sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział sto dwadzieścia dwa - Louise.

W siedzibie Rady dawno nie było tak cicho i spokojnie. Robert nie pojawił się w pracy od śmierci Gabriela, a jego zastępca nie chciał dokonywać żadnych pochopnych decyzji. Nawet pomimo sytuacji kryzysowej, w jakiej się znaleźliśmy.
-Amy, zwołaj dzisiaj zebranie na piętnastą. Zadzwoń do Instytutu i każ im przygotować zebranie na szesnastą.-poprosiłam sekretarkę Roberta. Ta tylko skinęła głową, rozumiejąc, że nie ma sensu kłócić się ze mną. Jej szef nie miał zamiaru przyjść.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Lynette.
-Louise?-spytała zaskoczona.-W końcu się odzywasz! Jak się czujesz? Tak mi przykro...
-Lyn, proszę, mamy poważniejsze problemy. Mogłabyś przyjechać do siedziby Rady przed piętnastą?
-Tak. Pewnie, przyjadę.-odparła i rozłączyła się. Wybrałam szybko numer Glena, siadając za biurkiem Roberta. Mój wzrok padł na zdjęcia ustawione obok lampy. Mel, Tessa, Ivy, Evan i Gabriel patrzyli na mnie radośni i uśmiechnięci. Wszyscy żywi. Zdjęcie musiało być zrobione kilka lat temu. Wszyscy byli dużo młodsi, a w oczach Evana nie było widać tego błysku, który nie znikał, od kiedy poznał Florence. A przynajmniej tak mi się wydawało.
-Lou? Halo?-głos Szkota dotarł do mnie dopiero po chwili. Szybko się zreflektowałam, odwracając wzrok od zdjęcia.
-Glen, przepraszam, zamyśliłam się. Jak tam u Was?-spytałam.
-Zaraz. Nie odzywasz się przez tydzień i nagle zachowujesz się jakby wszystko było okay? Lou, co się działo?
-Porozmawiamy o tym później, obiecuję. Jak Tony? Znaleźliście księgę?
-Dzwoniłem do ciebie cztery dni temu w związku z tym. Opanowaliśmy jakoś sytuację, a Rose znalazła księgę. Powiedziała, że jeśli nie odezwiesz się jeszcze przez tydzień, to mam lecieć do Liverpoolu, a ona zostanie. Nie za bardzo rozumiem czemu nie mogłaby też wrócić, ale...
-Glen.-przerwałam mu.-Macie kogoś zaufanego w Instytucie w Bergen? Kogoś odpowiedzialnego, kto będzie współpracował z nami i nie wbije nam noża w plecy?
-Jest tu jedna dziewczyna, która cały czas nam pomagała. Clary Samuelsen.
-Świetnie. Jest Rose gdzieś przy tobie?
-Tak. Przełączam na głośnik.-westchnął Glen i na chwile zamilkł.
-Rose. Znajdź jakiegoś swojego zaufanego człowieka, który będzie miał oko na Clary i przekażcie jej, że zostaje szefową Instytutu w Bergen. Potem zgarnijcie kilku łowców i przywieźcie Tony'ego do Liverpoolu.-powiedziałam.
-Glen go przywiezie. Wiesz, że nie mogę się z tobą zobaczyć w Liverpoolu.-przypomniała. Westchnęłam. Musiałam w końcu powiedzieć Florence całą historię, a Rose mi to uświadomiła.
-Po prostu przyjedź. Jakoś to załatwię.-obiecałam.-Musisz przywieźć księgę. Dzwońcie, jak będziecie już w Anglii.
Rozłączyłam się i zerknęłam na zegarek. Do zebrania zostały ponad dwie godziny. Zdążę złapać Florence, odwiedzić Dekkerów i poprawić swój wygląd po tygodniowym siedzeniu w łóżku. To ostatnie założyłam, że zajmie mi najmniej czasu, więc mogłam wykonać je jako pierwsze. Niecałe trzydzieści minut później wyszłam od fryzjera z włosami sięgającymi za ramiona, ale czując się znacznie lepiej. Kilka minut później byłam już u Dekkerów. Zapukałam i otworzyła mi Tessa. Kiedy mnie zobaczyła, wyraz ulgi pojawił się na jej twarzy.
-Louise, dobrze cię widzieć. Evan niedawno wyszedł. Pewnie jest w pracy.
-Przyszłam tu do twoich rodziców. Są w domu?-spytałam, chociaż wiedziałam, że Robert jest w mieszkaniu. Tessa skinęła głową.
-Mama się pakuje. Zabiera Ivy i bliźniaki do Sary. A tata... sama zobaczysz.-westchnęła i wpuściła mnie do środka. Mel faktycznie pakowała ostatnie rzeczy do walizki, ale robiła to bez pośpiechu. Uśmiechnęła się delikatnie na mój widok.
-Louise.-podeszła, aby mnie uściskać. Zauważyłam na jej policzkach ślady łez. Zdziwiłabym się, gdyby ich nie było. Straciła najstarszego syna, musiała zająć się nowo narodzonymi dziećmi i Ivy, a jej mąż nie wykazywał się chęcią pomocy. Objęłam ją delikatnie. Nie bardzo potrafiłam ją pocieszyć. Zerknęłam do kołyski.
-Jak się nazywają?-spytałam, odsuwając się nieco. Dzieci były urocze, ale tylko na dystans.
-Lydia i Grant.-Mel uśmiechnęła się patrząc na bliźniaki. Tess podeszła do nas, odwracając uwagę mamy.
-Co jeszcze musisz spakować?
-Już chyba wszystko zabrałam.-odparła Mel spokojnie.-Ty jesteś spakowana? Sara już pewnie na nas czeka.
-Jestem spakowana i podwiozę cię do Sary i Johna.-odparła Tess, pochylając się nad kołyską Lydii. Mel spojrzała na nią zaskoczona.
-Myślałam, że jedziesz z nami.
-Mamo.-Tess podniosła głowę i pokręciła nią nieznacznie.-Wprowadzam się do Lynette.
Wyszłam z pokoju zanim dyskusja zaczęła się na dobrze. Poszłam do kuchni, gdzie znalazłam Roberta. W takim stanie nigdy go nie widziałam. Zapuchnięte oczy, włosy w nieładzie, koszula zapięta byle jak. Przed nim stała butelka, prawdopodobnie tequila i pół pusta szklanka. Uniosłam kącik ust i usiadłam przed nim, zakładając nogę na nogę.
-Robert.
-Louise Tempest. Przyszłaś się nacieszyć widokiem?-mruknął Robert, unosząc szklankę do ust.
-Nie, chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie sprawia mi przyjemności oglądanie cię w takim stanie. Przyszłam tu, żebyś odwołał urok, jaki rzuciłeś na mnie i na Rose Morgan.
-Tak szybko zapomniałaś o Gabrielu? Ledwo zginął, a ty już szukasz pocieszenia u panny Morgan?
-Uwielbiam to, że potrafisz sobie dorobić własną interpretacje do wszystkiego, ale się mylisz. Rose jest mi potrzebna. Nie wiem, czy słyszałeś będąc nieprzytomny przez zbyt dużą dawkę alkoholu, ale Carlisle wrócił.
-Byłem zbyt zaabsorbowany śmiercią mojego pierworodnego syna, Louise. Która jest twoją winą.-Robert spojrzał mi w oczy. Zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć i ze spokojem odpowiedziałam:
-Możesz zrzucić na mnie wszelkie winy tego świata, Robercie. Znalezienie winnego jednak nic nie zmieni, prawda? Znalezienie winnego nie zniszczy Carlisle'a, ani nie przywróci życia twojemu synowi.
-A twoja Rose to zrobi?-prychnął Robert.
-Pomoże mi przy tym pierwszym na pewno bardziej niż ty.-uniosłam brew.-Przynajmniej tym razem.
-No tak. Poprzednie zabicie Hawthorne'a nam się nie udało.-Robert zaśmiał się sucho i znów uniósł szklankę do ust.
-Najwyraźniej nie. Plan był dobry, tylko nie przemyśleliśmy jednej rzeczy. Zaklęcie rzucone na sztylet musiało być za słabe. Ale znaleźliśmy księgę, Robercie. Zabijemy Carlisle'a raz na zawsze. Pozwól mnie i Rose to załatwić. Zdejmij ten cholerny urok.
-Zdejmę go. Chociaż nadal uważam, że ty i panna Morgan, razem, jesteście zwykłymi kryminalistkami.-mruknął.
-Zmieniłyśmy się.-powiedziałam. Robert prychnął.
-Jeszcze się o tym przekonany. A teraz daj mi dokończyć. Zdejmę urok, ale nie oznacza to, że obietnice, które złożyłaś w tym czasie przestaną obowiązywać. To nie tak działa. Dlatego musisz obiecać, że zabijesz Carlisle'a raz na zawsze. Nasze społeczeństwo nie wytrzyma jeszcze jednej wojny.
-Obiecuję.-powiedziałam cicho i od razu poczułam pieczenie na obojczyku.

Florence siedziała przy stole w naszym domu, przeglądając jakieś zdjęcia na telefonie. Zerknęłam na zegarek. Do spotkania miałam jeszcze trochę czasu.
-Flo.-powiedziałam, aby zwrócić jej uwagę. Moja siostra odwróciła się, żeby na mnie spojrzeć.
-Ścięłaś włosy.-zauważyła. Po jej głosie mogłam stwierdzić, że płakała. Cholera. Może to nie był najlepszy moment na moje zwierzenia.
-Tak, ja... Co się stało?-spytałam, siadając obok niej i ściskając jej dłoń.
-Pokłóciłam się z Evanem. To nic takiego. Co ty tu robisz? Nie powinnaś być w siedzibie Rady?-Flo zmrużyła oczy podejrzliwie.
-Zaraz tam jadę. Muszę z tobą porozmawiać.-wyjaśniłam.-Chciałam ci powiedzieć co właściwie się wydarzyło przez te trzy lata. A konkretnie w czasie pierwszego roku.
-Nie chcę cię zniechęcać, ale w końcu!-moja siostra zaśmiała się lekko, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
-Okay.-wzięłam głęboki wdech. Naprawdę traktowałam to jak tajemnicę, chociaż nie była aż tak poważna jak dziecko Florence. Ale jednak.-Poznałam pewną dziewczynę...-i stchórzyłam.-Która pracowała dla międzynarodowego kartelu narkotykowego i objechałam z nią cały świat, a potem złamałam serce.-wypaliłam. Florence uniosła brew i swoim spojrzeniem dała mi do zrozumienia, że nie wierzy w ani jedno moje słowo.
-Louise, to jest Orange Is The New Black. Oglądałyśmy to razem. Poproszę prawdziwą wersję.
-Ugh. Dobra.-mruknęłam.-Nie wszystko jest kłamstwem.-zaznaczyłam.-Naprawdę poznałam dziewczynę. Rosemarie Morgan. I byłyśmy razem przez pewien czas. Faktycznie trochę podróżowałyśmy, chociaż tylko po Wielkiej Brytanii. I powiedzmy, że nie tylko zwiedzałyśmy zabytki. Zbytnio zaprzyjaźniłyśmy się z czarną magią. Drobną, ale zawsze. Nikomu nie działa się zazwyczaj krzywda, dopóki raz dla jednego człowieka nie pojawiło się realne zagrożenie życia. Instytut się dowiedział. Naszej niedoszłej ofierze wyczyścili pamięć, a ja i Rose wylądowałyśmy przed sądem. Robert przy tym był. I to on miał wyegzekwować na nas wyrok. Nie było tak źle. Dostałyśmy... urok. Jeśli coś obiecałyśmy, nic, może oprócz śmierci, nie mogło nas powstrzymać. A oprócz tego stworzyli jakieś zaklęcie, przez które nie mogłyśmy kontaktować się ze sobą nawzajem na terenie podlegającym Instytutowi. Ale... w Norwegii na nią wpadłam. Znalazła księgę. I teraz tu jedzie, a Robert zgodził się zdjąć z nas obu to zaklęcie, więc... niedługo ją poznasz.-zakończyłam swój monolog, a Flo tylko siedziała z szeroko otwartymi oczami, patrząc na mnie.
-Okay. Okay.-Flo wzięła głęboki oddech.-Nie jest tak źle. Znaczy... zawsze podejrzewałam, że zrobiłaś coś absolutnie szalonego. W końcu musiało ci wystarczyć na całe życie.-zażartowała.
Zaśmiałam się z ulgą i uściskałam siostrę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz