piątek, 14 lutego 2014

Rozdział Walentynkowy - Louise.

-Dlaczego zrobiłaś to bez żadnego porozumienia ze mną?!-Carlisle jest wściekły. Chodzi po swoim gabinecie to w tą, w to w drugą bez żadnego konkretnego celu. Kipi w nim gniew. Po raz pierwszy boję się, że on zrobi coś nieprzewidywalnego, a to może zniweczyć cały plan. Nie daję jednak tego po sobie poznać.
-Nie zgodziłbyś się na szybsze rozpoczęcie. Po prostu to zaczęłam. Już więcej nie będę się mieszać bez uprzedniego pozwolenia, mój panie.-to ostatnie wymawiam z sarkazmem tak silnym, że Carlisle nie może już tego znieść. Policzkuje mnie tak mocno, że chwieję się i potykam, niemal upadając do tyłu. Z bólu łzy napływają mi do oczu, ale szybko je ocieram. Nie pozwolę sobie na utratę godności. Cedric, który do tej pory stał z tyłu i słuchał, jak jego ojciec daje mi reprymendę, podbiega do mnie i pomaga mi ustać na nogach.
-Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś?-patrzy na ojca gniewnym wzrokiem.-Louise rozpoczęła wojnę w naszym imieniu. Wyświadczyła nam przysługę. Jej teleportacja była bardzo pomocna. Jest jeden zabity z ich strony i zero z naszej. Gdybyśmy zlecili to komuś innemu, byłby remis.
-Zrobiła to bez naszego pozwolenia! Plany nie są skończone, ludzie nie są psychicznie gotowi!-Carlisle nadal jest wściekły, ale teraz przenosi ten gniew na syna.
-Plany będą skończone na dniach, a nie oszukujmy się, psychika ludzi, którzy dla ciebie pracują mało cię obchodzi.-zauważa Ced.
-Wyjść, oboje.-mówi Carlisle tonem nieznoszącym sprzeciwu. Cedric próbuje mi pomóc, podtrzymując mnie, jakbym w każdej chwili mogła się rozpaść. Ja jednak wyplątuję się z jego uścisku i sama docieram do wyjścia, nie oglądając się za siebie.
Schodzę do kuchni, aby poszukać lodu, który mogłabym przyłożyć do piekącego policzka. Nie przewiduję jednak, że natknę się tam na Evana, kończącego śniadanie. Kiedy chłopak mnie zauważa, natychmiast się zrywa i szybkim krokiem podchodzi do mnie.
-Co ci się stało?-pyta, unosząc mój podbródek i oglądając siniaka, który zapewne już zaczął się tworzyć na mojej twarzy.
-Carlisle się stał.-odpowiadam. Evan sadza mnie na krześle, a sam idzie do zamrażarki i przygotowuje mi prowizoryczny okład.-Jest na mnie wściekły o wypowiedzenie wojny.
-Nic nie usprawiedliwia skrzywdzenia kobiety.-odpowiada Evan, przykładając mi okład do policzka. Uśmiecham się do niego krzywo.
-Powiedz to naszemu gospodarzowi.-prychnęłam.-Jego nie dotyczą żadne zasady, Evan. I dobrze o tym wiesz.
-Tak, wiem.-Evan nagle smutnieje.-Flo i Gabe nas nienawidzą, prawda?
Patrzę na niego przez chwilę, milcząc. A potem powoli kiwam głową. Chociaż to sprawia mi ból. Zdradzenie siostry i Gabriela było najtrudniejszą decyzją w moim życiu. Ale nie miałam wyboru. Liczyłam tylko na to, że któregoś dnia zrozumieją i mi wybaczą... Albo tylko zrozumieją.
-Najpierw obraziłam Florence na dachu, a potem zabiłam jej kolegę i rozpętałam wojnę. Nie liczę w najbliższym czasie na jej wybaczenie.-mówię cicho.-Przepraszam.
-Za co?-Evan patrzy na mnie zaskoczony.
-Przeze mnie oni na ciebie też są źli.-mówię cicho. Evan tylko kręci głową.
-To była moja decyzja, Lou.-uśmiecha się do mnie.-Stoję po twojej stronie.-posyła mi znaczące spojrzenie, a ja dochodzę do wniosku, że wyjawienie mu prawdy było dobrą decyzją.
-Louise.-Carlisle stoi na schodach i patrzy na mnie chłodno.-Mogłabyś przyjść do mojego gabinetu?
Mężczyzna nie zwraca uwagi na moją reakcję, tylko odwraca się i wraca na górę. Wymieniam spojrzenie z Evanem, po czym wstaję i idę prosto do jaskini lwa.
-Siadaj.-wskazuje mi krzesło. Spełniam jego polecenie, wpatrując się w niego z nieukrywaną złością.-Wybacz to uderzenie, poniosły mnie emocje. Dotarło do mnie, że jeśli mamy wygrać tę wojnę, to musimy współpracować.
-Uderzyłeś mnie.-powiedziałam gniewnie.-Gdyby nie okoliczności, już dawno by mnie tu nie było.
-Zgaduję, że muszę ci obiecać, że ci to wynagrodzę.-westchnął mężczyzna.-Mogę ci coś opowiedzieć?
-Pytasz mnie o zdanie?-uniosłam prowokacyjnie brwi i zaplotłam ręce na piersi. Carlisle zignorował to i kontynuował.
-Wczoraj, przed waszym wyjściem Lynette zapytała mnie jakie moce mają Hawthornowie. Odpowiedź jest prosta. Właściwie nie mieli żadnych mocy rodzinnych ani indywidualnych... Do czasu, aż postanowiłem to zmienić.
-Urodziłeś się bez żadnej mocy?-mój gniew mija i zostaje zastąpiony zdziwieniem. Carlisle tłumaczy mi wszystko, co powinnam wiedzieć o mocach, a kiedy kończy, podsumowuję szybko najważniejsze informacje.
-Czyli... jeśli dobrze wypracuje się daną moc, to może ona się przyjąć jako indywidualna, a nawet rodowa?-upewniam się. Kiwa głową.-A ty posiadasz dwie moce rodowe i trzy indywidualne... Naucz mnie. Chociaż jednej.-mówię zdecydowanym tonem. Carlisle się uśmiecha.
-Specjalne życzenia?
-Manipulacja.

Usiłuję ukryć siniaka i bliznę na twarzy, nakładając na nie ogromne ilości podkładu i pudru, ale to nic nie daje. Nadal można je zauważyć. Zabawne, że zadał mi je ten sam człowiek, a ja nadal mieszkam w jego domu, a nawet sypiam w jego łóżku. Z nim. Gdyby nie wojna, pewnie byłabym już daleko stąd.
Czarna sukienka z ogromnym, ciemnoróżowym paskiem w talii pasuje idealnie do mojego dzisiejszego nastroju. Teoretycznie są Walentynki, ale spędzam je raczej w żałobie.
Zakładam na twarz maskę, w kolorach pasujących do mojego dzisiejszego stroju i wysiadam z samochodu. Na imprezie pojawiamy się tylko ja, Evan i Tessa. Ona jednak wysiada z samochodu i od razu kieruje swoje kroki w stronę ciemnowłosej dziewczyny, stojącej nieopodal, zapewne słynnej Rowan. Coś mi w niej nie pasuje. Notuję w myślach, żeby sprawdzić ją po powrocie do domu.
Wchodzę z Evanem na imprezę. Klub, w którym się ona odbywa jest naprawdę ogromny. No i nie brakuje tu atrakcji ani dla samotników, ani dla par. Rozglądam się wokół. Wszystko jest przesłodzone i pełne miłości, co doprowadza mnie do szewskiej pasji.
-Przypomnij mi, czemu właściwie tu jesteśmy?-pyta Evan. Wzruszam ramionami.
-Żeby zabić kilku znajomych naszego rodzeństwa. No wiesz, normalna sprawa. A jeśli uda nam się złapać Aarona to jeszcze lepiej.-mówię obojętnie, jakby chodziło o mycie zębów, a nie wojnę z innymi czarownikami.
-Wszystko jasne. Florence nas zabije za porywanie jej chłopaka, wiesz o tym?
-Myślę, że raczej przyjmie to z ulgą.-wyciągam telefon i pokazuję mu smsa od Carlisle'a. Evan patrzy na mnie zszokowany.
-W ciąży? Florence?
-Nie łam się tak. Nie znasz Florence? Na 99% to kłamstwo.-mówię, przeciskając się przez tłum do baru i wyciągając po drodze papierosy z czyjejś torebki. Evan idzie za mną i kręci głową zauważając moją kradzież.
-Myślałem, że nie palisz.-zauważa. Uśmiecham się wsadzając papierosa do ust i zapalając go dzięki magii.
-Wyjątkowa okazja.-mówię radośnie.
-Zamierzasz dzisiaj się po prostu dobrze bawić i nie dbasz o Aarona i resztę, prawda?-zaśmiał się Evan. Wzruszyłam ramionami, a on zamówił nam kolejkę.
-Są walentynki. Uważasz, że to nie dobra okazja do wypicia i skończenia w łóżku przypadkowej osoby?-śmieję się.-Nasze zdrowie Evan. Póki jeszcze jakieś mamy.
Stukamy się szklankami i wypijamy jednym haustem wszystko. Wolna piosenka, która akurat leci nie podoba się ani mnie, ani Evanowi. Pijemy jeszcze jedną kolejkę.
-Zawsze Gabe i Flo byli tymi, którzy pili za dużo. A teraz proszę, nasza dwójka siedzi przy barze i coraz bardziej traci kontrolę.-śmieje się Evan. Prycham.
-Po dwóch kolejkach tracisz kontrolę?-śmieję się.-Ktoś tu ma słabą głowę.
-Po prostu mniej wyćwiczoną niż mój drogi braciszek.-Evan zamawia jeszcze jedną kolejkę, ale w ostateczności jej nie wypija. A ja faktycznie robię się coraz bardziej oderwana od rzeczywistości.
-Ty już kończysz.-mówi Evan, zanim zdążę zamówić następną kolejkę.-Louise, nie będę cię wiózł nieprzytomnej do domu. Poza tym... Louise, nie powinnaś tracić kontroli, bo niektóre informacje można wtedy z ciebie wyciągnąć.
To zdanie automatycznie mnie otrzeźwia. Cały plan mógł zostać zaprzepaszczony przez pragnienie dobrej zabawy.
-Masz rację, ja... Masz rację.-mówię cicho. Evan uśmiecha się do mnie lekko i obejmuje mnie ramieniem.
-To jak Tempest, masz ochotę zatańczyć?-posyła mi rozbawione spojrzenie. Śmieję się i kiwam głową.
Evan wyciąga mnie na parkiet i zaczynamy tańczyć... I tańczymy dopóki piosenka nie zmienia się na "Sex on fire". Evan przeprasza mnie na chwilę i znika w tłumie. Zaczynam się przepychać znów w stronę baru, ale nagle ktoś łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. Już chcę się wyrwać, ale spoglądam na twarz tej osoby i czuję się jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Chce mi się krzyczeć, ale jednocześnie nie potrafię wydać z siebie żadnego dźwięku.
-Piękne Walentynki, prawda Louise?-uśmiech tej osoby sprawia, że nie potrafię złapać oddechu.-Powinno się je chyba spędzać z osobą, którą się kocha.
-Ty nie żyjesz.-mówię cicho, ale wiem, że ta osoba mnie usłyszy. Ja słyszę tylko jej śmiech.
-A jednak tu jestem... Tak jak twój chłopak, który chyba cię zauważył.-wzrok postaci przeczesuje tłum, a potem znów zatrzymuje się na mnie.-Jeszcze się zobaczymy, Lou.
Osoba znika w tłumie, a chwilę później czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Odwracam się, aby spojrzeć wprost w oczy Gabriela.
-Zechciałabyś ze mną zatańczyć?-pyta. Z głośników niesie się smętnie "Fix you" Coldplaya, a ja kiwam głową, nie odwracając od niego wzroku. Gabriel obejmuje mnie i zaczynamy spokojnie ruszać się w rytm muzyki.
-Myślałam, że mnie nienawidzisz.-w końcu udaje mi się wydusić z siebie kilka słów. Gabriel uśmiecha się smutno.
-Nie potrafię cię nienawidzić. Jestem na ciebie zły, nie wiem już co mam myśleć o twoim zachowaniu, ale nie potrafiłbym cię znienawidzić.-jego słowa sprawiają, że zapominam prawie całkowicie o osobie, której tak skutecznie udało się mnie wystraszyć kilka minut temu.
-Skoro jesteś zły, to czemu teraz jesteś ze mną?-drążę temat, zamiast cieszyć się ulotnymi chwilami, które możemy spędzić razem.
-Bo tą noc chciałem już dawno spędzić z tobą. Na jedną noc możemy zapomnieć o całej wojnie i o wszystkim, co się dzieje wokół nas.
Śmieję się radośnie, patrząc cały czas na niego.
-Jesteś pijany.-stwierdzam, a on tylko wzrusza ramionami z uśmiechem.
-Może troszeczkę. Ale to nie zmienia faktu, że chciałbym trochę czasu spędzić tylko z tobą.-chłopak rozgląda się dookoła.-Nie musimy siedzieć tutaj, możemy gdzieś iść, jeśli wolisz.
-Teleportuję się do twojego mieszkania. Tam się spotkamy.-wyplątuję się z jego objęć i głaszczę go dłonią po policzku. Dociera do mnie, że nie powinnam mu ufać, skoro jest po stronie wroga. Ale teraz o to nie dbam. To jest Gabriel, mój Gabriel.
-Będę tam za dziesięć minut.-mówi, a ja uśmiecham się i przenoszę do jego domu.
Gabriel faktycznie wchodzi o swojego mieszkania dziesięć minut później. Nie tracimy czasu na żadne słowa. Chcemy tę noc spędzić tak, jakbyśmy ją spędzili, gdyby nie było wojny. Nasze usta spotykają się, a ja marzę o tym, żeby ta noc trwała wiecznie, żeby nikt ode mnie niczego nie chciał, żebym mogła po prostu spędzić czas z kimś, kogo kocham.

2 komentarze:

  1. Omg, wracam z ferii a tu tyle rozdziałów i emocji <3
    Czy Gabriel i Louise będą teraz częściej razem razem?
    Czy Flo i Lou serio są przeciwko sobie? Bo to smutne :C
    I co z Kerri się dzieje? :C
    ~P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana ~P. Co do Lou i Gabe, nie powiem ._.
    Co do Flo i Lou, tak są przeciwko sobie.
    Co do Kerri, choroba nie wybiera a twardy reżim mający na celu oduczenia mnie pewnych nawyków wciąż trwa. XD
    kisses c.

    OdpowiedzUsuń