poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział XL - Tessa

-Zakupy, tato. Za-ku-py.-wyartykułowałam każdą sylabę wyraźnie, irytując kochanego tatę jeszcze bardziej.
-Zrozumiałem.-wycedził przez zaciśnięte zęby.-Co nie zmienia faktu, że nie jestem tym pomysłem zachwycony. Liverpool to nie Londyn.
-Oh, doprawdy, zdałam sobie z tego sprawę.-jeśli tata mnie nie puści, nie miałam szans na odwiedzenie Gabriela. A musiałam to zrobić.-Daj spokój, tatku. Będę tylko w centrum handlowym, obiecuję, że nie ruszę się poza jego obszar. I nie będę rozmawiać z nieznajomymi. 
-Możesz ją puścić. Tess jest już prawie dorosła, powinieneś jej zaufać.-prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu, macocha stanęła po mojej stronie. O mały włos, a moja szczęka opadłaby do samej podłogi, ze zdziwienia.
-Wyjątkowo.-zaznaczył tata, patrząc na mnie srogo. Pisnęłam ze szczęścia i uściskałam go, tak jak zrobiłaby to główna bohaterka tandetnego romansidła dla nastolatek. Jeśli mieli mnie za kretynkę, to było mi łatwiej. 
-Dziękuję!-ucałowałam go w policzek i popędziłam do swojego pokoju, który dzieliłam z Ivy. Mieszkanie Gabe'a i Evana, w którym się zatrzymaliśmy było czteropokojowe, więc musieliśmy się jakoś pomieścić. Wprawdzie Anne była wysoce niezadowolona ze standardu, w jakim musieliśmy przebywać, tata był nieugięty. Stwierdził, że woli być na miejscu, gdy Gabriel w końcu wyjdzie... Albo ucieknie. 
Ivy siedziała jeszcze na dole z rodzicami, więc mogłam spokojnie wykonać telefon do Lynette. Odebrała po dwóch sygnałach.
-Tak?
-Lynette? Tu Tessa, siostra Gabriela.-powiedziałam szybko, zamykając drzwi. Na codzień był to pokój gościnny, więc nie miałam dostępu do żadnych prywatnych przedmiotów moich braci. Evan odstąpił rodzicom swój pokój, a sam sypiał na kanapie w salonie. Pokój Gabriela stał pusty, na wypadek, gdyby tata postanowił go wypuścić. 
-Tessa, coś się stało?-spytała Lyn zaniepokojona. 
-Przekonałam tatę, żeby mnie wypuścił. Spotkamy się w tym centrum handlowym za 30 minut?-wprawdzie to było po prostu wślizgnięcie się do luksusowego ośrodka dla dziwaków, ale byłam podekscytowana, jakbym wybierała się na tajną szpiegowską misję. 
-Świetnie. Zaraz wsiadam w samochód. Musimy wyprowadzić stamtąd Gabriela.-stwierdziła dziewczyna ze stoickim spokojem. 
-Co? Przecież miałam go tylko odwiedzić!-zdziwiłam się. Gabe potrzebował wypoczynku. Nie mógł tak nagle wyjść, żeby zderzyć się z rzeczywistością.
-Potrzebujemy go. Nie martw się, wszystko będzie z nim dobrze. Po prostu potrzebujemy łowcy.-wyjaśniła Lyn. Chociaż "wyjaśniła" to za dużo powiedziane. Nadal nic nie rozumiałam.
-A ja albo Evan się nie nadamy?-spytałam szybko, słysząc kroki na schodach.
-Im nas więcej tym weselej.-stwierdziła Lyn.-Zbieraj się. Do zobaczenia.

-Lynette Martin.-powiedziała rudowłosa do recepcjonistki.-Przyszłam do Gabriela Dekkera. 
-A pani towarzyszka?-recepcjonistka spojrzała na mnie krzywo, ale udałam, że umknęło to mojej uwadze. 
-Tessa Frey.-odparła szybko.-Przyjaźniła się kiedyś z Gabrielem. Takie spotkanie dobrze mu zrobi.
-Wpiszcie się.-mruknęła recepcjonistka, zapewne nadal nie przekonana, podsuwając nam zeszyt do wpisów. Uważnie wpisałam swoje imię i nazwisko, które przed sekundą nadała mi Lyn.
Gabriel siedział samotnie przy stole. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Mój najstarszy brat był raczej typem wyluzowanego chłopaka, który rzucał bezczelne teksty do ładnych dziewczyn, a jednocześnie był kimś, w kim zawsze mogłam znaleźć oparcie.  A teraz? Wpatrywał się uporczywie w jeden punkt, będąc w swojej własnej rzeczywistości.
-Gabriel.-powiedziałam, siadając przy stoliku i kładąc swoją dłoń na jego. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Tessa.
-Gabe, myślę, że znalazłam sposób, żeby pomóc nam wszystkim.-powiedziała Lynette, dosiadając się do nas. Nie zwróciłam na nią szczególnej uwagi, nadal wpatrzona w brata. Nie znałam Louise, ale musiała być wyjątkową osobą, skoro jej śmierć wprowadziła mojego brata w taki stan.-Tylko najpierw musisz stąd wyjść.
-Mój ojciec się na to nie zgodzi.-odparł Gabriel.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego wzięłam sprawy w swoje ręce.

niedziela, 29 września 2013

Rozdział XXXIX - Florence.

Obudziłam się w chwili kiedy do mojego pokoju wszedł pielęgniarz.
-Dzień dobry. -powiedziałam zaspanym głosem.
-Ty mówisz. - powiedział zaskoczony.
Uśmiechnęłam się.
-Tak. I jestem bardzo głodna. -powiedziałam spokojnym głosem. -Mogłabym dostać jakąś książkę? I wykąpać się? I lepsze ubranie dostać? I zobaczyć się z Gabrielem Dekkerem i Lyn?
-Spokojnie kwiatuszku. - pielęgniarz się zaśmiał. - Najpierw musisz porozmawiać z lekarzem. Zawołam go.
-Dziękuje. -powiedziałam spokojnie. Kiedy pielęgniarz wyszedł przede mną pojawiła się sylwetka Louise.
-Lyn i Isleen chcą mnie wskrzesić. - powiedziała spoglądając na mnie.
-Przepraszam, wiem że sobie ciebie wymyśliłam. -odpowiedziałam jej.
Louise wywróciła oczami.
-Serio? Jestem duchem. Ty jesteś wiedźmą. A po za tym co z twoim postanowieniem ,,Będę silna'' wierz mi, ta klitka to całkowite zaprzeczenie.
Zamknęłam oczy a potem sylwetka znikła.
Drzwi się otworzyły. W nich pojawiła się kobieta w średnim wieku.
-Jestem doktor Meredith. -siadła przede mną. -Jak się czujesz?
-Bezpiecznie i smutno. - odpowiedziałam cicho. - Ale wiem że mi pomożecie, Louise chciałaby żebym tu była i pozwoliła wam mi pomóc.
-Bardzo dorosłe podejście. -kobieta uśmiechnęła się. - Myślę że będziesz mogła wyjść do pokoju wspólnego i przyjmować więcej gości. Znasz kobietę imieniem Sarah Morgan?
-Tak, to wspólniczka mojego wujka. Zmarłego wujka. - posmutniałam. - A dlaczego pani pyta?
-Chce cię odwiedzić. Twój chłopak często przychodzi. I powinniśmy poinformować twoją mamę.
-Jasne, nie mam nic przeciwko. -powiedziałam.
-W takim razie zaraz dostaniesz śniadanie i będziesz mogła iść poznać innych. -uśmiechnęła się i wyszła.
Po chwili pojawił się pielęgniarz.
-Dzisiejsze śniadanie to naleśniki z syropem i kakao! -podał mi talerz.
-Serio tak tu karmicie? -spytałam zdziwiona.
-A ty myślałaś że co? -zaśmiał się.
-Nie wiem sama. Jak się nazywasz? -zapytałam zaciekawiona.
-Michael. -uśmiechnął się.
-Fajne imię. Ja jestem Florence. -powiedziałam i polałam naleśniki syropem. Zaczęłam jeść.
-Wiemy to. -siadł i uśmiechnął się. - Myślałem że nigdy się już nie odezwiesz.
-Też tak myślałam. Ale muszę iść dalej. - wyjść stąd, sfałszować swoją śmierć i wyjechać zabijać osuszaczy. -Louise by tego chciała. Była bardzo silna. Mam jakieś ubranie zmienne?
-Twoja mama przyniosła ci czarny dres i jakieś kosmetyki.
-Bosko - uśmiechnęłam się i dokończyłam śniadanie. - Będę gotowa za dziesięć minut.
Umyłam się, związałam włosy w kucyk i ubrałam dres. Wyglądałam miare normalnie.
Pokój wspólny był wielki. Siedzieli przy nim różni ludzie. Jedna dziewczyna siedziała samotnie.Wyczułam w niej magię. Podeszłam do niej.
-Jesteś czarownicą. -siadłam obok.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-O czym ty mówisz?-udała zdziwioną.
-Weź nie ściemniaj. Też mnie wyczułaś.
-No dobra. -zaczęła ostrożnie. - Co tu robisz?
-Sama nie wiem a ty? -spojrzałam na nią.
-Ciotka mnie zamknęła. Jestem Alyssa. A ty?
-Florence -uśmiechnęłam się. - Dlaczego cię zamknęła?
-Wychowuje się z nią odkąd pamiętam. Ona nie znosiła magii. I nikt mi z tym nie pomógł. Szukałam pomocy, potem osuszacze zabili mojego chłopaka. I w końcu miała powód żeby mnie zamknąć. A ludzie trzymają się ode mnie z daleka.
-Nie ma to jak być świrem wśród świrów. -zaśmiałyśmy się. Spoważniałam. - A co się stało z twoimi rodzicami?
-Dwadzieścia dwa lata temu byli zmuszeni mnie oddać i uciekać. Tyle wiem.- odpowiedziała cicho.
-Poważnie? U mnie było to samo. - odpowiedziałam zdziwiona.
-Podobno wśród czarownic nie związanych w żaden sposób wybuchła wojna. Był jeden bardzo potężny czarownik i on chciał takie czarownice jak my dołączyć do siebie. On jako przywódca oczywiście czerpał by połowę naszej mocy ale nie wiem czy to prawda i co było dalej. -powiedziała cicho.
-Mogłybyśmy się o tym się dowiedzieć coś. -szepnęłam. -Ale musimy udawać normalnie nienormalne.
-Wiem, robię tak od miesięcy. Wiem jak stąd wyjść. Ale przeważnie tu wracam bo nie mam się gdzie podziać.
-Nie chciałaś znaleźć twoich biologicznych rodziców? - spytałam zdziwiona.
-Nie wiedziałam jak. Mogą już nie żyć. -powiedziała a ja zaczęłam myśleć o swojej matce.
Niestety po chwili po Alyssę przyszedł lekarz i musiała pójść. Siedziałam na kanapie kiedy pojawiła się Sarah. Uściskałam ją mocno. Porozmawiałyśmy o spadku po wujku, o firmie, o tym co u niej, co u mnie. Zawzięcie unikała tematu Louise. Kiedy wychodziła postanowiłam ją jeszcze zapytać.
-Pomyślałaś żeby wskrzesić wujka? -zapytałam zaciekawiona.
-Ludzie umierają Florence, zaakceptuj to. -powiedziała i wyszła.
Wróciłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Zaczęłam płakać.

Rozdział XXXVIII - Lynette

Gabrielowi chyba się polepszyło. Przynajmniej tak mi się wydawało. Sprawiał wrażenie bardziej smutnego,  niż załamanego. 
-Gabe, jak się czujesz?-spytałam spokojnie. Chłopak wzruszył ramionami. Odwiedzałem go praktycznie codziennie, a odpowiedź zawsze była ta sama. 
-Tak samo jak wczoraj. A ty?-chłopak spojrzał na mnie. Westchnęłam i wsunęłam kosmyk rudych loków za ucho. 
-Chyba lepiej. Regularnie chodzę na terapię, ale nie wiem czy to coś da. Nie mogę się pogodzić z tym, że Louise już nie ma.-powiedziałam, wyciągając paczkę papierosów z torebki. Zapaliłam jednego, zaciągając się. 
-Byłaś u Florence?-spytał, ale ja tylko pokręciłam głową. Nie wiedziałam czy jest sens tłumaczyć mu, że Flo może mieć tylko jednego gościa, którym jest Evan, a i tak z nim prawie nie rozmawia.-Martwię się o nią.
-Gabe, powinieneś na początek zająć się sobą.-powiedziałam, strzepując popiół papierosa.-Twój ojciec twierdzi, że jeszcze nie jesteś stabilny emocjonalnie, więc nie możesz jeszcze wyjść. 
-Jestem stabilny emocjonalnie!-zaprotestował podniesionym tonem. Kilka osób siedzących na pobliskich ławkach, zwróciło się w naszą stronę. Westchnęłam.
-Wiesz co zrobiłaby teraz Louise?-spytałam. Chłopak natychmiast stracił bojowy wyraz twarzy i opuścił ramiona.
-Powiedziałaby, że właśnie to udowodniłem, wywróciła oczami i... Rzuciła jakiś tekst, mający na celu obrażenie mnie.-mruknął. Uśmiechnęłam się smutno.
-Dokładnie.-westchnęłam i powiedziałam już ciszej.-Evan powiedział mi kim jeteście i kim była Louise. I kim jest Florence. 
-Nie powinien był tego robić.-Gabe zmrużył oczy.-Nie mamy pewności, czy możemy ci ufać.
Zabolało. Louise była moją przyjaciółką, a Florence dobrą koleżanką. Spodziewałam się, że obie, gdybym miała możliwość zapytać je o to, powiedziałyby, że mi ufają. Ale Gabriel, z którym rozmawiałam dzień w dzień, którego wspierałam, nie potrafił mi zaufać. 
-Nie wydam waszego sekretu.-powiedziałam spokojnie, gasząc papierosa i wstając.-Muszę już iść. Chciałam jeszcze wstąpić w jedno miejsce. 
-Lyn, przepraszam, jeśli cię uraziłem.-powiedział Gabe, wstając. Pokręciłam głową.
-Nie przepraszaj. Do jutra.-rzuciłam i oddaliłam się szybkim krokiem w stronę wyjścia. Na parkingu przez ośrodkiem, wpadłam na ojca Gabriela i Evana. Robert Dekker był po czterdziestce i prezentował się bardzo dobrze, chociaż sprawiał wrażenie chłodnego i sceptycznego. 
-Lynette. Widzę, że nadal odwiedzają mojego syna.-stwierdził pozbawionym emocji głosem. Skinęłam głową.
-Panie Dekker. Pański syn jest... Był chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki, więc wiem co on przeżywa. Chcę mu pomóc na tyle, na ilę potrafię.-stwierdziłam pewnym głosem. Pan Dekker uniósł tylko brew, zapewne niedowierzając moim słowom.
-Twoja troska o Gabriela jest wręcz zniewalająca.-stwierdził ironicznie, przyglądając mi się uważnie.
-Miło to słyszeć.-odpowiedziałam, mając na końcu języka ripostę. Nie byłabym jednak w stanie wypowiedzieć jej na głos, głównie z szacunku do pana Dekkera. Tak zostałam wychowana. 
-Robercie, możemy iść?-machocha Gabriela z pewnością nie dążyła mnie sympatią, ale jej zniecierpliwienie było silniejsze niż chęć dyskutowania ze studenką, od której na kilometr było czuć zapach papierosów. 
-Oczywiście.-powiedział pan Dekker, skinął w moją stronę na znak pożegnania i ruszył za żoną. Kiedy ci dwoje zniknęli w środku, z samochodu wyszła blondwłosa dziewczyna.
-Musiałaś ich zatrzymywać? Myślałam, że nigdy sobie nie pójdą.-jęknęła. Spojrzałam na nią zaskoczona. Dziewczyna wyglądała na 17 lat i miała włosy w tym samym odcieniu, co Gabe. To musiała być jedna z jego sióstr, o których mi opowiadał. Tessa albo Ivy. 
-Czemu nie poszłaś z nimi?-zmarszczyłam czoło. Dziewczyna parsknęła śmiechem i oparła się niedbale o samochód.
-Żartujesz? Już bym stamtąd nie wyszła. Miałabym podejrzenie anoreksji albo jakąś inną głupotę. Ojczulek marzy o tym, żeby mnie tam zamknąć. Odwiedzę Gabriela jak tylko uda mi się wymknąć rodzicom.-wyjaśniła. Patrzyłam na nią zaskoczona. Rodzeństwo Gabe'a było normalne, ale rodzice wydawali się być nieciekawi. Byłam pewna, że ojciec troszczy się o Gabriela, ale dziewczyna wydawała się być raczej zmęczona przebywaniem z tatą.
-Możesz się wymknąć pod pretekstem zakupów.-zaproponowałam.-Poproś, żeby podwieźli cię do centrum handlowego we wschodniej części Liverpoolu, a ja przyjadę po ciebie i przywiozę cię tutaj.
-Zrobiłabyś to dla mnie?-dziewczyna popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Skinęłam głową.
-Jesteś Tessa, prawda?-upewniłam się. 
-Tak. A ty musisz być Lynette. Evan opowiadał, że odwiedzasz Gabe'a codziennie. Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki.
-Ja... Muszę iść. Tu masz mój numer.-podałam jej kawałek papieru, na którym zapisałam ciąg cyfr.-Zadzwoń, jak będziesz czegoś potrzebowała i jak będziesz chciała ustalić plan.
-Dzięki. Do zobaczenia.-pomachała do mnie i wsiadła do swojego samochodu. Dopiero potem zaczęło mnie zastanawiać, gdzie jest Ivy... I czy Lou wiedziała to tym, jak wygląda rodzina jej ukochanego.

Dom Lou i Flo był pusty, nie licząc dwóch labradorów, czekających na swoje właścicielki. Przychodziłam tu codziennie, żeby je nakarmić, żeby podlać kwiaty i zadbać o porządek. Zdarzyło mi się nawet tu spać. Ricky, pies Flo był raczej spokojny, chociaż sypiał w pokoju swojej pani. Za to Medusa, która należała do Lou, sypiała tylko w jednym miejscu-w salonie, dokładnie tam, gdzie jeszcze kilka dni temu była wielka plama krwi Louise. Pogłaskałam Medusę, czując różnicę między jej sytuacją, a sytuacją labradora Flo. Medusa nie będzie miała więcej możliwości zobaczenia swojej pani. 
Dzisiaj psy zachowywały się inaczej. Ricky przybiegł do mnie, merdając wesoło ogonem, a Medusa zaraz za nim. Zdziwiłam się. Zwykle nawet nie zauważały mojej obecności. Weszłam do salonu i stanęłam jak wryta.
Na kanapie siedziała Isleen i mężczyzna w zbliżonym jej wieku, ubrany w garnitur.
-Lynette, na reszcie jesteś.-powiedziała Isleen.-Chcę ci przedstawić Conrada, najważniejszego przedstawiciela czarownic. Zgodził się nam pomóc we wskrzeszeniu mojej córki.

sobota, 28 września 2013

Rozdział specjalny - Gabriel.

Otwieram oczy i wiem że pora już wstać. Dzisiaj mija dziesiąty dzień od śmierci Louise. Od dziewięciu dni jestem w ośrodku ,,Cicha woda''. Mój ojciec umieścił mnie tu żebym się nie zabił. Od dziesięciu dni nie widziałem Florence. Siostry mojej ukochanej.
-Gabrielu. Śniadanie. -pielęgniarka uśmiecha się. Wstaje z łóżka i ubieram na siebie dres. Myje zęby i rozczesuje włosy. Wychodzę z pokoju. Schodzę do jadalni. Przy stołach siedzą anorektyczki, bulimiczki, parę narkomanów. Różne osoby w zbliżonym wieku. Siadam samotnie. Zaraz pojawi się tu mój brat. Dzisiejsze śniadanie składa się z jajecznicy z bekonem i tostów. Do picia sok pomarańczowy.
-Cześć bracie. -mówi Evan siadając naprzeciwko mnie. -Jak się miewasz?
-Tak samo jak wczoraj. -odpowiadam tak samo od ośmiu dni. -Mogę mieć do ciebie pytanie?
-Tak! - powiedział ożywiony. W końcu po ośmiu dniach powiedziałem coś nowego. -Co z Florence? Dlaczego mnie nie odwiedza?
Evan posmutniał.
-Zamknęli ją w ośrodku psychiatrycznym. Nic nie mówi, nie je. Od czasu do czasu mruczy coś do siebie. Nie ma poprawy. Nie wiem co zrobić, chciałbym jej pomóc ale nie wiem jak jej pomóc.-odpowiedział. Musi jej się polepszyć -pomyślałem. Kiedyś będąc w Paryżu słyszałem że można wskrzesić czarownice. Jeśli ktoś mógłby mi pomóc to właśnie ona.
-Musisz pójść do niej. Porozmawiaj z nią. Uratuj ją. Nie pozwól jej spaść z tej przestrzeni w której teraz jest. Wtedy stracisz ją na zawsze. -odpowiedziałem.
-Nie wiem jak dojść do niej. -szepnął.
-Poradzisz sobie. -uśmiechnąłem się. - Posłuchaj. Chce stąd wyjść. Mógłbyś powiedzieć ojcu że złożę przysięgę pisemną że się nie zabiję żeby tylko mnie stąd wypisał.
-Stary nie wiem czy da się coś załatwić ale postaram. -przybił mi piątkę i wyszedł. Dokończyłem śniadanie. Udałem się do gabinetu lekarza. Wiedziałem że czas stąd wyjść. Za murami tego ośrodka czekał na mnie ojciec, macocha, dwie siostry i Evan. Oraz Florence i szansa że wskrzesimy Louise.
-Witam doktor Bell. - powiedziałem uprzejmie i siadłem na krześle.
-Gabriel -Dr. Bell uśmiechnęła się. -Co cię sprowadza?
-Louise była miłością mojego życia. Od kiedy ją zobaczyłem wiedziałem że to ta jedyna. Przekomarzanie się z nią było cudowne, spotkało mnie wielkie szczęście że ją poznałem. Budziłem się z nadzieją że kiedykolwiek uda mi się zostać jej chłopakiem. Spałem z jej siostrą Florence. Kiedy mnie odrzuciła dla Kierana. Florence wtedy była również w dołku i tak wyszło. Żałuję tego. Bardzo. Kieran był szczęściarzem. Ale Louise pierwszy pocałunek, pierwszy raz z nią... to wszystko sprawiało że chcę żyć. Źle mi było że była z Kieranem ale była też ze mną. Zerwanie z Kieranem? Było mi przykro że cierpiała. Ale to była moja szansa. Ciągnęło nas do siebie. Przed śmiercią rozmawiałem z nią. Całowałem ją. Zostałem jej chłopakiem. Oficjalnie. A potem Kieran ją zabił. Problem w tym że nie chciałem go zabić za to. Widziałem że umiera a nie mogłem jej uratować. To był cios. To boli. Kocham ją. Nadal ją kocham. Ta miłość daje mi chęć do działania. Ale zostałem tu zamknięty bez swojej zgody. Muszę się pogodzić z tym, ale nie tu. Będę jeść, brać tabletki i dbać o siebie. Muszę ruszyć dalej.
Louise, jeśli gdzieś tu jesteś bądź ze mnie dumna. Kłamię jak z nut. -pomyślałem.
-Dziękuje Gabrielu że się ze mną tym podzieliłeś. -uśmiechnęła się i dała mi do zrozumienia że mogę wyjść. I wyszedłem. Wyszedłem na podwórko. Siadłem na ławce i zacząłem obmyślać plan.


Rozdział XXXVII - Florence.

