niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział LVI - Florence.

Biegnę ciemną uliczką, uciekam przed czymś czego nie potrafię zidentyfikować. Wbiegam na swoją uliczkę i biegnę do domu. Wpadam do salonu i widzę moich bliskich. Martwych. Ich ciała leżą na sobie. Gabriel, Evan, Aaron, Christian, moi bracia, Cameron, Ali, Dekkerowie i Louise na szczycie. Wybiegam z domu i wpadam na postać w garniturze.
-Widzisz? Nie masz nikogo już. Pożałujesz swoich narodzin. - mówi postać. - Twoja siostra sypia z wrogiem, twój ukochany stoi u ich boku. Wykończenie ciebie sprawi mi prawdziwą przyjemność. Ponieważ jesteś potworem. Jesteś złem i trzeba cię zniszczyć.
Postać wyciąga ręce ku mnie...

Budzę się z krzykiem. W moim pokoju stoją Aaron, Gabriel i Alex.
-Co wy tu robicie? - pytam zdziwiona.
-Krzyczałaś tak głośno, że myśleliśmy że ktoś cię morduje. Nie dało się ciebie dobudzić. - mówi Alex. - W sumie i tak zaraz wstawać mieliśmy, ale twoje krzyki nas przeraziły.
-Przepraszam. - odpowiedziałam. - Zły, zły sen.
Wstaję z łóżka.
-Ja i Gabriel wracając do Liverpool'u powinniśmy mieć całkowitą swobodę. Nie musimy poruszać się z eskortą. Nie obchodzi mnie, że Carlise i jego armia tam są. Poradzimy sobie. Nie będziemy wzbudzać podejrzeń. Jasne? Louise jest dla was nietykalna. I chce być o wszystkim informowana. -zwracam się do Aarona i Alex. Aaron otwiera usta by zaprotestować lecz Alex kiwa głową.
-Jasne.- Alex się uśmiecha.
-A teraz wybaczcie ale chciałabym się odświeżyć i ubrać. - uśmiecham się. - Więc Gabriel i Aaron są proszeni o wyjście.
-A Alex? - pyta Aaron.
-Alex jest tak miła że sama potrafi wyjść. - powiedziała Alex i uśmiechnęła się do mnie. Kiedy wszyscy opuścili  pokój, wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. Spoglądam w lustro. Mam zapuchnięte oczy. Wzdycham i idę pod prysznic. Woda działa kojąco, ale i tak się denerwuję. Wychodzę już ubrana i sprawdzam telefon. Wiadomość od Louise. Otwieram ją szybko.
"Evan nadal Cię kocha. Nikt nie jest bez wad, a miłość polega na tym, żeby to zaakceptować. Pamiętaj kim jest Aaron. Pamiętaj, kim jest jego ojciec. Uważaj na to, komu wierzysz. L." Przytulam telefon. Nie mogę płakać - powtarzam sobie to w myślach. Odpisuję szybko. Nagle uderza do mnie to co napisała. Mam pamiętać kim jest Carlise. Czy jest w tym jakaś ukryta wiadomość?
Słyszę ciche pukanie do drzwi które przysłania moje rozważanie.
-Mogę wejść? - pyta Alex.
-Jasne. - uśmiecham się i chowam telefon.
-Znieśliśmy twoje rzeczy, Cornelia karmi Ricky'iego. Mogę ci jakoś pomóc? - uśmiecha się nieśmiało.
-Nie trzeba. - uśmiecham się. - Właściwie jak ty znalazłaś się u Aarona?
-On... mnie uratował. - wyznała. - Mój ojciec umarł jak byłam mała. Mojej mamie było ciężko. Byłam najstarsza, miałam dwie młodsze siostry, brata i kolejne dziecko było w drodze. Musiałam jej pomóc. Chwytałam się różnych prac. Jak byłam starsza zajęłam się dilerką. Ale sama w to popadłam. Byłam w kłopotach, ścigała mnie mafia. I wtedy znalazł mnie Aaron. Pomógł mi wyjść z uzależnienia. Dzięki niemu znalazłam pracę w której się sprawdzam. Pomagam rodzinie i nic mi nie grozi bo on czuwa nade mną. Jest moim... przyjacielem. - spoglądam na nią i widzę w jej oczach, to co widzę w oczach Gabriela kiedy mówi o Louise. Alex kocha... Aarona. Analizuję wszystkie ich spotkania. - Hej! Nie płacz. W porządku.
Dochodzi do mnie fakt że w moich oczach są łzy.
-Przepraszam. Po prostu... Jesteś bardzo silna. Zazdroszczę ci tego. -uśmiechnęłam się. -Ja tak nie umie.
-Masz wiele innych cech. Jestem Rosjanką. U nas siła jest w genach. - śmieje się. -Na pewno, nie potrzebujesz jakiejś pomocy?
-Masz może prostownicę? - pytam a ona kiwa głową. Oznajmia że zaraz przyniesie. Wyciągam telefon.
,,Louise. Wpakowanie się w trójkąt miłosny, było jednym z najgorszych głupstw jakie zrobiłam. Widzimy się później. Dopilnuj żeby Cameron i Ali mieli jakąś butelkę rosyjskiej wódki. I nie pakuj się w kłopoty.'' - odpisałam siostrze i zdążyłam schować telefon za nim przyszła Alex.
-Co chcesz zrobić z włosami? - pyta, podając mi prostownicę.
-Wyprostuję. I nie zrobię grzywki na bok. - odpowiadam. Podłączam ją do prądu. Po skończeniu spoglądam w lustro. Moje włosy są dłuższe, a ja wyglądam doroślej.

Lot samolotem dłużył się w nieskończoność. Udawałam że śpię, żeby nie musieć powtarzać tych samych planów. Gabriel robił to samo. Gdy wylądowaliśmy, poczułam jeszcze większy smutek niż przed przylotem. Wróciłam do ludzi których kocham, którzy mają mnie za zdrajczynię. Wróciłam do ludzi z którymi nie mogę być. Jedziemy do jakiejś posiadłości, należącej do Aarona. Nie zwracam uwagi na to co się dzieje.
-Podwieźcie mnie do domu. - mówię cicho. -Chce jechać do ojca.
Aaron kiwa głową. Biorę smycz Ricky'iego do ręki.
-Wszystko w porządku? - Aaron spogląda na mnie.
-Tak. Kiepsko się czuję. -odpowiadam. Podjeżdżamy pod mój dom. - Będziemy w kontakcie.
Wysiadam szybko z auta. Biorę Ricky'iego i idziemy do garażu. Wyprowadzam swoje volvo na podjazd. Otwieram drzwi pasażera a mój pies wygodnie sadowi się na fotelu. W domu nikogo nie ma, co mnie nie dziwi. Wsiadam do samochodu i jadę do Christiana. Wysiadamy i ruszamy ku drzwiom domu. Dzwonię do drzwi a Ric siedzi posłusznie obok mnie. Mój ojciec otwiera drzwi.
-Cześć. - mówię cicho.
-Wejdźcie! - Christian przepuszcza nas w progu i prowadzi do salonu.
-Chłopaki w domu? - pytam, odpinając psa.
-Na zajęciach. - przytula mnie. - Cieszę się że nic Ci nie jest.
-Prawie umarłam, moja siostra a jednocześnie najbliższa przyjaciółka walczy w przeciwnej drużynie i utknęłam w cholernym trójkącie miłosnym, co ja gadam. W kwadracie! - wyrzucam z siebie.
-Naleję wina i wszystko mi opowiesz. - mówi a ja kiwam z wdzięcznością i siadam na kanapie. Christian podaje mi lampkę wina. Biorę łyka i zaczynam mu wszystko odpowiadać od wyjazdu po dzisiejszy przyjazd. Kiedy kończę swoją opowieść spoglądam na niego a on wzdycha.
-Wiedzieliśmy z Johnem i Robertem że nie uciekliście. - mówi cicho. - Ale nie podoba mi się to wszystko, to że ty i Lou oraz Evan i Gabe jesteście przeciwko sobie. Posłuchaj, uważaj na siebie i Gabriela. I udawaj. Cały czas udawaj. Bynajmniej na razie. Jeśli teraz odłączysz się od Aarona, może doprowadzić to do wojny.
Kiwam głową.
-A Ricky może tu  zostać? - pytam z lekkim uśmiechem.
-Jasne. - uśmiecha się do mnie. Rozmawiamy jeszcze chwile po czym wychodzę. Zahaczam o salon tatuażu. Spędzam w nim dwie godziny ale wychodzę zadowolona. I jadę do Aarona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz