piątek, 14 lutego 2014

Walentynki - Florence.

Nie umiem zasnąć. Jutrzejszy dzień przyprawiał mnie o mdłości. Muszę iść na głupi bal i spotkać moich bliskich. Którzy chcą mnie zabić. Ale to nic - powtarzam sobie w myślach. Przebyłam długą rozmowę z Gabrielem. A potem położyłam się spać. Nic mnie nie nękało.
Gdy otwieram rano oczy, Alex siedzi na moim łóżku.
-Wstawaj księżniczko. Nie mogłam cię obudzić, a czas się przygotowywać. Ubrania, makijaż, włosy - wylicza. - Musimy wyglądać zjawiskowo. Pozwól mi się tobą zająć. Błagam. Aaron odsunął mnie od knowań wojennych. Twierdzi, że potrzebuję odpoczynku. A ja nie mogę myśleć.
Zgadzam się, przez co Alex wpada w szał przygotowań. Przynosi swoje kosmetyki. Rozczesuje mi właśnie włosy, kiedy odzywa się do mnie.
-Wiem, że ty i Gabriel, nie przyczyniliście się do zabójstwa Jay'a. Widziałam minę Gabriela na dachu i kiedy Louise wypowiedziała nam wojnę. To tak, jakby ktoś wyrwał mu serce. Chyba jedyną rzeczą jaka trzymała go wtedy przed szaleństwem, była obrona Ciebie. - wzdycha.
-Kiedyś, nawet ja nie powstrzymam go przed szaleństwem. Stanie się wtedy nieobliczalny. - odpowiadam cicho.
-Uratujesz go. Poradzi sobie z uczuciem.  Każdy to umie. -  odpowiedziała cicho. Nie drążyłam tematu. Jedną z najlepszych decyzji jakie podjęłam w ostatnim czasie, było wymyślenie ciąży. Aaron jest całkowicie zajęty, ale też kończy się na pocałunkach. Alex nie cierpi. Ja cierpię mniej. Tęsknię, za Evanem. Louise. Naszą normalnością. Moglibyśmy wyjechać w czwórkę, gdzieś na weekend. Tym czasem, walczymy z armią pseudo Voldemorta. Wzdycham cicho. W końcu nadszedł czas balu. Przeglądam się w lustrze. Mam bladą cerę, wyprostowane włosy, lekki makijaż. Suknia jest asymetryczna, w kolorze krwi. Alex uważała, że powinnam mieć ją z przodu krótką. Szybciej dosięgnę ukrytej broni. Ja i Alex schodzimy na dół, gdzie czekają Gabriel i Aaron.
-Wyglądacie przepięknie. - powiedział Aaron i podał mi swoje ramię. Zeszliśmy do limuzyny i pojechaliśmy na imprezę. Był to duży klub a impreza odbywała się na dwóch piętrach. Na dole był tunel miłości. Wszystko było czerwone, w serca. Tak słodko i uroczo. Chciałabym kogoś zamordować. Gabriel wyglądał podobnie. Ubraliśmy maski i ruszyliśmy na miejsca.
-Przypomnij mi, dlaczego wydawało mi się, że ta impreza jest fajna?-zapytał.
-Bo wpadaliśmy pijani a wypadaliśmy jeszcze bardziej. A po za tym, każda maskarada wydawała nam się fajna. Do dzisiejszej. - mruknęłam. Usiedliśmy na naszych miejscach. Aaron i Alex rozglądali się po sali, jakby mieli nas zaraz zabić.
-Zatańczymy? - zapytał Aaron. Kiwnęłam głową i ruszyłam z nim na parkiet. Na nieszczęście zaczął się wolny kawałek. Aaron objął mnie delikatnie. Potrafił tańczyć. Położyłam mu głowę na ramieniu, przyglądając się tym szczęśliwym parą. Zazdrościłam im. Aaron nie pozostawał mi obojętny, ale na ten bal planowałam przyjść z kimś innym. Kiedy piosenka się skończyła, nałożyłam swoją maskę na włosy i siadłam obok Gabriela. Aaron dołączył do Alex.
-Coś się dzieje. - mruknął, kierując wzrok na Alex która rozmawiała przez telefon. Aaron stał przy niej i słuchał. -Między nimi coś jest?
Wzdycham.
-Bingo! Alex jest zakochana w Aaronie. - odpowiedziałam.
-On o tym wie? -Gabriel zainteresował się.
-Nie. -wzdycham cicho. - Szkoda mi jej.
-Musimy wyjść. - powiedział Aaron, podchodząc do nas. - W sensie ja i Alex. Gabriel zostaniesz pilnować Florence. Nie pakujcie się w kłopoty.
-Co się dzieje? - zapytał Gabriel.
-Sven wpakował się w kłopoty. Wrócimy lada moment. - odpowiada spoglądając mi w oczy. Całuje mnie lekko. - Uważajcie na siebie.
Kiwam głową i odwracam wzrok.
-Dziękujmy Svenowi! - odpowiedział Gabriel. - Idziemy się napić?
-Wiesz, jeśli Svenowi coś się stanie, to znowu padną podejrzenia na Lou, a potem na nas. - spoglądam na niego.
-Mamy co najmniej dwadzieścia minut, żeby się znieczulić na to wszystko! Dla mnie Sven może być równie dobrze porwany przez gumisie! - odpowiedział i złapał mnie za rękę.-Daj mi się złączyć chociaż z zastępczą miłością mojego życia.
-Zastępstwem za Lou ma być alkohol? Romantyk z Ciebie. - mruknęłam ale podążyłam za nim do baru.
-To nie ja wyglądam jak zbity pies, tańcząc z Aaronem. Poważnie, widać że myślisz o kimś innym. Każdy głupi to zauważy. - podał mi drinka. Wypiłam całą zawartość za jednym razem.
-Posłuchaj, wiem że są Walentynki, czas miłości i ani ja nie jestem tu z Evanem, ani ty z Louise. Nasze ''pary'' zostawiły nas by iść się mordować. Nie baw się w psychologa. Pijmy i bawmy się. -odpowiadam.
-A jak wyjaśnisz Aaronowi, że jego ciężarna dziewczyna pije? - pyta.
-Powiedz mu, że mam problem z alkoholem. - zaśmiałam się.
-Ale ty masz problem z alkoholem. - upiera się.
-Skoro wiecznie pije z tobą, to znaczy że ty też masz problem. - bronię się.
-Dobry argument. - pochwalił. - W sumie, maskarada walentynkowa to całkiem fajna impreza.
-No chyba że jesteśmy samotni, trzeźwi a nasi wybrankowie nas nienawidzą. Po za tym, owszem. - podnoszę swojego drinka. - Zdrowie naszych wrogów.
Opróżniamy szklaneczki do końca i odchodzimy od baru. Z głośników rozbrzmiewa właśnie Kings of Leon - Sex on Fire. Piosenka moja i Evana.
-Gabriel, idę do toalety. - mówię cicho i nasuwam na twarz maskę, odwracam się żeby przyjaciel nie zauważył moich łez. Nie chcę żeby zaczął myśleć o Louise, skoro w mojej głowie wyraźnie wszystko kręci się wokół Evana. Kieruję się do łazienki, kiedy ktoś zakrywa mi oczy, łapie za nadgarstki i ciągnie gdzieś za sobą. Znajdujemy się w ciemnym pomieszczeniu.
-Puść mnie! - warknęłam. - Nawet nie wiesz, z kim zadarłeś!
-Wiem. - znajomy głos szepcze mi do ucha. - Znam cię doskonale.
Każda komórka mojego ciała reaguje na ten głos. Wyswobadzam się z uścisku dla pozorów.
-Evan. - odpowiedziałam cicho. - To fakt. Zamiast zasłonić mi usta, dopilnowałeś żebym cię nie zabiła.
Czułam że stał obok mnie. Zapalił małą lampkę. Znajdujemy się w pustym schowku.
-Zamierzasz zamordować mnie w takim miejscu? - wywracam oczami. - Zawsze myślałam, że umrę epicko. A nie zabita w schowku, na imprezie z okazji walentynek, podczas kochanej piosenki przez byłego kochanka który jest w drużynie Voldemorta.
-Sądzisz że przyszedłem cię zamordować? - Evan spogląda na mnie zbity z tropu.
-Teoretycznie, mogłabym cię zamordować pierwsza ale wszystko mi jedno.- odpowiadam nerwowo. Przebywanie w ciasnym pomieszczeniu z Evanem, to nie jest najlepszy pomysł. I to wcale nie dlatego że trwa wojna. Przyglądam się mu. Ma zmęczone oczy, fryzurę w nieładzie ale jest idealnie ubrany.
-Wiesz że picie w ciąży szkodzi? - pyta mnie cicho.
-Co wy do cholery macie twittera dla dupków i wzajemnie tłitujecie o tym?! - warknęłam.
-Nie wierzę. - odpowiedział cicho. - Nie jesteś w ciąży. Miałaś jakiś powód, żeby to wymyślić. - odpowiedział.
-Nie wierzysz w cud narodzin? - dotknęłam brzucha urażona. - Wiem, matka ze mnie będzie marna ale to nie powód żeby nie wierzyć.
-Znam cię Florence Fitzgerald. Chroniłaś siebie i Gabriela. Albo tylko siebie. - spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Co tu robisz? - zmieniam temat.
-To. - przyciąga mnie do siebie i całuje namiętnie. Zamiast go odepchnąć, oddaję pocałunek. W myślach przeklinam siebie za to co robię, ale prawda jest taka że tęskniłam za tym. Zaczęłam rozpinać jego koszulę. Złapał mnie za rękę i oderwał się lekko. Spoglądam na niego zdziwiona a on się śmieje. - Florence, nie jestem typem mężczyzny który chce się kochać ze swoją ukochaną w schowku, zasługujesz na lepsze miejsce.
-Rozumiem, że tortury mamy już za sobą? -pytam spokojnie. - Teraz mnie wykończysz...
-Nie przyszedłem cię zabić, dlaczego tak uważasz? - patrzy  mi w oczy.
-Walczysz w armii Voldemorta, lubicie zabijać nas bez powodu jeszcze jest Aaron. No jakbym mogła się skupić, wyliczyłabym tego.
-Florence. - obejmuje mnie. - Voldemort w przypadku Carlise'a to całkiem miły gość.
-Ładnie to tak mówić o swoim szefie?- pytam, patrząc mu w oczy.
-Masz błędną ocenę. - odpowiada cicho.
-Chcesz powiedzieć, że siedzicie sobie w trójkę na łóżku, zaplatacie warkoczyki i bawicie się konikami pony? - pytam z ironią. - A potem piecze wam ciasteczka!
Evan wzdycha cicho.
-Musimy o tym teraz rozmawiać?
-Może porozmawiajmy o tym, że ja i Gabriel zostaliśmy wystawieni przez ludzi których kochamy! - odepchnęłam go od siebie. - Problem w tym, że nie ważne co zrobimy i tak myślimy o was. Mniejsza o to, że Louise zabiła naszego przyjaciela i o mało sami byśmy nie zginęli i tak ty będziesz miłością mojego życia, a Lou Gabriela. Pomińmy kto z kim sypia i kto kogo całuje. Pomińmy to, że czuję się jak prostytutka pseudo złoczyńcy. Chronię twojego brata a on mnie. Nawet nie masz pojęcia jak tęsknie do naszego aspołecznego życia w którym siedzimy na kanapie, obściskujemy się i oglądamy Doctora Who, udając że Louise i Gabriel wcale się nie kochają. Pomińmy to, że Gabriel nie chce spotkać się ze swoją ciężarną matką bo boi się potępienia. -wyrzucam z siebie. - Pomińmy fakt, że niewinni ludzie cierpią, przez walkę która zaczęła się od naszych rodziców.  Wszystko zaczęło się walić. Pomyśl co zrobisz jak zginie ktoś bardziej nam bliski. Christian, Robert, Mel, John. - wyliczam. Evan przyciąga mnie do siebie i przytula.
-Spokojnie, Florence. - szepcze. - Nie myśl ciągle o czarnych scenariuszach. Proszę.
-Dobrze. - poddaje się.
-Louise wciąż kocha Gabriela. - mówi Evan po chwili.
-Gabriel wciąż kocha Louise. - odpowiadam cicho. Evan spogląda mi w oczy.
-Ja wciąż kocham Ciebie. - wyznaje w końcu.
-Ja Ciebie nigdy nie przestałam kochać. - mówię szczerze i całuję go. Gdyby ta chwila mogła trwać wiecznie. Żeby nic nam nie groziło. Odrywam się po chwili. - Nie możemy być razem. Ja... chciałabym. Ale walczymy po przeciwnych stronach. Wszyscy myślą że się nienawidzimy. Tak na razie musi zostać. Nie możemy spotykać się sami, bo nas przyłapią.
Mówię cicho, czekając aż Evan zacznie protestować.
-Dobrze. - spojrzał na mnie. To stwierdzenie zbiło mnie z tropu. Ale przecież sama tego chciałam, prawda? Uśmiecham się lekko i cofam do wyjścia. W między czasie doprowadzam się do porządku. Wracam na salę i rozglądam się za Gabrielem, zamiast niego dostrzegam Camerona i Ali siedzących nieopodal. Postanowiłam do nich dołączyć.
-Hej, głąbeczki. Mogę do was dołączyć? - uśmiechnęłam się słodko.- Wiem, że się kochacie ale może miejsce na trójkącik też się znajdzie.
Cameron i Ali wybuchli śmiechem.
-Trójkącik z tobą? Propozycja godna uwagi. - zaśmiała się Ali. Siadłam obok niej.
-A ty sama? - Cameron na mnie spogląda.
-Wszystkie moje randki mnie wystawiły i zorganizowały sobie wzajemną orgię. -zaśmiałam się. - A tak na serio widzieliście Gabriela?
-Nie. A przyszedł z tobą? - Ali spojrzała nagle na Evana, stojącego przy naszym stoliku. Zbladłam.
-Mogę się do was przysiąść? - uśmiechnął się delikatnie.
-Jasne, brachu. O ile nas nie pozabijasz! - powiedział Cameron żartobliwym tonem.
-Florence, wyglądasz oszałamiająco. -Evan zwrócił się do mnie. - Z kim przyszłaś?
-To samo DNA, inny wiek, blondyn. -rzucam ze sztucznym uśmiechem. - Sądzę że wydedukujesz kto to.
-Ależ oczywiście. Zawsze ciągnęło cię do Dekkerów. W końcu mamy w sobie to coś. - mrugnął.
-Hej. Oboje jesteście naszymi przyjaciółmi, ale nie interesuje nas wasza wojna, szczególnie ta miłosna. - wtrąciła Ali.
-Wybacz. - powiedział szczerze Evan. - Mówiłem Ci że w ciąży, jesteś jeszcze piękniejsza?
-To ja już wybieram miłosną wojnę! - wtrącił Cameron i wszyscy wybuchliśmy śmiechem. -Jak było w Paryżu, Florence?
-Nie miałam zbyt wielu okazji żeby go zwiedzić. - odparłam cicho. -Głównie ćwiczyłam moc, potem przeleżałam parę dni w szpitalu a następnie wróciliśmy tutaj. W sumie, co takiego jest w Paryżu po za zachwycającymi budowlami i smacznymi bagietkami?
-Przecież to miasto zakochanych. - palnęła Ali.
-Zdecydowanie wolę Rosję jako miasto wódki! - wtrąciłam szybko, za nim Evan zdążył skomentować. Siedzenie w towarzystwie dobrych przyjaciół sprawiało mi przyjemność. Niestety biorąc pod uwagę okoliczności byłam strasznie spięta.
-Zdecydowanie za dużo pijesz, a za mało jesz. Schudłaś. - zauważyła Alison.
-To po wypadku. - odpowiedziałam. -I ostatnio ograniczam się do lampek wina. Muszę zachować trzeźwość umysłu.
-To jakaś nowa odmiana. - zauważył Cameron.
-Po twoim tańcu na dachu jakoś nie zauważyłem, żebyś się powstrzymywała. - zauważył Evan.
-Po prosu żałujesz że zamiast striptizu, były gorzkie słowa przemieszane z głupotą. - zaśmiałam się.
-Tak dobrze mnie znasz. - odpowiedział również się śmiejąc. Nagle wszyscy zamilkli.
-Florence. - powiedział głos za moimi plecami. Podskoczyłam lekko.
-Aaron. - powiedziałam spięta.
-Gdzie Gabriel? - rzucił obojętnie, jakby pytał mnie o pogodę.
-Bawi się. - uśmiechnęłam się słodko. - Po to tu przyszedł.
-Rozumiem. - odpowiedział. - Zechcesz do mnie dołączyć?
Korci mnie żeby odpowiedzieć że dobrze mi tutaj ale zamiast tego posyłam przepraszające spojrzenie w stronę przyjaciół.
-Muszę już iść. - odpowiedziałam cicho i ruszyłam za Aaronem. Przeszliśmy przez tłum i wyszliśmy na ulicę.
-Zechcesz mi wytłumaczyć, co do cholery robiłaś z nimi? - spogląda na mnie wyraźnie rozzłoszczony.
-Cameron i Ali to moi przyjaciele. Miałam prawo z nimi usiąść.
-A Evan? Twój były chłopak? Który wraz z twoją siostrą, dołączył do przeciwników?
-Przyplątał się. Nie wiem skąd, nie wiem jak! Po prostu przyszedł i siadł z nami. Nie mogę zmusić, moich bezstronnych znajomych do wybierania stron! - rzuciłam wkurzona.
-Może powinni się w końcu zadeklarować? - warknął.
-Nie będziesz dyktował mi co mam robić ja czy moi przyjaciele. Mam być twoją wspólniczką a nie robotnicą. A po za tym pamiętaj że ja, mam większą kontrolę.
-Dobrze! Rób co chcesz. -odwrócił się na pięcie i odszedł.
-Co mu się stało? - zapytała Alex pojawiając się za mną.
-Powiedziałam mu, że przesadnie mnie kontroluje. Pokłóciliśmy się i poszedł w długą. - streściłam.
-Przejdzie mu. - podsumowała. -Gabriela też nie ma, podobno wyszedł z kimś. Nie byliście razem?
-Poszłam na chwilę do toalety a jak wróciłam to go nie było. Znając Gabriela, wyrwał kogoś i celebruje walentynki. Pewnie wcześniej się upił za moimi plecami. -zaśmiałam się. - Hej! Chcesz zostać moją walentynką? Może pojedziemy miłosnym tunelem ?
Alex się zaśmiała.
-A całusy będą? - spytała żartobliwym tonem.
-No oczywiście! Z języczkiem! - zaśmiałam się i pociągnęłam ją do baru.-Napijmy się!
-A dziecko? - zapytała zdziwiona.
-Po pierwsze, jest tak młode, że mu nie zaszkodzi, a po drugie będzie takie jak mama, więc niech się przyzwyczai. - zamówiłam kolejkę i podałam jej. Wypiłyśmy szybko. - Zazdroszczę ci!
-Czego? - spojrzała na mnie zaskoczona.
-Że mieszkałaś w Rosji! Miałaś dostęp do  najlepszego alkoholu świata! - odpowiedziałam rozmarzona.
-Rosjanie też nie byli najgorsi. -zaśmiałyśmy się i ruszyłyśmy na parkiet. Nie zauważyłam nigdzie Camerona i Alison. A może nie rozglądałam się dokładnie. Zaczęłyśmy seksownie tańczyć, co jakiś czas obmacując się prowokacyjnie. Szybko, zebrała się wokół nas grupka napalonych samców. Których oczywiście zbywałyśmy.
-Wiesz, że nam się za to oberwie? - zaśmiała się Alex.
-Kochanie. - powiedziałam uroczo, trzepiąc rzęsami. - Jesteśmy na najlepszej randce świata. Nie rozmawiamy o pracy!
W odpowiedzi usłyszałam zaraźliwy śmiech Alex. Po jakimś czasie znów ciągnę ją do baru. Wypijamy parę kolejek.
-Więc tak wygląda twoje życie, kiedy nie wstępujesz bierzesz udziału w wojnach? - pyta, obserwując ludzi.
-Czasami. Tak wygląda moje życie z Gabrielem. Z Evanem... inaczej spędzałam czas. Z Cameronem uczymy się albo zwiedzamy, gramy w gry różne. Oczywiście dużo też się uczę jako studentka.
-Co studiujesz? -uśmiechnęła się.
-Prawo. A ty coś studiowałaś? - zapytałam zaciekawiona osobowością Alex.
-Wykształcenie wyższe w księgowości! - rzuciła rozbawiona a ja wybuchnęłam śmiechem.
-Pierwszy raz spotykam taką księgową! -wypiłyśmy jeszcze po drinku. W końcu zamawiamy butelkę jakiegoś drogiego alkoholu i siadamy na wolnych miejscach. - Wiesz, że nie powinnyśmy pić?
-Wiem. - zaśmiała się. Obie byłyśmy już wstawione. - Wiesz, że mamy to gdzieś?
-Wiem! - odpowiedziałam. - Wracamy już?
-Nie mamy transportu. - mruknęła.
-Chodźmy na pieszo. Przy tobie czuję się bezpiecznie, kochanie. - objęłam ją żartobliwie.
-A więc w drogę kochanie. - zaśmiała się i wzięła mnie pod rękę. Na dworze panowało przyjemne ciepło. Już miałyśmy ruszyć, kiedy Alex zatrzymała się. - Powinnyśmy znaleźć Gabriela.
-To duży chłopiec, doczołga się. - zaśmiałam się.- Powinnaś wyrwać sobie faceta.
-To ja wracam! - zaśmiała się. - Wracasz ze mną?
-Wezwę taksówkę i pojadę do domu.- uśmiechnęłam się.
-Okej! - zaśmiała się. - Ja nie zamierzam dziś wracać!
Alexandra wbiegła do klubu. Zamówiłam taksówkę i otuliłam się szczelniej kurtką. Postanowiłam pojechać do domu mojego i Louise. I tak nikt tam nie przyjdzie. Weszłam do domu i zamknęłam szczelnie drzwi. Odwróciłam się i zauważyłam sylwetkę mężczyzny.
-Wiedziałem, że przyjdziesz. - powiedział podchodząc do mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz