Budzę się następnego dnia, wtulona w Gabriela. Nie mam ochoty wstawać i wracać do normalnego życia, do Carlisle'a, do wojny. Ale muszę.
Jak najspokojniej wyplątuję się z objęć Dekkera, żeby nie przerywać mu snu. Potem po prostu zbieram ubrania i idę do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Staję przed lustrem i spoglądam na swoje odbicie. Moje włosy są w nieładzie, ale nie to przykuwa moją uwagę. Tylko okropna bladość mojej cery i fioletowe cienie pod oczami. Odwracam się i zauważam czarny znak na mojej lewej łopatce. Próbuję go zetrzeć, ale nie udaje mi się to. Podchodzę bliżej do lustra, ale nie wiem z czego zrobiony jest ten znak, ani skąd się wziął na moim ciele. Nie przedstawia też niczego konkretnego - ot, zwykła, czarna plama na moich plecach.
Biorę szybki prysznic, po czym idę do sypialni. Gabriel nadal śpi, a ja nie mam serca go budzić. Zbieram swoje rzeczy i ubieram się. Potem całuję go delikatnie i teleportuję się do domu Carlisle'a.
Przebieram się i maluję, wymyślając po drodze na śniadanie historyjkę na temat tego, co robiłam w nocy. Prawda nie wchodzi w grę.
-Dzień dobry.-uśmiecham się do Lyn, siedzącej przy stole. Dziewczyna wręcz promienieje, więc wnioskuję, że noc była dla niej udana. Zastanawiam się tylko czy spędziła ją z Cedem czy z Tessą.
-Hej, wyglądasz na przemęczoną.-mruga do mnie znacząco. Wywracam oczami.
-Jasne. Spędziłam noc nad dziennikiem czarownicy, która żyła jakieś pięć wieków temu i opanowała więcej niż jedną moc indywidualną.-zmyślam. Chociaż naprawdę posiadam ten dziennik... Tylko, że już go przeczytałam.
-Nie wierzę. Nie udzielił ci się walentynkowy nastrój?-uśmiechnęła się znacząco. To zabawne, jak okłamywałam najlepszą przyjaciółkę, byle nie wydać swojego ukochanego... i siebie samej.
-Niespecjalnie. Za to tobie najwyraźniej tak. Panno Martin, promienieje pani.-zaśmiałam się. Lynette pokazała mi język.
-Ja miałam co świętować i z kim.-puściła do mnie oczko.-Jakbyś się troszkę wysiliła, to też być mogła. Uważam, że ładny chłopak albo dziewczyna są o niebo lepsi od martwej wiedźmy.
-A ty byłaś z ładną dziewczyną czy ładnym chłopakiem?-uśmiechnęłam się do niej słodko, a Lyn zaczęła krztusić się kawą.
-Chło... chłopakiem, oczywiście.-powiedziała, jąkając się. Wybuchnęłam śmiechem i pocałowałam ją w policzek.
-Skoro tak twierdzisz.-podeszłam do ekspresu i nalałam sobie trochę kawy. Wypiłam ją duszkiem, po czym powiedziałam Lyn, że nie wiem o której wrócę. A potem wyszłam. Chciałam się spotkać z Vall.
W połowie drogi zmieniłam zdanie. Zatrzymałam się na środku chodnika, nie wiedząc właściwie dlaczego. Odwróciłam się, żeby sprawdzić, czy nikt mnie nie śledzi. A potem wniknęłam w umysł osoby, która przechodziła akurat koło mnie.
"Podejdź do mnie." nakazałam kobiecie. Ta z obojętnością podeszła do mnie. Manipulacja zadziałała. Ale to było proste polecenie, a ja chciałam osiągnąć moc indywidualną na tym polu. Chciałam nakłaniać ludzi do robienia skomplikowanych czynności bez mrugnięcia okiem. Chciałam panować nad umysłami tłumów, a nie pojedynczych osób. Ale to wymagało praktyki. Wypuściłam kobietę. Kazałam jej zapomnieć o tej sytuacji i odejść. Tak zrobiła.
W momencie, gdy kobieta zniknęła za rogiem, zadzwonił mój telefon. Gabriel. Skrzywiłam się i odebrałam. W międzyczasie usłyszałam odgłos przychodzącego smsa i zanotowałam w głowie, żeby odczytać go później.
-Halo?
-Hej, kochanie. Robisz coś dzisiaj?-spytał, a ja oczami wyobraźni widziałam jego szeroki uśmiech. Zacisnęłam usta i poczułam łzy pod powiekami. Jeśli cały plan miał się udać, to musiałam zostawić Gabriela za sobą.
-Czemu pytasz?-spytałam głosem tak chłodnym jak to możliwe. Gabrielem musiało to wstrząsnąć.
-Hmm... myślałem, że moglibyśmy się spotkać, ale po twoim tonie, wnioskuję, że nie jesteś zainteresowana.-mruknął, chyba bardziej do siebie niż do mnie. Przełknęłam ślinę.
-Zachowujesz się jak dziecko. Jakbyś nie zauważył, jest wojna. I mam w planach ją wygrać. A ty stoisz po przeciwnej stronie i zapraszasz mnie na randkę? Oh, doprawdy, wróć do rzeczywistości!-warknęłam. Sama byłam zaskoczona moimi słowami, a miało być jeszcze gorzej.
-Wczoraj w nocy jakoś nie przejmowałaś się całą wojną.-słyszałam gniew w głosie Gabriela. Otarłam oczy, żeby nikt na ulicy nie zauważył, że płaczę.
-Dałam się ponieść emocjom. Walentynki, czułe słówka, alkohol. Cała historia. Nie czuję potrzeby, aby to ciągnąć dłużej.-powiedziałam, starając się wyłączyć uczucia. Jakiekolwiek. Ale to nie było takie proste.
-Nie czujesz potrzeby?-Gabriel ledwo panował nad sobą.-Nie czujesz potrzeby? Jasna cholera, znowu dałem ci się nabrać.
A potem zaczął się śmiać. Tego już nie mogłam znieść. Miał rację bawiłam się nim, wracałam tylko, kiedy potrzebowałam prawdziwego uczucia, którym on mnie darzył.
-To dowodzi tego, jak naiwny jesteś. Dużo czasu ci zabrało dojście do takich wniosków.-prychnęłam i rozłączyłam się. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Do diabła, nie chciałam się rozklejać przy ludziach. Ruszyłam przed siebie, nie mając właściwie dokąd pójść. Nigdy nie czułam się tak samotna. Marzyłam teraz tylko o końcu wojny. Ale nawet tego nie miałam komu powiedzieć. Robertowi Dekkerowi nie mogłam się wygadać. W końcu chodziło o uczucia członka jego rodziny. To samo tyczyło się Evana. Reszta nie znała mojego sekretu. Tęskniłam za czasami, kiedy mogłam powiedzieć wszystko Florence albo Lynette, kiedy mogłam iść do Vall, żeby nauczyć się panowania nad magią i poprosić o dobrą radę, kiedy umawiałam się na śniadanie z Cedem. Przez wojnę straciłam wszystkich i musiałam temu podołać zupełnie sama.
Sms od Flo był pierwszą mniej monotonną rzeczą od kilku godzin. Wywołał u mnie złość, irytację i irracjonalny strach o mój dom. Imprezy Gabriela i Florence nie kończyły się dobrze. Wstąpiłam do domu Carlisle'a, żeby się przebrać, ale wpadłam na samego gospodarza.
-Louise.-zawsze zaczynał od wypowiedzenia na głos mojego imienia, potem robił pauzę i dopiero kontynuował.-Dwóch naszych ludzi zostało znalezionych w mieście. Porażenie prądem, zginęli na miejscu.
-Aaron i reszta?-wolałam się upewnić.
-Podejrzewamy twoją siostrę.-Carlisle się skrzywił. Zacisnęłam zęby. Kolejny powód do odczuwania dzisiaj gniewu na Florence. Ale nie mogłam jej winić, skoro nie powiedziałam jej prawdy.
-Pięknie. Jeśli chcesz, żebym jej coś zrobiła, to wybacz, ale nie. Mam jakieś granice.-założyłam ręce na piersi. Carlisle kiwnął głową.
-Jak chcesz. Podejrzewamy ją również o zabicie pracownika Aarona, Svena, którego znalazła Maud.
-Utrzymujesz kontakt z Maud? Po tym, jak wzajemnie próbowaliście się pozabijać? Rozumiem, zaprosiłeś ją na tę kolację, dla Ceda. Ale...
-Maud dla mnie pracuje. Doszliśmy do porozumienia.
-Zabiłeś ją, żeby wychować syna na tyrana. O jakim porozumieniu mówimy?-czułam, że przekraczam granicę, ale nagle mnie to nie obchodziło. Chciałam tylko stąd wyjść, uratować mój dom, a potem zakończyć wojnę. Jak najszybciej.
-Maud da się łatwo namówić do współpracy, gdy w grę wchodzi dobro jej dziecka.-Carlisle był bardzo opanowany.-Zakładam, że szykujesz się do wyjścia. Jeśli nadal będziesz chciała nauczyć się manipulacji, przyjdź kiedy chcesz.
-Właściwie...-zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze kilka godzin.-Czy mógłbyś nauczyć mnie pewnej mocy na poziomie podstawowym w trybie ekspresowym?
-To zależy jak trudna jest ta moc, ale jeśli się przyłożysz, to jest to możliwe.-Carlisle patrzył na mnie zaskoczony, a ja po prostu się uśmiechnęłam.
Wprawdzie w kilka godzin opanowałam tylko podstawy i zużywało to dużo energii, ale czegoś się nauczyłam. Poznawanie nowych mocy było niesamowite i nie mogłam się doczekać następnych.
A na razie uśmiechnęłam się do lustra. Byłam gotowa na wślizgnięcie się na imprezę. Może niekoniecznie jako ja, ale jako piękna, długonoga blondynka, delikatnie wzorowana na Vall. Nie licząc oczu, których zmiana była zbyt trudna do opanowania, w niczym nie przypominałam Louise Tempest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz