Siedziałem w laboratorium i przeglądałem najnowsze wyniki badań NASA, gdy wpadł Louis.-Nie wierze, że do twojego laboratorium, nie można się teleportować! - powiedział oburzony.
-Wyobraź sobie, że trzymam próbówkę z czymś... nie ważne. - mruknąłem znudzony. - Coś się stało?
-Tempest i twój ojciec odsunęli Evana z Rady. Niby zostawili mu Instytut, ale co z tego. Co dwa główne stanowiska w Europie to nie jedno. - mruknął Louis i zaczął przeglądać embriony. - Dziwny jest ten wasz system wartości.
-Usunęli go? - uśmiechnąłem się. - To bardzo dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
-Cieszysz się, że twój brat jest odsunięty? - Louis zmarszczył brwi.
-Wiesz, teraz myślę o wszystkim na trzeźwo. Szczególnie o wybrykach Louise i Roberta. A Evan ma najgorzej, wiesz ja jestem pierworodny. Tess pierwsza córka, Ivy była najmłodsza ale teraz w sumie jest jak Evan, drugie bardziej zapomniane dziecko. To można wykorzystać.
-Gdybym nie wiedział, kim jesteś, pomyślałbym, że robisz to dla podbudowania jego ego czy coś. - zaśmiał się Louis.
-Dobrze wiesz, że robię to tylko dla siebie. - mruknąłem cicho, czując dziwne kłucie w środku. - Mam nowy plan, idziemy.
-Jestem Ci potrzebny? - spytał zdziwiony Louis.
-Nie. - spojrzałem na niego jak na idiotę. - Nie zostawię Cię samego w moim laboratorium.
-Ah, fakt. - Louis pokręcił rozbawiony głową i znikł. Pojawiłem się przed placem zabaw i od razu dostrzegłem Evana, siedzącego z Lolą która opowiadała coś żwawo gestykulując. Mój brat słuchał dziewczynki i co jakiś czas się uśmiechał. Znowu to dziwne uczucie. Zacząłem iść w ich stronę.
-I dlatego, nie powinno karmić się kaczek chlebem, bo zmniejszymy przyrost naturalny w ich środowisku. - zakończyła swój wywód.
Przysiadłem się do nich jak gdyby nigdy nic. Lola wtuliła się od razu w Evana.
-Słyszałem, że odsunięto Cię tymczasowo z Rady. -powiedziałem spokojnie.
-Mam więcej czasu dla rodziny. - powiedział Evan, przytulając Lolę mocniej.
-Dobra, przestań pieprzyć. Przepraszam. - mruknąłem, widząc karcące spojrzenie Loli. - Gadać głupoty. Jesteś wściekły. Znam cię. Nasz ojciec sobie kieruje wszystkim jak mu się podoba. I po za Louise, usuwa każdego kto może mu się sprzeciwić.
-No tak, nasz ojciec uwielbia jak mu poklaskują. - powiedział Evan. - Lola, idź na huśtawkę.
-Oki doki. - powiedziała, zeskakując z ławki. - Adios frajeros.
-Widać, że wdała się we Flo. - zaśmiałem się lekko. - O co chodziło z przyrostem naturalnym kaczek?
-Stwierdziła, że jak mają darmowe jedzenie to się nie rozmnażają. Nie wiem skąd u niej takie przemyślenia. - powiedział, przyglądając się dziewczynce. - A ty masz jakiś dzień dobroci demonów?
-Evan, jesteśmy braćmi. Nie zmieniłem się. Tylko moja tolerancja na Louise się zmniejszyła. - wzruszyłem ramionami. - Ty nie widzisz, co oni robią? Robert powinien odejść.
-Myślisz, że nasz ojciec odda swój stołek? - Evan zaśmiał się gorzko. - On jest w stanie odebrać wszystko, co jest ważne dla Louise, jeśli ta będzie starała się go odsunąć. I mam tu na myśli, pozbycie się Florence. On ma nasze akta. Wzorowy ojciec-prześladowca.
-Nasz matka przez niego cierpi. - powiedziałem, wiedząc, że to go ruszy.
-Więc co masz w planach? - spytał, przypatrując się Loli.
-Pomyśl, kto mógłby zastąpić Roberta. Jest mądra, przejmuje się losem ludzi i stoi z boku wszystkiego.
-Nie sądzę, żeby się zgodziła. - mruknął Evan.
-A ja myślę, że w końcu by się zgodziła. Może wtedy Robert stałby się taki jak kiedyś. Taki jaki był przed Elen. - powiedziałem cicho. - Zajmujesz moje stare biuro, prawda? Coś się w nim zmieniło?
-Wziąłem uporządkowałem teczki, swoje najważniejsze papiery i wstawiłem kanapę ze swojego biura. - wyliczył.
-Nawet nie chce pytać, dlaczego kanapa. - mruknąłem. - W biurku, w ostatniej szufladzie musisz podnieść tą półeczkę. Jest tam ukryta półka, potrzebuje teczki, która się tam znajduję.
-Dobra. - powiedział i wstał. Lola zaraz pojawiła się przy jego boku. - Lola, zostaniesz chwilę z wujkiem Gabrielem. Zajmij się nią Gabe.
Nim zdążyłem zaprotestować, mój brat oddalił się. Całe szczęście, Instytut jest cztery ulice dalej. Spojrzałem na swoją bratanice, która wpatrywała się we mnie zaciekawiona.
-Jesteś głodna? -spytałem.
-Co wy wszyscy z tym pytaniem mnie, czy jestem głodna! Mam prawie cztery lata, mój mózg jest na tyle rozwinięty, że potrafię jasno zakomunikować, że chce jeść, pić czy się załatwić. - powiedziała oburzona.
-To co chcesz robić? - spytałem, przyglądając się Loli. Od razu było widać, że Dekkerka z krwi i kości, wyrażała się nadzwyczaj inteligentnie jak na swój wiek.
-Tam jest galeria. - pokazała palcem na budynek stojący niedaleko. -Pójdziemy kupić sukienki.
-Dobrze. - wywróciłem oczami i wziąłem dziewczynkę na ręce. - Nie sikaj na mnie.
-Poważnie? - spytała wkurzona. - Cztery lata równa się trzymanie swoich potrzeb na wodzy. Jesteś głupi.
-A ty szczera. - powiedziałem, wysyłając Evanowi wiadomość o miejscu naszego pobytu. Gdy weszliśmy do galerii handlowej, dziewczynka od razu wymieniła sklepy które chciała odwiedzić. Poszliśmy do najbliższego z nich. Dziewczynka od razu podbiegła i zaczęła przeglądać sukienki.
-Może być? - spytała pokazując białą sukienkę.
-Będzie się łatwo brudzić. - powiedziałem i podałem jej jasnoróżową sukienkę. - Może być?
-A jaki rozmiar? - spytała. Wywróciłem oczami, skąd u tego dziecka takie pytania.
-Twój. Mam dwie młodsze siostry, potrafię wybierać sukienki.
-Masz trzy młodsze siostry. - poprawiła mnie.
-Zawsze jesteś taka mądra? - spytałem, podając jej kolejną, zieloną sukienkę.
-Zawsze jesteś taki irytujący? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Umiesz zachowywać się jak normalne dziecko? - spytałem, gdy Lola wybierała kolejne sukienki.
-Zachowuje się tak, to ty wujku jesteś nie miły. - odpowiedziała obrażona, podając mi sukienki i ruszając do kasy. Gdy wychodziliśmy ze sklepu, dołączył do nas Evan.
-Twoje dziecko to wcielenie szatana. - powiedziałem, podając mu nowe ubrania Loli.
-Patrzyłeś ostatnio w lustro? - spytał rozbawiony. Uśmiechnąłem się lekko i odebrałem od niego teczkę.
-Dzięki. Jak coś wymyślę, to ci powiem. A teraz idę odpocząć. Poważnie, nigdy nie będę ojcem. - powiedziałem i znikłem, nim Evan zdążył zaprotestować. Pojawiłem się w swoim apartamencie, ciesząc się samotnością. Schowałem teczkę i wziąłem telefon, wybierając numer Mel. Odebrała od razu.
-Gabriel? - spytała cicho.
-Cześć mamo. - westchnąłem, starając się odgonić myśl o moim żałosnym stanie. - Jak się czujesz? Jak bliźniaki?
-Dobrze. - mruknęła. - Bliźniaki też.
-Jak się nazywają? - spytałem, przypominając sobie jak kolejno Evan, Tess i Ivy byli niemowlętami. I jak wspólnie staraliśmy się wybrać imię.
-Grant i Lydia. - powiedziała swobodniejszym tonem. - Coś mi się zdaje, że Lydia wda się w Ciebie i Tess, a Grant w Ivy i Evana.
-Będzie ciekawie. - zaśmiałem się. -Może... może spotkamy się jutro?
-To nie jest najlepszy pomysł Gabrielu. Muszę iść, Grant się obudził. - usłyszałem płacz dziecka, a następnie sygnał przerywanego połączenia. Rzuciłem telefonem o ścianę. Moja matka nie chciała nawet się ze mną spotkać. Evan miał rację, mam jakiś słabszy dzień. Wziąłem zimny prysznic i postanowiłem położyć się spać. Bez problemu zasnąłem, gdy otworzyłem oczy obok mnie spała Louise.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz