czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział LXIV - Louise

Dom, w którym teoretycznie mieszkałam był rozświetlony i słychać w nim było głośną muzykę. Spojrzałam jeszcze raz na swoje odbicie w lusterku. Nadal nie poznawałam samej siebie, ale podobało mi się to. Łatwiej mi będzie ochronić własną skórę. Ludzie Aarona na pewno gdzieś się tu kręcili. No i Gabriel nie mógł mnie rozpoznać.
Weszłam do domu, rozglądając się dookoła. Zniszczenia nie były zbyt wielkie. Chociaż poręcz na piętro wyglądała, jakby ktoś próbował naostrzyć o nią nóż. 
Próbowałam dostrzec w tłumie siostrę, która niewątpliwie była z Gabrielem. Nie musiałam jednak się wysilać. Flo podeszła do mnie, jeszcze zanim ogarnęłam wzrokiem całą salę.
-Cześć, jestem Florence. Jestem gospodarzem imprezy. Założyłam się z moim przyjacielem, że cię wyrwę, więc udawaj że...-urwała. A ja dobrze wiedziałam dlaczego - przez oczy. Nie straciłam panowania nad sobą i nie odwróciłam spojrzenia. W tym czasie podszedł do nas Gabriel. 
-Przegrałaś na samym starcie!-zaśmiał się.-Jestem Gabriel.
Żadna z nas nawet na niego nie spojrzała. Chłopak zmarszczył brwi spoglądając to na mnie, to na moją siostrę. 
-Już wolę biegać w bieliźnie.-rzuciła Flo i odeszła od nas. Nie wydała mnie przed Gabrielem, ale wyraźnie widziałam, że nie jest zadowolona z tego, że przebywam w naszym domu.
-Lovi.-przestawiłam się i posłałam mu chłodne spojrzenie. Nawet nie uścisnęłam mu ręki, jedynie pozostawiłam go przed wejściem, zdumionego. Chyba nie sądził, że jakaś dziewczyna może nie być w nim zakochana od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałam się, ile zajmie mu rozszyfrowanie mojego imienia. "Lovisa". Pogratulowałam sobie w głowie własnego żartu. Norweski odpowiednik imienia "Louise" wydał mi się jak najbardziej adekwatny do mojego teraźniejszego wyglądu. 
Weszłam do łazienki. Delikatna blondynka o skandynawskiej urodzie spojrzała na mnie oczami morderczej Angielki z Formby. Oczy są zwierciadłami duszy. Dlatego było niemal niemożliwe, aby je zmienić. Dopiero teraz do mnie dotarło, że gdy Maud panowała nad moim ciałem, moje tęczówki były o kilka tonów ciemniejsze. Było to niezauważalne przy odpowiednim świetle. Odetchnęłam głęboko. Evan powinien tu za niedługo być, o ile Carlisle przekazał mu moją wiadomość. Miałam nadzieję, że cała akcja będzie warta zachodu. 
Wyciągnęłam telefon z torebki w momencie, w którym przyszedł do mnie sms od jednego z ludzi Carlisle'a. Napisał, że trafili na czterech ludzi Aarona i wyeliminowali trzech, a jednego zabrali na przesłuchanie. Odpisałam mu, że mają nie tracić czujności. A potem zauważyłam smsa od Flo. "Nie wiem co tu robisz, ale do twarzy ci w blondzie. Zwłaszcza, gdy to nie jest twoja twarz." Uśmiechnęłam się i schowałam telefon. Potem tylko założyłam soczewki i wyszłam z łazienki. Wzięłam sobie drinka i zaczęłam kręcić się między ludźmi, wypatrując Evana.
-Hej.-Gabriel złapał mnie za ramię i uśmiechnął się do mnie szeroko.-Szybko zniknęłaś. 
-Musiałam iść do łazienki.-mruknęłam, krzywiąc się i patrząc na niego chłodno.
-Oh, wszystko jasne.-na chwilę Gabriel zamilkł, jakby szukał tematu do rozmowy.-Hmm... od czego skrótem jest Lovi?
Nagle ogarnęła mnie złość. Poczułam się zazdrosna o Lovisę, chociaż była ona mną. Ale Gabriel o tym nie wiedział, a i tak starał się ją poderwać. 
-Niesamowicie cię to interesuje, prawda?-warknęłam.-Wybacz, ale jakoś nie mam nastroju, żeby rozmawiać z kimkolwiek. 
Zostawiłam go samego. Po raz drugi dzisiejszego wieczoru. Serce mi pękało, na myśl o tym, jak zostawiam go za sobą, chociaż miałam ochotę wtulić się w niego i zapomnieć o całym świecie. Wypiłam jednego drinka i zdecydowanie tyle mi na ten wieczór wystarczyło. Zauważyłam w tłumie Evana i wyciągnęłam telefon, żeby napisać do niego smsa. I w tym momencie aparat wypadł mi z ręki, a ja poczułam, że słabnę. Cholera. Nie miałam już zupełnie siły, żeby utrzymać zaklęcie zmiany wyglądu. Podniosłam komórkę i wybiegłam z domu, przez namiot, resztkami siły utrzymując zaklęcie. Wyszłam na świeże powietrze, a tam napisałam szybko smsa do Evana o tym, co się dokładnie dzieje. A potem poczułam ból, rozrywający mnie od środka i straciłam przytomność.

Kiedy się obudziłam, pierwszym, co zobaczyłam były szarozielone oczy Gabriela. Podniosłam ręce i zobaczyłam, że nie są już blade, jakie miała Lovisa. Należały do mnie. Do Louise Tempest. Westchnęłam głęboko. Nie wiedziałam, czy z ulgi, czy z przerażenia i wstydu przed Gabrielem.
-Jesteś tak zdesperowana, żeby się ze mną przespać, że musisz zmieniać postać?-Gabe zacmokał.-Kochanie, wystarczyło poprosić.
-Rozgryzłeś mnie. Traktowałam cię tak chłodno cały wieczór tylko po to, żeby zaciągnąć cię do łóżka.-podniosłam się delikatnie.-Jakby to wymagało ode mnie jakiegokolwiek wysiłku.
-Mogłem wcale się tak łatwo nie dać.-odbił piłeczkę, ale ja spojrzałam na niego rozbawiona.
-Oh, doprawdy?-rzuciłam.-Sam przed chwilą stwierdziłeś, że wystarczyło poprosić.
-Dobrze, złapałaś mnie. Sam najchętniej w tej chwili wziąłbym cię na ręce i zaniósł do sypialni. Zadowolona?-powiedział tonem pełnym udawanych pretensji. Gabe wyglądał jak obrażone dziecko, a ja się zaśmiałam, widząc jego minę.
-Jak nigdy w życiu.-po chwili spoważniałam.-Jak mnie znalazłeś?
-Przechodziłem obok i zauważyłem, że leżysz na ziemi, a twoje włosy dziwacznie zmieniają kolor. Wierz lub nie, ale to wydało mi się podejrzane.
-Czyli śledziłeś Lov... mnie?-uniosłam brwi, patrząc na niego wyczekująco, a on tylko wzruszył ramionami.
-Od kiedy cię poznałem, nie czułem takiego przyciągania do żadnej dziewczyny. A po tym, jak rano dałaś mi kosza...-popatrzył na mnie wzrokiem zbitego psa i nie musiał mówić nic więcej. Poczułam ból w sercu. Zabrakło mi słów. Zdołałam wydusić z siebie jedynie krótkie "Oh". Czułam na sobie wzrok Gabriela, w czasie gdy ja wbijałam swój w ziemię. 
-Louise?-zaczął delikatnie. Oboje potrzebowaliśmy chwili, żeby pozbierać myśli. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Ale Gabriel, zamiast coś powiedzieć, uśmiechnął się tylko. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej. Znałam ten uśmiech, pełen radości, szaleństwa i pożądania. Wiedziałam, co następowało po takim uśmiechu. Bogowie, kochałam go, kochałam Gabriela Dekkera, kochałam jego zabójczy uśmiech, jego zielonoszare oczy, jego blond włosy. Kochałam jego sposób wypowiadania mojego imienia. Jakby chciał mi uchylić nieba i całować ziemię, po której stąpam. Te emocje mnie przytłoczyły. Na chwilę zapomniałam, jak prawidłowo należy oddychać. Jak mogłam ranić tak cudownego mężczyznę? W imię czego? W imię wojny czy pokoju? 
Aby go chronić.
Głos w mojej głowie starał się sprowadzić mnie na ziemię, ale było już po mnie. Gabriel nakrył moje usta swoimi, poznając je na nowo, jakby to był nasz pierwszy pocałunek. Oh, bogowie, kimkolwiek byliście, dlaczego musiałam zakochać się w mężczyźnie, z którym nigdy nie będę mogła być? Dlaczego zakochałam się w kimś, kto najwyraźniej nie był mi przeznaczony?
-Chyba jednak wezmę cię na ręce i zabiorę stąd do sypialni.-stwierdził, odrywając się ode mnie niechętnie. Zaśmiałam się cicho i oplotłam rękami jego szyję. Chciałam być jak najbliżej niego i już nigdy nie odchodzić.
-Do małego salonu.-poprawiłam go.-Tam, gdzie spędziłam z tobą jedne z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Proszę.-popatrzyłam na niego błagalnie, ale i tak wiedziałam, że się ugnie.
-Tam, gdzie byliśmy zanim umarłaś.-stwierdził, jakby czytał mi w myślach. Nie chciałam, żeby nasze uniesienie zniknęło, więc pocałowałam go, zanim zupełnie posmutniał.
-Tak. Tam.-poprosiłam. Podnieśliśmy się, patrząc sobie w oczy i nie odrywając od siebie rąk ani na sekundę. Nagle Gabriel chwycił mnie pod kolanami i po chwili niósł mnie na rękach na piętro. Radosny śmiech wyrwał się z mojego gardła poprzedzony piskiem.
-Nie żartowałem z tym noszeniem.-posłał mi zawadiacki uśmiech.
-Zdążyłam zauważyć.-śmieję się. Cichy głosik w mojej głowie mówi mi, że nie powinnam być tak szczęśliwa. Nie teraz, kiedy trwa wojna. I że nie powinnam całować chłopaka, który stoi po drugiej stronie barykady.
Chłopak postawił mnie na ziemi, gdy tylko znaleźliśmy się na szczycie schodów. I pocałował mnie długo i namiętnie. Postanowiłam ignorować głosik w mojej głowie, który ostrzegał mnie, że to się źle skończy.
Nie byłam pewna jak dotarliśmy pod mały salon. Umknął mi również moment, w którym Gabriel otworzył drzwi do środka. Oderwałam się od niego i stanęłam przy ścianie, niewidoczna dla osób w środku, zanim ta dwójka zdążyła zerknąć na drzwi.

Mały salon był teraz tylko nasz. Poczułam łzy pod powiekami i zastanawiałam się, jak długo będę jeszcze w stanie je utrzymywać. Spojrzałam na mężczyznę siedzącego obok. Był wszystkim, czego kiedykolwiek potrzebowałam. Ciepłym słońcem w zimie i śniegiem w upalne lato. Był moją miłością, kimś za kogo mogłabym zginąć i dla kogo mogłabym zabić. On i moja siostra byli najważniejszym elementem mojego życia, a ja miałam ich stracić. Miałam zranić oboje i to potwornie. Nie liczyłam na to, że mi wybaczą po tym, co dzisiaj zrobię.
-Nie możemy tego dłużej ciągnąć.-usłyszałam mój głos, ale brzmiał on inaczej, jakby należał do kogoś innego.-Nie chcę cię.
Wypowiedzenie tych słów niemal rozerwało mi serce na pół. Gabriel tylko pokręcił głową.
-Nie wierzę ci. Kocham cię, a ty kochasz mnie, Louise Tempest i nic nie jest wstanie tego zmienić.-jego pewność siebie niemal sprawiła, że przyznałam mu rację. Ale robiłam to, żeby go chronić. Byłam dla niego niebezpieczna. Dotknęłam jego policzków i spojrzałam mu głęboko w oczy. Weszłam do jego głowy i wypowiedziałam zaklęcie.
-Nequedeamo.-wyszeptałam. Wzrok Gabriela stał się pusty i zamglony. Sprawiłam, że zapomniał o mnie. Było tak, jakby mnie nigdy nie poznał, przynajmniej w jego pamięci. Jego uczucia były niezmienione. Tego nie dało się zmienić.
Wyszłam z saloniku, zostawiając Gabriela. Musiałam stamtąd wyjść zanim on zdąży się ocknąć. A potem teleportowałam się do domu Carlisle'a i nie mogłam dłużej powstrzymywać łez. Opadłam na podłogę, nie mogąc opanować spazmatycznych szlochów, które z siebie wydawałam. Oparłam się o ścianę plecami, nadal płacząc. Czułam się rozbita. Czułam, jakby zabrakło części mnie. Kochałam Gabriela, a on mnie już nie znał. To było najgorsze uczucie na ziemi. Kochać kogoś i patrzeć, jak ta osoba zakochuje się w kimś innym, zaczyna żyć. Nie miałam już na nic siły, więc kiedy przyszedł Evan, pozwoliłam mu się przytulić.
Żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa.

środa, 26 lutego 2014

Rozdział LXIII - Florence.

Gabriel mnie oszukiwał. Zastanawiałam się czy mój przyjaciel jest tak zaślepiony miłością do Louise, że daje się jej wykorzystywać, a może wszyscy obrali stronę Carlise'a i tylko ja stoję po złej stronie. Ubrałam krótką sukienkę i zbiegłam na dół. Wzięłam piwo do ręki i przyglądałam się tańczącym ludziom, było tu paru łowców, ludzi których kojarzyłam z zajęć, parę czarownic.
-Witaj piękna. - powiedział Cameron stając obok mnie. -Pijemy już na początku imprezy?
-Przenikliwość to twoje drugie imię, Cameronie. - uśmiechnęłam się do niego. - Ali jest z tobą?
-Została w domu, przyszedłem z jej bratem na chwile. I zaraz do niej wracam.
-Michael tu jest? - spytałam zaciekawiona.
-Nie ominął bym słynnej imprezy Florence Fitzgerald. Ta impreza w ciągu godziny stała się najbardziej pożądaną imprezą tego miesiąca. Przyćmiłaś walentynki i przyjęcie zaręczynowe Camerona i Ali. -Powiedział Michael dołączając do nas.
-Miki! - rzuciłam mu się na szyję. - Cieszę się, że przyszedłeś.
-Ta impreza to towarzyski awans! - zaśmiał się ściskając mnie.
-Czyli nie chciałeś mnie zobaczyć, tylko się wylansować? - powiedziałam udając obrażony ton.
-Właściwie, przyszedłem się napić. - wybuchnęliśmy śmiechem.
-No to znalazłeś towarzystwo. - powiedział Cameron. -Pójdę już do Ali.
-Okej. - posmutniałam. Michael uśmiechnął się i skinął głową. Dołączyła do nas Miranda. Wyglądała nadzwyczaj normalnie. Miała na sobie czarną sukienkę, a jej brązowe loki były pozbawione różnych dziwacznych spinek. Wyglądała prześlicznie.
-Hej, co taka zdziwiona? - Miranda się zaśmiała.
-Wyglądasz... wow. - odpowiedziałam zdziwiona.
-Zaraz pomyślę że chcesz mnie poderwać. - zachichotała cicho po czym wyciągnęła dłoń w stronę Michaela.- Jestem Miranda.
-Michael. - uśmiechnął się.
-A ja potrzebuje się napić. - powiedziałam i ruszyłam do stołu z alkoholem. Wzięłam do ręki kieliszek wódki i wypiłam go. Nigdzie nie widziałam Gabriela. Właściwie nie widziałam go odkąd wyszedł zadzwonić i już nie wrócił. Wybrałam numer Alex ale zgłosiła się sekretarka. Wzdycham zirytowana. Spoglądam na ludzi i smutnieje. Zwykle byłam z Gabrielem, Louise, Cameronem albo Evanem. Teraz Cam jest zajęty Ali, Gabriel przepadł a Lou mnie nienawidzi. Biorę kieliszek i wypijam jego zawartość. Z Evanem łączy mnie skomplikowana relacja, która musi zostać między nami. Kiedyś mogłam szczerze pogadać z Louise albo Cameronem. Biorę piwo i staram się odnaleźć Mirandę albo Michaela. Nagle wpadłam na Gabriela.
-Hej! -warknęłam. - Czemu nagle zniknąłeś?
-Tak wyszło, mamusiu. - rzucił zjadliwym tonem. - A nie, czekaj! Jaka z Ciebie mamusia? Przecież ciąża to pretekst to nie sypiania z Aaronem.
Spojrzałam na niego.
-Gabriel, co się stało? - spytałam spokojnie.
-Przepraszam. Nie chce o tym gadać. Chce się napić z moją przyjaciółką i pokazać tym ludziom, że wszystko jest okej. - wziął ode mnie butelkę z piwem i zaczął opróżniać jej zawartość. Wywróciłam oczami. Gabriel potrafił zirytować, najpierw cię obrazi, potem się przymila a potem wypija ci piwo.
-Słyszałem, że ktoś poraził prądem dwójkę ludzi Carlise'a? -spojrzał na mnie znacząco.
-Tak, to ja! Zasłużyli. - odpowiedziałam z przekąsem.
-Szkoda, że zabiłaś tylko dwóch. - zaśmiał się. - Wiesz, że irytujesz swoim zachowaniem innych?
-Innych czyli Aarona, innych czyli Carlise i jego elitkę psycholi? -zaśmiałam się. - Wiem o tym doskonale.
Gabriel wziął mnie pod rękę.
-Uwielbiam cię normalnie. Chodźmy się napić. -podeszliśmy do prowizorycznego baru i wzięliśmy drinki ze stołu. Napiłam się i zaczęłam zastanawiać się czy przyznać się do zabicia Svena, lecz wolałam na razie nie ryzykować. -Jest prawie jak za starych czasów.
Gabe kiwnął głową. Po jego złości nie było już śladu.
-Gramy w prawda czy wyzwanie? - zapytał z chytrym uśmiechem.
-Wybieram wyzwanie. - zaśmiałam się.
-Okej, jak nie podołasz... ściągniesz sukienkę i przebiegniesz się po domu w samej bieliźnie. - zaśmiał się.
-Zboczuch! - powiedziałam oburzona.
-Florence, dobrze wiesz, że nie pociągasz mnie seksualnie. Jesteś dla mnie jak siostra, a ja nie mam w zwyczaju sypiać z siostrami. - odpowiedział dyplomatycznie.
Zaśmiałam się.
-Okej! To co mam zrobić? - spojrzałam na niego.
-Wyrwij tą blondynkę. - powiedział, wskazując na dziewczynę która weszła.
-A jak nie jest zainteresowana? - mruknęłam.
-To się rozbierasz i biegasz! - zaśmiał się. Wzięłam łyk z jego drinka i podeszłam do niej.
-Cześć, jestem Florence. Jestem gospodarzem imprezy. Założyłam się z moim przyjacielem, że cię wyrwę, więc udawaj że...-spojrzałam blondynce w oczy. Oczy mojej siostry. Pobladłam. W jednej chwili wiedziałam, że przede mną stoi moja siostra. - Louise.
Mierzyłyśmy się wzrokiem. Po chwili podbiegł Gabriel.
-Przegrałaś na samym starcie! - zaśmiał się. - Jestem Gabriel.
Spoglądał to na mnie, to na blondynę. Chyba jeszcze nie zrozumiał przed kim stoi.
-Już wolę biegać w bieliźnie.- rzuciłam i odeszłam od nich. Louise miała pełne prawo przebywać w tym domu, ale nie sądziłam, że przyjdzie na imprezę. Nie byłam na to przygotowana. Wzięłam sobie drinka i wypiłam jego zawartość jak i kolejnych czterech. W końcu się zebrałam. Louise nie będzie próbowała żadnych sztuczek w domu pełnym ludzi. Połowa ludzi imprezowała na tyłach domu ponieważ w ogrodzie postawiono namiot. Ludzie dobrze się bawili i to sie liczyło. Ruszyłam na piętro. Na szczęście moje zaklęcie działało i nikt się tu nie pojawił. Weszłam do swojego pokoju i siadłam na łóżku. Zaczęłam liczyć oddechy. Bardzo tęskniłam za obecnością swojej siostry, tym czasem nie wiedziałam jak się zachować. Powinnam znaleźć Gabriela, ale znając jego beznadziejność uczuć, będzie go ciągnęło do Lou i szybko odkryje kim jest blondyna. W jednej chwili wytrzeźwiałam i wróciłam do szarej rzeczywistości. Gabriel był na skraju i jeden niewłaściwy ruch Lou, a on całkowicie się załamie. W końcu postanawiam wysłać sms'a i zbiegam na dół. Staram się odnaleźć Gabriela udając przy tym, że się dobrze bawię. W powietrzu unosiła się ostra woń alkoholu, dymu papierosowego i potu, to oznaczało że ludzie dobrze się bawili. Przypomniałam sobie rozmowę z Robertem Dekkerem, kiedy rok temu byliśmy w Alpach na nartach. Byli wszyscy Dekkerowie po za Elen i ja. Opowiadał mi o proroctwie przeznaczenia, które dotyczyło miłości Gabriela i Louise. Znaczy wtedy nie wiedzieliśmy, że chodzi o Louise. W każdym bądź razie Roberta martwił fakt, że jeśli coś pójdzie nie tak, Gabriel może przejść całkowite załamanie. Obok mnie stanęła postać w kapturze.
-Podobno jakaś wariatka przegrała zakład i ma biegać w bieliźnie, przegapiłem występ? - zapytał znajomy głos.
Zaśmiałam się.
-Skąd takie podejrzenie, że chodzi o mnie Evanie?
-Ponieważ ty i Gabriel macie chore zakłady. - zaśmiał się, spoglądając na mnie. - Idziemy gdzieś w ustronniejsze miejsce?
-Mały salon. -rzuciłam i pociągnęłam go za rękę. W małym salonie nikt nie siedział co mnie bardzo cieszyło. Zamknęłam drzwi i rzuciłam zaklęcie takie samo jak na piętro. Złapałam Evana za bluzę i przyciągnęłam do siebie. Zaczęłam go całować.
-Już zawsze będziesz mnie tak witać? - zapytał z lekkim uśmieszkiem.
-A coś ci nie pasuje? - zaśmiałam się.
-Bardzo mi pasuje. -siadł na kanapie i wziął mnie na kolana. - Nie masz pojęcia jak za tobą tęsknię.
Uśmiechnęłam się i siadłam na nim okrakiem.
-To mi pokaż. - droczyłam się.
-Panno Fitzgerald, co w panią wstąpiło? - powiedział udając oburzenie. Zaśmiałam się.
-Ty we mnie wstąpiłeś.
Evan zaśmiał się cicho. Spojrzał mi w oczy.
-Louise tu jest. - powiedziałam po chwili.
-Wiem. - wzdycha.
-Evan, ja za nią tęsknie. Tylko nie umiem się przełamać i z nią porozmawiać. W każdej chwili, przypomina mi się sytuacja z dachu, widzę przy niej Carlise'a czy złamane serce twojego brata. Kocham ją tak bardzo! A Gabriel jest moim przyjacielem, twoim bratem. Dobrze wiesz, że kocha ją tak mocno, że serce się kraja na widok jego smutku i tęsknoty.
-Nie martw się tym. - pocałował mnie. - Poradzimy sobie z tym jakoś.
Kiwnęłam głową be przekonania.
-Hej. - spojrzał mi w oczy. - Powiedziałem, że damy radę. Poradzimy sobie z tym jakoś.
-Zmieniłeś się. - szepnęłam.
-W jakim sensie? - uśmiechnął się delikatnie.
-Jesteś bardzo optymistyczny, masz w sobie nutkę szaleństwa. I stałeś się bardzo, bardzo seksowny! -zaśmiałam się cicho.
-Jak bardzo seksowny? -spytał, całując mnie w szyję. Zamierzałam odpowiedzieć kiedy drzwi się otworzyły. Odskoczyłam od Evana i spojrzałam na osoby które nam przerwały.

niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział LXII - Louise

Budzę się następnego dnia, wtulona w Gabriela. Nie mam ochoty wstawać i wracać do normalnego życia, do Carlisle'a, do wojny. Ale muszę.
Jak najspokojniej wyplątuję się z objęć Dekkera, żeby nie przerywać mu snu. Potem po prostu zbieram ubrania i idę do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Staję przed lustrem i spoglądam na swoje odbicie. Moje włosy są w nieładzie, ale nie to przykuwa moją uwagę. Tylko okropna bladość mojej cery i fioletowe cienie pod oczami. Odwracam się i zauważam czarny znak na mojej lewej łopatce. Próbuję go zetrzeć, ale nie udaje mi się to. Podchodzę bliżej do lustra, ale nie wiem z czego zrobiony jest ten znak, ani skąd się wziął na moim ciele. Nie przedstawia też niczego konkretnego - ot, zwykła, czarna plama na moich plecach.
Biorę szybki prysznic, po czym idę do sypialni. Gabriel nadal śpi, a ja nie mam serca go budzić. Zbieram swoje rzeczy i ubieram się. Potem całuję go delikatnie i teleportuję się do domu Carlisle'a.
Przebieram się i maluję, wymyślając po drodze na śniadanie historyjkę na temat tego, co robiłam w nocy. Prawda nie wchodzi w grę.
-Dzień dobry.-uśmiecham się do Lyn, siedzącej przy stole. Dziewczyna wręcz promienieje, więc wnioskuję, że noc była dla niej udana. Zastanawiam się tylko czy spędziła ją z Cedem czy z Tessą.
-Hej, wyglądasz na przemęczoną.-mruga do mnie znacząco. Wywracam oczami.
-Jasne. Spędziłam noc nad dziennikiem czarownicy, która żyła jakieś pięć wieków temu i opanowała więcej niż jedną moc indywidualną.-zmyślam. Chociaż naprawdę posiadam ten dziennik... Tylko, że już go przeczytałam.
-Nie wierzę. Nie udzielił ci się walentynkowy nastrój?-uśmiechnęła się znacząco. To zabawne, jak okłamywałam najlepszą przyjaciółkę, byle nie wydać swojego ukochanego... i siebie samej.
-Niespecjalnie. Za to tobie najwyraźniej tak. Panno Martin, promienieje pani.-zaśmiałam się. Lynette pokazała mi język.
-Ja miałam co świętować i z kim.-puściła do mnie oczko.-Jakbyś się troszkę wysiliła, to też być mogła. Uważam, że ładny chłopak albo dziewczyna są o niebo lepsi od martwej wiedźmy.
-A ty byłaś z ładną dziewczyną czy ładnym chłopakiem?-uśmiechnęłam się do niej słodko, a Lyn zaczęła krztusić się kawą.
-Chło... chłopakiem, oczywiście.-powiedziała, jąkając się. Wybuchnęłam śmiechem i pocałowałam ją w policzek.
-Skoro tak twierdzisz.-podeszłam do ekspresu i nalałam sobie trochę kawy. Wypiłam ją duszkiem, po czym powiedziałam Lyn, że nie wiem o której wrócę. A potem wyszłam. Chciałam się spotkać z Vall.
W połowie drogi zmieniłam zdanie. Zatrzymałam się na środku chodnika, nie wiedząc właściwie dlaczego. Odwróciłam się, żeby sprawdzić, czy nikt mnie nie śledzi. A potem wniknęłam w umysł osoby, która przechodziła akurat koło mnie.
"Podejdź do mnie." nakazałam kobiecie. Ta z obojętnością podeszła do mnie. Manipulacja zadziałała. Ale to było proste polecenie, a ja chciałam osiągnąć moc indywidualną na tym polu. Chciałam nakłaniać ludzi do robienia skomplikowanych czynności bez mrugnięcia okiem. Chciałam panować nad umysłami tłumów, a nie pojedynczych osób. Ale to wymagało praktyki. Wypuściłam kobietę. Kazałam jej zapomnieć o tej sytuacji i odejść. Tak zrobiła.
W momencie, gdy kobieta zniknęła za rogiem, zadzwonił mój telefon. Gabriel. Skrzywiłam się i odebrałam. W międzyczasie usłyszałam odgłos przychodzącego smsa i zanotowałam w głowie, żeby odczytać go później.
-Halo?
-Hej, kochanie. Robisz coś dzisiaj?-spytał, a ja oczami wyobraźni widziałam jego szeroki uśmiech. Zacisnęłam usta i poczułam łzy pod powiekami. Jeśli cały plan miał się udać, to musiałam zostawić Gabriela za sobą.
-Czemu pytasz?-spytałam głosem tak chłodnym jak to możliwe. Gabrielem musiało to wstrząsnąć.
-Hmm... myślałem, że moglibyśmy się spotkać, ale po twoim tonie, wnioskuję, że nie jesteś zainteresowana.-mruknął, chyba bardziej do siebie niż do mnie. Przełknęłam ślinę.
-Zachowujesz się jak dziecko. Jakbyś nie zauważył, jest wojna. I mam w planach ją wygrać. A ty stoisz po przeciwnej stronie i zapraszasz mnie na randkę? Oh, doprawdy, wróć do rzeczywistości!-warknęłam. Sama byłam zaskoczona moimi słowami, a miało być jeszcze gorzej.
-Wczoraj w nocy jakoś nie przejmowałaś się całą wojną.-słyszałam gniew w głosie Gabriela. Otarłam oczy, żeby nikt na ulicy nie zauważył, że płaczę.
-Dałam się ponieść emocjom. Walentynki, czułe słówka, alkohol. Cała historia. Nie czuję potrzeby, aby to ciągnąć dłużej.-powiedziałam, starając się wyłączyć uczucia. Jakiekolwiek. Ale to nie było takie proste.
-Nie czujesz potrzeby?-Gabriel ledwo panował nad sobą.-Nie czujesz potrzeby? Jasna cholera, znowu dałem ci się nabrać.
A potem zaczął się śmiać. Tego już nie mogłam znieść. Miał rację bawiłam się nim, wracałam tylko, kiedy potrzebowałam prawdziwego uczucia, którym on mnie darzył.
-To dowodzi tego, jak naiwny jesteś. Dużo czasu ci zabrało dojście do takich wniosków.-prychnęłam i rozłączyłam się. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Do diabła, nie chciałam się rozklejać przy ludziach. Ruszyłam przed siebie, nie mając właściwie dokąd pójść. Nigdy nie czułam się tak samotna. Marzyłam teraz tylko o końcu wojny. Ale nawet tego nie miałam komu powiedzieć. Robertowi Dekkerowi nie mogłam się wygadać. W końcu chodziło o uczucia członka jego rodziny. To samo tyczyło się Evana. Reszta nie znała mojego sekretu. Tęskniłam za czasami, kiedy mogłam powiedzieć wszystko Florence albo Lynette, kiedy mogłam iść do Vall, żeby nauczyć się panowania nad magią i poprosić o dobrą radę, kiedy umawiałam się na śniadanie z Cedem. Przez wojnę straciłam wszystkich i musiałam temu podołać zupełnie sama.
Sms od Flo był pierwszą mniej monotonną rzeczą od kilku godzin. Wywołał u mnie złość, irytację i irracjonalny strach o mój dom. Imprezy Gabriela i Florence nie kończyły się dobrze. Wstąpiłam do domu Carlisle'a, żeby się przebrać, ale wpadłam na samego gospodarza.
-Louise.-zawsze zaczynał od wypowiedzenia na głos mojego imienia, potem robił pauzę i dopiero kontynuował.-Dwóch naszych ludzi zostało znalezionych w mieście. Porażenie prądem, zginęli na miejscu.
-Aaron i reszta?-wolałam się upewnić.
-Podejrzewamy twoją siostrę.-Carlisle się skrzywił. Zacisnęłam zęby. Kolejny powód do odczuwania dzisiaj gniewu na Florence. Ale nie mogłam jej winić, skoro nie powiedziałam jej prawdy.
-Pięknie. Jeśli chcesz, żebym jej coś zrobiła, to wybacz, ale nie. Mam jakieś granice.-założyłam ręce na piersi. Carlisle kiwnął głową.
-Jak chcesz. Podejrzewamy ją również o zabicie pracownika Aarona, Svena, którego znalazła Maud.
-Utrzymujesz kontakt z Maud? Po tym, jak wzajemnie próbowaliście się pozabijać? Rozumiem, zaprosiłeś ją na tę kolację, dla Ceda. Ale...
-Maud dla mnie pracuje. Doszliśmy do porozumienia.
-Zabiłeś ją, żeby wychować syna na tyrana. O jakim porozumieniu mówimy?-czułam, że przekraczam granicę, ale nagle mnie to nie obchodziło. Chciałam tylko stąd wyjść, uratować mój dom, a potem zakończyć wojnę. Jak najszybciej.
-Maud da się łatwo namówić do współpracy, gdy w grę wchodzi dobro jej dziecka.-Carlisle był bardzo opanowany.-Zakładam, że szykujesz się do wyjścia. Jeśli nadal będziesz chciała nauczyć się manipulacji, przyjdź kiedy chcesz.
-Właściwie...-zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze kilka godzin.-Czy mógłbyś nauczyć mnie pewnej mocy na poziomie podstawowym w trybie ekspresowym?
-To zależy jak trudna jest ta moc, ale jeśli się przyłożysz, to jest to możliwe.-Carlisle patrzył na mnie zaskoczony, a ja po prostu się uśmiechnęłam.
Wprawdzie w kilka godzin opanowałam tylko podstawy i zużywało to dużo energii, ale czegoś się nauczyłam. Poznawanie nowych mocy było niesamowite i nie mogłam się doczekać następnych.
A na razie uśmiechnęłam się do lustra. Byłam gotowa na wślizgnięcie się na imprezę. Może niekoniecznie jako ja, ale jako piękna, długonoga blondynka, delikatnie wzorowana na Vall. Nie licząc oczu, których zmiana była zbyt trudna do opanowania, w niczym nie przypominałam Louise Tempest.

Rozdział LXI - Florence

Wchodzę do pokoju Gabriela, licząc że przyjaciel opowie mi o nocnych eskapadach. Spoglądam jak śpi i nie mam serca go budzić. Przegląda jego rzeczy w poszukiwaniu czarnego markera. Klękam nad nim i przerabiam jego twarz na twarz kota. Kiedy wychodzę, słyszę jak Gabe wypowiada sennie imię mojej siostry. Bynajmniej wiem, gdzie spędził noc. Chwytam kurtkę i wychodzę z posiadłości Aarona. Wyjmuję telefon i wybieram numer Christiana. Odbiera po pierwszym sygnale.
-Hej. Miałem do Ciebie dzwonić.
-Coś się dzieje? - pytam wystraszona.
-John i ja postanowiliśmy całkowicie utajnić ,,Czarną Stronę Florence'' - powiedział cicho.
-Po pierwsze, ta nazwa jest głupia. Po drugie, coś się dzieje?
-Nie, ale postanowiliśmy wszystko schować, szczególnie kiedy ty i Louise walczycie po przeciwnych stronach.
-A Robert? Przecież on wszystko wie, no może prawie wszystko. - pytam zaniepokojona.
-Gdyby Dekker zdradził, nic i nikt by mu nie pomógł. -wzdycha.
-Jesteś pewny, że Louise, Evan i cała reszta się nie dowie?-upewniam się.
-Na pewno. Z resztą dostaniesz wszystkie akta. I się nimi zajmiesz osobiście.
-Okej. Wpadnę może później. - powiedziałam i zakończyłam rozmowę. Moje myśli skupiają się głównie na wczorajszym wieczorze. Próbuje sobie przypomnieć czy widziałam Louise na balu, ale nic nie pamiętam po za Evanem.
Odkąd zaczęła się wojna, wszystko wyglądało inaczej. Odzyskałam swoją siostrę tylko na chwilę. Nie miałam dokąd pójść. Cały czas targały mną wyrzuty sumienia, których miałam już serdecznie dosyć. Postanowiłam odwiedzić Mirandę. Czarownicę z dużą wiedzą magiczną. Miałam przeczucie, że ona zna odpowiedzi na moje pytania. Mira mieszkała w dzielnicy, gdzie mieszkali prawie sami łowcy i czarownice. Zapukałam do jej drzwi. Otworzyła mi po chwili. Miranda była czarownicą która zawsze zachowywała się specyficznie. Jej ubiór odstawał od normalnego, a jej mieszkanie przypominało mieszkanie z egzotycznych krajów.
-Florence Fitzgerald. Słyszałam, że wpakowałaś się w niezłe kłopoty. - powiedziała na powitanie.
-Nie masz pojęcia jak bardzo. - zaśmiałam się i weszłam do jej mieszkania. Usiadłam na poduszce leżącej na podłodze a ona poszła zaparzyć herbatę. Kiedy wróciła z parującymi kubkami od razu zarzuciłam ją pytaniami.
-Słyszałaś o rodowych mocach?
-Oczywiście. Wspaniała dwudziestka trójka rodów, ma moc którą ma tylko i wyłącznie ich rodzina. Ród Jesselów również, więc ty i Louise macie jakąś moc.
-Wiedziałaś o tym wcześniej i mi nie oznajmiłaś tego?
-Zakazane. - odpowiedziała cicho. - W każdym bądź razie wasza moc to kontrolowanie żywiołów.
-No tak. Jak to możliwe? - pytam zaciekawiona.
-Pamiętasz mit o Demeter i Korze? -kiwam głową. - Demeter była uważana za boginię odpowiedzialną za żywioł ziemi. To nie prawda. Ona panowała nad czterema żywiołami. Po utracie córki, postanowiła oddać swoją moc ludzkiemu dziecku które przygarnęła, lecz ono umarło ponieważ nie poradziło sobie mocą. Wtedy przygarnęła bliźniaki i dała im moc żywiołów. I w ten sposób doszło, aż do was.
-Czyli Jesselowie są potomkiniami mitologicznej Demeter? - spojrzałam na nią zdziwiona a ona przytaknęła.
-Dlatego ty i Louise, nie możecie bez siebie funkcjonować. Nie ma jednej, nie ma drugiej. Dlatego po jej śmierci, czułaś się jak czułaś. Oczywiście to nie wróży nic dobrego, że walczycie przeciwko sobie. Ale prawda jest taka, że któraś się podda i dołączy do drugiej. Bez urazy Florence, ale obstawiam ciebie. Magia czarownic dzieli się na mroczną często myloną z czarną magią i dobrą. Czarna magia to odrębny szczep magii, nikt dobrowolnie się jej nie poddaje. Twoja siostra od zawsze była po mrocznej stronie a ty starałaś się być po obu.
Przemilczałam jej uwagę. Opowiedziałam jej o Paryżu, a następnie wyszłam z mieszkania Mirandy. Zadzwoniłam do Gabriela.
-Cześć kiciu. - powiedziałam wesoło. -Robimy dzisiaj naszą słynną imprezę. Co ty na to?
-Sądzisz, że nasi znajomi przyjdą do Aarona?- spytał zaspany.
-Robimy ją u mnie kretynie. Więc ogarnij swój zgrabny tyłek, bo trzeba zaprosić ludzi, skombinować alkohol i ogarnąć muzykę.
-Co ty planujesz? - spytał rozbudzony.
-Naszą słynną imprezę, kiciu. - zaśmiałam się.
-A co na to Aaron?
-A co mnie to obchodzi. Gabriel to, że jesteśmy po jego stronie, nie oznacza od razu, że będę go pytać o zgodę. - mruknęłam.
-No już dobrze. - zaśmiał się. -Zaczynam przygotowania.
Rozłączyłam się i wysłałam sms'a do wszystkich z listy moich kontaktów z miejscem i godziną. Zleciłam urządzenie imprezy i ruszyłam w stronę domu Dekkerów. Szłam zamyślona uliczką, gdy dostrzegłam dwóch facetów śledzących mnie. Skręciłam w boczną uliczkę, w którą raczej nikt się nie zapuszczał. Poczułam, że jeden z nich popycha mnie na ścianę i przykłada nóż do gardła.
-Hej. - powiedział drugi. - Zostaw ją, to siostra Louise.
-Oboje wiemy, że Carlise chciał jej się pozbyć. Załatwimy ją i wkupimy się w jego łaski. - powiedział pierwszy.
-Jesteście ludźmi Carlise'a? - spytałam znudzonym tonem. Pierwszy kiwną głową. Spojrzałam na pierwszego i starałam się go złapać za rękę. Gdy go dotknęłam, od razu poraziłam go prądem. Upadł na ziemię.
-Nie żyje? -zapytał drugi. A ja kiwnęłam głową i pozbyłam się również jego. Zrobiłam im zdjęcie i wysłałam do Louise, podpisując żeby ich pozbierała. Wprawdzie powinnam bardziej uważać, bo niby co robi dwójka mężczyzn porażonych prądem na tyłach bloków. Wyszłam z uliczki, jak gdyby nigdy nic wpadłam na Svena.
-Florence. - powiedział na powitanie.
-Czy Aaron kazał Ci mnie szpiegować? -zapytałam oschle.
-Akurat Cornelia wysłała mnie po zakupy. Może podwiozę cię? Mam ciekawe informacje. -uśmiechnął się lekko, wskazując na swoje auto zaparkowane po drugiej stronie ulicy.
-Jasne. - ruszyłam w stronę jego auta.
Jechaliśmy w milczeniu, aż Sven zmienił trasę. Zaparkowaliśmy na odludnej łące. Znajdowała się nieopodal mojego domu i czasem przychodziłam tam z Ricky'm.
-Co się dzieje Sven? - zapytałam wychodząc z auta. W skrytce dostrzegłam nóż, więc wzięłam go na wszelki wypadek i schowałam do kieszeni.
-Znaleźliśmy słabą stronę Carlise'a. - odpowiedział. -Powinniśmy porwać twoją siostrę.
Zaśmiałam się cicho.
-To nic nie zmieni. Po za tym, że Carlise się wścieknie i stanie nieobliczalny. Z resztą tak samo będzie z Louise. Ona ma parcie na władzę i nic tego nie zmieni.
-A ja uważam, że powinniśmy ją porwać. - powtórzył Sven. Nagle poczułam jakąś nieopisaną wściekłość. Chwyciłam nóż i poderżnęłam mu gardło. Kiedy jego ciało upadało na ziemie, nad nim unosiła się kolorowa poświata. Wyciągnęłam rękę w stronę tej poświaty zafascynowana. Kiedy jej dotknęłam, poczułam przyjemne ciepło które owładnęło moje ciało. Rozkoszowałam się tym, aż po chwili poświata zniknęła. Rozejrzałam się. Porzuciłam ciało Svena i jego samochód i pobiegłam do swojego domu, gdzie trwały przygotowania do imprezy. Przemknęłam niezauważalnie do swojego pokoju i przebrałam się w czyste ciuchy. Zabicie trzech osób dziennie było dla mnie nowością. Ale nikt nie zagrozi mi czy Louise. Spoglądam na zdjęcia stojące na półce. Jedno przedstawia mnie i Louise, drugie mnie i braci Dekkerów a trzecie całą naszą czwórkę. Jestem zła, że moja siostra przede mną tyle ukrywała, aż w końcu mnie zdradziła. Jestem zła na Gabriela, że nie powiedział mi o wskrzeszeniu Louise czy o tym, że spędził z nią walentynki. Ale tak naprawdę, moja złość bierze się z tęsknoty. Przerywam swoje rozmyślania i zbiegam na dół. Stoły z alkoholem i przekąskami są już rozłożone. Rzucam zaklęcie blokujące obcym ludziom wchodzenie na piętro. Rozmawiam właśnie z osobą odpowiedzialną za muzykę, gdy dołącza do mnie Gabriel. Wygląda już normalnie.
-Aaron świruje. - powiedział kiedy zostaliśmy sami.
-Co się dzieje?
-Sven znikł, twierdzi, że odsunęłaś się od niego.
-Ciekawie. - mruknęłam. -Po prostu chce się rozerwać. Przestać udawać, ciężarną Flo i zabawić się jak za starych czasów.
-Wycofujesz się z wojny? - Mój przyjaciel przyglądał mi się badawczo.
-Na razie pozostaje przy obserwowaniu wszystkiego z boku. - odpowiedziałam.
-Wiesz, że to wszystko może się źle skończyć?
-Podziwiam twój optymizm. - zaśmiałam się.
-Czyli dziś wraca team Arogancji i Zdzirowatości. -podsumował Gabriel.
-Ta. - wzruszam ramionami. - Wtedy nikt nas nie ranił i mieliśmy spokój z drażniącą nas rzeczywistością. Z resztą, Arogancki Gabriel to typowy Gabriel.
-Powinniśmy wrócić do starych nawyków.
-I tak już popadamy w alkoholizm. - mruknęłam.
-Aż tak źle z nami nie jest. - zaśmiał się.
-Jeszcze. - podsumowałam.
Miałam nadzieje, że mój plan zadziała.


wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział LX - Florence.

Hej. Moja rozdział miał się pojawić szybciej ale mam problemy zdrowotne i nie mam jak pisać. :(
Przepraszam, Carrie.: *

Spojrzałam zdziwiona na mężczyznę stojącego przede mną.
-Evan, co ty do cholery robisz w tym domu? - pytam zaskoczona.
-Pożyczyłem sobie kluczę od Louise. - uśmiechnął się. 
-Czemu mam wrażenie, że w twoje pożyczyłem ma inną definicję od mojej? - zaśmiałam się cicho.
-Louise nie będzie miała mi tego za złe. -odpowiedział. - Po za tym, to był szczytny cel.
-Oświeć mnie, bo jakoś nadal nie wiem co tu robisz. - oparłam się o ścianę.
Evan podszedł do mnie z chytrym uśmiechem.
-Zamierzam uwieść miłość swojego życia. - objął mnie. 
-Evan. -starałam się nad sobą panować. - Ktoś może nas zobaczyć. 
-Spokojnie, zadbałem o to.- zaśmiał się. -Nic nam nie grozi.
-Skąd wiedziałeś, że tu będę? -spojrzałam na niego, uparcie dążąc temat.
-Widziałem jak wróciłaś z Alex. Po ilości pochłoniętych drinków wywnioskowałem, że pokłóciłaś się z Aaronem. Potem stwierdziłem, że możesz tu się pojawić więc czekałem. I się doczekałem.
-I nie będąc pewnym jaka jest prawda, zjawiasz z się tutaj. Narażasz siebie i Louise.
-Ale ja wiem jaka jest prawda! - broni się Evan.
-Więc jaka? - spoglądam na niego z wyczekiwaniem. - Jaka jest prawda?
-Prawda. Prawda jest taka że cię kocham. Jak szaleniec. Sprawiasz, że czuję się szczęśliwy. Sprawiasz, że się śmieje. Jesteś mądra. Jesteś inna. Jesteś szalona i potrafisz ufać bezgranicznie, kochasz mocno i jesteś w stanie poświęcić wszystko dla swoich bliskich. Twój uśmiech, sprawia że mam lepszy dzień.  Przy tobie mogę być sobą. Czuję wtedy, że nic więcej się nie liczy. Żadna wojna, żadne osoby nie zmienią tego jak bardzo cię kocham i jak bardzo pragnę być z tobą. Kocham cię przez te wszystkie cholerne lata które tu spędziłaś. Wiem, że jesteś mi pisana. Nikt inny tego nie zmieni. - przypiera mnie do ściany i całuje. -Jesteś niesamowicie seksowna. Atrakcyjna. A twój wyzywający taniec z Alex, uświadomił mi, że mogę cię stracić jeśli nie powiem ci co czuję.
Przez jego słowa zapomniałam jak się oddycha.
-Fakt. - powiedziałam z uśmiechem. - Masz w Alex wielką rywalkę.
Usłyszałam cichy śmiech Evana, złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
-Panno Fitzgerald, czy pani sobie ze mną igra? - spojrzał na mnie rozbawiony. - Mam dla ciebie niespodziankę.
Za nim zdążyłam zapytać o cokolwiek, Evan wziął mnie na ręce i niósł po schodach. Postawił mnie dopiero przed moim pokojem. Zaciekawiona popchnęłam drzwi i spojrzałam na pokój. Było cały w płatkach róży, zapalonych świeczkach i bańkach mydlanych. Uwielbiałam obserwować bańki mydlane.
-Wiem, to trochę żałosne ale sądziłem, że ci się spodoba. - powiedział przyglądając mi się.
-To nie żałosne. To jest urocze. - spojrzałam mu w oczy. -Kocham Cię.
-Cieszę się. - objął mnie. - Bo ja szaleję za tobą jak wariat. A te dni bez ciebie, to męczarnie.
Całuję go lekko.
-A tak przy okazji, obiecałem Ivy, że przekonam cię, żebyś ją odwiedziła. Szczególnie, że pożyczyła mi maszynę do baniek mydlanych. - zaśmiał się.
-Wykorzystujesz małą dziewczynkę, która cię szantażuje. -zaśmiałam się. -Czemu mnie to nie dziwi?
W odpowiedzi pocałował mnie namiętnie. Zaczęłam rozpinać jego koszulę, a on stara pozbyć się mojej sukienki. Gdy już udało mu się wyzbyć moich ubrań, przyjrzał mi się zdziwiony.
-Masz tatuaż? - spojrzał na mnie, dotykając go.
-Podoba ci się? - zaśmiałam się.
-Nie przestajesz mnie zaskakiwać. - powiedział z uśmiechem, patrząc mi w oczy. Przyciągnęłam go do siebie i opadliśmy na łóżko.

Leżę wtulona w Evana, napawając się chwilą sam na sam.
-Evan. - zagaiłam, spoglądając na niego. Mój chłopak, spojrzał na mnie z pytającym wyrazem twarzy. - Ucieknijmy stąd. We dwoje.
-Chciałbym. - westchnął. - Ale to nie możliwe.
-Wiem. - posmutniałam.
-Ale obiecuję ci, że jeszcze wyjedziemy gdzieś razem. W czwórkę. I będzie dobrze. - pocałował mnie delikatnie. -Musimy wracać.
-Jakim cudem stałeś się taki rozważny? - zaśmiałam się.
-Bo nie chcę stracić tak pięknej dziewczyny. -zasugerował. Otworzyłam szafę i wydobyłam z niej rajstopy i krótkie spodenki, a na górę niebieski sweterek.
-Jak będziesz chciał się ze mną spotkać, to uważaj. Nikt nie może wiedzieć, że się przyjaźnimy. Bo ty, ja, Louise i Gabriel zapłacimy głową za to. - powiedziałam ubierając się. Evan, wstał i podszedł do mnie.
-Więc jesteśmy tajnymi przyjaciółmi? - zapytał, drocząc się ze mną.
-Tak. - odpowiedziałam spoglądając na niego.- Którzy ze sobą sypiają. A teraz ubierz się i mnie nie rozpraszaj.
Zaśmiał się cicho i zaczął się ubierać.
-Bardzo nienawidzisz Louise? - zapytał nagle. Spojrzałam na niego zaskoczona tym pytaniem.
-To, po której stronie stoicie, to wasz wybór. Nie mam prawa go podważać. Louise, jak na razie nie kontaktuje się ze mną. Zamierzam dać jej czas. Oczywiście jak wpakujecie się w kłopoty, co przy was może się zdarzyć, pomogę wam, bo zależy mi na waszej dwójce.
-Po prostu, nie oceniaj zbyt pochopnie. Nic nie jest, tak jakby ci się wydawało. - przytulił mnie. -Widzę, że masz jakiś plan. Po prostu za dobrze cię znam. Uważaj na siebie dobrze?
-Jasne. -pocałowałam go. - Ty na siebie też.
Zeszliśmy razem do garażu, gdzie Evan dopilnował żebym zapięła pasy i uważała na siebie. Kiedy dojechałam do domu, był już poranek. Właściwie nie obchodziło mnie to. Weszłam do domu Aarona i poszłam do jadalni, gdzie siedzieli Sven i Aaron. Ten wyglądał na nieźle skacowanego. Wciąż byłam na niego zła za wczoraj.
-Witam, psychopatyczne towarzystwo z którym teraz przebywam. - powiedziałam rozbawiona. - Mam strasznego kaca, macie jakąś aspirynę?
-Piłaś? - zapytał Aaron.
-A no tak. - oznajmiłam siadając obok niego.-Piłam, obmacywałam się z Alex i spałam po za domem. Chcesz dać mi karę? A może klapsa?
Moja prowokacja zadziałała. Za nim Aaron, zdążył coś powiedzieć, otworzyły się drzwi i weszła Alex w różowym szlafroku.
-Matko, ale mam kaca. - powiedziała ziewając. - Ale poznałam fajnego faceta, dobrego w te klocki.
Zaśmiała się. Nalała sobie soku pomarańczowego i siadła obok Svena.
-Wszystko mnie boli. - mruknęła uśmiechając się. - Czy tak zawsze kończą się twoje alkoholowe eskapady z Gabrielem?
-Po za tym, że nie obmacujemy się na środku sali. To owszem. - zaśmiałam się. - No i nie kończymy w łóżku jakiś przystojniaczków.
Obie wybuchłyśmy śmiechem, na co Aaron się skrzywił.
-Bądźcie ciszej! -mruknął.
-Ojej. Pan i Władza świata, skacowany i zdenerwowany. - powiedziała Alex z udawaną litością. -Jakbyś nie był taki naburmuszony to byś nie narzekał.
Zaśmiałam się cicho.
-Witajcie obłąkańcy. Mam strasznego kaca. - powiedział Gabriel wchodząc do salonu.- Dzięki, że mnie wczoraj wystawiliście. Spędziłem uroczą noc i nic wam nie opowiem.
Zaniosłyśmy się śmiechem.
-O co im chodzi? -spytał Svena, siadając obok mnie.
-W skrócie. Alex i Florence są skacowane. Florence spała po za domem, Alex również nie wróciła na noc bo miziała się z kimś tam. Natomiast Aaron spędził noc w barze, użalając się nad sobą i pijąc do nie przytomności. - odpowiedział uśmiechając się. -I jako jedyny ma zły humor przy tym stole.
-Pozwolę sobie zauważyć, że Aaron zawsze ma zły humor. - spiorunowałam go wzrokiem. - Natomiast, zastanawia mnie, co za dziewoję uwiodłeś i wpakowałeś do swojego łoża., Gabrielku.
-Nie wierzysz w mój urok osobisty? - zaśmiał się.
-Mam was dość. - powiedział Aaron, wstając od stołu. - Będę u siebie.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Jest w złym humorze. - oznajmiłam. -Myślicie, że wrednie będzie jak pójdę mu zepsuć jeszcze bardziej humor?
-Sądzę, że tak. - odpowiedziała Alex.
-No to idę! - zaśmiałam się i wstałam od stołu.
Aaron siedział przy swoim biurku, czytając coś. Zamknęłam za sobą drzwi, podeszłam do niego i siadłam na biurku.
-Musimy porozmawiać. -oznajmiłam.
-Zgodzę się.
-Nie o wczorajszym. Najpierw nowe warunki naszej współpracy.
 -Najpierw nowe warunki naszej współpracy? - spojrzał na mnie zdziwiony.
-Nie mam zamiaru brać udziału w waszej wojnie, chyba, że będzie taka konieczność. Na razie jej nie ma. Zostaję po twojej stronie, ale przede wszystkim, przestajesz śledzić każdy mój ruch, zapamiętasz, że jestem twoją wspólniczką a nie podwładną, mam prawo robić co chcę, być gdzie chcę czy spotykać się z przyjaciółmi.
- I myślisz, że ja się na to zgodzę? - rzucił przez zaciśnięte zęby.
-Nie zgodzisz się, to albo mogę cię wyeliminować albo odejść. - odparłam jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-A co z nami? - spytał cicho.
-Co z nami, co z nami? Jakoś na razie tu jestem. I nie sypiam z byle kim jak tamci. Ale jestem na ciebie wściekła po wczorajszym.
-Dobrze! - rzucił. - Przyjmuję twoje warunki! Chociaż w ogóle mi się nie podobają.
-To już twój problem. - zeskoczyłam z biurka. - Pogadamy wieczorem. I radzę ci, pamiętaj. Jeśli twoi ludzie, bądź ty, będziecie mnie szpiegować, zabiję.
Zostawiłam Aarona wprowadzonego w osłupienie.

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział Walentynkowy - Louise.

-Dlaczego zrobiłaś to bez żadnego porozumienia ze mną?!-Carlisle jest wściekły. Chodzi po swoim gabinecie to w tą, w to w drugą bez żadnego konkretnego celu. Kipi w nim gniew. Po raz pierwszy boję się, że on zrobi coś nieprzewidywalnego, a to może zniweczyć cały plan. Nie daję jednak tego po sobie poznać.
-Nie zgodziłbyś się na szybsze rozpoczęcie. Po prostu to zaczęłam. Już więcej nie będę się mieszać bez uprzedniego pozwolenia, mój panie.-to ostatnie wymawiam z sarkazmem tak silnym, że Carlisle nie może już tego znieść. Policzkuje mnie tak mocno, że chwieję się i potykam, niemal upadając do tyłu. Z bólu łzy napływają mi do oczu, ale szybko je ocieram. Nie pozwolę sobie na utratę godności. Cedric, który do tej pory stał z tyłu i słuchał, jak jego ojciec daje mi reprymendę, podbiega do mnie i pomaga mi ustać na nogach.
-Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś?-patrzy na ojca gniewnym wzrokiem.-Louise rozpoczęła wojnę w naszym imieniu. Wyświadczyła nam przysługę. Jej teleportacja była bardzo pomocna. Jest jeden zabity z ich strony i zero z naszej. Gdybyśmy zlecili to komuś innemu, byłby remis.
-Zrobiła to bez naszego pozwolenia! Plany nie są skończone, ludzie nie są psychicznie gotowi!-Carlisle nadal jest wściekły, ale teraz przenosi ten gniew na syna.
-Plany będą skończone na dniach, a nie oszukujmy się, psychika ludzi, którzy dla ciebie pracują mało cię obchodzi.-zauważa Ced.
-Wyjść, oboje.-mówi Carlisle tonem nieznoszącym sprzeciwu. Cedric próbuje mi pomóc, podtrzymując mnie, jakbym w każdej chwili mogła się rozpaść. Ja jednak wyplątuję się z jego uścisku i sama docieram do wyjścia, nie oglądając się za siebie.
Schodzę do kuchni, aby poszukać lodu, który mogłabym przyłożyć do piekącego policzka. Nie przewiduję jednak, że natknę się tam na Evana, kończącego śniadanie. Kiedy chłopak mnie zauważa, natychmiast się zrywa i szybkim krokiem podchodzi do mnie.
-Co ci się stało?-pyta, unosząc mój podbródek i oglądając siniaka, który zapewne już zaczął się tworzyć na mojej twarzy.
-Carlisle się stał.-odpowiadam. Evan sadza mnie na krześle, a sam idzie do zamrażarki i przygotowuje mi prowizoryczny okład.-Jest na mnie wściekły o wypowiedzenie wojny.
-Nic nie usprawiedliwia skrzywdzenia kobiety.-odpowiada Evan, przykładając mi okład do policzka. Uśmiecham się do niego krzywo.
-Powiedz to naszemu gospodarzowi.-prychnęłam.-Jego nie dotyczą żadne zasady, Evan. I dobrze o tym wiesz.
-Tak, wiem.-Evan nagle smutnieje.-Flo i Gabe nas nienawidzą, prawda?
Patrzę na niego przez chwilę, milcząc. A potem powoli kiwam głową. Chociaż to sprawia mi ból. Zdradzenie siostry i Gabriela było najtrudniejszą decyzją w moim życiu. Ale nie miałam wyboru. Liczyłam tylko na to, że któregoś dnia zrozumieją i mi wybaczą... Albo tylko zrozumieją.
-Najpierw obraziłam Florence na dachu, a potem zabiłam jej kolegę i rozpętałam wojnę. Nie liczę w najbliższym czasie na jej wybaczenie.-mówię cicho.-Przepraszam.
-Za co?-Evan patrzy na mnie zaskoczony.
-Przeze mnie oni na ciebie też są źli.-mówię cicho. Evan tylko kręci głową.
-To była moja decyzja, Lou.-uśmiecha się do mnie.-Stoję po twojej stronie.-posyła mi znaczące spojrzenie, a ja dochodzę do wniosku, że wyjawienie mu prawdy było dobrą decyzją.
-Louise.-Carlisle stoi na schodach i patrzy na mnie chłodno.-Mogłabyś przyjść do mojego gabinetu?
Mężczyzna nie zwraca uwagi na moją reakcję, tylko odwraca się i wraca na górę. Wymieniam spojrzenie z Evanem, po czym wstaję i idę prosto do jaskini lwa.
-Siadaj.-wskazuje mi krzesło. Spełniam jego polecenie, wpatrując się w niego z nieukrywaną złością.-Wybacz to uderzenie, poniosły mnie emocje. Dotarło do mnie, że jeśli mamy wygrać tę wojnę, to musimy współpracować.
-Uderzyłeś mnie.-powiedziałam gniewnie.-Gdyby nie okoliczności, już dawno by mnie tu nie było.
-Zgaduję, że muszę ci obiecać, że ci to wynagrodzę.-westchnął mężczyzna.-Mogę ci coś opowiedzieć?
-Pytasz mnie o zdanie?-uniosłam prowokacyjnie brwi i zaplotłam ręce na piersi. Carlisle zignorował to i kontynuował.
-Wczoraj, przed waszym wyjściem Lynette zapytała mnie jakie moce mają Hawthornowie. Odpowiedź jest prosta. Właściwie nie mieli żadnych mocy rodzinnych ani indywidualnych... Do czasu, aż postanowiłem to zmienić.
-Urodziłeś się bez żadnej mocy?-mój gniew mija i zostaje zastąpiony zdziwieniem. Carlisle tłumaczy mi wszystko, co powinnam wiedzieć o mocach, a kiedy kończy, podsumowuję szybko najważniejsze informacje.
-Czyli... jeśli dobrze wypracuje się daną moc, to może ona się przyjąć jako indywidualna, a nawet rodowa?-upewniam się. Kiwa głową.-A ty posiadasz dwie moce rodowe i trzy indywidualne... Naucz mnie. Chociaż jednej.-mówię zdecydowanym tonem. Carlisle się uśmiecha.
-Specjalne życzenia?
-Manipulacja.

Usiłuję ukryć siniaka i bliznę na twarzy, nakładając na nie ogromne ilości podkładu i pudru, ale to nic nie daje. Nadal można je zauważyć. Zabawne, że zadał mi je ten sam człowiek, a ja nadal mieszkam w jego domu, a nawet sypiam w jego łóżku. Z nim. Gdyby nie wojna, pewnie byłabym już daleko stąd.
Czarna sukienka z ogromnym, ciemnoróżowym paskiem w talii pasuje idealnie do mojego dzisiejszego nastroju. Teoretycznie są Walentynki, ale spędzam je raczej w żałobie.
Zakładam na twarz maskę, w kolorach pasujących do mojego dzisiejszego stroju i wysiadam z samochodu. Na imprezie pojawiamy się tylko ja, Evan i Tessa. Ona jednak wysiada z samochodu i od razu kieruje swoje kroki w stronę ciemnowłosej dziewczyny, stojącej nieopodal, zapewne słynnej Rowan. Coś mi w niej nie pasuje. Notuję w myślach, żeby sprawdzić ją po powrocie do domu.
Wchodzę z Evanem na imprezę. Klub, w którym się ona odbywa jest naprawdę ogromny. No i nie brakuje tu atrakcji ani dla samotników, ani dla par. Rozglądam się wokół. Wszystko jest przesłodzone i pełne miłości, co doprowadza mnie do szewskiej pasji.
-Przypomnij mi, czemu właściwie tu jesteśmy?-pyta Evan. Wzruszam ramionami.
-Żeby zabić kilku znajomych naszego rodzeństwa. No wiesz, normalna sprawa. A jeśli uda nam się złapać Aarona to jeszcze lepiej.-mówię obojętnie, jakby chodziło o mycie zębów, a nie wojnę z innymi czarownikami.
-Wszystko jasne. Florence nas zabije za porywanie jej chłopaka, wiesz o tym?
-Myślę, że raczej przyjmie to z ulgą.-wyciągam telefon i pokazuję mu smsa od Carlisle'a. Evan patrzy na mnie zszokowany.
-W ciąży? Florence?
-Nie łam się tak. Nie znasz Florence? Na 99% to kłamstwo.-mówię, przeciskając się przez tłum do baru i wyciągając po drodze papierosy z czyjejś torebki. Evan idzie za mną i kręci głową zauważając moją kradzież.
-Myślałem, że nie palisz.-zauważa. Uśmiecham się wsadzając papierosa do ust i zapalając go dzięki magii.
-Wyjątkowa okazja.-mówię radośnie.
-Zamierzasz dzisiaj się po prostu dobrze bawić i nie dbasz o Aarona i resztę, prawda?-zaśmiał się Evan. Wzruszyłam ramionami, a on zamówił nam kolejkę.
-Są walentynki. Uważasz, że to nie dobra okazja do wypicia i skończenia w łóżku przypadkowej osoby?-śmieję się.-Nasze zdrowie Evan. Póki jeszcze jakieś mamy.
Stukamy się szklankami i wypijamy jednym haustem wszystko. Wolna piosenka, która akurat leci nie podoba się ani mnie, ani Evanowi. Pijemy jeszcze jedną kolejkę.
-Zawsze Gabe i Flo byli tymi, którzy pili za dużo. A teraz proszę, nasza dwójka siedzi przy barze i coraz bardziej traci kontrolę.-śmieje się Evan. Prycham.
-Po dwóch kolejkach tracisz kontrolę?-śmieję się.-Ktoś tu ma słabą głowę.
-Po prostu mniej wyćwiczoną niż mój drogi braciszek.-Evan zamawia jeszcze jedną kolejkę, ale w ostateczności jej nie wypija. A ja faktycznie robię się coraz bardziej oderwana od rzeczywistości.
-Ty już kończysz.-mówi Evan, zanim zdążę zamówić następną kolejkę.-Louise, nie będę cię wiózł nieprzytomnej do domu. Poza tym... Louise, nie powinnaś tracić kontroli, bo niektóre informacje można wtedy z ciebie wyciągnąć.
To zdanie automatycznie mnie otrzeźwia. Cały plan mógł zostać zaprzepaszczony przez pragnienie dobrej zabawy.
-Masz rację, ja... Masz rację.-mówię cicho. Evan uśmiecha się do mnie lekko i obejmuje mnie ramieniem.
-To jak Tempest, masz ochotę zatańczyć?-posyła mi rozbawione spojrzenie. Śmieję się i kiwam głową.
Evan wyciąga mnie na parkiet i zaczynamy tańczyć... I tańczymy dopóki piosenka nie zmienia się na "Sex on fire". Evan przeprasza mnie na chwilę i znika w tłumie. Zaczynam się przepychać znów w stronę baru, ale nagle ktoś łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. Już chcę się wyrwać, ale spoglądam na twarz tej osoby i czuję się jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Chce mi się krzyczeć, ale jednocześnie nie potrafię wydać z siebie żadnego dźwięku.
-Piękne Walentynki, prawda Louise?-uśmiech tej osoby sprawia, że nie potrafię złapać oddechu.-Powinno się je chyba spędzać z osobą, którą się kocha.
-Ty nie żyjesz.-mówię cicho, ale wiem, że ta osoba mnie usłyszy. Ja słyszę tylko jej śmiech.
-A jednak tu jestem... Tak jak twój chłopak, który chyba cię zauważył.-wzrok postaci przeczesuje tłum, a potem znów zatrzymuje się na mnie.-Jeszcze się zobaczymy, Lou.
Osoba znika w tłumie, a chwilę później czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Odwracam się, aby spojrzeć wprost w oczy Gabriela.
-Zechciałabyś ze mną zatańczyć?-pyta. Z głośników niesie się smętnie "Fix you" Coldplaya, a ja kiwam głową, nie odwracając od niego wzroku. Gabriel obejmuje mnie i zaczynamy spokojnie ruszać się w rytm muzyki.
-Myślałam, że mnie nienawidzisz.-w końcu udaje mi się wydusić z siebie kilka słów. Gabriel uśmiecha się smutno.
-Nie potrafię cię nienawidzić. Jestem na ciebie zły, nie wiem już co mam myśleć o twoim zachowaniu, ale nie potrafiłbym cię znienawidzić.-jego słowa sprawiają, że zapominam prawie całkowicie o osobie, której tak skutecznie udało się mnie wystraszyć kilka minut temu.
-Skoro jesteś zły, to czemu teraz jesteś ze mną?-drążę temat, zamiast cieszyć się ulotnymi chwilami, które możemy spędzić razem.
-Bo tą noc chciałem już dawno spędzić z tobą. Na jedną noc możemy zapomnieć o całej wojnie i o wszystkim, co się dzieje wokół nas.
Śmieję się radośnie, patrząc cały czas na niego.
-Jesteś pijany.-stwierdzam, a on tylko wzrusza ramionami z uśmiechem.
-Może troszeczkę. Ale to nie zmienia faktu, że chciałbym trochę czasu spędzić tylko z tobą.-chłopak rozgląda się dookoła.-Nie musimy siedzieć tutaj, możemy gdzieś iść, jeśli wolisz.
-Teleportuję się do twojego mieszkania. Tam się spotkamy.-wyplątuję się z jego objęć i głaszczę go dłonią po policzku. Dociera do mnie, że nie powinnam mu ufać, skoro jest po stronie wroga. Ale teraz o to nie dbam. To jest Gabriel, mój Gabriel.
-Będę tam za dziesięć minut.-mówi, a ja uśmiecham się i przenoszę do jego domu.
Gabriel faktycznie wchodzi o swojego mieszkania dziesięć minut później. Nie tracimy czasu na żadne słowa. Chcemy tę noc spędzić tak, jakbyśmy ją spędzili, gdyby nie było wojny. Nasze usta spotykają się, a ja marzę o tym, żeby ta noc trwała wiecznie, żeby nikt ode mnie niczego nie chciał, żebym mogła po prostu spędzić czas z kimś, kogo kocham.

Walentynki - Florence.

Nie umiem zasnąć. Jutrzejszy dzień przyprawiał mnie o mdłości. Muszę iść na głupi bal i spotkać moich bliskich. Którzy chcą mnie zabić. Ale to nic - powtarzam sobie w myślach. Przebyłam długą rozmowę z Gabrielem. A potem położyłam się spać. Nic mnie nie nękało.
Gdy otwieram rano oczy, Alex siedzi na moim łóżku.
-Wstawaj księżniczko. Nie mogłam cię obudzić, a czas się przygotowywać. Ubrania, makijaż, włosy - wylicza. - Musimy wyglądać zjawiskowo. Pozwól mi się tobą zająć. Błagam. Aaron odsunął mnie od knowań wojennych. Twierdzi, że potrzebuję odpoczynku. A ja nie mogę myśleć.
Zgadzam się, przez co Alex wpada w szał przygotowań. Przynosi swoje kosmetyki. Rozczesuje mi właśnie włosy, kiedy odzywa się do mnie.
-Wiem, że ty i Gabriel, nie przyczyniliście się do zabójstwa Jay'a. Widziałam minę Gabriela na dachu i kiedy Louise wypowiedziała nam wojnę. To tak, jakby ktoś wyrwał mu serce. Chyba jedyną rzeczą jaka trzymała go wtedy przed szaleństwem, była obrona Ciebie. - wzdycha.
-Kiedyś, nawet ja nie powstrzymam go przed szaleństwem. Stanie się wtedy nieobliczalny. - odpowiadam cicho.
-Uratujesz go. Poradzi sobie z uczuciem.  Każdy to umie. -  odpowiedziała cicho. Nie drążyłam tematu. Jedną z najlepszych decyzji jakie podjęłam w ostatnim czasie, było wymyślenie ciąży. Aaron jest całkowicie zajęty, ale też kończy się na pocałunkach. Alex nie cierpi. Ja cierpię mniej. Tęsknię, za Evanem. Louise. Naszą normalnością. Moglibyśmy wyjechać w czwórkę, gdzieś na weekend. Tym czasem, walczymy z armią pseudo Voldemorta. Wzdycham cicho. W końcu nadszedł czas balu. Przeglądam się w lustrze. Mam bladą cerę, wyprostowane włosy, lekki makijaż. Suknia jest asymetryczna, w kolorze krwi. Alex uważała, że powinnam mieć ją z przodu krótką. Szybciej dosięgnę ukrytej broni. Ja i Alex schodzimy na dół, gdzie czekają Gabriel i Aaron.
-Wyglądacie przepięknie. - powiedział Aaron i podał mi swoje ramię. Zeszliśmy do limuzyny i pojechaliśmy na imprezę. Był to duży klub a impreza odbywała się na dwóch piętrach. Na dole był tunel miłości. Wszystko było czerwone, w serca. Tak słodko i uroczo. Chciałabym kogoś zamordować. Gabriel wyglądał podobnie. Ubraliśmy maski i ruszyliśmy na miejsca.
-Przypomnij mi, dlaczego wydawało mi się, że ta impreza jest fajna?-zapytał.
-Bo wpadaliśmy pijani a wypadaliśmy jeszcze bardziej. A po za tym, każda maskarada wydawała nam się fajna. Do dzisiejszej. - mruknęłam. Usiedliśmy na naszych miejscach. Aaron i Alex rozglądali się po sali, jakby mieli nas zaraz zabić.
-Zatańczymy? - zapytał Aaron. Kiwnęłam głową i ruszyłam z nim na parkiet. Na nieszczęście zaczął się wolny kawałek. Aaron objął mnie delikatnie. Potrafił tańczyć. Położyłam mu głowę na ramieniu, przyglądając się tym szczęśliwym parą. Zazdrościłam im. Aaron nie pozostawał mi obojętny, ale na ten bal planowałam przyjść z kimś innym. Kiedy piosenka się skończyła, nałożyłam swoją maskę na włosy i siadłam obok Gabriela. Aaron dołączył do Alex.
-Coś się dzieje. - mruknął, kierując wzrok na Alex która rozmawiała przez telefon. Aaron stał przy niej i słuchał. -Między nimi coś jest?
Wzdycham.
-Bingo! Alex jest zakochana w Aaronie. - odpowiedziałam.
-On o tym wie? -Gabriel zainteresował się.
-Nie. -wzdycham cicho. - Szkoda mi jej.
-Musimy wyjść. - powiedział Aaron, podchodząc do nas. - W sensie ja i Alex. Gabriel zostaniesz pilnować Florence. Nie pakujcie się w kłopoty.
-Co się dzieje? - zapytał Gabriel.
-Sven wpakował się w kłopoty. Wrócimy lada moment. - odpowiada spoglądając mi w oczy. Całuje mnie lekko. - Uważajcie na siebie.
Kiwam głową i odwracam wzrok.
-Dziękujmy Svenowi! - odpowiedział Gabriel. - Idziemy się napić?
-Wiesz, jeśli Svenowi coś się stanie, to znowu padną podejrzenia na Lou, a potem na nas. - spoglądam na niego.
-Mamy co najmniej dwadzieścia minut, żeby się znieczulić na to wszystko! Dla mnie Sven może być równie dobrze porwany przez gumisie! - odpowiedział i złapał mnie za rękę.-Daj mi się złączyć chociaż z zastępczą miłością mojego życia.
-Zastępstwem za Lou ma być alkohol? Romantyk z Ciebie. - mruknęłam ale podążyłam za nim do baru.
-To nie ja wyglądam jak zbity pies, tańcząc z Aaronem. Poważnie, widać że myślisz o kimś innym. Każdy głupi to zauważy. - podał mi drinka. Wypiłam całą zawartość za jednym razem.
-Posłuchaj, wiem że są Walentynki, czas miłości i ani ja nie jestem tu z Evanem, ani ty z Louise. Nasze ''pary'' zostawiły nas by iść się mordować. Nie baw się w psychologa. Pijmy i bawmy się. -odpowiadam.
-A jak wyjaśnisz Aaronowi, że jego ciężarna dziewczyna pije? - pyta.
-Powiedz mu, że mam problem z alkoholem. - zaśmiałam się.
-Ale ty masz problem z alkoholem. - upiera się.
-Skoro wiecznie pije z tobą, to znaczy że ty też masz problem. - bronię się.
-Dobry argument. - pochwalił. - W sumie, maskarada walentynkowa to całkiem fajna impreza.
-No chyba że jesteśmy samotni, trzeźwi a nasi wybrankowie nas nienawidzą. Po za tym, owszem. - podnoszę swojego drinka. - Zdrowie naszych wrogów.
Opróżniamy szklaneczki do końca i odchodzimy od baru. Z głośników rozbrzmiewa właśnie Kings of Leon - Sex on Fire. Piosenka moja i Evana.
-Gabriel, idę do toalety. - mówię cicho i nasuwam na twarz maskę, odwracam się żeby przyjaciel nie zauważył moich łez. Nie chcę żeby zaczął myśleć o Louise, skoro w mojej głowie wyraźnie wszystko kręci się wokół Evana. Kieruję się do łazienki, kiedy ktoś zakrywa mi oczy, łapie za nadgarstki i ciągnie gdzieś za sobą. Znajdujemy się w ciemnym pomieszczeniu.
-Puść mnie! - warknęłam. - Nawet nie wiesz, z kim zadarłeś!
-Wiem. - znajomy głos szepcze mi do ucha. - Znam cię doskonale.
Każda komórka mojego ciała reaguje na ten głos. Wyswobadzam się z uścisku dla pozorów.
-Evan. - odpowiedziałam cicho. - To fakt. Zamiast zasłonić mi usta, dopilnowałeś żebym cię nie zabiła.
Czułam że stał obok mnie. Zapalił małą lampkę. Znajdujemy się w pustym schowku.
-Zamierzasz zamordować mnie w takim miejscu? - wywracam oczami. - Zawsze myślałam, że umrę epicko. A nie zabita w schowku, na imprezie z okazji walentynek, podczas kochanej piosenki przez byłego kochanka który jest w drużynie Voldemorta.
-Sądzisz że przyszedłem cię zamordować? - Evan spogląda na mnie zbity z tropu.
-Teoretycznie, mogłabym cię zamordować pierwsza ale wszystko mi jedno.- odpowiadam nerwowo. Przebywanie w ciasnym pomieszczeniu z Evanem, to nie jest najlepszy pomysł. I to wcale nie dlatego że trwa wojna. Przyglądam się mu. Ma zmęczone oczy, fryzurę w nieładzie ale jest idealnie ubrany.
-Wiesz że picie w ciąży szkodzi? - pyta mnie cicho.
-Co wy do cholery macie twittera dla dupków i wzajemnie tłitujecie o tym?! - warknęłam.
-Nie wierzę. - odpowiedział cicho. - Nie jesteś w ciąży. Miałaś jakiś powód, żeby to wymyślić. - odpowiedział.
-Nie wierzysz w cud narodzin? - dotknęłam brzucha urażona. - Wiem, matka ze mnie będzie marna ale to nie powód żeby nie wierzyć.
-Znam cię Florence Fitzgerald. Chroniłaś siebie i Gabriela. Albo tylko siebie. - spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Co tu robisz? - zmieniam temat.
-To. - przyciąga mnie do siebie i całuje namiętnie. Zamiast go odepchnąć, oddaję pocałunek. W myślach przeklinam siebie za to co robię, ale prawda jest taka że tęskniłam za tym. Zaczęłam rozpinać jego koszulę. Złapał mnie za rękę i oderwał się lekko. Spoglądam na niego zdziwiona a on się śmieje. - Florence, nie jestem typem mężczyzny który chce się kochać ze swoją ukochaną w schowku, zasługujesz na lepsze miejsce.
-Rozumiem, że tortury mamy już za sobą? -pytam spokojnie. - Teraz mnie wykończysz...
-Nie przyszedłem cię zabić, dlaczego tak uważasz? - patrzy  mi w oczy.
-Walczysz w armii Voldemorta, lubicie zabijać nas bez powodu jeszcze jest Aaron. No jakbym mogła się skupić, wyliczyłabym tego.
-Florence. - obejmuje mnie. - Voldemort w przypadku Carlise'a to całkiem miły gość.
-Ładnie to tak mówić o swoim szefie?- pytam, patrząc mu w oczy.
-Masz błędną ocenę. - odpowiada cicho.
-Chcesz powiedzieć, że siedzicie sobie w trójkę na łóżku, zaplatacie warkoczyki i bawicie się konikami pony? - pytam z ironią. - A potem piecze wam ciasteczka!
Evan wzdycha cicho.
-Musimy o tym teraz rozmawiać?
-Może porozmawiajmy o tym, że ja i Gabriel zostaliśmy wystawieni przez ludzi których kochamy! - odepchnęłam go od siebie. - Problem w tym, że nie ważne co zrobimy i tak myślimy o was. Mniejsza o to, że Louise zabiła naszego przyjaciela i o mało sami byśmy nie zginęli i tak ty będziesz miłością mojego życia, a Lou Gabriela. Pomińmy kto z kim sypia i kto kogo całuje. Pomińmy to, że czuję się jak prostytutka pseudo złoczyńcy. Chronię twojego brata a on mnie. Nawet nie masz pojęcia jak tęsknie do naszego aspołecznego życia w którym siedzimy na kanapie, obściskujemy się i oglądamy Doctora Who, udając że Louise i Gabriel wcale się nie kochają. Pomińmy to, że Gabriel nie chce spotkać się ze swoją ciężarną matką bo boi się potępienia. -wyrzucam z siebie. - Pomińmy fakt, że niewinni ludzie cierpią, przez walkę która zaczęła się od naszych rodziców.  Wszystko zaczęło się walić. Pomyśl co zrobisz jak zginie ktoś bardziej nam bliski. Christian, Robert, Mel, John. - wyliczam. Evan przyciąga mnie do siebie i przytula.
-Spokojnie, Florence. - szepcze. - Nie myśl ciągle o czarnych scenariuszach. Proszę.
-Dobrze. - poddaje się.
-Louise wciąż kocha Gabriela. - mówi Evan po chwili.
-Gabriel wciąż kocha Louise. - odpowiadam cicho. Evan spogląda mi w oczy.
-Ja wciąż kocham Ciebie. - wyznaje w końcu.
-Ja Ciebie nigdy nie przestałam kochać. - mówię szczerze i całuję go. Gdyby ta chwila mogła trwać wiecznie. Żeby nic nam nie groziło. Odrywam się po chwili. - Nie możemy być razem. Ja... chciałabym. Ale walczymy po przeciwnych stronach. Wszyscy myślą że się nienawidzimy. Tak na razie musi zostać. Nie możemy spotykać się sami, bo nas przyłapią.
Mówię cicho, czekając aż Evan zacznie protestować.
-Dobrze. - spojrzał na mnie. To stwierdzenie zbiło mnie z tropu. Ale przecież sama tego chciałam, prawda? Uśmiecham się lekko i cofam do wyjścia. W między czasie doprowadzam się do porządku. Wracam na salę i rozglądam się za Gabrielem, zamiast niego dostrzegam Camerona i Ali siedzących nieopodal. Postanowiłam do nich dołączyć.
-Hej, głąbeczki. Mogę do was dołączyć? - uśmiechnęłam się słodko.- Wiem, że się kochacie ale może miejsce na trójkącik też się znajdzie.
Cameron i Ali wybuchli śmiechem.
-Trójkącik z tobą? Propozycja godna uwagi. - zaśmiała się Ali. Siadłam obok niej.
-A ty sama? - Cameron na mnie spogląda.
-Wszystkie moje randki mnie wystawiły i zorganizowały sobie wzajemną orgię. -zaśmiałam się. - A tak na serio widzieliście Gabriela?
-Nie. A przyszedł z tobą? - Ali spojrzała nagle na Evana, stojącego przy naszym stoliku. Zbladłam.
-Mogę się do was przysiąść? - uśmiechnął się delikatnie.
-Jasne, brachu. O ile nas nie pozabijasz! - powiedział Cameron żartobliwym tonem.
-Florence, wyglądasz oszałamiająco. -Evan zwrócił się do mnie. - Z kim przyszłaś?
-To samo DNA, inny wiek, blondyn. -rzucam ze sztucznym uśmiechem. - Sądzę że wydedukujesz kto to.
-Ależ oczywiście. Zawsze ciągnęło cię do Dekkerów. W końcu mamy w sobie to coś. - mrugnął.
-Hej. Oboje jesteście naszymi przyjaciółmi, ale nie interesuje nas wasza wojna, szczególnie ta miłosna. - wtrąciła Ali.
-Wybacz. - powiedział szczerze Evan. - Mówiłem Ci że w ciąży, jesteś jeszcze piękniejsza?
-To ja już wybieram miłosną wojnę! - wtrącił Cameron i wszyscy wybuchliśmy śmiechem. -Jak było w Paryżu, Florence?
-Nie miałam zbyt wielu okazji żeby go zwiedzić. - odparłam cicho. -Głównie ćwiczyłam moc, potem przeleżałam parę dni w szpitalu a następnie wróciliśmy tutaj. W sumie, co takiego jest w Paryżu po za zachwycającymi budowlami i smacznymi bagietkami?
-Przecież to miasto zakochanych. - palnęła Ali.
-Zdecydowanie wolę Rosję jako miasto wódki! - wtrąciłam szybko, za nim Evan zdążył skomentować. Siedzenie w towarzystwie dobrych przyjaciół sprawiało mi przyjemność. Niestety biorąc pod uwagę okoliczności byłam strasznie spięta.
-Zdecydowanie za dużo pijesz, a za mało jesz. Schudłaś. - zauważyła Alison.
-To po wypadku. - odpowiedziałam. -I ostatnio ograniczam się do lampek wina. Muszę zachować trzeźwość umysłu.
-To jakaś nowa odmiana. - zauważył Cameron.
-Po twoim tańcu na dachu jakoś nie zauważyłem, żebyś się powstrzymywała. - zauważył Evan.
-Po prosu żałujesz że zamiast striptizu, były gorzkie słowa przemieszane z głupotą. - zaśmiałam się.
-Tak dobrze mnie znasz. - odpowiedział również się śmiejąc. Nagle wszyscy zamilkli.
-Florence. - powiedział głos za moimi plecami. Podskoczyłam lekko.
-Aaron. - powiedziałam spięta.
-Gdzie Gabriel? - rzucił obojętnie, jakby pytał mnie o pogodę.
-Bawi się. - uśmiechnęłam się słodko. - Po to tu przyszedł.
-Rozumiem. - odpowiedział. - Zechcesz do mnie dołączyć?
Korci mnie żeby odpowiedzieć że dobrze mi tutaj ale zamiast tego posyłam przepraszające spojrzenie w stronę przyjaciół.
-Muszę już iść. - odpowiedziałam cicho i ruszyłam za Aaronem. Przeszliśmy przez tłum i wyszliśmy na ulicę.
-Zechcesz mi wytłumaczyć, co do cholery robiłaś z nimi? - spogląda na mnie wyraźnie rozzłoszczony.
-Cameron i Ali to moi przyjaciele. Miałam prawo z nimi usiąść.
-A Evan? Twój były chłopak? Który wraz z twoją siostrą, dołączył do przeciwników?
-Przyplątał się. Nie wiem skąd, nie wiem jak! Po prostu przyszedł i siadł z nami. Nie mogę zmusić, moich bezstronnych znajomych do wybierania stron! - rzuciłam wkurzona.
-Może powinni się w końcu zadeklarować? - warknął.
-Nie będziesz dyktował mi co mam robić ja czy moi przyjaciele. Mam być twoją wspólniczką a nie robotnicą. A po za tym pamiętaj że ja, mam większą kontrolę.
-Dobrze! Rób co chcesz. -odwrócił się na pięcie i odszedł.
-Co mu się stało? - zapytała Alex pojawiając się za mną.
-Powiedziałam mu, że przesadnie mnie kontroluje. Pokłóciliśmy się i poszedł w długą. - streściłam.
-Przejdzie mu. - podsumowała. -Gabriela też nie ma, podobno wyszedł z kimś. Nie byliście razem?
-Poszłam na chwilę do toalety a jak wróciłam to go nie było. Znając Gabriela, wyrwał kogoś i celebruje walentynki. Pewnie wcześniej się upił za moimi plecami. -zaśmiałam się. - Hej! Chcesz zostać moją walentynką? Może pojedziemy miłosnym tunelem ?
Alex się zaśmiała.
-A całusy będą? - spytała żartobliwym tonem.
-No oczywiście! Z języczkiem! - zaśmiałam się i pociągnęłam ją do baru.-Napijmy się!
-A dziecko? - zapytała zdziwiona.
-Po pierwsze, jest tak młode, że mu nie zaszkodzi, a po drugie będzie takie jak mama, więc niech się przyzwyczai. - zamówiłam kolejkę i podałam jej. Wypiłyśmy szybko. - Zazdroszczę ci!
-Czego? - spojrzała na mnie zaskoczona.
-Że mieszkałaś w Rosji! Miałaś dostęp do  najlepszego alkoholu świata! - odpowiedziałam rozmarzona.
-Rosjanie też nie byli najgorsi. -zaśmiałyśmy się i ruszyłyśmy na parkiet. Nie zauważyłam nigdzie Camerona i Alison. A może nie rozglądałam się dokładnie. Zaczęłyśmy seksownie tańczyć, co jakiś czas obmacując się prowokacyjnie. Szybko, zebrała się wokół nas grupka napalonych samców. Których oczywiście zbywałyśmy.
-Wiesz, że nam się za to oberwie? - zaśmiała się Alex.
-Kochanie. - powiedziałam uroczo, trzepiąc rzęsami. - Jesteśmy na najlepszej randce świata. Nie rozmawiamy o pracy!
W odpowiedzi usłyszałam zaraźliwy śmiech Alex. Po jakimś czasie znów ciągnę ją do baru. Wypijamy parę kolejek.
-Więc tak wygląda twoje życie, kiedy nie wstępujesz bierzesz udziału w wojnach? - pyta, obserwując ludzi.
-Czasami. Tak wygląda moje życie z Gabrielem. Z Evanem... inaczej spędzałam czas. Z Cameronem uczymy się albo zwiedzamy, gramy w gry różne. Oczywiście dużo też się uczę jako studentka.
-Co studiujesz? -uśmiechnęła się.
-Prawo. A ty coś studiowałaś? - zapytałam zaciekawiona osobowością Alex.
-Wykształcenie wyższe w księgowości! - rzuciła rozbawiona a ja wybuchnęłam śmiechem.
-Pierwszy raz spotykam taką księgową! -wypiłyśmy jeszcze po drinku. W końcu zamawiamy butelkę jakiegoś drogiego alkoholu i siadamy na wolnych miejscach. - Wiesz, że nie powinnyśmy pić?
-Wiem. - zaśmiała się. Obie byłyśmy już wstawione. - Wiesz, że mamy to gdzieś?
-Wiem! - odpowiedziałam. - Wracamy już?
-Nie mamy transportu. - mruknęła.
-Chodźmy na pieszo. Przy tobie czuję się bezpiecznie, kochanie. - objęłam ją żartobliwie.
-A więc w drogę kochanie. - zaśmiała się i wzięła mnie pod rękę. Na dworze panowało przyjemne ciepło. Już miałyśmy ruszyć, kiedy Alex zatrzymała się. - Powinnyśmy znaleźć Gabriela.
-To duży chłopiec, doczołga się. - zaśmiałam się.- Powinnaś wyrwać sobie faceta.
-To ja wracam! - zaśmiała się. - Wracasz ze mną?
-Wezwę taksówkę i pojadę do domu.- uśmiechnęłam się.
-Okej! - zaśmiała się. - Ja nie zamierzam dziś wracać!
Alexandra wbiegła do klubu. Zamówiłam taksówkę i otuliłam się szczelniej kurtką. Postanowiłam pojechać do domu mojego i Louise. I tak nikt tam nie przyjdzie. Weszłam do domu i zamknęłam szczelnie drzwi. Odwróciłam się i zauważyłam sylwetkę mężczyzny.
-Wiedziałem, że przyjdziesz. - powiedział podchodząc do mnie.

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział LIX - Florence

Czuje że ktoś mnie szarpie.
-Florence! Obudź się. - zrozpaczony głos Gabriela próbuje przywrócić mi świadomość. -Mamy przechlapane!
-Co się stało? -zrywam się z łóżka i ubieram na siebie szybko bluzę.
-Louise zabiła Jay'a! Aaron myśli, że mieliśmy w tym swój udział. - Aaron rzuca mi spodnie i odwraca się żebym mogła się ubrać. -
Cała się trzęsę. Ubieram spodnie.
-Cokolwiek się zdarzy, musimy trzymać się razem i grać. -mówię i wychodzimy z pokoju. Na zewnątrz czekają na nas strażnicy. Traktują nas jak więźniów. Wchodzimy do biura Aarona, gdzie jest sporo ludzi.  Spoglądam na niego obojętnie.
-Rozumiem, że dar zaufania działa w jedną stronę? - pytam oschle.
-Zginął jeden z naszych, został zabity przez twoją siostrę, oboje przed śmiercią Jay'a spotkaliście się z Louise, to logiczne, że was podejrzewamy. - odpowiada cicho.
-Nie sądzisz chyba, że cię wydaliśmy. Czy my wyglądamy na samobójców? Sam fakt że tu jesteśmy mówi wiele za siebie.
-Zgodzę się. - przemówiła cicho Alex. - Louise zostawiła Flo na dachu, Gabriela też olała. Jeśli byli by w to zamieszani, nie było by ich.
-Oskarżasz nas że pomogłem swojej ukochanej i jej nowemu kochankowi? Albo że Florence, pomogła siostrze i dupkowi który próbował ją wysłać na tamten świat? Myślałeś kiedyś o terapii z psychoterapeutą?
Wywróciłam oczami.
-A jak wytłumaczysz fakt, że Florence unikała mnie od dłuższego czasu?- Aaron spojrzał na Gabriela.
-A jak wyjaśnisz fakt, że tu stoję? - warknęłam. - I powiedz, jak miałam Ci powiedzieć coś ważnego, skoro co chwile miałeś inne ważniejsze sprawy?
-Co mi chciałaś powiedzieć? Że jednak obierasz stronę swojej siostry? - warknął Aaron.
-Chciałam ci powiedzieć, że jestem z tobą w ciąży, ale wiesz trudno jest powiedzieć coś kiedy wiecznie cię o coś oskarżają! - krzyknęłam. Wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie. Właśnie doszło do mnie co powiedziałam.
-Jesteś w ciąży? - spytał Aaron z niedowierzaniem.
-Niespodzianka. - mruknęłam z przekąsem.
-Ale jak? -pyta, opierając się o biurko.
-Mam ci tłumaczyć, jak do tego doszło przy twoich pracownikach? - pytam, unosząc brew.
-Ale... Wszyscy wyjść. - powiedział Aaron. - Po za Gabrielem i Florence.
Siadłam na krześle i spojrzałam w ziemię. To kłamstwo będzie mnie dużo kosztować.
-Który tydzień? - pyta.
-Udało ci się, już wtedy jak przyszedłeś oglądać ze mną Słoneczny Patrol. - spoglądam na swoje paznokcie.
-Gabirel. To możliwe? - Aaron ciągle jest w osłupieniu.
-Pytasz mnie o rzeczy oczywiste. - mówi.
-Co teraz? -spogląda na niego.
-Na oko jakieś siedem, osiem miesięcy. Dziwne zachcianki,  huśtawki nastrojów, niekontrolowane wybuchy mocy... -wylicza. - A potem nieprzespane noce, pieluszki i takie tam.
-Wybuchy mocy? - pyta Aaron.
-Może kogoś sparaliżować albo coś, no raczej wszystko co może się stać komuś to tylko przez z jej dłonią. - tłumaczy Gabriel.
-A wzrok? Przecież też jej się zdarza.
-Jej! - mówię. - Po pierwsze wciąż jestem tutaj. Po drugie poprzez dotyk moja moc jest o wiele bardziej niebezpieczna. A po trzecie z nikim nie utrzymuje długich kontaktów wzrokowych. -mówię znudzona. - Po za tym jak nie będziecie mnie denerwować, to nie będę zabijać, razić czy paraliżować.
Aaron i Gabriel spojrzeli na mnie.
-Na pewno nie pomagaliście Louise? - pyta.
-Nie! Mamy dać ci to na piśmie? - spytałam znudzona.
-Dobrze. Wierzę wam. Ale w nowych okolicznościach. Gabriel, będziesz trenował moc Florence. Masz ją chronić. Jak sytuacja będzie pod bramkowa, to Sven, Alex i Jared ci pomogą.
-Jared Leto? - pytam słodko.
Aaron piorunuje mnie wzrokiem.
-Nie potrzebuje niań. - mówię spokojnie. - Potrafię się sama obronić.
-Jesteś w ciąży. - odpowiada. - A po za tym, takie są okoliczności.
-Ciąża to nie okoliczność! - usprawiedliwiam się.
-Florence. - wtrąca Gabriel. - Louise wypowiedziała nam wojnę.
Wybucham panicznym śmiechem.
-Wy chyba nie mówicie poważnie. - spoglądam na nich lecz ich miny mówią same za siebie.- Cholera.
-Idźcie do siebie, przepraszam za tą sytuacje. Musiałem to sprawdzić. - odpowiada. Mówię Gabrielowi że zaraz do niego dołączę i podchodzę do Aarona.
-Przykro mi z powodu Jay'a. - mówię szczerze.
-To nie twoja wina. - spogląda na mnie. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Obejmuje mnie i całuje.
-Cieszę się z tego dziecka, naprawdę. - uśmiecha się.
-Ja też. Dołączę do Gabriela. Macie teraz ważniejsze problemy. - mówię i wyswobadzam się z jego objęć. Idę spokojnie do pokoju Gabriela. Gdy wchodzę, mój przyjaciel stoi w oknie. Zamykam drzwi za sobą.
-Rozmawiałem z Louise. Za nim , Cię znaleźliśmy. Wydawało mi się, że rozmawiam z dawną Louise. Z naszą. - mówi.
-Nie myśl o tym. Też mi się wydawało. Mamy teraz ważniejsze problemy niż roztrząsanie tego. Prawie byśmy zginęli. - mruknęłam.
-Serio jesteś w ciąży? - spogląda na mnie. Wywracam oczami a on lekko się uśmiecha. - Tak myślałem. Chodź, poudajemy że coś ćwiczymy.
Podaje mi dłoń a ja wstaje.
-Tak naprawdę, zapomniałem podlewać roślinkę. Wykończ ją całkiem. - uśmiecha się. - Skup się i dobij ją!
-Roślinkowy nazista. - mruknęłam. Skupiłam się na roślinie i dotknęłam jej, lecz zamiast wysuszyć ją do końca, rozkwitła.
-Coś ty zrobiła? - Gabriel spojrzał na mnie zdziwiony.
-Nooo, urosła. - stwierdziłam.
-Ale jak? - pyta, przyglądając się roślinie.
-Może piła mleko. - powiedziałam słodkim głosem. - Ale nie martw się. Cornelia nie będzie na ciebie już zła, za zabijanie roślin i przestanie Ci pluć do jedzenia.
-Bardzo śmieszne. - powiedział Gabriel. -Zrób to jeszcze raz!
-A masz martwą roślinę?- spoglądam na niego.
-Zabij tą i ją ulecz. - mruknął.
-Sadysta! - spojrzałam na niego lecz zrobiłam to co mi kazał i udało się.
-Potrafisz leczyć rośliny! - Gabriel spojrzał na mnie. - Zobaczmy czy ludzi też potrafisz.
Chwycił nóż i za nim zdążyłam się sprzeciwić, rozciął sobie dłoń.
-Masochista! - powiedziałam przerażona. Podał mi swoją dłoń.
-Spróbuj!
Skupiłam się na jego ręce i po chwili rana lekko drgnęła.Poczułam ciepło w dłoniach i ślady po ranie zniknęły.
-Nawet się nie waż rozcinać! - warknęłam.
-Masz cały wachlarz umiejętności. Dotykiem możesz ranić, zabijać i leczyć. Wzrokiem tylko ranić, ale to i tak dużo. - powiedział siadając. - Jakie są indywidualne moce Louise?
-Hmm... teleportacja? I potrafi pojawiać się w między światach. - odpowiadam. - W każdym bądź razie, moje umiejętności jednak nie przewyższają jej. Bo może każdego z nas złapać, zawlec na koniec świata, zabić i wrócić za nim my ogarniemy kogo brakuje.
-I tu masz rację. - wzdycha. - Więc co robimy?
-Białe flagi? Czekamy na rozwój wydarzeń? - podsuwam.
-Chcesz się poddać? - spogląda na mnie.
-Nie chce się mieszać. - odpowiadam. - Póki nas nie mieszają, lejmy na to! Jeśli Carlise i Louise dojdą do władzy i tak będziesz bezpieczny.
- A ty? - pyta cicho.
-Na taki wypadek, już się ubezpieczyłam. Powiedzmy, wrócę szybko. Ale nic więcej ci nie zdradzę. - odpowiadam z uśmiechem. - Na razie udawajmy że jestem w ciąży. To nasze największe ubezpieczenie. Wprawdzie Christian i John mnie zabiją, ale pomijając to, będziemy bezpieczni. A teraz idę się przespać. Tobie też to radzę. Rano wychodzimy.
Wstaję i idę do swojej sypialni. Kładę się na łóżko i zasypiam.

Siedzę, związana w płonącym pokoju. Nie mogę oddychać, nie mogę się ruszyć. Przede mną migocze, czarna postać.
-Widzisz, jak łatwo sprowokować cię do tańca na dachu? Myślałaś, że blokowanie umysłu przed wpływami cię obroni? Zostają tradycyjne sposoby, na wykończenie czarownicy. 
-Pigułką? - po raz pierwszy mogę się odezwać. Postać się śmieje.
-Taka wielka z Ciebie czarownica, a jednak nic nie umiesz. Nie uczyli cię czegoś o ziołach? - spytał. -No tak, nie miał kto ciebie uczyć. Nie będę Ci tłumaczył jak to zrobiłem. Ważne, że mimo wszystko doprowadziłaś do walki między braćmi, twoja siostra cię wyśmiała i opuściła. Im słabsza jesteś, tym ja jestem silniejszy...
Budzę się gwałtownie. Wstaję i zastanawiam się skąd biorą się te sny. Może to podświadomość. Jest już poranek, a śniadanie stoi na stoliku. Zjadam bułkę i ubieram się. Decyduję się na jeansy i trampki. Otwieram drzwi, pod którymi stoi Gabriel.
-Miałem właśnie pukać. - odpowiedział.
-Oczywiście. -zaśmiałam się. - Chodźmy stąd.
Wychodzimy z posiadłości. Idziemy spokojnie ulicą, co jakiś czas rozglądając się.
-Co robimy? - pyta Gabriel.
-Idziemy kupować ubranka dla dziecka? Dla wiarygodności? - pytam go.
-Jesteś na oko, w trzecim tygodniu i chcesz kupować ubranka? - pyta z ironią. - Może potem wybierzemy mu uczelnie?
-Po prostu nie chce z nimi siedzieć. Nie możemy iść się upić, bo jak się jest w ciąży to się nie pije.
-Brawo Sherlocku! Jeszcze jakieś przemyślenia? - spojrzał na mnie.
-Byłeś kiedyś sparaliżowany? - spoglądam na niego z złowrogim uśmiechem. Gabriel unosi ręce w geście kapitulacji.
-Możemy pokręcić się przy sklepach z dziecięcymi ubrankami. Chociaż wolałbym, wydłubać sobie oczy.  -śmieje się.
-W sumie, zróbmy to sobie wzajemnie. - wzdycham. Ruszamy w stronę sklepów. - Jesteśmy teraz chyba najmniej popularni w całej naszej trzyletniej karierze.
-Niestety. Ani się napić, ani nie możemy nic fajnego odwalić, nasza ekipa jest w rozsypce a połowa osób myśli że jesteśmy zdrajcami. - odparł. - W dodatku jest zima i nie możemy robić tego co w lato. Chyba że sprowadzisz lato!
-Jasne.  Nikomu nie wyda się dziwne, że w lutym jest trzydzieści stopni i grzeje słoneczko. - rzuciłam a Gabriel się zaśmiał. -Chodźmy udawać że spodziewamy się bobaska!
Śmiejemy się i idziemy do sklepu dla dzieci. Przez godzinę udajemy zainteresowanie, tym co mówi właścicielka sklepu i nam doradza. W końcu wyszliśmy i ruszyliśmy z powrotem do domu. Idąc, zauważyłam jak ktoś nam się przygląda. Dyskretnie spojrzałam na Gabriela, który przyjrzał się mężczyźnie. Złapał mnie za rękę i zaczęliśmy biec. Kiedy postać znikła nam z oczu, Gabriel zatrzymał się.
-Kto to był? - zapytałam kiedy złapałam oddech.
-Łowca czarownic. - odpowiedział po chwili.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział LVIII - Louise

Do imprezy zostało kilka godzin, więc postanowiłam na razie trzymać się z daleka od Evana i spędzić trochę czasu z Lynette, Tessą i Cedrickiem. Co do tego ostatniego-miałam duże obiekcje. W końcu okłamywał mnie przez tak długi czas. Ale z drugiej strony, był moim przyjacielem. Spędziłam z nim dużo czasu, który wspominam bardzo dobrze.
Po godzinie dołączył do nas Carlisle i zaczęliśmy rozmawiać o mocy. Lyn i Tessa automatycznie zamilkły, jakby obie czuły, że nie mają nic do powiedzenia. Nie umknęło to uwadze Carlisle'a.
-Theresa, Lynette, jesteście zawsze dość wygadane. Czyżbyście uważały, że obrany przez nas temat rozmowy wam nie pasuje?
-Ależ skąd, rozmawiajcie. Po prostu żadna z nas nie ma mocy, więc nie może się wypowiedzieć.-powiedziała Tessa, wzruszając ramionami. Carlisle uniósł brew.
-Zabawne, że to ty tak twierdzisz, Tesso. Dekkerowie może nie są jednymi z najpotężniejszych czarowników, ale każdy z nich posiada przynajmniej indywidualną moc.
Tessa przez chwilę wpatrywała się w niego osłupiała.
-Mamy... mamy moc? Ale jak? Przecież nie jesteśmy czarownikami.
-Jesteś pewna?-Carlisle uśmiechnął się do niej.
-Co to jest indywidualna moc?-wtrąciła się Lynette, posyłając co jakiś czas mordercze spojrzenie Tessie. Carlisle już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale go ubiegłam.
-Moc, którą posiada dany czarownik jako swoją specjalizację, coś co ma niemalże wyćwiczone od urodzenia. Myślę, że u Tessy to może być blokada umysłu. Broniła się przed wpływem... różnych osób.-niemal zapominam, że Carlisle prowadził interesy z Elen. Wolę nie ryzykować wspominania jej przy nim.
-U ciebie jest to teleportacja.-zauważa Carlisle.-Dodatkowo, potężniejsze rody posiadają coś takiego jak rodową moc. Rodową mocą Jesselów jest panowanie na żywiołami.
-A rodową mocą Hawthornów?-pyta Lynette, wyraźnie wciągnięta w temat.
-Opowiem wam kiedy indziej. Powinniście się zbierać, jeśli chcecie dotrzeć na czas.

Każde z nas idzie na to przyjęcie z własnego powodu. Evan chyba po prostu chce zobaczyć Florence. Lynette przyjaźniła się z Alyssą przez długi czas, więc to zrozumiałe, że chce być na jej przyjęciu zaręczynowym. ja spędziłam sporo czasu z Cameronem będąc uwięziona we własnym ciele przez Maud, a Cedric chce towarzyszyć Lyn. Tessa postanowiła jednak zostać w domu, a potem spotkać się z przyjaciółką, prawdopodobnie Rowan, z którą rozmawiała przez telefon.
Lynette i Cedric poszli złożyć życzenia Ali i Camowi, a ja obiecałam zaraz do nich dołączyć. A Evan zniknął gdzieś w tłumie. Zaczęłam się za nim rozglądać, kiedy w tłumie zauważyłam znajomą twarz. Przełknęłam ślinę. Nie, niemożliwe. Ta osoba nie żyje od dobrych kilku miesięcy. A niewiele jest osób na świecie, które posiadają moc nekromancji. Po chwili ta osoba również znika. Musiało mi się wydawać. Nagle słyszę dźwięk tłuczonego szkła i krzyki tłumu. Biegnę w tamtą stronę, ale spódnica ogranicza mi możliwość ruchów, podobnie jak obcasy.
Przy barze widzę Gabriela, który uderza Evana. A potem Florence, łapiąca mojego byłego za włosy i mówiąca mu coś do ucha, tak cicho, że nie jestem w stanie tego usłyszeć. Potem mówi już głośniej, pomagając jednocześnie Evanowi wstać.
-Jak zaczniecie się teraz bić, osobiście was zabije. To przyjęcie Camerona i Alison. Dajcie im się cieszyć ich szczęściem.
-A ja jej pomogę was zabić.-mówię, stając przy Evanie i z premedytacją unikając patrzenia na Gabriela.-Z przyjemnością.
Flo prosi mnie, żebym zajęła się Evanem, a ja zgadzam się bez namysłu. Sadzam go na stołku barowym i wygrzebuję z torebki chusteczki, po czy proszę barmana, żeby podał mi wódki. Przemywam mu ranę na wardze i na czole.
-O co poszło?
-Chciałbym to wiedzieć. Po prostu mnie walnął.-stwierdza Evan, wzruszając ramionami. Kończę mu przemywać twarz.
-Idę złożyć życzenia Ali i Camowi. Unikaj swojego brata, proszę cię.-patrzę na niego błagalnie, a on tylko kiwa głową. Idę w stronę przyszłej pary młodej i uśmiecham się do nich.
-Ali, wiem, że nie za dobrze się znamy, ale życzę ci jak najlepiej. Wam obojgu.-uśmiecham się szerzej. Ali mnie przytula.
-Dziękuję! Mam nadzieję, że pojawisz się na naszym weselu!
-Bylibyśmy zawiedzeni, gdybyś się nie pojawiła.-śmieje się Cameron i też mnie przytula. Wymieniamy się jeszcze kilkoma uwagami, po czym odwracam się, żeby przepuścić następnego gościa i... wpadam wprost na Gabriela. Przez chwilę patrzymy na siebie, oboje zaskoczeni, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Przypomina mi się jeden z pierwszych dni naszej znajomości, w domu moich rodziców. Wtedy miałam ochotę go pocałować po raz pierwszy. Ale tego nie zrobiłam. I tym razem też nie zrobię.
Gabe łapie mnie za nadgarstek, żebym nigdzie nie uciekła, ale wyrywam mu się i przeciskam się w stronę wyjścia do ogrodu. Odwracam się tylko raz i widzę, jak Gabriel składa życzenia Ali i Cameronowi. Wychodzę na dwór. Muszę złapać oddech. Dawno nie byłam tak blisko niego, żeby czuć ciepło jego ciała.
-Piękny wieczór, prawda?-słyszę jego głos za sobą. Odwracam się. Stoi kilka metrów za mną. Marynarkę ma przewieszoną przez ramię. Wygląda cudownie, w dżinsach i koszuli.
-Gdyby nie dwóch facetów bijących się bez powodu przy barze byłby jeszcze lepszy.-odpowiadam, starając się droczyć się z nim jak przy naszych pierwszych rozmowach. Gabriel uśmiecha się lekko, podchodząc do mnie bliżej.
-Był powód. Bardzo ważny powód. Powód, który sprawia, że cierpię, wkurzam się i chce mi się krzyczeć z wściekłości.
-To znaczy?-pytam zaciekawiona, a w piersi czuję ukłucie zazdrości, jakby chodziło o inną kobietę.
-Widziałem zdjęcie. Louise, twoje zdjęcie. Twoje i Evana w porcie, kiedy się całowaliście.-patrzy na mnie z bólem. Rozdziawiam usta ze zdziwienia. Nie sądziłam, że ktoś tam był, nie podejrzewałam, że ktoś to widział.
-To nic nie znaczyło. Evan po prostu dowiedział się czegoś, czego nie powinien... To było tylko odreagowanie i...-próbuję wytłumaczyć zarówno Evana, jak i siebie, ale żadne słowa więcej nie przychodzą mi do głowy.
-To nic nie znaczyło?-upewnia się.
-Nic a nic.-odpowiadam, robiąc jeszcze krok w jego stronę. Nie wiem czemu. Powinnam trzymać się od niego z daleka. Zranił mnie, doprowadził do rozpaczy i wściekłości. Ale mnie kocha i nie zrobił tego umyślnie.
-Louise, ja... wiem, że słyszałaś co mówiłem w szpitalu. I chciałem cię przeprosić.-mówi. Patrzę na niego zszokowana i znów odczuwam ból w sercu.
-Za...-głos mi się łamie.-Za co?-pytam cicho.
-Za to, że powiedziałem to komuś innemu. Powinienem był ci wyznać co czuję, powiedzieć to bezpośrednio tobie. Przepraszam.
Do oczu napływają mi łzy. Nie wiem co powiedzieć, nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Chcę mu wyznać, że też go kocham. Że chcę z nim być, bo tylko z nim będę naprawdę szczęśliwa. Że nikt inny-Carlisle, Evan, Alex, z którą tu dzisiaj przyszedł-to wszystko nie ma znaczenia, bo kocham tylko jego. Ale zamiast tych wszystkich słów, z moich ust wydobywa się tylko:
-Walczymy po przeciwnych stronach.
Gabriel patrzy na mnie z bólem... A potem ze zrozumieniem. Jakby wiedział o co mi chodzi. Uśmiecha się i podchodzi do mnie.
-To nie będzie problem. Wojna skończy się szybko, a potem nic nie będzie nam stało na przeszkodzie... Zimno ci?-pyta, widząc jak drżę. Kręcę głową, ale on i tak podaje mi swoją marynarkę. Otulam się nią, czując jego zapach, ciepło jego ciała. 
-Dziękuję.-mówię cicho.-Gabe, chodzi o to, że... Zawsze coś stoi na przeszkodzie, nie widzisz? Zawsze coś jest nie tak. Jakby wszechświat był przeciwko nam.-usiłuję zażartować, ale słabo mi to wychodzi. 
-Nie poddam się, Lou.-odpowiada lekko, jakby to nie był wielki problem. Może faktycznie nie jest. Nagle Gabe łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.-Uważaj!-mówi głośno, ale nie krzyczy. Ułamek sekundy później w miejscu, w którym stałam ląduje szklana butelka po wódce. Oboje patrzymy w górę i zauważamy Florence, chodzącą tanecznym krokiem po dachu i coś mówiącą. Natychmiast się zrywamy i biegniemy na górę, nie zwracając uwagi na nikogo. 
-Florence! Schodź natychmiast!-proszę, kiedy do niej podchodzimy.
-Stać! Ani kroku dalej!-Flo śmieje się.-Nie, ale tak serio nie zbliżajcie się do mnie.
-Gabriel. Sprowadź pomoc.-mówię, patrząc wciąż na siostrę.-Florence, nie bądź głupia. Zejdź.
Gabriel wybiega, a Flo w końcu patrzy na mnie.
-Dobrze ujęte. Jestem głupia. Pozwalam żeby ludzie na którym nam zależy umierali. Ty, nasza mama, Jake. Inni ludzie też umierają. Przez naszą wojnę. Przez nas. On ma rację. Jestem słaba ale wciąż jestem złem.
-Kto ma racje?-patrzę na nią zdziwiona.
-To nie ma znaczenia.-mamrocze.-Chce latać! Chce być aniołem. Chce przestać cierpieć z powodu tego, że sypiam nie  tym mężczyzną, że ty robisz to samo chociaż powinnaś być z Gabrielem. Ciągnie was do siebie. Nie chce walczyć przeciwko tobie. Ale nie mogę się odłączyć od Aarona.
-Posłuchaj Florence. Zejdź do mnie. I wtedy porozmawiamy na spokojnie. Nie chce, żeby coś ci się stało.-mówię, ale głos mi się łamie. Plan tego nie zakładał. Tracę kontrolę i boję się o siostrę. Wtedy na dach wbiegają Aaron, Evan, Gabriel i Cam.
-Waleczna piątka.-śmieje się Flo.-Każdy z was ma interes w ratowaniu mnie. Szczególnie Aaron. Tylko dlaczego ratujecie mnie? Zamiast tysiące czarownic, ludzi i łowców którzy zginął przez waszą walkę władzy. Z resztą to jakiś cholerny łańcuch pokarmowy. Jest władza do której dążą Aaron i Louise wraz z Carlisem, który o mały włos mnie nie zabił we Włoszech. Gabriel czyli nieszczęśliwy kochanek. Przecież on w końcu albo stanie się potworem, albo strzeli samobója. Oczywiście Aaron musi robić zdjęcie całujących się Lou i Evana i pokazywać je Gabrielowi żeby jeszcze bardziej go skopać. Ja sypiam z Aaronem tym samym kopiąc uczucia Evana i Alex...

Florence rozpoczyna długi monolog, którego stopniowo jest mi coraz dłużej słuchać. Alkohol i prawdopodobnie jeszcze jeden czynnik sprawiają, że mojej siostrze zebrało się na szczerość. Po kryjomu wysyłam smsa do Roberta. Wiem, że jeśli ktoś tu zadziała, to on. 
-Oh, Florence, do jasnej cholery, zamknij się! Ten cały melodramatyzm mnie nudzi.-przerywam jej w końcu ostro. Wszyscy patrzą się na mnie. Niedowierzanie na twarzy Gabriela, gniew Aarona, dezorientacja Evana i Cama. Oraz podziw Cedrica, wchodzącego właśnie na dach z Lynette.-Nie rozumiesz, że twoje słowa nic nie zmienią? Żadne z nas nie ma ochoty słuchać o swoich wadach i błędach. Możesz nie dbać o wojnę, ale ona się toczy, czy tego chcesz, czy nie. A ty, zamiast starać się ją załagodzić, wywołujesz jeszcze gorsze walki i poróżnienia. Teraz już za późno na gdybania, obieranie stron i inne bzdury. Dokonaliśmy wyboru, ty również. Żadne monologi tego nie zmienią. Nic nie zmieni tego, z kim jestem ja, czy ty. Nie rób z siebie ofiary, Florence, bo wychodzisz na tym żałośnie.-zerkam znów na siostrę, a potem na Evana.-Evan, idziemy.
Nie patrzę za siebie. Nie patrzę na Gabriela, bo wiem, że nie zniosłabym jego spojrzenia. Nie patrzę na Evana, bo nie chcę jeszcze wiedzieć, jakiego dokona wyboru. Chcę tylko odciągnąć stąd Cedrica, zanim wmiesza się on w walkę z Aaronem. Niebezpieczne było przyprowadzanie tej dwójki na jedną imprezę.
Wychodząc z klubu, widzę auto Roberta Dekkera, parkujące obok. Wymieniam z nim krótkie spojrzenie. Jeśli Evan wybrał naszą stronę, czas powiedzieć mu prawdę.
Rozpoczęcie właściwej wojny było kwestią dni, ale ja zamierzam to przyspieszyć. Kończy mi się czas. Rozmowa z Gabrielem i Florence mi to uświadomiła. Odwracam się i widzę Evana, idącego za Lyn i Cedem.
-Jednak jesteś po naszej stronie.-mówię z szerokim uśmiechem.
-Gabe zajmie się Florence, więc ktoś musi się zająć jeszcze tobą.-żartuje chłopak. Śmieję się.
-Cieszę się z tego powodu. Jedźcie do domu. Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.-mówię, zwracając się również do Ceda i Lyn. Wykonują moją prośbę. Zauważam Alex, Aarona i Gabriela wychodzących z przyjęcia. Podchodzą do nich dwaj mężczyźni. Alex przytula się do jednego z nich, po czym odsuwa się i zaczyna mu coś opowiadać. Szybko teleportuję się do kuchni w klubie i zabieram stamtąd nóż. A potem zjawiam się za Jayem. I zanim ktokolwiek zdąży zareagować, wybijam mu nóż w plecy. A kiedy Jay upada, wszystko zaczyna się dziać w przyspieszonym tempie. Sven próbuje mnie złapać, ale teleportuję się kawałek dalej. Gabriel patrzy na mnie z mieszaniną uczuć, których nie mogę rozpoznać. Aaron stoi nieruchomo, a Alex upada i zaczyna płakać nad ciałem. Bękarci syn Carlisle'a, jak przystało na lidera, robi kilka kroków w moją stronę.
-Wiesz, co właśnie zrobiłaś?-pyta, starając się zachować spokój, ale widać, że zaraz wybuchnie.
-Zazwyczaj doskonale zdaję sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, Aaronie. Od dłuższego czasu wszystko mam dokładnie zaplanowane. Aaronie West, w imieniu twego ojca, Carlisle'a Hawthorna oraz jego syna... prawowitego syna, Cedrica, wypowiadam ci wojnę.-patrzę na każdego z nich osobna.-Powiedzcie mojej siostrze, że starcie wielkich czarownic właśnie się zaczęło. 

Rozdział LVII - Florence

Wchodzę do domu Aarona i wpadam na rozwścieczonego Gabriela. Spoglądam na przyjaciela zaskoczona.
-Gabe. Co się dzieje? - pytam spokojnie.
-To się dzieje! -rzuca mi jakimś zdjęciem, odwraca się i wybiega. Spoglądam na zdjęcie i widzę całujących się... Louise i Evan. Marszczę brwi. Znam moją siostrę na tyle, żeby wiedzieć, że to nie ona wyszła z inicjatywą. Ruszam do gabinetu Aarona.
-Po co pokazałeś mu to zdjęcie do cholery?! -warknęłam. - Chcesz załamać go do końca?!
-On sam...-zaczął Aaron lecz mu przerwałam.
-To nie trzymaj zdjęć na wierzchu! - krzyknęłam. - Z resztą to nie w porządku!
-A w porządku jest to że twoja siostra jest przeciwko tobie? - Aaron spojrzał na mnie gniewnie. Poczułam się jak spoliczkowana.
-Jak chcesz żebym została z tobą, to lepiej przestań z tą swoją apodyktycznością. Idę przekonać Gabriela, żeby z nami został. - trzasnęłam drzwiami. Znalazłam drzwi do pokoju Gabriela. Weszłam i rzuciłam zaklęcie wyciszające.
-Co ty robisz? - Gabriel spojrzał na mnie zdziwiony. Osoba która znajduje się w kręgu odczuwa dziwne wygłuszenie na początku.
-Zaklęcie wyciszające. Na zewnątrz nikt nie usłyszy. Wierz mi. -uśmiechnęłam się.
-Testowałaś je już? -pyta mnie.
-A czy kiedykolwiek uskarżałeś się, że ja i Evan ci przeszkadzamy? -uśmiecham się znacząco.
-Evan to idiota. Zabiję go! Jak go spotkam! -Gabriel wręcz wrzeszczy. Rzucam nim lekko o ścianę.
-Uspokój się kretynie! O to im chodzi! Jest wojna i starają się nas poróżnić! -spoglądam na twarz przyjaciela. - Louise nigdy nie pocałowałaby Evana z własnej woli! Spójrz na mnie, na siebie! Wszyscy jesteśmy podłamani! Lou wie, co do niej czujesz! Była w szpitalu jak rozmawiałeś z Aaronem. Nie jest bez wad, ale takiego świństwa by ci nie zrobiła.
-Słyszała? - Gabriela opuściła cała złość. Kiwam głową.
-Posłuchaj. Uspokój się. Musimy udawać jak na razie.  Że wszystko jest jak jest teraz. Christian szykuje plan ''b'', więc nie spieprz niczego.
Gabriel kiwa głową a ja go uwalniam.
-Ubieraj się. Czas na nas. - uśmiecham się. - Gabriel?
-Tak? - spogląda na mnie.
-Zrobiłam sobie tatuaż. - zaśmiałam się i wyszłam.

Przyglądam się tatuażowi. Jestem z niego cholernie dumna. Ubieram czarną, krótką sukienkę z cekinami. Włosy rozczesuje. Ubieram czarne szpilki i przeglądam się w lustrze. Schodzę na dół gdzie czekają już Gabriel, Aaron i Alex.
-Cieszę się że ubrałaś się na czarno. Mamy bransoletkę taką jak we Włoszech. Będzie pasować. - mówi Jay, którego nie zauważyłam.
-Będziecie kręcić się na zewnątrz. To wystarczy. - spojrzałam na Jay'a. - Nie chce być dodatkowo szpiegowana.
Ziemia lekko się zatrzęsła. Nie zrobiłam tego celowo ale podziałało. Podałam kluczyki z volvo Gabrielowi.
-Prowadzisz. - powiedziałam do przyjaciela. - Spotkamy się po imprezie.
Wzięłam Gabriela pod rękę i wyszliśmy. Przez całą drogę milczeliśmy. Zatrzymaliśmy się prze klubem w którym odbywało się przyjęcie.
-Nie rób głupstw Gabriel. Bo zapłacimy życiem - przestrzegłam go. Wyszliśmy z auta. Kiedy weszliśmy okazało się że było sporo ludzi. Nigdzie nie widziałam Louise. Ani Evana. Cameron i Ali stali otoczeni wianuszkiem znajomych. Podeszliśmy do baru i zamówiliśmy drinka.
-Idę się przywitać.-Zostawiam Gabriela z naszymi drinkami. Podeszłam do Ali.
-Hej. - powiedziałam nieśmiało.
-Florence! -pisnęła i przytuliła mnie. Zaraz do nas dołączył Cameron. - Ty żyjesz.
-Na szczęście rana nie była tak poważna. -odpowiedziałam.
-O czym ty mówisz? - Ali spojrzała na mnie. - Miałaś wypadek?!
Cholera, nie o to im chodziło.
-Wszystko dobrze. - zapewniłam. - To wasz dzień.
-Masz kłopoty? - zapytał Cameron.
-Nic poważnego. - spojrzałam na niego wymownie. Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Gabriel! - Zajmij Ali!
Wróciłam do Gabriela który pochylał się nad Evanem. Wymierzał właśnie cios. Podbiegłam do Gabriela i pociągnęłam go za włosy. Nie mogłam użyć czarów, przez co byłam słabsza. Gabriel syknął z bólu.
-Ty jesteś chyba upośledzony. - warknęłam go Gabriela. Podałam rękę Evanowi i pomogłam mu wstać.-Jak zaczniecie się teraz bić, osobiście was zabije. To przyjęcie Camerona i Alison. Dajcie im się cieszyć ich szczęściem.
Doszło do mnie że wciąż trzymam Evana za rękę, to było takie przyjemne. Puściłam ją niepewnie.
-A ja jej pomogę was zabić. - powiedziała Louise, stając przy Evanie. -Z przyjemnością.
Gabriel posłał nienawistne spojrzenie w kierunku Evana. Spojrzałam rozpaczliwie na siostrę. Chciałam z nią pogadać na osobności. Ale nie teraz.
-Doprowadzisz Evana do normalności? - zapytałam a ona kiwnęła głową. - Spotkamy się za chwilę. Pogadam z Gabrielem.
Idę do baru, gdzie siedział Gabriel. Złapałam swojego drinka i wypiłam połowę zawartości.
-Jesteś idiotą. - wyrzuciłam  siebie.
-Przepraszam. - szepnął cicho. - Wiesz co do niej czuje, to było silniejsze ode mnie.
Chciałam wygłosić jakiś długi monolog lecz po prostu kiwnęłam głową.
-Idź złożyć życzenia Cameronowi i Ali. Nie pobij nikogo dobrze? - spoglądam mu w oczy.
-Obiecuję. - powiedział i odszedł. Wypiłam resztę swojego drinka. Zakręciło mi się w głowie i obraz zaczął rozmazywać. Po chwili wszystko wróciło do normy. Muszę wyjść się przewietrzyć. I wziąć coś do picia. Przejrzałam półkę z alkoholem. Zwinęłam dwie butelki czystej. Kierując się do wyjścia zobaczyłam schody na dach. Zaśmiałam się i ruszyłam do góry. Kiedy wyszłam na dach poczułam się lepiej. Ściągnęłam szpilki i odkręciłam butelkę. Weszłam na kraniec dachu i napiłam się.
-Chciałabym latać. - krzyczę i śmieję się sama do siebie. - Chciałabym być biedronką, albo jaskółką albo anioołeem.
Zaczęłam spacerować w tę i z powrotem. Napiłam się znów. Zaczęłam nucić jakąś melodię. Spoglądam w dół.
-Jak wysoko! -śmieje się cicho i spaceruję dalej. Opróżniam do końca butelkę. Na dolę widzę kosz. Rzucam pustą butelkę w dół, celując w kosz. Butelka się rozbiła o ziemię. - Ups.
Biorę drugą. Zaczynam płakać. A potem znów się śmieję.
-Chciałabym być owieczką. - mówię do samej siebie. Spaceruję dalej po dachu, gdy nagle Gabriel i Louise wbiegają na dach.
-Florence! Schodź natychmiast! - podchodzą do mnie.
-Stać! Ani kroku dalej! -zaśmiałam się. - Nie, ale tak serio nie zbliżajcie się do mnie.
-Gabriel. Sprowadź pomoc. -Louise spogląda na mnie. - Florence, nie bądź głupia. Zejdź.
Gabriel wybiega a ja spoglądam na siostrę.
-Dobrze ujęte. Jestem głupia. Pozwalam żeby ludzie na którym nam zależy umierali. Ty, nasza mama, Jake. Inni ludzie też umierają. Przez naszą wojnę. Przez nas. On ma rację. Jestem słaba ale wciąż jestem złem.
-Kto ma racje? -Louise spogląda na mnie zdziwiona.
-To nie ma znaczenia. -mamroczę. - Chce latać! Chce być aniołem. Chce przestać cierpieć z powodu tego, że sypiam nie  tym mężczyzną, że ty robisz to samo chociaż powinnaś być z Gabrielem. Ciągnie was do siebie. Nie chce walczyć przeciwko tobie. Ale nie mogę się odłączyć od Aarona.
-Posłuchaj Florence. Zejdź do mnie. I wtedy porozmawiamy na spokojnie. Nie chce, żeby coś ci się stało. -Louise łamie się głos. Na dach wbiegają Aaron, Gabriel, Evan i Cameron. Wybucham śmiechem.
-Waleczna piątka. -śmieję się. - Każdy z was ma interes w ratowaniu mnie. Szczególnie Aaron. Tylko dlaczego ratujecie mnie? Zamiast tysiące czarownic, ludzi i łowców którzy zginął przez waszą walkę władzy. Z resztą to jakiś cholerny łańcuch pokarmowy. Jest władza do której dążą Aaron i Louise wraz z Carlisem, który o mały włos mnie nie zabił we Włoszech. Gabriel czyli nieszczęśliwy kochanek. Przecież on w końcu albo stanie się potworem, albo strzeli samobója. Oczywiście Aaron musi robić zdjęcie całujących się Lou i Evana i pokazywać je Gabrielowi żeby jeszcze bardziej go skopać. Ja sypiam z Aaronem tym samym kopiąc uczucia Evana i Alex. Oczywiście, wszystko jest okej. Okej jest to, że każde z nas coś udaje. Tak naprawdę... w dupie mam tą całą wojnę. Chcę tylko żeby moja siostra, a raczej jej kolega potwór odwalił się od nas, żeby Cameron i Ali mieli spokojne życie z ich bobaskiem, żeby Dekkerowie byli już zawsze razem i żeby nikt ich nie poróżnił. Tym czasem Gabriel i Evan, biją się wzajemnie o bzdury. Tak Gabrielu, to są bzdury. Carlise może wypatroszyć Lou, ale ty i tak musisz pokazać Evanowi swoją zazdrość. Do Camerona nic nie mam, próbował mnie chronić. Aaron! Samotny chłopiec, który nie zauważył że miłość na niego czyha! Oczywiście przypisujmy teraz twoje ''odkupienie'' Florence Fitzgerald. Dziewczynce która mając sześć lat, zabiła mężczyznę na wakacjach bo krzywo na nią patrzył, dziewczynce która zostawiła swoją siostrę która też kogoś pozbawiła życia, przez tą dziewczynkę Louise dołączyła do Carlise. Bo ta dziewczynka, płakała nad swoim życiem. Gdybym chociaż trochę zwróciła uwagę. Pewnie wy, ciumkalibyście się w jakimś aucie, pod, albo gdzieś indziej, wciąż udając że między wami nic nie ma! - pokazuję na Gabriela i Louise. - A ja pewnie oglądałabym suknie ślubne z Alison albo maraton Doktora Who z Evanem! Ten serial jest super. Ale ta dziewczynka, nie wsparła siostry. Wsparł ją Carlise... jakiś tam. Louise nagle zmieniła minę. Cedrick i Lyn stanęli obok niej.
-Zamilcz Florence! Bo to się już nudne robi. - warknęła. - Nie rozumiesz, że twoje słowa nic nie zmienią? Żadne z nas nie ma ochoty słuchać o swoich wadach i błędach. Możesz nie dbać o wojnę, ale ona się toczy, czy tego chcesz, czy nie. A ty, zamiast starać się ją załagodzić, wywołujesz jeszcze gorsze walki i poróżnienia. Teraz już za późno na gdybania, obieranie stron i inne bzdury. Dokonaliśmy wyboru, ty również. Żadne monologi tego nie zmienią. Nic nie zmieni tego, z kim jestem ja, czy ty. Nie rób z siebie ofiary, Florence, bo wychodzisz na tym żałośnie. - spogląda na mnie. -Evan, chodźmy stąd.
Mój chłopak... mój były chłopak stał przez chwile i spoglądał na mnie, lecz ruszył za Louise, Lyn i Ced'em.
Gabriel podszedł do mnie.
-Florence. Zejdź. Nie jesteś sobą. Ktoś cię otruł. Nie chcesz skoczyć. -Gabriel przemawia do mnie cicho. -Masz do kogo wracać. Pamiętaj że jak ty skoczysz, to ja za tobą.
Spojrzałam na niego i podałam mu dłoń. Ściągnął mnie i przytulił mocno do siebie. Zeszliśmy na dół, gdzie Alison siedziała z Robertem Dekkerem i Alex. Robert zupełnie zignorował milczącego Aarona i podszedł do mnie z kubkiem czegoś parującego.
-Wypij to, póki ciepłe. - uśmiecha się lekko do mnie. Biorę kubek i wypijam całą zawartość. Robi mi się słabo a po chwili wszystko wraca do normalności. -Już lepiej?
Kiwam głową i usiadłam. Alison wyjęła nawilżone chusteczki i podała mi je.
-Wyglądasz uroczo, ale Halloween już było. -uśmiechnęła się. Wytarłam twarz. Gabriel i Robert stali na uboczu i o czymś rozmawiali. Aaron i Alex milczeli a Cameron i Alison stali obok mnie.
-Wpakowałaś się w niezłe bagno. - powiedziała Alison.
-Wiem. -spojrzałam na nią.
-Opowiesz mi wszystko?- pyta z uśmiechem. - Jak będziesz gotowa.
-Okej. - starałam się uśmiechnąć. -Jak dziecko?
-Wspaniale! Ciągle mam ochotę jeść, ale to cudowne! -przytuliła mnie. -Zostaniesz matką chrzestną!
Zaśmiałam się cicho. O ile dożyję.
-Jasne. A jak plany ślubne?
-Chcemy zrobić coś ekstra! -uśmiechnęła się. Cameron objął Ali.
-Wyglądacie razem prześlicznie. - posłałam im szczery uśmiech. Gabriel podszedł do mnie.
-Tata chce z tobą rozmawiać. Przywiezie cię.- uśmiechnął się, pożegnał się z Cameronem i Alison, po czym wyszedł z Aaronem i Alex. Usiadłam obok Roberta Dekkera.
-Chciałeś ze mną porozmawiać. - zaczynam rozmowę, wymyślając rozmaite scenariusze, o czym chce ze mną rozmawiać.
-Tak. Jak pewnie pamiętasz Nate'a i mężczyznę z wakacji kiedy byłaś sześciolatką. - spogląda na mnie a ja kiwam głową. - Byli ze sobą spokrewnieni. Mężczyzna był ojcem Nate'a. Jego starszy brat, pojawił się w mieście. I prawdopodobnie jest odpowiedzialny, za to co dziś ci się przytrafiło. Nasi ludzie go sprawdzają. On... prawdopodobnie jest łowcą.
-Takim jak Cameron czy Gabriel? - pytam zdziwiona.
-Nie, łowcą czarownic. Oni zabijają czarownice, łowców takich jak my. Oni twierdzą że wszyscy jesteśmy źli. My jesteśmy łowcami głów, w naszym interesie jest walka z osuszaczami i bronienie czarownic.  -spogląda na mnie.  - Czy po za tym wydarzeniem, jest coś co cię nie pokoi?
Zastanawiam się chwilę.
-Raczej nie. - odpowiadam spokojnie.
-Pamiętaj, zawsze możesz przyjść do Instytutu. Albo do mnie. - uśmiecha się. - Powinnaś odwiedzić Mellisę i Ivy. Są w Liverpool'u. Mel, spodziewa się dziecka.
-Widzę że świętowaliście jej powrót. - uśmiecham się. - Gratuluje wam. Chętne was odwiedzę.
Co do ostatniego nie byłam pewna, ale taka odpowiedź mu wystarczyła. Odwiózł mnie do Aarona.
-Dziękuje, że dbasz o Gabriela. -powiedział, gdy wychodziłam z samochodu.
-Nie pozwolę, żeby stała mu się krzywda. - odpowiedziałam i zamknęłam drzwi. W domu było pusto. Poszłam do swojej sypialni. Przebrałam się w pidżamę i położyłam na łóżku. Wpatrywałam się w przestrzeń, czekając aż nadejdą łzy. Ale  nie nadeszły.