Jedna chwila potrafi zmienić życie. Kieran przedzierający się przez tłum, Louise i Gabriel niczym nieszczęśliwi kochankowie.
-Wszyscy wynocha! -ryknęłam. Podbiegłam do Kierana i pchnęłam go na ścianę. Stracił przytomność. -Evan, zadzwoń po pogotowie. Lyn przynieś ręczniki. 
Zdarłam swoją pelerynę i przyłożyłam ją do rany siostry.
-Uratuj ją. -szepnął Gabriel. 
Klęknęłam przy ciele Louise i zaczęłam wymawiać formułki. Przyłożyłam ręce do jej rany. Nic się nie działo. Pogotowie i policja zjawiły się po chwili. Pół godziny później ja, Lyn i Gabe siedzieliśmy w poczekalni a lekarze próbowali uratować Louise. Evan wraz ze strażnikami odwiózł Kierana do Instytutu. Nasza trójka trzymała się za ręce. Wszyscy milczeliśmy. Ja i Gabe modliliśmy się żeby przeżyła, żeby magia ją odratowała, Lyn natomiast nie wiedząc jeszcze kim jesteśmy modliła się żeby cokolwiek ją uratowało z resztą podejrzewam że w obecnej chwili wierzyła nawet w elfy. Była świadkiem jak uleczyłam ramię Gabriela i próbowałam uleczyć Louise. Po chwili wyszedł lekarz. Nasza trójka zerwała się na równe nogi.
-Przykro mi. Zrobiliśmy co mogliśmy. - powiedział lekarz i odszedł. Staliśmy w tróję obejmując się i płacząc. Gabriel stracił miłość swojego życia, Lyn najlepszą przyjaciółkę a ja? Siostrę, powierniczkę, przyjaciółkę... Część mnie. Wkrótce przysłali po nas psychologa. Lyn i Gabe poszli chociaż tak naprawdę wiedziałam że żadnemu z nas to nie pomoże. Podeszłam do recepcji. 
-Mogłabym zadzwonić do mamy? - powiedziałam cicho. Lekarka bez słów podała mi telefon. Wybrałam numer Isleen.
Po pierwszym sygnale.
-Florence, słyszałam o wypadku. Mówili w telewizji! Co z Louise i tym  chłopakiem? Kto strzelał. Jadę właśnie do was. -powiedziała. W tle było słychać szum samochodów.
-Ona nie żyje. - powiedziałam i rozłączyłam się. Mimo wszystko nie było mi śpieszno do rodzinnych kontaktów. Nie przyjdę do nich na kolację, nie usiądziemy przy stole i nie pomodlimy się o pokój nad duszą Louise. Nie będziemy mówić jak ważna była dla nas. Oni jej nawet nie znali. Postanowiłam powiadomić rodziców Louise w bardziej kulturalny sposób. Było mi przykro że będę im musiała powiedzieć to. Ale zawsze dla mnie byli dobrzy. Zasługiwali na prawdę. A Kieran zasługiwał na śmierć. Wybiegłam ze szpitala. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do domu. Wchodząc natknęłam się na dużą plamę krwi. Krwi mojej siostry. Dwie godziny temu impreza trwała w najlepsze a teraz nastał czas żałoby. Dwa labradory zbiegły na dół oczekując właścicielek. Zaczęłam płakać. To nie była prawda. Wbiegłam po schodach. Ubrałam bluzę i wzięłam broń. Nie myślałam logicznie. Wbiegłam do Instytutu. Podeszłam do strażnika.
-Jaki wyrok dla zabójcy Louise? -zapytałam cicho.
-Najwyższy. - odpowiedział. - Ale nie możesz tego zrobić.
-Oboje wiemy że to zrobię. Posłuchaj. Powiesz im że wdarłam się i nie zdołaliście mnie okiełznać. Zapłacę w razie czego ci.
Strażnik wiedząc że może stracić o wiele więcej niż pracę przepuścił mnie. Weszłam do małego pokoju. Kieran siedział przy stoliku.
-Florence! W końcu ktoś znajomi. Oni twierdzą że kogoś zabiłem! Ja nic nie pamiętam.
Siadłam milcząc na przeciwko niego.
-Zabiłeś kogoś. Zabiłeś. Chciałeś zabić dwójkę. Wiesz, mam dziś urodziny. A będę pamiętać z nich śmierć. Krew w moim domu. Rozumiesz? 
-Kogo zabiłem? A kogoo nie? Nic nie pamiętam.
-Też bym nie pamiętała. Strzelałeś do Gabriela ale chybiłeś i trafiłeś w rękę. - czułam pustkę w sobie. Miałam wrażenie że w pokoju zamigotała sylwetka Louise. -Natomiast trafiłeś w czyjeś serce. Serce Louise.
Zbladł.
-Umarła. Rozumiesz? Nie ma jej. Nie uratowała jej magia ani medycyna. Zabrałeś część mnie. Miłość życia Gabriela. Najlepszą przyjaciółkę Lyn. Zostałeś skazany na karę śmierci za zabójstwo czarownicy. A ja jestem twoim katem. -wyjęłam broń i strzeliłam. Rzuciłam ją na stół i wyszłam.
-Macie ciało do pozbierania. -mruknęłam i wyszłam. Ruszyłam w strone wyjścia kiedy Evan mnie złapał.
-Proszę nie mów że go zabiłaś. -szepnął.
-Ona nie żyje. -powiedziałam głosem małego dziecka. -On ją zabił.
Wyszłam z Instytutu zostawiając Evana. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Poszłam do szemranej dzielnicy. Mieszali w niej narkomani, mafie i różne tego typu osobliwości. Wiedziałam który z nich dilerką się zajmuje. Potrzebowałam zapalić. Nie miałam nic do stracenia. Niestety w pewnym momencie poczułam ukłucie a potem zasnęłam.

Dziesięć dni później.
-Gabriel bardz mało je. Dużo śpi. Jest na silnych lekach uspokajających. Jego ojciec wrócił i umieścił go w ośrodku. Lyn kiepsko się trzyma, ale odwiedza Gabe i ciebie też jakbyś nie wiedziała. Evan też tu przychodzi. Nawet Isleen. Powinnaś w końcu coś zrobić, wydostań się stąd. Musisz pomóc Gabrielowi. Lyn cię potrzebuje. Już nie wspomnę o twoim przystojnym emo chłopaczku. A nie leżysz jak kłoda. - powiedziała moja przyjaciółka.
-Zamknij się! Louise nie żyje. Ty jesteś w mojej głowie. Wymyśliłam sobie ciebie. -szepnęłam do poduszki. Byłam rozdarta i nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

Rozdział XXXVI - Lynette

Louise przytuliła mnie po raz trzeci tego wieczoru. Była przeszczęśliwa i z pewnością zaskoczona, tak jak zakładał plan, który ułożyłam z Florence.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jesteś najcudowniejszą przyjaciółką na świecie!-powiedziała, przykładając swoje, pomalowane na ciemny fiolet, usta do mojego policzka. Zaśmiałam się serdecznie. Uwielbialam oglądać ją szczęśliwą, a po zerwaniu z Kieranem, zdażało się to rzadko. Ale dzisiaj wręcz promieniała szczęściem, obchodząc swoje dwudzieste drugie urodziny. Z racji, iż był to bal maskowy, Louise wystąpiła w oszałamiającej kreacji Lilith. Suknię miała czarną z fioletowymi zdobieniami, która sięgała do ziemi i idealnie podkreślała jej kobiece kształty. Maskę miała w tych samych kolorach, a włosy pozostawiła rozpuszczone. Wprawdzie to Florence miała na sobie mniej, ale Louise zdecydowanie była uwodzicielką. 
-Dla ciebie wszystko.-zaśmiałam się i przytuliłam ją najmocniej jak umiałam. Moja sukienka prawdopodobnie właśnie była całkowicie pognieciona, ale nie przejęłam się tym. Kiedy oderwałam się od Louise, zauważyłam po drugiej stronie salonu Cedrica rozmawiającego z Charlotte. Oprócz Louise i mojego brata, były to dla mnie dwie najważniejsze osoby w życiu. 
-Muszę cię przeprosić.-powiedziała szybko Lou i przemknęła w stronę zamaskowanego blondyna. Domyśliłam się, że to Gabriel. On i moja przyjaciółka byli ze sobą dość blisko, ale nawet jeśli ich coś łączyło, to nie okazywali tego. Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w stronę Charlotte i Cedrica. Chłopak jak zwykle rozpromienił się na mój widok.
-Lynette.-wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Już dawno wiedziałam, że Cedric coś do mnie czuje, ale byłam mu wdzięczna, że poza patrzeniem na mnie, nie próbował mnie w żadnym stopniu poderwać. Zwłaszcza, że byłam zakochana w kimś innym.-Wykonałaś kawał dobrej roboty z tym przyjęciem.
-Tylko wpadłam na pomysł przyjęcia niespodzianki.-odparłam szybko.-I troszkę pomogłam przy organizacji, ale to nic takiego.
-Jesteś fałszywie skromna, Lyn.-wtrąciła Char.
-Wcale nie!-zaprotestowałam. Naprawdę nie zrobiłam nic więcej, tylko że Ced musiał znaleźć jakiś powód do komplementowania mnie, a Charlotte nie chciała wyjść na nieuprzejmą.-Char, masz ochotę na krótki spacer?-spytałam szybko. Dziewczyna skinęła zaskoczona głową. Chwyciłam ją za nadgarstek i pociągnęłam w stronę ogrodu. Nie wiedziałam, czym spowodowany był ten nagły przypływ odwagi, ale musiałam z nią wyjaśnić kilka spraw. 
Idąc przez ogród, niewiele mówiłyśmy. Atmosfera między nami była napięta, co zdecydowanie mi się nie podobało. 
-Charlotte.-przystanęłam i przerwałam milczenie.-Musimy porozmawiać.
-To nigdy nie wróży nic dobrego.-westchnęła dziewczyna.-Co się stało?
-Chodzi o to, że...-musiałam to z siebie wydusić. Tylko że nie potrafiłam. Dlatego zrobiłam krok w jej stronę i przyciągnęłam jej twarz do swojej i pocałowałam Charlotte. Przez chwilę miałam nadzieję, że dziewczyna to odwzajemni, ale gdy tylko zaskoczenie minęło, Char odsunęła się ode mnie.
-Lyn... Nie mogę. Nie czuję tego co ty. Raczej nie pociągają mnie dziewczyny.-powiedziała ze smutkiem w oczach. 
-Przepraszam.-wydusiłam z siebie.-Nie wiem co sobie myślałam, przepraszam.-odwróciłam się i odbiegłam. Musiałam znaleźć Louise. Weszłam do domu od strony ogrodu i od razu skierowałam się na piętro. Nie widzialam nikogo w czarnofioletowej sukni wina dole, więc ruszyłam do pokoju przyjaciółki. Już miałam zapukać, kiedy usłyszałam głos w środku. Przystawiłam ucho do drzwi. 
-Louise, kocham cię. Kocham cię. Ile raz jeszcze będę musiał to powtórzyć?-usłyszałam głos Gabriela.
-Gabe, proszę cię.-głos Louise był słaby i ledwo go usłyszałam przez hałas na dole.-Nie powinniśmy wogóle tego zaczynać. Kieran mnie nienawidzi, chociaż chciałam się z nim rozstać w przyjaźni. Ale ktoś o nas wiedział. 
Rozdziawiłam usta ze zdziwienia. Louise miała romans z Gabrielem, będąc jeszcze z Kieranem? Nie, to niemożliwe. Lou by czegoś takiego nie zrobiła. 
-Do diabła z tym.-warknął chłopak.-Już nie jesteś z Kieranem i powinniśmy powiedzieć wszystkim, że jesteśmy razem. 
-Nie jesteśmy.-przypomniała mu Lou.
-Ale będziemy.-stukot kroków świadczył o tym, że Gabe podszedł do dziewczyny. Zerknęłam przez dziurkę od klucza i zobaczyłam jak Gabe całuje moją przyjaciółkę. Odsunęłam się od drzwi i zbiegłam na dół. Nie wiedziałam co robić. Musiałam porozmawiać z Louise, ale zanim ona zejdzie na dół, może minąć trochę czasu. Mogłabym spróbować z Florence, ale ona mogła o niczym nie wiedzieć. 
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i spojrzałam w oczy Cedrica. 
-Wszystko w porządku?-spytał zatroskany. Pokręciłam głową. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, aby mnie przytulić, a ja nie protestowałam.
-Char mnie odrzuciła.-zwierzyłam mu się, chociaż wcale nie powinnam, choćby na jego uczucia względem mnie. Ale musiałam komuś o tym powiedzieć. 
-Nie zasługiwała na ciebie.-powiedział spokojnie. Potem pociągnął mnie na kanapę i zaczęłam wylewać swoje żale, a on mnie słuchał. Potem przyszli Flo i Evan i zaczęliśmy gadać o wszystkim i o niczym, gdy nagle zauważyłam, że do domu ktoś wszedł. Mężczyzna był niezamaskowany, więc poznałam go od razu. Kieran.
-Louise!-wrzasnął gardłowym głosem.-Louise Tempest! 
Osoby stojące najbliżej niego zamilkły i patrzyły z zapartym tchem na rozwój akcji. 
-Czego tu chcesz?-przez tłum przepchnął się Gabriel. Również nie miał maski. Gdy Kieran go zobaczył, uśmiechnął się krzywo. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Kieran wyciągnął pistolet z wewnętrznej kieszeni kurtki i wystrzelił. Gabriel jednak odskoczył, więc kula trafiła go tylko w bark, a nie w serce. Dziewczyna w czarno-fioletowej sukience rzuciła się w stronę Dekkera. 
-Louise.-powiedział Kieran i strzelił do dziewczyny. Dwie kule przeszyły jej ciało, jedna po drugiej. Pierwsza trafiła w brzuch, ale druga nie chybiła... I przeszła na wylot przez serce dziewczyny. 

Przez chwilę miałam nadzieję, że to nie Louise. Ktoś obezwładnił Kierana, a ja i Florece pobiegłyśmy jednocześnie w stronę leżącej na ziemi dziewczyny. Dotarłam tam pierwsza i zerwałam maskę z jej twarzy. A potem nie mogłam powstrzymać łez, patrząc na twarz mojej przyjaciółki, zastygłej w niemym wyrazie przerażenia.

Rozdział XXXV -Flo

Kiedy Evan postanowił wrócić do Gabriela na jakiś czas postanowiłam wziąć się za porządki. Kiedy myłam schody zadzwonił dzwonek. Podeszłam do drzwi i zobaczyłam znajomego kuriera.
-Witam, panno Fitzgerald. - powiedział Ben. Był młody około dwudziestki na karku. - Paczka do pani.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-A od kogo? -podpisałam się i wzięłam paczkę.
-Nadawca anonimowy.-wzruszył ramionami. Zamknęłam drzwi i ruszyłam do kuchni by otworzyć paczkę. W pudełku były śpioszki z wyszytym napisem ,,Florence''. Zszokowana wzięłam kartkę i przeczytałam ,,Smutna sierotka Florence, szkoda by było utracić rodzinę której i tak nie chcesz. Zastanów się komu na tobie zależy? -Przyjaciel.''
Nie wiedziałam kto to ale to miało podobną treść do rozmazanego kota na moim volvo. Wyrzuciłam śpioszki do śmietnika a kartkę podpaliłam.
Wysłałam sms'a do Gabriela i Evana żeby wpadli bo robimy noc filmową. Zaczęłam wszystko przygotowywać. Powinniśmy się odstresować. Louise jeszcze nie przyszła więc miałam czas wszystko ogarnąć. Wsiadłam w samochód i pojechałam do sklepu. Wybrałam parę paczek chipsów i popcorn. Kiedy płaciłam przy kasie podeszła do mnie Lyn.
-Cześć Flo! - powiedziała uśmiechając się do mnie.
-Hej. -odpowiedziałam biorąc torbę z zakupami.
-Dałabyś się namówić na kawę? -Lyn uśmiechnęła się pogodnie.
-Jasne, tylko wrzucę zakupy do samochodu. -uśmiechnęłam się i zapakowałam zakupy do auta po czym wróciłam do dziewczyny. Poszłyśmy do małej przytulnej kawiarni. Złożyłyśmy zamówienie.
-Wiem że ty też masz urodziny, ale niezręcznie mi było robić coś za waszymi plecami więc sądziłam że nie bęziesz mieć mi za złe że to Louise będzie mieć niespodziankę urodzinową. -uśmiechnęła się do mnie. -Oczywiście wszystko razem zaplanujemy. Ale za plecami Lou. Jesteś za?
Spojrzałam na nią zaskoczona. Była nieźle nakręcona.
-Jasne. -uśmiechnęłam się. - Impreze można zrobić w u nas, w Halloween. Przebieraną.
-Ekstra pomysł! -powiedziała z dużym entuzjazmem.- W maskach! To doda tajemniczości!
Po godzinie wszystko zaplanowałyśmy. Lou miała wspaniałą przyjaciółkę. Pożegnałam się z nią i wróciłam do domu. Mojej siostry jeszcze nie było. Napisałam kiedy wróci a ona odpisała że za niedługo. Siadłam na kanapie przed tv i spokojnie zaczęłam czekać. W końcu usłyszałam przekręcany klucz w zamku i zobaczyłam w drzwiach zapłakaną Lou. Wstałam i podbiegłam do niej.
-Co sie stało? - spytałam ją zmartwiona.
-Kieran ze mną zerwał. - powiedziała cicho. Przytuliłam ja mocno. Odwołałam chłopaków i puściłam jakiś głupi romantyczny film i pozwoliłam się wypłakać Louise.

Dwa tygodnie później...
-Wszystkiego najlepszego. -ktoś wykrzyczał mi w ucho pochylając się nade mną.
-Louise, która godzina? -mruknęłam zaspana.
-Siódma rano. - powiedziała wesoło. -Wstawaj. Twój chłopak tu jedzie!
Po czym zbiegła na dół. Zwlekłam się z łóżka i złapałam za telefon. Wybrałam numer Lyn. Nie odebrała więc zapewne jeszcze spała. Nagrałam się jej na sekretarkę.
-Hej Lyn. Wszystko zaplanowane. Zabieram Lou na jakąś imprezę. Potem przypomni mi się że czegoś zapomniałam i wrócimy do domu. Was wpuszczą Gabriel i Evan którzy przyjdą wcześniej. Resztę planu już znasz. - odłożyłam słuchawkę. Ubrałam się i zbiegłam na dół. W nasz plan było wtajemniczone sporo osób. Czarownice i łowcy pojawią się wcześniej żeby poustawiać alkohol, napoje, przekąski i ozdoby. Louise zalewała właśnie kawę.
-Śniadanie urodzinowe, siostrzyczko. - powiedziała z uśmiechem. Jutro ja zamierzałam zrobić jej śniadanie urodzinowe. Stara tradycja. Skończyłyśmy właśnie jeść kiedy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłyśmy drzwi a w nich stali Gabriel i Evan oraz dwa kremowe labradory.
-Wszystkiego najlepszego dziewczyny. - powiedzieli po czym nas uściskali. Wpuściliśmy ich oraz dwa psy które jak okazało się miały zostać naszymi nowymi współlokatorami. Siadłam na podłodze i przytuliłam się do mojego labradora. Polizał mnie po twarzy.
-Widzisz Evan, mówiłem ci żebyś zmienił pastę do zębów. To nie, a teraz twoja dziewczyna całuje się z psem. -mruknął Gabriel.
-Po prostu mu zazdrościsz bo sam całujesz się tylko z własnym odbiciem. -uśmiechnęłam się słodko do Gabriela. Całe popołudnie spędziliśmy w czwórkę. A raczej w szóstkę. Około szesnastej chłopcy wyszli pod pretekstem ważnego telefonu z instytutu. Wypuściłam psy na dwór i dołączyłam się do przygotowań. Moje przebranie składało się z czarnych rajstop i krótkich spodenek, czarnego kusego topu i czerwonej pelerynki. Czerwony kapturek dla dorosłych. Maska była czerwona.
-Nie chcesz spędzić urodzin z chłopakiem? -zapytała Lou kiedy wychodziłyśmy.
-Daj spokój. Wpadnę do niego w tym stroju później. -zaśmiałam się. - Chce spędzić czas z tobą. Wsiadłyśmy do auta i ruszyłyśmy.
-Cholera, zapomniałam zaproszeń.-mruknęłam i zawróciłam. Podjechałam pod dom. Świeciła się mała lampka. To znak że wszyscy czekali.
-Lou! -udałam panikę. - Ktoś jest w domu!
Wybiegłyśmy z auta i pobiegłyśmy w stronę drzwi.
-Niespodzianka! Wszystkiego najlepszego Louise i Florence! -powiedziało duże grono naszych znajomych. Następnie zaczęły się uściski po czym impreza się zaczęła. Uśmiechnęłam się i wyszłam do ogrodu. Evan miał mnie znaleźć. Oparłam się o drzewo kiedy ciemnowłosy chłopak w masce. Podszedł do mnie a ja zaczęłam go całować. Tylko że...
-Kim jesteś? -odepchnęłam chłopaka który nie był Evanem.
-Wszystkiego najlepszego Flo. A raczej najgorszego. -powiedział intruz i znikł! Usiadłam roztrzęsiona pod drzewem. Ktoś z nas albo osuszać albo przyjaciel... ktoś kto nie życzy mi najlepiej.
 Mam cie! Co się stało?!-mój chłopak zdjął maskę  klęknął przy mnie. Opowiedziałam mu wszystko a on mnie przytulił.
-Złapiemy go. I zabijemy za to. -pocałował mnie. Od razu się odprężyłam. Zaczęłam go całować. Weszliśmy do schowka na narzędzia. Gdzie zaczęłam pozbywać się jego części stroju. A on moich.
-Nigdy tego nie robiłem w schowku. -zaśmiał się cicho po wszystkim.
-Ja też nie. Ale nie będziemy się bawić w ,,Pięćdziesiąt twarzy Grey'a''. -pocałowałam go lekko i ubrałam swoją pelerynkę i maskę. Chciałam wyjść kiedy Evan złapał mnie za rękę. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno.
-Kocham cię Florence. -szepnął. -Wiem że ciągle ci to mówię i że brzmi to banalnie ale naprawdę tak jest. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.
-Ja ciebie też kocham. I wcale o nie brzmi banalnie. -uśmiechnęłam się.- Tylko nie zostawiaj mnie. Ani dzisiaj ani nigdy.
Pocałował mnie w dłoń.
-Nigdy cię nie zostawię. -powiedział i ruszyliśmy dołączyć do reszty.

niedziela, 22 września 2013

Rozdział XXXIV - Louise

-Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym z tobą jechał?-spytał Gabe. Westchnęłam w słuchawkę.
-Tak, jestem pewna. Muszę jeszcze wstąpić do Kierana.-powiedziałam, czując ucisk w brzuchu. Stresowałam się dzisiejszą rozmową z moim aktualnym chłopakiem, który niedługo miał stać się byłym.-Chcę mu wszystko powiedzieć.-stwierdziłam z przekonaniem.
-Może ostro zareagować, zdajesz sobie z tego sprawę?-Gabe nadal starał się mi wmówić, że jego obecność tam jest niezbędna. Uśmiechnęłam się delikatnie na myśl o jego trosce.
-Tak, ale zareaguje ostrzej, jeśli ty tam będziesz.-zauważyłam.-Muszę kończyć, rodzice na mnie czekają, a Flo i Evan zaczną się zastanawiać, czemu tak długo stoję pod domem, skoro było mi tak spieszno do wyjścia.
-Wymyślisz jakąś wymówkę.-powiedział radośnie Gabe.-Jesteś świetną kłamczuchą.
-Potraktuję to jako komplement.-prychnęłam.
-To jest komplement. Dobra, nie zatrzymuję cię. Kocham cię.-rzucił niby od niechcenia, ale zapadła między nami niezręczna cisza.
-Do zobaczenia.-mruknęłam po chwili milczenia i rozłączyłam się. Ruszyłam do Formby, chcąc najpierw odwiedzić rodziców, a potem wyjaśnić sobie sprawę z Kieranem.
W domu rodziców wszystko było takie samo, jak wtedy, gdy jeszcze tu mieszkali. Uśmiechnęłam się. To miejsce zawsze było ciepłe i przytulne. To był mój dom, a osoby tu mieszkające były moimi rodzicami. Nic nie mogło tego zmienić, nawet jeśli nie byliśmy powiązani genetycznie.
-Dlaczego nigdy nie powiedzieliście mi, że jestem adoptowana?-zaczęłam prosto z mostu. Rodzice wymienili spojrzenia.
-Louise, chcieliśmy ci oszczędzić wszelkich emocji z tym związanych.-odparła mama, patrząc na mnie smutno.-Nawet gdybyś powiedziała, że nie interesują cię prawdziwi rodzice, to i tak próbowałabyś ich odnaleźć. To byłoby silniejsze od ciebie.
-Po prostu baliśmy się, że coś się zmieni.-sprostował tata, obejmując mamę ramieniem. Podeszłam do nich, żeby ich uściskać.
-Nic się nie zmieni. Kocham was.-powiedziałam, wtulając twarz w ramię taty. Bałam się, że zaraz się rozpłaczę, chociaż nie miałam żadnego poważnego powodu. Mama otarła policzki i pociągnęła nosem.
-Masz ochotę na ciasto?-spytała, żeby rozluźnić atmosferę. Wszyscy się zaśmialiśmy, a ja przytuliłam ich jeszcze mocniej.

Kieran otworzył mi drzwi zatroskany, przynajmniej taki mi się wydał. Nie spodziewał się mojej wizyty. Kiedy spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami, miałam ochotę stamtąd odbiec. Kieran naprawdę się o mnie troszczył, kochał mnie. Ale to Gabriela chciałam.
-Kieran...-zaczęłam, ale on mi przerwał.
-Musimy porozmawiać?-spytał retorycznie i zaśmiał się gorzko.-Blablabla, zrywam z tobą. Tak będzie wyglądała ta rozmowa?
Zaskoczył mnie. Przez chwilę stałam jak wrośnięta w ziemię, nie mogąc zmusić mojego języka do poruszenia się; moich strun głosowych do wydania jakiegokolwiek dźwięku. Dopiero wtedy zauważyłam plik zdjęć, który trzymał w ręce. Rzucił mi je pod nogi.
-Słowa "kocham cię", które wyszły z twoich ust były zwykłym kłamstwem, czyż nie?-prychnął.-Szkoda, że z moich nie.-zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Schyliłam się, aby podnieść zdjęcia. Spodziewałam, że będą one przedstawiały mnie i Gabriela pod domem Jesselów, ale było gorzej. To była nasza pierwsza wspólna noc, pocałunek przy samochodzie, wczorajsza kłótnia i jej zakończenie. Przełknęłam ślinę i rozejrzałam się niespokojnie. Ktoś obserwował każdy mój krok. Odwróciłam zdjęcia, zastanawiając się, czy na którymś z nich będzie coś napisane. I było.
"Jak kocha, to wróci. Ale on był pierwszy. - Przyjaciel"

sobota, 21 września 2013

Rozdział XXXIII - Flo

Otworzyłam oczy i spostrzegłam Evana przyglądającego mi się z uśmiechem. Podniosłam rękę i odgarnęłam mu włosy z czoła.
-Dzień dobry. -powiedziałam zaspana.
-Witaj. -pocałował mnie. Uśmiechnęłam się błogo. Mogłabym się tak dziennie budzić. -Dużo mi w nocy opowiadałaś. -zaśmiał się.
Zbladłam. Co ja mu na opowiadałam? Evan widząc moją minę wybuch śmiechem. Uwielbiałam jak się śmiał. Nagle zerwał się z łóżka po czym złapał mnie za kostki i byłam już na jego rękach. Pocałował mnie delikatnie i postawił na podłodze.
-Czas na śniadanie. -powiedział i uśmiechnął  się.
Spojrzałam na niego.
-Mogę zacząć od konsumpcji Ciebie. -zaśmiałam się po czym go pocałowałam. Następnie ubraliśmy się.
-Zostaniesz dziś ze mną? -zapytałam go rozczesując włosy.
-Zobaczymy. -zaśmiał się. -Chodź na śniadanie.
Wzięłam go za rękę i pociągnęłam w stronę kuchni. Przed schodami  wskoczyłam mu na plecy i kazałam się znieść. Kiedy weszliśmy do kuchni Louise siedziała przy stole i piła kawę.
-Hej. -uśmiechnęłam się do siostry i pocałowałam ją w policzek. Evan też się przywitał i zaczęliśmy jeść śniadanie. Właściwie fajnie by było gdyby Gabriel tu był. I jakby był z Lou. Bylibyśmy bardzo interesującą paczką.
-O czym tak myślisz? -zapytał Evan.
-O niczym. -uśmiechnęłam się. -Louise czy mi się wydawało czy rano ktoś tu był?
-Harcerki. Z ciastkami. - odpowiedziała wpatrując się w kubek z kawą. Miałam wrażenie że nie mówi prawdy ale zapewne Kieran w nocy nas odwiedził. - Ja zrobiłam śniadanie a wy sprzątacie.
Uśmiechnęliśmy się z Evanem i zaczęliśmy zbierać talerze.
-Pójdę się przebrać a potem pojadę do rodziców i Kierana - Louise uśmiechnęła się i wyszła. Nachyliłam się do Evana.
-Wiesz co to oznacza? -szepnęłam konspiracyjnie. Zaprzeczył. -Mamy cały dom dla siebie.
Zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie.
-W sam raz abyś mogła nadrobić zaległości z wykładów. - powiedział udając poważny ton.
-Ale będziesz mnie rozpraszać. - zrobiłam minę obrażonego dziecka.
-Mogę wyjść. -powiedział z uśmiechem i skierował się do wyjścia. Rzuciłam się na niego i objęłam go.
-Nigdzie nie idziesz. - pogroziłam mu palcem.
-Przekonaj mnie. -zaśmiał się cicho. Pocałowałam go. Z początku delikatnie a następnie coraz bardziej namiętniej.
-Matko, nie w kuchni! - powiedziała Louise przerywając nam nasz drobny pocałunek.
Zaśmiałam się cicho.
-Kiedy wrócisz? -zapytałam Lou odrywając się od Evana.
-Nie wiem. Muszę porozmawiać z rodzicami i ogólnie wszystko wyjaśnić. -skinęłam głową. -Pozdrów ich ode mnie.
Zamknęłam za nią drzwi. Evan namówił mnie na naukę więc godzinę później siedzieliśmy w mojej sypialni i uczyliśmy się. Bynajmniej on. Ja byłam zajęta obrzucaniem go popcornem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie musieliśmy się niczym martwić. No może po za wyjazdem Gabriela. Ale planowaliśmy mu to wybić z głowy.

piątek, 20 września 2013

Rozdział XXXII - Louise

Gabriel wyjeżdża do Nowego Jorku. Gabriel wyjeżdża do Nowego Jorku. 
To zdanie uporczywie siedziało w moich myślach. Przesłaniało mi wszystko, co powiedziała mi dziś Isleen. Gabriel miał wyjechać na drugi koniec świata. Na drugą stronę oceanu. 
Czułam się skonfundowana. Z jednej strony chciałam z tym skończyć. Z oszustwami i romansami. Ale z drugiej strony chciałam być blisko Gabriela, a jego nieobecność bolała bardziej niż fakt, że zdradzam Kierana. 
Racjonalna część mojego mózgu polecała mi Kierana, który zaakceptował mnie bez względu na wszystko. Ale serce aż rwało się do Gabe'a, nawet jeśli nie tolerował mojej czarnomagicznej strony. 
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi balkonowych i miałam pewność, że Evan jest już u nas. Zerwałam się z kanapy i wyszłam z domu, władając na siebie tylko skórzaną kurtkę. Odpaliłem SUVa i po kilku minutach jazdy byłam pod domem Dekkerów. Zadzwoniłam do drzwi. Po chwili stanął w nich Gabriel.
-Louise? Co ty tu...?-zaczął, ale nie dałam mu dokończyć. 
-Nie możesz jechać do Nowego Jorku. To drugi koniec świata.-mówiłam, wchodząc do środka.-Pomyślałeś o Evanie albo...-głos mi się załamał.-o mnie?
-Evan da sobie radę. A ty masz przecież Kierana.-ton jego głosu był chłodny i oschły.-Nic mnie tu nie trzyma.
-Gabriel, zostań. Dla mnie... Sprawę z Kieranem można rozwiązać, proszę.-nie panowałam nad moim zachowaniem. Od kiedy Louise Tempest jest tak zdesperowana, że o coś błaga? 
-Czy ty zawsze jesteś taką egoistką?-warknął Gabe. Było to jak policzek.-Nie pomyślałaś o tym, że świat nie kręci się wokół ciebie? Może chcę tam pojechać? Będę miał studia i załatwioną pracę. I nie będę musiał łamiącej mi serce fioletowowłosej wiedźmy, w której irracjonalnie jestem zadurzony.-skrzywił się, jakby właśnie połknął cytrynę. Poczułam ucisk w klatce piersiowej. Odrzucenie. Gabriel mnie nie chciał. 
-Gabe, ja...-zaczęłam, ale słowa uwięzły mi w gardle. Co miałam powiedzieć? Pojadę z tobą? Miałam zbyt wiele spraw do załatwienia w Anglii, żeby ją opuszczać. Kocham cię? Nie byłam tego taka pewna. Poczułam piekące łzy pod powiekami, więc otarłam je szybkim ruchem ręki.-Jak chcesz.-szepnęłam.-Przepraszam, że łamałam ci serce. Nie robiłam tego umyślnie. Zależy mi na twoim szczęściu, więc... Miłej podróży.-starałam się zachować spokojny ton, ale kiepsko mi to wychodziło. Skierowałam się do drzwi, ale nagle Gabe złapał mnie za ramię i odwrócił twarzą do siebie. Nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. 
Przeszliśmy do sypialni chłopaka i zaczęliśmy zrzucać z siebie ubrania, przerywając pocałunki tylko w ostateczności. Miałam Gabriela. Był mój i tylko mój. 

-Louise.-wyszeptał moje imię, a ja zadrżałam z przyjemności. Słońce wdzierało się do sypialni, oświetlając przystojną twarz mojego kochanka. Uśmiechnęłam się do niego błogo.
-Mhm?-spytałam sennie. Gabe zaśmiał się pod nosem i pocałował mnie w czoło. 
-Kocham cię.-wyszeptał. Byłam w takim stanie, że nie wiedziałam co jest snem a jawą. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że to działo się naprawdę. 
Wślizgnęłam się do domu, mając nadzieję, że Evan i Flo jeszcze śpią. I na szczęście spali. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się, a potem zeszłam na dół zdobić śniadanie. W trakcie parzenia kawy, zadzwonił do mnie telefon. Nie znałam tego numeru, a mimo to odebrałam. Trzymając telefon między uchem a ramieniem, zaczęłam rozlewać kawy i nakrywać do stołu.
-Tak?
-Louise? Tu Isleen. Chciałam się zapytać, czy mogłabyś wpaść dzisiaj do mojego domu? Poznałabyś braci i ojca.-kobieta wydawała się być podekscytowana wizją rodzinnego obiadu, która mnie odstraszała.-Florence też może przyjechać, jeśli chce.
-Zapytam się jej.-odparłam spokojnie.-I postaram się przyjechać.-skłamałam płynnie. Zamierzałam dzisiaj jechać do moich rodziców i wyjaśnić wszystko. I musiałam się spotkać z Kieranem. Zasługiwał na prawdę.
-Daj mi znać.-odpwiedziała kobieta i rozłączyła się, co przyjęłam z ulgą.

______________

Wybaczcie mi długość rozdziałów, ale pisanie na tablecie naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych czynności. Możliwe, że niedługo dodam rozdział o większej objętości. Ale nie teraz.
Teraz macie Lubriel ;). b.

Rozdział XXXI -Flo

Ruszyłam zobaczyć z kim rozmawia Louise a kiedy podeszłam do drzwi stanęłam jak zamurowana.
-Nazywam się Isleen Jessel. Mogę wejść?-spytała kobieta która mogłaby być moim starszym odbiciem. Albo Louise. Lou była zaszokowana ale nie aż tak. Isleen kimkolwiek była spojrzała na mnie. -Florence? Jak się czujesz?
Skinęłam głową nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
-Może pójdziemy do kuchni? Właśnie robiłam herbatę i kanapki. - powiedziała Louise starając się przerwać niezręczną ciszę. Usiadłam na krześle i objęłam kolana rękoma. Spojrzałam nie ufnie na kobietę. Czy jest z nami spokrewniona? Czy na prawdę nadaremno pojechałam do Rosji?
-Kim jesteś? -spytałam Isleen.
Louise siadła na krześle obok trzymając w ręce kubek kawy.
-Chyba się domyślasz. -kobieta uśmiechnęła się życzliwie.
Louise przyglądała się wszystkiemu ze spokojem.
-Chcesz powiedzieć że przychodzisz sobie jak nigdy nic i twierdzisz że jesteś moją albo naszą rodzicielką?! -spytałam z niedowierzaniem.
-Waszą. -odpowiedziała. - Na pewno od początku widziałyście między sobą podobieństwo.
Pomyślmy. Zawsze trzymałyśmy się razem, mieszkałyśmy obok siebie, obie lecimy na Dekkerów, jesteśmy czarownicami, nie raz kłócimy się jak rodzeństwo i odkryłyśmy że lubimy zabijać złych gości. Nie, to przypadek.
-Czyli jesteś naszą matką? I czarownicą?-zapytałam.
Kiwnęła głową.
-Dlaczego więc wychowywałyśmy się osobno? -zapytała Louise.
-Jak się urodziłyście ja i tata musieliśmy uciekać. Polowali na nas osuszacze. Nie wiedzieli o bliźniaczkach. Stwierdziliśmy że oddamy was pod opiekę dobrych ludzi żeby krzywda wam się nie stała. Z resztą miałyście obie trafić do Fitzgeralda.
-Trafić do Fitzgeralda?! Czyli wasz romansik to prawda?! On dla ciebie nic nie znaczył? A ja cały czas żyłam w przekonaniu że jestem sierotą i nikogo nie mam! To że Louise i jej przybrani rodzice zamieszkiwali dom obok i Lousie była zawsze przy mnie to była najlepsza rzecz w tym całym burdelu jaka mnie spotkała. Zawsze mogłam na nią liczyć i zawsze mnie rozumiała. Była dla mnie jak przyjaciółka ale i siostra. Ale nie sądziłam że łączy nas to samo DNA! -wykrzyknęłam.
-Flo. -zaczęła Louise. - Nie unoś się tak.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia.
-Przez tyle lat byłam sama. Miałam tylko Louise i nie oczekuj że nagle będę wzorową córeczka. A jak to ujęłaś Fiztgerald został zabity na moich oczach. -wybiegłam z domu i wsiadłam do auta. Nie mogłam w to uwierzyć. Przyzwyczaiłam się do obecności Louise - jako najlepszej przyjaciółki i ją traktowałam jako rodzinę oraz wujka. Po dwudziestu latach życia mam się przyzwyczajać do tego że mam matkę? To śmieszne. Podjechałam pod dom Gabe'a i Evana. Samochodu Gabriela nie było więc za pewne był w pracy. Miałam szczęście. Zapukałam do drzwi. Evan po chwili otworzył. Wyglądał na przygnębionego.
-Posłuchaj. Kocham czarną magię i chce pokazać wszystkim na około że nie jestem słaba. Jak czasem zabiję kogoś w obronie własnej to zabiję. Jesteś łowcą też zabijasz. Jestem nowoczesną czarownicą i nie musisz za mnie zabijać. Nie stoczę się. Ale jednej rzeczy jestem najbardziej pewna. Kocham cię. Chce być z tobą na zawsze. Kocham cię od pierwszej chwili kiedy cię poznałam. Nawet jeśli z początku byłeś zwykłym emo-boyem to jesteś najcudowniejszym facetem na ziemi. I nikt tego nie zmieni. -wyrzuciłam z siebie. Evan spojrzał na mnie po czym złapał za rękę wciągnął do pokoju i zamknął za mną drzwi. Nie zdążyłam nic zrobić a pchnął mnie na drzwi i zaczął całować. Po chwili spojrzał mi w oczy.
-Jeśli to miało znaczyć ,,Ja ciebie też kocham'' to powiedz mi to jeszcze raz i jeszcze raz. -uśmiechnęłam sie.
-Florence Fitzgerald. Jesteś najcudowniejszą kobietą jaką spotkałem w życiu. Jesteś dla mnie jak powietrze. Nie mogę żyć bez ciebie. -pocałował mnie. - Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo.
Szepnął. Przytuliłam się do niego a on pocałował mnie w głowę. Zdecydowanie byliśmy najdziwniejszą parą w kraju. A może i na świecie.
W końcu usiedliśmy przy kanapie na ziemi, a Evan otworzył wino. Opowiedziałam mu o całym zdarzeniu w domu a on wysłuchał wszystkiego. Spojrzałam na kieliszek z winem.
-Może powinniśmy stąd uciec? Tylko ja i ty. Daleko. Będziemy mieć pieniądze. Możemy pojechać do Peru albo do Egiptu? -spojrzałam na niego.
Evan uśmiechnął się po czym pocałował mnie w nos.
-To by było cudowne, miałbym cię cały czas dla siebie. Ale nie zostawisz Louise a ja Gabriela. Po za tym Gabrielowi i Louise trzeba uświadomić że sie kochają.
Położyłam się i ułożyłam głowę na jego kolanach. Spojrzałam na niego.
-Jeśli sami nie zdecydują być ze sobą to nie możemy w to ingerować. -szepnęłam.-Powinniśmy cieszyć się sobą a oni niech sami popełniają głupstwa nie bedąc ze sobą.
W pewnym momencie zasnęłam. Obudził nas wchodzący Gabriel.
-Nie chciałem was budzić ale muszę wam coś powiedzieć. -powiedział. - Dostałem propozycję dokończenia studiów w Nowym Jorku i podjęcia pracy zaraz po studiach. Dostanę mieszkanie i pieniądze.
-Co? Nie możesz wyjechać. -powiedzieliśmy równocześnie z Evanem.
-Możecie mnie odwiedzać. Mnie nic tu nie trzyma. -wzruszył ramionami i ruszył w stronę swojej sypialni.
-Zmieni zdanie. -powiedziałam przekonana. - Ale muszę wracać do domu.
Wstałam. Evan przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
-Zostań. -szepnął.
-To przyjdź do mnie. - odszepnęłam. -Zostawię ci otwarty balkon. -zaśmiałam się. -Porozmawiaj z Gabrielem i powiedz mu że nie wyjedzie a ja jadę do Louise. - pocałowałam go. -Ale będę czekać.
Puściłam do niego oko i wyszłam. Podjechałam pod dom. Isleen już nie było a Louise czytała w salonie.
-Przepraszam że tak późno. -mruknęłam.
-Martwiłam się. - powiedziała Lou. - Wyszłaś dopiero ze szpitala.
Wzruszyłam ramionami.
-Nic mi nie jest. Nie rozmawiajmy o Isleen i o tym co się wcześniej wydarzyło. -spojrzałam na przyjaciółkę a ta kiwnęła głową ze zrozumieniem.
-Właściwe to pójdę się położyć. Evan w nocy może wpaść. Ale przez balkon. -zaśmiałam się.- Też się połóż. -ruszyłam do schodów ale zatrzymałam się i odwróciłam. - Gabriel wyjeżdża do Nowego Jorku.
Powiedziałam cicho i ruszyłam do sypialni. Po chwili poczułam jak mój chłopak wchodzi do mojego łóżka i całuje mnie na dobranoc.
-Słodkich snów moja mała wiedźmo. -szepnął i po chwili oboje zasnęliśmy.

czwartek, 19 września 2013

Rozdział XXX - Louise

Nie potrafiłam zmrużyć oka. Po pierwsze zbyt martwiłam się o Florence, która nadal się nie obudziła, a po drugie przed oczami wciąż miałam moje zakrwawione dłonie. Splamione krwią Logana, w któremu odebrałam życie. To było... Jednocześnie przerażające i ekscytujące. Potem cały czas czułam na sobie spojrzenie Gabriela, który wyraźnie nie był z tego faktu zadowolony. No tak, dziewczyna, z którą się przespał i w której jest prawdopodobnie zakochany, właśnie odebrała komuś życie i niespecjalnie się tym przejęła.
Rano na zajęciach nie potrafiłam się skupić. Siedziałam jak na szpilkach, chcąc tylko pojechać do Florence. Jednak nawet po południu nie było mi to dane, gdyż wpadłam na Kierana. Wprawdzie widzieliśmy się poprzedniego wieczora, ale stał pod kampusem czekając na mnie.
-Lou, musimy porozmawiać.-jego ton brzmiał poważnie, a ja wiedziałam, że nie mogę w nieskończoność unikać tematu. Usiedliśmy w jakiejś kawiarni, zamówiliśmy paskudną kawę, rozmawiając o byle czym. Dopiero gdy kelnerka odeszła, postanowiłam wyjaśnić Kieranowi co się dzieje. Powiedzieć mu prawdę.
Przez chwilę patrzył na mnie zszokowany.
-Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?-spytał spokojnie. Byłam zaskoczona. Nie spodziewałam się takiej reakcji.
-Bo bałam się, że nie zrozumiesz.-przyznałam.-To co robiłam przez magię, nie jest normalne.
-Louise, kocham cię. Niezależnie od tego co zrobiłaś.-Kieran uśmiechnął się do mnie. Nie mogłam nie odpowiedzieć uśmiechem.
-Ja ciebie też.-wyrwało się z moich ust. W tamtej chwili byłam stuprocentowo przekonana o prawdziwości swoich słów. Dopiero później naszły mnie wątpliwości.

Siedziałam w swoim pokoju, gdy usłyszałam "Wróciłam!" - słowo niewątpliwie pochodzące z ust Florence. Zbiegłam na dół jak najszybciej i wręcz rzuciłam się na przyjaciółkę. Wprawdzie widziałam ją w szpitalu, ale jej rude włosy nadal mnie zaskakiwały. Wyglądała w nich inaczej, nie jak ona.
-Kiedy wyszłaś ze szpitala?-spytałam, zmierzając w stronę kuchni, żeby zrobić coś do picia.
-Z godzinę temu?-dziewczyna wzruszyła ramionami z uśmiechem.-Stwierdziłam, że twoje miksturki pomogą mi lepiej niż jakieś leki. Zaśmiałam się.
-Przygotuję ci coś na jutro. Kto cię podwiózł?-spytałam, zaciekawiona.-Mogłaś po mnie zadzwonić.
-Cameron już tam był.-uśmiechnęła się ciepło na myśl o przyjacielu. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, a Flo cały czas uporczywie unikała tematu Evana i Gabriela. Nagle przerwał nam dzwonek do drzwi.
Otworzyłam je i stanęłam jak wryta.
-Louise?-kobieta miała lekko zachrypnięty głos.-Louise Tempest?
-Tak, to ja.-powiedziałam, patrząc na kobietę, którą ostatnio widziałam w drzwiach domu Jesselów.
-Nazywam się Isleen Jessel. Mogę wejść?-spytała.
Skinęłam głową.

czwartek, 12 września 2013

Rozdział XXIX -Flo

[Nowy wygląd Florence w zakładce ;)]
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się pomieszczeniu. Sala szpitalna. Spojrzałam na osobę siedzącą na krześle. Sądziłam że to będzie Evan albo Louise. Zaskoczyło mnie że osobą siedzącą był Jake.
-Co tu robimy? -powiedziałam zanim pomyślałam nad sensem tego zdania. Chyba mnie czymś odurzyli.
Jake się zaśmiał.
-Ty leżysz w szpitalu a ja siedzę przy tobie. Ale po kolei. Nate cię porwał i więził. Właściwie kiedy zdążyłaś zafarbować włosy? -uśmiechnął się- Zabiłaś Nate'a i uciekłaś. Ale wpadłaś na Camerona który cię szukał razem z Louise i Gabrielem i zleciałaś ze schodów.
Zbladłam.
-Co ty i Cameron robicie w tej opowieści? -spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Należymy do Instytutu. Kiedy się wprowadziłaś mieliśmy cię strzec. Jeden z daleka, drugi z bliska. Cameron udawał geja żeby nie było między wami niezręcznie. Ja trzymałem się z daleka do czasu. Wiadome było że kiedy będziemy blisko, zakochamy się w tobie. I wtedy zacząłby się problem. Nie byłem gotowy na to. A jak zobaczyłem że wolisz siedzieć z tyłu to stwierdziłem że nie będę się narzucać. Nie chodzi o to że nie jesteś dla mnie niewystarczająca. Jesteś ideałem. Ale po prostu nie chciałem się zakochiwać. A jak zobaczyłem że Dekker się przy tobie kręci to sprawa będzie przesądzona. Kochasz go a on Ciebie. Jesteście dla siebie stworzeni. Dosłownie. Mówił wam o tym jaką magię lubisz i że ma z tym problem, ale musisz zrozumieć że ich matka oddała się czarnej magi i jej to na dobre nie wyszło. Ale ty się kontrolujesz. Twoja siostra też jest niesamowicie dobra w czarnej magii. We dwie powinnyście wstąpić na jakiś czas w nasze szeregi. Oczywiście prócz was nikt nie powinien o tym wiedzieć. Szczególnie Dekkerowie. Zastanów się nad tym i porozmawiaj z Louise.
Wow dużo informacji na raz.
-Muszę to wszystko przemyśleć. Gdzie reszta? -spojrzałam zaciekawiona.
-Prócz Louise nikt nie mógł wejść póki z tobą nie porozmawiałem. -uśmiechnął się i wstał. -Znaczy wcześniej się obudziłaś ale opowiadałaś coś o Patatajni i Pony więc pozwoliłem ci mówić.
Ruszył do wyjścia i spojrzał na mnie.
-Tak ogólnie mimo że jesteś poobijana wyglądasz pięknie. Mógłbym patrzeć na Ciebie godzinami. -uśmiechnął się.
-Dziękuje. Jake?
-Tak, Flo?-spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Co z moim wujkiem?
-Pogrzeb odbył się wczoraj, zabił go Gus McMilan. Przykro mi.
Skinęłam głową udając otumanioną. Kiedy wyszedł zerwałam się z łóżka.  Podeszłam do lustra i ujrzałam długie, rude włosy. Faktycznie byłam piękna.Uśmiechnęłam się. A teraz zamierzałam zabić  pana Gus'a.
Ubrałam czarny dres leżący przy łóżku, zebrałam rzeczy i wypisałam się na własne życzenie. Wysłałam sms'a do Camerona żeby po mnie przyjechał. Czekałam na dworze i obmyślałam plan. Kiedy Cameron przyjechał, przytulił mnie bez słowa. Październik był już chłodny więc cieszyłam się że po drodze kupił mi kawę. Obiecałam mu że porozmawiamy o wszystkim później a kiedy odwiózł mnie pod dom to pocałowałam go w policzek. Weszłam do domu i rzuciłam torbę na korytarzu. Teraz musiałam udawać że nic mi nie jest. Uśmiechnęłam się i zawołałam że wróciłam po czym ruszyłam do kuchni.

niedziela, 8 września 2013

Rozdział XXVIII - Flo.

-Musimy za nią jechać! -Gabe zerwał się z kanapy.
Wywróciłam oczami. Wiedziałam że Louise nie będzie zadowolona z mojej pomocy ale pomoc Łowców to będzie przegięcie. Musiałam po kolei pozbyć się obojga.
-Gabrielu. Ona nie jest głupia. Pojechała obmyślić plan. Myślisz że sama pojedzie w paszczę lwa? -zaczęłam uspokajać Gabe. Spojrzał na mnie. -No właśnie.
A potem go uśpiłam. Nie powinnam korzystać z czarnej magi ale ona mnie od zawsze pociągała. A po za tym co złego było w tym czynie?
-Dlaczego to zrobiłaś? -zapytał Evan spoglądając mi w oczy.
-Bo Louise wróci, pewnie pojechała do Lyn. Rano obmyślimy plan i pojedziemy wszystkich ratować. A teraz musi pobyć sama. Wiem jaka jest. Za to Gabe zaraz by ruszył z nie przemyślaną misją zgrywania bohatera. -westchnęłam cicho i przykryłam przyjaciela.
-Chodź na górę. Gabe się nie obudzi. - złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę schodów.
Evan się zatrzymał.
-Dlaczego używasz czarnej  magii, przecież nigdy nie używałaś ciemnej strony? - przyjrzał mi się.
Cholera. Zapomniałam. Chłopak-idealny nie przepada za tą stroną. Nie chcę wejść w etap abstrahowania niektórych informacji w związku bo to się najczęściej kończy rozpadem szczególnie że związek mój i Evana był niezwykle dualistyczny ale nie czas na tą rozmowę.
-Skarbie, nie martw się. To było tylko raz. Przecież to było dla jego dobra.-uśmiechnęłam się.
-Florence. - zaczął ale nie dokończył bo go pocałowałam. Odwzajemnił pocałunek ale po chwili się odsunął. -Odchodzisz od tematu! Co przede mną ukrywasz?
-Używam czarnej magi! -wyrzuciłam z siebie wkurzona jego apodyktycznością - Lubię to! Już od dawna to robie!
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Mógłbym Ci pomóc to zwalczyć. Jak możesz być tak infantylna? -wyrzucił gniewnie. Jego słowa były jak policzek.
-Przesadziłeś! Nie jestem infantylna, robię to całkowicie świadomie i  lubię czarną magię. Nie masz prawa mi rozkazywać nawet jeśli jesteś moim chłopakiem. -warknęłam.
-To może przestane nim być! -odwrócił się w stronę wyjścia.
-I dobrze! -wrzasnęłam za nim. Trzasnął drzwiami i wyszedł. Poszłam na górę się przebrać. Musiałam to zrobić. - powtarzałam sobie w myślach. To chwilowe. Siadłam na podłodze. Nawet nie doszliśmy do drugiej randki. Dlaczego tak mu to przeszkadzało? To nic takiego. Wstałam i zbiegłam na dół. Weszłam do garażu i wsiadłam na czarnego ścigacza. Ruszyłam w stronę Formby. Droga była pusta przez co mogłam rozmyślać. Czułam się pusto. Mam nadzieje że Louise nic nie jest. Nie zniosłabym dwóch strat na raz. Nie mogłam pozwolić sobie na łzy. Podjechałam do motelu w pobliżu naszych starych posiadłości i zostawiłam tam motor. Ruszyłam drogą na skróty pod dom przyjaciółki. Akurat do niego wchodziła. Podbiegłam do okna prowadzącego do salonu i przyjrzałam się. Na kanapie siedział Logan. Nagle ktoś odciągnął mnie do tyłu i pozbawił przytomności. Obudziłam się w jakimś białym pomieszczeniu. Chyba byłam w niebie. Podniosłam dłoń żeby przysłonić sobie oczy kiedy zauważyłam że jestem przykuta do ścian. Postać stojąca nade mną uśmiechnęła się złośliwe.
-Witaj Florence w naszych progach. -powiedział osuszacz. - Zostałaś honorowym dawcą. Niestety twoją moc i krew możesz oddać nam jedynie z własnej woli. Więc albo ją oddasz albo zamienimy cię w jednego z naszych. Pomyśl co się stanie jak nagle będziesz pragnąć krwi swojej przyjaciółki - siostry albo chłopaka.
Nie zrozumiałam wszystkich słów, możliwe że coś mi umknęło. Chyba mnie odurzyli.
-Eks-chłopaka. -mruknęłam nieświadomie.
-Tym lepiej. Znajdziemy ci do pary kogoś z naszych. Masz do wyboru śmierć albo coś znacznie gorszego. -zaśmiał się. Potem straciłam przytomność. Obudziłam się w lepszym stanie. Nie mogłam użyć magi. Coś ją blokowałam.
-Obudziłaś się! - powiedział znajomy głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam wuja przykutego do ściany.
-Jak się czujesz? -zapytałam zmęczonym głosem. Kręciło mi się w głowie.
-Kiepsko. Ale widzę że ty nie lepiej. -odpowiedział.
Ktoś nowy wszedł do pomieszczenia.
-Florence. Obudziłaś się jak miło. Jaką decyzję podjęłaś? -mężczyzna podszedł i uwolnił moje ręce.
-Idź do diabła! Nie dostaniecie mnie ani mojej mocy! -warknęłam.
-Więcej szacunku. -warknął osuszacz. -Albo pożałujesz!
-Bo co mi zrobisz?! -zaśmiałam się.
-Tobie skarbie nic. Jesteś zbyt cenna. Natomiast twój wujek jest nam nie potrzebny. -wyjął broń i strzelił do niego. - Masz 12 godzin na decyzję! Potem dołączysz do naszych szeregów.
Wyszedł. Podpełzam do wujka.
-Matko, przepraszam to moja wina. - zaczęłam płakać.
-Florenca - powiedział słabo. -Byłem na to przygotowany. Musisz mnie wysłuchać. Dawno temu miałem romans. Z twoją matką. Niestety ona miała męża. Zaszła z nim w ciąże. Ale okazało się że to ciąża bliźniacza prawdopodobnie przyrodnia. Zaczęły się złe czasy. Musiałem cię zabrać od twojej matki ponieważ ty jesteś moją córką. Twoja siostra trafiła do adopcji. Pech chciał że wprowadzili się obok nas.
Zamyśliłam się. Obok nas mieszkała tylko Louise. Zbladłam. Louise jest moją siostrą? Bliźniaczką? Prawdopodobnie przyrodnią?
-Musisz na siebie uważać. -szepnął i zamknął oczy.
-Nie! -wrzasnęłam i potrząsłam nim.
Zaczęłam płakać. Drzwi znowu się otworzyły. Tym razem stanął w nich Nate.
-Obudzi się. -powiedział niewzruszony.- Rana nie jest najgorsza a w nabojach był środek nasenny. Żebyś szybciej podjęła decyzję. -Siadł obok mnie.
Zamyśliłam się. Czy jego dziwne uczucie było udawane czy czuł coś do mnie. Czas wypróbować swój urok.
-Jeśli zdecydowałabym zostać z wami na stałe to kiedy byście mnie przemienili? I kto by to zrobił? -zaczęłam udawać zainteresowaną.
Uśmiechnął się.
-Ktoś kto byłby potem twoim mężem. Byłabyś potężna ze względu na twoje korzenie. Mogłabyś zostać królową wszystkiego. Stałoby się to za trzy albo cztery dni. -opowiadał mi to szczerze. Więc myśli że na serio chcę podjąć się tej drogi.
-A kto byłby moim mężem? -zapytałam cicho.
-Ktoś z mojej rangi, jesteśmy potencjalnymi następcami tronu. Ja oraz trzech innych osuszaczy. Żaden  nas nie ma żony.Jeśli byś podjęła decyzję dostaniesz lepszy pokój. Będziesz obsługiwana i będziesz podejmować decyzję co do twojego przyszłego życia. Nie jesteśmy aż tak bezwzględni. Na razie masz wybór.
Nachyliłam się do niego.
-Czyli mogę sobie kogoś sama wybrać?-uśmiechnęłam się. Musiałam wybadać czy nadal mnie pragnie. -Mogę sobie wziąć Ciebie?
Spojrzał na mnie zaskoczony. Musiałam go jakoś przekonać że jestem nim zainteresowana i ''wspólnym żywotem'' chociaż na samą myśl cofało  mi się wczorajsze śniadanie. Nachyliłam się i pocałowałam go zachłannie. Odwzajemnił. Przygryzłam jego wargę po czym zaczęłam ją delikatnie pieścić. Jego pożądanie dawało o sobie znać. Oderwałam się. Przenieśliby mnie i miałabym cztery dni na obmyślenie planu ucieczki.
-Zgadzam się. -powiedziałam siadając na nim okrakiem. -Ale musisz mi najpierw odpowiedzieć na parę pytań.
-Możemy wrócić do tego później. - nachylił się żeby mnie pocałować. Odwróciłam głowę.
-Nie. Jeśli chcesz się bawić to w lepszych warunkach. -oznajmiłam słodziutkim tonem. -Trzymacie tu rodziców Louise?
-Tak, tak. Nic im nie jest. Wypuścimy ich.- złapał mnie i wstał. - Idziemy do twojego apartamentu. Prowadząc mnie mijaliśmy straż i kodowane drzwi.
-Ile osób tu mieszka? -zapytałam cicho.
-Szóstka oraz dwunastu strażników sześciu osuszaczy i sześciu ludzkich. Ludzie stróżują w dzień.-otworzył drzwi i ukazała mi się okazała sypialnia. -Tu zamieszkamy na razie. Potrzebujesz czegoś?
-Tego co zwykle zapas puszkowanej coli, coś do zjedzenia, puder, szampon i wsuwki do włosów.-uśmiechnęłam się niewinnie. Ciekawe czy domyśli się do czego potrzebuje tych rzeczy.
-Przyśle je. Przyniesie je fryzjerka i kosmetyczka. Musisz się godnie prezentować skoro zostaniesz moją żoną. -wyszedł. Był psychopatycznie zakochany we mnie. Dostrzegałam w nim podobieństwo do Logana. Może ich drzewo genologiczne się pokrywały? Nie zdziwiłabym się. Po jakimś czasie przyszła fryzjera i kosmetyczka. Wyglądały jak klony bliźniaczek Olsen. Moje zamówione rzeczy pojawiły się chwile później przyniesione przez starszą kobietę. Dostałam również bukiet róż.
-Z pana Nathaniela to niezły absztyfikant. - powiedziała starsza pani i wyszła.
Po trzech godzinach miałam zafarbowane włosy i byłam po różnorodnych zabiegach kosmetycznych. W tym cholernym pokoju nie było lustra wiec nie mogłam zobaczyć katastrofy na moich włosach. Od początku znajomości Nate krytykował moje włosy. Twierdził że są niegodne mojej urody. Czy włosy nie zaliczają się do urody? Widocznie chłopak ma wielką pustkę w głowie. Podeszłam do stolika i zabrałam spinkę, puder, jedna puszkę coli i małe nożyczki którą gwizdnęłam kosmetyczce. Zaczęłam majstrować przy zamku kiedy drzwi się otworzyły. Miałam rozgrzebany panel więc zakryłam go. Okazało się że to Nate. Zaczął mnie całować. Zauważyłam wiszący u jego boku sztylet. Musiałam go złapać. Nate otworzył oczy i dojrzał rozgrzebany panel.
-Ty... -zamachnął się na mnie ale w ostatniej chwili uchyliłam się i wbiłam sztylet w jego serce. Po chwili leżał martwy na ziemi. Pierwszy raz kogoś zabiłam. Nie miałam czasu na rozmyślanie. Musiałam uciekać. Pamiętałam drogę. Będąc na schodach prowadzących do piwnicy ktoś mnie zawołał. Potknęłam się i upadłam na dół. Straciłam przytomność. Kiedy ocknęłam się byłam w ambulansie. A potem znów zamknęłam oczy.

sobota, 7 września 2013

Rozdzial XXVII - Louise

Patrzyłam na przyjaciółkę sceptycznie, właściwie nie wiedząc, co o tym myśleć. Nie podobał mi się ten pomysł, ale może nie było innej opcji? Chciałam znaleźć rodziców oraz wujka Flo, ale bez narażenia czyjegoś życia.
-Dlaczego chcesz robić z siebie przynętę?-spytałam retorycznie.-Żadne z nas nie powinno nią być. Zamiast starać się zmylić wrogów w taki sposób, powinniśmy chyba dowiedzieć się co planują i być zawsze krok przed nimi. 
-I jak chcesz to zrobić?-prychnął Gabe, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Wystarczyło kilka minut, żeby mnie znienawidził. Miałam jednak ważniejsze problemy na głowie, niż głupia kłótnia z Dekkerem.
-Znaleźć jednego z nich i zmusić do szpiegowania dla nas.-wszedł mi w słowo Evan, a ja uśmiechnęłam się do niego wdzięczna. Następne godziny spędziliśmy na planowaniu wszystkiego. Nie mogliśmy nikogo niepotrzebnie narażać. 
Kiedy rozdzwonił się mój telefon, przypomniałam sobie o kolacji z Kieranem. Faktycznie, to on dzwonił. Odebrałam, odchodząc od stołu i (ku niezadowoleniu Gabriela) zaczęłam od razu przepraszać, że zapomniałam. Nikt mi nie odpowiedział.
-Kieran?-spytałam, mając w myślach najgorsze możliwe scenariusze. Odpowiedziało mi milczenie. Nie słyszałam nawetoddechu mojego chłopaka.-Kieran?!
Flo i Evan patrzyli na mnie z zaciekawieniem i troską, a Gabe z ogromnym zainteresowaniem podziwiał jakąś szklaną figurkę, która stała na stole. 
Nagle w tle usłyszałam cichy głos. Był on zachrypnięty i zmęczony. 
-Proszę, proszę...-głos mojej mamy. Zamarłam. Złapali moich rodziców, wujka Flo i Kierana... Kogo jeszcze? 
-Nie próbuj być krok do przodu, Louise.-usłyszałam głos, który zmroził mi krew w żyłach. Nie, nie, nie... Chciałam coś powiedzieć, ale połączenie zostało zakończone. 
Opadłam na kanapę, czując, że drżą mi nogi. Nawet Gabe zapomniał o swoim gniewie i usiadł obok mnie, spokojnie pytając się, co się stało.
-Mają Kierana. Wiedzą, co planowaliśmy...-nie mogłam wydusić więcej słów.
-Lou?-Flo usiadła na stoliku do kawy, patrząc na mnie.-Lou czy jest w tym coś jeszcze?
-Logan.-wycedziłam przez zęby i wstałam gwałtownie.-Logan żyje. Ale do czasu.
Nie zważając na ich protesty i pytania, wyszłam z domu. Zanim którekolwiek zdołało mnie dogonić, siedzialam już w moim SUV'ie i byłam w drodze do Formby.
Miałam prawie stuprocentową pewność, że Logan mnie tam znajdzie. Nie wiedziałam, co będzie potem, ale nie zamierzałam dać mu ujść z życiem. 
Raz odebrałam komuś życie... Co byłoby złego w zrobieniu tego jeszcze raz? Zresztą to będzie obrona własna i moich bliskich. Oby tylko Dekkerowie i Flo mi nie przeszkodzili. Musiałam to zrobić sama, musiałam sama doprowadzić Logana do grobu. 
Wysiadłam z samochodu pod domem moich rodziców i weszłam do środka. 
-Louise.- usłyszałam jego głos, gdy tylko przekroczyłam próg. Zastanawiało mnie, jak dostał się do środka, ale zapchnęłam to na dalszy plan. W końcu nie wiedziałam, jaki posiada moce.
Siedział w salonie i spoglądał w moją stronę z uśmiechem. Zapaliłam światło, żeby lepiej go zobaczyć, chociaż moje oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemności. Jednak nie wystarczająco.
-Logan.-powiedziałam ze stoickim spokojem, chociaż w głębi duszy się bałam. Ba! Byłam przerażona. Ale nie mogłam dać tego po sobie poznać.
-Tęskniłaś?

Rozdział XXVI - Flo

Siedzieliśmy w salonie. Bałam się o wujka/ojca czy kim on dla mnie był chociaż tak na prawdę przestało mi zależeć na poznaniu prawdziwej rodziny, nie nadaję się chyba do tego. Rozważałam swoje przypuszczenia i fakty kiedy weszła Louise.
-Musimy ci coś powiedzieć. - powiedział Gabriel do mojej przyjaciółki. Spojrzałam na niego i uświadomiłam sobie że jest w niej zakochany. Wyłączyłam się z ich rozmowy i zaczęłam się im przyglądać. Ich ruchy się pokrywały. Zamyśliłam się jeszcze bardziej.
-Evan! Możemy pogadać? -spytałam i ruszyłam w stronę kuchni. Siadłam na blacie a Evan stanął na przeciwko mnie i złapał za ręce.
-Co się dzieje kochana? -spytał czule.
-Czy Gabriel i Louise mają romans? -spytałam cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie, nie sądzę. Przecież Louise ma chłopaka.
Wywróciłam oczami.
-Między nimi coś ewidentnie jest. Twój brat ją kocha!
-Wiem. -mruknął. -Ale nic z tym nie zrobimy.
-No wiem ale oni idealnie do siebie pasują. -szepnęłam cicho -Gdyby byli razem było by świetnie, nie musiałybyśmy uważać z magią przy Kieranie i ogólnie niezła z nas paczka.
-Flo, musimy znaleźć twojego wujka i adoptowanych rodziców Louise. A potem możesz bawić się w amorka. -pocałował mnie delikatnie.
Spojrzałam Evanowi w oczy. Objęłam go.
-Obiecaj że jak to się skończy, zabierzesz mnie stąd gdzieś daleko. Tylko my dwoje. -mruknęłam.
-Jak to się skończy to będziesz siedzieć nad książkami i zakuwać prawo kochanie. -pocałował mnie w głowę.
-Bardzo zabawne. - mruknęłam wtulając się w niego. Pachniał jabłkami i czymś słodkim. Nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia. Zsunęłam się z blatu i wróciliśmy do Louise i Gabe. Kiedy weszliśmy zamilkli.
-Chyba mam pomysł.-powiedziałam cicho. -Nie wiemy czy Logan żyje więc nie możemy z Louise zrobić przynęty. Ale możemy zrobić ze mnie. Bogaty dupkowaty facet ciągle mnie nawiedza a jestem pewna że po za tym domem ktoś śledzi mnie i Louise. Mogli byśmy odegrać scenę jakiejś wielkiej kłótni między nami wszystkimi. Tak żeby myśleli że Łowcy się ode mnie odwrócili a między mną a Louise pojawiły się stare zgrzyty. Lou mogłaby rzucić zaklęcie które pomogłoby jej mnie zlokalizować albo mogłabym ukryć gdzieś urządzenie namierzające żebyście mogli mnie znaleźć. A potem uwalniamy rodzinę i pokonujemy wrogów.
-Florence nie powinnaś oglądać więcej seriali kryminalnych. -mruknął Gabe.
Evan chciał coś powiedzieć ale mu przerwałam.
-A ty Gabriel nie powinieneś ukrywać swoich uczuć. -odparowałam. - Za długo z tym zwlekamy. Trzeba coś zrobić. Lou masz jakiś pomysł? - spojrzałam na nią z nadzieją. Tylko ona może wymyślić lepszy plan.

wtorek, 3 września 2013

Rozdział XXV - Louise

Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i zbiegłam na dół. Zastałam Florence, przytulającą się do wielkiej pandy z błogim wyrazem na twarzy.
-Dobrze się czujesz?-spytałam, unosząc brew. Dziewczyna otworzyła oczy przerażona, że ktoś ją przyłapał.
-Tak!-pisnęła radośnie.-Nigdy nie czułam się lepiej!
Spojrzałam na nią pytająco. Po chwili siedziałyśmy w salonie, a Flo ze szczegółami opisała mi swoją randkę z Evanem. Cieszyłam się jej szczęściem, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego moja relacja z Kieranem nie była tak... słodka? Podczas gdy Florence nie mogła usiedzieć w miejscu z radości i ekscytacji, ja zastanawiałam się co zrobić z Kieranem i Gabrielem, jakby to był najgorszy z moich problemów. Nie chciałam psuć dobrego nastroju przyjaciółce, więc poszłam na górę, aby zaszyć się w mojej sypialni.
Przed oczami nadal miałam obraz pani Jessel, mojej matki. Jej brązowe włosy mogły być krótkie, a oczy piwne, ale rysów twarzy nie można było tak łatwo zmienić. Dopiero od spotkania z nią zaczęłam zauważać podobieństwa u mnie i Flo. Ale przecież nie mogłyśmy być spokrewnione. To by nie miało sensu, prawda?
Im więcej o tym myślałam, tym bardziej nabierało to sensu, dokładnie jak rozmyślanie nad ujawnioną zagadką jakiegoś serialu albo teorią spiskową.
Następnego dnia, po zajęciach, poszłam z Lynette i Cedrickiem na kręgle i jakąś kawę. Dawno nie spędzałam czasu tylko z tą dwójką. Ced oczywiście opowiadał nam coś o swojej paczce, Lyn o tym, jak żyje się jej w pustym pokoju. Kiedy zaczęła opowiadać o Charlotte, Ced zdawał się tego nie słyszeć. W pewnym momencie rozdzwonił się mój telefon. Kieran. Odebrałam, chociaż z pewnym wahaniem.
-Tak?-spytałam, oddalając się o stolika.
-Hej, kochanie.-uśmiechnęłam się na samo to słowo. Wypowiadał je z taką czułością, że poczucie winy natychmiast powróciło. To, co zrobiłam z Gabrielem... wolałam o tym zapomnieć, ale nie mogłam. Uważałam to za błąd, a Kieran nie powinien żyć w nieświadomości. Ale bałam się, że jeśli mu powiem, to go stracę.
-Hej. Coś się stało?
-Właściwie tak. Oszalałem na punkcie pewnej fioletowowłosej dziewczyny.-odparł radośnie.-Wpadłabyś dzisiaj na kolację?
-Jasne.-ucieszyłam się.-Evan i Flo będą mieli dom dla siebie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Zaśmiał się. Uzgodniliśmy godzinę, a ja się rozłączyłam. Wróciłam do stolika, a Lyn spojrzała na mnie, najwyraźniej zaskoczona moim dobrym humorem.
-Przepraszam was, ale muszę iść. Kieran zaprosił mnie na kolację.-uśmiechnęłam się.
-To wyjaśnia wszystko.-zaśmiał się Ced.-Idź. I nie martw się, ja stawiam.-powiedział, gdy sięgnęłam do torebki po portfel. Podziękowałam im, pożegnałam się i odeszłam.

W domu czekała na mnie Flo z Evanem i Gabrielem. Wszyscy siedzieli na kanapie z poważnymi minami. Gdy tylko mnie dostrzegli, wymienili spojrzenia. Gabe wstał i uściskał mnie na powitanie, ale czułam jego troskę o mnie.
-Co się stało?-spytałam, pełna najczarniejszych myśli.
-Louise...-zaczął Evan głosem cierpiętnika.-Nie jest dobrze.