sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty czwarty - Louise

Weszłam po cichu do domu, nie odrywając myśli od faktu, że straciłam pół dnia z pamięci. Gdzie wtedy byłam? Co robiłam? Ponieważ obudziłam się w tym samym miejscu, musiałam się teleportować. W telefonie nie miałam żadnych nowych rozmów ani wiadomości.
Weszłam do salonu i zauważyłam tylko kolorową plamę, biegnącą w moją stronę, a potem poczułam drobne ramionka, przytulające moje nogi.
-Cześć, Lols.-mruknęłam i odsunęłam od siebie delikatnie dziewczynkę.
-Cześć. Dostałam dzisiaj nowe sukienki, chcesz zobaczyć?-dziewczynka była wyraźnie podekscytowana. Nie sukienkami. Zawsze była podekscytowana, kiedy miała ze mną porozmawiać i bynajmniej nie dlatego, że byłam dobrym rozmówcą. Lola była bardzo mądra jak na swój wiek. Chciała mnie po prostu do siebie przekonać.
-Jasne.-rozejrzałam się nerwowo po salonu.-Gdzie twoi rodzice?
-Taty jeszcze nie ma, a mama miała ważny telefon i wyszła odebrać.
-I zostawiła cię samą?-spojrzałam na nią przerażona, ale dziewczynka w odpowiedzi posłała mi niezadowolone spojrzenie.
-Mam prawie cztery lata. Nie potrzebuję niani przez cały czas.-stwierdziła, urażona.
-Jasne, przepraszam.-mruknęłam. Nie potrafiłam do końca tego zrozumieć. Myślałam, że dziecko musi być starsze, żeby zostawiać je same.-Chcesz...
-Nie chcę nic do jedzenia.-dziewczynka nawet nie dała mi dokończyć. Uśmiechnęłam się lekko.
-Chciałam spytać, czy chcesz mi pokazać te sukienki, czy nie.-wymigałam się. Lola pokręciła głową, jakby mi nie dowierzała i podeszła do kanapy, gdzie leżały zakupy. Usiadłam na dywanie i pozwoliłam dziewczynce prezentować nowe ubrania.
-Wujek Gabriel mi kupił.-pochwaliła się, przykładając jasnoróżową sukienkę do ciała. Uśmiechnęłam się kpiąco.
-No cóż, wujek Gabriel słynie ze swojego gustu.-stwierdziłam.-Twój tata nie kłócił się, że zapłaci?
-Nie było go tam.-powiedziała Lola, pokazując mi zieloną sukienkę.
-Odważnego masz tatę.-westchnęłam.-Bardzo ładna sukienka, ale nie myślałaś kiedyś nad ubraniem spodni?
-Sukienki są ładniejsze.-Lola była co do tego w stu procentach przekonana.
-Widać wdałaś się w tatę.-uśmiechnęłam się, przypominając sobie tyle sytuacji, w których Evan namawiał Florence do ubrania sukienki.
-Lou!-Flo zamknęła za sobą drzwi do ogrodu i podeszła, żeby mnie uściskać, a potem spojrzała na Lolę.-Pochwaliłaś się sukienkami?
Dziewczynka pokiwała głową z szerokim uśmiechem. Flo kucnęła i pocałowała córeczkę w czoło.
-Zaniesiesz je na górę?-poprosiła, a Lola spojrzała na nas podejrzliwie.
-Musicie porozmawiać.-to nie było pytanie, ale moja siostra skinęła głową. Lola zabrała sukienki i po chwili zniknęła na piętrze.
-Evan już z tobą rozmawiał?-spytałam niepewnie. Florence westchnęła.
-Tak. Ale nie wiem co o tym myśleć, Lou, potrzebuję trochę czasu na zastanowienie.-powiedziała. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
-Dobra, to pierwszą rzecz mamy za sobą. Druga - straciłam znów kilka godzin.
-Co?-Flo zmarszczyła brwi i opadła na kanapę. Usiadłam na fotelu obok i podwinęłam jedną nogę pod siebie.
-Tak jak kiedy wylądowałam w Londynie. Straciłam kilka godzin. Ale tym razem było trochę inaczej. Zostałam w tym samym miejscu i przed utratą świadomości silnie rozbolała mnie głowa. A potem nic. Pustka i budzę się w swoim aucie w tym samym miejscu, kilka godzin później.
-Telefon?
-Nic. Nie wiem czy po prostu nie straciłam przytomności, ale...
-Wiem, my nie tracimy po prostu przytomności.-dokończyła Flo.-Ale to nie może mieć już związku z księgą, prawda? Znaczy... księga jest w Instytucie.
-Tak, zamknięta w sejfie. Nie wiem co to mogło spowodować.-westchnęłam zrezygnowana.
-Proponuje, żebyś się wyspała. Może pojawi ci się jakaś wizja co do tego, co robiłaś?-Flo nie była przekonana do swojego pomysłu, ale obie wiedziałyśmy, że nie było na razie innej możliwości.
Wtedy usłyszałyśmy trzask drzwi i po chwili do salonu wszedł Evan. Od razu padł na kanapę obok swojej narzeczonej.
-Hej, Lou. Hej, kochanie.-cmoknął Florence w policzek.-Lola już śpi?
-Nie!-usłyszeliśmy krzyk z piętra, a następnie tupot małych nóżek, zbiegających po schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem.-Nie śpię. Sen jest dla słabych.-oznajmiła Lola stając przed nami.
-To niedobrze.-Flo zganiła ją wzrokiem.
-Lols, wszyscy idziemy spać. Jeśli zaśniesz jako pierwsza, to zabiorę cię w weekend do parku i udowodnię, że kaczki są kanibalami.-zaproponowałam. Lola popatrzyła na mnie, jakbym obiecała jej gwiazdkę z nieba.
-Już właściwie jestem bardzo zmęczona, dobranoc.-powiedziała z prędkością karabinu maszynowego i popędziła na górę. Spojrzałam na Florence i Evana zadowolona.
-Możecie być dumni, pierwszy raz dogadałam się z waszym dzieckiem.-uśmiechnęłam się szeroko, wstałam i ruszyłam na górę.
-Evan, obawiam się, że Lola zostanie kanibalem.-powiedziała Florence przerażonym głosem, gdy byłam w połowie schodów, a Evan tylko się zaśmiał.
Zamknęłam drzwi od swojej sypialni, poszłam wziąć prysznic, a potem rzuciłam się na łóżko, jakbym wróciła właśnie z dalekiej podróży. Marzyłam tylko o tym, żeby zasnąć, ale nie było to takie proste. Obracałam się z boku na bok, wytężając pamięć. Jedyne, co miałam w głowie, to "obiecuję". Ale Robert zdjął klątwę. Mogłam obiecywać bez konsekwencji.
Ale Robert również powiedział, że obietnice, które złożyłam wcześniej, nadal będą mnie obowiązywać. Czy obiecałam komuś coś, czego nie spełniłam?
Nie licząc Gabriela, oczywiście.-przypomniał mi kpiący głosik w głowie. Jęknęłam. Oczywiście, akurat o tym nie mogłam zapomnieć. Inna sprawa, że nie miałam teraz możliwości wypełnienia obietnicy. Gabe mnie nienawidził. Nie, musiało chodzić o coś innego.
Odwróciłam się na drugi bok, usiłując przypomnieć sobie wszystkie obietnice. Bezskutecznie.
Kiedy w końcu zasnęłam, poczułam ulgę, chociaż krótkotrwałą.
W moim śnie stałam w gabinecie Carlisle'a. Rozejrzałam się. Cedric stał przy drzwiach, a jego ojciec siedział za biurkiem. Obaj patrzyli przed siebie z delikatnymi, zadowolonymi uśmieszkami.
-Obiecałaś, Louise.-Carlisle podniósł nagle głowę i popatrzył na mnie takim wzrokiem, że prawie krzyknęłam.-Obiecałaś i musisz dotrzymać słowa, oboje to wiemy.
Carlisle wstał i podszedł do mnie. Położył rękę na moim policzku, a ja się wzdrygnęłam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa.
Nagle sceneria nieznacznie się zmieniła. Carlisle stał obok mnie, a przed nami, tam gdzie zazwyczaj stało jego biurko leżał stos ciał. Dekkerowie, Lyn i Florence na szczycie.
-Stwierdziłaś, że nie masz nic przeciwko, aby poświęcić rodzinę dla władzy.-powiedział Hawthorne, obejmując mnie.-Proszę bardzo.
Tym razem krzyk wydobył się z mojego gardła. Podniosłam się gwałtownie, budząc się. Starałam się złapać oddech, ale wydawało się to niemożliwe.
Carlisle. Obiecałam, że zostanę z nim do końca. A ten koniec najwyraźniej jeszcze nie nastąpił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz