Louise weszła do gabinetu wyraźnie wkurzona. Znałam ją zbyt długo, by teraz mogła mnie zbyć czymkolwiek, więc posłałam jej tylko pytające spojrzenie. Musiała coś powiedzieć.
-Gabriel.-mruknęła tylko pod nosem, siadając za swoim biurkiem. Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Gabriel? Co martwy chłopak mógł zrobić, że tak ją to zirytowało?
-Co?-spytałam, nie wiedząc, co innego powiedzieć.
-Żyje.-zerknęła na mnie, żeby sprawdzić jak zareaguję. Nie mogła przecież nic powiedzieć zanim nie uzyskała odpowiedniego efektu u swojego słuchacza. Kiedy zobaczyła, że dziwię się jeszcze bardziej, dokończyła.-Okazało się, że został demonem. I skończonym kretynem jednocześnie. To chyba idzie w pakiecie. Jego przeklęty przewodnik jest dokładnie tak samo irytujący jak on. Cholera, prawie się cieszyłam, że jednak żyje!
-Demonem? Brzmi zachęcająco.-westchnęłam cicho. Ciężko mi było sobie wyobrazić Gabriela, którego wyciągałam z luksusowego ośrodka, w którym zamknął go ojciec, kiedy jest demonem i skończonym kretynem jednocześnie.
-Prawda?-Louise westchnęła i schowała twarz w dłoniach z wyczerpania. Trwało to jednak jedynie chwilę. Zaraz się wyprostowała i spojrzała na mnie pełnym profesjonalizmu wzrokiem.-Masz coś nowego?
-Nie za bardzo. Żadnych nowych wieści o działalności Hawthorne'ów. W starych dokumentach ciężko jest znaleźć wskazówki. Co najwyżej adresy domów sprzed ponad dwudziestu lat. Z nowszych rzeczy tylko listy pracowników i ich zadania. Wszystko uporządkowane, jakby miał pewność, że wygra wojnę i będzie potrzebował spisu ludzi, którzy odwalali za niego brudną robotę, żeby ponownie ich wykorzystać.-wyjaśniłam. Louise otwierała usta, żeby mi odpowiedzieć, ale przerwało jej pukanie. Do gabinetu weszła blondwłosa dziewczyna, patrząc na Louise z szacunkiem i wyższością jednocześnie. Nie sądziłam, że ktoś jest w stanie to zrobić, ale Panna Paradoks najwyraźniej miała to opanowane do perfekcji. Lou posłała jej pytające spojrzenie, unosząc brew.
-Mademoiselle Tempest.-skinęła głową. Jej francuski akcent był bardzo wyraźny. Dziewczyna zerknęła na mnie, ale nic nie powiedziała i jej wzrok znów skierował się na moją przyjaciółkę.-Adrienne Leclaire prosi o spotkanie z panią, jak najszybciej.
-Sala konferencyjna numer 4 powinna być otwarta. Zaraz tam przyjdziemy.-odparła Louise, lustrując blondynkę wzrokiem. Francuska jedynie skinęła głową i wyszła.
-Kim jest ta Leclaire?-spytałam, gdy tylko drzwi się zamknęły.
-Jedna z przedstawicielek Francji z Radzie. Nie wiem po co chce się spotkać, ale nie sądzę, że chodzi o coś dobrego.-Louise wyciągnęła telefon i wybrała szybko jakiś numer.-Robert? Mam nadzieję, że jesteś trzeźwy, dobrze ubrany i w okolicach siedziby Rady. Leclaire chce się spotkać.-chwilę czekała na odpowiedź.-Świetnie, pójdę z nią porozmawiać. Sala konferencyjna numer 4, zabieram ze sobą Lynette.-znowu chwila przerwy.-Nie, nie jest w Radzie, ale zna się na Francuzkach, więc możemy jej zaufać. Pospiesz się.
Louise się rozłączyła, a ja spojrzałam na nią krzywo.
-Chodzę z jego córką, mogłaś nie mówić mu o Francuzkach.
-Może nie załapał o co chodzi.-Lou posłała mi anielskie spojrzenie.-Gotowa?
-Nie wiem na co, więc nie.-przyznałam, ale moja przyjaciółka tylko się uśmiechnęła i ruszyła do sali konferencyjnej.
Blondynka siedziała wiernie przy ciemnoskórej kobiecie, która zajęła miejsce przy końcu stołu. Gdy Louise weszła, blondi szybko wstała i wyprostowała się. Zastanawiałam się czy zawsze wygląda jakby połknęła kij, ale miałam nadzieję, że nie będzie mi dane oglądać jej zbyt często. Ciemnoskóra pozostała na swoim miejscu, patrząc na nas z wyraźną wyższością. Lou podeszła do niej, aby uścisnąć jej rękę.
-Adrienne. Wybacz, że musiałaś czekać. Miałam do wykonania jeden telefon.-wyższość, z jaką zaprezentowała się Louise zaskoczyła nawet mnie. Nigdy jej takiej nie widziałam.-Poznaj moją przyjaciółkę i doradczynię, Lynette Martin. Lyn, to jest Adrianne Leclaire.
Uśmiechnęłam się, starając się być jak najbardziej swobodna. Adrianne uścisnęła delikatnie moją dłoń.
-Bonjour, Louise. Moją asystentkę już znacie - Margo Delafosse.-Blondynka skinęła głową jak robot, ale Adrienne zdawała się nie zauważać, że jej towarzyszka jest dziwna.
-Tak, poznałyśmy ją.-Louise odsunęła krzesło i usiadła w taki sposób, żeby móc spokojnie spojrzeć Adrienne w oczy.-Chciałaś porozmawiać.
-Tak, chciałam. To nie będzie trwać długo, nie chcę wykorzystywać twojego cennego czasu.-w głosie Leclaire słychać było nutkę ironii, ale Louise to zignorowała.-Na mnie spadł przykry obowiązek poinformowania cię, że Francja wycofuje się z Rady. Nie będziemy ponosić ofiar w waszych wojnach. Brytyjczycy zawsze wolą poświęcać inne narody, ale zdecydowaliśmy, że tym razem tak nie będzie. Z całą moją sympatią do ciebie, Louise, ma chère, nie poświęcę moich przyjaciół dla twoich.
-Nikt nie prosi cię o poświęcenie. Prosimy jedynie o waszą przyjaźń, współpracę wśród nadnaturalnych stworzeń. Obawiam się, że jeśli Francja nas opuści, zarówno moi, jak i twoi przyjaciele zginą. Nie chcemy dopuścić do wojny, Adrienne. A wy możecie nam pomóc.-Louise nie dała się wyprowadzić z równowagi.
-Ostatnio też chciałaś coś załatwić po swojemu, Louise. Wprawdzie wasz plan był dobry, ale Carlisle nie został ostatecznie pokonany, a jego synowie uciekli. Teraz nie masz nawet planu.
-Adrienne, prosimy, wstrzymajcie się z decyzją o odejściu.-wtrąciłam się.-Obie strony tylko stracą na waszym odejściu.
Adrianne wstała. Louise i ja uczyniłyśmy to samo. Kobieta zacisnęła usta w cienką linię.
-Porozmawiam z moimi kolegami. Jednak nie będziemy się wstrzymywać w nieskończoność. Decyzja jest już właściwie podjęta i nie wiem co możecie zrobić, aby ją zmienić.-oznajmiła, po czym spojrzała na Margo.-Zadzwoń do Theo i powiedz, żeby przyszedł do siedziby Rady. Może powiadomić resztę.
Kobiety wyszły. Louise opadła na krzesło. Chwilę później na salę wszedł Robert.
-Chciała wycofać się z Rady?-spytał, a Lou potwierdziła skinieniem głowy.-Tak myślałem.
-Wstrzymali się z oficjalną decyzją.-mruknęła Lou.-Musimy ich przekonać, żeby zostali. Poproszę Rose, żeby sprawdziła co można zrobić. Teoretycznie nie mogą wycofać się bez zgody całej Rady...
-Ale Rada może się zgodzić.-dokończyłam.
W mieszkaniu było cicho. Normalnie by mnie to nie zdziwiło, ale od kiedy Tess u mnie pomieszkiwała, spodziewałam się większej ilości dźwięków. Moja dziewczyna leżała jednak na kanapie, wpatrując się w sufit obojętnym wzrokiem.
-Co się stało?-spytałam zaniepokojona. Pierwszą odpowiedzią był jedynie głośne westchnienie.
-Moja mama nadal nie odbiera telefonu.
-Bo dowiedziała się, że jesteś ze mną?-podeszłam do kanapy i usiadłam na dywanie obok.
-Daj spokój. Nie, z tym nie ma problemu. Chodzi o to, że sądziła, że pojadę z nią do Sary. Nie spodobało jej się, że wprowadziłam się do ciebie.-mruknęła.
-Tessy, przejdzie jej. To trochę jakbyś wyjechała na studia i powiedziała jej w dniu wyjazdu. Nie było jej łatwo się z tobą rozstać.-marnie wychodziło mi pocieszanie. Pocałowałam ją szybko w usta i wstałam.-Zadzwoń do Sary, żeby się spytać o nią. Sara na pewno jej przekaże, że dzwoniłaś i się martwiłaś, więc przejdzie jej szybciej. A potem widzę cię w kuchni, bo nie zamierzam robić dzisiaj obiadu sama.
Tess uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła telefon, żeby zadzwonić, a ja poszłam do kuchni, by przygotować wszystko do obiadu. Nie minęły dwie minuty, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam, marszcząc brwi. Wren?
-Tak?-spytałam ostrożnie.
-Hej, siostrzyczko. Jesteś bardzo zajęta?
-Umiarkowanie. Jestem w trakcie robienia obiadu. Zależy o co chodzi.-znając mojego brata, mogło chodzić o wszystko.
-Po prostu chciałem się z tobą spotkać.-mogłam się założyć, że wywrócił oczami. Westchnęłam.
-Zrobię dla trzech osób.-uśmiechnęłam się pod nosem.
-Zaraz będę.-zaśmiał się Wren i rozłączył. Pokręciłam głową rozbawiona, wracając do przygotowywania obiadu. Nawet nie zauważyłam, kiedy do kuchni weszła Tessa, więc podskoczyłam, słysząc jej głos.
-Kto dzwonił?
-Tess, nie strasz mnie tak!-zaśmiałam się i złapałam ją za rękę, żeby przyciągnąć ją bliżej siebie.-Wren, wpadnie na obiad.
-To na pewno dobry pomysł, żebym tu była w tym czasie?-dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie niepewnie.
-Nie opowiadaj głupstw. To teraz jest również twój dom i nie będziesz uciekała tylko dlatego, że przychodzi mój brat.-zapewniłam ją i spojrzałam na nią ostrożnie.-Rozmawiałaś może ostatnio z Evanem?
-Jeśli chodzi ci o nie-tak-cudowne zmartwychwstanie Gabriela, to tak. I wcale mnie to nie zdziwiło. Każdy wraca. Louise, Carlisle, byli faceci Florence i Lou... Czemu by nie mój brat?-Tess wzruszyła ramionami.-Skoro Wren przychodzi, miałabyś coś przeciwko, gdybym zaprosiła Rowan?
-Jasne, że nie.-odparłam zszokowana. Ostatnio podejście Tess do życia było dość dziwne, ale nie zamierzałam tego kwestionować. Chciała się spotkać z ważną dla niej osobą i chciała, żebym ja ją poznała. To coś znaczyło.
Tessa zrobiła krok w stronę wyjścia z kuchni, żeby móc spokojnie porozmawiać z Rowan, ale szybko złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam ją, obejmując ją w pasie. Tess najpierw była lekko zaskoczona, ale odwzajemniła pocałunek. Kiedy się od siebie oderwałyśmy, spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem.
-Co się stało?
-Nic. Po prostu cię kocham.-wyznałam i cmoknęłam ją szybko w usta.-Idź zaprosić Rowan.
Tessa pokręciła głową z radosnym uśmiechem i wyszła z kuchni,
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Tessa krzyknęła z salonu, że pójdzie otworzyć, ale chwilę później mnie zawołała. Odstawiłam wszystko i wyszłam do przedpokoju i stanęłam jak wryta.
-Lynette.-kobieta stojąca w drzwiach uśmiechnęła się do mnie, tak samo jak stojący za nią mężczyzna.-Nie zaprosisz rodziców do środka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz