Czuje że ktoś mnie szarpie.
-Florence! Obudź się. - zrozpaczony głos Gabriela próbuje przywrócić mi świadomość. -Mamy przechlapane!
-Co się stało? -zrywam się z łóżka i ubieram na siebie szybko bluzę.
-Louise zabiła Jay'a! Aaron myśli, że mieliśmy w tym swój udział. - Aaron rzuca mi spodnie i odwraca się żebym mogła się ubrać. -
Cała się trzęsę. Ubieram spodnie.
-Cokolwiek się zdarzy, musimy trzymać się razem i grać. -mówię i wychodzimy z pokoju. Na zewnątrz czekają na nas strażnicy. Traktują nas jak więźniów. Wchodzimy do biura Aarona, gdzie jest sporo ludzi. Spoglądam na niego obojętnie.
-Rozumiem, że dar zaufania działa w jedną stronę? - pytam oschle.
-Zginął jeden z naszych, został zabity przez twoją siostrę, oboje przed śmiercią Jay'a spotkaliście się z Louise, to logiczne, że was podejrzewamy. - odpowiada cicho.
-Nie sądzisz chyba, że cię wydaliśmy. Czy my wyglądamy na samobójców? Sam fakt że tu jesteśmy mówi wiele za siebie.
-Zgodzę się. - przemówiła cicho Alex. - Louise zostawiła Flo na dachu, Gabriela też olała. Jeśli byli by w to zamieszani, nie było by ich.
-Oskarżasz nas że pomogłem swojej ukochanej i jej nowemu kochankowi? Albo że Florence, pomogła siostrze i dupkowi który próbował ją wysłać na tamten świat? Myślałeś kiedyś o terapii z psychoterapeutą?
Wywróciłam oczami.
-A jak wytłumaczysz fakt, że Florence unikała mnie od dłuższego czasu?- Aaron spojrzał na Gabriela.
-A jak wyjaśnisz fakt, że tu stoję? - warknęłam. - I powiedz, jak miałam Ci powiedzieć coś ważnego, skoro co chwile miałeś inne ważniejsze sprawy?
-Co mi chciałaś powiedzieć? Że jednak obierasz stronę swojej siostry? - warknął Aaron.
-Chciałam ci powiedzieć, że jestem z tobą w ciąży, ale wiesz trudno jest powiedzieć coś kiedy wiecznie cię o coś oskarżają! - krzyknęłam. Wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie. Właśnie doszło do mnie co powiedziałam.
-Jesteś w ciąży? - spytał Aaron z niedowierzaniem.
-Niespodzianka. - mruknęłam z przekąsem.
-Ale jak? -pyta, opierając się o biurko.
-Mam ci tłumaczyć, jak do tego doszło przy twoich pracownikach? - pytam, unosząc brew.
-Ale... Wszyscy wyjść. - powiedział Aaron. - Po za Gabrielem i Florence.
Siadłam na krześle i spojrzałam w ziemię. To kłamstwo będzie mnie dużo kosztować.
-Który tydzień? - pyta.
-Udało ci się, już wtedy jak przyszedłeś oglądać ze mną Słoneczny Patrol. - spoglądam na swoje paznokcie.
-Gabirel. To możliwe? - Aaron ciągle jest w osłupieniu.
-Pytasz mnie o rzeczy oczywiste. - mówi.
-Co teraz? -spogląda na niego.
-Na oko jakieś siedem, osiem miesięcy. Dziwne zachcianki, huśtawki nastrojów, niekontrolowane wybuchy mocy... -wylicza. - A potem nieprzespane noce, pieluszki i takie tam.
-Wybuchy mocy? - pyta Aaron.
-Może kogoś sparaliżować albo coś, no raczej wszystko co może się stać komuś to tylko przez z jej dłonią. - tłumaczy Gabriel.
-A wzrok? Przecież też jej się zdarza.
-Jej! - mówię. - Po pierwsze wciąż jestem tutaj. Po drugie poprzez dotyk moja moc jest o wiele bardziej niebezpieczna. A po trzecie z nikim nie utrzymuje długich kontaktów wzrokowych. -mówię znudzona. - Po za tym jak nie będziecie mnie denerwować, to nie będę zabijać, razić czy paraliżować.
Aaron i Gabriel spojrzeli na mnie.
-Na pewno nie pomagaliście Louise? - pyta.
-Nie! Mamy dać ci to na piśmie? - spytałam znudzona.
-Dobrze. Wierzę wam. Ale w nowych okolicznościach. Gabriel, będziesz trenował moc Florence. Masz ją chronić. Jak sytuacja będzie pod bramkowa, to Sven, Alex i Jared ci pomogą.
-Jared Leto? - pytam słodko.
Aaron piorunuje mnie wzrokiem.
-Nie potrzebuje niań. - mówię spokojnie. - Potrafię się sama obronić.
-Jesteś w ciąży. - odpowiada. - A po za tym, takie są okoliczności.
-Ciąża to nie okoliczność! - usprawiedliwiam się.
-Florence. - wtrąca Gabriel. - Louise wypowiedziała nam wojnę.
Wybucham panicznym śmiechem.
-Wy chyba nie mówicie poważnie. - spoglądam na nich lecz ich miny mówią same za siebie.- Cholera.
-Idźcie do siebie, przepraszam za tą sytuacje. Musiałem to sprawdzić. - odpowiada. Mówię Gabrielowi że zaraz do niego dołączę i podchodzę do Aarona.
-Przykro mi z powodu Jay'a. - mówię szczerze.
-To nie twoja wina. - spogląda na mnie. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Obejmuje mnie i całuje.
-Cieszę się z tego dziecka, naprawdę. - uśmiecha się.
-Ja też. Dołączę do Gabriela. Macie teraz ważniejsze problemy. - mówię i wyswobadzam się z jego objęć. Idę spokojnie do pokoju Gabriela. Gdy wchodzę, mój przyjaciel stoi w oknie. Zamykam drzwi za sobą.
-Rozmawiałem z Louise. Za nim , Cię znaleźliśmy. Wydawało mi się, że rozmawiam z dawną Louise. Z naszą. - mówi.
-Nie myśl o tym. Też mi się wydawało. Mamy teraz ważniejsze problemy niż roztrząsanie tego. Prawie byśmy zginęli. - mruknęłam.
-Serio jesteś w ciąży? - spogląda na mnie. Wywracam oczami a on lekko się uśmiecha. - Tak myślałem. Chodź, poudajemy że coś ćwiczymy.
Podaje mi dłoń a ja wstaje.
-Tak naprawdę, zapomniałem podlewać roślinkę. Wykończ ją całkiem. - uśmiecha się. - Skup się i dobij ją!
-Roślinkowy nazista. - mruknęłam. Skupiłam się na roślinie i dotknęłam jej, lecz zamiast wysuszyć ją do końca, rozkwitła.
-Coś ty zrobiła? - Gabriel spojrzał na mnie zdziwiony.
-Nooo, urosła. - stwierdziłam.
-Ale jak? - pyta, przyglądając się roślinie.
-Może piła mleko. - powiedziałam słodkim głosem. - Ale nie martw się. Cornelia nie będzie na ciebie już zła, za zabijanie roślin i przestanie Ci pluć do jedzenia.
-Bardzo śmieszne. - powiedział Gabriel. -Zrób to jeszcze raz!
-A masz martwą roślinę?- spoglądam na niego.
-Zabij tą i ją ulecz. - mruknął.
-Sadysta! - spojrzałam na niego lecz zrobiłam to co mi kazał i udało się.
-Potrafisz leczyć rośliny! - Gabriel spojrzał na mnie. - Zobaczmy czy ludzi też potrafisz.
Chwycił nóż i za nim zdążyłam się sprzeciwić, rozciął sobie dłoń.
-Masochista! - powiedziałam przerażona. Podał mi swoją dłoń.
-Spróbuj!
Skupiłam się na jego ręce i po chwili rana lekko drgnęła.Poczułam ciepło w dłoniach i ślady po ranie zniknęły.
-Nawet się nie waż rozcinać! - warknęłam.
-Masz cały wachlarz umiejętności. Dotykiem możesz ranić, zabijać i leczyć. Wzrokiem tylko ranić, ale to i tak dużo. - powiedział siadając. - Jakie są indywidualne moce Louise?
-Hmm... teleportacja? I potrafi pojawiać się w między światach. - odpowiadam. - W każdym bądź razie, moje umiejętności jednak nie przewyższają jej. Bo może każdego z nas złapać, zawlec na koniec świata, zabić i wrócić za nim my ogarniemy kogo brakuje.
-I tu masz rację. - wzdycha. - Więc co robimy?
-Białe flagi? Czekamy na rozwój wydarzeń? - podsuwam.
-Chcesz się poddać? - spogląda na mnie.
-Nie chce się mieszać. - odpowiadam. - Póki nas nie mieszają, lejmy na to! Jeśli Carlise i Louise dojdą do władzy i tak będziesz bezpieczny.
- A ty? - pyta cicho.
-Na taki wypadek, już się ubezpieczyłam. Powiedzmy, wrócę szybko. Ale nic więcej ci nie zdradzę. - odpowiadam z uśmiechem. - Na razie udawajmy że jestem w ciąży. To nasze największe ubezpieczenie. Wprawdzie Christian i John mnie zabiją, ale pomijając to, będziemy bezpieczni. A teraz idę się przespać. Tobie też to radzę. Rano wychodzimy.
Wstaję i idę do swojej sypialni. Kładę się na łóżko i zasypiam.
Siedzę, związana w płonącym pokoju. Nie mogę oddychać, nie mogę się ruszyć. Przede mną migocze, czarna postać.
-Widzisz, jak łatwo sprowokować cię do tańca na dachu? Myślałaś, że blokowanie umysłu przed wpływami cię obroni? Zostają tradycyjne sposoby, na wykończenie czarownicy.
-Pigułką? - po raz pierwszy mogę się odezwać. Postać się śmieje.
-Taka wielka z Ciebie czarownica, a jednak nic nie umiesz. Nie uczyli cię czegoś o ziołach? - spytał. -No tak, nie miał kto ciebie uczyć. Nie będę Ci tłumaczył jak to zrobiłem. Ważne, że mimo wszystko doprowadziłaś do walki między braćmi, twoja siostra cię wyśmiała i opuściła. Im słabsza jesteś, tym ja jestem silniejszy...
Budzę się gwałtownie. Wstaję i zastanawiam się skąd biorą się te sny. Może to podświadomość. Jest już poranek, a śniadanie stoi na stoliku. Zjadam bułkę i ubieram się. Decyduję się na jeansy i trampki. Otwieram drzwi, pod którymi stoi Gabriel.
-Miałem właśnie pukać. - odpowiedział.
-Oczywiście. -zaśmiałam się. - Chodźmy stąd.
Wychodzimy z posiadłości. Idziemy spokojnie ulicą, co jakiś czas rozglądając się.
-Co robimy? - pyta Gabriel.
-Idziemy kupować ubranka dla dziecka? Dla wiarygodności? - pytam go.
-Jesteś na oko, w trzecim tygodniu i chcesz kupować ubranka? - pyta z ironią. - Może potem wybierzemy mu uczelnie?
-Po prostu nie chce z nimi siedzieć. Nie możemy iść się upić, bo jak się jest w ciąży to się nie pije.
-Brawo Sherlocku! Jeszcze jakieś przemyślenia? - spojrzał na mnie.
-Byłeś kiedyś sparaliżowany? - spoglądam na niego z złowrogim uśmiechem. Gabriel unosi ręce w geście kapitulacji.
-Możemy pokręcić się przy sklepach z dziecięcymi ubrankami. Chociaż wolałbym, wydłubać sobie oczy. -śmieje się.
-W sumie, zróbmy to sobie wzajemnie. - wzdycham. Ruszamy w stronę sklepów. - Jesteśmy teraz chyba najmniej popularni w całej naszej trzyletniej karierze.
-Niestety. Ani się napić, ani nie możemy nic fajnego odwalić, nasza ekipa jest w rozsypce a połowa osób myśli że jesteśmy zdrajcami. - odparł. - W dodatku jest zima i nie możemy robić tego co w lato. Chyba że sprowadzisz lato!
-Jasne. Nikomu nie wyda się dziwne, że w lutym jest trzydzieści stopni i grzeje słoneczko. - rzuciłam a Gabriel się zaśmiał. -Chodźmy udawać że spodziewamy się bobaska!
Śmiejemy się i idziemy do sklepu dla dzieci. Przez godzinę udajemy zainteresowanie, tym co mówi właścicielka sklepu i nam doradza. W końcu wyszliśmy i ruszyliśmy z powrotem do domu. Idąc, zauważyłam jak ktoś nam się przygląda. Dyskretnie spojrzałam na Gabriela, który przyjrzał się mężczyźnie. Złapał mnie za rękę i zaczęliśmy biec. Kiedy postać znikła nam z oczu, Gabriel zatrzymał się.
-Kto to był? - zapytałam kiedy złapałam oddech.
-Łowca czarownic. - odpowiedział po chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz