sobota, 8 lutego 2014

Rozdział LIV - Louise

Paryż przez wielu nazywany jest miastem miłości, światową stolicą mody lub miastem świateł. Dla mnie był miastem z piękną architekturą, miastem, które było nowoczesne i stare jednocześnie. Miastem, w którym działa się historia. Przechodząc ulicą wręcz widziałam inne czasy. I czarownice, które kręciły się wtedy między ludźmi, pilnując swojego sekretu i uciekając przed wrogami.
Pomyśleć, że dzisiaj stałam tutaj, obserwując moją siostrę. Florence oglądała sukienki oraz buty i rozmawiała przez telefon, prawie nie zwracając uwagi na otoczenie. Vall pewnie już by wiedziała co się dzieje, ale mnie brakowało jej mądrości i intuicji.
Kiedy Florence się rozłącza, podchodzę do niej.
-Florence. Szybko wyszłaś ze szpitala.-mówię spokojnie, patrząc na nią z lekkim rozbawieniem. Siostra obraca się w moją stronę. Nie patrzy na mnie z nienawiścią, a tego bym się po niej spodziewała.
-Louise, zawsze pojawiasz się niespodziewanie.-mówi cicho.-Co tu robisz?
-Przyszłam się z tobą zobaczyć i dokończyć naszą rozmowę. Usiądziemy gdzieś?-pytam, unosząc brew. Florence kiwa głową. Idziemy do kawiarni w milczeniu. Kiedy już siedzimy z kawami, decyduję się na rozpoczęcie rozmowy.
-Przepraszam.-wydobywam z siebie. To słowo z trudem przechodzi mi przez gardło. Od dłuższego czasu miałam problemy z jego wypowiadaniem, jeśli naprawdę wierzyłam w swoją winę. Nie wiedziałam czemu, ale czułam, że teraz będę je wypowiadać coraz częściej.-Przepraszam za Carlisle'a, za to, że cię zostawiłam. Za... za wspominanie o Evanie, za wszystko.
-Też nie byłam siostrą roku. Zostawiłam cię kiedy byłaś duchem, kiedy Gabe z tobą zerwał przez Elen.-mówi spokojnie.-Evan to teraz... Dziwny temat, o którym wolę nie myśleć. A Carlisle to ktoś, z kim walczy osoba, po której stronie jestem. Więc nie licz na to, że go polubię, Lou.
-Rozumiem.-odpowiadam.-Walczymy dla innych stron. To zabawne, że zawsze wiążemy się z osobami, które są spokrewnione.-powiedziałam cicho, uważnie obserwując jej reakcję. Zmarszczyła brwi.
-O... o czym ty mówisz?-pyta, wyraźnie nie rozumiejąc.
-Aaron ci nie powiedział?-udaję zdziwienie. Tak naprawdę wiem, że jej nie powiedział. Nie wiem czemu. Bał się, że ją utraci? Możliwe. Ale nie chciałam wykluczać żadnej opcji.-Aaron jest nieślubnym dzieckiem Carlisle'a.
-Nie interesuje mnie, czyim jest dzieckiem. Wiem tylko, że nie chce pojednania ze swoim ojcem.-mówi spokojnie, ale znam ją na tyle, że wiem, kiedy hamuje wściekłość.-Aaron nie skrzywdzi ani ciebie, ani mnie.
-Ufam ci Flo, ale uważaj, proszę cię.-mówię spokojnie i chwytam ją za rękę, patrząc na nią błagalnie.
-Musisz wiedzieć, że pojawimy się w Liverpool'u. Na balu i na zaręczynach. Gabriel będzie z przyjaciółką Aarona. Między nimi nic nie ma. Oboje są beznadziejnie zakochani. Gab dużo o tobie mówi. Nie mówi nic złego. Kocha cię. Bez wahania oddałby za Ciebie życie. Będę mówiła szczerze. Tyle ile mogę. Mi i Gabrielowi zależy tylko na niedopuszczeniu Carlise'a do władzy. Mamy gdzieś władzę bo tak naprawdę stoimy ponad władzą. My i rodzina Dekkerów. Nie wiem czy chcesz rządzić u boku  Carlise'a czy co wy tam robicie, nie chce tego wiedzieć. Tęsknie za tobą a to, że jesteśmy po przeciwnych stronach tylko łamie mi serce. Oddałabym wszystko za jeden dzień w którym było by jak dawniej. Żadnej walki o władzę. Chyba że o bycie królową imprezy czy akademika.-widzę, że moja siostra stara się powstrzymać łzy. 
-Flo. To skomplikowane. -odpowiadam, wciąż trzymając ją za rękę.
-Wiem. -przełyka ślinę. -Muszę już iść.
Obie wstajemy. Widać, że zaraz każda pójdzie w swoją stronę, ale nie potrafimy się rozstać.
-Ty również na siebie uważaj. Kocham cię. - przytula mnie mocno. -I nie daj się zabić.
-Ty też.-całuję ją w policzek. Nie wiem, kiedy znowu ją zobaczę. Myśl o tym, że mogę ją stracić przez wojnę budzi we mnie wątpliwości... Czy na pewno warto się w to plątać? Jestem gotowa porzucić cały mój plan, nad którym pracowałam od dawna, aby podążyć za moją siostrą. Ale nie robię tego. Mam coś do skończenia.


-Po prostu nie wiem, co mam robić.-słyszę głos Tessy, pojawiając się znów w domu Carlisle'a w Liverpoolu. Wyszłam z sypialni i zobaczyłam ją siedzącą na schodach na strych. Nie zauważyła mnie.-Lyn nie wierzy, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, sypia ze swoim przyjacielem, a ja poszłam w odstawkę.
Ktoś przez chwilę jej coś odpowiada. 
-Rowan, nie potrafię tak dłużej. Wren jest... Niesamowity, ale Lyn ma w sobie coś takiego, co sprawia, że chcę z nią być. Nie wiem co robić.-mówi cicho. Słuchając odpowiedzi niemalże płacze. Nagle słychać czyjeś kroki, a Tessa rozejrzała się dookoła, ocierając szybko oczy.-Row, muszę kończyć, ktoś idzie. Zadzwonię do ciebie jeszcze.
Dziewczyna rozłączyła się i zbiegła na dół po schodach, praktycznie wpadając na Carlisle'a. Dopiero wtedy wyszłam z cienia, jakbym zwyczajnie tamtędy przechodziła. 
-Louise, nie wiedziałem, że już wróciłaś.-Carlisle uśmiechnął się na mój widok, podobnie jak Tessa.
-Dobrze cię widzieć.-rzuciła dziewczyna.-Zostawię was samych.-mruknęła i szybko się oddaliła. Carlisle nie odrywał ode mnie wzroku, ale ja się jej przypatrywałam. 
-Powinnam jej pomóc.-mówię cicho. Carlisle obejmuje mnie i całuje w szyję.
-Mam nadzieję, że nie w tej chwili.-uśmiecha się do mnie. Zapłatam mu ręce na szyi.
-No cóż, jeśli nie znajdę lepszego zajęcia, to kto wie...-śmieję się, ale przestaję, gdy jego wargi napotykają moje. Przypominam sobie co o mnie mówił Gabriel, ale szybko wyrzucam jego słowa z moich myśli. Nie mogę sobie pozwolić na rozproszenie. Nie w tej chwili. 
Carlisle prowadzi mnie do mojej sypialni. Podoba mi się to. Podoba mi się bycie ze starszym mężczyzną. Całuję go z taką samą namiętnością co on mnie, jeśli nie większą. Wszystko toczy się, tak jak powinno.

Budzę się rano w ramionach Carlisle'a. Dzisiaj przyjęcie zaręczynowe Allyssy i Cama. Lynette na pewno będzie chciała iść, a więc pójdę z nią. Znowu zobaczę Florence... I Gabriela. Przełykam ślinę, czując ból w żołądku. Stresuję się jak małe dziecko przed pierwszym dniem szkoły. Drżę delikatnie, co budzi Carlisle'a. 
-Dzień dobry.-uśmiecha się do mnie.-Jak ci się spało?
-Bardzo dobrze.-uśmiecham się.-Myślę, że to, co robiłam przed zaśnięciem miało na to duży wpływ.
Carlisle śmieje się pod nosem, a ja odwracam wzrok. Muszę zobaczyć się z Vall. Opowiedzieć jej wszystko, wyznać prawdę.
Ta myśl przeszywa mnie jak impuls elektryczny. 
Nikomu nie mogę wyznać prawdy, nawet własnej siostrze, a co dopiero Vall. Ona z pewnością przekazałaby tę informację dalej, o ile nie powstrzymałaby mnie własnoręcznie. Nie, prawda pozostaje narazie ze mną.
Schodząc na śniadanie wpadam na Evana. Zamyślonego i pochmurnego.
-Evan, nie idziesz na dół?-pytam, starając się podnieść go na duchu samym ciepłym uśmiechem. On jednak spogląda na mnie z taką samą obojętnością jak zawsze.
-Właściwie, czemu nie?-mruknął pod nosem.
-Evan...-zaczęłam zatroskana.-czy stało się coś o czym chciałbyś mi opowiedzieć? 
-Po śniadaniu.-mówi spokojnie. Kiwam głową i uśmiecham się do niego. Nagle zatrzymuję się gwałtownie.
-O nie, zapomniałam coś sprawdzić! Zejdź na dół, zaraz przyjdę.-odwracam się i wybiegam na górę. Wchodzę do mojej sypialni i sprawdzam telefon. Jedna nieodsłuchana wiadomość od Florence. Odsłuchuję ją i stoję jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, bez ruchu. Nie liczę na to, że odbierze mój telefon, nie w tej chwili. Piszę do niej smsa.
"Evan nadal Cię kocha. Nikt nie jest bez wad, a miłość polega na tym, żeby to zaakceptować. Pamiętaj kim jest Aaron. Pamiętaj, kim jest jego ojciec. Uważaj na to, komu wierzysz. L." Wysyłam wiadomość i schodzę na dół. Evan siedzi już przy stole, jedząc śniadanie i popijając herbatę. Siadam obok niego.
-Wiem, że chciałeś mi o wszystkim opowiedzieć po śniadaniu, ale nie musimy jeść w milczeniu.-mówię swobodnie. Evan uśmiecha się do mnie lekko, nadal ze smutkiem w oczach.
-Masz rację. Gdzie byłaś przez te kilka dni?
-W Paryżu. Musiałam sprawdzić, czy najbliżsi współpracownicy naszego przeciwnika są odpowiednim towarzystwem dla mojej siostry.-odparłam, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
-I do jakich wniosków doszłaś?-pyta Evan, wyraźnie zainteresowany. W końcu.
-Dobre pytanie.-wyciągam telefon z kieszeni i pokazuję pierwsze zdjęcie.-Cornelia, gospodyni Aarona, zdecydowanie najbliższa jego sercu osoba.
-Nie licząc Florence, oczywiście.-mruknął Evan pod nosem. Udałam, że tego nie słyszę.
-Miła, kochana osoba, która z łatwością może podbić serce każdego swoim matczynym zachowaniem. Następna osoba...-przerzucam zdjęcie.-Alexandra Kozilosky. Brakowało mi czasu, więc nie zdążyłam jej do końca sprawdzić, ale mam kogoś kto nad tym pracuje.
-Masz ludzi, którzy ją dla ciebie sprawdzają?-Evan patrzy na mnie z niedowierzaniem. Kiwam głową.-Proszę, proszę, Louise Tempest, co się z tobą stało przez te pół roku? Jeszcze niedawno wpadałaś mi w ramiona po tym, jak Logan usiłował cię skrzywdzić, a teraz odgrywasz jedną z najważniejszych ról w wielkiej magicznej wojnie.
-Te kilka miesięcy bardzo mnie zmieniło.-zauważam.-I nie tylko mnie. Nas wszystkich.
-Wiesz, że zanim wpadłaś znów do życia Florence, wszystko było spokojne i normalne?-Evan patrzy na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy.-Nie wiem, czy o tym kiedykolwiek myślałaś, ale to ty wprowadziłaś ten cały chaos. Nie mam ci tego za złe, tylko to zauważyłem.
-Chaos i tak by się zaczął. Carlisle, Aaron i Cedric zaczęliby walki i bez naszej pomocy.-przesuwam palcem po ekranie telefonu, pokazując mu kolejne zdjęcie-To Sven i Jay...-zaczynam, ale w tym momencie na ekranie pojawia się ikonka nowej wiadomości. Od Flo. "Czuję coś do Aarona." Evan zamiera. Zabieram szybko telefon i chowam go do kieszeni.
-Ona... naprawdę?
-Evan, proszę cię, zachowaj spokój. Wiedzieliśmy, że to może się stać i...-zaczynam, ale Evan nie daje mi dokończyć. Wstaje od stołu i szybkim, gniewnym krokiem zmierza ku wyjściu.
-Nie mam ochoty słuchać, jak ją usprawiedliwiasz!-mówi ze wściekłością i wychodzi.
Zostaję przy stole sama. Biorę głęboki oddech i również wstaję. Muszę znaleźć Evana, zanim narobi głupstw.
-Świetne wyczucie czasu, Flo.-mruczę pod nosem.
Znajduję Evana już na dolnym parkingu. Wsiada do swojego samochodu, klnąc na czym świat stoi. Nie mogę dać mu odjechać. Podbiegam do samochodu i wsiadam na miejsce pasażera.
-Evan, uspokój się!-mówię, ale widzę, że to nie działa. On nadal jest spięty i rozgniewany. Odpala silnik i wyjeżdżamy z parkingu z piskiem opon. Z niewiarygodną prędkością jedziemy aż do portu, gdzie Evan w końcu zatrzymuje samochód.
-Mogłeś nas zabić, do jasnej cholery.-warczę na niego. A on tylko na mnie patrzy i nagle pochyla się ku mnie. Jestem zaskoczona pocałunkiem, więc przez chwilę tylko siedzę nieruchomo, nie wiedząc jak zareagować. Ale kiedy jasność umysłu wraca, odpycham go.
-Co to było?-pytam zdziwiona.
-Dlaczego nie możesz być nią? Dlaczego ona nie może mieć tego daru wybaczania co ty?-pyta cicho. Milczę. Nie wiem co odpowiedzieć.
Teraz na pewno muszę spotkać się z Vall. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz