. Ale tym razem było trochę inaczej. Zostałam w tym samym miejscu i przed utratą świadomości silnie rozbolała mnie głowa. A potem nic. Pustka i budzę się w swoim aucie w tym samym miejscu, kilka godzin później.
-Telefon?
-Nic. Nie wiem czy po prostu nie straciłam przytomności, ale...
-Wiem, my nie tracimy po prostu przytomności.-dokończyła Flo.-Ale to nie może mieć już związku z księgą, prawda? Znaczy... księga jest w Instytucie.
-Tak, zamknięta w sejfie. Nie wiem co to mogło spowodować.-westchnęłam zrezygnowana.
-Proponuje, żebyś się wyspała. Może pojawi ci się jakaś wizja co do tego, co robiłaś?-Flo nie była przekonana do swojego pomysłu, ale obie wiedziałyśmy, że nie było na razie innej możliwości.
Wtedy usłyszałyśmy trzask drzwi i po chwili do salonu wszedł Evan. Od razu padł na kanapę obok swojej narzeczonej.
-Hej, Lou. Hej, kochanie.-cmoknął Florence w policzek.-Lola już śpi?
-Nie!-usłyszeliśmy krzyk z piętra, a następnie tupot małych nóżek, zbiegających po schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem.-Nie śpię. Sen jest dla słabych.-oznajmiła Lola stając przed nami.
-To niedobrze.-Flo zganiła ją wzrokiem.
-Lols, wszyscy idziemy spać. Jeśli zaśniesz jako pierwsza, to zabiorę cię w weekend do parku i udowodnię, że kaczki są kanibalami.-zaproponowałam. Lola popatrzyła na mnie, jakbym obiecała jej gwiazdkę z nieba.
-Już właściwie jestem bardzo zmęczona, dobranoc.-powiedziała z prędkością karabinu maszynowego i popędziła na górę. Spojrzałam na Florence i Evana zadowolona.
-Możecie być dumni, pierwszy raz dogadałam się z waszym dzieckiem.-uśmiechnęłam się szeroko, wstałam i ruszyłam na górę.
-Evan, obawiam się, że Lola zostanie kanibalem.-powiedziała Florence przerażonym głosem, gdy byłam w połowie schodów, a Evan tylko się zaśmiał.
Zamknęłam drzwi od swojej sypialni, poszłam wziąć prysznic, a potem rzuciłam się na łóżko, jakbym wróciła właśnie z dalekiej podróży. Marzyłam tylko o tym, żeby zasnąć, ale nie było to takie proste. Obracałam się z boku na bok, wytężając pamięć. Jedyne, co miałam w głowie, to "obiecuję". Ale Robert zdjął klątwę. Mogłam obiecywać bez konsekwencji.
Ale Robert również powiedział, że obietnice, które złożyłam wcześniej, nadal będą mnie obowiązywać. Czy obiecałam komuś coś, czego nie spełniłam?
Nie licząc Gabriela, oczywiście.-przypomniał mi kpiący głosik w głowie. Jęknęłam. Oczywiście, akurat o tym nie mogłam zapomnieć. Inna sprawa, że nie miałam teraz możliwości wypełnienia obietnicy. Gabe mnie nienawidził. Nie, musiało chodzić o coś innego.
Odwróciłam się na drugi bok, usiłując przypomnieć sobie wszystkie obietnice. Bezskutecznie.
Kiedy w końcu zasnęłam, poczułam ulgę, chociaż krótkotrwałą.
W moim śnie stałam w gabinecie Carlisle'a. Rozejrzałam się. Cedric stał przy drzwiach, a jego ojciec siedział za biurkiem. Obaj patrzyli przed siebie z delikatnymi, zadowolonymi uśmieszkami.
-Obiecałaś, Louise.-Carlisle podniósł nagle głowę i popatrzył na mnie takim wzrokiem, że prawie krzyknęłam.-Obiecałaś i musisz dotrzymać słowa, oboje to wiemy.
Carlisle wstał i podszedł do mnie. Położył rękę na moim policzku, a ja się wzdrygnęłam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa.
Nagle sceneria nieznacznie się zmieniła. Carlisle stał obok mnie, a przed nami, tam gdzie zazwyczaj stało jego biurko leżał stos ciał. Dekkerowie, Lyn i Florence na szczycie.
-Stwierdziłaś, że nie masz nic przeciwko, aby poświęcić rodzinę dla władzy.-powiedział Hawthorne, obejmując mnie.-Proszę bardzo.
Tym razem krzyk wydobył się z mojego gardła. Podniosłam się gwałtownie, budząc się. Starałam się złapać oddech, ale wydawało się to niemożliwe.
Carlisle. Obiecałam, że zostanę z nim do końca. A ten koniec najwyraźniej jeszcze nie nastąpił.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty trzeci - Gabriel

Siedziałem w laboratorium i przeglądałem najnowsze wyniki badań NASA, gdy wpadł Louis.-Nie wierze, że do twojego laboratorium, nie można się teleportować! - powiedział oburzony.
-Wyobraź sobie, że trzymam próbówkę z czymś... nie ważne. - mruknąłem znudzony. - Coś się stało?
-Tempest i twój ojciec odsunęli Evana z Rady. Niby zostawili mu Instytut, ale co z tego. Co dwa główne stanowiska w Europie to nie jedno. - mruknął Louis i zaczął przeglądać embriony. - Dziwny jest ten wasz system wartości.
-Usunęli go? - uśmiechnąłem się. - To bardzo dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
-Cieszysz się, że twój brat jest odsunięty? - Louis zmarszczył brwi.
-Wiesz, teraz myślę o wszystkim na trzeźwo. Szczególnie o wybrykach Louise i Roberta. A Evan ma najgorzej, wiesz ja jestem pierworodny. Tess pierwsza córka, Ivy była najmłodsza ale teraz w sumie jest jak Evan, drugie bardziej zapomniane dziecko. To można wykorzystać.
-Gdybym nie wiedział, kim jesteś, pomyślałbym, że robisz to dla podbudowania jego ego czy coś. - zaśmiał się Louis.
-Dobrze wiesz, że robię to tylko dla siebie. - mruknąłem cicho, czując dziwne kłucie w środku. - Mam nowy plan, idziemy.
-Jestem Ci potrzebny? - spytał zdziwiony Louis.
-Nie. - spojrzałem na niego jak na idiotę. - Nie zostawię Cię samego w moim laboratorium.
-Ah, fakt. - Louis pokręcił rozbawiony głową i znikł. Pojawiłem się przed placem zabaw i od razu dostrzegłem Evana, siedzącego z Lolą która opowiadała coś żwawo gestykulując. Mój brat słuchał dziewczynki i co jakiś czas się uśmiechał. Znowu to dziwne uczucie. Zacząłem iść w ich stronę.
-I dlatego, nie powinno karmić się kaczek chlebem, bo zmniejszymy przyrost naturalny w ich środowisku. - zakończyła swój wywód.
 Przysiadłem się do nich jak gdyby nigdy nic. Lola wtuliła się od razu w Evana.
-Słyszałem, że odsunięto Cię tymczasowo z Rady. -powiedziałem spokojnie.
-Mam więcej czasu dla rodziny. - powiedział Evan, przytulając Lolę mocniej.
-Dobra, przestań pieprzyć. Przepraszam. - mruknąłem, widząc karcące spojrzenie Loli. - Gadać głupoty. Jesteś wściekły. Znam cię. Nasz ojciec sobie kieruje wszystkim jak mu się podoba. I po za Louise, usuwa każdego kto może mu się sprzeciwić.
-No tak, nasz ojciec uwielbia jak mu poklaskują. - powiedział Evan. - Lola, idź na huśtawkę.
-Oki doki. - powiedziała, zeskakując z ławki. - Adios frajeros.
-Widać, że wdała się we Flo. - zaśmiałem się lekko. - O co chodziło z przyrostem naturalnym kaczek?
-Stwierdziła, że jak mają darmowe jedzenie to się nie rozmnażają. Nie wiem skąd u niej takie przemyślenia. - powiedział, przyglądając się dziewczynce. - A ty masz jakiś dzień dobroci demonów?
-Evan, jesteśmy braćmi. Nie zmieniłem się. Tylko moja tolerancja na Louise się zmniejszyła. - wzruszyłem ramionami. - Ty nie widzisz, co oni robią? Robert powinien odejść.
-Myślisz, że nasz ojciec odda swój stołek? - Evan zaśmiał się gorzko. - On jest w stanie odebrać wszystko, co jest ważne dla Louise, jeśli ta będzie starała się go odsunąć. I mam tu na myśli, pozbycie się Florence. On ma nasze akta. Wzorowy ojciec-prześladowca.
-Nasz matka przez niego cierpi. - powiedziałem, wiedząc, że to go ruszy.
-Więc co masz w planach? - spytał, przypatrując się Loli.
-Pomyśl, kto mógłby zastąpić Roberta. Jest mądra, przejmuje się losem ludzi i stoi z boku wszystkiego.
-Nie sądzę, żeby się zgodziła. - mruknął Evan.
-A ja myślę, że w końcu by się zgodziła. Może  wtedy Robert stałby się taki jak kiedyś. Taki jaki był przed Elen. - powiedziałem cicho. - Zajmujesz moje stare biuro, prawda? Coś się w nim zmieniło?
-Wziąłem uporządkowałem teczki, swoje najważniejsze papiery i wstawiłem kanapę ze swojego biura. - wyliczył.
-Nawet nie chce pytać, dlaczego kanapa. - mruknąłem. - W biurku, w ostatniej szufladzie musisz podnieść tą półeczkę. Jest tam ukryta półka, potrzebuje teczki, która się tam znajduję.
-Dobra. - powiedział i wstał. Lola zaraz pojawiła się przy jego boku. - Lola, zostaniesz chwilę z wujkiem Gabrielem. Zajmij się nią Gabe.
Nim zdążyłem zaprotestować, mój brat oddalił się. Całe szczęście, Instytut jest cztery ulice dalej. Spojrzałem na swoją bratanice, która wpatrywała się we mnie zaciekawiona.
-Jesteś głodna? -spytałem.
-Co wy wszyscy z tym pytaniem mnie, czy jestem głodna! Mam prawie cztery lata, mój mózg jest na tyle rozwinięty, że potrafię jasno zakomunikować, że chce jeść, pić czy się załatwić. - powiedziała oburzona.
-To co chcesz robić? - spytałem, przyglądając się Loli. Od razu było widać, że Dekkerka z krwi i kości, wyrażała się nadzwyczaj inteligentnie jak na swój wiek.
-Tam jest galeria. - pokazała palcem na budynek stojący niedaleko. -Pójdziemy kupić sukienki.
-Dobrze. - wywróciłem oczami i wziąłem dziewczynkę na ręce. - Nie sikaj na mnie.
-Poważnie? - spytała wkurzona. - Cztery lata równa się trzymanie swoich potrzeb na wodzy. Jesteś głupi.
-A ty szczera. - powiedziałem, wysyłając Evanowi wiadomość o miejscu naszego pobytu. Gdy weszliśmy do galerii handlowej, dziewczynka od razu wymieniła sklepy które chciała odwiedzić. Poszliśmy do najbliższego z nich. Dziewczynka od razu podbiegła i zaczęła przeglądać sukienki.
-Może być? - spytała pokazując białą sukienkę.
-Będzie się łatwo brudzić. - powiedziałem i podałem jej jasnoróżową sukienkę. - Może być?
-A jaki rozmiar? - spytała. Wywróciłem oczami, skąd u tego dziecka takie pytania.
-Twój. Mam dwie młodsze siostry, potrafię wybierać sukienki.
-Masz trzy młodsze siostry. - poprawiła mnie.
-Zawsze jesteś taka mądra? - spytałem, podając jej kolejną, zieloną sukienkę.
-Zawsze jesteś taki irytujący? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Umiesz zachowywać się jak normalne dziecko? - spytałem, gdy Lola wybierała kolejne sukienki.
-Zachowuje się tak, to ty wujku jesteś nie miły. - odpowiedziała obrażona, podając mi sukienki i ruszając do kasy. Gdy wychodziliśmy ze sklepu, dołączył do nas Evan.
-Twoje dziecko to wcielenie szatana. - powiedziałem, podając mu nowe ubrania Loli.
-Patrzyłeś ostatnio w lustro? - spytał rozbawiony. Uśmiechnąłem się lekko i odebrałem od niego teczkę.
-Dzięki. Jak coś wymyślę, to ci powiem. A teraz idę odpocząć. Poważnie, nigdy nie będę ojcem. - powiedziałem i znikłem, nim Evan zdążył zaprotestować. Pojawiłem się w swoim apartamencie, ciesząc się samotnością. Schowałem teczkę i wziąłem telefon, wybierając numer Mel. Odebrała od razu.
-Gabriel? - spytała cicho.
-Cześć mamo. - westchnąłem, starając się odgonić myśl o moim żałosnym stanie. - Jak się czujesz? Jak bliźniaki?
-Dobrze. - mruknęła. - Bliźniaki też.
-Jak się nazywają? - spytałem, przypominając sobie jak kolejno Evan, Tess i Ivy byli niemowlętami. I jak wspólnie staraliśmy się wybrać imię.
-Grant i Lydia. - powiedziała swobodniejszym tonem. - Coś mi się zdaje, że Lydia wda się w Ciebie i Tess, a Grant w Ivy i Evana.
-Będzie ciekawie. - zaśmiałem się. -Może... może spotkamy się jutro?
-To nie jest najlepszy pomysł Gabrielu. Muszę iść, Grant się obudził. - usłyszałem płacz dziecka, a następnie sygnał przerywanego połączenia. Rzuciłem telefonem o ścianę. Moja matka nie chciała nawet się ze mną spotkać. Evan miał rację, mam jakiś słabszy dzień. Wziąłem zimny prysznic i postanowiłem położyć się spać. Bez problemu zasnąłem, gdy otworzyłem oczy obok mnie spała Louise.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty drugi - Louise

Nie chciałam tego robić. Nie lubiłam sprawiać zawodu ludziom, na których mi zależało. Evan był w końcu moim przyjacielem.
Jednak pewnie zapukałam do jego gabinetu. Usłyszałam szybkie proszę i uchyliłam drzwi, aby zobaczyć mojego przyszłego szwagra zapatrzonego w ekran komputera i czytającego coś tak porywającego, że nawet na mnie nie spojrzał. To tylko dowiodło słuszności decyzji, którą podjęliśmy z Robertem.
-Evan, musimy porozmawiać.-powiedziałam, siadając naprzeciw niego. Chłopak w końcu na mnie spojrzał i zmarszczył brwi.
-Brzmi jakbyś chciała ze mną zerwać i nie jestem pewien, czy dobrze to zniosę.-zażartował, ale w jego głosie słychać było zmęczenie. Uśmiechnęłam się.
-Spokojnie, możesz zatrzymać połowę majątku, ale biorę dom i samochód.-Evan też się uśmiechnął, jednak oboje szybko wróciliśmy do powagi.-Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Ja i Robert stwierdziliśmy, że się przepracowujesz.
-Wcale nie.-zaprotestował szybko Evan, a ja tylko wywróciłam oczami.
-Daj mi dokończyć. Przejąłeś wiele obowiązków w Instytucie, zostałeś ojcem trzyletniej dziewczynki, niezależnie od tego jak surrealistycznie to brzmi, a także masz ślub do zaplanowania. To jest dużo pracy. A mimo to aktywnie działasz w Radzie i to cię wykańcza. Nie zabierzemy ci Instytutu ani dziecka, Evan, ale...
-Chcecie mnie zwolnić z Rady.-dokończył. Pokręciłam głową.
-Tymczasowo zastąpić. Jako szef Instytutu będziesz tak czy tak pełnił ważną rolę w Radzie Brytyjskiej, ale nie ma sensu, żebyś występował jako jej przedstawiciel w Radzie Głównej.-wyjaśniłam to jak najspokojniej potrafiłam. Evan pokiwał głową.
-Rozumiem, Louise. Kto mnie zastąpi?
-Jeszcze nie wiem, ale jest kilka... opcji.-tak naprawdę Robert i ja nie mogliśmy się dogadać w tej kwestii. Nie żeby kogoś to dziwiło.
-Jeśli mogę kogoś zarekomendować, to wiesz kogo wybiorę.-Evan uśmiechnął się, a na jego twarzy dało się zauważyć zmęczenie.
-Florence. Wiem.-skinęłam głową i wstałam.-Porozmawiam z nią. A ty chociaż trochę odpocznij, Ev.
-Postaram się.-obiecał. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym wyszłam i ruszyłam na parking. Czekała mnie jeszcze wycieczka do Formby.

Ogród moich rodziców stanowił idealne miejsce do pojawiania się - był osłonięty i przeważnie pusty.
Weszłam do domu po cichu. Nigdzie nie widziałam taty, ale mama nie zauważyła mojej obecności. Uśmiechnęłam się do siebie, obserwując jak kobieta, która mnie wychowała zatraca się w innym świecie. Książka leżała na jej kolanach, nogi miała podwinięte na kanapę, jak zwykle.
-Cześć, mamo.-powiedziałam cicho, a ona drgnęła delikatnie i spojrzała na mnie.
-Louise! Dawno cię tu nie było!-niemalże wykrzyknęła i podeszła mnie uściskać.-Moje maleństwo.-wyszeptała, przytulając mnie.
-Tęskniłam.-powiedziałam cicho w jej włosy.
-Ja też, kochanie. Siadaj i opowiedz mi co teraz ciekawego dzieje się w twoim życiu. Powinnaś się meldować co wieczór, jak w czasie studiów!
Zaśmiałam się i usiadłam na kanapie.
-Mamy kryzys w związku z Carlislem. Wrócił i prawdopodobnie będzie kolejna wojna, a ja, razem z Robertem Dekkerem, przewodniczymy Radzie. Musieliśmy chwilowo odsunąć Evana, bo nie miał już na nic czasu - Instytut i obowiązki, które mu przypadły, opieka nad córką...
-Evan ma córkę?-mama mi przerwała. Skinęłam głową.-Z Florence?
-Tak.
-Naprawdę długo nie rozmawiałyśmy.
-To skomplikowane.-westchnęłam.-Flo urodziła trzy lata temu, ale ukrywała córkę. Dopiero teraz sprawa wyszła na jaw.-wyjaśniłam.
-Brzmi świetnie.-mama uniosła brwi sceptycznie, a ja wywróciłam oczami. Zawsze tak robiła.-Jak Evan przyjął do wiadomości swoje odsunięcie?
-Jak to Evan. Nie był zachwycony, ale nie dał tego po sobie poznać.-westchnęłam.-Czuję się okropnie, że to zrobiliśmy i że musiał to usłyszeć ode mnie. Ale z drugiej strony, zrobiłam to z troski o niego. Ze względu na Lolę i Florence, on praktycznie mieszka z nami, więc widzę, jaki jest zmęczony.
-Skoro sam nie przyszedł do was z tym, to znaczy, że nie był aż taki zmęczony.-zauważyła moja mama. Skrzywiłam się.
-Próbowałam coś zrobić dobrze. Jestem beznadziejna w kontaktach z ludźmi. Florence jest od tego, jej nie da się nie lubić. Luke był taki, zawsze zabawny i otwarty na innych. Ja jestem tą, która stoi w cieniu i myśli, że wie jak zrobić coś dobrze.
-Louise, nie zawsze popieram twoje wybory, jak ten z przystąpieniem do najgorszego współczesnego czarownika, a potem zabicia go...-tym razem to ja uniosłam brwi. Akurat teraz musiałam dostać wykład?-Mniejsza. Chodzi o to, że cię znam, maleńka. Na dłuższą metę, zawsze udaje ci się znaleźć rozwiązanie, wymyślić plan, zakończyć wszystko dobrze. Pamiętasz jaki cytat miałaś nad łóżkiem jak byłaś nastolatką?
-Tak. Wszystko zawsze dobrze się kończy. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to nie koniec. Coś w tym stylu.-westchnęłam.-To było głupie.
-Nie było. Lou, skarbie, musisz w końcu uwierzyć w swoje możliwości. Bo jakimś cudem nadal tego nie zrobiłaś.
Wzruszyłam ramionami.
-Mam powody. Stoję na czele Rady, z którą nie umiem sobie poradzić; u progu wojny, której nie potrafiłam zatrzymać; współpracując z mężczyzną, który mnie nienawidzi za moją przeszłość i patrząc jak moja siostra układa sobie życie, z kimś kogo kocha, czego ja nie jestem w stanie zrobić.
-Louise, wyolbrzymiasz to wszystko. Poradzisz sobie z Radą, nawet jeśli miałabyś użyć nie do końca uczciwych metod, zatrzymasz wojnę, a kiedyś ułożysz sobie życie z kimś kogo kochasz. Będziesz miała dzieci, karierę i szczęśliwe zakończenie.
-Z tymi dziećmi się nie zapędzajmy.-powiedziałam szybko.-To nie byłby najlepszy pomysł,
-A ty dalej swoje? Sądziłam, że siostrzenica zmieni trochę twój punkt widzenia.
-Udowodniła mi tylko, że się nie nadaję do tego.-wzruszyłam ramionami, a mama pokręciła głową z dezaprobatą.
-Już ci mówiłam. Wszystko się zmieni, kiedy już będziesz miała dziecko. Kiedy będziesz je trzymać w ramionach i patrzeć w te cudowne, wielkie oczy, poczujesz, że jednak budzą się w tobie odruchy i instynkty, o których istnieniu nie miałaś pojęcia. Uczucia, które będą cię przepełniać. Coś jak demony, ale pozytywne.-mama zawsze mówiła o tym z taką pasją, że naprawdę miałam wrażenie, że tak będzie. Ale rzeczywistość wygrywała.
-Demony to będą leżeć w kołysce obok i budzić mnie o trzeciej nad ranem.-mruknęłam, ale ona tylko się zaśmiała. Wtedy mój telefon wydał dźwięk powiadamiający mnie o nowym mailu. Przeczytałam jego treść i spojrzałam na mamę przepraszająco.
-Muszę iść, przepraszam.-zerwałam się. Mama też wstała.
-Musisz częściej przychodzić.-przytuliła mnie. Pokiwałam głową.
-Obiecuję.-powiedziałam, pierwszy raz od dawna nie czując pieczenia na obojczyku.

Minęłam znak oznajmujący, że wyjechałam z Formby i poczułam silne ukłucie w głowie. Zatrzymałam samochód na poboczu, czując, że zaraz nie wytrzymam z bólu. W myślach miałam tylko słowo "Obiecuję", ale nie miałam pojęcia dlaczego. I nie była w stanie się nad tym zastanowić. Oparłam głowę o kierownicę, zaciskając zęby. Cholera, bolało.
I nagle ból się skończył. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w tym samym miejscu, ale... coś było nie tak. Światło było inne. Zerknęłam na zegarek.
-Cholera jasna!-uderzyłam rękami o kierownicę i oparłam głowę o zagłówek. Znowu. Straciłam pół dnia ze swojego życia. Uruchomiłam auto i ruszyłam szybko przed siebie. Tak jakbym mogła uciec od tej czarnej dziury jaką miałam w głowie.

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty pierwszy - Tessa

Oglądanie rodziców Lyn i Wrena razem z dziećmi było niesamowitym doświadczeniem. Z jednej strony świetnie się dogadywali, z drugiej unikali części tematów. Pani Martin ciągle uśmiechała się do mnie serdecznie, ale określała mnie mianem "uroczej współlokatorki", jak ognia unikając słowa "dziewczyna". Nie rozmawiali również o Elo, a kiedy Wren przypadkiem o niej wspominał, pani Martin pytała, czy chodzi o jego przyjaciółkę. Z jednej strony było to dość urocze, z drugiej dziwne. Ale Wren i Lyn tylko co jakiś czas wywracali oczami, najwyraźniej przyzwyczajeni do praktyk swojej mamy. Z kolei pan Martin był raczej milczący i spokojny. Na swoje dzieci spoglądał z czułością, jakby po tylu latach nadal przeżywał pierwsze chwile ojcostwa.
Rowan rozmawiała z nimi zupełnie zrelaksowana i spokojna. Zresztą ona zawsze taka była.
-Tessa, ty jesteś teraz na studiach, prawda?-spytała radośnie mama Lynette, przerywając moje rozmyślania. Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
-Właśnie skończyłam pierwszy rok weterynarii.
-Niesamowite! A ty, Rowan?
-W połowie semestru rzuciłam studia. Doszłam do wniosku, że to jednak nie dla mnie.-przyznała Row, wprowadzając w lekkie zaskoczenie panią Martin.-Wiem, że to może nie brzmi jak dobra decyzja, ale była bardzo dobra.
-Mam nadzieję, że nie będziesz jej kiedyś żałować.-uśmiechnął się Wren. Rowan zaśmiała się.
-Raczej nie będę. Zawsze widziałam przed sobą wielką przyszłość i zamierzam się trzymać tego celu.-przyznała. Zmrużyłam oczy. Coś było nie tak. Wiedziałam, że Rowan rzuciła studia, ale nigdy nie okazywała aż tyle radości z tego powodu.
-To dobry cel.-przyznała Lyn i zaśmiała się, sięgając po kieliszek z resztką wina. Dopiła je i uśmiechnęła się szeroko.-Wren, wykaż się choć raz - zbierz talerze i zanieś je do kuchni. Tessy, mamy jakieś ciastka?
-Mhm, coś powinno być.-mruknęłam. Lyn spojrzała na mnie zdziwiona, ale chyba stwierdziła, że porozmawia ze mną później i poszła za Wrenem do kuchni. Posłałam znaczące spojrzenie Rowan.
-Row, pokazywałam ci co ostatnio sobie kupiłam?-spytałam, uśmiechając się wymuszenie.
-Nie, ale chętnie zobaczę.-Rowan wstała i uśmiechnęła się. Była lepszą aktorką ode mnie.
Ruszyłyśmy obie do sypialni. Zamknęłam za nami drzwi i spojrzałam na nią pytająco, zakładając ręce na piersi.
-Czy jest coś, o czym chcesz mi powiedzieć?-spytałam, a moja przyjaciółka roześmiała się.
-Za długo mnie znasz. I biorąc to pod uwagę, powinnaś już wiedzieć.
-Nie gadałyśmy całe wieki, może chodzić o cokolwiek.-westchnęłam.
-Jeśli chodzi o mnie, to wiesz, że zawsze chodzi o to samo.-puściła do mnie oczko i stanęła przed lustrem, przeglądając się.
-O mężczyznę? Naprawdę? Poznałaś kogoś i postanowiłaś zmienić całe swoje życie?-popatrzyłam na nią, jakby spadła z księżyca.
-Nie rozumiesz tego, Tess. On jest wyjątkowy. Przyszłość, którą mogłam mieć po głupich studiach jest niczym w porównaniu z tym, co mogę osiągnąć dzięki niemu.
-A potem on cię rzuci i będziesz żałować.-skwitowałam.
-Dziękuję za wsparcie.-prychnęła Row.-Jako moja najlepsza przyjaciółka, powinnaś cieszyć się, że kogoś poznałam i jestem szczęśliwa. I wiem, że on mnie nie rzuci. Kocha mnie.
-Albo wykorzystuje.-podpowiedziałam.
-Boże, ale z ciebie hipokrytka! Popatrz najpierw na siebie! Zmieniasz wszystko w swoim życiu, porzucasz znajomych i rodzinę dla jednej dziewczyny, chociaż wiesz, że to nie wypali!
-Nie wiesz jak wygląda związek mój i Lyn. Ale mam pewność, że ona mnie nie wykorzystuje i nie porzuci, kiedy się znudzi!-podniosłam głos, ale szybko się uspokoiłam i spojrzałam na przyjaciółkę wrogo.-Może lepiej będzie, jeśli już pójdziesz.
Rowan prychnęła i wyszła z sypialni. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie frontowymi drzwiami i dopiero wtedy wyszłam z pokoju. Lyn podeszła do mnie z pytającym spojrzeniem.
-Co się stało?
-Pokłóciłyśmy się. Nic ważnego, opowiem ci potem.-obiecałam i objęłam ją w pasie.-Choć, twoja mama za chwilę zacznie podejrzewać, że twoja "urocza współlokatorka" jest dla ciebie kimś więcej i nie wiem jak to przeżyjemy.-zażartowałam. Lyn zaśmiała się i pocałowała mnie delikatnie, zanim poszłyśmy do salonu. Wren wdał się w dyskusję ze swoją mamą na temat Instytutu, a Lynette podeszła do taty. Nie za bardzo wiedziałam jak się zachować, ale pani Martin zawołała mnie do siebie.
-Tessa, słyszałam, że twój brat prowadzi Instytut. To niesamowite, w tak młodym wieku... Z drugiej strony, Dekkerowie zawsze mieli smykałkę do szybkiego pięcia się na szczyt.
-Możliwe. Moim braciom wyszło to świetnie i jestem pewna, że moja siostra też szybko dużo osiągnie.-przyznałam.
-Nie bądź taka skromna, Tess. Ty w końcu też jesteś z Dekkerów.-zauważył Wren. Pokręciłam głową.
-Chyba bardziej wdałam się w mamę. Trzymam się na uboczu.-uśmiechnęłam się spokojnie. Wren uniósł prawy kącik ust w rozbawieniu.
-Jeszcze zobaczymy.-stwierdził.

Wyszłam z łazienki, wycierając mokre włosy ręcznikiem. Lynette siedziała już w łóżku ze szkicownikiem i ołówkiem w ręku. Wślizgnęłam się do łóżka obok niej i spojrzałam na twór, który wychodził spod jej ręki.
-Co to takiego?-spytałam, nie będąc pewna, czym miała być ogromna tuba narysowana na kartce. Lyn pokręciła głową i odłożyła szkicownik.
-Nieważne. Nieudany pomysł.-westchnęła, poprawiając poduszkę i kładąc się. Położyłam się twarzą do niej, aby spojrzeć jej w oczy.
-Nie wierzę. Zbyt się w niego wciągnęłaś, żeby był nieudany.-stwierdziłam, powodując pojawienie się uśmiechu na twarzy mojej dziewczyny.
-Jutro ci wszystko opowiem.-obiecała i dotknęła mojego policzka. Pocałowała mnie. Z jednej strony nie chciałam tego przerywać, ale znałam Lyn na tyle, żeby wiedzieć, że będzie unikać tematu.
-Opowiedz mi teraz.-powiedziałam stanowczo, odrywając się od niej.
-Tess, to nic takiego. Po prostu pomysł.-westchnęła. Popatrzyłam nią znacząco. Lyn wywróciła oczami i zaczęła omawiać fachowym językiem urządzenie, które narysowała. Nie rozumiałam oczywiście połowy z tego co mówiła. Ale wychwyciłam ogólny koncept.
-Coś w stylu teleportu?-upewniłam się.
-Taak, coś w tym stylu. Musiałabym pogadać z Louise. Nie wiem czy jest zaklęcie albo coś w tym stylu, żeby użyć jej mocy na urządzeniu. Ale to znaczenie ułatwiłoby kontakty między Instytutami... No i Rada mogłaby się zbierać bez trzymania tutaj tych wszystkich ludzi. Oni też pewnie tęsknią za domem.-Lyn powiedziała to takim tonem, że wiedziałam, że coś jest nie tak.
-Kogo poznałaś i nie polubiłaś?-zmrużyłam oczy podejrzliwie. Zaśmiała się.
-Asystentka Adrianne Leclaire, Margo.
-Gabe kiedyś mówił, że ona wygląda jakby połknęła kij od miotły.-przypomniałam sobie, wprawiając Lyn w jeszcze lepszy nastrój.
-Tak jest. Z jakiegoś powodu... nie podoba mi się. Coś jest z nią nie tak.
-Jeśli kiedyś ją poznam, to mogę ci godzinami mówić co jest z nią nie tak.-obiecałam z szerokim uśmiechem. Lyn zaśmiała się i pocałowała mnie. Obróciłam ją na plecy i usiadłam na niej okrakiem, całując ją namiętnie.
-Kocham cię.-oderwałam się od niej na chwilę, żeby spojrzeć jej w oczy. Lyn dotknęła mojego policzka.
-Ja ciebie też.-przyciągnęła mnie znów do siebie.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty - Florence

Gdy cała trójka demonów opuściła naszą kuchnię, poczułam ulgę. Evan i Louise od raz zaczęli się wpatrywać we mnie.
-Czego chciał? - spytała Louise.
-Gabriel chciał naszej księgi. Twierdzi, że jest tam coś ważnego czy coś. - mruknęłam. -Powiedziałam, że nie ma czego w niej szukać i że Louise się nią zajęła, więc nie sądzę by ją zdobył.
-Muszę wywieźć Mirandę z miasta, gdyby postanowił wpaść do nich. - westchnął Evan.
-Nie musisz. Dom Johna chronią takie same zabezpieczenia, jakie instytut. Wiem, bo John sam był odpowiedzialny za zabezpieczenie Instytutu. Zadzwoń do Sary i ją uprzedź. Ja i Lou przeniesiemy się do biblioteki w Instytucie. Muszę coś pilnie znaleźć. No i zajmij się Lolą. - uśmiechnęłam się i przytuliłam mocno dziewczynkę, po czym przeniosłam się z Louise do Instytutu.
-Musiałaś mieć dobry powód, żeby okłamywać Evana. - powiedziała Louise.
-Nigdy nie sądziłam, że będziesz mnie pouczać w takich sprawach. - zaśmiałam się cicho. -Nie mogłam powiedzieć Evanowi. Przynajmniej na razie.
-Więc czego tak naprawdę chciał Gabriel? - spytała Louise, przyglądając się tytułom książek. -Powiedz, że chciał byś go zabiła, a ty się zgodziłaś.
-Louise. - wywróciłam oczami. - Chciał, żebym dołączyła do niego.
-Żebyś została demonem?  - Louise zaśmiała się cicho. - Widać, że jest bardzo naiwny.
-Niekoniecznie. - mruknęłam.
-Florence! Nawet mi nie mów, że się zgodziłaś! - Louise spojrzała na mnie zaskoczona.
-Zawarłam z nim układ. Pomoże nam zabić Carlise'a i Cedric'a, a wtedy się zgodzę. - spojrzałam na siostrę.
-Przecież damy sobie radę bez tego idioty. Nie mów, że chcesz dołączyć do tej wypranej z mózgu bandy idiotów. Błagam Cię.
-Wcale nie przemawia przez Ciebie zawiść. - mruknęłam. - Kupiłam tym sobie trochę czasu. Gabriel gdyby usłyszał odmowę, w najlepszym wypadku znikłby z naszego życia na zawsze. Ale to nie jest ten Gabriel którego znamy. Jest pozbawioną uczuć próżnią. A z szacunku dla całej jego rodziny, jesteśmy im winne albo wykończyć go raz na zawsze, albo uratować.
-Jestem za opcją pierwszą. - powiedziała Louise ochoczo. Spiorunowałam ją wzrokiem. - Nie sądzisz, że będzie Cię próbował oszukać?
-On pierwszy ma dotrzymać swojej części umowy. A ty musisz mi pomóc znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Proszę.
-Przecież wiesz, że Ci pomogę. Ale nie będę znosić zbiegowisk demonów w naszym domu. - mruknęła Louise.
-Po prostu irytuje cię Gabriel. - zaśmiałam się.
-A dziwisz mi się?
-Nie. - westchnęłam. -Dobra, wracajmy bo Evan musi iść do pracy.
Louise przeniosła nas do domu. Weszłam do salonu, gdzie Evan i Lola oglądali tv.
-Co oglądacie? -spytałam z uśmiechem.
-Hannibala! - odpowiedziała ucieszona Lola. Złapałam pilot i wyłączyłam telewizor.
-Evan, czyś ty zwariował? Dziecku Hannibala puszczać? Ona nawet czterech lat nie ma! Takie dzieci oglądają kucyki pony albo nie wiem!
-Sama chciała! - zaprotestował Evan.
-Pewnie, jak będzie miała sześć lat, to sama będzie chciała zrobić obiad. Dopilnuje, żeby cię dobrze doprawiła. - mruknęłam.
-To tylko serial.
-Pewnie, bo ty jako trzy latek nie naśladowałeś postaci z bajek. - mruknęłam i włączyłam Loli bajkę o kucykach Pony.
-Dobra, nic już nie mówię. - westchnął Evan i podszedłby mnie przytulić. - Sądziłem, że będę mieć trochę czasu na przygotowanie się. Już nie mówiąc o tym, że nagle mam trzyletnią córkę i nie wiem jak ją wychować.
-Damy radę. - uśmiechnęłam się lekko, widząc zmieszanie Evana. -Kocham Cię.
-Ja Ciebie też, Flo. - Evan uśmiechnął się lekko.
-Co będziecie dziś robić? - spytał Evan,
-Odwiedzimy Mel, Johna i Sarę. W końcu, muszę wytłumaczyć twojej mamie, że jest babcią.
-Ucieszy się. Naprawdę, pewnie zrobi Ci wykład o bezpiecznym seksie albo o umiarze w piciu, ale się ucieszy.
-Jestem za stara na takie pogawędki. - jęknęłam.
-Jesteś młoda i piękna. - powiedział Evan i pocałował mnie. - Muszę lecieć! Pogadamy później.
Gdy Evan wyszedł, a Lola wytłumaczyła mi już wyższość różowej sukienki od zielonej, ruszyłyśmy do domostwa wuja Sary i Johna. Drzwi otworzyła rozpromieniona Sara.
-A więc to jest słynna Lola? - Uśmiechnęła się nachylając się nad dziewczynką. - Możesz mi mówić ciocia Sara!
-Możesz mi mówić Lola, ciociu. - Moja córka uśmiechnęła się do Sary, gdy ta się lekko zaśmiała.
-Wejdźcie. Johna jeszcze nie ma, a my pijemy herbatę na tarasie. Szłam za Sarą która była wzięła Lolę na ręce i zaczęła z nią rozmawiać. Zatrzymały się przy fotografiach, więc skorzystałam z okazji by pójść do Melissy. Mel siedziała na leżaku, natomiast Ivy pływała w basenie. Gdy mnie zobaczyła, pomachała mi i znikła pod wodą. Zaśmiałam się lekko.
-Florence Fitzgerald! - powiedziała cicho Mel, gdyż obok stała kołyska w której spały bliźniaki.- Od trzech lat ukrywasz przede mną fakt, że jestem babcią a teraz pojawiasz się bez mojej wnuczki?
-Spokojnie. - uśmiechnęłam się lekko i przytuliłam ją na powitanie. - Razem z Sarą oglądają zdjęcia.
-To w sumie dobrze. - powiedziała i spojrzała na mnie. - To prawda? O Gabrielu? Proszę, nie udzielaj wymijających odpowiedzi.
-Tak, to prawda. Żyje. -Ulga i zmieszanie malowały się w jej oczach. - Ale jest pozbawionym uczuć manipulantem. Albo jak woli, demonem.
-A po twoim tonie wnioskuję, że masz plan o którym Evan nic nie wie. - mruknęła.
-Zgadłaś. Zgodziłam sie zostać demonem, po pokonaniu Carlise'a. Kupując sobie trochę czasu, by rozwikłać, co zrobić by stary Gabriel wrócił. Do tego czasu, proszę nie kontaktuj się z nim. Nie ma dobrych intencji.
-Rozumiem. - powiedziała cicho i nim zdążyłyśmy kontynuować Lola wbiegła na taras.
-Mamo! Mam lody! - powiedziała z uśmiechem, pokazując mi kubek z lodami. - Chcesz trochę?
-Później. -uśmiechnęłam się i odwróciłam ją lekko. - Córeczko, to jest twoja babcia Melissa.
-Cześć babciu! - uśmiechnęła się. - Jestem Lola!
-Ale mam śliczną wnuczkę. - powiedziała Mel, biorąc sobie Lolę na kolana. Resztę dnia spędziłyśmy na rozmawianiu i zabawę z Lolą. Gdy wróciłyśmy, dom wydawał się pusty.
-Mamo? - spytała Lola, kiedy zamykałam drzwi.
-Hm? - spojrzałam na dziewczynkę.
-Weź mnie na ręce. Boje się. - podeszła do mnie i wystawiła ręce. Podniosłam ją i posadziłam sobie na biodrze.
-Nie ma czego, nasz dom jest chroniony specjalnie. - powiedziałam i skierowałam się do salonu. Gdy chciałam zapalić światło natrafiłam na czyjąś rękę. Krzyknęłam, a zaraz po mnie Lola.
-Niespodzianka! - usłyszałam znajome, rozbawione głosy. Gdy w końcu zapaliłam światło, ujrzałam Camerona i Alison, których wyraz twarzy zmieniał się z rozbawienia, w dekoncentracje. Przyglądali się teraz uważnie Loli.
-Ta przylepa, to moja córka. - powiedziałam, przytulając mocniej wystraszoną dziewczynkę. - Niespodzianka.
-To chyba długo nas nie było. - powiedział Cameron i oparł się o sofę.


wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia dziewięć - Lynette.

Louise weszła do gabinetu wyraźnie wkurzona. Znałam ją zbyt długo, by teraz mogła mnie zbyć czymkolwiek, więc posłałam jej tylko pytające spojrzenie. Musiała coś powiedzieć.
-Gabriel.-mruknęła tylko pod nosem, siadając za swoim biurkiem. Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Gabriel? Co martwy chłopak mógł zrobić, że tak ją to zirytowało?
-Co?-spytałam, nie wiedząc, co innego powiedzieć.
-Żyje.-zerknęła na mnie, żeby sprawdzić jak zareaguję. Nie mogła przecież nic powiedzieć zanim nie uzyskała odpowiedniego efektu u swojego słuchacza. Kiedy zobaczyła, że dziwię się jeszcze bardziej, dokończyła.-Okazało się, że został demonem. I skończonym kretynem jednocześnie. To chyba idzie w pakiecie. Jego przeklęty przewodnik jest dokładnie tak samo irytujący jak on. Cholera, prawie się cieszyłam, że jednak żyje!
-Demonem? Brzmi zachęcająco.-westchnęłam cicho. Ciężko mi było sobie wyobrazić Gabriela, którego wyciągałam z luksusowego ośrodka, w którym zamknął go ojciec, kiedy jest demonem i skończonym kretynem jednocześnie.
-Prawda?-Louise westchnęła i schowała twarz w dłoniach z wyczerpania. Trwało to jednak jedynie chwilę. Zaraz się wyprostowała i spojrzała na mnie pełnym profesjonalizmu wzrokiem.-Masz coś nowego?
-Nie za bardzo. Żadnych nowych wieści o działalności Hawthorne'ów. W starych dokumentach ciężko jest znaleźć wskazówki. Co najwyżej adresy domów sprzed ponad dwudziestu lat. Z nowszych rzeczy tylko listy pracowników i ich zadania. Wszystko uporządkowane, jakby miał pewność, że wygra wojnę i będzie potrzebował spisu ludzi, którzy odwalali za niego brudną robotę, żeby ponownie ich wykorzystać.-wyjaśniłam. Louise otwierała usta, żeby mi odpowiedzieć, ale przerwało jej pukanie. Do gabinetu weszła blondwłosa dziewczyna, patrząc na Louise z szacunkiem i wyższością jednocześnie. Nie sądziłam, że ktoś jest w stanie to zrobić, ale Panna Paradoks najwyraźniej miała to opanowane do perfekcji. Lou posłała jej pytające spojrzenie, unosząc brew.
-Mademoiselle Tempest.-skinęła głową. Jej francuski akcent był bardzo wyraźny. Dziewczyna zerknęła na mnie, ale nic nie powiedziała i jej wzrok znów skierował się na moją przyjaciółkę.-Adrienne Leclaire prosi o spotkanie z panią, jak najszybciej.
-Sala konferencyjna numer 4 powinna być otwarta. Zaraz tam przyjdziemy.-odparła Louise, lustrując blondynkę wzrokiem. Francuska jedynie skinęła głową i wyszła.
-Kim jest ta Leclaire?-spytałam, gdy tylko drzwi się zamknęły.
-Jedna z przedstawicielek Francji z Radzie. Nie wiem po co chce się spotkać, ale nie sądzę, że chodzi o coś dobrego.-Louise wyciągnęła telefon i wybrała szybko jakiś numer.-Robert? Mam nadzieję, że jesteś trzeźwy, dobrze ubrany i w okolicach siedziby Rady. Leclaire chce się spotkać.-chwilę czekała na odpowiedź.-Świetnie, pójdę z nią porozmawiać. Sala konferencyjna numer 4, zabieram ze sobą Lynette.-znowu chwila przerwy.-Nie, nie jest w Radzie, ale zna się na Francuzkach, więc możemy jej zaufać. Pospiesz się.
Louise się rozłączyła, a ja spojrzałam na nią krzywo.
-Chodzę z jego córką, mogłaś nie mówić mu o Francuzkach.
-Może nie załapał o co chodzi.-Lou posłała mi anielskie spojrzenie.-Gotowa?
-Nie wiem na co, więc nie.-przyznałam, ale moja przyjaciółka tylko się uśmiechnęła i ruszyła do sali konferencyjnej.
Blondynka siedziała wiernie przy ciemnoskórej kobiecie, która zajęła miejsce przy końcu stołu. Gdy Louise weszła, blondi szybko wstała i wyprostowała się. Zastanawiałam się czy zawsze wygląda jakby połknęła kij, ale miałam nadzieję, że nie będzie mi dane oglądać jej zbyt często. Ciemnoskóra pozostała na swoim miejscu, patrząc na nas z wyraźną wyższością. Lou podeszła do niej, aby uścisnąć jej rękę.
-Adrienne. Wybacz, że musiałaś czekać. Miałam do wykonania jeden telefon.-wyższość, z jaką zaprezentowała się Louise zaskoczyła nawet mnie. Nigdy jej takiej nie widziałam.-Poznaj moją przyjaciółkę i doradczynię, Lynette Martin. Lyn, to jest Adrianne Leclaire.
Uśmiechnęłam się, starając się być jak najbardziej swobodna. Adrianne uścisnęła delikatnie moją dłoń.
-Bonjour, Louise. Moją asystentkę już znacie - Margo Delafosse.-Blondynka skinęła głową jak robot, ale Adrienne zdawała się nie zauważać, że jej towarzyszka jest dziwna.
-Tak, poznałyśmy ją.-Louise odsunęła krzesło i usiadła w taki sposób, żeby móc spokojnie spojrzeć Adrienne w oczy.-Chciałaś porozmawiać.
-Tak, chciałam. To nie będzie trwać długo, nie chcę wykorzystywać twojego cennego czasu.-w głosie Leclaire słychać było nutkę ironii, ale Louise to zignorowała.-Na mnie spadł przykry obowiązek poinformowania cię, że Francja wycofuje się z Rady. Nie będziemy ponosić ofiar w waszych wojnach. Brytyjczycy zawsze wolą poświęcać inne narody, ale zdecydowaliśmy, że tym razem tak nie będzie. Z całą moją sympatią do ciebie, Louise, ma chère, nie poświęcę moich przyjaciół dla twoich.
-Nikt nie prosi cię o poświęcenie. Prosimy jedynie o waszą przyjaźń, współpracę wśród nadnaturalnych stworzeń. Obawiam się, że jeśli Francja nas opuści, zarówno moi, jak i twoi przyjaciele zginą. Nie chcemy dopuścić do wojny, Adrienne. A wy możecie nam pomóc.-Louise nie dała się wyprowadzić z równowagi.
-Ostatnio też chciałaś coś załatwić po swojemu, Louise. Wprawdzie wasz plan był dobry, ale Carlisle nie został ostatecznie pokonany, a jego synowie uciekli. Teraz nie masz nawet planu.
-Adrienne, prosimy, wstrzymajcie się z decyzją o odejściu.-wtrąciłam się.-Obie strony tylko stracą na waszym odejściu.
Adrianne wstała. Louise i ja uczyniłyśmy to samo. Kobieta zacisnęła usta w cienką linię.
-Porozmawiam z moimi kolegami. Jednak nie będziemy się wstrzymywać w nieskończoność. Decyzja jest już właściwie podjęta i nie wiem co możecie zrobić, aby ją zmienić.-oznajmiła, po czym spojrzała na Margo.-Zadzwoń do Theo i powiedz, żeby przyszedł do siedziby Rady. Może powiadomić resztę.
Kobiety wyszły. Louise opadła na krzesło. Chwilę później na salę wszedł Robert.
-Chciała wycofać się z Rady?-spytał, a Lou potwierdziła skinieniem głowy.-Tak myślałem.
-Wstrzymali się z oficjalną decyzją.-mruknęła Lou.-Musimy ich przekonać, żeby zostali. Poproszę Rose, żeby sprawdziła co można zrobić. Teoretycznie nie mogą wycofać się bez zgody całej Rady...
-Ale Rada może się zgodzić.-dokończyłam.

W mieszkaniu było cicho. Normalnie by mnie to nie zdziwiło, ale od kiedy Tess u mnie pomieszkiwała, spodziewałam się większej ilości dźwięków. Moja dziewczyna leżała jednak na kanapie, wpatrując się w sufit obojętnym wzrokiem.
-Co się stało?-spytałam zaniepokojona. Pierwszą odpowiedzią był jedynie głośne westchnienie.
-Moja mama nadal nie odbiera telefonu.
-Bo dowiedziała się, że jesteś ze mną?-podeszłam do kanapy i usiadłam na dywanie obok.
-Daj spokój. Nie, z tym nie ma problemu. Chodzi o to, że sądziła, że pojadę z nią do Sary. Nie spodobało jej się, że wprowadziłam się do ciebie.-mruknęła.
-Tessy, przejdzie jej. To trochę jakbyś wyjechała na studia i powiedziała jej w dniu wyjazdu. Nie było jej łatwo się z tobą rozstać.-marnie wychodziło mi pocieszanie. Pocałowałam ją szybko w usta i wstałam.-Zadzwoń do Sary, żeby się spytać o nią. Sara na pewno jej przekaże, że dzwoniłaś i się martwiłaś, więc przejdzie jej szybciej. A potem widzę cię w kuchni, bo nie zamierzam robić dzisiaj obiadu sama.
Tess uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła telefon, żeby zadzwonić, a ja poszłam do kuchni, by przygotować wszystko do obiadu. Nie minęły dwie minuty, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam, marszcząc brwi. Wren?
-Tak?-spytałam ostrożnie.
-Hej, siostrzyczko. Jesteś bardzo zajęta?
-Umiarkowanie. Jestem w trakcie robienia obiadu. Zależy o co chodzi.-znając mojego brata, mogło chodzić o wszystko.
-Po prostu chciałem się z tobą spotkać.-mogłam się założyć, że wywrócił oczami. Westchnęłam.
-Zrobię dla trzech osób.-uśmiechnęłam się pod nosem.
-Zaraz będę.-zaśmiał się Wren i rozłączył. Pokręciłam głową rozbawiona, wracając do przygotowywania obiadu. Nawet nie zauważyłam, kiedy do kuchni weszła Tessa, więc podskoczyłam, słysząc jej głos.
-Kto dzwonił?
-Tess, nie strasz mnie tak!-zaśmiałam się i złapałam ją za rękę, żeby przyciągnąć ją bliżej siebie.-Wren, wpadnie na obiad.
-To na pewno dobry pomysł, żebym tu była w tym czasie?-dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie niepewnie.
-Nie opowiadaj głupstw. To teraz jest również twój dom i nie będziesz uciekała tylko dlatego, że przychodzi mój brat.-zapewniłam ją i spojrzałam na nią ostrożnie.-Rozmawiałaś może ostatnio z Evanem?
-Jeśli chodzi ci o nie-tak-cudowne zmartwychwstanie Gabriela, to tak. I wcale mnie to nie zdziwiło. Każdy wraca. Louise, Carlisle, byli faceci Florence i Lou... Czemu by nie mój brat?-Tess wzruszyła ramionami.-Skoro Wren przychodzi, miałabyś coś przeciwko, gdybym zaprosiła Rowan?
-Jasne, że nie.-odparłam zszokowana. Ostatnio podejście Tess do życia było dość dziwne, ale nie zamierzałam tego kwestionować. Chciała się spotkać z ważną dla niej osobą i chciała, żebym ja ją poznała. To coś znaczyło.
Tessa zrobiła krok w stronę wyjścia z kuchni, żeby móc spokojnie porozmawiać z Rowan, ale szybko złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam ją, obejmując ją w pasie. Tess najpierw była lekko zaskoczona, ale odwzajemniła pocałunek. Kiedy się od siebie oderwałyśmy, spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem.
-Co się stało?
-Nic. Po prostu cię kocham.-wyznałam i cmoknęłam ją szybko w usta.-Idź zaprosić Rowan.
Tessa pokręciła głową z radosnym uśmiechem i wyszła z kuchni,
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Tessa krzyknęła z salonu, że pójdzie otworzyć, ale chwilę później mnie zawołała. Odstawiłam wszystko i wyszłam do przedpokoju i stanęłam jak wryta.
-Lynette.-kobieta stojąca w drzwiach uśmiechnęła się do mnie, tak samo jak stojący za nią mężczyzna.-Nie zaprosisz rodziców do środka?

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia osiem - Eloise.

Ocknęłam się w łóżku Wrena. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam. Ostatnie co pamiętam, to Cedrica prowadzącego mnie w stronę auta. Spojrzałam na zegarek. Był już poranek. Zerwałam się z łóżka, z nadzieją, że Wren jeszcze nie wyszedł. Niestety, czekało na mnie tylko śniadanie. Zjadłam omlety i popiłam świeżym sokiem z pomarańczy. Od posiłku oderwał mnie telefon od Fabiana, który poprosił o spotkanie w najbliższej kawiarni. Prosił o krótką rozmowę. Właściwie nie odzywał się do mnie od wyjazdu, a teraz wraca i chce się spotkać. Nie ukrywam, że zapomniałam o już o nim a wciąż byliśmy parą. Ubrałam się i wyszłam z mieszkania Wrena. Ruszyłam spacerkiem do kawiarni, w której się umówiliśmy. Zaraz po wejściu, zamówiłam swoją ulubioną kawę na wynos i usiadłam przy jednym ze stolików. Chłopak przyszedł spóźniony i od razu usiadł.
-Wiem o tobie i Wrenie. - powiedział od razu, jego głos był przepełniony rozżaleniem.
-Och. - odpowiedziałam cicho.
-Nawet nie dałaś mi szansy. - powiedział Fabian.
-Przepraszam. - odpowiedziałam cicho, Fabian pokręcił tylko głową i wyszedł. Dopiłam swoją kawę i wróciłam do swojego mieszkania. Z salonu dochodziły odgłosu telewizora. Ruszyłam powoli do pomieszczenia, gotowa do walki ujrzałam Matta, leżącego na sofie z nogami na oparciu, przeglądającego kanały telewizyjne.
-Matt? - powiedziałam zdziwiona, nie wiedziałam, że Elias i Matt wracają.
-Nope. - mruknął znudzony. - Rosyjska księżniczka Monako.
-To wiele wyjaśnia. - zaśmiałam się cicho i siadłam obok niego. - Gdzie Elias?
-Poszedł po zakupy. Zaczął gotować obiad. Uparł się, że zrobi pappardelle z cukinii i marchewki z wędzonym łososiem. Ale nie miał cukinii. Ani łososia. Więc postanowił pójść do sklepu.
-A ty pilnujesz kanapy? - zaśmiałam się cicho.
-Jest bardzo wygodna. Szkoda by było, gdyby ktoś ją ukradł.
-No tak, to logiczny argument. - mruknęłam. -Też ją lubię.
-No widzisz. -kontynuował Matt. - Dlatego Elias robi zakupy, a ja pilnuję tej wspaniałej kanapy. Możesz spokojnie nazwać mnie swoim bohaterem.
-Okej, okej bohaterze. - zaśmiałam się. - Czemu nie poinformowaliście mnie, że wracacie?
-Postanowiliśmy wrócić spontanicznie. A potem Elias chciał Ci zrobić niespodziankę. Natomiast ty, nie powiedziałaś nam, że znów jesteś z Wrenem.
-Nie miałam kiedy. - mruknęłam cicho. - A po za tym, na chwilę obecną jestem świeżo po zerwaniu z Fabianem! A z Wrenem... jesteśmy przyjaciółmi, czy coś.
-Nim przejdziemy do Wrena... Zerwałaś z Fabianem? - Matt poderwał się do pozycji siedzącej. - Powiedz, że już Cię nie lubi i nie będzie w naszej paczce.
-No, już mnie nie lubi. Nie musisz być zazdrosny o Eliasa.
-Nie jestem zazdrosny. Nie lubię go. Nie pasował do Ciebie. - usprawiedliwił się Matt. - A co do Wrena, jak to jesteście przyjaciółmi? Przecież ciągle się obejmowaliście, całowaliście, Wren właściwie wzroku od Ciebie nie odrywał, a ty ciągle go dotykałaś czy coś, niby ''przypadkiem''.
-No bo w sumie, ustaliliśmy, że póki jestem z Fabianem to będziemy się przyjaźnić tylko. - westchnęłam.
-Ale już nie jesteś z Fabianem, więc możesz spokojnie uprawiać miłość z Wrenem. - powiedział Matt, słodkim głosikiem.
-Wiesz, że zabrzmiało to bardzo gejowsko? - spytałam rozbawiona.
-Wiesz, że spędziłem dużo czasu z twoim bratem? Z kim przystajesz, taki się stajesz.
-Matt! Nie uwierzysz. - usłyszeliśmy, zamykające się drzwi. - Podobno Gabriel jednak żyje, ale jest teraz zły czy coś takiego!
-Elias! - rzuciłam się na brata, gdy tylko wszedł do salonu. Poczułam jak mnie obejmuje. - Tęskniłam za tobą.
-Ja za tobą też. - uśmiechnął się. - Masz dużo to opowiedzenia. Szczególnie o Wrenie. I wszystko co wiesz o Gabrielu!
-Gabriel został demonem, jakiegoś prawie najwyższego stopnia. Podobno jest strasznym dupkiem i ludzie chcą go sami zabić.
-Ale to było planowane czy coś? - spytał Elias.
-Tego nie wiem. - wzruszyłam ramionami. -Podobno nie. Ale tego Matt się dowie. Prawda?
-Pewnie. Zaraz pójdę. Ale najpierw muszę mieć pewność, że kanapa jest bezpieczna. - zaśmialiśmy się cicho.
-Jesteście dziwni. - mruknął Elias i poszedł do kuchni.
-Powiedział człowiek który ogląda zombie striptizerki, by krytykować złą charakteryzację. -odpowiedziałam rozbawiona.
-Bo jak te dziewczyny, miały być pociągające w takich strojach! - powiedział Elias.
-To był film! W dodatku kiepski! A one były zombie. - wywróciłam oczami.
-To wy jesteście dziwni. - wtrącił Matt. Już chciałam zacząć się wykłócać, gdy zadzwonił Wren.
-Gdzie jesteś? - spytał od razu, gdy odebrałam.
-U siebie. U mnie wszystko w porządku.  Dzięki, że spytałeś.
-Nie marudź. - zaśmiał się cicho. - Zaraz u Ciebie będę. Mam niespodziankę.
-A ja Eliasa i Matta, wykłócających się o to kto jest dziwniejszy. - zaśmiałam się cicho. - A po za tym, Fabian ze mną dziś zerwał.
-Oo! To świetnie. Właśnie wchodzę do twojej klatki. - powiedział Wren i rozłączył się. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Zerwałam się by otworzyć. Wren od razu przyparł mnie do ściany i pocałował namiętnie. Gdy już się oderwał ode mnie, spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
-To jest ta twoja niespodzianka? - spytałam po chwili. - Bo jeśli tak, to zaskakuj mnie częściej.
-To raczej gratulacje z powodu Fabiana. - zaśmiał się Wren.
-Więc gratuluj mi częściej. - powiedziałam rozbawiona.
-Zapewne nie omieszka. - powiedział nowy głos. - Ale na razie mamy inne sprawy do omówienia.
-Co tak długo was nie ma? - powiedział Elias, zatrzymując się w połowie kroku. - Babcia Kira?
-Kto przyszedł? - powiedział Matt, dołączając do Eliasa.
-Wróciłam. - powiedziała, zamykając drzwi. - Co tak stoicie? Nie przywitacie się? Nie mam wprawdzie cukierków, ale niosę sporo odpowiedzi na nurtujące was pytania!
-Przecież... ale? - mruknęłam nieskładnie.
-Obawiam się, że masz rację. - zaśmiała się Kira i przytuliła mnie. - Chodź, opowiem Ci o byciu Banshee.
-To ty wiesz czym jestem? - spytałam zaszokowana.
-Kim. - poprawiła mnie. - Wiem wszystko. Od tego kim jesteś, po przez to co wczoraj robiłaś, aż po sam fakt, że Elias ujawnił swoją orientacje.
-Wybacz babciu, ale fakt, ze jestem gejem był wiadomy od dawna. Zawsze miałem więcej lalek Barbie od Eloise. - mruknął, po czym zaczął przyglądać się swoim paznokciom. Matt obejmował Eliasa i przyglądał się całej scenie zaciekawiony.
-Widać, że wcale nie stęskniłeś się za swoją babcią, skoro bardziej interesują cię twoje paznokcie. - mruknęła Kira.
-Oj żartowałem. - zaśmiał się Elias i podszedł przytulić się do Kiry.
-To jest wasza zaginiona babcia?! - powiedział zaszokowany Matt.
-A ten spostrzegawczy młodzieniec, to zapewne twój chłopak El? -spytała rozbawiona Kira, a ja wybuchnęłam śmiechem.
-Tak babciu. To jest Matt Jessel. Matt, to nasza babcia.
-Ta zaginiona? Taka młoda? Azjatka? - spytał powoli.
-W naszej rodzinie pierwsze dzieci ma się w wieku od szesnastu do dziewiętnastu lat. A nasze korzenie są przecież Azjatyckie, jak również Koreańskie, Irlandzkie, Rosyjskie i Japońskie. - mruknęłam.
-To tobie i Wrenowi zostało mało czasu na dzieciaka! - powiedział po chwili Matt, z wielkim uśmiechem.
-Jesteście idiotami! - warknęłam, starając się ukryć moje czerwone policzki. - Chodź, babciu do salonu. Masz sporo do opowiedzenia nam. Trzeba zadzwonić po mamę.
-Widziałam się już z Sarą i Johnem rano. Właściwie aż do teraz. Jak również z twoim przełożonym i poznałam w końcu Florence. - odpowiedziała Kira, idąc za mną do salonu. Matt i Wren do nas dołączyli, a Elias poszedł zrobić herbatę.
-Dobrze. - westchnęła Kira. -Zacznę od opowiedzenia wam czym dokładnie jest banshee. Banshee jest zawsze kobietą, więc gdyby Elias urodził się kobietą zapewne też by był. Banshee wyczuwa czyjąś śmierć poprzez odbieranie nadprzyrodzonych częstotliwości których nikt inny nie usłyszy. Dlatego wydawało Ci się, że masz schizofrenię. Jesteś łączniczką świata żywych i umarłych. Dlatego jako mała dziewczynka spędzałaś tyle czasu w ośrodkach psychiatrycznych.
-Spędzałam je, ponieważ odeszłaś bez słowa! - zaprotestowałam.
-Skarbie, wiem, że wydaje Ci się że o to chodzi. Ale póki ze mną trenowałaś moc trzymała się w ryzach. A ja musiałam odejść. My, banshee widzimy kiedy czyjeś dobiega końca. Ty zapewne, jeszcze nie widzisz. Ale ja już wtedy widziałam. Twój dziadek od roku przebywał na misji w Iraku. Nie przewidziałam jego śmierci, a dobrze wiesz, że go bardzo kochałam. Musiałam odejść. Złamane serce banshee, może spowodować, że istota obwieszająca śmierć nagle sama do niej doprowadza. W każdym bądź razie banshee przewiduje śmierć, odnajduje ją, w zależności od przeznaczenia danej osoby. Twoja moc jest teraz większa i nieodkryta. Po za standardowymi mocami, każde banshee się samo rozwija. Tylko powiedz mi, jak właściwie obudziłaś w sobie banshee?
-Właściwie to nie wiem. - mruknęłam cicho, czując jak wszyscy spoglądają na mnie. - Byłam w Rosji, właściwie byłam bardzo pijana. Usłyszałam jakiś krzyk. A potem nic nie pamiętam.
-To wiele wyjaśnia. - powiedziała Kira spoglądając na mnie. - Kobieta która posiada dar nieszczęśliwa, cierpiąca np. z miłości lecz nie mająca wcale w danym momencie umrzeć, która usłyszy lament banshee może się również w nią przemienić. Więc musiałaś usłyszeć lament jakiegoś banshee. Na twoje osiemnaste urodziny miałam Ci pomóc, ale no cóż, było jak było. Powiedz mi lepiej, dlaczego byłaś nieszczęśliwa, pijana i w Rosji?
-Byliśmy na misji! - obroniłam się automatycznie. -Dlatego byłam w Rosji. A pijana byłam razem z Mattem.
-Byliście wtedy tacy rozkoszni. - zaśmiał się Elias, obejmując Matta.
-A ty o mało co nie umarłeś! - powiedział Matt.
-Ale przynajmniej zdążyłeś ujawnić swoje uczucia. - powiedział Elias, uśmiechając się.
-Faktycznie, pocieszające. Pomyślałeś, co by było gdybyś umarł zaraz później? - spytał Matt, spoglądając na Eliasa.
-Życiowy przegryw. - zaśmiałam się cicho. -Więc teraz pomożesz mi z opanowaniem mocy?
-Raczej, pomogę Ci ją ustabilizować. Uciszyć głosy i zacznę badać twoje możliwości. - Kira uśmiechnęła się lekko. - Natomiast co do wczorajszego wieczoru... Przywołałaś Carlise'a do życia.
-Słucham?! - spojrzałam zaszokowana na Kirę, po czym na Wrena. - Wiedziałeś o tym?
-Elo. Uspokój się proszę. - powiedział Wren, siadając obok mnie. -Nie zrobiłaś tego celowo. Rada i Instytut jest po twojej stronie. Miałem poczekać.
-No właśnie. - powiedziała Kira. - Na szczęście, Aaron jest po naszej stronie, a ćwiczenia pomogą Ci i nikt już nie wykorzysta twojej mocy.
-Dobrze. - mruknęłam cicho. - A co z Eliasem? Jest zwykłym czarownikiem-łowcą?
-Elias jest zagadką. Kiedy Sara była w ciąży udałam do medium. Miała powiedzieć coś o dzieciach. Według jej przepowiedni miały jej się urodzić dwie córki.
-W sumie, Elias jest bardziej damski niż ja. Nawet ma chłopaka. Można uznać, że jest córką.
-A ty jesteś frajerką. - odgryzł się żartobliwie mój brat.
-Przepowiednie naszego medium od tysięcy lat nie były jasne. Więc w sumie, może przepowiedziała orientacje Eliasa. - powiedziała Kira.
-Mama też jest banshee? - spytał nagle Elias.
-Nie, to nie na wszystkie kobiety w naszej rodzinie przechodzi.
-To skąd wiedziałaś, że ja będę? - spytałam.
-To proste. Usłyszałam twój krzyk przy narodzinach. - odpowiedziała, a ja zaczęłam analizować wszystko co powiedziała.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia siedem - Louise.

Gabriel żył. Ulga mieszała się z szokiem, zaskoczeniem, zdziwieniem. I lekką irytacją. Zmiana jaka zaszła w najstarszym z rodzeństwa Dekkerów sprawiała, że miałam ochotę go zamordować. Każde słowo jakie wypływało z jego ust było czystym narcyzmem lub złośliwością. I to nie taką, jaką znałam i lubiłam w starym Gabrielu.
Kiedy wyszedł z Florence, Evan odprowadził ich wzrokiem, po czym wrócił do zajmowania się Lolą. Popatrzyłam na Louisa i jego głupkowaty, zadowolony uśmieszek, wywróciłam oczami i wyszłam do kuchni. Ale oczywiście demon nie mógł nie skorzystać z takiej okazji i ruszył za mną.
-Louise Tempest. Swoją drogą przepiękne imię. Pełne czaru i wdzięku.-zlustrował mnie wzrokiem.-Nie jestem pewien czy powinnaś je nosić.
Zacisnęłam zęby, aby po chwili uśmiechnąć się szeroko.
-Powiedz mi, jak to jest mieć w swojej głowie dokładną bazę danych większości śmiertelników?-spytałam z udawanym zafascynowaniem. Louis prychnął.
-Pytasz, jakby cię to obchodziło.
-Ależ obchodzi. Nie jestem pewna jak w takiej małej główce, z jeszcze mniejszym mózgiem wewnątrz, mieści się tyle informacji o różnych ludziach i jednocześnie zostaje jeszcze miejsce na bycie skończonym dupkiem.-posłałam mu uroczy uśmiech.
-Po prostu niektórzy ludzie nie są interesujący. Jak ty, czy Evan. Wy tylko próbujecie na takich wyglądać, udowodnić wszystkim, że jesteście ważni.-Louis prychnął i oparł się o blat.-Boisz się życia w cieniu siostry, Lou? Dlatego starasz się ją wygryźć ze wszystkich możliwych dziedzin? I dlatego czujesz przytłaczającą zazdrość, że to z nią Gabriel chciał wyjść i porozmawiać, a na ciebie ledwo spojrzał?
-W życiu nie słyszałam większych bzdur.-prychnęłam.-Zależy mi na mojej siostrze bardziej niż na kimkolwiek innym i będę ją wspierać niezależnie od wszystkiego. Nie czuję zazdrości o Gabriela. Jego dzisiejsze zachowanie to tylko dowód na to, że wybrałam dobrą drogę, nie będąc z nim i zachowując minimalny dystans.-założyłam ręce na piersi, a Louis tylko wybuchnął śmiechem.
-Możesz w ten sposób oszukiwać wszystkich, nawet siebie, nawet samego Gabriela. Ale on jest demonem od kilku dni, ja od kilkudziesięciu lat. Wychwytuję nawet najdrobniejsze szczegóły, Louise. I dobrze wiem, że twoja podróż do Norwegii zatarła ten dystans jaki chciałaś zachować. Chciałaś wrócić, przeprosić i spokojnie dożyć starości z Dekkerem. Ale spotkało cię rozczarowanie.
-Okay, okay. Udowodniłeś już, że jesteś mistrzem nadinterpretacji, pobijając wszystkie znane mi osoby, łącznie z Robertem Dekkerem. Odpuść sobie takie pokazy.
-Gdyby tylko to faktycznie była nadinterpretacja.-zaśmiał się Louis i wrócił do salonu. Wzięłam głęboki oddech. Nie dam sobie tak łatwo wejść do głowy. Nie tylko Gabriel się zmienił. Ja też musiałam.
Wróciłam do salonu i usiadłam koło Evana i Loli. Spojrzałam na Louisa, który wyciągnął telefon i zaczął w coś grać.
A co jeśli miał rację? Nie, nie, nie. Bogowie, Louise, nie daj się omamić nikomu. I tak Florence już to ostatnio zrobiła. Musisz się skupić na tym co jest naprawdę ważne. Carlisle, współpraca z Robertem, Rose i Glenem. Spędzenie czasu z Florence, więcej niż pół godziny raz na tydzień.
Nawet nie zauważyłam kiedy wrócili Florence i Gabriel. On z typowym teraz dla siebie uśmieszkiem, a ona obojętna na otoczenie. Przyjrzałam się obojgu, zastanawiając się co knuli. A raczej co knuł Gabe, gdyż ciężko mi było uwierzyć, że zabrał moją siostrę tylko na pogaduchy.

W Instytucie tego dnia było dość spokojnie. Żadnych awantur, krzyków, problemów. Wszyscy czekali na rozkazy dotyczące Carlisle'a, Cedrica i Aarona. Jednak nie było rozkazów. Utknęliśmy w martwym punkcie. Ruszyłam do części mieszkalnej. Rose leżała na swoim łóżku i przeglądała księgę. Uśmiechnęła się szeroko na mój widok.
-Hej, ślicznotko.-podniosła się i poklepała miejsce obok siebie. Pokoje w Instytucie były dość skromnie urządzone, ale z pewnością wygodnie. Zresztą znając Rosie, nie przeszkadzałaby jej podłoga w piwnicy. Nie w takich miejscach sypiała.-W końcu wpadłaś mnie odwiedzić.
-Przepraszam. Nagle wszystko jest na mojej głowie, a stoimy w martwym punkcie jeśli chodzi o Carlisle'a. No i jeszcze teraz Gabriel...
-Chwila, chwila. Gabriel?-Rose popatrzyła na mnie zaskoczona.
-Nie dałaś mi dokończyć.-skrzywiłam się.-Gabe wrócił jako demon. Skończony kretyn, który nie widzi świata poza końcem własnego nosa.
-Wiedziałam, że go kochasz, ale nie aż tak bardzo.-Rose podparła się na rękach i spojrzała na mnie wymownie.
-Wywnioskowałaś to z mojego skrótowego opisu jakim jest teraz irytującym dupkiem?-popatrzyłam na nią jakby zwariowała, ale ona tylko wywróciła oczami.
-Gdyby był ci obojętny, nie irytowałby cię tak bardzo. Kochasz go i nie podoba ci się, że zachowuje się w ten sposób teraz, kiedy ty jesteś gotowa wyznać mu co naprawdę czujesz.
Upadłam na łóżko i spojrzałam w sufit, myśląc o tym, co właśnie powiedziała Rose.
-Po prostu mnie irytuje.-powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niej.
-Jasne.-mruknęła sarkastycznie Rose i położyła się obok mnie.-Lou, nie ma nic złego w tym, że ci na nim zależy.
-Nie widziałaś go dzisiaj.-pokręciłam głową.-Powinnam już wiedzieć, że uczucie, jakie żywię do Gabriela przyniesie mi jedynie problemy.
-Za bardzo skupiasz się na Gabrielu. I przesadzasz. Ale przede wszystkim za bardzo się na nim skupiasz. Masz Radę do prowadzenia, Instytut do ożywienia i świat do podbicia. A skupiasz się na tym, że jakiś facet krzywo na ciebie spojrzał. Co się stało z Louise, którą znałam? Która nawet nie patrzyła na facetów, znała swoją wartość i potrafiła prawdziwie rządzić wszystkimi ludźmi wokół? Która chciała pewnego dnia zdobyć władzę i autorytet? Która nie przejmowała się tym, kto co o niej myśli i dbała jedynie o własny interes? Lubiłam taką Louise.
-Nie mogłam być egoistką cały czas, Rose!-zaoponowałam. Chociaż w głębi duszy wiedziałam, że też lubiłam tamtą Lou.-Poza tym, wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam, Gabriel, Florence... wszyscy.
-Ludzie się zmieniają, to logiczne. Ale to, że zmieniłaś się z silnej, niezależnej dziewczyny w nieszczęśliwie zakochaną i zapłakaną nastolatkę? To chyba lekka przesada. Pomyśl o tym, jaki był Gabe, gdy go poznałaś i gdy ci się spodobał. Mogę się założyć, że arogancki i egoistyczny. I mogę się założyć, że ty też wtedy taka byłaś, przynajmniej trochę.
-Rose, ile można? Owszem, znasz mnie, ale teraz ty przesadzasz.-wstałam i spojrzałam na nią gniewnie.-Nie wiesz, jak wyglądał początek mój i Gabriela, nie wiesz przez co przeszliśmy i dlaczego nas do siebie ciągnęło. Nie dopasowuj ludzi do swoich teorii.-zerknęłam na zegarek.-Muszę iść, Lynette na mnie czeka.
Znikając zobaczyłam jedynie jej szeroki uśmiech.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia sześć - Gabriel.

Obudziłem się i chwile minęło nim dotarło do mnie gdzie jestem. Blondynka która towarzyszyła mi w nocy jeszcze spała, tak więc to dobry moment by opuścić hotel. Zacząłem się ubierać.
-Gabriel? - usłyszałem, gdy ubierałem spodnie. - Gdzie idziesz?
-Do siebie. - mruknąłem. -Fajnie było.
-Co? - Dziewczyna wstała i spojrzała na mnie. - Nie zjemy razem śniadania?
-Znowu to samo. - wywróciłem oczami. - Nie, nie zjemy. Nie, nie zostanę. Nie, nie spotkamy się znowu!
-Dupek! - dziewczyna zaniosła się płaczem. Wziąłem kurtkę i wyszedłem, nim zaczęła by się dalsza część przedstawienia. Od mojego pogrzebu minął już tydzień, więc może wpadnę do Flo na kawę? Tak, to dobry pomysł. Uśmiechnąłem się lekko i zjawiłem się na krześle, w jej kuchni. Flo robiła akurat kawę.
-Witaj Flo. - uśmiechnąłem się lekko. - Też poproszę kawy.
Florence odwróciła się i upuściła kubek który trzymała w ręce, robiąc tym niemiłosierny hałas, wywróciłem oczami.
-Błagam, ciszej. Głowa mnie boli. - mruknąłem.
-J..jesteś duchem? - spytała po chwili. - Zjawą? Wytworem mojej wyobraźni? Mam schizofrenię?
-Dramatyzujesz. - uciąłem. - Wpadam na kawę, a ty zadajesz masę niepotrzebnych pytań.
-Ale jak?
-No więc jak zagotuje się woda, wsypujesz kawę do kubków. Następnie zalewasz wodą, mieszasz i gotowe. - uśmiechnąłem się do niej lekko.
-Gabriel, cieszę się, że humor Ci dopisuje. Ale jesteś martwy. Tydzień temu cię pochowaliśmy! - warknęła Flo.
-Poprawka. Pochowaliście pustą trumnę. Co kto lubi. Ja jestem żywy, piękny i pożyję jeszcze bardzo długo.
-Zapomniałeś o skromności. - mruknęła Florence. -Widzę, że wróciliśmy do pracy u podstaw?
-Oh, Flo jaka znajomość Młodej Polski. - zaśmiałem się rozbawiony. - Odrobiłaś widzę lekcje.
-Gabriel. Skarbie. Jesteś w moim domu. Pamiętaj, że w każdej chwili mogę Cię stąd wyrzucić. I oboje wiemy, że nie wejdziesz. Więc bądź uprzejmy i wyjaśnij jak to możliwe, że żyjesz skoro sama widziałam jak umierasz. Może nawet dostaniesz kawę w nagrodę, przygotowaną według twoich błyskotliwych instrukcji. - Rozmowę przerwał głośny tupot, po chwili do kuchni wpadła Lola.
-Tata zrobił mi kucyki! - powiedziała rozpromieniona pokazując na włosy, Flo wzięła dziewczynkę na ręce i posadziła sobie na biodrze.
-Widać czesanie Tessy i Ivy nauczyły czegoś Evana. - mruknąłem.
-Lola, mówiłem, żebyś nie. - Evan urwał w pół zdania, spoglądając na mnie.
-Nie biegała po schodach, ponieważ możesz zrobić sobie krzywdę albo dobrze się bawić. - dokończyłem. - Witaj Evaan. Jak tam uroki macierzyństwa? I nowa posada?
-Wiedziałeś o dziecku? Czekaj, co? Co ty tu robisz?! Flo, ty też go widzisz? - Evan spojrzał na Flo, po czym na mnie.
-Jesteście uroczy, oboje myślicie, że macie schizofrenie. - zaśmiałem się. - Louise zmartwychwstała, a mi już nie wolno? Ah, zapomniałem, wasz plan wtedy poległ i przywracając Lou do życia przywróciliście Maud i rozpoczęliście szereg nieszczęść. A ja siedzę w waszej kuchni, bez trupów waszych rodziców, jak gdyby nigdy nic popijając kawę, która swoją drogą jest przesłodzona. I tak wciąż jestem piękny, młody, mam wachlarz umiejętności które przerastają wasze i jestem nieśmiertelny. A i od razu zaznaczam o powrót Carlise'a oskarżajcie Eloise, to ona go wezwała czy coś. Ja w tym czasie poznawałem uroki bycia demonem.
-Demonem? - Flo i Evan wgapiali się we mnie zdziwieni.
-Louise skarbie?! - krzyknąłem znudzony, wiedząc, że dziewczyna jest w domu. Spojrzałem ponownie na Flo i Evana. -Błagam, zbuforujcie się już, a nie patrzycie jak na rzeźbę w muzeum. Sądziłem, że będziecie się cieszyć, że wróciłem. Przecież wciąż jestem Gabrielem. Tylko w wersji forever young & beautiful.
-Kto mnie wołał? - usłyszeliśmy z korytarza. Do kuchni wpadła Louise i zatrzymała się w pół kroku, patrząc na mnie.
-Kolejna. - wywróciłem oczami. - Czy tylko wy możecie zmartwychwstawać?
-Wybacz, ale widzieliśmy jak umierasz. Pochowaliśmy cię. - zaczął Evan. - W trumnie.
-Pochowaliście pustą trumnę - zaśmiałem się.
Nim zaczęliśmy kontynuować naszą logiczną wymianę zdań, w kuchni zjawił się Louis.
-W końcu trafiłem! - zaśmiał się. - Dwójka waszych sąsiadów jest w lekkim szoku. Nie powinienem tyle pić wczoraj. Witaj Florence, Evan, Louise i Lola. Jestem Louis. Demon-przewodnik Gabriela.
Louis ukłonił się teatralnie.
-Demon? - spytała Louise, spoglądając to na mnie to na Louis'a.
-Demon. - przytaknąłem z uśmiechem. - Jak tam twoje obietnice Louise? Dotrzymane? Rose wpadnie na jakieś lesbijskie zabawy?
-A co chcesz popatrzeć? - Louise odgryzła się.
-Nic nowego nie zobaczę. -uśmiechnąłem się lekko. -No chyba, że potrzebujesz instrukcji. Widzieliśmy sporo lesbijek w akcji. Prawda Louis?
-Gabrielu, może najpierw popracuj nad swoimi umiejętnościami w łóżku, nim zaczniesz uczyć innych? - mruknęła Louise, po czym spojrzała na Louis'a. - Skąd właściwie wiecie o Rose?
-My wiemy właściwie o wszystkim. O waszych grzeszkach, ukrytych dzieciach... Nawet z kim straciłyście cnotę. Gabriel, miałeś chyba sprawę do Flo?
-No tak. Florence? Czy możemy porozmawiać na zewnątrz? - uśmiechnąłem się delikatnie. - Obiecuję, że będę miły i spokojny. Jak Louise.
-Twoje riposty są tak słabe, że nie wiem czy to obelga czy komplement. - wtrąciła Louise, gdy Florence podawała Lolę, Evanowi.
-To wina słabego IQ. - odpowiedziałem i wyszedłem z Florence na taras.
-Gabe, co się dzieje? - westchnęła Florence, opierając się o barierkę.
-Zawsze mnie rozumiałaś tak? - upewniłem się. Gdy kiwnęła głową, postanowiłem kontynuować. - Jesteśmy przyjaciółmi. Na dobre i na złe. Nie patrz na mnie jak na złe. Nie ty. Żyje i to się liczy. To że nie biegam za Louise z wywieszonym językiem, jak jakiś piesek to chyba dobrze? Ruszyłem dalej.
-Gabriel... - Flo cicho westchnęła. - To po prostu dla nas szok. Pojawiasz się nagle, gdy wszyscy już zaczęli rozumieć, że nie żyjesz i jesteś w pełnej formie do dogryzania i narcyzmu.
-Nie byłbym sobą, bez samouwielbienia. - zaśmiałem się, Flo po chwili dołączyła do mnie. -Posłuchaj, pojawiłem się z propozycją. Chce byś ją przemyślała.
-A więc słucham? - Flo uśmiechnęła się lekko.
-Chce byś dołączyła do mnie i Louis'a. Nie patrz tak i nie przerywaj. Posłuchaj, bycie demonem jest świetne. Moc, nieśmiertelność, wieczna młodość. Zgódź się. Ty i ja możemy opanować całe podziemie. Wiem, że w głębi duszy moc i władza są dla Ciebie tak samo ważne jak dla Louise. Wybacz, podsłuchałem tą scenkę jak namawiałaś Lou do powrotu do Rady. Zrobiłaś to dla siebie. Przemyśl to. Możemy nawet wystosować jakiś układ. Ty się zgodzisz, a ja zrobię coś dla Ciebie. Pamiętaj, za plecami mam samego Lucyfera.
-A jeśli jednak się nie zgodzę? - spytała cicho Flo.
-No cóż, wtedy raczej się nie zobaczymy już. - odparłem. - Nie będę wpadać na gwiazdkę czy chrzciny.
-A jeśli się zgodzę? Przecież nasza rodzina? - powiedziała cicho.
-Gwarantuje Ci, że nie będą cię dręczyć wyrzuty sumienia. Spójrz na mnie.
-No tak. -Flo zaśmiała się lekko.-Dobrze, co powiesz na układ?
-Spodziewałem się tego. - zaśmiałem się lekko.
-Pomagasz zabić Carlise'a i Ced'a. Gdy już będą martwi i reszta będzie bezpieczna... Wtedy dołączę do Ciebie i zostanę demonem.
-Umowa stoi! - uśmiechnąłem się zadowolony. - A nim twoja zła siostra zacznie Cię przekonywać, że nie można mi ufać... pamiętaj, że nigdy się na mnie nie zawiodłaś. Że znamy się pięć lat.
-Gabe. Wiem to. - Flo uśmiechnęła się. - Po za tym i tak pierwszy musisz dotrzymać warunków umowy.
-No tak. - wzruszyłem ramionami i wszedłem do kuchni, gdzie Louis grał na telefonie ignorując spojrzenia Louise i Evana. Lola coś rysowała.
-Zróbcie mu zdjęcie. Będziecie mieć na dłużej. - mruknąłem siadając obok Louis'a.
-Radzisz z doświadczenia? - spytała Louise.
-A co chcesz popatrzeć? - spytałem, udając ją. Florence w tym czasie weszła do kuchni i jak gdyby nigdy nic, zaczęła przyglądać się rysunkowi Loli.
-Tu jesteście idioci. - powiedział Luc, pojawiając się w kuchni.
-Nie mów, że tak ciężko było Ci nas znaleźć Lucyferze. - mruknął Louis.
-Gabrielu, czy załatwiłeś już swoje sprawy? - spytał Lucyfer.
-Oczywiście. Moi drodzy. I Louise. Poznajcie Lucyfera, władcę podziemi.
-Ah, zapomniałem już, że nowocześni łowcy i czarownice nic nie wiedzą o nas.
-Louise z natury nic nie wie, prawda Lou? - uśmiechnąłem się słodko do mojej dawnej miłości.
-Ale ty wiesz, że nie jesteś zabawny tak? - Lou patrzyła na mnie.
-Gabriel, skończysz swoją grę wstępną później. - Luc wywrócił oczami. -Mamy coś do zrobienia.
-Będziecie polować na dziewice? - mruknęła Lou, na co Louis wybuchnął śmiechem.
-Wpadniesz później do Instytutu, Gabe? - wtrącił Evan.
-Nie możemy przekraczać progu Instytutu. Chyba, że pokonani. - odpowiedział Louis. - Co się raczej nie zdarza.
-Panowie, czas na nas. - warknął Lucyfer i znikł. Louis znikł za nim.
-Do zobaczenia. - mruknąłem rozbawiony i dołączyłem do Lucyfera i Louisa.

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia pięć - Gabriel.

Słyszę jakiś hałas. Ktoś chodzi i rozmawia przez telefon. Albo sam ze sobą. Słyszę ten głos zza ściany. Docierają do mnie ostatnie wydarzenia. Czyli nie żyje. Umarłem. Już nigdy nie pocałuje Louise. Już nigdy nie będę sprzeczał się z Tessą. Już nigdy nie będę pił z Florence. To koniec Gabrielu. Nagle przestaję wszystko słyszeć i znowu zapada nicość.Tym razem budzę się całkowicie. Jasne światło powoduje, że krzywię się. Głowa mi pulsuje.
-Obudziłeś się. - Drgnąłem słysząc nowy głos. Rozejrzałem się. W pokoju siedział obcy mężczyzna.
-Co ja tu robię? - spytałem skołowany. - Kim jesteś?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i wstał. Przeszedł po pokoju i nagle rozpłynął się w powietrzu. By pojawić się znów na fotelu.
-Na twoim miejscu spytałbym, kim ty jesteś. - odpowiedział nieznajomy. - Ale cóż, jestem Louis. Demon najwyższej grupy. Jakimś chorym cudem, też należysz do tej grupy. A więc Gabrielu Dekkerze, witamy w naszych demonicznych szeregach, gdzie twoje życie jest pozbawione zasad i reguł. Ta kwestia jest tak durna, że nie dziwi mnie, że coraz mniej demonów zasila nasze szeregi.
-Jestem demonem? - spytałem zaszokowany.
-Tak, tak. Jesteś wciąż żywy. Jedynie czego Ci nie wolno, to spotkać rodziny w najbliższym tygodniu. Teoretycznie możesz, ale nie wolno Ci się ujawnić póki nie poradzisz sobie z różnymi problemami. Tak, możesz znikać, czytać w myślach, być wręcz niewidzialny. Słyszysz lepiej, widzisz lepiej, oczywiście to nie znaczy, że teraz masz rentgen w oczach i będziesz rozbierał panienki wzrokiem. Co to to nie. Jesteś teraz arcydupkiem. Zostałeś całkowicie pozbawiony uczuć. Jesteś super przystojny, bogaty i prawie niezniszczalny. To chyba odpowiedzi na najczęstsze pytania. Nie wiem jak to się stało, że zawitałeś w naszych szeregach w dodatku z awansem na który inni czekają po sto czy dwieście lat. To co chcesz zrobić? W sumie, zacznij od prysznica. Skupisz myśli i poznasz swoją całkowitą moc. Tam jest łazienka.
Kłótnie z tym mężczyzną były bezcelowe. Ruszyłem do łazienki. Spojrzałem w lustro. Moje kości policzkowe były bardziej wyraziste. Moje włosy wyglądały lepiej niż kiedykolwiek. A oczy... oczy były całe czarne. Po chwili wróciły do swojej starej formy. Teraz spostrzegłem, że wzrok mi się poprawił. Mogłem usłyszeć jadące auta gdzieś daleko. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia i pomyślałem by przenieść się kawałek do przodu. W ułamku sekundy stałem w miejscu o którym pomyślałem. Nie czułem bólu, smutku... nic. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Po człowieku którym byłem przed śmiercią nie było śladu. Wziąłem szybki prysznic. Gdy wyszedłem z kabiny, na wieszaku czekał już idealnie dopasowany strój. Spodnie, biała koszula i marynarka. Wyglądał jakby uszyty na mnie. Przebrałem się i pojawiłem się przed Louisem.
-Wspaniale, widzę, że ogarnąłeś już jak się przenosić. - uśmiechnął się ironicznie. - Teraz pomyśl o tym, że chcesz być niewidoczny i się stań.
Tak też się stało. Uśmiechnąłem się. Nowe moce dawały tak dużo  możliwości.
-Na naszej liście jest teraz przeniesienie się do twojej starej rodziny. Oczywiście oni nie będą Cię widzieć. To jakaś chora zasada. Wtedy upewniasz się, że nic nie czujesz. - zamknąłem oczy i pomyślałem o sypialni Louise. Tempest leżała w łóżku i wpatrywała się w ścianę. Nigdy w życiu, nie widziałem by wyglądała żałośniej niż teraz. Bawił mnie ten widok. Do pokoju weszła Florence. Po krótkiej sprzeczce siadła obok mojej byłej dziewczyny i zaczęła nią manipulować jak gdyby nigdy nic.
-Zabawne, próbuje przekonać twoją byłą dziewczynę do tego, że chciałbyś żeby podniosła się z dołka. Rodzinne dramy są takie śmieszne. - powiedział Louise pojawiając się obok mnie. -Ta twoja Florence, byłaby świetną partią dla Ciebie. Na kilometr czuć od niej sukę. Z resztą wszystko co robi, robi tylko w swoim interesie. Najgorzej wychodzi na tym twój brat. Nawet nie wie, że jest ojcem.
-Słucham? Czyim ojcem? - spojrzałem na niego zaskoczony. Florence w tej chwili rozmawiała o jakiejś Loli przez telefon. Louise wróciła w tym czasie do pokoju.
-Zaraz poznasz swoją... bratanicę? Czy coś takiego. Nie znam się na koniugacjach rodzinnych. - ruszyliśmy za Louise i Florence. Flo podała Lou jakąś kartkę i zniknęły.
-Za nimi. - powiedział Louise i znikł. Pojawiłem się obok niego. Lou i Flo spoglądały na jakąś małą dziewczynkę. Więc Flo miała córkę. O której Evan nic nie wiedział.
-Ile to dziecko ma lat?
-Ze trzy. -wzruszył ramionami Louis. - Z tego co wiem, twój brat i przyjaciółka mocno zgonowali podczas jednej imprezy i poszli w długą bez antykoncepcji.
-Skąd to wszystko wiesz? - odpowiedziałem zaskoczony.
-Kiedy przechodziłeś przemianę musiałem dowiedzieć się wszystkiego o tobie i twojej rodzinie. Teraz poznasz swoje rodzeństwo. - Odpowiedział Louis i pojawiliśmy się w moim starym salonie. Na sofie spała Miranda. Obok niej stały dwie kołyski. Podszedłem do nich i ujrzałem śpiące bliźniaki. Dziewczynka miała blond włosy i spała spokojnie. Wda się we mnie i Tessę jak nic. Natomiast chłopczyk miał czarne włosy i spał niespokojnie. Jak Evan czy Ivy. Ruszyłem w stronę kuchni, gdzie wyczułem obecność Roberta. Miał zapuchnięte oczy, fryzurę w nieładzie i pił wodę.
-Nie wierzę, że znowu się upiłeś. - warknął Evan. - Czy pomyślałeś, że teraz wszystko jest na mojej głowie? Matka, dzieci, Instytut.
-Zobaczysz jak ciężko jest być głową rodziny. Chociaż ty i Florence... - zaśmiał się gorzko. - Jaka z was rodzina. Twoja narzeczona doprowadziła do tego wszystkiego. Zauważ, że Elen pojawiła się niedługo po niej. Wszystko zaczęło się psuć po niej. Potem pojawiła się cholerna Tempest. To przez nią Gabriel nie żyje. Gabriel ją kochał, a ona wykorzystywała go do zdobycia pozycji. Bawiła się nim.
-Nic nie wiesz o Louise. - warknął wkurzony Evan. - Gdyby nie ona i Florence, Gabriel wciąż zachowywałby się jak dupek.
-Zachowywał się tak przez Elen. - odpowiedział mój ojciec.
-Sam nie byłeś lepszy. - odpowiedział Evan i wyszedł. Mój ojciec otworzył jedną z szafek i wyciągnął z niej whisky.
-Chyba koniec przedstawienia. - powiedział Louis. - Chcesz się napić?
-Zdecydowanie. - Louis wybrał jakiś klub ze striptizem. Spojrzałem na niego pytająco.
-Demon czy nie, mężczyzna ma swoje potrzeby. - zaśmiał się i usiadł przy jednym ze stolików.
-To ile już jesteś demonem? - spytałem zaciekawiony.
-Około sto pięćdziesiąt lat. - wzruszył ramionami. -Tak jak ty zostałem przemieniony przez samego Lucyfera, więc jesteśmy, narodem wybranym że tak powiem. Ty jesteś ewenementem. Bo nikt nie zostaje od razu demonem trzeciego stopnia.
-O co chodzi z tymi stopniami? - sięgnąłem po drinka którego przyniosła kelnerka.
-Demony pierwszego stopnia to tak zwany plebs. Podlizują się nam by awansować. Usługują nam. Jeżeli dożyją drugiego stopnia, to już przestają być służącymi ale i tak się podlizują. Demony pierwszego i drugiego stopnia mogą się wzajemnie zabić. Nas jest w stanie zabić tylko nasz stwórca.
-A łowcy? Czarownice?
-Gabrielu. -zaśmiał się Louis kręcąc głową. - Ile wiedziałeś o demonach jako głowa Instytutu? Nie wiele. A te twoje czarodziejki? Są przypadki takich czarownic które wypędzają demona albo go zabijają. Ale są niezwykle rzadko spotykane.
-Rozumiem. - powiedziałem i zacząłem przyglądać się obecnym tutaj kobietom. Na pewno nie spędzę tej nocy samotnie.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia cztery - Florence.

Obudził mnie dźwięk telefonu. Z ociągnięciem spojrzałam na wyświetlacz.-Paul? Coś się stało? - spytałam zdziwiona. Paul był pracownikiem socjalnym który pomógł mi umieścić Lolę u Mai, na moich warunkach.
-Maia i jej mąż mieli wypadek. - powiedział cicho.
-Już jadę. - powiedziałam wstając z łóżka. - W którym szpitalu leżą?
-Florence. - westchnął Paul. - Przykro mi. To był wypadek śmiertelny. Zgłoś się do ośrodka.
-Dobrze. - powiedziałam zdenerwowana. Ubrałam się i zbiegłam do kuchni w której Wren, Evan i Louise dyskutowali nad czymś zawzięcie.
-Florence? Co się stało? - powiedziała Louise.
-Opiekunowie Loli nie żyją. Muszę jechać do ośrodka. - powiedziałam, szukając kluczyków. - Gdzie są moje kluczyki?
-Nie możesz prowadzić w takim stanie! - zaprotestowała Louise.
-Zawiozę cie. - powiedział Evan wstając. Zgodziłam się. Evan prowadził w skupieniu, podczas gdy ja starałam się uspokoić. Gdy w końcu dotarliśmy do Paula, byłam już w miarę opanowana.
-Witaj Flo. - Paul uśmiechnął się lekko i wziął teczkę, która zapewne dotyczyła Loli.
-Paul. Co się stało? -spytałam cicho.
-Ktoś celowo wjechał w Maię i Rosa. Maia zmarła na miejscu. Ross w szpitalu. Sprawców nie złapano. - odpowiedział Paul. - Musisz podjąć decyzje. Jeśli odeślesz Lolę, to już nie na takich samych warunkach.
-Zabieram ją do siebie. - odpowiedziałam od razu. - Chce znowu pełnej opieki.
-A co z ojcem dziecka? -spytał Paul, spoglądając na mnie.
-Ojciec dziecka?! - wykrzyknął Evan przypominając o swojej obecności.
-Nie został jeszcze uświadomiony. - odpowiedziałam cicho.
-Mama! - usłyszeliśmy krzyk dziewczynki, która siedziała na krześle zabawiana przez jedną z opiekunek. Gdy tylko mnie ujrzała, przybiegła do mnie. Wzięłam dziewczynkę na ręce.
-Cześć skarbie. - uśmiechnęłam się lekko. - Zabieram Cię do domu.
-Wujek Paul mówił, że ciocia Maia i wujek Ross poszli do nieba. - powiedziała dziewczynka z przejęciem. Evan przypatrywał się Loli zaszokowany. Podpisałam stosowne papiery i odebrałam rzeczy Loli. Cała nasza trójka ruszyła w milczeniu do auta. Napięcie między mną a Evanem było wręcz namacalne.
-Ile masz lat, Lola? - spytał Evan, spoglądając na dziewczynkę w lusterku.
-Trzy z kawałkiem. - odpowiedziała, ściskając misia w ręce.
-A kiedy masz urodziny?
-Szóstego lutego.
-Więc, Florence! Chcesz powiedzieć, że wpadłaś w moje urodziny? Nic nam nie powiedziałaś i oddałaś swoją córkę na wychowanie. - Evan spojrzał na mnie zirytowany. - Wiesz chociaż z kim?
-Wiem. - odpowiedziałam cicho.
-Brawo! - powiedział sarkastycznie. -Rozumiem, że trzy lata temu gdy wyjechałaś na miesiąc prawie, a wcześniej przez ponad pół roku brak spożywania alkoholu z twojej strony był ciążą a nie chorobą jak twierdziliście? Jak ukrywałaś brzuch?
-Zaklęciem. -powiedziałam cicho. Resztę drogi Evan przemilczał. Gdy podjechaliśmy pod dom Louise stała już w drzwiach. Lola wysiadła i od razu złapała mnie za rękę. Była wystraszona. Evan wyciągnął rzeczy Loli i postawił je na schodach.
-Lola, pójdziesz teraz z ciocią Louise, mamusia zaraz przyjdzie. - Dziewczynka skinęła głową i podeszła do Louise. Posłałam siostrze przepraszające spojrzenie. Dobrze wiedziałam, że Lou nie ma żadnego doświadczenia z dziećmi.
-Powiedz mi tylko kto jest ojcem. - powiedział Evan, spoglądając na mnie.
-Jesteś ślepym kretynem jeśli tego nie widzisz. - powiedziała Louise, wracając po rzeczy Loli. Uśmiechnęłam się lekko.
-To prawda? Ja jestem jej ojcem? Kiedy my? Jak? - spytał Evan, opierając się o samochód.
-Twoje urodziny. Gabriel już dawno znikł z jakąś laską, a my piliśmy dalej. Wylądowaliśmy w twojej sypialni. Obudziłam się w nocy i zorientowałam się co się stało. Uciekłam. Sam wiesz, że często uciekałam. Kilka tygodni później, dowiedziałam się, że urodzi się Lola. Chciałam Ci powiedzieć w odpowiednim momencie. Ale się bałam. - powiedziałam cicho i spojrzałam na Evana. Mój narzeczony przeczesał włosy i spojrzał na mnie.
-Przez trzy lata ukrywałaś przede mną, moją własną córkę? I ja ci mam zaufać, po tym wszystkim? -Evan pokręcił głową i wsiadł do auta. Po chwili odjechał. Weszłam do domu. Lola siedziała przed telewizorem a cały stolik był zastawiony wszystkimi przekąskami jakie mamy w domu.
-Może chcesz soku? Albo herbaty? A może jabłko? - pytała Louise. Usiadłam obok siostry i przytuliłam się do niej.
-Ona wcale tak dużo nie je. - mruknęłam.
-Z Evanem nie poszło najlepiej? -spytała cicho.
-Nienawidzi mnie.
-Musi to przemyśleć. Daj mu czas. - powiedziała spokojnie. - A jak nie, to wyjedziemy do Szkocji i wychowamy Lolę, tak by sama skopała mu tyłek.
Zaśmiałam się cicho.
-Ty i wychowanie dziecka? - spojrzałam na nią rozbawiona.
-No wiem, szaleństwo. -Louise zaśmiała się cicho. - Muszę lecieć. Muszę przygotować się do Rady i Rose dziś przyjeżdża. Gdyby Robert wpadł, to powiedz, że spotkamy się dopiero na miejscu.
-Już między wami w porządku? - spytałam z lekkim uśmiechem.
-Możliwe, że nie zabijemy się w najbliższym momencie. - Louise uśmiechnęła się i znikła.
-Ciocia Louise potrafi znikać? - spytała Lola, siadając obok mnie.
-Tak. - uśmiechnęłam się lekko. - Ciocia Lou potrafi robić niesamowite rzeczy. Ty też będziesz.
-Naprawdę? -Dziewczynka uśmiechnęła się rozpromieniona.
-Naprawdę. - zaśmiałam się lekko.
-Louise? Florence? - usłyszałyśmy głos Roberta.
-W salonie. - odkrzyknęłam.
-Lou już nie ma? - spytał Robert, wchodząc do salonu. Spojrzał na Lolę, a następnie na mnie. -Kto to jest?
-Lepiej usiądź. - westchnęłam i zaczęłam opowiadać Robertowi całą historię. Gdy skończyłam Robert był nieźle skołowany.
-Więc to skrywała twoja teczka? - spytał po chwili.
-Dokładnie. I jeszcze parę drobnych wpadek z magią. Nic wielkiego. - westchnęłam. - Ale po prostu, Lola miała być tajemnicą. Aż po prostu nie byłam wstanie się przyznać. Kilka dni temu powiedziałam Louise. Dziś Evan się dowiedział, ale to było spowodowane wypadkiem. Jest wściekły, ale mu się nie dziwie.
-Przestań, przejdzie mu. - Robert się uśmiechnął i wstał. - Cieszę się, że mi powiedziałaś. Ale teraz będę sie zbierał, Louise na mnie czeka. Musimy zająć się Carlisem.
-Jasne. - uśmiechnęłam się lekko i przytuliłam Roberta na pożegnanie. Resztę dnia spędziłam na zabawie z Lolą. Dziewczynka była rozkoszna. Aż żałuję, że straciłam trzy lata z jej życia. W końcu nadszedł czas by mała poszła spać. Przebierałam Lolę w piżamę, kiedy do pokoju gościnnego wszedł Evan, niosąc niewielkie pudełko. Czyżby to moje rzeczy które u niego zostawiłam?
-Cześć. - powiedział niepewnie. -Ja i Ivy przebieraliśmy jej zabawki i przyniosłem parę dla Loli.
-Dla mnie? - spytała Lola z uśmiechem i podeszła niepewnie do Evana, który przykucnął i podał dziewczynce pudełko.
-Zostawię was. - powiedziałam cicho i wyszłam z pokoju. Weszłam do swojej sypialni i siadłam na podłodze opierając się o łóżko. Po chwili dotarły do mnie śmiechy i piski Loli. Uśmiechnęłam się. Po jakimś czasie Evan wszedł do sypialni.
-Zasnęła. - uśmiechnął się i usiadł obok mnie. -Florence, masz jeszcze jakieś tajemnice?
-Nie. - odpowiedziałem cicho.
-To dobrze. Bo ja Cię tak bardzo kocham. Straciłem już Gabriela, nie zniósłbym utraty Ciebie i Loli. Mam nadzieje, że chcesz zostać moją żoną?
Zaśmiałam się i siadłam okrakiem na jego nogach.
-Chce. - pocałowałam go lekko. - Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Bałam się naprawdę.
-Nic się nie stało. - pocałował mnie lekko, po czym uśmiechnął się. - Skoro mamy już córkę, to powinniśmy pomyśleć o chłopcu dla odmiany?
-Sądzę, że powinniśmy zająć się najpierw Lolą. - zaśmiałam się cicho. -Ale możemy poćwiczyć.
Evan zaśmiał się i pocałował mnie. Jego dłonie znalazły się pod moją koszulką.
-Nie mogę spać! - powiedziała Lola, stając w drzwiach. Wstałam i podeszłam do dziewczynki, biorąc ją na ręce.
-Ma wyczucie. - mruknął Evan z lekkim uśmiechem.
-Chodź, będziesz spała z nami. - uśmiechnęłam się i posadziłam dziewczynkę na łóżku.
-Tatuś z nami zostaje? - Lola spojrzała z wyczekiwaniem na Evana.
-Pewnie, że tak. - Powiedział Evan i położył się obok dziewczynki. Położyłam się z drugiej strony i uśmiechnęłam się lekko. Po chwili zasnęłam wtulona w Lolę i Evana.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia trzy - Kira.

Zaparkowałam pod kamienicą chłopaka mojej wnuczki. Odczekałam dłuższą chwilę, by mieć pewność, że Eloise nie opuści mieszkania. W końcu stanęłam przed drzwiami Wrena i zapukałam. Mężczyzna otworzył drzwi.
-Ty jesteś Wren, tak? - spojrzałam na niego.
-Tak, a pani w jakiej sprawie? - Wren był zaskoczony.
-Jestem babcią Eloise. - odpowiedziałam i weszłam do mieszkania. - Jest tutaj, prawda?
-Tak, tak. Śpi. - odpowiedział Wren. - Co pani tu robi?
-Musimy porozmawiać o Eloise. - odpowiedziałam zirytowana. -Chyba nie przyszłam bez powodu.
-Ale przecież pani zaginęła?
-Ale się odnalazłam. - Wywróciłam oczami. Moja wnuczka mogłaby wybierać sobie mądrzejszych partnerów. - Przejdę od razu do rzeczy, nie mamy zbyt wiele czasu. Jak wiesz moja wnuczka jest banshee. Wiedziałbyś o tym więcej, gdyby Ci idioci zwani twoimi przełożonymi przykładali wagę do uczenia was z czym macie do czynienia. Wasz świat dzieli się na ludzi, łowców dobrych, łowców złych, osuszaczy i wiadomo, czarownice. Podczas gdy po świecie pełzają demony, wilkołaki i masa innych stworzonek. Również banshee. Ma niezwykłe zdolności. Takie o których nawet połowa z was nie słyszała. Gdyby ktoś od razu zaczął działać, obyłoby się bez problemów. Niestety moja infantylna córka zamiast przyznać, że jej córka obudziła w sobie banshee to wywiozła ją na jakieś zadupie gdzie miała okazję poznać jeszcze martwego wtedy Carlise'a Hawthorne'a. I cóż, on i jego sprytne małpki wykorzystali to. Zebrali wystarczającą wiedzę, by Eloise mogła wskrzesić Carlise'a. Oczywiście nie zrobiła tego świadomie. Ale nim podniesiesz alarm, zrób mi kawę. Czeka nas długa rozmowa.
-Eloise wróciła roztrzęsiona. - powiedział Wren, podchodząc do ekspresu. - Niech mi pani wybaczy, ale nie wygląda pani na babcie. Jest pani młoda!
-Dziękuje za komplement. - zaśmiałam się. - No cóż, w naszej rodzinie od pokoleń, kobiety rodziły pierwsze dzieci mając od szesnastu do dwudziestu lat. Więc albo oświadcz się mojej wnuczce, albo się zabezpieczajcie. Nieślubne dziecko to wstyd.
-Przecież Eloise jest nieślubnym dzieckiem twojej córki i Johna Fitzgeralda. - powiedział Wren stawiając kawę przede mną.
-Mylisz się mój drogi. John i Sara znali się bardzo długo. Aż w końcu się w sobie zakochali. Państwo Fitzgeraldowie nie pochwalali związku syna. Więc syn wziął ślub z moją córką. Oczywiście John został wywieziony z kraju z dala od mojej córki, ale oficjalnego rozwodu nigdy nie wzięli. Potem John opiekował się Florence, ale spotykał się z Sarą z dala od rodziny. Sara była wtedy z tym dupkiem, którego imienia nawet nie pamiętam. Przeszkadzał mi w wychowaniu moich wnuków na wojowników.
-Ale dlaczego rodzina Johna nie chciała by był z twoją córką?
-Fitzgeraldowie byli w połowie Rosjanami a w połowie Brytyjczykami. Wtedy o banshee krążyły najgorsze historie. Posądzano nas o bycie pozbawionymi uczuć, istotami mordu. Co  jest oczywiście śmieszne. Owszem, zdarzają się takie wynaturzenia ale to bardzo, bardzo rzadko. Niestety Eloise w Rosji wpadła na taką istotę i ta obudziła w niej moc. Nasza rodzina od pokoleń była związana z banshee. W dodatku nasze koreańsko-japońskie korzenie nie działały na naszą korzyść. Jednak prawdziwa miłość zwyciężyła.
-Więc czym jest Eloise? Czarownicą? Banshee? Wojowniczką? -westchnął Wren.
-Wszystkim na raz. Zna chyba wszystkie możliwe sztuki walki ale akurat Elias to również potrafi. Czaruje i jest banshee.
-Więc teraz będzie znajdować trupy i rozmawiać ze zmarłymi?
Wywróciłam oczami i upiłam łyk kawy.
-To pokazuje jak ograniczają wam wiedzę. To dopiero początek, potrafi przewidzieć czyjąś śmierć, może mieć zdolności telepatyczne. Przede wszystkim musi nauczyć się słuchać. Teraz wydaje się, że ma schizofrenie. Tysiące głosów w głowie. Ale to można wyciszyć. Można opanować. Ale skupmy się na głównym problemie. Aaron, jest moją wtyczką w szeregach Carlise'a. Zmusiłam go do złożenia przysięgi posłuszeństwa. Jeśli złamie pakt, od razu umrze. Oczywiście wszyscy myślą, że jest zły i takie tam. On po prostu chce wrócić do dziewczyny którą kocha. Musimy obmyślić plan działania. Carlise pragnie zemsty, ale nie wojny. Przynajmniej na razie. Poszłabym z tym do Florence albo Louise, ale jedna gwałtowniejsza od drugiej. Najgorsze jest to, że Carlise będzie chciał wykorzystać zdolności Eloise. Jestem tego pewna. A wtedy może wskrzesić samego Hitlera.
Wren zamyślił się. Przyglądałam się swoim paznokciom z nadzieją, że łowca w końcu przyswoi informacje. Gdy już w końcu zrozumiał, zaczęłam opowiadać mu co wiem.

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia dwa - Louise.

W siedzibie Rady dawno nie było tak cicho i spokojnie. Robert nie pojawił się w pracy od śmierci Gabriela, a jego zastępca nie chciał dokonywać żadnych pochopnych decyzji. Nawet pomimo sytuacji kryzysowej, w jakiej się znaleźliśmy.
-Amy, zwołaj dzisiaj zebranie na piętnastą. Zadzwoń do Instytutu i każ im przygotować zebranie na szesnastą.-poprosiłam sekretarkę Roberta. Ta tylko skinęła głową, rozumiejąc, że nie ma sensu kłócić się ze mną. Jej szef nie miał zamiaru przyjść.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Lynette.
-Louise?-spytała zaskoczona.-W końcu się odzywasz! Jak się czujesz? Tak mi przykro...
-Lyn, proszę, mamy poważniejsze problemy. Mogłabyś przyjechać do siedziby Rady przed piętnastą?
-Tak. Pewnie, przyjadę.-odparła i rozłączyła się. Wybrałam szybko numer Glena, siadając za biurkiem Roberta. Mój wzrok padł na zdjęcia ustawione obok lampy. Mel, Tessa, Ivy, Evan i Gabriel patrzyli na mnie radośni i uśmiechnięci. Wszyscy żywi. Zdjęcie musiało być zrobione kilka lat temu. Wszyscy byli dużo młodsi, a w oczach Evana nie było widać tego błysku, który nie znikał, od kiedy poznał Florence. A przynajmniej tak mi się wydawało.
-Lou? Halo?-głos Szkota dotarł do mnie dopiero po chwili. Szybko się zreflektowałam, odwracając wzrok od zdjęcia.
-Glen, przepraszam, zamyśliłam się. Jak tam u Was?-spytałam.
-Zaraz. Nie odzywasz się przez tydzień i nagle zachowujesz się jakby wszystko było okay? Lou, co się działo?
-Porozmawiamy o tym później, obiecuję. Jak Tony? Znaleźliście księgę?
-Dzwoniłem do ciebie cztery dni temu w związku z tym. Opanowaliśmy jakoś sytuację, a Rose znalazła księgę. Powiedziała, że jeśli nie odezwiesz się jeszcze przez tydzień, to mam lecieć do Liverpoolu, a ona zostanie. Nie za bardzo rozumiem czemu nie mogłaby też wrócić, ale...
-Glen.-przerwałam mu.-Macie kogoś zaufanego w Instytucie w Bergen? Kogoś odpowiedzialnego, kto będzie współpracował z nami i nie wbije nam noża w plecy?
-Jest tu jedna dziewczyna, która cały czas nam pomagała. Clary Samuelsen.
-Świetnie. Jest Rose gdzieś przy tobie?
-Tak. Przełączam na głośnik.-westchnął Glen i na chwile zamilkł.
-Rose. Znajdź jakiegoś swojego zaufanego człowieka, który będzie miał oko na Clary i przekażcie jej, że zostaje szefową Instytutu w Bergen. Potem zgarnijcie kilku łowców i przywieźcie Tony'ego do Liverpoolu.-powiedziałam.
-Glen go przywiezie. Wiesz, że nie mogę się z tobą zobaczyć w Liverpoolu.-przypomniała. Westchnęłam. Musiałam w końcu powiedzieć Florence całą historię, a Rose mi to uświadomiła.
-Po prostu przyjedź. Jakoś to załatwię.-obiecałam.-Musisz przywieźć księgę. Dzwońcie, jak będziecie już w Anglii.
Rozłączyłam się i zerknęłam na zegarek. Do zebrania zostały ponad dwie godziny. Zdążę złapać Florence, odwiedzić Dekkerów i poprawić swój wygląd po tygodniowym siedzeniu w łóżku. To ostatnie założyłam, że zajmie mi najmniej czasu, więc mogłam wykonać je jako pierwsze. Niecałe trzydzieści minut później wyszłam od fryzjera z włosami sięgającymi za ramiona, ale czując się znacznie lepiej. Kilka minut później byłam już u Dekkerów. Zapukałam i otworzyła mi Tessa. Kiedy mnie zobaczyła, wyraz ulgi pojawił się na jej twarzy.
-Louise, dobrze cię widzieć. Evan niedawno wyszedł. Pewnie jest w pracy.
-Przyszłam tu do twoich rodziców. Są w domu?-spytałam, chociaż wiedziałam, że Robert jest w mieszkaniu. Tessa skinęła głową.
-Mama się pakuje. Zabiera Ivy i bliźniaki do Sary. A tata... sama zobaczysz.-westchnęła i wpuściła mnie do środka. Mel faktycznie pakowała ostatnie rzeczy do walizki, ale robiła to bez pośpiechu. Uśmiechnęła się delikatnie na mój widok.
-Louise.-podeszła, aby mnie uściskać. Zauważyłam na jej policzkach ślady łez. Zdziwiłabym się, gdyby ich nie było. Straciła najstarszego syna, musiała zająć się nowo narodzonymi dziećmi i Ivy, a jej mąż nie wykazywał się chęcią pomocy. Objęłam ją delikatnie. Nie bardzo potrafiłam ją pocieszyć. Zerknęłam do kołyski.
-Jak się nazywają?-spytałam, odsuwając się nieco. Dzieci były urocze, ale tylko na dystans.
-Lydia i Grant.-Mel uśmiechnęła się patrząc na bliźniaki. Tess podeszła do nas, odwracając uwagę mamy.
-Co jeszcze musisz spakować?
-Już chyba wszystko zabrałam.-odparła Mel spokojnie.-Ty jesteś spakowana? Sara już pewnie na nas czeka.
-Jestem spakowana i podwiozę cię do Sary i Johna.-odparła Tess, pochylając się nad kołyską Lydii. Mel spojrzała na nią zaskoczona.
-Myślałam, że jedziesz z nami.
-Mamo.-Tess podniosła głowę i pokręciła nią nieznacznie.-Wprowadzam się do Lynette.
Wyszłam z pokoju zanim dyskusja zaczęła się na dobrze. Poszłam do kuchni, gdzie znalazłam Roberta. W takim stanie nigdy go nie widziałam. Zapuchnięte oczy, włosy w nieładzie, koszula zapięta byle jak. Przed nim stała butelka, prawdopodobnie tequila i pół pusta szklanka. Uniosłam kącik ust i usiadłam przed nim, zakładając nogę na nogę.
-Robert.
-Louise Tempest. Przyszłaś się nacieszyć widokiem?-mruknął Robert, unosząc szklankę do ust.
-Nie, chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie sprawia mi przyjemności oglądanie cię w takim stanie. Przyszłam tu, żebyś odwołał urok, jaki rzuciłeś na mnie i na Rose Morgan.
-Tak szybko zapomniałaś o Gabrielu? Ledwo zginął, a ty już szukasz pocieszenia u panny Morgan?
-Uwielbiam to, że potrafisz sobie dorobić własną interpretacje do wszystkiego, ale się mylisz. Rose jest mi potrzebna. Nie wiem, czy słyszałeś będąc nieprzytomny przez zbyt dużą dawkę alkoholu, ale Carlisle wrócił.
-Byłem zbyt zaabsorbowany śmiercią mojego pierworodnego syna, Louise. Która jest twoją winą.-Robert spojrzał mi w oczy. Zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć i ze spokojem odpowiedziałam:
-Możesz zrzucić na mnie wszelkie winy tego świata, Robercie. Znalezienie winnego jednak nic nie zmieni, prawda? Znalezienie winnego nie zniszczy Carlisle'a, ani nie przywróci życia twojemu synowi.
-A twoja Rose to zrobi?-prychnął Robert.
-Pomoże mi przy tym pierwszym na pewno bardziej niż ty.-uniosłam brew.-Przynajmniej tym razem.
-No tak. Poprzednie zabicie Hawthorne'a nam się nie udało.-Robert zaśmiał się sucho i znów uniósł szklankę do ust.
-Najwyraźniej nie. Plan był dobry, tylko nie przemyśleliśmy jednej rzeczy. Zaklęcie rzucone na sztylet musiało być za słabe. Ale znaleźliśmy księgę, Robercie. Zabijemy Carlisle'a raz na zawsze. Pozwól mnie i Rose to załatwić. Zdejmij ten cholerny urok.
-Zdejmę go. Chociaż nadal uważam, że ty i panna Morgan, razem, jesteście zwykłymi kryminalistkami.-mruknął.
-Zmieniłyśmy się.-powiedziałam. Robert prychnął.
-Jeszcze się o tym przekonany. A teraz daj mi dokończyć. Zdejmę urok, ale nie oznacza to, że obietnice, które złożyłaś w tym czasie przestaną obowiązywać. To nie tak działa. Dlatego musisz obiecać, że zabijesz Carlisle'a raz na zawsze. Nasze społeczeństwo nie wytrzyma jeszcze jednej wojny.
-Obiecuję.-powiedziałam cicho i od razu poczułam pieczenie na obojczyku.

Florence siedziała przy stole w naszym domu, przeglądając jakieś zdjęcia na telefonie. Zerknęłam na zegarek. Do spotkania miałam jeszcze trochę czasu.
-Flo.-powiedziałam, aby zwrócić jej uwagę. Moja siostra odwróciła się, żeby na mnie spojrzeć.
-Ścięłaś włosy.-zauważyła. Po jej głosie mogłam stwierdzić, że płakała. Cholera. Może to nie był najlepszy moment na moje zwierzenia.
-Tak, ja... Co się stało?-spytałam, siadając obok niej i ściskając jej dłoń.
-Pokłóciłam się z Evanem. To nic takiego. Co ty tu robisz? Nie powinnaś być w siedzibie Rady?-Flo zmrużyła oczy podejrzliwie.
-Zaraz tam jadę. Muszę z tobą porozmawiać.-wyjaśniłam.-Chciałam ci powiedzieć co właściwie się wydarzyło przez te trzy lata. A konkretnie w czasie pierwszego roku.
-Nie chcę cię zniechęcać, ale w końcu!-moja siostra zaśmiała się lekko, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
-Okay.-wzięłam głęboki wdech. Naprawdę traktowałam to jak tajemnicę, chociaż nie była aż tak poważna jak dziecko Florence. Ale jednak.-Poznałam pewną dziewczynę...-i stchórzyłam.-Która pracowała dla międzynarodowego kartelu narkotykowego i objechałam z nią cały świat, a potem złamałam serce.-wypaliłam. Florence uniosła brew i swoim spojrzeniem dała mi do zrozumienia, że nie wierzy w ani jedno moje słowo.
-Louise, to jest Orange Is The New Black. Oglądałyśmy to razem. Poproszę prawdziwą wersję.
-Ugh. Dobra.-mruknęłam.-Nie wszystko jest kłamstwem.-zaznaczyłam.-Naprawdę poznałam dziewczynę. Rosemarie Morgan. I byłyśmy razem przez pewien czas. Faktycznie trochę podróżowałyśmy, chociaż tylko po Wielkiej Brytanii. I powiedzmy, że nie tylko zwiedzałyśmy zabytki. Zbytnio zaprzyjaźniłyśmy się z czarną magią. Drobną, ale zawsze. Nikomu nie działa się zazwyczaj krzywda, dopóki raz dla jednego człowieka nie pojawiło się realne zagrożenie życia. Instytut się dowiedział. Naszej niedoszłej ofierze wyczyścili pamięć, a ja i Rose wylądowałyśmy przed sądem. Robert przy tym był. I to on miał wyegzekwować na nas wyrok. Nie było tak źle. Dostałyśmy... urok. Jeśli coś obiecałyśmy, nic, może oprócz śmierci, nie mogło nas powstrzymać. A oprócz tego stworzyli jakieś zaklęcie, przez które nie mogłyśmy kontaktować się ze sobą nawzajem na terenie podlegającym Instytutowi. Ale... w Norwegii na nią wpadłam. Znalazła księgę. I teraz tu jedzie, a Robert zgodził się zdjąć z nas obu to zaklęcie, więc... niedługo ją poznasz.-zakończyłam swój monolog, a Flo tylko siedziała z szeroko otwartymi oczami, patrząc na mnie.
-Okay. Okay.-Flo wzięła głęboki oddech.-Nie jest tak źle. Znaczy... zawsze podejrzewałam, że zrobiłaś coś absolutnie szalonego. W końcu musiało ci wystarczyć na całe życie.-zażartowała.
Zaśmiałam się z ulgą i uściskałam siostrę.