wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział sto trzydziesty drugi - Louise

Nie chciałam tego robić. Nie lubiłam sprawiać zawodu ludziom, na których mi zależało. Evan był w końcu moim przyjacielem.
Jednak pewnie zapukałam do jego gabinetu. Usłyszałam szybkie proszę i uchyliłam drzwi, aby zobaczyć mojego przyszłego szwagra zapatrzonego w ekran komputera i czytającego coś tak porywającego, że nawet na mnie nie spojrzał. To tylko dowiodło słuszności decyzji, którą podjęliśmy z Robertem.
-Evan, musimy porozmawiać.-powiedziałam, siadając naprzeciw niego. Chłopak w końcu na mnie spojrzał i zmarszczył brwi.
-Brzmi jakbyś chciała ze mną zerwać i nie jestem pewien, czy dobrze to zniosę.-zażartował, ale w jego głosie słychać było zmęczenie. Uśmiechnęłam się.
-Spokojnie, możesz zatrzymać połowę majątku, ale biorę dom i samochód.-Evan też się uśmiechnął, jednak oboje szybko wróciliśmy do powagi.-Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Ja i Robert stwierdziliśmy, że się przepracowujesz.
-Wcale nie.-zaprotestował szybko Evan, a ja tylko wywróciłam oczami.
-Daj mi dokończyć. Przejąłeś wiele obowiązków w Instytucie, zostałeś ojcem trzyletniej dziewczynki, niezależnie od tego jak surrealistycznie to brzmi, a także masz ślub do zaplanowania. To jest dużo pracy. A mimo to aktywnie działasz w Radzie i to cię wykańcza. Nie zabierzemy ci Instytutu ani dziecka, Evan, ale...
-Chcecie mnie zwolnić z Rady.-dokończył. Pokręciłam głową.
-Tymczasowo zastąpić. Jako szef Instytutu będziesz tak czy tak pełnił ważną rolę w Radzie Brytyjskiej, ale nie ma sensu, żebyś występował jako jej przedstawiciel w Radzie Głównej.-wyjaśniłam to jak najspokojniej potrafiłam. Evan pokiwał głową.
-Rozumiem, Louise. Kto mnie zastąpi?
-Jeszcze nie wiem, ale jest kilka... opcji.-tak naprawdę Robert i ja nie mogliśmy się dogadać w tej kwestii. Nie żeby kogoś to dziwiło.
-Jeśli mogę kogoś zarekomendować, to wiesz kogo wybiorę.-Evan uśmiechnął się, a na jego twarzy dało się zauważyć zmęczenie.
-Florence. Wiem.-skinęłam głową i wstałam.-Porozmawiam z nią. A ty chociaż trochę odpocznij, Ev.
-Postaram się.-obiecał. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym wyszłam i ruszyłam na parking. Czekała mnie jeszcze wycieczka do Formby.

Ogród moich rodziców stanowił idealne miejsce do pojawiania się - był osłonięty i przeważnie pusty.
Weszłam do domu po cichu. Nigdzie nie widziałam taty, ale mama nie zauważyła mojej obecności. Uśmiechnęłam się do siebie, obserwując jak kobieta, która mnie wychowała zatraca się w innym świecie. Książka leżała na jej kolanach, nogi miała podwinięte na kanapę, jak zwykle.
-Cześć, mamo.-powiedziałam cicho, a ona drgnęła delikatnie i spojrzała na mnie.
-Louise! Dawno cię tu nie było!-niemalże wykrzyknęła i podeszła mnie uściskać.-Moje maleństwo.-wyszeptała, przytulając mnie.
-Tęskniłam.-powiedziałam cicho w jej włosy.
-Ja też, kochanie. Siadaj i opowiedz mi co teraz ciekawego dzieje się w twoim życiu. Powinnaś się meldować co wieczór, jak w czasie studiów!
Zaśmiałam się i usiadłam na kanapie.
-Mamy kryzys w związku z Carlislem. Wrócił i prawdopodobnie będzie kolejna wojna, a ja, razem z Robertem Dekkerem, przewodniczymy Radzie. Musieliśmy chwilowo odsunąć Evana, bo nie miał już na nic czasu - Instytut i obowiązki, które mu przypadły, opieka nad córką...
-Evan ma córkę?-mama mi przerwała. Skinęłam głową.-Z Florence?
-Tak.
-Naprawdę długo nie rozmawiałyśmy.
-To skomplikowane.-westchnęłam.-Flo urodziła trzy lata temu, ale ukrywała córkę. Dopiero teraz sprawa wyszła na jaw.-wyjaśniłam.
-Brzmi świetnie.-mama uniosła brwi sceptycznie, a ja wywróciłam oczami. Zawsze tak robiła.-Jak Evan przyjął do wiadomości swoje odsunięcie?
-Jak to Evan. Nie był zachwycony, ale nie dał tego po sobie poznać.-westchnęłam.-Czuję się okropnie, że to zrobiliśmy i że musiał to usłyszeć ode mnie. Ale z drugiej strony, zrobiłam to z troski o niego. Ze względu na Lolę i Florence, on praktycznie mieszka z nami, więc widzę, jaki jest zmęczony.
-Skoro sam nie przyszedł do was z tym, to znaczy, że nie był aż taki zmęczony.-zauważyła moja mama. Skrzywiłam się.
-Próbowałam coś zrobić dobrze. Jestem beznadziejna w kontaktach z ludźmi. Florence jest od tego, jej nie da się nie lubić. Luke był taki, zawsze zabawny i otwarty na innych. Ja jestem tą, która stoi w cieniu i myśli, że wie jak zrobić coś dobrze.
-Louise, nie zawsze popieram twoje wybory, jak ten z przystąpieniem do najgorszego współczesnego czarownika, a potem zabicia go...-tym razem to ja uniosłam brwi. Akurat teraz musiałam dostać wykład?-Mniejsza. Chodzi o to, że cię znam, maleńka. Na dłuższą metę, zawsze udaje ci się znaleźć rozwiązanie, wymyślić plan, zakończyć wszystko dobrze. Pamiętasz jaki cytat miałaś nad łóżkiem jak byłaś nastolatką?
-Tak. Wszystko zawsze dobrze się kończy. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to nie koniec. Coś w tym stylu.-westchnęłam.-To było głupie.
-Nie było. Lou, skarbie, musisz w końcu uwierzyć w swoje możliwości. Bo jakimś cudem nadal tego nie zrobiłaś.
Wzruszyłam ramionami.
-Mam powody. Stoję na czele Rady, z którą nie umiem sobie poradzić; u progu wojny, której nie potrafiłam zatrzymać; współpracując z mężczyzną, który mnie nienawidzi za moją przeszłość i patrząc jak moja siostra układa sobie życie, z kimś kogo kocha, czego ja nie jestem w stanie zrobić.
-Louise, wyolbrzymiasz to wszystko. Poradzisz sobie z Radą, nawet jeśli miałabyś użyć nie do końca uczciwych metod, zatrzymasz wojnę, a kiedyś ułożysz sobie życie z kimś kogo kochasz. Będziesz miała dzieci, karierę i szczęśliwe zakończenie.
-Z tymi dziećmi się nie zapędzajmy.-powiedziałam szybko.-To nie byłby najlepszy pomysł,
-A ty dalej swoje? Sądziłam, że siostrzenica zmieni trochę twój punkt widzenia.
-Udowodniła mi tylko, że się nie nadaję do tego.-wzruszyłam ramionami, a mama pokręciła głową z dezaprobatą.
-Już ci mówiłam. Wszystko się zmieni, kiedy już będziesz miała dziecko. Kiedy będziesz je trzymać w ramionach i patrzeć w te cudowne, wielkie oczy, poczujesz, że jednak budzą się w tobie odruchy i instynkty, o których istnieniu nie miałaś pojęcia. Uczucia, które będą cię przepełniać. Coś jak demony, ale pozytywne.-mama zawsze mówiła o tym z taką pasją, że naprawdę miałam wrażenie, że tak będzie. Ale rzeczywistość wygrywała.
-Demony to będą leżeć w kołysce obok i budzić mnie o trzeciej nad ranem.-mruknęłam, ale ona tylko się zaśmiała. Wtedy mój telefon wydał dźwięk powiadamiający mnie o nowym mailu. Przeczytałam jego treść i spojrzałam na mamę przepraszająco.
-Muszę iść, przepraszam.-zerwałam się. Mama też wstała.
-Musisz częściej przychodzić.-przytuliła mnie. Pokiwałam głową.
-Obiecuję.-powiedziałam, pierwszy raz od dawna nie czując pieczenia na obojczyku.

Minęłam znak oznajmujący, że wyjechałam z Formby i poczułam silne ukłucie w głowie. Zatrzymałam samochód na poboczu, czując, że zaraz nie wytrzymam z bólu. W myślach miałam tylko słowo "Obiecuję", ale nie miałam pojęcia dlaczego. I nie była w stanie się nad tym zastanowić. Oparłam głowę o kierownicę, zaciskając zęby. Cholera, bolało.
I nagle ból się skończył. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w tym samym miejscu, ale... coś było nie tak. Światło było inne. Zerknęłam na zegarek.
-Cholera jasna!-uderzyłam rękami o kierownicę i oparłam głowę o zagłówek. Znowu. Straciłam pół dnia ze swojego życia. Uruchomiłam auto i ruszyłam szybko przed siebie. Tak jakbym mogła uciec od tej czarnej dziury jaką miałam w głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz