Po godzinie dołączył do nas Carlisle i zaczęliśmy rozmawiać o mocy. Lyn i Tessa automatycznie zamilkły, jakby obie czuły, że nie mają nic do powiedzenia. Nie umknęło to uwadze Carlisle'a.
-Theresa, Lynette, jesteście zawsze dość wygadane. Czyżbyście uważały, że obrany przez nas temat rozmowy wam nie pasuje?
-Ależ skąd, rozmawiajcie. Po prostu żadna z nas nie ma mocy, więc nie może się wypowiedzieć.-powiedziała Tessa, wzruszając ramionami. Carlisle uniósł brew.
-Zabawne, że to ty tak twierdzisz, Tesso. Dekkerowie może nie są jednymi z najpotężniejszych czarowników, ale każdy z nich posiada przynajmniej indywidualną moc.
Tessa przez chwilę wpatrywała się w niego osłupiała.
-Mamy... mamy moc? Ale jak? Przecież nie jesteśmy czarownikami.
-Jesteś pewna?-Carlisle uśmiechnął się do niej.
-Co to jest indywidualna moc?-wtrąciła się Lynette, posyłając co jakiś czas mordercze spojrzenie Tessie. Carlisle już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale go ubiegłam.
-Moc, którą posiada dany czarownik jako swoją specjalizację, coś co ma niemalże wyćwiczone od urodzenia. Myślę, że u Tessy to może być blokada umysłu. Broniła się przed wpływem... różnych osób.-niemal zapominam, że Carlisle prowadził interesy z Elen. Wolę nie ryzykować wspominania jej przy nim.
-U ciebie jest to teleportacja.-zauważa Carlisle.-Dodatkowo, potężniejsze rody posiadają coś takiego jak rodową moc. Rodową mocą Jesselów jest panowanie na żywiołami.
-A rodową mocą Hawthornów?-pyta Lynette, wyraźnie wciągnięta w temat.
-Opowiem wam kiedy indziej. Powinniście się zbierać, jeśli chcecie dotrzeć na czas.
Każde z nas idzie na to przyjęcie z własnego powodu. Evan chyba po prostu chce zobaczyć Florence. Lynette przyjaźniła się z Alyssą przez długi czas, więc to zrozumiałe, że chce być na jej przyjęciu zaręczynowym. ja spędziłam sporo czasu z Cameronem będąc uwięziona we własnym ciele przez Maud, a Cedric chce towarzyszyć Lyn. Tessa postanowiła jednak zostać w domu, a potem spotkać się z przyjaciółką, prawdopodobnie Rowan, z którą rozmawiała przez telefon.
Lynette i Cedric poszli złożyć życzenia Ali i Camowi, a ja obiecałam zaraz do nich dołączyć. A Evan zniknął gdzieś w tłumie. Zaczęłam się za nim rozglądać, kiedy w tłumie zauważyłam znajomą twarz. Przełknęłam ślinę. Nie, niemożliwe. Ta osoba nie żyje od dobrych kilku miesięcy. A niewiele jest osób na świecie, które posiadają moc nekromancji. Po chwili ta osoba również znika. Musiało mi się wydawać. Nagle słyszę dźwięk tłuczonego szkła i krzyki tłumu. Biegnę w tamtą stronę, ale spódnica ogranicza mi możliwość ruchów, podobnie jak obcasy.
Przy barze widzę Gabriela, który uderza Evana. A potem Florence, łapiąca mojego byłego za włosy i mówiąca mu coś do ucha, tak cicho, że nie jestem w stanie tego usłyszeć. Potem mówi już głośniej, pomagając jednocześnie Evanowi wstać.
-Jak zaczniecie się teraz bić, osobiście was zabije. To przyjęcie Camerona i Alison. Dajcie im się cieszyć ich szczęściem.
-A ja jej pomogę was zabić.-mówię, stając przy Evanie i z premedytacją unikając patrzenia na Gabriela.-Z przyjemnością.
Flo prosi mnie, żebym zajęła się Evanem, a ja zgadzam się bez namysłu. Sadzam go na stołku barowym i wygrzebuję z torebki chusteczki, po czy proszę barmana, żeby podał mi wódki. Przemywam mu ranę na wardze i na czole.
-O co poszło?
-Chciałbym to wiedzieć. Po prostu mnie walnął.-stwierdza Evan, wzruszając ramionami. Kończę mu przemywać twarz.
-Idę złożyć życzenia Ali i Camowi. Unikaj swojego brata, proszę cię.-patrzę na niego błagalnie, a on tylko kiwa głową. Idę w stronę przyszłej pary młodej i uśmiecham się do nich.
-Ali, wiem, że nie za dobrze się znamy, ale życzę ci jak najlepiej. Wam obojgu.-uśmiecham się szerzej. Ali mnie przytula.
-Dziękuję! Mam nadzieję, że pojawisz się na naszym weselu!
-Bylibyśmy zawiedzeni, gdybyś się nie pojawiła.-śmieje się Cameron i też mnie przytula. Wymieniamy się jeszcze kilkoma uwagami, po czym odwracam się, żeby przepuścić następnego gościa i... wpadam wprost na Gabriela. Przez chwilę patrzymy na siebie, oboje zaskoczeni, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Przypomina mi się jeden z pierwszych dni naszej znajomości, w domu moich rodziców. Wtedy miałam ochotę go pocałować po raz pierwszy. Ale tego nie zrobiłam. I tym razem też nie zrobię.
Gabe łapie mnie za nadgarstek, żebym nigdzie nie uciekła, ale wyrywam mu się i przeciskam się w stronę wyjścia do ogrodu. Odwracam się tylko raz i widzę, jak Gabriel składa życzenia Ali i Cameronowi. Wychodzę na dwór. Muszę złapać oddech. Dawno nie byłam tak blisko niego, żeby czuć ciepło jego ciała.
-Piękny wieczór, prawda?-słyszę jego głos za sobą. Odwracam się. Stoi kilka metrów za mną. Marynarkę ma przewieszoną przez ramię. Wygląda cudownie, w dżinsach i koszuli.
-Gdyby nie dwóch facetów bijących się bez powodu przy barze byłby jeszcze lepszy.-odpowiadam, starając się droczyć się z nim jak przy naszych pierwszych rozmowach. Gabriel uśmiecha się lekko, podchodząc do mnie bliżej.
-Był powód. Bardzo ważny powód. Powód, który sprawia, że cierpię, wkurzam się i chce mi się krzyczeć z wściekłości.
-To znaczy?-pytam zaciekawiona, a w piersi czuję ukłucie zazdrości, jakby chodziło o inną kobietę.
-Widziałem zdjęcie. Louise, twoje zdjęcie. Twoje i Evana w porcie, kiedy się całowaliście.-patrzy na mnie z bólem. Rozdziawiam usta ze zdziwienia. Nie sądziłam, że ktoś tam był, nie podejrzewałam, że ktoś to widział.
-To nic nie znaczyło. Evan po prostu dowiedział się czegoś, czego nie powinien... To było tylko odreagowanie i...-próbuję wytłumaczyć zarówno Evana, jak i siebie, ale żadne słowa więcej nie przychodzą mi do głowy.
-To nic nie znaczyło?-upewnia się.
-Nic a nic.-odpowiadam, robiąc jeszcze krok w jego stronę. Nie wiem czemu. Powinnam trzymać się od niego z daleka. Zranił mnie, doprowadził do rozpaczy i wściekłości. Ale mnie kocha i nie zrobił tego umyślnie.
-Louise, ja... wiem, że słyszałaś co mówiłem w szpitalu. I chciałem cię przeprosić.-mówi. Patrzę na niego zszokowana i znów odczuwam ból w sercu.
-Za...-głos mi się łamie.-Za co?-pytam cicho.
-Za to, że powiedziałem to komuś innemu. Powinienem był ci wyznać co czuję, powiedzieć to bezpośrednio tobie. Przepraszam.
Do oczu napływają mi łzy. Nie wiem co powiedzieć, nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Chcę mu wyznać, że też go kocham. Że chcę z nim być, bo tylko z nim będę naprawdę szczęśliwa. Że nikt inny-Carlisle, Evan, Alex, z którą tu dzisiaj przyszedł-to wszystko nie ma znaczenia, bo kocham tylko jego. Ale zamiast tych wszystkich słów, z moich ust wydobywa się tylko:
-Walczymy po przeciwnych stronach.
Gabriel patrzy na mnie z bólem... A potem ze zrozumieniem. Jakby wiedział o co mi chodzi. Uśmiecha się i podchodzi do mnie.
-To nie będzie problem. Wojna skończy się szybko, a potem nic nie będzie nam stało na przeszkodzie... Zimno ci?-pyta, widząc jak drżę. Kręcę głową, ale on i tak podaje mi swoją marynarkę. Otulam się nią, czując jego zapach, ciepło jego ciała.
-Dziękuję.-mówię cicho.-Gabe, chodzi o to, że... Zawsze coś stoi na przeszkodzie, nie widzisz? Zawsze coś jest nie tak. Jakby wszechświat był przeciwko nam.-usiłuję zażartować, ale słabo mi to wychodzi.
-Nie poddam się, Lou.-odpowiada lekko, jakby to nie był wielki problem. Może faktycznie nie jest. Nagle Gabe łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.-Uważaj!-mówi głośno, ale nie krzyczy. Ułamek sekundy później w miejscu, w którym stałam ląduje szklana butelka po wódce. Oboje patrzymy w górę i zauważamy Florence, chodzącą tanecznym krokiem po dachu i coś mówiącą. Natychmiast się zrywamy i biegniemy na górę, nie zwracając uwagi na nikogo.
-Florence! Schodź natychmiast!-proszę, kiedy do niej podchodzimy.
-Stać! Ani kroku dalej!-Flo śmieje się.-Nie, ale tak serio nie zbliżajcie się do mnie.
-Gabriel. Sprowadź pomoc.-mówię, patrząc wciąż na siostrę.-Florence, nie bądź głupia. Zejdź.
Gabriel wybiega, a Flo w końcu patrzy na mnie.
-Dobrze ujęte. Jestem głupia. Pozwalam żeby ludzie na którym nam zależy umierali. Ty, nasza mama, Jake. Inni ludzie też umierają. Przez naszą wojnę. Przez nas. On ma rację. Jestem słaba ale wciąż jestem złem.
-Kto ma racje?-patrzę na nią zdziwiona.
-To nie ma znaczenia.-mamrocze.-Chce latać! Chce być aniołem. Chce przestać cierpieć z powodu tego, że sypiam nie tym mężczyzną, że ty robisz to samo chociaż powinnaś być z Gabrielem. Ciągnie was do siebie. Nie chce walczyć przeciwko tobie. Ale nie mogę się odłączyć od Aarona.
-Posłuchaj Florence. Zejdź do mnie. I wtedy porozmawiamy na spokojnie. Nie chce, żeby coś ci się stało.-mówię, ale głos mi się łamie. Plan tego nie zakładał. Tracę kontrolę i boję się o siostrę. Wtedy na dach wbiegają Aaron, Evan, Gabriel i Cam.
-Waleczna piątka.-śmieje się Flo.-Każdy z was ma interes w ratowaniu mnie. Szczególnie Aaron. Tylko dlaczego ratujecie mnie? Zamiast tysiące czarownic, ludzi i łowców którzy zginął przez waszą walkę władzy. Z resztą to jakiś cholerny łańcuch pokarmowy. Jest władza do której dążą Aaron i Louise wraz z Carlisem, który o mały włos mnie nie zabił we Włoszech. Gabriel czyli nieszczęśliwy kochanek. Przecież on w końcu albo stanie się potworem, albo strzeli samobója. Oczywiście Aaron musi robić zdjęcie całujących się Lou i Evana i pokazywać je Gabrielowi żeby jeszcze bardziej go skopać. Ja sypiam z Aaronem tym samym kopiąc uczucia Evana i Alex...
Florence rozpoczyna długi monolog, którego stopniowo jest mi coraz dłużej słuchać. Alkohol i prawdopodobnie jeszcze jeden czynnik sprawiają, że mojej siostrze zebrało się na szczerość. Po kryjomu wysyłam smsa do Roberta. Wiem, że jeśli ktoś tu zadziała, to on.
-Oh, Florence, do jasnej cholery, zamknij się! Ten cały melodramatyzm mnie nudzi.-przerywam jej w końcu ostro. Wszyscy patrzą się na mnie. Niedowierzanie na twarzy Gabriela, gniew Aarona, dezorientacja Evana i Cama. Oraz podziw Cedrica, wchodzącego właśnie na dach z Lynette.-Nie rozumiesz, że twoje słowa nic nie zmienią? Żadne z nas nie ma ochoty słuchać o swoich wadach i błędach. Możesz nie dbać o wojnę, ale ona się toczy, czy tego chcesz, czy nie. A ty, zamiast starać się ją załagodzić, wywołujesz jeszcze gorsze walki i poróżnienia. Teraz już za późno na gdybania, obieranie stron i inne bzdury. Dokonaliśmy wyboru, ty również. Żadne monologi tego nie zmienią. Nic nie zmieni tego, z kim jestem ja, czy ty. Nie rób z siebie ofiary, Florence, bo wychodzisz na tym żałośnie.-zerkam znów na siostrę, a potem na Evana.-Evan, idziemy.
Nie patrzę za siebie. Nie patrzę na Gabriela, bo wiem, że nie zniosłabym jego spojrzenia. Nie patrzę na Evana, bo nie chcę jeszcze wiedzieć, jakiego dokona wyboru. Chcę tylko odciągnąć stąd Cedrica, zanim wmiesza się on w walkę z Aaronem. Niebezpieczne było przyprowadzanie tej dwójki na jedną imprezę.
Wychodząc z klubu, widzę auto Roberta Dekkera, parkujące obok. Wymieniam z nim krótkie spojrzenie. Jeśli Evan wybrał naszą stronę, czas powiedzieć mu prawdę.
Rozpoczęcie właściwej wojny było kwestią dni, ale ja zamierzam to przyspieszyć. Kończy mi się czas. Rozmowa z Gabrielem i Florence mi to uświadomiła. Odwracam się i widzę Evana, idącego za Lyn i Cedem.
-Jednak jesteś po naszej stronie.-mówię z szerokim uśmiechem.
-Gabe zajmie się Florence, więc ktoś musi się zająć jeszcze tobą.-żartuje chłopak. Śmieję się.
-Cieszę się z tego powodu. Jedźcie do domu. Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.-mówię, zwracając się również do Ceda i Lyn. Wykonują moją prośbę. Zauważam Alex, Aarona i Gabriela wychodzących z przyjęcia. Podchodzą do nich dwaj mężczyźni. Alex przytula się do jednego z nich, po czym odsuwa się i zaczyna mu coś opowiadać. Szybko teleportuję się do kuchni w klubie i zabieram stamtąd nóż. A potem zjawiam się za Jayem. I zanim ktokolwiek zdąży zareagować, wybijam mu nóż w plecy. A kiedy Jay upada, wszystko zaczyna się dziać w przyspieszonym tempie. Sven próbuje mnie złapać, ale teleportuję się kawałek dalej. Gabriel patrzy na mnie z mieszaniną uczuć, których nie mogę rozpoznać. Aaron stoi nieruchomo, a Alex upada i zaczyna płakać nad ciałem. Bękarci syn Carlisle'a, jak przystało na lidera, robi kilka kroków w moją stronę.
-Wiesz, co właśnie zrobiłaś?-pyta, starając się zachować spokój, ale widać, że zaraz wybuchnie.
-Zazwyczaj doskonale zdaję sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, Aaronie. Od dłuższego czasu wszystko mam dokładnie zaplanowane. Aaronie West, w imieniu twego ojca, Carlisle'a Hawthorna oraz jego syna... prawowitego syna, Cedrica, wypowiadam ci wojnę.-patrzę na każdego z nich osobna.-Powiedzcie mojej siostrze, że starcie wielkich czarownic właśnie się zaczęło.
-Stać! Ani kroku dalej!-Flo śmieje się.-Nie, ale tak serio nie zbliżajcie się do mnie.
-Gabriel. Sprowadź pomoc.-mówię, patrząc wciąż na siostrę.-Florence, nie bądź głupia. Zejdź.
Gabriel wybiega, a Flo w końcu patrzy na mnie.
-Dobrze ujęte. Jestem głupia. Pozwalam żeby ludzie na którym nam zależy umierali. Ty, nasza mama, Jake. Inni ludzie też umierają. Przez naszą wojnę. Przez nas. On ma rację. Jestem słaba ale wciąż jestem złem.
-Kto ma racje?-patrzę na nią zdziwiona.
-To nie ma znaczenia.-mamrocze.-Chce latać! Chce być aniołem. Chce przestać cierpieć z powodu tego, że sypiam nie tym mężczyzną, że ty robisz to samo chociaż powinnaś być z Gabrielem. Ciągnie was do siebie. Nie chce walczyć przeciwko tobie. Ale nie mogę się odłączyć od Aarona.
-Posłuchaj Florence. Zejdź do mnie. I wtedy porozmawiamy na spokojnie. Nie chce, żeby coś ci się stało.-mówię, ale głos mi się łamie. Plan tego nie zakładał. Tracę kontrolę i boję się o siostrę. Wtedy na dach wbiegają Aaron, Evan, Gabriel i Cam.
-Waleczna piątka.-śmieje się Flo.-Każdy z was ma interes w ratowaniu mnie. Szczególnie Aaron. Tylko dlaczego ratujecie mnie? Zamiast tysiące czarownic, ludzi i łowców którzy zginął przez waszą walkę władzy. Z resztą to jakiś cholerny łańcuch pokarmowy. Jest władza do której dążą Aaron i Louise wraz z Carlisem, który o mały włos mnie nie zabił we Włoszech. Gabriel czyli nieszczęśliwy kochanek. Przecież on w końcu albo stanie się potworem, albo strzeli samobója. Oczywiście Aaron musi robić zdjęcie całujących się Lou i Evana i pokazywać je Gabrielowi żeby jeszcze bardziej go skopać. Ja sypiam z Aaronem tym samym kopiąc uczucia Evana i Alex...
Florence rozpoczyna długi monolog, którego stopniowo jest mi coraz dłużej słuchać. Alkohol i prawdopodobnie jeszcze jeden czynnik sprawiają, że mojej siostrze zebrało się na szczerość. Po kryjomu wysyłam smsa do Roberta. Wiem, że jeśli ktoś tu zadziała, to on.
-Oh, Florence, do jasnej cholery, zamknij się! Ten cały melodramatyzm mnie nudzi.-przerywam jej w końcu ostro. Wszyscy patrzą się na mnie. Niedowierzanie na twarzy Gabriela, gniew Aarona, dezorientacja Evana i Cama. Oraz podziw Cedrica, wchodzącego właśnie na dach z Lynette.-Nie rozumiesz, że twoje słowa nic nie zmienią? Żadne z nas nie ma ochoty słuchać o swoich wadach i błędach. Możesz nie dbać o wojnę, ale ona się toczy, czy tego chcesz, czy nie. A ty, zamiast starać się ją załagodzić, wywołujesz jeszcze gorsze walki i poróżnienia. Teraz już za późno na gdybania, obieranie stron i inne bzdury. Dokonaliśmy wyboru, ty również. Żadne monologi tego nie zmienią. Nic nie zmieni tego, z kim jestem ja, czy ty. Nie rób z siebie ofiary, Florence, bo wychodzisz na tym żałośnie.-zerkam znów na siostrę, a potem na Evana.-Evan, idziemy.
Nie patrzę za siebie. Nie patrzę na Gabriela, bo wiem, że nie zniosłabym jego spojrzenia. Nie patrzę na Evana, bo nie chcę jeszcze wiedzieć, jakiego dokona wyboru. Chcę tylko odciągnąć stąd Cedrica, zanim wmiesza się on w walkę z Aaronem. Niebezpieczne było przyprowadzanie tej dwójki na jedną imprezę.
Wychodząc z klubu, widzę auto Roberta Dekkera, parkujące obok. Wymieniam z nim krótkie spojrzenie. Jeśli Evan wybrał naszą stronę, czas powiedzieć mu prawdę.
Rozpoczęcie właściwej wojny było kwestią dni, ale ja zamierzam to przyspieszyć. Kończy mi się czas. Rozmowa z Gabrielem i Florence mi to uświadomiła. Odwracam się i widzę Evana, idącego za Lyn i Cedem.
-Jednak jesteś po naszej stronie.-mówię z szerokim uśmiechem.
-Gabe zajmie się Florence, więc ktoś musi się zająć jeszcze tobą.-żartuje chłopak. Śmieję się.
-Cieszę się z tego powodu. Jedźcie do domu. Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.-mówię, zwracając się również do Ceda i Lyn. Wykonują moją prośbę. Zauważam Alex, Aarona i Gabriela wychodzących z przyjęcia. Podchodzą do nich dwaj mężczyźni. Alex przytula się do jednego z nich, po czym odsuwa się i zaczyna mu coś opowiadać. Szybko teleportuję się do kuchni w klubie i zabieram stamtąd nóż. A potem zjawiam się za Jayem. I zanim ktokolwiek zdąży zareagować, wybijam mu nóż w plecy. A kiedy Jay upada, wszystko zaczyna się dziać w przyspieszonym tempie. Sven próbuje mnie złapać, ale teleportuję się kawałek dalej. Gabriel patrzy na mnie z mieszaniną uczuć, których nie mogę rozpoznać. Aaron stoi nieruchomo, a Alex upada i zaczyna płakać nad ciałem. Bękarci syn Carlisle'a, jak przystało na lidera, robi kilka kroków w moją stronę.
-Wiesz, co właśnie zrobiłaś?-pyta, starając się zachować spokój, ale widać, że zaraz wybuchnie.
-Zazwyczaj doskonale zdaję sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, Aaronie. Od dłuższego czasu wszystko mam dokładnie zaplanowane. Aaronie West, w imieniu twego ojca, Carlisle'a Hawthorna oraz jego syna... prawowitego syna, Cedrica, wypowiadam ci wojnę.-patrzę na każdego z nich osobna.-Powiedzcie mojej siostrze, że starcie wielkich czarownic właśnie się zaczęło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz